-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant5
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant970
Biblioteczka
Zbiegiem okoliczności przeczytałam dzieciom w krótkim odstępie czasu dwie książki, których głównymi bohaterami są starsi mechanicy marynarki handlowej. Przypadek o tyle ciekawy, że, jak sądzę, nie jest to częsty wybór zarabiających piórem, bez względu na to czy piszą dla dorosłych, czy dla dzieci. Kapitan, nawigator, rubaszny bosman, to i owszem: ale chief z maszyny? W odniesieniu do mądrej i wzruszającej książeczki pani Barbary Gawrykuk „Baltic” ograniczyłam się jedynie do przyznania wielu gwiazdek. Oceniając książkę Jakoba Wegeliusa, chciałam powiedzieć, że jest doprawdy niezwykła: tak w warstwie ilustracyjnej, jak i pisarskiej; edytorsko pozycja wręcz z kategorii "SZTUKA". Historia refleksyjna, niektórzy powiedzą nazbyt poważna i smutna, dla oczu i uszu małego dziecka. Koniec jest jednak szczęśliwy, choć nie naiwny. Wierzę, że przejdzie pomyślnie przez wstępną weryfikację licznych rodziców i zyska głębokie uznanie wielu dzieci, także tych niechodzących jeszcze do szkoły. Dodatkowy plus za bardzo liczne odniesienia do Józefa Conrada Korzeniowskiego.
Zbiegiem okoliczności przeczytałam dzieciom w krótkim odstępie czasu dwie książki, których głównymi bohaterami są starsi mechanicy marynarki handlowej. Przypadek o tyle ciekawy, że, jak sądzę, nie jest to częsty wybór zarabiających piórem, bez względu na to czy piszą dla dorosłych, czy dla dzieci. Kapitan, nawigator, rubaszny bosman, to i owszem: ale chief z maszyny? W...
więcej mniej Pokaż mimo toBardzo dobrze napisana książka, rozsądnie łącząca to co - powiedzmy dla sześciolatka - można zaczerpnąć z przygód Jamesa Bonda (superauto, gadżety, zamorska przygoda, umiejętności i odwaga zdobyte przez niegdysiejszego oficera w Marynarce JKM) z wartościowym przekazem i porządnym warsztatem pisarskim. Bez obaw można polecić ją każdemu żądnemu przygód chłopcu i niejednej dziewczynce. Ta ostatnia uwaga podyktowana jest zwłaszcza recenzją przeczytaną na łamach jednego z tygodników (ostro idącego z "postępem i osiągnięciami"), z której wynikało, jakoby książeczka Fleminga była seksistowska i okropnie patriarchalna. Otóż po lekturze stwierdzam, że mała bohaterka Jemima jest co najmniej równie bystra jak jej brat; nie jest też od niego mniej odważna. Niewiele wiemy z treści książki (są jeszcze bardzo udane rysunki) jak wygląda żona komandora, ale nic nie wskazuje na to, żeby była projekcją męskiego szowinizmu na podobieństwo niewiasty łączącej cechy kury domowej z gwiazdą amerykańskiego lub włoskiego kina lat 60". Jeżeli redaktorowi przeszkadza to, że zrobiła rodzinie kanapki, jest miła i (prawdopodobnie) nosi sukienkę, to rzeczywiście może już dorabiać wykładami z "filozofii" geneder.
Bardzo dobrze napisana książka, rozsądnie łącząca to co - powiedzmy dla sześciolatka - można zaczerpnąć z przygód Jamesa Bonda (superauto, gadżety, zamorska przygoda, umiejętności i odwaga zdobyte przez niegdysiejszego oficera w Marynarce JKM) z wartościowym przekazem i porządnym warsztatem pisarskim. Bez obaw można polecić ją każdemu żądnemu przygód chłopcu i niejednej...
więcej mniej Pokaż mimo toDziesięciolecia temu pewien rozkochany w literaturze proboszcz opowiedział na kanwie tej książki piękne, kierowane do dzieci kazanie. Niemały problem miałam ze „zrekonstruowaniem” nazwiska autora i tytułu powieści, a później z wejściem w jej posiadanie. Cóż nazwisko posągowe, za to mało chyba znana, choć bodaj dwukrotnie ekranizowana, książka Kiplinga. Nie ukrywam, że po jej przeczytaniu (na głos – z uwagi na słuchającego synka) czas prysł. „Kapitanowie zuchy” to flagowy przykład jak można zaprzepaścić doskonały pomysł na świetną powieść poprzez jego słabą realizację. Historia chłopca z niezwykle bogatej rodziny, który wypadłszy za burtę luksusowego transatlantyku, trafia na pokład rybackiego szkunera z Nowej Anglii, pozbawiona jest zupełnie dramatyzmu, autentycznych niewpasowywanych sztucznie emocji i psychologicznej wiarygodności. Oto bowiem arogancki opływający w luksusy laluś już następnego dnia po uratowaniu patroszy dorsze i jako tako odnajduje się w astronomicznie nowej rzeczywistości. STOPNIOWOŚĆ przemiany żyje bardziej w umyśle pisarza, niż na kartach jego książki. Książka tonie wprost pod sążniami rybackiej i żeglarskiej nomenklatury. Jej nasycenie jest tak wielkie, że nie tworzy barwnego kolorytu, lecz wyraźnie męczy. Trudno nazwać ją ponadczasową - zwyczajnie zestarzała się, czego udało się uniknąć wielu innym wcale nie staroświeckim powieściom z przełomu XIX i XX wieku. W gruncie rzeczy dziwiło mnie, że mały chłopiec co wieczór prosił mnie o przeczytanie jej dziesięciu kolejnych stron.
Dziesięciolecia temu pewien rozkochany w literaturze proboszcz opowiedział na kanwie tej książki piękne, kierowane do dzieci kazanie. Niemały problem miałam ze „zrekonstruowaniem” nazwiska autora i tytułu powieści, a później z wejściem w jej posiadanie. Cóż nazwisko posągowe, za to mało chyba znana, choć bodaj dwukrotnie ekranizowana, książka Kiplinga. Nie ukrywam, że po...
więcej mniej Pokaż mimo toTa książka jest niczym szklanka najlepszego soku grejpfrutowego w gorące, słoneczne popołudnie! Wspaniale orzeźwia i rozpromienia zarówno dziesięcioletnią siostrzenicę, jak i...cokolwiek dorosłą ciocię. Wydawać by się mogło, że powinna być pozycją obowiązkową we wszelkich zestawieniach wartościowych książek dla dzieci, sąsiadując z napisanymi bez zadęcia książkami Marka Twaina. Szkoda, że można znaleźć ją już jedynie w bibliotekach...
Ta książka jest niczym szklanka najlepszego soku grejpfrutowego w gorące, słoneczne popołudnie! Wspaniale orzeźwia i rozpromienia zarówno dziesięcioletnią siostrzenicę, jak i...cokolwiek dorosłą ciocię. Wydawać by się mogło, że powinna być pozycją obowiązkową we wszelkich zestawieniach wartościowych książek dla dzieci, sąsiadując z napisanymi bez zadęcia książkami Marka...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka kupiona, nie bez pewnego wahania, na prośbę chłopców, którym bardzo podobała się wydana w tej samej serii adaptacja Stevensonowskiej „Wyspy skarbów”. Wątpliwości wynikały naturalnie z drastyczności opowieści, jakkolwiek nie byłaby ona złagodzona i jakichkolwiek eufemizmów nie użyto by na opisanie pracy harpunników. Chęć cenzurowania, a nawet rodzicielskiej korekty pojawia zresztą nawet przy „Baśniach” J. Ch. Andersena.
W każdym razie tekst i udane ilustracje zainteresowały moich przedszkolaków ponadprzeciętnie. Posypały się pytania w trakcie pierwszego, drugiego i trzeciego czytania… i po jego zakończeniu. Reakcje zasłuchanych przypomniały mi te, które obserwowałam wśród dorosłych widzów „W samym sercu morza” - niezłego filmu z wielorybnikami i H. Melvillem w tle. W obu przypadkach byli tacy, który trzymali kciuki za ocalenie twardych ludzi morza, zwłaszcza tych wolnych od pazerności, odważnych i pozbawionych mściwości Ahaba oraz tacy, którzy większą część serca podarowali inteligentnemu kaszalotowi, nie muszącemu mieć zrozumienia nawet dla usprawiedliwionych przed blisko dwustu laty potrzeb w zakresie olbrotu i ambry. Książeczka godna polecenia, ale nie bez uprzedniej refleksji. Wydawcy zaś chciałoby się powtórzyć pytanie odnośnie przemilczenia nazwiska autora oryginalnej epopei i ograniczenia się do wskazania pani S. Morton, która ją zaadaptowała dla dzieci.
Książka kupiona, nie bez pewnego wahania, na prośbę chłopców, którym bardzo podobała się wydana w tej samej serii adaptacja Stevensonowskiej „Wyspy skarbów”. Wątpliwości wynikały naturalnie z drastyczności opowieści, jakkolwiek nie byłaby ona złagodzona i jakichkolwiek eufemizmów nie użyto by na opisanie pracy harpunników. Chęć cenzurowania, a nawet rodzicielskiej korekty...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka dobra, ale w żadnym razie nie bardzo dobra. Oczekiwania w każdym razie były znacznie większe: niszowe wydawnictwo, autor z ciekawym życiorysem, niedrobna cena. Tymczasem ciekawsze pozycje można znaleźć na "groszowych"półkach w hipermarketach. Pisarz miał fajny pomysł, który bardzo przeciętnie wypełnił niezbyt ciekawą treścią. Ilustracje w gruncie rzeczy bardzo udane, ale synek cały czas pytał, dlaczego jedna z karawel ma odmienne ożaglowanie niż widział we wszystkich innych książkach o odkrywcach. Poza tym dzieci, nawet małe, bardzo przywiązują się do "prawny książkowej", dlatego słuchaczowi przeszkadzało, że również "Santa Maria" jest cały czas nazywana karawelą. W tym kontekście, nie warto nawet wspominać, że autor powołuje do życia Stany Zjednoczone Ameryki "PÓŁNOCNEJ", niezbyt zresztą fortunnie przywołane (COCA-COLA itp. symbole) w podsumowaniu książki o admirale, w którym autor chce widzieć F/florentyńczyka.
Książka dobra, ale w żadnym razie nie bardzo dobra. Oczekiwania w każdym razie były znacznie większe: niszowe wydawnictwo, autor z ciekawym życiorysem, niedrobna cena. Tymczasem ciekawsze pozycje można znaleźć na "groszowych"półkach w hipermarketach. Pisarz miał fajny pomysł, który bardzo przeciętnie wypełnił niezbyt ciekawą treścią. Ilustracje w gruncie rzeczy bardzo...
więcej Pokaż mimo to