Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Dwunastu wybrańców Czasokręgu staje w obliczu niezwykle trudnej misji. Bohaterowie muszą nie tylko powstrzymać zderzenie dwóch planet, ale także przełamać wzajemną niechęć i pokonać własne słabości. Na kogo mogą liczyć? Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Kim jest tajemniczy Astragor? I najważniejsze - czy Wasylisie i jej towarzyszom uda się ocalić Eflarę przed pochłonięciem? Odpowiedzi na te pytania odnajdziecie w drugim tomie serii.

"Serce czasu" zdecydowanie różni się od pierwszej części "Czasodziejów". I to nie tylko pod względem fabuły. Autorka koncentruje się na głównym wątku, mniej uwagi poświęcając na motywy poboczne, które wprowadzały pewien chaos w "Kluczu czasu". Co nie oznacza, że w ogóle ich tu nie ma.

Nowi bohaterowie, nowe magiczne stworzenia i wspaniałe, monumentalne budowle, to tylko ułamek czasodziejskich elementów, które czekają na nas w najnowszej powieści Natalii Sherby. Dowiemy się też więcej o przeszłości Fesza - kim jest nieznośny czasodziej, jakie sekrety ukrywa przed przyjaciółmi i dlaczego panicznie boi się Wielkiego Ducha Ostały? A wszystko to w malowniczej scenerii obozu letniego, w samym gąszczu nieprzeniknionych ostalskich lasów. Gdzieś tam, między ich drzewami znajduje się prawdziwe Serce Planety. Czy bohaterom uda się je odnaleźć? Ja już wiem, a Wy - przekonajcie się sami!

Dwunastu wybrańców Czasokręgu staje w obliczu niezwykle trudnej misji. Bohaterowie muszą nie tylko powstrzymać zderzenie dwóch planet, ale także przełamać wzajemną niechęć i pokonać własne słabości. Na kogo mogą liczyć? Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Kim jest tajemniczy Astragor? I najważniejsze - czy Wasylisie i jej towarzyszom uda się ocalić Eflarę przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czas jest po naszej stronie!

Kim są chronomagowie, dlaczego warto jeździć na smukłorogu i czym się różni Zegarmistrz od Czasomajstra? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w „Czasodziejach” - fantastycznym uniwersum, pełnym wróżek, mechanizmów zegarowych i magów, władających Czasem.

„Ten, kto zna sekrety czasu, może łatwo kierować czyimś losem” - tę intrygującą myśl odkrywa przed czytelnikami Natalia Sherba, autorka „Klucza czasu”, pierwszego tomu rosyjskiej serii fantasy. W powieści przeplatają się dwie główne linie tematyczne – przygody dziewczynki Wasylisy, która przypadkowo trafia na tajemniczą Eflarę i wraz z przyjaciółmi próbuje odnaleźć swoje miejsce w magicznym świecie oraz wątek dotyczący zderzenia dwóch planet, któremu próbują zapobiec młodzi bohaterowie.

W odległej przeszłości chronomagowie stworzyli dla siebie nową planetę i oddzielili ją od Ziemi przy pomocy Rozdarcia Czasu. Jednak zgodnie z prawami przyrody rozdarcie to stopniowo się zmniejsza i jeden ze światów wkrótce pochłonie drugi.

Wasylisa Ogniewa uczy się w szkole, chodzi na zajęcia z gimnastyki, a wolny czas spędza w towarzystwie Loszki, swojego jedynego przyjaciela. Dziewczynka mieszka razem z babcią, ponieważ nie ma matki. Natomiast ojciec przebywa gdzieś bardzo daleko i w żaden sposob nie daje o sobie znać. Aż pewnego dnia, ni stąd ni zowąd, w życiu Wasylisy pojawia się
Norton Ogniew i zabiera córkę do siebie. Tak oto dziewczynka rozpoczyna pełną niesamowitych wydarzeń podróż w czasie i przestrzeni, a czytelnicy mają możliwość obserwować jej zmagania z nową rzeczywistością oraz z własnymi lękami i słabościami.

Autorka „Klucza czasu” prezentuje nam cały kalejdoskop nietuzinkowych bohaterów. Podczas swojej wyprawy dziewczynka spotyka adepta fachu zegarowego Nicka oraz jego przyjaciela, bezczelnego czasodzeja Fesza. W podróży towarzyszy im również wesoła aczkolwiek bardzo tajemnicza wróżka Diana. W towarzystwie nowych przyjaciół Wasylisa odkrywa zupełnie nowe umiejętności oraz próbuje odnaleźć odpowiedź na pytanie, kim jest oraz dlaczego znalazła się w tym niebezpiecznym świecie. A tymczasem dookoła rozgrywają się jeszcze bardziej tajemnicze, niezrozumiałe wydarzenia...

Pierwszy tom fantastycznej sagi Natalii Sherby „Czasodzieje. Klucz czasu” to powieść przygodowa dla dzieci, w której odnajdziemy podróże w czasie, magię, tajemnice, niebezpieczne intrygi i pierwsze, nieśmiałe przejawy uczuć. Autorka po mistrzowsku kreuje fabułę. Realność i fantastyka przeplatają się do tego stopnia, że czytelnik zagłębia się w feeryczny, magiczny świat czasodziejów i wróżek, zapominając, że ma do czynienia z bajką.

*

Tekst jest mojego autorstwa. Fragmenty recenzji zamieściłam również na stronie Wydawnictwa EneDueRabe - www.eneduerabe.eu.

Czas jest po naszej stronie!

Kim są chronomagowie, dlaczego warto jeździć na smukłorogu i czym się różni Zegarmistrz od Czasomajstra? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w „Czasodziejach” - fantastycznym uniwersum, pełnym wróżek, mechanizmów zegarowych i magów, władających Czasem.

„Ten, kto zna sekrety czasu, może łatwo kierować czyimś losem” - tę intrygującą myśl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Idealna na wolne popołudnie, aczkolwiek gdzieś w 2/3 przestała mnie zaskakiwać. Dużo dobrego humoru, cięty język i ciekawa fabuła. Dodatkowym plusem (przynajmniej dla mnie) jest miejsce akcji, ponieważ lubię książki, których wydarzenia rozgrywają się w miastach, które znam. Mam wtedy wrażenie, że ta historia naprawdę mogła się zdarzyć, a bohaterowie mieszkają, pracują i odwiedzają miejsca, w których jestem na co dzień.

Brawa dla autorki za kreację tytułowej pani Piontek - istny szatan w spódnicy (i szpilkach), chociaż jej ewolucja na kartkach powieści wydaje się nieco zbyt szybka. Niemniej, dzięki temu postać nie jest sztampowa i potrafi zaskoczyć. Pozostali bohaterowie również wywołują pozytywne emocje, chociaż nie dorównują Gertrudzie - to zdecydowanie najbarwniejsza postać.

Polecam książkę osobom, które chcą spędzić przyjemnie parę godzin, trochę się pośmiać, a trochę poużalać nad biednym dziedzicem rodu Poniatowskich. Takie lektury zdecydowanie umilają dzień, nawet mimo drobnych mankamentów, jak wspomniana przewidywalność.

Idealna na wolne popołudnie, aczkolwiek gdzieś w 2/3 przestała mnie zaskakiwać. Dużo dobrego humoru, cięty język i ciekawa fabuła. Dodatkowym plusem (przynajmniej dla mnie) jest miejsce akcji, ponieważ lubię książki, których wydarzenia rozgrywają się w miastach, które znam. Mam wtedy wrażenie, że ta historia naprawdę mogła się zdarzyć, a bohaterowie mieszkają, pracują i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Najpierw była ta straszna noc z krokodylem. Potem wydarzyła się cała reszta,a na koniec niebezpieczna wyprawa na Górę Trzech Grot i to, co przytrafiło się wilczkowi."

Przyznaję, że jest to pierwsza książka szwedzkiego autora, która trafiła w moje ręce. Słyszałam sporo o jego prozie dla dorosłych, ale nie miałam okazji nic przeczytać. Postanowiłam zacząć na opak - od książki dla dzieci.

Aby pomóc sześcioletniej Minie pozbyć się koszmarów, dziadek zabiera ją, jej siostrę Moę oraz kuzynów Markusa i Idę na wyprawę na Górę Trzech Grot. Po drodze dzieci wraz z opiekunem przeżywają wiele przygód, spotykają wilki i borykają się z kłusownikami. Pierwsze, co przyszło mi do głowy po przeczytaniu opisu, to pytanie, czy to na pewno jest powieść dla młodszych czytelników? A jeśli tak, to w jakim wieku?

Moje wątpliwości rozwiały się, gdy zagłębiłam się w lekturze. Chociaż książka została napisana w narracji trzecioosobowej, ukazane wydarzenia przedstawione są z perspektywy dziecka - sześcioletniej Miny. Cała historia rozpoczyna się od złego snu, w którym krokodyl ugryzł ją w pośladek. Przerażona dziewczynka szuka pomocy u rodziców, ale ci są ciągle zbyt zajęci lub zbyt zmęczeni, by potraktować jej problem z należytą powagą. Na szczęście na wysokości zadania staje dziadek, który zabiera Minę wraz z rodzeństwem w tajemniczą wyprawę na Górę Trzech Grot. Cóż, po takiej przygodzie żaden zły sen już nie będzie im już straszny.

Opowieść jest na swój sposób dziecięco naiwna, ale też dostarcza nam dużej dawki niepokoju. Od początku wiemy, że coś się wydarzy i to "coś" będzie nie tylko przygodą, ale przygodą dość niebezpieczną. Obawa o losy bohaterów wzrasta zdanie po zdaniu i chociaż jesteśmy mniej więcej w stanie przewidzieć, co się wydarzy, to jednak z każdą przeczytaną stroną niepokój wzrasta. Niemal do samego końca trwamy w napięciu, jednocześnie chłonąc niesamowite przygody i zastanawiając się, co ja bym zrobił/zrobiła na miejscu bohaterów.

"Góra Trzech Grot" przeznaczona jest dla odbiorcy w wieku 8 - 11 lat, chociaż myślę, że również dorosły czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Na uwagę zasługuje świetnie poprowadzona narracja i język. Dzieci, opisane przez Enquista, są na swój sposób naiwne, ale też ponadprzeciętnie dojrzałe i odważne. Widzą i rozumieją, co się wokół nich dzieje i potrafią podejmować świadome decyzje. Natomiast największym zaskoczeniem była dla mnie postać dziadka, który – jako dorosły – powinien wykazać się większą rozwagą, a tymczasem to właśnie on okazuje się najbardziej lekkomyślny.

Oprócz wartkiej akcji i warstwy językowej na uwagę zasługują też ilustracje Stiny Wirsén - na pozór oszczędne, ale przejmujące. Dodają powieści uroku, ale także odpowiedniej dozy niepewności. Jako całość, książka pozwala przyjrzeć się z bliska psychice i rozumowaniu młodego bohatera i ukazuje jego bogate przemyślenia. Dlatego polecam tę pozycję nie tylko dzieciom, ale też rodzicom. To piękna opowieść, która w pewnym stopniu uświadomiła mi, że trzeba bardziej wsłuchiwać się w to, co próbują nam przekazać najmłodsi. Bo o ile nie zawsze dysponują wystarczającym zasobem słów, by wyrazić swoje przemyślenia, wcale nie oznacza to, że ich wewnętrzny świat jest uboższy od świata dorosłych. Wręcz przeciwnie.

"Najpierw była ta straszna noc z krokodylem. Potem wydarzyła się cała reszta,a na koniec niebezpieczna wyprawa na Górę Trzech Grot i to, co przytrafiło się wilczkowi."

Przyznaję, że jest to pierwsza książka szwedzkiego autora, która trafiła w moje ręce. Słyszałam sporo o jego prozie dla dorosłych, ale nie miałam okazji nic przeczytać. Postanowiłam zacząć na opak - od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opinia-recenzja bardziej o samej Marininie, jej twórczości i głównej bohaterce, Nastii Kamieńskiej. Dla tych, którzy nie czytali i wahają się, czy to na pewno dla nich... Tekst zawiera informacje o innych książkach.

***

Przeciętna, pospolita twarz, jakich dziesiątki mijamy codziennie w drodze do pracy. Mało wyraziste oczy bez śladu makijażu, wyblakłe, popielate włosy, spięte byle jak w koński ogon. Na nogach wytarte jeansy i znoszone adidasy, a w dłoni obowiązkowy papieros. Kto kryje się pod tą niepozorną aparycją? Surowa urzędniczka, drapieżna dziennikarka czy też niespełniona artystka? A może ktoś o wiele bardziej niebezpieczny?

Pietrowka. Malownicza ulica w ścisłym centrum Moskwy. W samym środku tego wiekowego zakątka znajduje się jednak miejsce, które mieszkańcy stolicy wolą obchodzić szerokim łukiem. Zwłaszcza, jeśli mają coś na sumieniu. Pod magicznym numerem 38 mieści się bowiem rosyjski GUWD - Główny Urząd Spraw Wewnętrznych. Kto mógłby przypuszczać, że za murami tej monumentalnej budowli ukrywa się największy postrach przestępczego półświatka, tajna broń wymiaru sprawiedliwości – major Anastazja Kamieńska...

Na początku była zbrodnia

Wszystko zaczęło się w latach dziewięćdziesiątych, od „Kolacji z zabójcą”. Dziś Aleksandra Marinina, autorka cyklu ponad czterdziestu powieści detektywistycznych, uznawana jest za niekwestionowaną królową rosyjskiego kryminału. Wraz z Borysem Akuninem wykreowała ona modę na gatunek, który na Wschodzie wciąż jeszcze uważany jest za formę pośrednią między literaturą piękną, a bulwarowym czytadłem. Co zatem sprawia, że zupełnie nieznana pisarka niemal z dnia na dzień zawojowała rynek wydawniczy i zrzuciła z piedestału naszą rodzimą Joannę Chmielewską?

Jedno jest pewne – Marinina przejęła od swojej poprzedniczki nie tylko zamiłowanie do kryminału, uległa również modzie na pseudonim artystyczny. Nawiasem mówiąc – nie tylko ona. Mimo ogromnego sukcesu, jakim detektiv cieszy się zarówno w kraju, jak i za granicą, jego autorzy za wszelką cenę starają się zachować swoją prawdziwą tożsamość w sekrecie. Dasza Doncowa, Polina Daszkowa, Tatjana Poljakowa czy chociażby Borys Akunin – najpopularniejsi beletryści świadomie rezygnują ze swoich nazwisk na rzecz tajemniczego drugiego ja. Pretensjonalna moda czy obawa przed ośmieszeniem? Wszak ich twórczość, mimo iż rozchodzi się w milionowych nakładach, wciąż jeszcze wywołuje pobłażliwy uśmiech na twarzach krytyków literatury.

Tymczasem Aleksandra Marinina na pewno nie ma się czego wstydzić. Z wykształcenia prawniczka, przez wiele lat pracowała naukowo, analizując przestępczość i cechy szczególne kryminalistów – zwłaszcza seryjnych gwałcicieli. Te dość nietypowe zainteresowania zaowocowały później pod postacią barwnych, wszechstronnych portretów psychologicznych zarówno samych złoczyńców, jak i kolegów po fachu. Miały też wpływ na konstrukcję jednej z najsłynniejszych współczesnych heroin.

W wywiadzie dla gazety internetowej „Pietrowka-38” Aleksandra Marinina przyznała, że główna bohaterka cyklu posiada wiele jej własnych cech. Autorka podkreśla, że z premedytacją stworzyła postać o zbliżonej biografii. Marinina, choć była znakomitym analitykiem, doskonale zdawała sobie sprawę, że nie nadaje się do milicji. Nie ukończyła odpowiedniej szkoły i nikt nie nauczył jej, jak należy rozwiązywać sprawy kryminalne. Dlatego postanowiła, że jej bohaterka osiągnie wszystko to, na co jej samej zabrakło determinacji. Trafi też na przełożonego, który doceni tę wąską dziedzinę i pozwoli dziewczynie spróbować swych sił w wydziale kryminalnym. W ten oto sposób narodziła się major Kamieńska.

Ekscentryczne alter ego

Ciasny urzędniczy gabinet. Skromny, ascetyczny wystrój, charakterystyczny dla większości moskiewskich biurowców. Jednak nie dajcie się zwieść pozorom. Wystarczy, by na środku stało biurko, a na nim dziesiątki starannie zapisanych arkuszy, mocna kawa i paczka papierosów. Nic więcej nie potrzeba. W tym hermetycznym, policyjnym mikroświecie Nastia Kamieńska może w pełni oddać się swojej największej pasji – pracy analitycznej.

Na Pietrowce krążą o niej legendy. Nikt nie może zrozumieć, jakim cudem ta filigranowa, zaledwie trzydziestoletnia kobieta zawojowała wydział kryminalny i potrafiła sprawić, że przestępcy boją się jej jak ognia. Tymczasem rozwiązanie tej zagadki wcale nie wymaga szarych komórek Herculesa Poirot. Otóż Nastia posiada umiejętność, której zdecydowanie brakuje jej doświadczonym, wyniosłym kolegom, a mianowicie – potrafi logicznie myśleć.

Co ciekawe, ponadprzeciętna inteligencja nie idzie niestety w parze z zaradnością życiową. Całkowity brak talentów kulinarnych i wręcz nieprawdopodobne lenistwo sprawiły, iż Anastazja od ponad piętnastu lat tkwi w nieformalnym związku z profesorem matematyki, Aleksiejem Czistiakowem. Niegdysiejszy kolega ze szkolnej ławki nie tylko zna swoją przyjaciółkę na wylot – jest także niezrównanym wirtuozem sztuki kulinarnej. Na szczęście los nie poskąpił mu również cierpliwości, gdyż życie z zakochaną w zbrodni, ekscentryczną pracoholiczką na pewno nie należy do najłatwiejszych.

Jednak trzeba przyznać, że to właśnie wszelkie dziwactwa połączone z bystrym umysłem czynią z major Kamieńskiej godną następczynię takich sław, jak Iwan Putilin, Erast Fandorin czy wspomniany wcześniej Hercules Poirot. Potrafi ona dedukować nie gorzej niż prywatny detektyw i często dostrzega powiązania tam, gdzie nikt inny nie dopatrzy się nawet najmniejszego punktu zaczepienia. Ponadto, by rozwikłać trudną sprawę, jest gotowa dosłownie na wszystko – kamuflaż, zmianę mieszkania, a nawet współpracę z budzącym postrach mafiosem, Denisowem. Można by o niej powiedzieć, że jest współczesnym Sherlockiem Holmesem w spódnicy, gdyby nie to... że Nastia spódnic nie nosi.

Agentka o stu twarzach

„Sto razy przejdziesz obok i nie zapamiętasz” – takimi słowami ojczym Nastii, Leonid Pietrowicz, określił swoją pasierbicę w rozmowie z podwładnym.1 Piętnastoletnia dziewczyna nie zrozumiała wówczas intencji swojego opiekuna. Dopiero po latach dotarło do niej, jak wielkim darem obdarzyła ją natura. Anastazja Kamieńska ma twarz niczym czysta kartka papieru, na której można namalować, co tylko się zechce. Dzięki temu potrafi przeobrazić się w dowolną postać – bez problemu odegra rolę drapieżnej dziennikarki czy też bezwzględnej kobiety sukcesu. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż matka Nastii pracuje za granicą i przy byle okazji przesyła córce pokaźne zapasy zachodnich kosmetyków i garderoby. Paradoksalnie, bohaterka woli własną, znoszoną odzież, a sama myśl o obcasach przyprawia ją o zawrót głowy.

Unikalne zdolności, choć pozwalają okiełznać dziesiątki przestępców, nie zapewniają jej jednak stabilności finansowej. Na Pietrowkę Kamieńska dojeżdża metrem, nie stać jej również na uszczelnienie okien w zimnej kawalerce. Gdy jej koledzy pałaszują bliny lub rozbudzają się w towarzystwie żony czy kochanki, Nastia bierze zimny prysznic i rozgrzewa umysł mnożąc w pamięci gigantyczne liczby. Gdy to nie pomaga, przypomina sobie dziesięć szwedzkich słówek i szuka dla nich odpowiedników w innych językach, których, swoją drogą, opanowała aż pięć. Przed przystąpieniem do pracy pozwala sobie na jedyny przejaw luksusu – kawę i papierosy.

Anastazja Kamieńska wpisuje się w galerię amatorek-detektywów, które zdominowały współczesną rosyjską beletrystykę. Jednak tym, co wyróżnia książki Marininej spośród całej masy utworów innych autorek, wbrew pozorom nie jest nietypowa bohaterka, a pełen dystansu, realistyczny, cierpki świat, który pisarka potrafi wiarygodnie odwzorować na papierze. Jej powieści znajdują się jakby na przeciwległym biegunie wobec popularnego za wschodnią granicą „ironicznego kryminału”, stworzonego z myślą o kobietach, które po ciężkim dniu pracy pragną zrelaksować się przy lekkostrawnej lekturze.

Choć Marinina nie stroni od czarnego humoru i komizmu sytuacyjnego, to jednak w jej utworach nie znajdziemy schematycznych, spłyconych historii z happy endem, w których dobro zawsze zwycięża ze złem. Wręcz przeciwnie, tutaj główny bohater musi zawsze mieć się na baczności, gdyż zamiast przysłowiowej marchewki, w wielu przypadkach obrywa nie lada kijem, co czasem przynosi tragiczne skutki.

Rosja wykreowana przez autorkę, to miejsce bezwzględne, brutalne i pełne najrozmaitszych zwyrodnialców. To również doskonały kalejdoskop słowiańskiej mentalności, obskurnych i ciasnych komunałek, budzącej grozę stolicy, pełnej łapówek i biurokracji rodem z „Absurdów PRL-u”. Natomiast sama pisarka zapewnia, że wiele z opisywanych historii zdarzyło się naprawdę. I właśnie w tym zdeformowanym, zdominowanym przez mężczyzn świecie przyszło pracować major Kamieńskiej.

Nic zatem dziwnego, że na co dzień obcując z mafią, nowymi Rosjanami czy ordynarnymi pracownikami KGB, Nastia zdziwaczała do tego stopnia, że łamie wszelkie stereotypy o głównych bohaterkach. Nie jest ani piękna, ani nieustraszona, nie maluje się, nie ulega porywom serca, a miłość to dla niej czysta kalkulacja. Do tego wszystkiego ma naprawdę parszywy charakter i wcale tego nie ukrywa.

Jednak, mimo tych wszystkich dziwactw i upodobań, nie można zaprzeczyć, że Anastazja jest stuprocentową heroiną – bystrą i przenikliwą, zawziętą i upartą. Pozostaje pytanie, jak długo uda jej się prowadzić ten niebezpieczny slalom od jednej zbrodni do drugiej i czy jest jakaś granica, której nie przekroczy w poszukiwaniu kolejnego złoczyńcy. No i jak to wszystko zniesie zakochany po uszy, biedny naukowiec – Loszka Czistiakow?

Opinia-recenzja bardziej o samej Marininie, jej twórczości i głównej bohaterce, Nastii Kamieńskiej. Dla tych, którzy nie czytali i wahają się, czy to na pewno dla nich... Tekst zawiera informacje o innych książkach.

***

Przeciętna, pospolita twarz, jakich dziesiątki mijamy codziennie w drodze do pracy. Mało wyraziste oczy bez śladu makijażu, wyblakłe, popielate włosy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już w trakcie lektury planowałam napisać, że jest to najsłabsza powieść autorki, jednak zdałam sobie sprawę, że po prostu źle do niej podchodzę. Z reguły nie czytam opisów z tyłu książek, żeby nie sugerować się zajawką i nie psuć sobie przyjemności z samodzielnego odkrywania wydarzeń. Dlatego też założyłam, że będzie to kryminał, podobnie jak "Kobieta bez twarzy". Nic bardziej mylnego.

W środku zimy do nadmorskiej miejscowości przyjeżdża pogrążona w żałobie Wanda. Czego szuka w opustoszałych Brzegach o tej porze roku? Spokoju? Ukojenia? A może zemsty na innej kobiecie, którą obwinia o wszystkie nieszczęścia? Sęk w tym, że ta druga nie jest świadoma swoich występków - nie pamięta nie tylko Wandy, ale i całego swojego życia.

"Kurort Amnezja", zgodnie z tym, jak reklamują go wydawcy, można uznać za powieść z wątkiem kryminalnym w tle. Przy takim założeniu od razu zmienia się punkt widzenia. Bo i rzeczywiście - mowa jest tu przede wszystkim o radzeniu sobie ze stratą. Dla jednych jest to strata bliskich, ukochanej osoby, dla innych - jak dla Marianny - utrata wszystkich wspomnień.

Mimo, że w powieści pojawiają się elementy kryminalne, zbrodnia, niebezpieczne pościgi - czytelnik nie odczuwa strachu. Nie wstrzymuje oddechu w oczekiwaniu na to, co się zaraz stanie. Zamiast tego co i rusz pojawia się pytanie: a co, gdybym to był/-a ja? To mnie nieustannie zadziwia w każdej powieści Fryczkowskiej – postacie nie są papierowe, a konstrukcja wydarzeń i bohaterów jest na tyle wiarygodna, że lektura dobiega końca zdecydowanie za szybko.

Jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości, jak na nowo zdobyć wiedzę o otaczającym świecie i odkryć samego siebie? Odpowiedzi na te pytania stara się udzielić autorka ustami swoich bohaterek. Chociaż fabuła ukazana jest z perspektywy dwóch kobiet, na pierwszy plan wysuwa się jednak Marianna Żuczek. Z pozoru nieatrakcyjna, nudna szara myszka - tak też widzą ją inni bohaterowie - w rzeczywistości skrywa złożoną, wielowymiarową osobowość. Jest przerażona i odważna jednocześnie, ostrożna a zarazem lekkomyślna. Za wszelką cenę stara się odnaleźć prawdę o samej sobie. Stopniowo uświadamia sobie jednak, że to, co odkrywa, wcale jej się nie podoba.

Już w trakcie lektury planowałam napisać, że jest to najsłabsza powieść autorki, jednak zdałam sobie sprawę, że po prostu źle do niej podchodzę. Z reguły nie czytam opisów z tyłu książek, żeby nie sugerować się zajawką i nie psuć sobie przyjemności z samodzielnego odkrywania wydarzeń. Dlatego też założyłam, że będzie to kryminał, podobnie jak "Kobieta bez twarzy". Nic...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłośniczką Christie stałam się za sprawa mojego taty. Wszystko zaczęło się jeszcze w podstawówce. Gdy koleżanki skaczą w gumę i organizują grupowe wycieczki do pierwszego gorzowskiego centrum handlowego "Panorama", ja siedzę zakutana w koc - obowiązkowo plecami do ściany - i po raz enty pochłaniam "Psa Baskerville'ów. Gdy powieść dobiega końca, a złoczyńcą niezmiennie okazuje się X.X, wlokę się do sąsiedniego pomieszczenia i zmuszam rodzica płci brzydkiej do przywoływania z pamięci kolejnych historii o mrożących krew w żyłach przygodach cudownego Sherlocka Holmesa.

Ten swoisty rytuał powtarza się co sobotę. Aż pewnego dnia tata, wymęczony niekończącymi się opowieściami, decyduje się na krok iście niepedagogiczny i ściąga z niedostępnej dla mikrusa półki TĘ książkę. W tempie, którego nie powstydziłby się Robert Kubica, wyrywam rodzicowi bezcenny tom (a nuż się rozmyśli!) i pięć sekund później wciśnięta w kat, z podkulonymi nogami i nieprzyzwoitymi wręcz wypiekami, zaczynam recytować:


„Dziesięć małych Murzyniątek
Jadło obiad w Murzyniewie,
Wtem się jedno zakrztusiło -
I zostało tylko dziewięć.”

Pod koniec pamiętnego dnia, drżącym z emocji głosem, z wyrazem pełnej satysfakcji na twarzy mogłam wyskandować: „I nie było już nikogo”...

Powieść ta - teraz mogę to stwierdzić - nie jest pewnie najlepszym dziełem Agathy Christie, natomiast dla mnie bez wątpienia stanowi numer jeden. Pod każdym względem.

Na prywatna wyspę niejakiego Pana Owena przybywa dziesięć zaproszonych osób. Bohaterowie nie znają się nawzajem i na pierwszy rzut oka nic ich nie łączy. Z powodu sztormu goście rezydencji tracą kontakt ze światem zewnętrznym i wtedy rozpoczyna się dramatyczna zabawa w kotka i myszkę. Jedna po drugiej postacie podzielają tragiczny los Dziesięciu Murzynków - bohaterów rymowanki dla dzieci, której kopię każdy gość znajduje w swoim pokoju.

Atrakcyjnym dla odbiorcy chwytem jest konstrukcja bohaterów. W kryminale brak wiodącej postaci. Splatają się w nim losy dziesięciu osób – każdy na swój sposób frapujący. Tajemnicę stanowi również postać właściciela wyspy – czy ukrywa się gdzieś w posiadłości? A może obserwuje swoje ofiary wcielając się w jedną z nich?

Gdybym nie czytała innych książek pisarki, zarzuciłabym pewnie „Dziesięciu Murzynkom” nie dość spektakularne zakończenie. Jednak mając porównanie mogę stwierdzić, że na tym polega właśnie urok kryminałów Agathy Christie – trzymają nas w napięciu, aby następnie zwolnić tempo i zaspokoić ciekawość solidnym i wszechstronnym wyjaśnieniem kto, gdzie, kiedy i dlaczego. Mi - jako czytelniczce - taka konstrukcja odpowiada, a sądząc po wciąż wznawianych wydaniach kolekcji, nie jestem jedyną fanką tej konwencji.

Książka Agathy Christie łączy w sobie elementy, które powinny cechować dobry kryminał - wciągającą fabułę, żywe opisy i misternie skonstruowaną zagadkę. Z każdą stroną czytelnik odkrywa nowe tajemnice. Sposób narracji i umiejętność wplatania nowych, zaskakujących faktów wywołuje u mnie gęsią skórkę na samo wspomnienie. Nawet po latach, znając rozwiązanie, lubię wracać do "Murzynków", ponieważ jest to świetne studium psychologiczne i niemałą frajdę sprawia mi wcielanie się zarówno w role poszczególnych ofiar, jak i samego kata.

Miłośniczką Christie stałam się za sprawa mojego taty. Wszystko zaczęło się jeszcze w podstawówce. Gdy koleżanki skaczą w gumę i organizują grupowe wycieczki do pierwszego gorzowskiego centrum handlowego "Panorama", ja siedzę zakutana w koc - obowiązkowo plecami do ściany - i po raz enty pochłaniam "Psa Baskerville'ów. Gdy powieść dobiega końca, a złoczyńcą niezmiennie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Typowy powojenny krajobraz: pola usłane gnijącymi trupami i gruzy będące pozostałością zabudowań. W powietrzu unosi się swąd spalenizny, a przerażone, wychudzone sylwetki pierzchną w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, z byle błahego powodu. Krew, okrucieństwo i śmierć - w tych trzech słowach można zamknąć istotę każdej wojny. Prawie każdej.

Kolejna książka brytyjskiego pisarza fantastyki, Joe Abercrombiego, ukazuje dosadne, zatrważające oblicze ludzi obsesyjnie pożądających władzy i płynących z niej korzyści. W ogarniętej chaosem Styrii, gdzie jedna kampania goni drugą, bezwzględni możni co i rusz spiskują między sobą zalewając kraj morzem krwi. Chociaż mają odmienne poglądy, dowodzą różnymi siłami i od dziewiętnastu lat nie mogą dojść do porozumienia, coś ich jednak łączy. Zabójcza determinacja i wspólny cel – korona króla Unii.

W powieści „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” autor bardzo wyraźnie daje do zrozumienia, że zwycięstwa nie należą do szarych żołnierzy, ale do ich dowódców. To im stawia się pomniki, o nich powstają legendy. Roztropny generał powinien mieć jednak świadomość, że zbytni rozgłos to powód do obaw, nie triumfu.

Niezwykle boleśnie przekonuje się o tym główna bohaterka, najsłynniejsza najemniczka w kraju, Monzcaro Murcatto. Popularność wojowniczki nie przypada do gustu jej pracodawcy. Wielki książę Orso postanawia raz na zawsze pozbyć się Monzy i jej brata. Okaleczona i żądna zemsty kobieta snuje karkołomny plan ukarania swoich oprawców. W ferworze walki zapomina jednak o tym, że najgorszym wrogiem człowieka jest on sam.

Abercrombie ma talent do konstruowania wartkich, błyskotliwych dialogów. Od pierwszych stron czytelnik zostaje wciągnięty w burzliwą akcję pełną ostrych, niekiedy rubasznych komentarzy i niedwuznacznych skojarzeń. Bohaterowie są ludźmi z krwi i kości, pełnymi przywar, nie stroniącymi od najrozmaitszych pokus, jakie oferuje im życie. A żyją w brutalnych czasach, w których nawet dziecko potrafi chwycić za broń i zadbać o swoje interesy.

Chociaż władza w Styrii spoczywa w rękach mężczyzn, fabułę zdecydowanie zdominowały twarde kobiety. Generał Murcatto, najemniczka Vittari i trucicielka Dzionek to przebiegłe, nieprzewidywalne bohaterki, przy których każdy człowiek powinien mieć się na baczności. Galerie nietuzinkowych postaci uzupełniają wynajęci przez Monzę złoczyńcy – eks-generał, zatwardziały pijaczyna i niepoprawny optymista, Nicomo Cosca wraz z jego małomównym towarzyszem, Przyjaznym.

Najbardziej zagadkowym bohaterem jest jednak Caul Dreszcz – nieokrzesany przybysz z Północy. Wojownik ten, mimo ubogiego słownictwa, posiada niezwykle skomplikowaną osobowość, a jego niecodzienny związek z pracodawczynią jest doskonałym dowodem na to, jak łatwo można przekroczyć granicę między szaloną miłością, a obsesyjną nienawiścią.

Warto zwrócić uwagę na znaczną, jeśli nie przesadną, drastyczność przedstawionych wydarzeń. Co prawda, żaden konflikt zbrojny nie należy do tematów lekkich, jednak opowieść wykreowana przez Abercrombiego otwiera przed nami prawdziwie piekielną wizję ogarniętego wojną świata. Wrażenie to pogłębiają niezwykle szczegółowe opisy, czy niemal namacalne obrażenia. Bardziej wrażliwy czytelnik zapewne nie raz wzdrygnie się przy mało subtelnej potyczce, innym razem ze zgrozą wciągnie powietrze.

Mimo dość spójnej, dynamicznej akcji, w książce pojawiają się fragmenty, które niepotrzebnie wydłużają fabułę. Ponadto, z każdą kolejną zażartą bitwą odczuwamy narastającą irytację, a niekiedy przesyt. Z drugiej strony, trzeba oddać pisarzowi, że potrafi niesamowicie zagmatwać, nawet najmniej skomplikowaną sytuację. Kiedy już wydaje nam się, że wszystko zrozumieliśmy, nagle pojawia się jakiś niespodziewany zwrot akcji, w którym nie sposób szybko się odnaleźć.

Powieść Joe Abercrombiego to pozycja dla osób o mocnych nerwach, które nie gubią się w licznych zakulisowych intrygach. Miłośnicy barwnych postaci i nieustających potyczek, także tych słownych, na pewno się nie zawiodą. Jaki smak ma zemsta Monzy? Można ją określić na wiele sposobów. Jednak stwierdzić, że jest zimna – to zdecydowanie za mało.

Recenzję zamieściłam na Bestiariusz.pl

Typowy powojenny krajobraz: pola usłane gnijącymi trupami i gruzy będące pozostałością zabudowań. W powietrzu unosi się swąd spalenizny, a przerażone, wychudzone sylwetki pierzchną w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, z byle błahego powodu. Krew, okrucieństwo i śmierć - w tych trzech słowach można zamknąć istotę każdej wojny. Prawie każdej.

Kolejna książka brytyjskiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam, że kiedy dostałam do ręki tę książkę, nie byłam zachwycona. Cyberpunk jakoś nie podbił mojego serca, dlatego też długo marudziłam, zanim zdecydowałam się zajrzeć do środka. I chociaż mój stosunek do tego nurtu nie uległ znaczącej poprawie, niemniej oddam sprawiedliwość autorce - zmusiła mnie do myślenia. "Głupcy" nie są bowiem lekturą, przy której można pozwolić sobie na brak skupienia - choćby nawet chwilowy.

Pstryk. Marva. Aktorka metodyczna, pracuje w „Teatrzyku sir Larry'ego”. Po długim wcielaniu się w rolę miewa przecieki i chwilowe amnezje. Pstryk. Marceline. Wspomnieniowa ćpunka. Gonią mnie faceci w białych garniturach. Pstryk. Agentka psychopolicji. Pstryk. Jestem Marva. Pstryk. Nie! To ona jest Marva! Pstryk...

Świat „Głupców” to zaawansowana technologicznie kreacja, w której nic nie jest tym, na co wygląda. Ludzie nauczyli się latać, łączyć umysły przy pomocy kabla i powielać swoje osobowości niczym dyskietki. Jak w każdej wielkiej metropolii, znajdziemy tu całą gamę złych charakterów – hackerów, podwójnych agentów i piratów, chcących zawładnąć rynkiem.

Główna bohaterka (bohaterki?) obraca się w kręgach show-biznesu, którym kierują Pewni Bardzo Fajni Ludzie. To świat pełen pulchnych menedżerów, holokontraktów i grubej kasy, przez którą można popaść w nie lada tarapaty. Pewnego dnia Marva odkrywa przeciek w swojej osobowości. Postać zaczyna przejmować jej życie. Z taniego, masowego odbicia, przeistacza się w realną, nie do końca poprawną politycznie istotę.
Marceline jest eskortantką. I nie chodzi tu bynajmniej o subtelne określenie Córy Koryntu, chociaż szef potrafi obić jej gębę niczym rasowy alfons. W zamian za darmowe wizyty w węźle wspomnień, przeprowadza ludzi na „drugą stronę”.

Książka zaskakuje. Już sam fakt określenia głównej postaci sprawia problem. Każda jest zadziorna i przekonana o swoim pierwszeństwie. Każda chce zagarnąć życie dla siebie. Obie jednak zadarły z niewłaściwymi ludźmi, za co przyjdzie im słono zapłacić.

Na uwagę zasługuje styl powieści - jest tam cięty, giętki język i brak owijania w bawełnę. W świecie wykreowanym przez autorkę nie ma miejsca na subtelności. Bossowie z mafijnego półświatka bywają okrutni. Jeśli trzeba – puszczą serię z karabinu, innym razem wystarczy złamany nos i względnie łagodne pertraktacje. Przerzucanie kolejnych kartek przypomina oglądanie dobrego kina akcji z Bruce'm Willisem – odwróć na chwilę uwagę i już nie wiesz co się dzieje. Wyszedłeś do kuchni po popcorn, a tu karambol, dookoła sterty szkła i pogiętej blachy, a gdzieniegdzie ktoś gasi przypadkowo wzniecony pożar wodą z rozwalonego hydrantu.

Zastrzeżenia może budzić forma powieści. Nie ma tu wyszczególnionych rozdziałów, a o przejściu od jednej narracji do drugiej świadczy zmiana czcionki. Pomysł sam w sobie ciekawy, ale nieprzyzwyczajony czytelnik zmuszony jest co i rusz przewracać kartki, żeby przypomnieć sobie kto, z kim i jakim charakterem pisma. Dekoncentruje również mnogość osobowości samej bohaterki – zarówno tych głównych, jak i pobocznych. Wszechobecny zamęt może zniechęcić, dlatego polecam czytanie pozycji „na jeden raz”, zamiast rozkładania przyjemności w czasie.

Jedno można stwierdzić bez zastrzeżeń - „Głupcy” to nie książka, to dynamit w pigułce. Akcja nie rozwija się, a wręcz wybucha zdanie po zdaniu. Nieustanne pościgi, odwalanie ciemni czy spotkania psycha w psychę – wciągną w cybernetyczny chaos nawet najbardziej opornego czytelnika. To pozycja dla osób, które nie tracą orientacji, gdy rozgrywa się wiele wątków na raz. Mniej wnikliwy obserwator w mig zagubi się gdzieś w mrocznych zakątkach podmieścia.

Recenzję zamieściłam na Bestiariusz.pl

Przyznam, że kiedy dostałam do ręki tę książkę, nie byłam zachwycona. Cyberpunk jakoś nie podbił mojego serca, dlatego też długo marudziłam, zanim zdecydowałam się zajrzeć do środka. I chociaż mój stosunek do tego nurtu nie uległ znaczącej poprawie, niemniej oddam sprawiedliwość autorce - zmusiła mnie do myślenia. "Głupcy" nie są bowiem lekturą, przy której można pozwolić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po zalegalizowaniu wampiryzmu, Stany Zjednoczone zaczynają przypominać całodobowy szwedzki stół dla wszelakiej maści bladolicych, eterycznych istot. Nie brakuje również plejad zombie oraz owłosionych miłośników piania do księżyca. W takiej rzeczywistości coraz trudniej odróżnić człowieka od potwora, zwłaszcza, że często mamy do czynienia z mieszanką 2 w 1. A gdy na domiar złego ktoś zlecił za naszą głowę kontrakt o wysokości pół miliona dolarów? Walki o przywództwo w stadzie, nieznane wampirze choroby i brutalne filmy porno – wokół tych (i nie tylko) intryg swój danse macabre odprawiać będzie słynna zabójczyni wampirów, Anita Blake.

Przyznam szczerze, że nie przeczytałam wszystkich tomów wampirzej sagi. Dlatego też przygotowując się do recenzji szóstej opowieści o Egzekutorce z St. Louis, z czystej przekory (czy jak kto woli) dla porównania, sięgnęłam po pierwszy sezon starej dobrej "Buffy, the vampire slayer". Cóż, pomijając jałowe emocje, wywołane efektami (nie za) specjalnymi i bujną modą schyłku XX wieku, w głowie ostała mi się jedynie niezbyt elokwentna refleksja, iż jakie czasy – taki pogromca.

Bohaterka mrocznego cyklu Laurell K. Hamilton, w niczym nie przypomina słodkiego blond-dziewczątka, patrolującego w amoku ciemne ulice jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego miasteczka. Z mody wyszły również drewniane kołki i niewyszukany brytyjski humor. Zamiast tego stajemy twarzą w twarz z chłodną, wyrachowaną animatorką, która nie rozstaje się z podręcznym uzi, a snu nie zakłóci jej nie tylko ziarnko grochu, ale i pistolet maszynowy i dwa srebrne noże, chowane pod poduszką.

Na pierwszy rzut oka zdawałoby się, iż mamy do czynienia z kolejnym krwią spływającym romansem, dziesiątki których tłumnie zalewają rynek wydawniczy. Wszak na celowniku postawione zostają rozterki miłosne kobiety, która przyznaje się do związku z wampirem Jean-Claude'em, a jednocześnie spędza (nie jedną) noc w podmiejskim domku pretendującego do miana samca alfa, wilkołaka Richarda.

Brzmi znajomo? A jakże! Tu jednak należy oddać honor pani Hamilton, bo (pomijając ckliwe dylematy) czyż ktoś byłby w stanie wyobrazić sobie książkową/filmową Bellę wymachującą bojowo czterema rodzajami broni i siarczyście obrzucającą oponentów wiązankami, których nie powstydziłby się renomowany słownik slangu i mowy potocznej?

Warto również zwrócić uwagę na fakt, iż pisząc którąś z kolei pozycję danego cyklu, łatwo można wpaść w rutynę. Fenomen pierwszego tomu często przesłania wszelkie sequele, które stają się jakby wyblakłe i przewidywalne. Kto przeczytał najpierw „Anioły i Demony”, z pewnością nie padnie krzyżem przed „Kodem Leonardo Da Vinci”. I odwrotnie.

I tu kolejny ukłon w stronę autorki – „Taniec śmierci” z pewnością nie pozwala zamknąć się w jednej szufladzie. Wybredny czytelnik mógłby powiedzieć: „Ale to już było”. Być może. Jednakże nie w takiej formie. Pisarka nie skąpi nam ani wrażeń, ani tym bardziej języka. Nie oszczędza nas i nie przebiera w środkach, by zaszokować czymś nowym, czasem dość dosadnym. Bo jak pisać powieść o potworach, nie ukazując w pełnej krasie okrucieństwa, do jakiego są zdolne? Akcja rozwija się lawinowo, spiętrzone wydarzenia spędzają sen z powiek zarówno odbiorcy jak i samej bohaterce. Przemierzając wraz z panną Blake mroczne zakątki USA mamy wrażenie, iż jej doba rozciąga się magicznie do (przynajmniej) 48h.

Co do samej książki - wzrok czytelnika przyciąga czarna okładka z płonącymi ślepiami bliżej niesprecyzowanego zwierzęcia oraz kuszącym fragmentem nagiego kobiecego ciała. Połączenie zmysłowej estetyki z obiecującymi hasłami – Bestseller „New York Timesa”; więcej niż horror! - próbuje nas zapewnić, iż oto bezsprzecznie mamy przed sobą pozycję, obok której nie można przemknąć obojętnie. Czy jest to obietnica bez pokrycia? Cóż, obojętnie nie przemknęłam. Niemniej mój romans z twórczością Pani Hamilton nie trwał długo i raczej do niego nie wrócę.

Po zalegalizowaniu wampiryzmu, Stany Zjednoczone zaczynają przypominać całodobowy szwedzki stół dla wszelakiej maści bladolicych, eterycznych istot. Nie brakuje również plejad zombie oraz owłosionych miłośników piania do księżyca. W takiej rzeczywistości coraz trudniej odróżnić człowieka od potwora, zwłaszcza, że często mamy do czynienia z mieszanką 2 w 1. A gdy na domiar...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Stop. Nie śpiesz się.
Pierwsza zasada: w metrze nie ma nic stałego. Wszystko może się zmienić w okamgnieniu.
Druga zasada: każda zmiana jest niebezpieczna(...)”

„Piter”

Kreowanie alternatywnych światów towarzyszy ludziom od zawsze. Gdyby nie potrzeba stworzenia nowej, barwniejszej rzeczywistości, wiele filmów, książek i gier nigdy nie ujrzałoby światła dziennego. Zaczarowane pierścienie, tajemnicze wieże, przenikanie świata ludzkiego z uniwersum elfów i krasnoludów – można odnieść wrażenie, że baśniowe motywy nigdy nam się nie znudzą. A co, jeśli pokazać inną, mniej magiczną stronę lustra?

Szymun Wroczek rozpościera przed nami nieszablonową wizję świata zniszczonego przez wojnę atomową. Tuż po wielkim wybuchu cały świat został zmieciony z powierzchni ziemi, a ludzie, którym udało się przeżyć kłębią się w podziemiach, tworząc nowe mikro-cywilizacje rozlokowane wokół głównych stacji metra. Mieszkańcy jednej z nich, Wasilieostrowskiej, muszą walczyć nie tylko z całą galerią zmutowanych potworów, ale również z innymi mieszkańcami metra, którzy pozbawiają ich głównego źródła przetrwania – agregatu z prądem. Bez niego nikt nie ma szans na przeżycie w mrocznych, nieprzystępnych tunelach Petersburga.

Warto podkreślić, że „Piter” nie jest tworem samorodnym. Książka powstała w ramach projektu, koordynowanego przez rosyjskiego pisarza Dmitry'a Glukhovsky'ego. Pomysł narodził się pod koniec ubiegłego stulecia, gdy młody jeszcze autor zmuszony był codziennie dojeżdżać do szkoły mieszczącej się na drugim krańcu Moskwy. Długie podróże metrem, a także inspiracje lekturą braci Strugackich zaowocowały stworzeniem nietypowego uniwersum, znanego czytelnikom jako „Metro 2033”. Pierwsza książka Glukhovsky'ego zapoczątkowała całą serię następnych, osadzonych w analogicznym, podziemnym świecie.

Powieść Wroczka doskonale wpisuje się w tę konwencję. Pisarz wykorzystuje wykreowaną wcześniej rzeczywistość i umieszcza w niej nietuzinkowe, gruboskóre postaci. Trzeba przyznać, że autor potrafi doskonale uchwycić nie tylko swoistą rosyjską beztroskę, ale też konsekwentną karność i potrzebę podporządkowania się. Waśka to świat zdominowany przez bezwzględnych, rządnych władzy facetów. Co i rusz wybuchają tu jakieś sprzeczki, przepychanki czy jawne demonstracje siły, które wygrywa ten, kto ma szybszy refleks i lepsze „zabawki”. Nie wspominając już o niewyszukanym słownictwie.

Doskonale wie o tym główny bohater, Iwan Mierkułow. Mężczyzna pracuje jako digger, czyli specjalista od wynajdywania najróżniejszych przedmiotów zawieruszonych w niekończących się podziemiach. Do jego ekipy należą najtwardsi zwiadowcy, których mało co jest w stanie przestraszyć. Iwan to postać niebanalna, nie dająca się łatwo zaszufladkować. Poznajemy go, jako typowego outsidera, małomównego dowódcę, który preferuje samodzielne wypady poza stację. Jednak z każdą kolejną stroną zyskujemy o wiele bardziej złożony obraz człowieka, który w tym nowym, zdemoralizowanym świecie potrafi mimo wszystko zachować resztki optymizmu i nawet próbować ułożyć na nowo swoje życie.

Największym atutem książki są dialogi i wewnętrzne monologi bohaterów. Od razu rzuca się w oczy, że w tym szczególnym świecie nie ma miejsca na subtelności. Cięty, giętki język i niepozbawione ironii poczucie humoru zdecydowanie ubarwiają przedstawiane postacie oraz opisywane przez nie sytuacje.

Irytować może natomiast przeplatanie realnych wydarzeń z różnymi halucynacjami i wizjami sennymi. Czasami czytelnik może się czuć zagubiony i nie do końca rozumieć co faktycznie się stało. Pewnym udziwnieniem są też opowieści o pierwszym dowódcy podziemia, Saddamie Wielkim. Stylizowane na legendy, historie momentami zbytnio przypominają radziecką propagandę. Chociaż można snuć przypuszczenie, że jest to w pełni świadoma, poniekąd obrazoburcza zabawa z konwencją.

„Piter” to pozycja ciekawa, aczkolwiek skierowana do określonej grupy odbiorców. Większość zwolenników fantastyki postapokaliptycznej powinna odnaleźć w książce coś dla siebie. Szymun Wroczek potrafi świetnie uchwycić realia życia po wielkiej katastrofie, a jednocześnie ubiera je w swoisty klimat rosyjskiej rzeczywistości. I chociaż fabuła nie zaskakuje niczym szczególnie wymyślnym, to na pewno rekompensują to pomysłowo zarysowani bohaterowie. A bystre dialogi i niewybredne skojarzenia – rozbawiają do łez.

Recenzję zamieściłam na:
Bestiariusz.pl

„Stop. Nie śpiesz się.
Pierwsza zasada: w metrze nie ma nic stałego. Wszystko może się zmienić w okamgnieniu.
Druga zasada: każda zmiana jest niebezpieczna(...)”

„Piter”

Kreowanie alternatywnych światów towarzyszy ludziom od zawsze. Gdyby nie potrzeba stworzenia nowej, barwniejszej rzeczywistości, wiele filmów, książek i gier nigdy nie ujrzałoby światła dziennego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Piękna sylwetka, żadnych zmarszczek i cała wieczność na znalezienie swojej drugiej połówki. Brzmi zachęcająco, prawda? Niestety, nic bardziej mylnego. Lepiej kupić zapas zupek instant, wskoczyć do kuloodpornego samochodu i skryć się w miejscach, których nie zaznaczono na mapie. Lada dzień ludzkość odkryje, jak zatrzymać proces starzenia, a to może oznaczać tylko jedno – nieśmiertelność zabije nas wszystkich...

Drew Magary ukazuje fantastyczną, a zarazem niezwykle prawdopodobną wizję przyszłości – obraz świata, którego nikt nie może opuścić z przyczyn naturalnych. Wszystko zaczyna się dość niewinnie, gdy pewien amerykański naukowiec próbuje wynaleźć sposób na zneutralizowanie genu odpowiedzialnego za rudy kolor włosów. Jednak przez zwykłe niedopatrzenie, zamiast przefarbować – Graham Otto unieśmiertelnia swoje muszki owocówki, a co za tym idzie – puszcza w ruch nieokiełznaną machinę wydarzeń.

Książka ma formę bloga, w którym zachowały się zapiski, powstałe w ciągu sześćdziesięciu lat – od 2019 do 2079 roku. Autor dziennika, John Farrell skrupulatnie komentuje w nim wszelkie zaistniałe wydarzenia, wzbogacając swoją relację o wycinki z gazet, fragmenty wywiadów i opinie ekspertów. Ta nowatorska forma narracji nadaje powieści sporą dawkę wiarygodności, zwłaszcza, że prognozy wysnuwane przez pisarza nie są bezpodstawne. Wzrost przestępczości, zamachy na zbyt długo panujących tyranów i wyczerpanie się surowców naturalnych – wszystko to grozi naszej planecie bez względu na to, ile lat dzieli nas od nieuchronnego końca.

Niezaprzeczalną zaletą Nieśmiertelności jest język. Bystre, cięte dziennikarskie pióro i celne komentarze zadowolą nawet największych sceptyków. Co więcej, autor ma niezwykłą swobodę w kreowaniu szokujących obrazów – rodem z wieczornych serwisów informacyjnych czy też gorącej prasy bulwarowej. Bo i kogo nie wprawiłaby w osłupienie matka, aplikująca nieśmiertelne lekarstwo niespełna rocznemu dziecku czy sponsorzy pragnący po wsze czasy utrzymywać rześkie nastoletnie lolitki? Niestety, wieczne życie ciągnie za sobą wieczne, piętrzące się problemy. Niechęć do edukacji, rosnące bezrobocie i moda na małżeństwa cykliczne – to tylko niektóre z nich.

W gąszczu tych chaotycznych przemian uformowały się dwie, nietuzinkowe profesje – niedoceniany wcześniej prawnik rozwodowy i nieznany dotychczas specjalista nazywany serwisantem końcowym. Na obu tych posadach zęby zjadł autor porażającego dziennika.

John Farrell jest bohaterem niespójnym. Początkowo oczom czytelnika ukazany zostaje, jako przeciętny mężczyzna w kwiecie wieku, który czasami zbyt poważnie podchodzi do życia. W jego zapiskach można dostrzec przesadną tendencję do dramatyzowania, co czyni z niego postać nieco groteskową. Z jednej strony lekkoduch, któremu nie śpieszy się do zakładania rodziny, z drugiej – zdeklarowany przeciwnik wszelkich bandyckich ruchów oporu. Jednak z biegiem wydarzeń, mężczyzna przechodzi swoistą ewolucję, w czym bez wątpienia pomaga mu mało popularna profesja.

Serwis końcowy z założenia miał przynosić ulgę tym, którym z jakiegoś powodu nieśmiertelność nie przypadła do gustu. Z czasem działalność placówki rozszerza się o tzw. „twardy koniec”, którego ofiarą padają nie tylko przestępcy, ale i zawadzający społeczeństwu emeryci i bezdomni. Brzmi okropnie? A to zaledwie początek całego ciągu niemożliwych do zatrzymania wypadków. Śledząc wraz z bohaterem rozwój tej niesamowitej futurystycznej rzeczywistości można dojść do wniosku, że ludzkość nie jest jeszcze gotowa na wielkie odkrycia, a już z całą pewnością nie dorosła do odpowiedzialności, którą niosą one za sobą.

Podsumowując, książka Drew Magary bez wątpienia jest godna uwagi. Powieść pobudza wyobraźnię i skłania do refleksji na temat tego, dokąd dąży nasz świat. Nawet jeśli niektóre fragmenty są nieco przerysowane, a sam fakt wynalezienia leku nie wydaje się zbyt prawdopodobny, to wszystko, co następuje po jej zalegalizowaniu mogłoby się wydarzyć z niemal stuprocentową dokładnością.

Recenzję zamieściłam na:
Bestiariusz.pl

Piękna sylwetka, żadnych zmarszczek i cała wieczność na znalezienie swojej drugiej połówki. Brzmi zachęcająco, prawda? Niestety, nic bardziej mylnego. Lepiej kupić zapas zupek instant, wskoczyć do kuloodpornego samochodu i skryć się w miejscach, których nie zaznaczono na mapie. Lada dzień ludzkość odkryje, jak zatrzymać proces starzenia, a to może oznaczać tylko jedno –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mała niepozorna wioska w Wielkiej Brytanii, zdradliwe mokradła i londyński detektyw na tropie tajemniczej zbrodni. Brzmi znajomo? Nic bardziej mylnego. Choć Sasza Hady nawiązuje do tradycji królowej kryminału, jej powieść jest jedyna w swoim rodzaju.

Życie mieszkańców Little Fenn zostaje wywrócone do góry nogami, gdy w spiżarni państwa Bradbury – zamiast soczystej dyni – kucharka znajduje... głowę. Zagadkowe morderstwo spędza sen z powiek lokalnym funkcjonariuszom, dlatego też zdeterminowana madame Helen postanawia wezwać na pomoc słynnego brytyjskiego detektywa, Alfreda Bendelina. Niestety, pani Bradbury nie zdaje sobie sprawy z tego, iż niezawodny śledczy jest jedynie wytworem wyobraźni poczytnego pisarza, Ruperta Marleya. Głucha na wszelkie wyjaśnienia, upiera się, by ściągnąć do miasteczka Bogu ducha winnego młodszego aspiranta policji – przyjaciela kreatywnego literata. Od tej pory Nicolas Jones musi stanąć na wysokości zadania i wcielić się w postać detektywa. Zwłaszcza, że stawką w grze jest nie tylko schwytanie mordercy, ale i serce pięknej niewiasty.

Zdawałoby się, że opowieść ta nie różni się w żaden sposób od dziesiątek poprzednich, osadzonych w podobnych realiach. Ot, kolejny detektyw, który wyrusza na wieś, by przy pomocy wrodzonego sprytu i niezastąpionych szarych komórek rozwikłać sprawę, z którą nie może sobie poradzić miejscowa policja. Uniwersalna fabuła przywodzi na myśl zarówno niezliczone przygody Herculesa Poirot i zażywnej panny Marple, jak i "Psa Baskerville’ów" Arthura Conan Doyle’a. A jednak już od początku odbiorca może liczyć na parę niespodzianek.

Sasza Hady zarysowała swoich bohaterów z niezwykłą precyzją. Wykreowana przez pisarkę angielska prowincja to prawdziwy kalejdoskop ludzkich charakterów. Czytelnik spotka tu przebiegłego sklepikarza, osobliwego mieszkańca mokradeł, wytrawną kolekcjonerkę cudzych sekretów czy też lokalną jędzę, słowem – całą plejadę fascynujących postaci, jakich nie może zabraknąć w dobrym kryminale. Oczywiście, każdy z bohaterów skrywa pewną tajemnicę, którą musi wyjawić nieszczęsny quasi-detektyw wraz ze swoim pomocnikiem.

Swoją drogą, przybysze z Londynu zasługują na szczególną uwagę, bowiem w niczym nie przypominają oni klasycznych literackich duetów. Nickowi daleko do słynnych brytyjskich geniuszy śledztwa, natomiast Rupert bardziej przypomina serialowego bawidamka Richarda Castle, niż powściągliwego doktora Watsona. Niemniej jednak, to niecodzienne połączenie sprawia, że bohaterowie wnoszą do powieści niespodziewany powiew świeżości oraz sporą dawkę dobrego humoru. Ich przygody i, zdawałoby się, nieudolne próby wykrycia mordercy śledzi się z zapartym tchem i aż żal przewracać kolejną stronę, by nie dotrzeć do rozwiązania zbyt szybko.

„Morderstwo na mokradłach” okazało się przyjemną odmianą po dynamicznych, brutalnych kryminałach, jakie serwują nam dzisiejsi autorzy. Nietuzinkowi bohaterowie, mnóstwo żartów sytuacyjnych, a do tego ironiczna, barwna narracja Saszy Hady – wszystko to sprawia, że znana historia rozwija się w absolutnie niespodziewanym kierunku. A nawiązania do tradycji światowego kryminału nie tylko nie drażnią, ale pozwalają na nowo odkryć tak bliski sercu czytelnika klimat klasycznych powieści.

Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://retrokryminal.blogspot.com

Mała niepozorna wioska w Wielkiej Brytanii, zdradliwe mokradła i londyński detektyw na tropie tajemniczej zbrodni. Brzmi znajomo? Nic bardziej mylnego. Choć Sasza Hady nawiązuje do tradycji królowej kryminału, jej powieść jest jedyna w swoim rodzaju.

Życie mieszkańców Little Fenn zostaje wywrócone do góry nogami, gdy w spiżarni państwa Bradbury – zamiast soczystej dyni –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie potrafię obiektywnie ocenić tej powieści - za bardzo jestem zżyta zarówno z oryginałem, jak i z tłumaczeniem. "Imatra" to pozycja niezwykła, szczególnie dla Miłośników Rosji Carskiej i jej mrocznych zaułków. Oczywiście do tej tematyki nawiązują dziesiątki książek. Mogłabym tu wymieniać nazwiska sławnych beletrystów, jak Akunin czy Marinina. Ale prawda jest taka, że powieści tej nie da się porównać z żadną inną.

Pewnie pojawią się komentarze, że bohaterowie są płascy i naiwni, a detektyw Metody Kobyłkin to niedorobiona kopia Sherlocka Holmesa. Być może tak jest, ba, jest tak na pewno. Nie zmienia to jednak faktu, że Piter ukazany oczom czytelników - nie jest to wytwór wyobraźni pisarza-historyka, odtwarzającego rzeczywistość, o której przeczytał wcześniej w niezliczonych podręcznikach. Rosja Ławrowa jest egzotyczna, wielowymiarowa, orientalna a jednocześnie na swój sposób prymitywna, pełna brudu i podłości. Myślę, że to najbardziej fascynuje mnie w tej powieści.

Oczywiście nie brak tu zbrodni, intrygi, zagadek i mniej lub bardziej nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ale dla mnie głównym walorem jest język i zróżnicowanie grup społecznych, opisy miejsc i zdarzeń i świetnie oddany koloryt lokalny.

Pozwolę sobie zacytować fragment wstępu do "Imatry", mojego autorstwa:
"W oceanie rosyjskich konceptów niekiedy trudno wyłowić prawdziwą perłę. Wielu współczesnych autorów kryminałów powiela, rozszerza lub na siłę udoskonala znane motywy. Szkoda, gdyż Rosja Carska ma w sobie pewną monumentalną magię, urok, któremu do dziś nie można się oprzeć.

Jednym z takich pasjonatów, który próbował utrwalić w swych dziełach ten okres, był Aleksander Krasnicki. O pisarzu mało kto dziś pamięta – został on niesłusznie zapomniany już w czasach władzy bolszewickiej. A tymczasem na początku XX wieku był on najpopularniejszym autorem powieści kryminalnej w odcinkach, a jego książki rozchodziły się w milionowych nakładach. Opublikował on ponad sto powieści, wiele opowiadań, wierszy, nie mówiąc już o reportażach czy szkicach.

Szczególnym sentymentem autor darzył powieść awanturniczą, a zwłaszcza kryminał. Był bowiem mistrzem w tworzeniu zmyślnych intryg. Pod pseudonimem A.Ławrow napisał cykl książek, w których wykreował niezapomnianą postać Metodego Kiryłowicza Kobyłkina. Ten prostolinijny, wścibski detektyw starej daty, w rzeczywistości był słynnym na całą Rosję pogromcą przestępców. Na pozór dobroduszny, nieco ekscentryczny dziwak, to jednocześnie niesamowicie przenikliwy i konsekwentny śledczy, który potrafi rozwikłać najbardziej skomplikowane, tajemnicze zbrodnie.
„W otchłani Imatry” to pierwszy tom z cyklu „Caryca hunhuzów”, w którym czytelnik poznaje nie tylko Kobyłkina, ale i Marię Worobiową – córkę słynnego mandżurskiego bogacza, Pawła Jegorowicza. Porywająca fabuła, zachwycający, orientalny koloryt, a przede wszystkim charakter Metodego Kiryłowicza sprawiają, że ta dość wiekowa powieść jest atrakcyjna również dla współczesnego czytelnika."

Zdaję sobie sprawę, że wielu z Was uzna tę książkę za zwyczajnie nudną. Niemniej - polecam. Jest to miła odmiana po współczesnych, brutalnych powieści sensacyjnych. Bo chociaż autor nie stroni od zbrodni, to jednak pisze o nich... inaczej :)

Nie potrafię obiektywnie ocenić tej powieści - za bardzo jestem zżyta zarówno z oryginałem, jak i z tłumaczeniem. "Imatra" to pozycja niezwykła, szczególnie dla Miłośników Rosji Carskiej i jej mrocznych zaułków. Oczywiście do tej tematyki nawiązują dziesiątki książek. Mogłabym tu wymieniać nazwiska sławnych beletrystów, jak Akunin czy Marinina. Ale prawda jest taka, że...

więcej Pokaż mimo to