-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant2
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2024-02-18
Nie spodziewałam się, że książka o tak niepozornych rozmiarach (liczy zaledwie 144 strony), tak mnie wzruszy. Obawiałam się trochę, że będzie jak islandzki film: powolna muzyka, ładny obrazek i nic się nie dzieje. Okazała się jednak tulącą melancholią.
W „Chłodzie kwietniowego słońca” dzieje się zwyczajne życie. Bohaterką opowieści jest młoda kobieta, Védís, którą poznajemy w momencie kiedy dowiaduje się o śmierci swojego ojca. Niedowierzanie miesza się z zakłopotaniem. Każdy mógł o nim coś powiedzieć, ona nie dzieliła z ojcem tych samych doświadczeń, co oni. „Wszyscy chcieli go dla siebie.”
To opowieść o skrajnej samotności. Przygnębiającej samotności i niezrozumienia wśród tłumu. O szaleńczej miłości i niezdecydowaniu, pragnieniu znalezienia odpowiedzi na wszystkie pytanie w quizie o nazwie ŻYCIE, których niestety nie ma. Ani dobrych, ani złych. Żadnych.
W miarę przewracania kolejnych stron obserwujemy postępującą chorobę psychiczną bohaterki, która traci grunt pod nogami i nie odnajduje się w codzienności. Jednocześnie dzieli się z czytelnikiem refleksjami na które zwykły zjadacz chleba nie ma czasu. A może chęci? Védís, zagubiona wśród ulic Reykjavíku z lat osiemdziesiątych zatrzymuje się na krańcach języka. Brakuje słów do opisania tego, co w niej bulgocze.
Teraz, gdy o tym myślę, aprílsólarkuldi na Islandii naprawdę istnieje. To ostatnie roztopy, rozgrzewka słońca przed białymi nocami, ale chłodne, jeszcze ciemne późne godziny i orzeźwiające poranki. Jesteśmy „pomiędzy”, choć nie do końca zawieszeni. Tak jak Védís: dryfująca między zwyczajnością a psychiczną manią.
Ogromne brawa dla tłumacza, Jacka Godka. Dzięki jego kunsztowi, powieść, choć trudna, to jednocześnie stała się tak przystępna dla odbioru i przyjemna w lekturze dla każdego czytelnika. Mam nadzieję, że będzie to jednak z gorętszych premier tego roku. Obowiązkowa dla fanów literatury nordyckiej.
Nie spodziewałam się, że książka o tak niepozornych rozmiarach (liczy zaledwie 144 strony), tak mnie wzruszy. Obawiałam się trochę, że będzie jak islandzki film: powolna muzyka, ładny obrazek i nic się nie dzieje. Okazała się jednak tulącą melancholią.
W „Chłodzie kwietniowego słońca” dzieje się zwyczajne życie. Bohaterką opowieści jest młoda kobieta, Védís, którą...
Główni bohaterowie spotykają się przypadkiem na lotnisku w Brukseli i oboje, mniej lub bardziej gorliwie pragną zdążyć do domu na Święta. Niestety pogoda lubi płatać figle i ich podróż znacznie się wydłuża, a po drodze spotykają ich przygody nie do pozazdroszczenia. Filip i Kaja zbliżają się do siebie w nieoczywisty sposób. Analityczny umysł i spontaniczna dusza stwarzają więź, która będzie ich trzymała aż do końca życia.
Oczywistym jest, że oprócz kibicowania bohaterom by zdążyli na Wigilię, nie pozostajemy obojętni na powody, dlaczego tak szaleńczo tego pragną. Jest to powieść obyczajowa pełna nostalgii, rodzinnego ciepła, determinacji, trudnych decyzji, ale i nadzieji i wdzięczności. Ale przede wszystkim pozostawia kilka refleksji. Po pierwsze: jak cenne są chwile spędzone z bliskimi (a te są dla mnie niezwykle istotne mieszkając bardzo daleko od najbliższych), po drugie: niektórzy ludzie są nam dani tylko na jakiś czas i relacje po prostu mają swój termin przydatności do spożycia, po trzecie: nie warto odkładać ważnych rzeczy na później. Kiedy człowiek podąża za swoimi wartościami i priorytetami, ma w sobie ten spokój ducha w działaniu, pomimo przeciwnościom.
Książkę bardzo dobrze się czyta. Choć nie czytam zbyt wiele literatury obyczajowej, to właśnie ona prowokuje mnie najczęściej do myślenia o zwykłym, codziennym życiu. I nierzadko pomaga ruszyć małymi krokami z miejsca.
Sama nie raz, nie dwa walczyłam ze śnieżycami, żeby dotrzeć do drugiego domu na Święta lub sprowadzić bliskich do siebie na Wigilię. Do tej pory mi się to udawało i bez wahania bym to powtórzyła.
Główni bohaterowie spotykają się przypadkiem na lotnisku w Brukseli i oboje, mniej lub bardziej gorliwie pragną zdążyć do domu na Święta. Niestety pogoda lubi płatać figle i ich podróż znacznie się wydłuża, a po drodze spotykają ich przygody nie do pozazdroszczenia. Filip i Kaja zbliżają się do siebie w nieoczywisty sposób. Analityczny umysł i spontaniczna dusza stwarzają...
więcej Pokaż mimo to