-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
Książkę otrzymałam przedpremierowo dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.
Czytelnicy, którzy znają Wojciecha Jagielskiego jedynie z jego poprzednich książek, mogą się czuć tą zaskoczeni (inaczej niż ci, którzy znają go również z Tygodnika Powszechnego).
„Strona świata” nie skupia się na jednej historii, kraju, osobie – jest to zbiór artykułów dotyczących przede wszystkim Afryki i Azji. Na pierwszy rzut oka, nie ma tu wspólnego mianownika, oprócz polityki. Czasem punktem wyjścia są najnowsze wydarzenia (wybory, nowa odsłona starej wojny, Covid), czasem śmierć kogoś znanego (jak Winnie Mandela) lub wspomnienie spotkania, chociaż autor rzadko występuje tu jako reporter i naoczny świadek. Jest za to zawsze doskonałym przewodnikiem. Z zachwycającą znajomością rzeczy opisuje jakiś kawałek świata, którego sprawy, zbyt dalekie lub zbyt skomplikowane, często umykają naszemu zainteresowaniu. Weźmy chociażby to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie – zadawnione konflikty, alianse, nowe odsłony dżihadu. Jako przeciętna konsumentka wiadomości, która przeczytała na ten temat jedną czy dwie książki, mogę powiedzieć, że wreszcie coś mi się poukładało.
Chociaż konflikty dominują w tych relacjach, jest to zbiór wyjątkowo różnorodny. Portretuje Jagielski odchodzących w przeszłość awanturników-najemników, kongijskiego noblistę, kobiety na świeczniku czy saudyjską rodzinę królewską. Ostatnia, niemała część opowiada o związkach polityki i sportu oraz muzyki i sportu. Myślałam, że będę miała problem właśnie z tą różnorodnością. Nie wiem, czy autor też miał z tym problem i dlatego zdecydował się na futurystyczne podsumowanie-przesłanie? Ale nie – ta książka broni się sama przez to, jak jest napisana. To się po prostu pochłania. Na przykład po tym, z jaką pasją opowiada Jagielski o RPA, postanowiłam poznać jego książki na ten temat, chociaż do tej pory ten kraj mnie nieszczególnie interesował. Czytelnicy Jagielskiego tym zaskoczeni nie będą – Jagielski to jest klasa, można brać go w ciemno.
Z czystym sumieniem polecam.
Książkę otrzymałam przedpremierowo dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.
Czytelnicy, którzy znają Wojciecha Jagielskiego jedynie z jego poprzednich książek, mogą się czuć tą zaskoczeni (inaczej niż ci, którzy znają go również z Tygodnika Powszechnego).
„Strona świata” nie skupia się na jednej historii, kraju, osobie – jest to zbiór artykułów dotyczących przede wszystkim...
Mocna, prawdziwa, niejasna - nie daje o sobie zapomnieć.
Mocna, prawdziwa, niejasna - nie daje o sobie zapomnieć.
Pokaż mimo toJak dla mnie, zbyt mroczna i zbyt sugestywna, wręcz dławiąca.
Jak dla mnie, zbyt mroczna i zbyt sugestywna, wręcz dławiąca.
Pokaż mimo to
Tytuł „Fioletowy hibiskus” może nasuwać myśl o egzotycznym romansie. Nic z tego - to powieść o dorastaniu i emancypacji. Piętnastoletnia Nigeryjka, Kambili, pochodzi z dobrze sytuowanej, katolickiej rodziny. Najważniejszą osobą w jej życiu jest ojciec. Na zewnątrz to odważny demokrata, odnoszący sukcesy przedsiębiorca, podpora katolickiej wspólnoty, w domu - brutalny tyran. Dla Kambili jest absolutnym wzorem, domowym Bogiem Ojcem. Dopiero wizyta u ciotki i poznanie jej „inteligenckiego", ubogiego, pełnego życia domu sprowadzi ją na ścieżkę przyśpieszonego dojrzewania.
Powieść napisana jest w zaskakująco powściągliwy sposób, nie epatuje gwałtownymi emocjami ani okrucieństwem. Autorce udaje się również zgrabnie unikać schematów. Ojciec-neofita, świętszy od papieża fanatyk, nie jest postacią jednoznaczną, nie jest także jedyną twarzą katolicyzmu, jaki pokazuje Adichie. W tle mamy Nigerię, której nie musimy znać, żeby ją rozumieć. Polityczny zamęt, wieczne niedobory, ucieczka dysydentów i intelektualistów, to akurat nie jest egzotyka, z którą byśmy nie mieli do czynienia. Zrozumiałość i przystępność tej powieści są dla mnie chyba największym zaskoczeniem. W samej powieści nie ma żadnego dysonansu, wiemy, że bohaterka jest tak skutecznie odcięta od korzeni swojej (?) kultury, tradycji, rodziny, że patrzy na otaczający ją świat niejako z zewnątrz. To raczej moje naiwne czytelnicze zastrzeżenie - że ta „afrykańska powieść" jest tak mało „afrykańska", cokolwiek by to miało znaczyć.
Tytuł „Fioletowy hibiskus” może nasuwać myśl o egzotycznym romansie. Nic z tego - to powieść o dorastaniu i emancypacji. Piętnastoletnia Nigeryjka, Kambili, pochodzi z dobrze sytuowanej, katolickiej rodziny. Najważniejszą osobą w jej życiu jest ojciec. Na zewnątrz to odważny demokrata, odnoszący sukcesy przedsiębiorca, podpora katolickiej wspólnoty, w domu - brutalny tyran....
więcej mniej Pokaż mimo to
Pod wieloma względami ciekawa książka, choć w ogólnym rozrachunku mam co do niej mieszane uczucia.
Autor dowodzi w niej nienowej tezy, że Holokaust miał w historii liczne precedensy, a zarówno metody, jak i pojęciowe oprzyrządowanie Zagłady zostało wcześniej przez Europejczyków wypróbowane podczas podbojów kolonialnych. Przypomina dziewiętnastowieczny dyskurs kolonialny, któremu ton nadawali ówcześni naukowcy. Przede wszystkim jednak przywraca pamięć o okrucieństwie kolonizatorów i zagładzie całych społeczności tubylczych, np. całkowitym unicestwieniu Tasmańczyków czy zagładzie Hererów (dla których Niemcy stworzyli pierwsze obozy koncentracyjne).
W drugim wątku rekonstruuje powstanie „Jądra ciemności”. Odwołuje się w mniejszym stopniu do afrykańskiego doświadczenia Conrada, a bardziej do jego ówczesnych lektur, listów i przyjaźni, w tym z H.G. Wellsem. W interpretacji Lindqvista, Conrad pokazuje, jak tzw. cywilizowany człowiek wraz z oddalaniem się od swojej europejskiej społeczności szybko pozbywa się humanitarnych zahamowań i zdeprawowany łatwością i bezkarnością zabijania, sam staje się jądrem ciemności, "promieniującym" mrokiem na wszystko, co znajdzie się w jego zasięgu.
Wywód autora jest może nieuporządkowany i raczej błyskotliwy niż pogłębiony, ale nie to przeszkadzało mi w lekturze. Lindqvist mianowicie stwierdził chyba, że czegoś mu brakuje i że będzie ciekawiej, jeśli od czasu do czasu wtrąci coś o sobie. No i pisze, a to o podróży przez pustynię, a to o babci, a to o polowaniu na szczura przy stole… Przy czym jego wynurzenia łączą się z głównym tematem tylko na zasadzie wolnych skojarzeń. Im dalej, tym gorzej. Pod koniec książki nie starcza mu już osobistych doświadczeń, więc przecina wywód ni to impresjami, ni to koszmarami sennymi. Nie rozumiem, jaki literacki efekt chciał przez to osiągnąć, oprócz irytacji czytelnika.
Reasumując, książka dobra i ważna, wielu faktów się z niej dowiedziałam (lub sobie przypomniałam), ale jak dla mnie za bardzo po literacku „przefajnowana”. Nie wydaje mi się to szczęśliwym pomysłem przy takiej tematyce.
Pod wieloma względami ciekawa książka, choć w ogólnym rozrachunku mam co do niej mieszane uczucia.
więcej Pokaż mimo toAutor dowodzi w niej nienowej tezy, że Holokaust miał w historii liczne precedensy, a zarówno metody, jak i pojęciowe oprzyrządowanie Zagłady zostało wcześniej przez Europejczyków wypróbowane podczas podbojów kolonialnych. Przypomina dziewiętnastowieczny dyskurs kolonialny,...