-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2016-10-27
2015-12-06
Chuck Palahniuk w zasadzie jest dla mnie ‘bezpiecznym’ autorem. Wiem, że po jakąkolwiek jego książkę sięgnę, mogę liczyć na przyjemną lekturą. Tym bardziej jestem zdziwiona, że Doomed niezupełnie przypadło mi do gustu. Fakt, mea culpa, nie zwróciłam uwagi, że to druga książka cyklu i nawet mnie nie zdziwiły wpisy o tym, że ‘ponownie’ towarzyszyć będziemy Madison.
Który kawałek satyrycznego tortu funduje nam tym razem Chuck? Religijny! Czy jeszcze bardziej chodliwy niż seks. 13-letnia dziewczynka mająca do wypełnienia kluczową rolę w odwiecznej walce dobra ze złem. Poprowadzi świat do zagłady, czy wręcz przeciwnie? Kogo to obchodzi skoro i tak pozostaje tylko narzędziem w jednej czy drugiej dłoni.
Zainteresowani? Też byłam. Dlaczego więc mnie to wszystko nie porwało? Czyżby Chuck się trochę wypisał, a może był za mało kąśliwy, przeciągał niepotrzebnie historię i uzupełniał wtrętami, które impet akcji tylko wyhamowywały? Historia lekka, przyjemna, ironiczna, bezkompromisowa, niepoprawna (standardowe epitety), a jednak nie porywająca. Moim zdaniem mimo wszystko za mało Chucka w Chucku.
Chuck Palahniuk w zasadzie jest dla mnie ‘bezpiecznym’ autorem. Wiem, że po jakąkolwiek jego książkę sięgnę, mogę liczyć na przyjemną lekturą. Tym bardziej jestem zdziwiona, że Doomed niezupełnie przypadło mi do gustu. Fakt, mea culpa, nie zwróciłam uwagi, że to druga książka cyklu i nawet mnie nie zdziwiły wpisy o tym, że ‘ponownie’ towarzyszyć będziemy Madison.
Który...
2015-11-08
2014-12-21
Uwaga! Opinia bez znamion obiektywizmu, zabarwiona niemal bezkrytycznym uwielbieniem dla pisarza.
Jak tu nie kochać Welsha? Prawie każda jego pozycja przypada mi do gustu. Co prawda Życiem seksualnym zrobił ewidentny ukłon w stronę amerykańskiej publiczności, ale nie stracił tym na autentyczności. W tej książce wszystko jest amerykańskie: poczynając od kultu ciała, przez przerośnięte ego, telewizyjne show, związki rodzinne, aż po język (umiejętności lingwistyczne Welsha nie przestają mnie zaskakiwać). Całość dla odmiany bez narkotyków i zbyt dużej ilości alkoholu, ale jednak ociekające seksem w upalnym Miami. W końcu Stany to kolebka rewolucji seksualnej. W naszym zaściankowym kraju takie zachowania spotkałyby się niechybnie z ostracyzmem!
Bohaterki są tak od siebie różne jak to tylko możliwe, jednak coś je do siebie przyciąga. Lucy widzi w Lenie wyzwanie. Jako osobisty trener nie może sobie (tak, sobie!) pozwolić na porażkę i pozostawienie podopiecznej otyłej. Lena zaś desperacko poszukuje kolejnej bliskiej osoby, której z chęcią się podporządkuje byle tylko nie być ‘szczęśliwym singlem’. Sprawy jednak przyjmują nieoczekiwany obrót. W miarę rozwoju sytuacji zarówno czytelnicy jak i bohaterki dowiadują się o sobie więcej. W tle dylemat etyczny dotyczący rozdzielenia sióstr syjamskich, które to na zabieg decydują się z powodu – jakżeby inaczej – seksu. Z historii można by zrobić dramat, ale to nie byłoby w stylu Welsha. W zamian otrzymujemy czarną komedię, momentami z absurdalnymi pomysłami i zachowaniami, ciętym językiem, wartką akcją, a jednak odnoszącą się do jak najbardziej realnych i aktualnych problemów. Fakt, podane na tacy, ale w końcu ‘targetem’ był rynek amerykański.
Był Edynburg, było Miami, teraz czekam na książkę osadzoną w Dublinie, bo przecież między te trzy miasta Irvine Welsh dzieli swoje życie.
Uwaga! Opinia bez znamion obiektywizmu, zabarwiona niemal bezkrytycznym uwielbieniem dla pisarza.
Jak tu nie kochać Welsha? Prawie każda jego pozycja przypada mi do gustu. Co prawda Życiem seksualnym zrobił ewidentny ukłon w stronę amerykańskiej publiczności, ale nie stracił tym na autentyczności. W tej książce wszystko jest amerykańskie: poczynając od kultu ciała, przez...
2014-06-25
Pozycja naładowana testosteronem. Brutalność, agresja, furia wręcz – oczywiście pod szyldem Chelsea. Środowisko futbolowych chuliganów. Wiele się mówi o tym, jak to wspaniale Wielka Brytania radzi sobie z przemocą stadionową. Tego typu peany aż proszą się o reakcję typu BULLSHIT! Nie inaczej ustosunkowuje się do tego wszystkiego King.
Akcja książki dzieje się już po tym jak władze medialnie ukręciły łeb tej hydrze nienasyconej, jednak nie przeszkadza to naszym bohaterom hołdować tradycjom, przede wszystkim meczy wyjazdowych i lać swych zaprzysiężonych wrogów (Millwall, Tottenham). Jasne, kamery są na stadionach, zwiększone patrole policyjne w dniu meczu, ale przecież nie postawią policjanta na każdym kroku, a kamer też jest ograniczona ilość.
Książka to przede wszystkim portret klasy robotniczej. Zrezygnowanej, oszukanej, bez perspektyw, rozjątrzonej hipokryzją rządzących. To życie codzienne, w którym największą rozrywką są sobotnie wypady na mecze, kilka piwek, zaliczanie panienek i nic nie wnosząca praca zarobkowa. Ludzi łączy ich klub i poczucie przynależności. To twardzi faceci, którzy nie pozwolą sobie wmówić, że są niczym. Śmieciem. Są dumni. A że wyrażać się potrafią głównie za pośrednictwem pięści i kopniaków… Sorry, taki mamy klimat.
Przeczytać możemy też kilka, niezwiązanych z futbolem historii, ale nawet i one wpisują się w sposób myślenia i oskarżycielski ton głównych bohaterów.
King pisze realnie, bez czułych słówek, bez ckliwości. Kawał solidnej, męskiej prozy.
PS: okładka powinna być niebieska :P
Pozycja naładowana testosteronem. Brutalność, agresja, furia wręcz – oczywiście pod szyldem Chelsea. Środowisko futbolowych chuliganów. Wiele się mówi o tym, jak to wspaniale Wielka Brytania radzi sobie z przemocą stadionową. Tego typu peany aż proszą się o reakcję typu BULLSHIT! Nie inaczej ustosunkowuje się do tego wszystkiego King.
Akcja książki dzieje się już po tym...
2013-10-27
Poznajcie Bruca Robertsona - ucieleśnienie wszelkich możliwych wad. Człowieka bez kręgosłupa moralnego, obrzydliwego i odrażającego. Zewnętrznie i wewnętrznie. Nazwanie go karaluchem czy pasożytem byłoby wręcz komplementem. Choć można odnaleźć pewną paralelę między nim, a zjadającym go od wewnątrz Tasiemcem.
Welsh jest genialny. Potrafi w tak wciągający sposób pisać o degeneracji, że nie sposób oderwać się od książki. Mało tego, nie koncentruje się wyłącznie na szokowaniu - ta sztuka chyba wychodzi mu przy okazji. Problem z Brucem wydaje się być bardziej złożony. Dochodzimy w pewnym momencie do dylematu: czy taka kreatura jest po prostu diabelskim nasieniem, czy może ktoś przyłożył rękę do jego ukształtowania?
Z Brucem czytelnik nie będzie się nudził. Jego knowania, seksualne nadużycia (Bruce jest policjantem i ma władzę!), manipulacje, kłamstwa, oszczerstwa są tak samo uzależniające jak narkotyki, które bierze. Nadmiar alkoholu aż pulsuje w skroniach czytelnika. Lekkość pióra Welsha sprawia, że całość się chłonie. Choć przy niektórych fragmentach nie polecam jedzenia. Może skutkować gwałtownymi skurczami żołądka tudzież przepony.
Fanów ckliwych historyjek, pozytywnych bohaterów i cukierkowych opisów ostrzegam - NIE CZYTAJCIE OHYDY!
PS: w slangu londyńskim 'Filth' oznacza również policję :)
Poznajcie Bruca Robertsona - ucieleśnienie wszelkich możliwych wad. Człowieka bez kręgosłupa moralnego, obrzydliwego i odrażającego. Zewnętrznie i wewnętrznie. Nazwanie go karaluchem czy pasożytem byłoby wręcz komplementem. Choć można odnaleźć pewną paralelę między nim, a zjadającym go od wewnątrz Tasiemcem.
Welsh jest genialny. Potrafi w tak wciągający sposób pisać o...
2013-10-01
2013-08-20
2013-07-14
'Lepiej, żeby to było coś poważnego' pomyślał doktor udając się do pacjenta. Jeszcze nie wiedział, że to pacjent zero i na pewno cofnąłby te słowa wiedząc, co czeka świat.
Książka Max Brooksa jest dość oryginalna w formie. Już wcześniej mieliśmy do czynienia ze stylem quasi-reporterskim, jednak z reguły towarzyszyła mu prosta historia z kilkoma głównymi bohaterami. Tutaj brak głównych bohaterów, bo nawet osoba przeprowadzająca wywiady nie pretenduje do tego miana. Wojna Zombie to nie krwawa jatka z nieumarłymi (choć tej też nie brakuje). Wojna Zombie, czy może raczej pandemia Zombie, to szereg dramatów rozgrywających się w różnych zakątkach kuli ziemskiej. Poszczególne historie wyglądają na wyrywkowe jednak doskonale prezentują całe spektrum problemów, którym ludzkość musi stawić czoło. Poczynając od tych najbardziej osobistych, poprzez militarne, ekonomiczne, polityczne i na globalnych kończąc. Max Brooks wplótł w historie nawet różnice kulturowe, rasowe i brzemię historii. Co prawda momentami wieje stereotypami, ale dzięki temu mamy wgląd w cały świat.
Książka śmiało może stanowić podstawę do nakręcenia wielu filmów. Tło i sceneria zostało przygotowane. Scenarzystom zostaje tylko stworzenie historyjki (choć może lepiej rozwinąć którąś z już podanych?), która wpasuje się w realia, a widzom pozwoli na śledzenie losów bohaterów z zapartym tchem. Pierwszy krok w tym kierunku już zrobiono. Film choć całkiem przyjemnie się ogląda i można podskoczyć z wrażenia nie raz, niesie dużo mniejszy ładunek emocjonalny niż wielowątkowa książka.
'Lepiej, żeby to było coś poważnego' pomyślał doktor udając się do pacjenta. Jeszcze nie wiedział, że to pacjent zero i na pewno cofnąłby te słowa wiedząc, co czeka świat.
Książka Max Brooksa jest dość oryginalna w formie. Już wcześniej mieliśmy do czynienia ze stylem quasi-reporterskim, jednak z reguły towarzyszyła mu prosta historia z kilkoma głównymi bohaterami. Tutaj...
2013-05-24
W pozycji tej próżno szukać uwielbienia dla pracy bądź pochwały dla edukacji. Tytuł może być cokolwiek mylący. W pozycji tej Irvine Welsh dostarcza nam kilku opowiadań i jedną mini powieść. Zaskakujący jest fakt, że opowiadania nie są napisane w dialekcie szkockim.
Pierwsze opowiadanie (Rattlesnakes) fantastyczne, kolejne niestety trochę słabsze, momentami nużące, bronią się z reguły zakończeniami. Natomiast mini-powieść... W to mi graj. Powracamy do Szkocji z całym jej lingwistycznym piekiełkiem. Nikt tak jak Welsh nie potrafi tak realnie ukazywać środowiska. Z całym plugastwem, zagubieniem, tęsknotą, a także realizacją marzeń, dzieleniem się małymi przyjemnościami. Zwykłe życie, takie jakie prowadzi każdy z nas. Mamy tu byłego jockeya, obecnie odnoszącego sukcesy (?) gracza w piłkarzyki, mamy Jenny, która jest od tego, żeby spełniać marzenia ojca (wiadomo, że się zbuntuje), mamy ojca na pozór porządną głowę rodziny itd. Relacje międzyludzkie są zagmatwane, postaci niejednoznaczne. Do tego należy oczywiście dodać absurdalne momentami acz obowiązkowe poczucie humoru (robić jaja z wypadku motocyklowego i dekapitacji potrafi tylko Welsh!).
Co tu dużo mówić - Irvine Welsh najlepszy jest podany po szkocku!
PS: opowiadanie D.O.G.S. of Lincoln Park strasznie przypominał stylem Breta Eastona Ellisa.
W pozycji tej próżno szukać uwielbienia dla pracy bądź pochwały dla edukacji. Tytuł może być cokolwiek mylący. W pozycji tej Irvine Welsh dostarcza nam kilku opowiadań i jedną mini powieść. Zaskakujący jest fakt, że opowiadania nie są napisane w dialekcie szkockim.
Pierwsze opowiadanie (Rattlesnakes) fantastyczne, kolejne niestety trochę słabsze, momentami nużące, bronią...
2013-04-21
Leith revisited!
Od czasu kiedy Mark wypiął się na wszystkich, zwinął kasę i zwiał minęło 10 lat i o dziwo wszyscy jeszcze żyją! Mamy Marka w Amsterdamie, Simona w Londynie, Spuda, Alison, Second Prize'a i Begbiego w Leith. Jest nawet Diane, o której kompletnie zapomniałam. Do zacnego grona (które w komplecie ostatecznie spotyka się w Leith) dołącza Nikki. Jak i cała reszta nie jest do końca normalna, biorą pod uwagę ogólnie przyjęte standardy. Jednak jej narkotykiem jest seks. Po prostu to lubi. W tak pięknych okolicznościach przyrody powstaje pomysł nakręcenia filmu dla dorosłych. Ale takie przedsięwzięcie wiąże się z nakładami finansowymi, które jakoś trzeba pozyskać. Chłopcy (ups, raczej już panowie w słusznym wieku 30 paru lat) znają tylko jeden sposób - przekręt. To nie tak, że się nie zmienili na przestrzeni lat, ale pewne zachowania są zbyt głęboko zakorzenione by móc się ich wyzbyć, szczególnie jeżeli towarzystwo sprzyja powrotom do starych metod. Simon nadal jest zapatrzonym w siebie egocentrykiem, choć powoli zmienia się w podstarzałego lovelasa, Spud ma złote serce (ale chyba nie wystarczająco twardą dupę), Bebgie żyje zemstą i przemocą, a Mark... jak to Mark, stoi z boku i czeka na swoją okazję.
Jak dla mnie książka genialna - pełna humoru, dygresji, przekrętów, kombinowania, knucia, zemsty. Nie ma tabu, nie ma fałszywej moralności. Są za to bardzo dziwne ludzkie interakcje, przyjaźnie.
Jeżeli lubisz bezpośrednie i bezpardonowe książki, miejscami wulgarne i obsceniczne - to jest właśnie pozycja dla Ciebie!
Leith revisited!
Od czasu kiedy Mark wypiął się na wszystkich, zwinął kasę i zwiał minęło 10 lat i o dziwo wszyscy jeszcze żyją! Mamy Marka w Amsterdamie, Simona w Londynie, Spuda, Alison, Second Prize'a i Begbiego w Leith. Jest nawet Diane, o której kompletnie zapomniałam. Do zacnego grona (które w komplecie ostatecznie spotyka się w Leith) dołącza Nikki. Jak i cała...
2012-07-10
Typowy amerykański humor. Fabuła prosta, książeczka idealna na letnie leniwe popołudnia. Historia opowiedziana jest przez Kelly'ego - zwykłego pomywacza, który ma trochę nierówno pod sufitem. Ale tak naprawdę nie jest wcale bardziej świrnięty od innych. Pewnego dnia Kelly widzi dziewczynę idącą do ślubu i już wie, że ona jest mu pisana. Zrobi wszystko żeby z nią być - nie bacząc na konsekwencje, ignorując ustalony małomiasteczkowy porządek, przypadkowo wstępując na wojenną ścieżkę z teściem dziewczyny, który trzyma miasteczko w kieszeni. Tyle tylko, że on jest raczej typem pacyfisty. On chce tylko Colette, ale nie cofnie się przed byle teściem.
Niejednokrotnie można się uśmiać czytając o przygodach Kelly'ego, jego pomysły na 'podryw' są momentami fascynujące. Myślę, że niejedna mogłaby się ugiąć. W gruncie jest to dobry człowiek, trochę zagubiony, nie wymagający wiele - pragnie tylko swojej duchowej towarzyszki. Fabuła jest przetykana retrospekcjami z życia Kelly'ego, jego przemyśleniami, czasem irracjonalnymi innymi razy całkiem sensownymi. Niby romansidło, ale takie jakieś inne.
Czyta się przyjemnie, bez fajerwerków i większej głębi, ale z jakimś takim uśmiechem na ustach. Polecam, choć jak dotąd Sandlin chyba nie został jeszcze odkryty na polskim rynku. A szkoda.
Typowy amerykański humor. Fabuła prosta, książeczka idealna na letnie leniwe popołudnia. Historia opowiedziana jest przez Kelly'ego - zwykłego pomywacza, który ma trochę nierówno pod sufitem. Ale tak naprawdę nie jest wcale bardziej świrnięty od innych. Pewnego dnia Kelly widzi dziewczynę idącą do ślubu i już wie, że ona jest mu pisana. Zrobi wszystko żeby z nią być - nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-03
Acid House to kolejna moja przygoda z Irvine Welsh. Pozycja ta jest kolekcją opowiadań, z reguły krótkich albo bardzo krótkich. Zawiera też jedną mini-powieść. Z przykrością muszę przyznać, że mini-powieść do mnie nie przemówiła. Nic nowego, znowu Edynburg, znowu wyjazd na chwilę do Londynu, powrót, dragi, puby i panienki. Generalnie lubię ten klimat, ale tylko jeżeli autor ma coś więcej do przekazania (coś między wierszami). Tu niestety zabrakło polotu.
Jednak pozostałe opowiadania potrafią zadośćuczynić. Niektóre są błyskotliwe, a jeszcze inne to prawdziwe perełki. Wśród tych szczególnie godnych polecenia wymieniłabym: Eurotrash, Granny's Old Junk, The Granton Star Cause no i oczywiście tytułowy Acid House. Welsh zdążył już przyzwyczaić swoich czytelników do grubiaństwa i rynsztokowego języka, bluzgów, ale potrafi też zaskakiwać treścią lub chociaż samymi zwrotami akcji. Niektóre pomysły na fabułę ma 'nieco' absurdalne. Zdecydowanie surrealistyczne. Do tego oczywiście obowiązkowa groteska, czarny humor, sex, drugs and rock'n'roll. Dla tego autora tabu nie istnieje. I bardzo dobrze!
Polecam.
Acid House to kolejna moja przygoda z Irvine Welsh. Pozycja ta jest kolekcją opowiadań, z reguły krótkich albo bardzo krótkich. Zawiera też jedną mini-powieść. Z przykrością muszę przyznać, że mini-powieść do mnie nie przemówiła. Nic nowego, znowu Edynburg, znowu wyjazd na chwilę do Londynu, powrót, dragi, puby i panienki. Generalnie lubię ten klimat, ale tylko jeżeli autor...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01-26
Ostatnia, jak na razie, część przygód Alexii. Trzeba przyznać Gail Carriger, że cała saga utrzymana jest niezmiennie na wysokim poziomie. Nie jest to co prawda literatura szczególnie wysokich lotów, ale zdecydowanie nadaje się na relaks. Historia osadzona w czasach wiktoriańskich. Typowy przykład steampunku. Całość w otoczeniu wampirów i wilkołaków, którzy nieustannie dybią na zdrowie i życie Alexii oraz jej rodziny (choć jej mąż, choleryk, wilkołak a do tego Szkot dzielnie staje w obronie swojej pyskatej żony i córki). Tym razem wędrujemy aż do Aleksandrii by poznać (alternatywną) historię Hatszepsut. Dowiemy się też dlaczego wilkołaki nie lubią latać sterowcami i staniemy oko w oko ze śmiertelnymi wynalazkami na parę.
Znając charakter Alexii z poprzednich tomów wiemy, że nuda nam nie grozi. Akcja dzieje się szybko, liczne poboczne wątki ostatecznie się splatają, choć zostawiają też furtkę następnym opowiadaniom. Całość napisana zgrabnie i lekko. W wersji oryginalnej wszystkie niuanse językowe są klarowne, co czyni całość jeszcze przyjemniejszą w odbiorze.
Polecam
Ostatnia, jak na razie, część przygód Alexii. Trzeba przyznać Gail Carriger, że cała saga utrzymana jest niezmiennie na wysokim poziomie. Nie jest to co prawda literatura szczególnie wysokich lotów, ale zdecydowanie nadaje się na relaks. Historia osadzona w czasach wiktoriańskich. Typowy przykład steampunku. Całość w otoczeniu wampirów i wilkołaków, którzy nieustannie dybią...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-12-14
W momencie publikacji (a następnie ekranizacji), książka J.G. Ballarda została okrzyknięta mianem skandalizującej. Sam autor w swej przedmowie nakręca obiegową opinię (pierwsza książka łącząca pornografię i technologię). Ale czy taka jest prawda? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Pornografii się nie doszukałam. Natomiast sam pomysł Ballarda uważam za świetny - stymulacja doznań ludzkich, fascynacje, odkrywanie własnych preferencji i granic. Chwytliwe, prawda?
Autor rozpoczyna od wypadku samochodowego, który powoduje główny bohater (w którego notabene wciela się sam Ballard). Wskutek wypadku ginie kierowca drugiego samochodu, a Ballard zapada na dziwną obsesję seksualną względem żony denata. Obsesji tej nie jest w stanie zrozumieć, nie wie jaka siła pcha go w jej stronę, co powoduje, że wydaje mu się tak atrakcyjna. Ostatecznie obydwoje ulegają instynktom i wtedy poznają swojego mentora - Vaughana. Człowiek ten również jest naznaczony wypadkiem samochodowym, ale zamiast kwestionować swoje fascynacje, szukać ich źródła, daje się im ponieść. Tę właśnie filozofię usiłuje zaszczepić Ballardowi. Nagle okazuje się, że takich ludzi jak oni jest więcej. Ludzie, którzy przeżyli wypadek samochodowy szukają coraz mocniejszych bodźców. Z jednej strony zatem mamy seks i orgazm jako uczucie pozwalające niejako oderwać się od wszystkiego, spełnić się, wyzwolić z ram. Z drugiej wypadek samochodowy, który sprawia, że człowiek staje się bezbronny, nie ma żadnej kontroli, ale doznaje dziwnego spokoju i spełnienia, nie czuje bólu. Łącząc te dwa elementy, bohater dochodzi do wniosku, że w ten sposób jest w stanie doświadczyć więcej i mocniej. Bohaterowie książki w pewnym sensie uważają się za lepszych od zwykłych ludzi gdyż potrafią dojść dalej, poczuć więcej.
Dlaczego samochód? Tutaj uosobienie technologii. Należy pamiętać, że książka napisana była w latach 70, nie w erze Facebooka czy gier komputerowych. Zatem samochód był jednym z najlepszych wynalazków, służący ludziom w codziennym życiu. Nieodłączny element wpływający na poprawę komfortu życia. Skoro zatem samochód wynaleziony został po to, żeby dawać przyjemność, to wypadki samochodowe też muszą mieć jakieś dobre strony. Ofiary wypadków rzadko wychodzą bez szwanku, zatem deformacje spowodowane uderzeniem, dla bohaterów stają się wręcz afrodyzjakiem - blizny, złamania. Ale Ballard pokazuje także, że deformacje nie tyczą się wyłącznie wyglądu zewnętrznego - również dotyczą postrzegania świata, seksu i śmierci.
Problem polega na tym, że to właśnie te osoby 'powypadkowe' są niejako ułomne. Nie są w stanie czerpać przyjemności ze zwykłych rzeczy. Jedynie zatracanie się w fascynacji, daje jakiekolwiek zadowolenie. W skrócie można określić, że najbardziej podniecające jest odkrywanie śladów wcześniejszych wypadków i tapicerka samochodowa. Tyle, że z czasem potrzebują coraz więcej i więcej. Dlatego z czasem sami zaczynają kreować sytuacje niebezpieczne. Zatem jak daleko można pójść podążając za własną fascynacją?
Kolejne pytanie, które się nasuwa, to czy technologia faktycznie służy poprawie jakości życia? Statystyki w zakresie śmiertelności wypadków samochodowych są nieubłagane, a jednak ludzie akceptują ryzyko. Mało tego, wielu ludzi ma fantazje seksualne związane z samochodem. Czy zatem chodzi o igranie ze śmiercią, czy faktycznie poznanie granic doznań?
Mam jednak jedno zastrzeżenie. Nie odpowiada mi język jakim napisana jest książka. Powieść po prostu nie wciąga. Nie jest to typ literatury, od którego nie można się oderwać. Opisy aktów seksualnych nie są ani pornograficzne, ani w żaden sposób interesujące. Ociekają zwyczajnością. Tak jakby autorowi brakowało słów, żeby przekazać o czym naprawdę myśli. Jest to niejako w sprzeczności z głównym przesłaniem (fascynacją), choć może zamysłem autora było wskazanie, że osoby nie będące ofiarami wypadku, nie potrafią tego zrozumieć?
W momencie publikacji (a następnie ekranizacji), książka J.G. Ballarda została okrzyknięta mianem skandalizującej. Sam autor w swej przedmowie nakręca obiegową opinię (pierwsza książka łącząca pornografię i technologię). Ale czy taka jest prawda? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Pornografii się nie doszukałam. Natomiast sam pomysł Ballarda uważam za świetny - stymulacja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-12-28
Mocno poryta książka! Zarówno Ćpun jak i Pedał to przy tym ledwie niewinny wstęp. Książka uderza nie tylko obrazami, treścią, ale także sposobem w jaki jest napisana. Nagromadzenie kolokwializmów, ćpuńskiego slangu, powtórzeń sprawia, że czasem trudno przez nią przebrnąć. Do tego chaotyczne wizje narkotykowe, w większości dość szokujące, niesmaczne czy wręcz obrzydliwe, a przy tym niesamowicie zabawne, przynajmniej niektóre. Trudno powiedzieć, żeby Burroughs balansował na granicy dobrego smaku, on tą granicę przekroczył, ale jakoś nie mam mu tego za złe.
Całość to jedne wielkie puzzle. Jak sam Burroughs przyznaje, może otworzyć książkę w dowolnym miejscu i zacząć czytać. To właśnie mam zamiar zrobić z polską wersją. Dzięki temu można wracać do książki wielokrotnie i wielokrotnie znaleźć w niej coś, co na nowo zaangażuje umysł. To prawdziwa podróż do wewnątrz zrytej psychiki ćpuna.
Co zaś do dodatku - nasz rodzimy Witkacy już tego próbował w swoich 'Narkotykach'. Mimo wszystko wiarygodne są stwierdzenia oparte na własnych doświadczeniach. Burroughs rozprawia się z tym, czego próbował.
Czytelnikowi odradzam zbytnie analizowanie poszczególnych rozdziałów w trakcie czytania (przynajmniej tego pierwszego). Obrazy i treść docierają bardziej na poziomie podświadomości. Pozwólcie Burroughsowi się zdominować prozą.
Mocno poryta książka! Zarówno Ćpun jak i Pedał to przy tym ledwie niewinny wstęp. Książka uderza nie tylko obrazami, treścią, ale także sposobem w jaki jest napisana. Nagromadzenie kolokwializmów, ćpuńskiego slangu, powtórzeń sprawia, że czasem trudno przez nią przebrnąć. Do tego chaotyczne wizje narkotykowe, w większości dość szokujące, niesmaczne czy wręcz obrzydliwe, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-13
Książkę należy czytać przez pryzmat tytułu. Obowiązkowo. W przeciwnym razie po jakiś 30 stronach można ją wyrzucić do śmieci. Tytuł wskazuje stosunek autora do prezentowanych zachowań i uzasadnia (w pewnym stopniu) grafomanię.
Pozycja ta jest o zblazowanych, znudzonych nastolatkach u progu dorosłości. Bogatych, nie mających zmartwień, ani też marzeń, aspiracji, planów. Zdegenerowane pokolenie. Stracone. Potrafią jedynie ćpać, chodzić na imprezy, uprawiać seks. Wszystko bez jakichkolwiek emocji. Ale nawet mi ich specjalnie nie jest żal. We mnie też nie wzbudzili większych emocji...
Książka rozkręciła się dopiero w połowie. Być może to był zamysł autora, żeby odpowiednio nakreślić fabułę, ale 100 stron na kreowanie atmosfery to zdecydowanie za dużo. Jednak druga część obroniła tę pozycję, stąd ocena dobra. Pokazane jest jak dalece można się upodlić szukając doznań. W jednym z dialogów, niezbyt odkrywczych, ale jakże trafnie podsumowującym, bohaterowie dyskutują w ten oto sposób:
Po co to robisz, przecież masz już wszystko?
Nie, nie mam
??
Nie mam nic do stracenia.
Natomiast uzasadnienie braku emocji jest jeszcze bardziej banalne: bohaterowie nie dbają o nic, bo dzięki temu jest łatwiej, nie boli.
Podsumowując: książka dla miłośników Ellisa, choć brakuje tu głębi American Psycho. Niewiele nowego wnosi, a i refleksji jak na lekarstwo.
Książkę należy czytać przez pryzmat tytułu. Obowiązkowo. W przeciwnym razie po jakiś 30 stronach można ją wyrzucić do śmieci. Tytuł wskazuje stosunek autora do prezentowanych zachowań i uzasadnia (w pewnym stopniu) grafomanię.
Pozycja ta jest o zblazowanych, znudzonych nastolatkach u progu dorosłości. Bogatych, nie mających zmartwień, ani też marzeń, aspiracji, planów....
2012-09-29
Spodziewałam się więcej. Książka, zgodnie z opisem na okładce, miała być podróżą w głąb szaleństwa (tam i z powrotem). Oczekiwałam osobistego wglądu, a także względnie jakiś wskazówek jak sobie radzić z osobami cierpiącymi na schizofrenię. Jak im pomóc. Niestety, tego książka nie daje.
Jakieś plusy? Autobiograficzny wydźwięk. Podziwiam bohaterkę, która będąc prawie na prostej stara się zmierzyć z własną przeszłością, z własnymi demonami. Książka również broni się ostatnimi 70 stronami. Wyjaśnienia dr Doller dają znacznie lepszy ogląd sytuacji, aniżeli wspominki Lori. Wśród plusów chciałoby się jeszcze powiedzieć, że znaleźli się psychiatrzy. A dokładniej sposób ich przedstawienia. Wiadomo, że w każdej grupie znajdują się czarne owce i osoby z powołaniem. Jednak w przypadku psychiatrii szczególnie negatywne znaczenie mają te 'czarne owce'. Ludzie, którzy traktują swoją pracę wyłącznie w kategoriach zarobkowych, niekoniecznie skupiając swą uwagę na pacjencie.
Drażni mnie perspektywa i styl pisarski. Oczywistym jest, że patrząc wstecz nie pamięta się wszystkiego, szczególnie tych złych rzeczy, jednak sposób przedstawienia okoliczności schizofrenii jest daleki od szczegółowego. Wszystko jest po łebkach, powierzchownie. Lori mówi o głosach, jednak jedyne co potrafi wyartykułować to 'zgiń!'. Domyślam się, że skoro były tak przytłaczające, musiały mieć trochę szerszy zasób słownictwa. Przede wszystkim jednak brakuje osobistych refleksji Lori na temat siebie samej. Uzasadnienia jej działań, sposobu myślenia. Trochę tego się pojawia pod koniec, ale to zdecydowanie za mało.
Lori także wielokrotnie mówi, że w szkole była niezłą pisarką i ze słowem pisanym świetnie sobie radzi. Nie widać tego.
Czytać/nie czytać? Nie podejmuje się ani rekomendacji, ani jej zaniechania.
Spodziewałam się więcej. Książka, zgodnie z opisem na okładce, miała być podróżą w głąb szaleństwa (tam i z powrotem). Oczekiwałam osobistego wglądu, a także względnie jakiś wskazówek jak sobie radzić z osobami cierpiącymi na schizofrenię. Jak im pomóc. Niestety, tego książka nie daje.
Jakieś plusy? Autobiograficzny wydźwięk. Podziwiam bohaterkę, która będąc prawie na...
2012-09-15
Irivine Welsh nie zawodzi! Mało tego, powraca do znanych nam z Trainspotting bohaterów w wielkim stylu.
Książka po prostu kapitalna. Ale też i trudna. Nie chodzi bynajmniej o sam język. Raczej o to, co dzieje się z głównymi bohaterami, jak bezskutecznie usiłują odnaleźć się w swoim środowisku. Heroinowi Chłopcy to tak naprawdę historia upadku, ślizgania się po równi pochyłej.
Nie da się oprzeć wrażeniu, że książka w wielu aspektach bazuje na doświadczeniach samego autora, jest zdecydowanie najbardziej osobista z tych mi znanych. Rozdziały z narracją pierwszoosobową z perspektywy poszczególnych bohaterów, czy to Marka, czy Spuda, czy Sick Boya, czy Tommiego, czy Alison, czy Begbiego dają nam wgląd w ich osobowość, w motywy, którymi się kierują. Welsh jest całkiem niezłym obserwatorem. Jego postaci są wielowymiarowe, złożone, nie da się jednoznacznie kogoś lubić lub kimś pogardzać. Każda z postaci staje się bliska, ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami.
Nie jest to jednak zwykły dramat ukazujący bezsilnych nastolatków u progu dojrzałości wobec Tharcheryzmu ignorującego robotnicze środowisko Szkocji, braku zatrudnienia i perspektyw życiowych. Nie brakuje tu tak charakterystycznych dla Welsha wstawek humorystycznych, ciętego języka i po prostu humoru. A tak poza tym: sex, drugs and rock & roll!
POLECAM!
Irivine Welsh nie zawodzi! Mało tego, powraca do znanych nam z Trainspotting bohaterów w wielkim stylu.
Książka po prostu kapitalna. Ale też i trudna. Nie chodzi bynajmniej o sam język. Raczej o to, co dzieje się z głównymi bohaterami, jak bezskutecznie usiłują odnaleźć się w swoim środowisku. Heroinowi Chłopcy to tak naprawdę historia upadku, ślizgania się po równi...
Kiedy mam wrażenie, że każda kolejna książka może mnie tylko rozczarować, sięgam po Welsha. Wiem czego się spodziewać i wiem, że będę przynajmniej usatysfakcjonowana. Nie inaczej stało się z Klejem. Tak na marginesie: proza Welsha nieodzownie kojarzy się z narkotykami, tym razem jednak Klej nie występuje tu jako środek psychoaktywny, a raczej spoiwo przyjaźni. Bo Klej to opowieść o przyjaźni.
Poznajemy czterech chłopców i towarzyszymy im przez kilka dni w trzech różnych dekadach ich życia. Poznajemy ich jako nastolatków ze zwykłego osiedla w Edynburgu, a kończymy znajomość kiedy mają po trzydzieści kilka lat. Każdy z rozdziałów opisuje te kilka dni z perspektywy każdego z nich. Welsh oddaje głos swoim bohaterom, pokazuje świat widziany ich oczami. Tak jak różne są ich charaktery, tak odmienny jest pogląd na te same wydarzenia. Nie brakuje tu rubasznego i chamskiego dowcipu, ale jest też i proza życia. Proza życia średniej klasy: czasem jest lepiej, czasem gorzej. Są chwile radości, ale jest też i tragedia. Są ideały młodości, plany na przyszłość, ale nadchodzi i refleksja wieku dojrzałego. Prawie jak z postanowieniami noworocznymi.
Nawet jeśli nie identyfikujemy się z bohaterami, pod wpływem historii patrzymy wstecz na swoje życie. Najczęściej z nostalgią, jakie by nie były przeszłe wydarzenia. I mamy ochotę sięgnąć po telefon i pogadać z ‘przyjacielem od zawsze’. Bo w życiu są rzeczy stałe – na przykład przyjaźń.
Kiedy mam wrażenie, że każda kolejna książka może mnie tylko rozczarować, sięgam po Welsha. Wiem czego się spodziewać i wiem, że będę przynajmniej usatysfakcjonowana. Nie inaczej stało się z Klejem. Tak na marginesie: proza Welsha nieodzownie kojarzy się z narkotykami, tym razem jednak Klej nie występuje tu jako środek psychoaktywny, a raczej spoiwo przyjaźni. Bo Klej to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to