rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Dolina Kwiatów” Niviaq Korneliussen. Grenlandia pod szklanym kloszem

Podczas lektury nagrodzonej Nagrodą Literacką Rady Nordyckiej „Doliny Kwiatów” Grenlandki Niviaq Korneliussen trudno nie mieć skojarzeń z kultowym „Szklanym kloszem” Sylvii Plath. Jednak tym razem autorka powieści oprócz historii o bezradności wobec świata dostarcza czytelnikowi interesującego komentarza społecznego o Grenlandii - kraju, o którym europejska publiczność nie wie zbyt wiele.

Czytaj recenzję również na:
https://truestory.pl/dolina-kwiatow-niviaq-korneliussen-grenlandia-pod-szklanym-kloszem/

Nazwa największej wyspy świata, jaką znamy w większości języków, pochodzi z sag wikingów, spisanych w XIII wieku, i podobno miała być formą reklamy, by nowi osadnicy chcieli osiedlić się na jej niegościnnych wybrzeżach. W języku grenlandzkim z rodziny eskimo-aleuckiej, którym posługuje się ponad 90% mieszkańców Grenlandii, nazywa się ona Kalaallit Nunaat. To Grenlandczykom (albo grenlandzkim Inuitom – określenie „Eskimosi” uważa się za przestarzałe bądź obraźliwe) i ich problemom pochodząca z wyspy Niviaq Korneliussen oddaje cały głos.

Potomkowie słynnych Nordyków z sag, Eryka Rudego i jego kompanów, opuścili wyspę jeszcze przed 1400 rokiem. Podobnie zrobił właściwie duński rząd, gdy po 2008 r. Grenlandczycy przegłosowali w referendum, że chcą sami zarządzać swoim krajem – Kopenhaga zajmuje się dziś tylko kilkoma kluczowymi sprawami, takimi jak kontrola obywatelstwa, polityka monetarna i sprawy zagraniczne z obroną wyspy włącznie. Pełna niepodległość nie wchodzi w grę tylko dlatego, że dotacja od Danii stanowi 1/4 rocznego PKB kraju.

Podobnie jak wcześniejsi mieszkańcy odchodzą też Grenlandczycy – i niestety nie chodzi tylko o emigrację. Według danych z 2018 r. samobójstwa są przyczyną 8% śmierci mieszkańców wyspy. Jak zauważa w pewnym momencie bohaterka „Doliny Kwiatów”, gdyby jej ojczyzna była niepodległa, miałaby najwyższy tego rodzaju wskaźnik na świecie (ponad 82 zgony na 100 tys. osób). Ta plaga wisi jak fatum nad życiem wszystkich bohaterów powieści. O tym, jak bardzo nikt nie jest przed nią bezpieczny, wieszczą chociażby tytuły rozdziałów, stopniowo odsłaniające strzępy życiowych dramatów kolejnych osób.

Przyczyn tego stanu rzeczy można wskazać wiele, ale gorzej z poszarpanymi ciągami przyczynowo-skutkowymi. Noc polarna powoduje depresję, a wielomiesięczny dzień bezsenność. Jedno i drugie, razem z biedą, wiążą się z alkoholizmem. Książka wprowadza nas w kolejne szczegóły tego splotu nieszczęść – chociażby nietolerancję i brak perspektyw. Na wyspie młody Grenlandczyk nie ma nic do roboty, a w duńskiej metropolii jest odmieńcem, dziwadłem, które albo wytyka się palcami, albo traktuje jak osobę szczególnej troski.

Do tego system prewencji jest pozorny i dysfunkcyjny. Dyżurna psycholożka na telefonie zaufania jest dostępna dwie godzinny dziennie, przy tym za następnym razem słuchawkę podnosi już ktoś inny, a swoją historię trzeba opowiedzieć od nowa. Dwa dni po próbie samobójczej młody chłopak dostaje wypis ze szpitala, a profesjonalne wsparcie może otrzymać co najwyżej przez Skype’a. I tak dalej, i tak dalej. Ciężko jest być Grenlandczykiem, a co dopiero borykającą się z własną tożsamością grenlandzką osobą LGBT+.

Dolina Kwiatów to prawdziwe miejsce

Tytułowa Dolina Kwiatów (grenl. Naasuliardarpi) istnieje naprawdę. Znajduje się ona w wyspiarskiej miejscowości Tasiilaq, największym miasteczku wschodniego wybrzeża Grenlandii, w którym też toczy się część akcji powieści. Aby dostać się w to miejsce, należy dotrzeć do lotniska Kusuluk, położonego w miejscu dawnej amerykańskiej bazy wojskowej (dwa loty dziennie ze stolicy Nuuk, jeden z islandzkiego Reykjaviku), a następnie wynająć łódkę albo helikopter do samego Tasiilaq. Bohaterka książki, której imienia nigdy nie poznajemy, pokonuje tę trasę, a następnie udaje się do samej Doliny, w której znajduje się lokalny cmentarz i spacerowa trasa nad jezioro.

Dolina Kwiatów to synekdocha, metafora Grenlandii – na mapach Google’a można zobaczyć, że miejsce, które robi na bohaterce tak spektakularne wrażenie, że marzy o byciu tu pochowaną, jest w rzeczywistości ponurym wygwizdowem o iście księżycowym krajobrazie. Pochowani w Dolinie stają się przy tym skazani na zapomnienie – na ich grobach brakuje nawet prostych oznaczeń.

Bohaterka prowadząca całą narrację powieści nie daje tu zbytnich nadziei, nie szkicuje żadnego planu naprawy kraju, nie oferuje pomysłów na poprawę tego stanu rzeczy. „Grenlandia jest skazana na zagładę”, mówi jej nieco później bezdomna i szalona Grenlandka Nava, umierająca na raka mózgu.

„Dolina Kwiatów”. Sylvia Plath po grenlandzku

Trudno nie zauważyć, że fabuła „Doliny Kwiatów” musiała być inspirowana twórczością Sylvii Plath, z legendarnym „Szklanym kloszem” na czele. Młoda dziewczyna otrzymuje stypendium i wyjeżdża z peryferii do centrum, ale bezradność w otaczającym świecie i problemy psychiczne nie pozwalają jej funkcjonować, mimo że teoretycznie ma w sobie wszystko, co potrzebne, by „odnieść sukces”.

W obu powieściach nie tylko fabuła znajduje się na podobnych torach, ciekawe są połączenia także w kwestii detali. Esther z dzieła Plath usiłuje w kryzysie czytać „Finnegan’s Wake” Jamesa Joyce’a, który szybko uznaje za niemożliwy do lektury. Z kolei bohaterka „Doliny Kwiatów” w pewnym momencie traci chęć czytania po grenlandzku, który również uznaje za zbiór bezsensownych zbitków liter.

W powieści Korneliussen samotność w domku na przedmieściach zamienia się w alienację w social mediach. Gdy tylko czytamy konwersacje bohaterki na Messengerze albo przyglądamy się, jak scrolluje Facebooka, wokół niej znajdują się ludzie, ale jest tak, jak gdyby nie było ich wcale. Tymczasem narzędzia, które miały rzekomo przybliżać ludzi do siebie, oddalają ich od siebie jeszcze dalej. W teorii bohaterka może w każdej chwili porozmawiać twarzą w twarz ze swoją „anaaną” (grenl. mama) albo ukochaną Maliiną, ale w praktyce okazuje się, że dzieli je więcej, niż tylko Ocean Atlantycki.

Godnym uwagi w prozie Grenlandki jest nie tylko należyta reprezentacja i upodmiotowienie swoich rodaków, ale także osób LGBT+. Główne bohaterki to wyoutowane lesbijki, poznajemy także ich queerowego znajomego i obserwujemy, jak cała trójka zmaga się z tolerancją (albo jej brakiem) starszego od siebie pokolenia. Tematyka nieheteronormatywności przynajmniej przestaje być w Grenlandii tabu, w odróżnieniu jednak od nękającej kraj epidemii samobójstw. Być może jednak powieść Niviaq Korneliussen, która według skandynawskich mediów stała się w swojej ojczyźnie gwiazdą, poradzi sobie z tym lepiej, niż niejedna kampania społeczna.

„Dolina Kwiatów” Niviaq Korneliussen. Grenlandia pod szklanym kloszem

Podczas lektury nagrodzonej Nagrodą Literacką Rady Nordyckiej „Doliny Kwiatów” Grenlandki Niviaq Korneliussen trudno nie mieć skojarzeń z kultowym „Szklanym kloszem” Sylvii Plath. Jednak tym razem autorka powieści oprócz historii o bezradności wobec świata dostarcza czytelnikowi interesującego komentarza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem na raz. Interesująca perspektywa snucia opowieści o totalitarnym świecie "z dołu", głosami represjonowanych. Minusem reportażu jest to, że wymaga od czytelnika sporej wiedzy przed lekturą.

Przeczytałem na raz. Interesująca perspektywa snucia opowieści o totalitarnym świecie "z dołu", głosami represjonowanych. Minusem reportażu jest to, że wymaga od czytelnika sporej wiedzy przed lekturą.

Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dzieci" Jacka Paśnika to pozycja nie tylko dla tych, którzy chcą sobie powspominać własne dzieciństwo. To dokładne studium dorastania w konsumpcyjnym kapitalizmie, w którym przedmioty są tak samo ważne, jak uczucia. Autorowi udaje się przy tym nie wpaść w pułapkę nostalgicznej ckliwości - nie mówi, że kiedyś to było, tylko opowiada, jak kiedyś było.

Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem powieści jest Teodor, chłopiec z przeciętnego miasta wojewódzkiego, który opowiada czytelnikowi historię swojego dorastania w rodzinie z klasy średniej. Jego oczami obserwujemy najważniejsze wydarzenia jego życia. Narodziny. Pierwszy kontakt z panem nianią. Pierwszy dzień w szkole. Pierwsza komunia (która akurat zbiegła się w czasie ze śmiercią Papieża Polaka). Wizyty w domach kolegów i wspólne siedzenie „na komputerze”.

Szkolne wycieczki, na których zawsze jakimś trafem działy się rzeczy istotne. Szkolne dyskoteki (tu właściwie bal gimnazjalny), których skali dramatu nie wymyśliłby sam Szekspir. I w końcu TO wydarzenie, którego nie będę spojlował, ale które oddziela grubą kreską dzieciństwo od dojrzałości. A przecież na koniec książki życie Teodora dopiero się rozpoczyna.

Całość recenzji: https://truestory.pl/dzieci-jacka-pasnika-w-poszukiwaniu-czasu-straconego-przed-kompem/

"Dzieci" Jacka Paśnika to pozycja nie tylko dla tych, którzy chcą sobie powspominać własne dzieciństwo. To dokładne studium dorastania w konsumpcyjnym kapitalizmie, w którym przedmioty są tak samo ważne, jak uczucia. Autorowi udaje się przy tym nie wpaść w pułapkę nostalgicznej ckliwości - nie mówi, że kiedyś to było, tylko opowiada, jak kiedyś było.

Głównym bohaterem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wytrzymałem jakąś połowę. Esej dramatycznie wymaga redakcji, która pomogłaby uporządkować i usystematyzować wątki i jakoś rozbić tę treść. Autor kilkadziesiąt stron leci ciurkiem, akapit za akapitem. Nie pomaga też to, że większość wniosków jest zasadniczo banalna. Sam pomysł, że ktoś mógłby na serio traktować fotografię społecznościową na równi z artystyczną i analizować tę pierwszą przy użyciu instrumentów tej drugiej, wydaje mi się walką z chochołem. Słaba pozycja, strata czasu.

Wytrzymałem jakąś połowę. Esej dramatycznie wymaga redakcji, która pomogłaby uporządkować i usystematyzować wątki i jakoś rozbić tę treść. Autor kilkadziesiąt stron leci ciurkiem, akapit za akapitem. Nie pomaga też to, że większość wniosków jest zasadniczo banalna. Sam pomysł, że ktoś mógłby na serio traktować fotografię społecznościową na równi z artystyczną i analizować...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka Michał Kołodziejczyk, Anita Werner
Ocena 7,3
Mecz to pretek... Michał Kołodziejczy...

Na półkach:

Średniawa, nie za dużo się dowiedziałem nowego ani o krajach, które opisują autorzy, ani o piłeczce. Większość wypowiedzi bohaterów reportażu nic nie wnosi do prowadzonej opowieści, bo często też sami niewiele mają do powiedzenia. Autorzy zachowują się tak, jakby niewiele sami zaobserwowali i nie wysnuwają z niczego żadnych wniosków. Książka może zaciekawić jedynie osoby, które ninteresuje piłka, ale w ogóle nie ma pojęcia o europejskiej polityce.

Średniawa, nie za dużo się dowiedziałem nowego ani o krajach, które opisują autorzy, ani o piłeczce. Większość wypowiedzi bohaterów reportażu nic nie wnosi do prowadzonej opowieści, bo często też sami niewiele mają do powiedzenia. Autorzy zachowują się tak, jakby niewiele sami zaobserwowali i nie wysnuwają z niczego żadnych wniosków. Książka może zaciekawić jedynie osoby,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tanie newage'owe oszustwo dla naiwniaków.

Tanie newage'owe oszustwo dla naiwniaków.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Czyta się jak zwykle doskonale, ale duży minus za przepisanie całych części rozdziałów z "Fizyki rzeczy niemożliwych".

Czyta się jak zwykle doskonale, ale duży minus za przepisanie całych części rozdziałów z "Fizyki rzeczy niemożliwych".

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ot, typowa szczerkowość. Pół na pół reportażu z przygód autora (tym razem bardzo łagodnie napisanego w kontraście do np. "Mordoru", niemniej jednak część podróży sprowadza się do "przyjechałem do X i najebałem się" - chociaż nie mówię, że to źle) i eseju na temat kondycji współczesnych Węgier i terenów sąsiednich. Przy czym działa to najlepiej kiedy jest przemieszane jedno z drugim, np. gdy autor odwiedza miasteczko zamieszkane w 1/3 przez Romów i rozmawia z jego faszyzującym burmistrzem.

Dla fanów twórczości autora oraz dla tych interesujących się szeroko pojętą geopolityką Europy Środkowej. Zdecydowanie nie dla tych, którzy szukają "książek podróżniczych" czy jakichś innych quasi-przewodników po danym kraju.

Ot, typowa szczerkowość. Pół na pół reportażu z przygód autora (tym razem bardzo łagodnie napisanego w kontraście do np. "Mordoru", niemniej jednak część podróży sprowadza się do "przyjechałem do X i najebałem się" - chociaż nie mówię, że to źle) i eseju na temat kondycji współczesnych Węgier i terenów sąsiednich. Przy czym działa to najlepiej kiedy jest przemieszane jedno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opinia zawiera lekkie spoilery.

Długimi miejscami rewelacyjna, trzymająca w napięciu, czyta się jak powieść zupełnie współczesną. Tyrmand tworzy w powieści galerię ciekawych postaci zarówno po stronie życia legalnej, jak i podziemnej Warszawy. Fabuła toczy się początkowo dosyć leniwie, by w kluczowych momentach znacznie przyspieszać, nie pozwalając oderwać się od lektury. Porwania, przekręty, snucie przestępczych intryg - to wszystko zostaje opisane opisane z rozmachem i finezją. Autor ma niewątpliwy zmysł reżyserski - scena długiego pościgu Złego za Merynosem pod koniec książki mogłaby zostać przeniesiona niemal 1:1 do hollywoodzkiego blockbustera. Na pochwałę zasługuje również zastosowany język, który mimo że jest raczej okrojony z wulgaryzmów, aż pęcznieje od zwrotów charakterystycznych dla epoki i miejsca. Intelektualiści mówią językiem literackim, zaś bandyci miejskim, przestępczym slangiem - przy czym ta część niewiele się zestarzała. Potrafi zaskoczyć stopień występującej w książce przemocy, której czytelnik początkowo się nie spodziewa pośród tylu dobrych postaci o zabawnych nazwiskach.

Niestety im dalej w las, tym więcej wychodzi na wierzch niedociągnięć. Pomijam pewne dyskusyjne rozwiązania fabularne, całość jest napisana z mocnym przymrużeniem oka, w stylu awanturniczo-komiksowym - można kupić pewne schematy wchodzące już dosyć mocno w sferę realizmu magicznego (zwłaszcza tyczy się to wydarzeń związanych bezpośrednio ze Złym oraz Człowiekiem w Meloniku, których umiejętności w porównaniu do innych bohaterów książki są wręcz nadludzkie). Niemniej jednak część postaci okazuje się być tylko płaskimi figurami, co najwyżej symbolami wykonywanych przez siebie profesji. Część bohaterów książki, zwłaszcza tych z jasnej strony Warszawy, jest dość statyczna, pozbawiona głębszego psychologicznego rysu. Zwłaszcza postaci kobiece zostały pozbawione jakichkolwiek motywacji - podczas gdy pół męskiej Warszawy ugania się za Złym, zarówno Marta, jak i Olimpia są zainteresowane tylko tym, by kupować sobie rzeczy i wzdychać do facetów (którzy nota bene traktują je w sposób dosyć obraźliwy). Bardzo po macoszemu potraktowane zostały właśnie wątki miłosno-erotyczne, które autorowi chyba po prostu nie leżą. Tyrmand opisuje sceny bijatyk czy egzekucji w stylu iście tarantinowskim, natomiast już rozmowy kochanków, jak te Marty z Halskim albo Merynosa z Olimpią brzmią jak wycięte z pruderyjnej powieści XIX-wiecznej. No i dłużyzny - najgorsza wtedy, gdy przed kluczowymi dla fabuły wydarzeniami podczas meczu Polska-Węgry trzeba przebić się przez kilkanaście stron opisów wydarzeń na różnych melinach, skąd Szaja zbiera ludzi na akcję biletową - co pozostaje bez żadnych uzasadnień dla dalszej fabuły. Widać, że miejscami autor zwyczajnie rozdął materię książki, by dostać lepszą wierszówkę.

Podsumowując, jest to powieść raczej dla fanów Tarantino i komiksów niż Dostojewskiego. Wymaga ona pewnej dozy cierpliwości do dłuższej formy i umiejętności przymrużenia miejscami oka. Należy mieć na uwadze swoistości epoki - pewne rzeczy po prostu nie mogły przejść przez sito cenzury PRL. Mimo to wymowa powieści jest mocno krytyczna wobec czerwonej władzy, która nie może sobie poradzić z warszawską przestępczością zorganizowaną i musi uciekać się do działań Złego. Napisana w ten sposób dziś, zwłaszcza przy nieco naiwnym rozwiązaniu akcji i źle opisanym relacjom damsko-męskim nie obroniłaby się ani jako kryminał, ani też jako powieść obyczajowa. Jako produkt swojej epoki, ekwiwalent netflixowego rozrywkowego serialu, wydanego w szarości komunistycznej dyktatury - godna uwagi.
6+/10

Opinia zawiera lekkie spoilery.

Długimi miejscami rewelacyjna, trzymająca w napięciu, czyta się jak powieść zupełnie współczesną. Tyrmand tworzy w powieści galerię ciekawych postaci zarówno po stronie życia legalnej, jak i podziemnej Warszawy. Fabuła toczy się początkowo dosyć leniwie, by w kluczowych momentach znacznie przyspieszać, nie pozwalając oderwać się od lektury....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Łódź. Miasto po przejściach Wojciech Górecki, Bartosz Józefiak
Ocena 6,3
Łódź. Miasto p... Wojciech Górecki, B...

Na półkach:

Duże rozczarowanie. Teksty z połowy lat 90., bardzo często nieuzupełnione ciągiem dalszym, nie korelują nijak z tekstami z ostatnich paru lat. Mimo zapowiedzi o "rozciągniętej na trzy dekady panoramie miasta" książka zupełnie milczy o wydarzeniach z lat 00. Poleciłbym tę książkę tylko komuś, kto w Łodzi już był i coś widział, a jednocześnie nic o niej nie wie, jako lekturę wstępną. Czytelnik który z miastem nie ma nic wspólnego nie będzie tą pozycją zainteresowany.

Duże rozczarowanie. Teksty z połowy lat 90., bardzo często nieuzupełnione ciągiem dalszym, nie korelują nijak z tekstami z ostatnich paru lat. Mimo zapowiedzi o "rozciągniętej na trzy dekady panoramie miasta" książka zupełnie milczy o wydarzeniach z lat 00. Poleciłbym tę książkę tylko komuś, kto w Łodzi już był i coś widział, a jednocześnie nic o niej nie wie, jako lekturę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kluczowa książka dla każdego kto chciałby rozumieć, dlaczego od lat 80. polska kolej jest w stanie całkowitej degrengolady i jak to się działo, że zmieniały się rządy, a nie zmieniało się PKP.

Kluczowa książka dla każdego kto chciałby rozumieć, dlaczego od lat 80. polska kolej jest w stanie całkowitej degrengolady i jak to się działo, że zmieniały się rządy, a nie zmieniało się PKP.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Miejscami nieco toporna, ale tak naprawdę chyba każdy aspirujący do miana człowieka wykształconego powinien to przeczytać.

Miejscami nieco toporna, ale tak naprawdę chyba każdy aspirujący do miana człowieka wykształconego powinien to przeczytać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesłychana grafomania. Styl pisania taki, że autorka nie zaliczyłaby wypracowania w szóstej klasie podstawówki. Koszmar

Niesłychana grafomania. Styl pisania taki, że autorka nie zaliczyłaby wypracowania w szóstej klasie podstawówki. Koszmar

Pokaż mimo to


Na półkach:

Część tych opowiadań - bo trudno większość z nich nazwać w ogóle reportażem - napisana w taki sposób, jakby nawet samego autora nie bardzo one obchodziły. Inne tylko rozpychały treść książki, jakby doklejane zostały do druku w ostatniej chwili - jak kontrowersyjny reportaż sprzed pięciu lat od wydania książki, o niemalże niezmienionej treści. Niemniej jednak historia dwóch sióstr, albo kobiety prowadzącej tabelkę w excelu, rewelacyjne.

Część tych opowiadań - bo trudno większość z nich nazwać w ogóle reportażem - napisana w taki sposób, jakby nawet samego autora nie bardzo one obchodziły. Inne tylko rozpychały treść książki, jakby doklejane zostały do druku w ostatniej chwili - jak kontrowersyjny reportaż sprzed pięciu lat od wydania książki, o niemalże niezmienionej treści. Niemniej jednak historia dwóch...

więcej Pokaż mimo to