rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka dobra, ale w żadnym razie nie bardzo dobra. Oczekiwania w każdym razie były znacznie większe: niszowe wydawnictwo, autor z ciekawym życiorysem, niedrobna cena. Tymczasem ciekawsze pozycje można znaleźć na "groszowych"półkach w hipermarketach. Pisarz miał fajny pomysł, który bardzo przeciętnie wypełnił niezbyt ciekawą treścią. Ilustracje w gruncie rzeczy bardzo udane, ale synek cały czas pytał, dlaczego jedna z karawel ma odmienne ożaglowanie niż widział we wszystkich innych książkach o odkrywcach. Poza tym dzieci, nawet małe, bardzo przywiązują się do "prawny książkowej", dlatego słuchaczowi przeszkadzało, że również "Santa Maria" jest cały czas nazywana karawelą. W tym kontekście, nie warto nawet wspominać, że autor powołuje do życia Stany Zjednoczone Ameryki "PÓŁNOCNEJ", niezbyt zresztą fortunnie przywołane (COCA-COLA itp. symbole) w podsumowaniu książki o admirale, w którym autor chce widzieć F/florentyńczyka.

Książka dobra, ale w żadnym razie nie bardzo dobra. Oczekiwania w każdym razie były znacznie większe: niszowe wydawnictwo, autor z ciekawym życiorysem, niedrobna cena. Tymczasem ciekawsze pozycje można znaleźć na "groszowych"półkach w hipermarketach. Pisarz miał fajny pomysł, który bardzo przeciętnie wypełnił niezbyt ciekawą treścią. Ilustracje w gruncie rzeczy bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbiegiem okoliczności przeczytałam dzieciom w krótkim odstępie czasu dwie książki, których głównymi bohaterami są starsi mechanicy marynarki handlowej. Przypadek o tyle ciekawy, że, jak sądzę, nie jest to częsty wybór zarabiających piórem, bez względu na to czy piszą dla dorosłych, czy dla dzieci. Kapitan, nawigator, rubaszny bosman, to i owszem: ale chief z maszyny? W odniesieniu do mądrej i wzruszającej książeczki pani Barbary Gawrykuk „Baltic” ograniczyłam się jedynie do przyznania wielu gwiazdek. Oceniając książkę Jakoba Wegeliusa, chciałam powiedzieć, że jest doprawdy niezwykła: tak w warstwie ilustracyjnej, jak i pisarskiej; edytorsko pozycja wręcz z kategorii "SZTUKA". Historia refleksyjna, niektórzy powiedzą nazbyt poważna i smutna, dla oczu i uszu małego dziecka. Koniec jest jednak szczęśliwy, choć nie naiwny. Wierzę, że przejdzie pomyślnie przez wstępną weryfikację licznych rodziców i zyska głębokie uznanie wielu dzieci, także tych niechodzących jeszcze do szkoły. Dodatkowy plus za bardzo liczne odniesienia do Józefa Conrada Korzeniowskiego.

Zbiegiem okoliczności przeczytałam dzieciom w krótkim odstępie czasu dwie książki, których głównymi bohaterami są starsi mechanicy marynarki handlowej. Przypadek o tyle ciekawy, że, jak sądzę, nie jest to częsty wybór zarabiających piórem, bez względu na to czy piszą dla dorosłych, czy dla dzieci. Kapitan, nawigator, rubaszny bosman, to i owszem: ale chief z maszyny? W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobrze napisana książka, rozsądnie łącząca to co - powiedzmy dla sześciolatka - można zaczerpnąć z przygód Jamesa Bonda (superauto, gadżety, zamorska przygoda, umiejętności i odwaga zdobyte przez niegdysiejszego oficera w Marynarce JKM) z wartościowym przekazem i porządnym warsztatem pisarskim. Bez obaw można polecić ją każdemu żądnemu przygód chłopcu i niejednej dziewczynce. Ta ostatnia uwaga podyktowana jest zwłaszcza recenzją przeczytaną na łamach jednego z tygodników (ostro idącego z "postępem i osiągnięciami"), z której wynikało, jakoby książeczka Fleminga była seksistowska i okropnie patriarchalna. Otóż po lekturze stwierdzam, że mała bohaterka Jemima jest co najmniej równie bystra jak jej brat; nie jest też od niego mniej odważna. Niewiele wiemy z treści książki (są jeszcze bardzo udane rysunki) jak wygląda żona komandora, ale nic nie wskazuje na to, żeby była projekcją męskiego szowinizmu na podobieństwo niewiasty łączącej cechy kury domowej z gwiazdą amerykańskiego lub włoskiego kina lat 60". Jeżeli redaktorowi przeszkadza to, że zrobiła rodzinie kanapki, jest miła i (prawdopodobnie) nosi sukienkę, to rzeczywiście może już dorabiać wykładami z "filozofii" geneder.

Bardzo dobrze napisana książka, rozsądnie łącząca to co - powiedzmy dla sześciolatka - można zaczerpnąć z przygód Jamesa Bonda (superauto, gadżety, zamorska przygoda, umiejętności i odwaga zdobyte przez niegdysiejszego oficera w Marynarce JKM) z wartościowym przekazem i porządnym warsztatem pisarskim. Bez obaw można polecić ją każdemu żądnemu przygód chłopcu i niejednej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziesięciolecia temu pewien rozkochany w literaturze proboszcz opowiedział na kanwie tej książki piękne, kierowane do dzieci kazanie. Niemały problem miałam ze „zrekonstruowaniem” nazwiska autora i tytułu powieści, a później z wejściem w jej posiadanie. Cóż nazwisko posągowe, za to mało chyba znana, choć bodaj dwukrotnie ekranizowana, książka Kiplinga. Nie ukrywam, że po jej przeczytaniu (na głos – z uwagi na słuchającego synka) czas prysł. „Kapitanowie zuchy” to flagowy przykład jak można zaprzepaścić doskonały pomysł na świetną powieść poprzez jego słabą realizację. Historia chłopca z niezwykle bogatej rodziny, który wypadłszy za burtę luksusowego transatlantyku, trafia na pokład rybackiego szkunera z Nowej Anglii, pozbawiona jest zupełnie dramatyzmu, autentycznych niewpasowywanych sztucznie emocji i psychologicznej wiarygodności. Oto bowiem arogancki opływający w luksusy laluś już następnego dnia po uratowaniu patroszy dorsze i jako tako odnajduje się w astronomicznie nowej rzeczywistości. STOPNIOWOŚĆ przemiany żyje bardziej w umyśle pisarza, niż na kartach jego książki. Książka tonie wprost pod sążniami rybackiej i żeglarskiej nomenklatury. Jej nasycenie jest tak wielkie, że nie tworzy barwnego kolorytu, lecz wyraźnie męczy. Trudno nazwać ją ponadczasową - zwyczajnie zestarzała się, czego udało się uniknąć wielu innym wcale nie staroświeckim powieściom z przełomu XIX i XX wieku. W gruncie rzeczy dziwiło mnie, że mały chłopiec co wieczór prosił mnie o przeczytanie jej dziesięciu kolejnych stron.

Dziesięciolecia temu pewien rozkochany w literaturze proboszcz opowiedział na kanwie tej książki piękne, kierowane do dzieci kazanie. Niemały problem miałam ze „zrekonstruowaniem” nazwiska autora i tytułu powieści, a później z wejściem w jej posiadanie. Cóż nazwisko posągowe, za to mało chyba znana, choć bodaj dwukrotnie ekranizowana, książka Kiplinga. Nie ukrywam, że po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest niczym szklanka najlepszego soku grejpfrutowego w gorące, słoneczne popołudnie! Wspaniale orzeźwia i rozpromienia zarówno dziesięcioletnią siostrzenicę, jak i...cokolwiek dorosłą ciocię. Wydawać by się mogło, że powinna być pozycją obowiązkową we wszelkich zestawieniach wartościowych książek dla dzieci, sąsiadując z napisanymi bez zadęcia książkami Marka Twaina. Szkoda, że można znaleźć ją już jedynie w bibliotekach...

Ta książka jest niczym szklanka najlepszego soku grejpfrutowego w gorące, słoneczne popołudnie! Wspaniale orzeźwia i rozpromienia zarówno dziesięcioletnią siostrzenicę, jak i...cokolwiek dorosłą ciocię. Wydawać by się mogło, że powinna być pozycją obowiązkową we wszelkich zestawieniach wartościowych książek dla dzieci, sąsiadując z napisanymi bez zadęcia książkami Marka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka kupiona, nie bez pewnego wahania, na prośbę chłopców, którym bardzo podobała się wydana w tej samej serii adaptacja Stevensonowskiej „Wyspy skarbów”. Wątpliwości wynikały naturalnie z drastyczności opowieści, jakkolwiek nie byłaby ona złagodzona i jakichkolwiek eufemizmów nie użyto by na opisanie pracy harpunników. Chęć cenzurowania, a nawet rodzicielskiej korekty pojawia zresztą nawet przy „Baśniach” J. Ch. Andersena.
W każdym razie tekst i udane ilustracje zainteresowały moich przedszkolaków ponadprzeciętnie. Posypały się pytania w trakcie pierwszego, drugiego i trzeciego czytania… i po jego zakończeniu. Reakcje zasłuchanych przypomniały mi te, które obserwowałam wśród dorosłych widzów „W samym sercu morza” - niezłego filmu z wielorybnikami i H. Melvillem w tle. W obu przypadkach byli tacy, który trzymali kciuki za ocalenie twardych ludzi morza, zwłaszcza tych wolnych od pazerności, odważnych i pozbawionych mściwości Ahaba oraz tacy, którzy większą część serca podarowali inteligentnemu kaszalotowi, nie muszącemu mieć zrozumienia nawet dla usprawiedliwionych przed blisko dwustu laty potrzeb w zakresie olbrotu i ambry. Książeczka godna polecenia, ale nie bez uprzedniej refleksji. Wydawcy zaś chciałoby się powtórzyć pytanie odnośnie przemilczenia nazwiska autora oryginalnej epopei i ograniczenia się do wskazania pani S. Morton, która ją zaadaptowała dla dzieci.

Książka kupiona, nie bez pewnego wahania, na prośbę chłopców, którym bardzo podobała się wydana w tej samej serii adaptacja Stevensonowskiej „Wyspy skarbów”. Wątpliwości wynikały naturalnie z drastyczności opowieści, jakkolwiek nie byłaby ona złagodzona i jakichkolwiek eufemizmów nie użyto by na opisanie pracy harpunników. Chęć cenzurowania, a nawet rodzicielskiej korekty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W książce dla dziecka ważne jest wszystko, nie wyłączając jej formatu i jakości papieru. Oczywiście najważniejsza jest treść i ubogacające ją ilustracje. W tym przypadku, w zasadzie o całości mogę wypowiedzieć się jedynie bardzo dobrze. Pomimo tego, że jest to tylko krótki skrót „Wyspy skarbów” zachowana jest esencja oryginalnej powieści. Zdania zbudowane są zgrabnie; autorka i tłumaczka postarały się o książkę zrozumiałą dla dzieci, trzymając się klimatu pierwowzoru, nie infantylizując ani nie mieszając epok. Alfredo Belli jest autorem ilustracji, które zdecydowanie spodobały się mojemu pięciolatkowi, a przyznaję również mi. W każdym razie nie są to obrazki: przeestetyzowane, nadmiernie artystyczne (spotykane niekiedy „wyblakłe”, rozmyte pastele absolwentów ASP), stylizowane na rękę przedszkolaka (co nie zawsze zdaje egzamin także w ich oczach). Co najważniejsze, nie są koszmarną, nader popularną komputerową nijakością. Do gustu może przypaść przedstawienie na wstępie wszystkich bohaterów. Synek przez trzy dni odsuwał inne książki, powracając do tawerny „Pod Admirałem Benbowem” i pod żagle „Hispanioli”. Niezrozumiałym, a wręcz nieakceptowalnym, jest dla mnie jedynie fakt, że wydawca nie wspomina, choćby drobnym drukiem, że książka oparta jest na motywach powieści Roberta L. Stevensona.

W książce dla dziecka ważne jest wszystko, nie wyłączając jej formatu i jakości papieru. Oczywiście najważniejsza jest treść i ubogacające ją ilustracje. W tym przypadku, w zasadzie o całości mogę wypowiedzieć się jedynie bardzo dobrze. Pomimo tego, że jest to tylko krótki skrót „Wyspy skarbów” zachowana jest esencja oryginalnej powieści. Zdania zbudowane są zgrabnie;...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Praktycznie nigdy nie napisałam recenzji o książce dla dzieci. Nigdy nie czułam ani takiej potrzeby ani zachęty. Może wynika to z mojej krótkiej kariery w tym zakresie,a może z braku czasu.Jednak gdy pewnego wieczoru jadąc samochodem, słuchając audycji dla dzieci usłyszałam fragmenty TEJ książki, poczułam to coś....
Książeczka jest rewelacyjna, od samego pomysłu do ilustracji- doktor Łasiczka !!!. Opis codziennych "zmagań" leśnych i nie leśnych zwierzątek wokół kliniki-szpitala jest dla mnie czymś wyjątkowym. Zwierzątka mimo,że wykonują zawody iście poważne i ludzkie jak np. anestezjolog lub instrumentariuszka zachowują swój zwierzęcy urok i charakter (skłonności instrumentariuszki Sroki).Opis postaci - zwierzątek rewelacyjnie łączy cechy typowe dla zwierząt jak i ludzi. Tym mocniej książeczka jest bardzo ciekawa i realna. Uczy przede wszystkim szacunku dla przyrody i zwierząt, ale także uczy życia.Czytając ją synkowi, podobnie jak on chłonę każdą nową przygodę i historię opowiedzianą w sposób bardzo przystępny dla dziecka, ale i ogromnie ciekawy dla dorosłego. Wielkie podziękowania dla autora,który w sposób tak naturalny przenosi czytelnika w uroczy świat zwierząt, w ich życie i problemy i radości podporządkowane rytmowi natury.Spojrzenie na życie w lesie ze strony zwierzątek nawet dla mnie było pouczające.Już dawno nie spotkałam takiej książki.Jest to książka tak inna od literatury obecnie dostępnej dla dzieci, że musiałam się wypowiedzieć. Nie długo zabieram się za czytanie kolejnych części....Polecam w całej rozciągłości zarówno małym i jak i dużym czytelnikom, szczególnie przed snem - wycisza i uspokaja swoim niesamowitym rytmem,w którym Pan Tomasz Szwed opisuje życie kliniki.CUDO POLECAM !!!

Praktycznie nigdy nie napisałam recenzji o książce dla dzieci. Nigdy nie czułam ani takiej potrzeby ani zachęty. Może wynika to z mojej krótkiej kariery w tym zakresie,a może z braku czasu.Jednak gdy pewnego wieczoru jadąc samochodem, słuchając audycji dla dzieci usłyszałam fragmenty TEJ książki, poczułam to coś....
Książeczka jest rewelacyjna, od samego pomysłu do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystkie książki z serii ŚWIAT W OBRAZKACH oceniam wysoko. Zalety są liczne, a pozytywne zaskoczenie dotyczy pewnego tradycjonalizmu i nieprzesiąknięcia polityczną poprawnością, było nie było francuskich autorów (dowodem są tu już niektóre tytuły serii: "Opowieści biblijne" czy "Boże Narodzenie"). Tym niemniej, do ulubionych mojego synka należy zaczytywana wręcz książka o strażakach, a w drugiej kolejności właśnie niniejsza pozycja o rycerzach. Lektura bardzo ładnie zilustrowana i napisana uniwersalnym językiem; nie nuży dziecka ani rodzica. Przyznaję, że nieczytającemu jeszcze samodzielnie dziecku cenzuruję pewne fragmenty, na szczęście nieliczne. Nadmierną chyba ambicją autorów było przedstawienie takich detali architektonicznych zamku jak mordownia, czy militarnych okrucieństw średniowiecznej wojny. Wręczając taki prezent wrażliwemu dziecku, które samo czyta należy się zatem nieco zastanowić. W tej akurat książce irytuje nieco uporczywe posługiwanie się terminem "suweren", nie w odniesieniu do suzerena (monarchy), lecz królewskiego wasala. Bez względu, czy powodem jest błąd translatorski, czy cokolwiek innego, w książce dla małych dzieci lepiej chyba pisać o księciu, czy ewentualnie hrabim. Generalnie jednak polecam.

Wszystkie książki z serii ŚWIAT W OBRAZKACH oceniam wysoko. Zalety są liczne, a pozytywne zaskoczenie dotyczy pewnego tradycjonalizmu i nieprzesiąknięcia polityczną poprawnością, było nie było francuskich autorów (dowodem są tu już niektóre tytuły serii: "Opowieści biblijne" czy "Boże Narodzenie"). Tym niemniej, do ulubionych mojego synka należy zaczytywana wręcz książka o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zachęcając wszystkie mamy i ojców do sięgnięcia po serię z MĄDRĄ MYSZKĄ powiem, że przez minione 2 lata czytałam swoim dzieciom książkę o sympatycznych posterunkowych: Tomaszu i Marioli chyba 100 razy. Pomimo bogatego wyboru innych książeczek na półce, nigdy się moim pociechom nie nudzi. Służbę stróżów prawa przedstawiono w niezwykle ciekawy i szeroki sposób. Można się z niej dowiedzieć o pracy policjantów prowadzących dochodzenia, techników kryminalistyki, funkcjonariuszy prewencji, patrolu śródlądowego i lotniczego. Książka nie zawiera treści nieadekwatnych dla małych dzieci, np. związanych z brutalnością świata przestępczego. Tekst jest zilustrowany w bardzo udany sposób. Dodać należy, że bardzo wysoka ocena dotyczy w zasadzie wszystkich książeczek z omawianej serii. Dzieci niezwykle lubią słychać o pracy ratownika medycznego, szypra holownika i innych marynarzy, pilota, weterynarza oraz przedstawicieli wielu innych profesji. Nie tylko z moich obserwacji, ale także ze spostrzeżeń koleżanek wiem, że przedszkolaki bardzo szybko i nad wyraz prawidłowo przyswajają sobie nowe pojęcia: od bardziej powszechnych takich jak ciągnik siodłowy lub narkoza po rzadziej używane, takie kerozyna czy echosonda. Polecam!

Zachęcając wszystkie mamy i ojców do sięgnięcia po serię z MĄDRĄ MYSZKĄ powiem, że przez minione 2 lata czytałam swoim dzieciom książkę o sympatycznych posterunkowych: Tomaszu i Marioli chyba 100 razy. Pomimo bogatego wyboru innych książeczek na półce, nigdy się moim pociechom nie nudzi. Służbę stróżów prawa przedstawiono w niezwykle ciekawy i szeroki sposób. Można się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kommendörkapten Håkan von Enke, emerytowany oficer szwedzkiej marynarki, znika nagle bez śladu w bezpiecznym wydawałoby się Sztokholmie. Dzieje się to wkrótce po jego uroczystych siedemdziesiątych piątych urodzinach, na których ten nobliwy arystokrata gości między innymi komisarza Wallandera. Dżentelmeni spodziewają się, że ich syna i córkę wkrótce połączy małżeństwo. Zaangażowanie policjanta z Ystad w wyjaśnienie tajemnicy Håkana ma zatem wymiar nie tylko profesjonalny. Co więcej, okazuje się, iż bardziej przydałby mu się doświadczenie w kontrwywiadowczych niż kryminalnych śledztwach. Kluczem może być bowiem wiedza von Enkego na temat ściśle tajnych operacji wrogich mocarstw na wodach neutralnej Szwecji podczas zimnej wojny. Zarysowany wyżej wątek jest intrygujący, ale powieść w większym jeszcze stopniu zasługuje na bardzo dobrą ocenę z innych powodów, o których istnieniu warto przekonać się sięgając po nią bez wahania z bibliotecznej bądź księgarskiej półki.

Kommendörkapten Håkan von Enke, emerytowany oficer szwedzkiej marynarki, znika nagle bez śladu w bezpiecznym wydawałoby się Sztokholmie. Dzieje się to wkrótce po jego uroczystych siedemdziesiątych piątych urodzinach, na których ten nobliwy arystokrata gości między innymi komisarza Wallandera. Dżentelmeni spodziewają się, że ich syna i córkę wkrótce połączy małżeństwo....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli jesteś matką, ojcem albo inną osobą,która czyta książki tylko wtedy kiedy czas na to pozwala i może przeczytać tylko po parę stron.....jeżeli szukasz w książce relaksu i ucieczki od szarej codzienności chociaż na parę chwil...to ta książka nie jest dla Ciebie. Nie zgadzam się z wcześniejszymi pozytywnymi opiniami, książka jest kompletnie nie spójna i nie chciałabym użyć określenia trudna, ale nie jest zdecydowanie lekką i łatwą lekturą. Co więcej uważam,że sama tematyka książki i losy Oscara Progresso są po prostu nudne i jak dla mnie ani nie zabawne ani nie ciekawe. To co mogłoby być nawet plusem tej książki tzn. wielowątkowość i zupełna inna historia wcześniej akurat przeze mnie nie spotkana, po dłuższym czasie (naprawdę za długim) staje się po prostu nudne.A sama końcówka książki i wręcz namacalne przyspieszanie autora do jej zakończenia powoduje,że tak akurat było w moim przypadku, zapomniałam o tej nieszczęsnej KAWIE......jako sprawcy wszelkiego zła.Książkę przeczytałam, ale niestety nie polecam w całej rozciągłości.

Jeżeli jesteś matką, ojcem albo inną osobą,która czyta książki tylko wtedy kiedy czas na to pozwala i może przeczytać tylko po parę stron.....jeżeli szukasz w książce relaksu i ucieczki od szarej codzienności chociaż na parę chwil...to ta książka nie jest dla Ciebie. Nie zgadzam się z wcześniejszymi pozytywnymi opiniami, książka jest kompletnie nie spójna i nie chciałabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka mogłaby być pozycją szczególnie godną polecenia dla jedenastoletnich „korsarzy” lub ich ciekawych świata i skorych do wspólnej zabawy rówieśniczek. Mogłaby nią być nawet wówczas, gdyby prócz romantyzmu zawierała kroplę frywolności. Mogłaby, ale nie jest, gdyż liczne jej stronice ociekają erotyzmem i to bynajmniej nie wyrafinowanym. Styl rzeczonych opisów jest charakterystyczny dla wyrostka, który przedwcześnie trafił do koszar, albo raczej – uwzględniając metrykę literata – zbereźnego starucha. Poza tym w „Monsunie” znajdziemy szereg dowodów na inspirację gotowymi szablonami gdzieś spomiędzy przygód Sindbada Żeglarza i neapolitańskiej kinematografii sprzed pół wieku. Tym niemniej, na koniec pozwolę sobie na dość niekonsekwentne podsumowanie tej krytycznej recenzji. Nie jest to najgorsze czytadło dla dorosłego czytelnika zamierzającego wypełnić sobie czas lekką lekturą, powiedzmy w kolejowej podróży z Krakowa do Kołobrzegu…

Książka mogłaby być pozycją szczególnie godną polecenia dla jedenastoletnich „korsarzy” lub ich ciekawych świata i skorych do wspólnej zabawy rówieśniczek. Mogłaby nią być nawet wówczas, gdyby prócz romantyzmu zawierała kroplę frywolności. Mogłaby, ale nie jest, gdyż liczne jej stronice ociekają erotyzmem i to bynajmniej nie wyrafinowanym. Styl rzeczonych opisów jest...

więcej Pokaż mimo to