-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel1
-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński7
Biblioteczka
PRZEDPREMIEROWA RECENZJA PATRONACKA
“Potyczki z panem Knightem” czyli ostatnia historia z trylogii “London Mister”. Rosa Lucas ponownie wprowadza nas w biurową codzienność, wciągając nas w zakazany romans z różnicą wieku. Tym razem wkraczamy w świat budowy i architektury.
[współpraca reklamowa z @niezwyklezagraniczne]
Jack Knight to trzeci, a zarazem ostatni z przyjaciół o kieszeniach i kontach bankowych wypełnionych po brzegi. 38-letni miliarder, playboy i dyrektor generalny firmy zajmującej się nieruchomościami. Z jednej strony jest twardzielem, wysokim, napakowanym i mającym co nieco za uszami, a z drugiej ma duszę wrażliwca – faceta mieszkającego z psem, chłopaka, który w dzieciństwie nie spał na pieniądzach. Nie boi się ciężkiej pracy i zamiast wydać malutki ułamek z tego, co ma na koncie, na hydraulika i drogie drinki w barze, woli spędzić wieczór ze swoją kobietą, przy okazji naprawiając kran w jej kuchni. Zauroczył mnie tymi drobnymi rzeczami. Poza tym wiąże włosy w koczek... (tak, uważam to za fakt warty podkreślenia 😂).
Natomiast ta, która go urzekła, to Bonnie – 28-letnia architektka, a po godzinach: książkara o specjalizacji “wilkołacze reverse haremy”. Fakt, że w pracy podlega bezpośrednio swojemu byłemu narzeczonemu, nie jest dla niej idealnym rozwiązaniem do pięcia się po szczeblach kariery. Zwłaszcza że firmy jej i Jacka rozpoczynają współpracę, jej eks w zasadzie uważa Knighta za bóstwo, a ona sama… go nie znosi. Niechęć nie przeszkadza jednak pożądaniu, prawda?
Autorka już na wstępie rzuca nas w akcję, w taką scenę, w której od razu coś się dzieje. Na dodatek robi to tak przyjemnym i lekkim stylem, że uśmiech pojawia się na twarzy mimowolnie. Mnie za każdym razem porywa jak rzeka. Już w poprzednich tomach trylogii znajdowałam taki cudowny komfort, a przy “Potyczkach…” jeszcze mocniej upewniłam się w tym, że Rosa Lucas zagrzała sobie stałe miejsce wśród moich ulubionych autorek romansów.
W tej historii zawarte są jedne z moich ulubionych motywów, ale też trudniejsze, nawet nieco mroczniejsze wątki. Motyw “szef x pracownica” nabiera nieco innego kształtu niż w poprzednich tomach, ale wciąż jest widoczny. Dodajmy do tego: dramę, dozę ostrości, drobne gesty, które potrafią wzruszyć, humor, kryminalną zagadkę do rozwiązania, odkrywanie sekretów, wspólny taniec i jazdę na motocyklu – a poza tym także to, że to on zakochuje się pierwszy. Połączenie niby klasyczne, ale jakże świetnie wykonane. Nie zabrakło też zerknięcia na życie poprzednich głównych par bohaterów – Charlie i Danny'ego oraz Elly i Tristana. Cudownie było na chwilę wrócić do nich wszystkich.
Chłonęłam tę książkę strona za stroną i nie miałam najmniejszej ochoty, by odrywać się od lektury choćby na chwilę. A mówiąc już nie tylko o “Potyczkach…”, a o całej trylogii, moim zdaniem jest to raj dla czytelników mających słabość do różnicy wieku i romansów biurowych. Mam nadzieję, że gdy sięgniecie po ten tom – a może nawet po wszystkie trzy? 🤭 – również odnajdziecie w nim taką radość z czytania 💛
Ocena: 5/5 🥃
– Magda
PRZEDPREMIEROWA RECENZJA PATRONACKA
“Potyczki z panem Knightem” czyli ostatnia historia z trylogii “London Mister”. Rosa Lucas ponownie wprowadza nas w biurową codzienność, wciągając nas w zakazany romans z różnicą wieku. Tym razem wkraczamy w świat budowy i architektury.
[współpraca reklamowa z @niezwyklezagraniczne]
Jack Knight to trzeci, a zarazem ostatni z przyjaciół...
Dzisiaj o książce, która wywróciła mnie emocjonalnie na lewą stronę. O książce, która złamała moje serce i posklejała je na nowo. Wierzycie w to, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko?
[ Współpraca reklamowa z @flow_books ]
Sięgając po „Say You Swear” spodziewałam się lekkiej huśtawki emocjonalnej. Jednak rzeczywistość dosłownie posłała moje serce na deski. Ono rozpadło się na milion kawałeczków i czekało, aż znów zostanie posklejane. Historia, którą wykreowała Meagan, jest piękna, cholernie bolesna, ale warta każdej łzy i szlochu, każdego przekleństwa, które padło w trakcie czytania. Każdego zamknięcia na chwilę książki, by wziąć oddech i wytrzeć oczy, żeby móc dalej czytać. Emocje po przeczytaniu nie słabną, żyją we mnie, kłębią się pod powierzchnią. Przed oczami stają obrazy wydarzeń, o których przeczytałam.
Fabuła porywa od pierwszej strony. Pewne ważne wydarzenia i fakty poznajemy już na początkowym etapie tejże historii, co pozwala lepiej zrozumieć zachowanie i dynamikę bohaterów. Najważniejsza dla Was informacja: narracja jest pierwszoosobowa, w dwóch perspektywach. W dodatku autorka bardzo dobrze oddała klimat wakacyjny i uniwersytecki. Do powieści wprowadziła również sport, używając profesjonalnych zwrotów, co dla mnie było przeogromnym plusem.
Jestem zakochana w głównym bohaterze. To postać, która nokautem położy każdego książkowego męża, jakiego macie, a nawet cały harem, jaki możecie sobie zebrać. Ideał, którego nie sądziłam, że będzie mi dane spotkać. Jego uśmiech był moim uśmiechem. Jego ból i cierpienie czułam całą sobą. Tak wiele chciałabym Wam o nim teraz napisać, ale nie zrobię tego. Nie dlatego, że jestem samolubna, ale po to, żebyście same odkryły to, co ja już odkryłam, poznałam, poczułam i zrozumiałam. Noah Riley jest tym typem postaci, który powali Was jednym uśmiechem, jednym zdaniem, po prostu wszystkim
Za to Arianna to postać, której trochę się obawiałam. Przeważnie, gdy w książce pojawia się motyw he fell first, główne bohaterki bywają dla mnie irytujące. Tutaj? Nic takiego nie miało miejsca. Zachowanie Arianny było jak najbardziej zrozumiałe i dopracowane. Wpisało się w wydarzenia lepiej, niż się spodziewałam. Jej przyjaźń z Cameron została bardzo dobrze oddana, wywoływała ciepło na sercu, nostalgię i sięganie pamięcią do moich przyjaciółek, które towarzyszyły mi w szkolnych czasach. A rozwój uczuć między nią a Noahem… poprowadzony perfekcyjnie. Jestem oczarowana i zakochana.
Jeśli zastanawiacie się, czy przeczytać „Say You Swear”, to powiem Wam jedno. MUSICIE ją przeczytać. Wasze książkowe serce zasługuje, by przeżyć ten rollercoaster. A jeśli jeszcze się zastanawiacie… To moja pierwsza tak długa recenzja przez całe dwa lata istnienia na bookstagramie. To mówi samo za siebie.
Oceniam: 5/5🥃
Marcela 🐝
Dzisiaj o książce, która wywróciła mnie emocjonalnie na lewą stronę. O książce, która złamała moje serce i posklejała je na nowo. Wierzycie w to, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko?
[ Współpraca reklamowa z @flow_books ]
Sięgając po „Say You Swear” spodziewałam się lekkiej huśtawki emocjonalnej. Jednak rzeczywistość dosłownie posłała moje serce na deski. Ono...
W końcu przełamałam pasmo fantastyki! Dzisiaj pogadamy o książce, która w moim przypadku nie czekała na swoją kolej zbyt długo. Lubicie twórczość Ali Hazelwood?
„Love, Theoretically” to trzecia książka autorki, którą miałam przyjemność przeczytać. Romanse, które wychodzą spod pióra Ali, są dla mnie bardzo komfortowe i poprawiają mi humor, a tego było mi teraz trzeba.
Odnoszę wrażenie, że autorka tworząc główne postacie, kieruje się już pewnym schematem, który mi osobiście nie przeszkadza. Zdecydowanie ma dar do tworzenia męskich bohaterów. Jack jest świetny. I nie będę mówić dlaczego, bo może ktoś z Was jeszcze nie miał przyjemności się z nim spotkać, a spoilery nie są fajne, prawda? Jedyny smaczek, jaki chętnie Wam tu pozostawię, jest taki, że mamy okazję spotkać się na chwilę z Adamem i Olive z „The Love Hypothesis”. Elsie natomiast jest postacią, którą lubisz od pierwszej strony. Rozumiałam, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Dlatego oprócz uśmiechu na twarzy, pojawiły się również łzy. Z postaci bardziej drugoplanowych, moje serce należy do Cece i Millicent.
Książkę czyta się szybko. Myślę, że nikomu nie muszę mówić, dlaczego. Ali Hazelwood po raz kolejny świetnie wplotła w tekst język naukowy, nadając tym samym niepowtarzalny i charakterystyczny dla niej klimat powieści. Plot twist nie był spektakularny. Od samego początku wiedziałam, kto będzie czarnym charakterem w tejże historii. Czy zabrakło mi tutaj jakiegoś elementu zaskoczenia? Trochę tak. Niemniej cała historia jest tak świetnie skonstruowana, że nie wpłynęło to jakoś mocno na finalny odbiór.
Polecam!
Oceniam: 4/5🥃
Marcela 🐝
W końcu przełamałam pasmo fantastyki! Dzisiaj pogadamy o książce, która w moim przypadku nie czekała na swoją kolej zbyt długo. Lubicie twórczość Ali Hazelwood?
„Love, Theoretically” to trzecia książka autorki, którą miałam przyjemność przeczytać. Romanse, które wychodzą spod pióra Ali, są dla mnie bardzo komfortowe i poprawiają mi humor, a tego było mi teraz...
Obiecałam zrobić Wam przerwę od fantastyki, więc dzisiaj pogadamy o książce, która idealnie wpasuje się w nadchodzący wakacyjny klimat! A zanim przejdziemy do konkretów, ważne pytanie. Kto z Was miał przyjemność spędzić wakacje w Ustce?
„Tajemnica domu Uklejów” pozwala nam powrócić w objęcia Ustki, którą mieliśmy przyjemność poznać, śledząc przygody Garstek. Te brylują tutaj na drugim planie, oddając scenę trzem przebojowym Gracjom.
Fabuła jest wartka i wciągająca. Co prawda pewien zabieg, który zastosowała autorka na początku książki, może niektórych czytelników zdezorientować. Historia wręcz rusza z kopyta, aby zwolnić w kluczowym momencie i zrobić przewinięcie do wstępu i budowania napięcia, które utrzymuje się na wysokim poziomie do samego końca. Wątek kryminalny został poprowadzony w sposób przemyślany. Z zapartym tchem śledziłam poczynania Niny, Agaty i Zuzki, dla których w słowniku nie istnieje słowo „niemożliwe”. W dodatku klimat książki daje niesamowity powiew wakacji, z drobnym dreszczykiem grozy. W końcu stary, wielki dom z szalejącą za oknem burzą i przestępcą czyhającym niedaleko brzmi fantastycznie, prawda?
Bohaterki są niczym barwne ptaki. Każda z nich wnosi do tejże historii swoją cegiełkę oraz porządną dawkę humoru i sarkazmu. W książce porównane są do Walkirii i w zupełności się z tym zgadzam. W dodatku wszystkie zajmują się pisarstwem! W książce nie zabrakło nawiązań do branży wydawniczej, deadline’ów oraz procesu samego tworzenia i poszukiwania inspiracji. W dodatku kroi nam się mały romans w tle, który mam nadzieję, nabierze rumieńców w następnym tomie. W dodatku autorka pomachała nam, niczym marchewką przed nosem, kolejną tajemnicą, której jestem niezwykle ciekawa.
Jeśli szukacie książki na umilenie wieczoru i nie straszna Wam narracja trzecioosobowa, koniecznie sięgnijcie po „Tajemnicę domu Uklejów”.
Oceniam: 4,5/5 🥃
- Marcela 🐝
Obiecałam zrobić Wam przerwę od fantastyki, więc dzisiaj pogadamy o książce, która idealnie wpasuje się w nadchodzący wakacyjny klimat! A zanim przejdziemy do konkretów, ważne pytanie. Kto z Was miał przyjemność spędzić wakacje w Ustce?
„Tajemnica domu Uklejów” pozwala nam powrócić w objęcia Ustki, którą mieliśmy przyjemność poznać, śledząc przygody Garstek. Te brylują...
Dzień dobry! Porozmawiamy dzisiaj o książce, która miała bardzo dobre opinie na Goodreads, a także rzesze fanów, wyczekujących na powrót Bractwa Czarnego Sztyletu. Macie serię, o której wznowieniu marzycie od dawna?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwonowabasn ]
„Mroczny kochanek” to książka, która wzbudziła we mnie wiele przeróżnych emocji. Zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Po pierwsze, przemówił do mnie zamysł autorki na funkcjonowanie wampirów na świecie. Podobało mi się, że pewne „oczywistości”, związane z wampirami, nie zostały tutaj zastosowane w 100%. A jeśli już, to zostały one zmodyfikowane, także była to bardzo miła odmiana. Nazwy własne również przypadły mi do gustu. Moim ulubionym słowem jest „Leelan”.
Pierwsze, co mnie bardzo zdezorientowało, to tempo fabularne oraz narracja, która jest trzecioosobowa i w której pojawia się wiele perspektyw. W dużej mierze rozumiem takie zagranie autorki, ale nie przemówiło to do mnie. Owszem, działo się dużo, ale bardzo często, przez tak wiele perspektyw, cierpi na tym kluczowy wątek. Czy tutaj tak było? Trochę tak. Relacja między Beth a Wrathem rozwinęła się dla mnie błyskawicznie. Zrozumiałabym ich wzajemne przyciąganie, gdyby na początku autorka inaczej poprowadziła ich relację. Miałam wrażenie, że to wszystko idzie w ekspresowym tempie pod względem emocjonalnym - u wszystkich kluczowych postaci. Wolałabym nie znać dodatkowych dwóch czy trzech perspektyw, a dostać dobrze skonstruowany rozwój relacji między poszczególnymi bohaterami. Czasem mniej znaczy więcej.
Bohaterowie są ciekawi, chociaż chciałabym ich lepiej poznać i liczę, że z każdym kolejnym tomem będą jeszcze bardziej intrygujący. Autorka podała nam już kilka podstawowych informacji o każdym ważnym bohaterze, ale osobiście potrzebuję więcej. I nie będę się tutaj o nich rozpisywać, gdyż jest ich tutaj sporo, a chciałabym, żebyście mieli też jakiś efekt zaskoczenia.
Czekam na drugi tom.
Oceniam: 3/5🥃
Marcela 🐝
Dzień dobry! Porozmawiamy dzisiaj o książce, która miała bardzo dobre opinie na Goodreads, a także rzesze fanów, wyczekujących na powrót Bractwa Czarnego Sztyletu. Macie serię, o której wznowieniu marzycie od dawna?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwonowabasn ]
„Mroczny kochanek” to książka, która wzbudziła we mnie wiele przeróżnych emocji. Zarówno tych pozytywnych, jak...
Ta książka była moim drugim spotkaniem z twórczością Ludki Skrzydlewskiej i zaliczam je do naprawdę udanych. Jeśli chodzi o Czarownice z Inverness, “Do zakochania jeden urok” nie zawładnęła moim sercem, ale “O jeden urok za daleko” to nadrobiła.
Według mnie sam fakt, że w fabułę został wplątany fae, nadał jej przyjemnego charakteru. Trochę rodzinnych perypetii i czarów oraz wątek kryminalny, splecione z poszukiwaniem wrogów i zmaganiem się z efektami dawnych sytuacji stworzyło wciągającą, a finalnie ciekawie rozwiązaną historię. Autorka zdołała mnie zaskoczyć zakończeniem wątku związanego z wrogami bohaterki; nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.
Skoro już mowa o bohaterach: przywiązałam się do głównej pary o wiele łatwiej i dużo bardziej niż do Margo i Theo z pierwszego tomu – ci nie do końca mnie kupili. W relacji Willow i Foresta wyraźnie wyczuwałam slow burn, który bardzo lubię. Pojawił się też tutaj motyw udawanego związku oraz “on zakochuje się pierwszy”. Połączenie ich wszystkich sprawiło, że w niektórych sytuacjach w moim brzuchu budziły się motylki. Choć, gdyby nawiązać do okładki, może nie były to motyle, a ćmy…
Naprawdę miło spędziłam czas z tą książką. Z całą pewnością można uznać ją za comfort book. Z jednej strony jest trochę niepokojąca i mroczna – sytuacja z kotem szczególnie mnie dotknęła; jestem dość wrażliwa na tym punkcie. Z drugiej strony nie można odmówić tej historii uroku i lekkości. Jako okładkowa sroka muszę też powiedzieć, że moim zdaniem ta okładka to mistrzostwo.
Jeszcze nie wiem, czy sięgnę po nią ponownie, ale mam wobec niej bardzo pozytywne odczucia, więc prawdopodobnie tak się kiedyś stanie. Z pewnością jednak mogę stwierdzić, że będę ją dobrze wspominać.
Ocena: 4/5 🥃
– Magda
Ta książka była moim drugim spotkaniem z twórczością Ludki Skrzydlewskiej i zaliczam je do naprawdę udanych. Jeśli chodzi o Czarownice z Inverness, “Do zakochania jeden urok” nie zawładnęła moim sercem, ale “O jeden urok za daleko” to nadrobiła.
Według mnie sam fakt, że w fabułę został wplątany fae, nadał jej przyjemnego charakteru. Trochę rodzinnych perypetii i czarów...
Trzeci tom “Królestwa Wron” to książka, której wyczekiwałam z utęsknieniem. Teraz, po przeczytaniu, moje myśli dzielą się na dwie frakcje: wyczekujące tomu czwartego i chcące czytać całą serię od początku.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwonowestrony]
Krótko mówiąc: nie mogłam się od niej odkleić. Ciągle coś się dzieje, akcja jest dynamiczna, a niektóre sytuacje – wstrząsające lub zakręcające łzę w oku. Parę postaci niezmiennie wywołuje chęć mørdu, za to inne zaskakują, niespodziewanie stając się sojusznikami lub wrogami. Skończyłam czytać, a moją głowę wypełniła donośna myśl: “Ja chcę jeszcze raz!”.
A teraz mówiąc nieco dłużej… Wydarzenia z tego i poprzedniego tomu sprawiają, że Lorcan Ríhbiadh ze swoją ostrożnością – oczywiście podszytą zaborczością – wkracza na jeszcze wyższy poziom. Poza tym widać wyraźnie, jak wielką drogę od pierwszego tomu przebyła Fallon. Po tej momentami frustrującej bohaterce z “Domu trzepoczących skrzydeł” nie ma już śladu. Jak coś sobie zaplanuje, to z zawziętością dąży do celu, ale jest przy tym dojrzalsza i nie daje sobie wejść na głowę. Świetnie mi się czytało o niej i Lore'u.
“Ja i ten mój wieczny optymizm. Ale patrząc na to pod innym kątem, bez niego zostałaby mi tylko rozpacz. A ja nie będę kobietą, która lamentuje nad swoim losem”.
Co prawda, jak na moje oko, rozwiązanie najważniejszej kwestii potoczyło się bardzo szybko. Nie do końca zdążyłam załapać, co się dzieje, i już było po sprawie, ale… wiecie, w ogólnym rozrachunku nawet mi to jakoś mocno nie przeszkadza. W gruncie rzeczy nie był to jedyny istotny wątek, a jego zamknięcie wcale nie oznacza, że wszystko magicznie się prostuje.
W tym tomie następuje kulminacja, ale to wciąż nie jest koniec wronich przygód. Choć trylogia o Fallon i Lorcanie została zakończona, inni bohaterowie mają też własną historię do opowiedzenia. Mały wgląd w to, czego możemy się po niej spodziewać, otrzymujemy już w tym tomie – za pośrednictwem toczącej się w nim akcji i dzięki znajdującemu się na jego końcu dodatkowi. “Dom wznoszących się piasków” to krótka nowelka, będąca ciekawym uzupełnieniem do całości, które tylko wzmogło mój apetyt na więcej.
Zmierzając ku końcowi, nie mogę nie docenić, jak ta książka została dopracowana graficznie. To już “nie tylko” mapa i piękne pierwsze strony rozdziałów, ale i drzewo genealogiczne oraz cudowne arty głównych bohaterów. Bardzo cieszą oko.
“Dom składanych obietnic” wylądował u mnie na szczycie podium, jeśli chodzi o tę serię. Ten tom obfitował i w napięcie, i w emocje, i w zwroty akcji, a w niektórych momentach robiło się naprawdę zmysłowo (na Cauldrona, Lore…). Zdecydowanie warto poznać tę historię i nie zrażać się, jeśli pierwszy tom nie zagra Wam w 100%. Moim zdaniem, im dalej, tym lepiej.
Ocena: 4,5/5 🥃
– Magda
Trzeci tom “Królestwa Wron” to książka, której wyczekiwałam z utęsknieniem. Teraz, po przeczytaniu, moje myśli dzielą się na dwie frakcje: wyczekujące tomu czwartego i chcące czytać całą serię od początku.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwonowestrony]
Krótko mówiąc: nie mogłam się od niej odkleić. Ciągle coś się dzieje, akcja jest dynamiczna, a niektóre sytuacje –...
Książki, których główni bohaterowie są osobami queer, niezbyt często znajdują miejsce w moim czytelniczym stosiku. Obok “One Shot” nie mogłabym jednak przejść obojętnie. Lance'a polubiłam już dzięki dylogii “Challenge”, dlatego wiedziałam, że z wielką chęcią poznam też jego własną historię. Zdecydowanie było warto.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwokreatywne]
Lance i Liam, czyli dwaj dojrzali faceci, którzy po latach dostają drugą szansę na zbliżenie się do siebie. Rany z przeszłości dają o sobie znać, ale namiętność między tą dwójką narasta. Co tu począć, skoro tak trudno jest pozostać z daleka – i to nie tylko dlatego, że zaczyna ich łączyć kontrakt?
Tak na dobrą sprawę, ta nienawiść bohaterów była raczej jednostronna niż wzajemna. Za to ich wspólna przeszłość została wyjaśniona stopniowo – niby poznajemy ją stosunkowo wcześnie, ale jednak krok po kroku – co nieźle budowało napięcie. Uczucia Lance'a i Liama musiały trochę poczekać na pełen rozkwit, ale gdy obaj je do siebie dopuścili, ich siła była niezłomna. Ogromnie doceniam, jak zostało to przedstawione.
Lance to trochę taki gburek, zwłaszcza na początku. Stanowczy i nieco zdystansowany, szczególnie wobec Liama, na co spory wpływ miały wydarzenia z przeszłości. Z kolei Liam ma łagodniejszą naturę, na pierwszy rzut oka wrażliwszą i bardziej niepewną, ale też lekko nieprzewidywalną. Dobrze się uzupełniają. Obaj mają wokół siebie wspierających ludzi, przyjazne dusze, których nie sposób nie polubić.
Ta książka jest niezłym grubaskiem, a mimo to na jej przeczytanie wystarczyły mi dwa wieczory. Śmiało mogę stwierdzić, że przez nią przepłynęłam, co nie jest dla mnie zaskoczeniem, bo z każdą poprzednią książką autorki, jaką czytałam, miałam dokładnie tak samo. Przyjemny, lekki styl oraz zaciekawiająco prowadzona historia sprawiają, że kartki same przelatują przez palce.
“One Shot” to komfortowa historia dotykająca niełatwych tematów, w tym przede wszystkim coming outu. Pewność siebie miesza się w niej z obawami, trochę ostrości jest łagodzone czułością, a skomplikowane sprawy przeplatają się z humorem. Czytając tę książkę zobaczycie, jak wiele można zrobić dla miłości, jak pozostać sobą, kiedy patrzy na ciebie cały kraj. Bo miłość to miłość, a serce – nie sługa.
Ocena: 4/5 🥃
– Magda
Książki, których główni bohaterowie są osobami queer, niezbyt często znajdują miejsce w moim czytelniczym stosiku. Obok “One Shot” nie mogłabym jednak przejść obojętnie. Lance'a polubiłam już dzięki dylogii “Challenge”, dlatego wiedziałam, że z wielką chęcią poznam też jego własną historię. Zdecydowanie było warto.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwokreatywne]
Lance i...
Dzień dobry, moliki! Dzisiaj pod lupę trafi elfickie romantasy, które swoimi trigger warningami skusiło moje moralnie szare, wpadające w czerń serce. Zanim zaczniemy, jedno, ważne pytanie: chcielibyście mieć umiejętność rozmawiania ze zwierzętami?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwojaguar ]
„How Does It Feel?” wywołało we mnie dużo różnych emocji. Zacznę od tego, że początek książki jest trudny do wkręcenia się w całokształt historii. Autorka na wstępie podsuwa nam fragment wydarzeń z jednej trzeciej książki, po czym przeskakujemy do początku historii Callie. Mnie osobiście bardzo to sfrustrowało, bo przez to pierwsza część książki bardzo mi się dłużyła i chciałam jak najszybciej dotrzeć do fragmentu, który został podsunięty jako pierwszy. Za to później zaczęło się robić bardzo, bardzo ciekawie. Zdecydowanie jest tutaj fajnie poprowadzony wątek enemies to lovers. Nadał ten pożądany przeze mnie charakter całej powieści. Natomiast zakończenie jest dla mnie swego rodzaju orzechem do zgryzienia. Nie spodziewałam się takiego plot twistu, co jest na plus. Zakończenie samo w sobie pozostawiło mnóstwo pytań i niedowierzanie, które utrzymuje się do dzisiaj.
Bohaterowie są ciekawi. Z początku Callie chwyciła mnie za serce swoją miłością do zwierząt. Pomimo tego dłużącego się początku, jej vibe sprawiał, że była postacią rzadko przeze mnie spotykaną. Natomiast Mendax to postać, która bardzo mi się spodobała. Moja sympatia do niego jest zdecydowanie wyższa niż do głównej bohaterki. I można się było tego spodziewać po mojej szarej normalności literackiej. Nie zdradzę Wam swojej opinii na temat ich relacji, bo mogłabym niechcący zrobić Wam spoiler, a tego nie chcę.
Jeśli macie ochotę na świat Mrocznych Fae, to teraz, z tą książką, jest ku temu dobra okazja.
Oceniam: 3/5🥃
Marcela 🐝
Dzień dobry, moliki! Dzisiaj pod lupę trafi elfickie romantasy, które swoimi trigger warningami skusiło moje moralnie szare, wpadające w czerń serce. Zanim zaczniemy, jedno, ważne pytanie: chcielibyście mieć umiejętność rozmawiania ze zwierzętami?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwojaguar ]
„How Does It Feel?” wywołało we mnie dużo różnych emocji. Zacznę od tego, że...
Pogadajmy dzisiaj o książce, na którą bardzo czekałam, odkąd usłyszałam o jej premierze. Nie mogłam się doczekać, aż zanurzę się w nowy, fascynujący świat. Czy są tutaj obecni fani mrocznego romantasy?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwopapieroweserca ]
W tej książce bardzo podoba mi się cała magiczna otoczka. Muszę przyznać, że to, co zastosowała tutaj Harper L. Woods, było dla mnie czymś nowym i interesującym. Poza tym ma ona bardzo przyjemny styl pisania. Jedna rzecz, która mnie zraziła, to w kółko powtarzające się w dialogach „wiedźmuniu”. I zastanawiam się, czy to zdrobnienie/pseudonim jest fanaberią słowną autorki, czy osoby zajmującej się tłumaczeniem. To słowo bardzo psuło mi wydźwięk rozmów, a autorka ma naprawdę świetne poczucie sarkazmu.
Fabuła jest bardzo wciągająca. Autorka zręcznie buduje aurę tajemniczości, machając nam dyskretnie sekretami, na których ujawnienie czytelnik czeka z zapartym tchem. Szkoda tylko, że Willow nie miała więcej interakcji z postaciami drugoplanowymi. Miałam wrażenie, że główna bohaterka skacze tylko między kluczowymi postaciami ze względu na pęd fabularny. A było tutaj tyle możliwości! Niemniej w pewien sposób rozumiem zamysł autorki i go respektuję.
Bohaterowie okazali się być interesujący. Z pewnością Willow jest taką zapadającą w pamięć postacią. Jej relacja z Grayem była bardzo dynamiczna. Autorka potrafi w enemies to lovers, co trafiło w moje serce. Aczkolwiek uważam, że ich relacja mogłaby rozwijać się dłużej. Jestem pewna, że spotęgowałoby to doznania czytelnika, zwłaszcza przy wydarzeniach rozgrywających się na końcu książki.
Czy zamierzam sięgnąć po kontynuację? Zdecydowanie. Zakończenie sprawiło, że mam więcej pytań niż odpowiedzi. I jestem ciekawa, jaki będzie finał relacji między głównymi bohaterami, zwłaszcza teraz, gdy pewne elementy układanki wypłynęły na światło dzienne.
Oceniam: 3/5🥃
Marcela 🐝
Pogadajmy dzisiaj o książce, na którą bardzo czekałam, odkąd usłyszałam o jej premierze. Nie mogłam się doczekać, aż zanurzę się w nowy, fascynujący świat. Czy są tutaj obecni fani mrocznego romantasy?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwopapieroweserca ]
W tej książce bardzo podoba mi się cała magiczna otoczka. Muszę przyznać, że to, co zastosowała tutaj Harper L. Woods,...
Osobiście bardzo lubię, kiedy bohaterką książki jest pisarka, dlatego “Na co czekasz, kochanie?” zainteresowała mnie już na starcie. Zaczęła się bardzo dobrze i, z drobnymi wyjątkami, pozostała taka już do końca.
[współpraca reklamowa z @editio.red]
Poza pisarką mamy tu jeszcze do czynienia z mechanikiem, więc następuje szalone combo pomysłów na postaci. I Kate, i Miles, mają za sobą nieudane związki, które w tym czy innym stopniu wpływają na ich obecne podejście do relacji. Nieznajomi zamieniają się w przyjaciół, potem do czatu dołączają benefity, jednak od samego początku oboje są na prostej drodze do czegoś znacznie silniejszego.
Fabularnie książka obraca się wokół blokady pisarskiej Kate, która pozwala jej zbliżyć się do Milesa. Potem skupia się na korzyściach z ich relacji, czy też na “badaniach” do twórczości Kate, jak to bohaterowie fachowo nazywają. Nie brakuje więc scen zakrapianych erotyzmem. W międzyczasie piętrzą się też pewne kłamstewka, a te w którymś momencie muszą wyjść na jaw. Całość dobrze się spięła, zapewniając dobrą rozrywkę.
Wkradło się co prawda trochę błędów, zarówno w tekście, jak i w logice w kilku scenach. Jednak ogólnie rzecz biorąc, ta książka bardzo przyjemnie wciąga. Nie jest zbyt długa i czyta się ją niezwykle szybko. Moim zdaniem jest idealna na wieczorny relaks, jeśli ktoś szuka zabawnej romantycznej historii z gwarancją happy endu.
Podwójna perspektywa, biwak, motocykl i nuta zazdrości. Bohaterowie, których można polubić, i namiętność, która kipi między nimi. A to wszystko oplecione zapachem kawy i gumy oraz dźwiękiem tłumików i stukania w klawiaturę. Ja bawiłam się przy tej książce naprawdę dobrze i myślę, że wielu z Was również się ona spodoba.
Ocena: 3,5/5 🥃
– Magda
Osobiście bardzo lubię, kiedy bohaterką książki jest pisarka, dlatego “Na co czekasz, kochanie?” zainteresowała mnie już na starcie. Zaczęła się bardzo dobrze i, z drobnymi wyjątkami, pozostała taka już do końca.
[współpraca reklamowa z @editio.red]
Poza pisarką mamy tu jeszcze do czynienia z mechanikiem, więc następuje szalone combo pomysłów na postaci. I Kate, i Miles,...
“Na wieczność” to wyczekiwany finał serii, która rozpoczęła się od udawanego związku, a ewoluowała w historię pełną intryg, magii, bóstw i niebezpieczeństw. Nie mogłam się jej doczekać, jednak prawdę mówiąc – i strasznie dziwnie mi to pisać – chyba zbyt wysoko postawiłam jej poprzeczkę.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwopapieroweserca]
Myślę, że w głębi siebie liczyłam w tym finale na jakieś trzęsienie ziemi albo wybuch wulkanu, i to prawdopodobnie był mój błąd – nawet mimo tego, że jedno z nich rzeczywiście się zdarzyło. Na pewno spodziewałam się po tej książce mentalnej burzy, takiej potężnej, z gradem i piorunami. Mam za to ogólne wrażenie, że otrzymałam wiosenny deszcz z paroma silnymi podmuchami wiatru i błyskawicą na koniec.
Nie jest tak, że mi się nie podobało albo że się nudziłam, absolutnie nie. Część rzeczy przewidziałam, ale były też momenty, które naprawdę mocno mnie zaskoczyły. Poza tym autorka tak sprytnie prowadzi akcję w rozdziałach i przeplata perspektywy, że niesamowicie ciężko jest przerwać czytanie. Do tego język jest taki przyjemnie płynny, że w tę książkę można się wtopić. To zdecydowanie lektura z rodzaju tych, przy których mówi się “jeszcze tylko jeden rozdział”, a finalnie siedzi się tak długo, że na zewnątrz zaczyna świtać, a do końca książki zostaje 50 stron.
W tym tomie jest aż 5 narracji, z czego, o dziwo, to nie Thea ani Julian najbardziej przykuwali moją uwagę. Akurat między nimi zrobiło się jakoś tak... niesamowicie słodko. Już wcześniej mieli swój urok, i ja go w sumie lubię od początku, ale mam poczucie, że w ostatnim tomie został jeszcze bardziej zintensyfikowany. Nie wiem, czy trochę nie za bardzo. Julian słodzi najwięcej, a jednocześnie wkracza na jeszcze wyższy poziom ze swoim pierwotnym poczuciem zapewniania Thei bezpieczeństwa.
Wspólne sceny tej dwójki zazwyczaj miały dwa biegi: były albo słodkie, albo ostre. A często oba na raz. To w moich oczach robiło się trochę powtarzalne i momentami czułam, jakby przez to akcja się snuła – a to przyćmiło resztę. Mam wrażenie, że stawała się ona dynamiczniejsza, kiedy bohaterowie byli osobno.
Relacje rodzinne nabierają w tej części innego kształtu, pewne postaci zyskują uznanie, inne – można jeszcze mocniej znielubić. Przy okazji powstała też furtka do historii bohaterów drugoplanowych – przynajmniej w pewnym sensie “drugoplanowych”, skoro jedna z tych postaci jest tutaj narratorem. Myślę, że autorka ma tu ciekawy potencjał do wykorzystania. Tych dwoje oraz buzujące między nimi napięcie naprawdę mi się podobało, więc w głębi siebie liczę na to, że kiedyś dostaną własny tom lub dwa.
Nie zrozumcie mnie źle, nadal bardzo-bardzo lubię tę serię. Paradoksalnie (względem tego, o czym napisałam kawałek wyżej) najbardziej kupiła mnie w niej relacja głównych bohaterów – ta w wersji z poprzednich tomów. Do tego te rodzinne zawiłości, odkrywanie własnej tożsamości, niewiedza, komu można zaufać, a komu nie, rozbudowane intrygi, humor… to wszystko tutaj jest, a pytania wreszcie można uzupełnić o odpowiedzi. Jednak ten ostatni tom niestety nie został moją wielką miłością. Przynajmniej tym razem.
Myślę, że kiedyś wrócę do tej serii – gdy już wspomnienia o niej trochę odparują – przeczytam ją na świeżo, z otwartym umysłem, całą za jednym zamachem. Być może wtedy “Na wieczność” wywrze na mnie większe wrażenie. Na razie, i piszę to z bólem serca, uważam zamknięcie historii Thei i Juliana za dobre, choć w moim odczuciu pozbawione fajerwerków. Tym niemniej niezmiennie ją Wam polecam, bo całościowo jest naprawdę ciekawie skonstruowana – a ta recenzja to jedynie mój obecny pogląd na tę książkę. Nasze magiczne melodie chyba nie nadają teraz tym samym rytmem, ale może kiedyś bardziej się ze sobą zgrają.
Ocena: 3,5/5 🥃
– Magda
“Na wieczność” to wyczekiwany finał serii, która rozpoczęła się od udawanego związku, a ewoluowała w historię pełną intryg, magii, bóstw i niebezpieczeństw. Nie mogłam się jej doczekać, jednak prawdę mówiąc – i strasznie dziwnie mi to pisać – chyba zbyt wysoko postawiłam jej poprzeczkę.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwopapieroweserca]
Myślę, że w głębi siebie liczyłam...
Piszę tę recenzję, gdy za oknem trwa burza, i to taka konkretna. Podobna do tej, która toczyła się w moim sercu, gdy czytałam “Każdym skrawkiem duszy”. Pochłonęłam ją w jeden wieczór, z zapartym tchem i policzkami mokrymi od łez. Cudo.
[współpraca reklamowa z @mustread.wydawnictwo]
Czy da się podsumować książkę, używając trzech liter? Moim zdaniem tak, da się. Na przykład tę mogę podsumować krótkim i wymownym: auć. Choć rzeczywiście mogę powiedzieć, że pokochałam ją każdym skrawkiem duszy. Na pewno długo o niej nie zapomnę.
Czytając, bardzo starałam się nie zalać stron łzami, lecz to było niemożliwe. Ta książka dostarcza dużą porcję bólu, takiego, który próbuje rozedrzeć serce na żywca. Przedstawię to tak: powiedzmy, że w klatce piersiowej są drzwi, za którymi jest schowane serce. Ta książka już pierwszymi stronami wyważa te drzwi z półobrotu, po czym wkrada się do środka wraz z rzekomą słodyczą. Później niepostrzeżenie chwyta za ten niczego winny mięsień. Najpierw skubie go po kawałku, a potem łapie z całej siły i szarpie w obie strony... Tak, mniej więcej tak to wyglądało z mojej perspektywy.
“– Tak bardzo troszczyłaś się o innych, że nie dostrzegłaś, że ktoś powinien zaopiekować się tobą. Powiedz więc, czego potrzebujesz, a się tobą zajmę”.
Ogrom miłości, jaką Josh darzył Ember, to było coś niesamowitego. Była widoczna w każdym geście, w każdym słowie i spojrzeniu. Uwielbiam czytać o tak wykreowanych bohaterach, nawet mimo tych trudnych momentów i sytuacji, które w końcu nadchodzą. A tu nadeszły, oj, nadeszły. Nie tylko te związane z żałobą czy sytuacjami rodzinnymi ogólnie, ale też z dramami młodych ludzi tak po prostu.
Studencki świat ma tutaj swoją rolę, a imprezy bractwa są w pewnym sensie kamieniami milowymi. Poza tym Josh to taki hokejowy guru, który nie może narzekać na brak uwagi płci przeciwnej. Choć on patrzy tylko na jedną jej przedstawicielkę…
Czy przeczuwałam, jaki może być sekret Josha? Owszem. Ale to w żadnym stopniu nie zmieniło tego, jak bardzo wpłynęła na mnie rzeczywistość bohaterów. I pomyśleć, że ich historia jeszcze się nie skończyła... Sprawdziłam z ciekawości, o kim są kolejne tomy, i jakież było moje zdziwienie, gdy przy czwartym z nich zobaczyłam Josha i Ember 😅 Bólu ciąg dalszy, łiii 🤠 Ale tak szczerze, już nie mogę się doczekać kontynuacji. Będzie boleć, ale na pewno będzie też pięknie, tak samo jak tutaj; czuję to w kościach. Poza tym, zanim nadejdzie jej pora, w kolejce czekają jeszcze historie innych par, których także wyczekuję z niecierpliwością.
Książki Rebekki Yarros to must read, gdy chcecie porządnie wypłakać sobie oczy. Jeżeli przy okazji macie ochotę na historię, w której pojawiają się studenci, uczelniane życie zakrapiane imprezami oraz hokej, “Każdym skrawkiem duszy” będzie strzałem w dziesiątkę. Może nawet w setkę… Byle nie w udo 😅
...Auć.
Ocena: 4,5/5 🥃
– Magda
Piszę tę recenzję, gdy za oknem trwa burza, i to taka konkretna. Podobna do tej, która toczyła się w moim sercu, gdy czytałam “Każdym skrawkiem duszy”. Pochłonęłam ją w jeden wieczór, z zapartym tchem i policzkami mokrymi od łez. Cudo.
[współpraca reklamowa z @mustread.wydawnictwo]
Czy da się podsumować książkę, używając trzech liter? Moim zdaniem tak, da się. Na przykład...
Na książkę o June Tucker czekałam praktycznie od początku serii. Jej oryginalna, niekonwencjonalna kreacja zawsze wzbudzała we mnie zaciekawienie i podziw – teraz jeszcze bardziej się one pogłębiły.
[współpraca reklamowa z @editio.red]
June to bohaterka jedyna w swoim rodzaju. Wybitnie inteligentna, o nieomylnym przeczuciu. Przez niektórych nazywana robotem przez sposób, w jaki myśli, mówi, patrzy na świat i ludzi. Jej umysł skupia się na logice i matematyce, za to ma problem z uczuciami. Zawsze opiera się na danych i nigdy nie owija w bawełnę. Cóż, przynajmniej do czasu, aż poznaje bliżej swojego sportowego “idola”.
“Pozornie wydawała się wyprana z emocji. Dostrzegałem jednak głębię w tych ślicznych oczach. W June Tucker kryło się więcej, niż można było rozpoznać na pierwszy rzut oka.
I gdyby pozwoliła, chciałbym być tym facetem, który to odkryje”.
Łagodny charakter George'a “GT” Thompsona idealnie równoważy analityczne podejście do życia June. Fascynuje go jej ekscentryczność, ogrom wiedzy i pewność siebie. Cudownie się uzupełniają w swoich przemianach. On łagodzi jej logiczne dociekanie i wyzwala w niej zrozumienie dla emocji, a ona powściąga jego ślepą wiarę we wszystko i wszystkich. Oboje nie mogliby trafić lepiej, a Claire Kingsley świetnie poprowadziła i opisała ich relację.
W tej książce nie mogłoby zabraknąć klimatu tytułowego małego miasteczka. Coraz zabawniej jest obserwować to miejsce, jego mieszkańców i ich zachowania, oczami przybyszów z wielkich miast – w tym przypadku oczami George'a. W zasadzie już czuję się tak, jakbym sama mieszkała w Bootleg Springs.
Sprawa Callie Kendall przybiera w tym tomie zaskakujący obrót, a June, jak na analityczny, wręcz detektywistyczny umysł przystało, ma w tym śledztwie swój udział. Podobał mi się ten wątek ze “Scooby June”. Był intrygujący i dodał książce trochę niespodzianek, choć mam wrażenie, że cała sytuacja stała się jeszcze bardziej zagmatwana niż wcześniej. Ale to dobrze, bo zaciekawienie nie odpuszcza. Powoli zbliżamy się jednak to końca serii, a to oznacza rozwiązanie wszystkich zagadek. Jestem coraz bardziej ciekawa tego, co jeszcze autorki wymyśliły w tej kwestii.
Ten tom ląduje na pierwszym miejscu w moim rankingu książek z serii “Tajemnicze Miasteczko Bootleg Springs”. Oddany, pełen cierpliwości główny bohater i wyjątkowa główna bohaterka sprawili, że “wejście” w ich głowy i towarzyszenie im w ich losach było dla mnie świetną przygodą.
Ocena: 4,5/5 🥃
– Magda
Na książkę o June Tucker czekałam praktycznie od początku serii. Jej oryginalna, niekonwencjonalna kreacja zawsze wzbudzała we mnie zaciekawienie i podziw – teraz jeszcze bardziej się one pogłębiły.
[współpraca reklamowa z @editio.red]
June to bohaterka jedyna w swoim rodzaju. Wybitnie inteligentna, o nieomylnym przeczuciu. Przez niektórych nazywana robotem przez sposób,...
Dzisiaj wracamy do fantastyki i weźmiemy pod lupę „Tron królowej Słońca”, która swoją premierę miała 10 kwietnia. Czy są na sali obecni fani Dworów od Sarah J. Maas?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwo_uroboros ]
„Tron królowej Słońca” to książka, która przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Świat, który wykreowała Nisha J. Tuli, oraz sposób, w jaki udało jej się oddać klimat całej powieści, są fenomenalne. Sam styl pisania autorki ma w sobie to „coś”, przez co czytelnik wie od początku, że nieważne, co się stanie, na końcu będziesz potrzebować więcej. Zwłaszcza, że autorka buduje napięcie czytelnika za pomocą kilku strategicznie rozmieszczonych rozdziałów z perspektywy księcia Zorzy, które finalnie ładnie dopełniają całość wydarzeń rozgrywających się w tym tomie.
Bohaterowie są tymi zapadającym w pamięć, głównie Lor, która jest dla mnie bardzo pożądaną postacią kobiecą w fantastyce. Cechuje ją odwaga, determinacja, sarkazm, spryt i doświadczenie, jakie zdobyła robiąc rzeczy, które pozwalały jej przeżyć. Poczułam z nią więź od pierwszych stron, co dla mnie jest bardzo istotne. Natomiast król Słońca i książę Zorzy to postacie, które pozostawię za zasłoną milczenia - z kilku powodów, ale najważniejszy jest jeden: nie chcę Wam spoilerować. Między głównymi, a tymi bardziej drugoplanowymi bohaterami jest dużo dynamiki i przypadkiem mogłabym Wam powiedzieć za dużo.
Wykreowany przez Nishę J. Tuli świat zapowiada się bardzo ciekawie i skrywa przed nami jeszcze wiele tajemnic, co bardzo mi się podoba. Jednak w pewnym kluczowym momencie czułam silny vibe Dworów od Sarah J. Maas. Zaznaczę, że mnie to nie przeszkadza, ponieważ autorka naprawdę potrafi w emocje i czytelnik nie ma zbyt wiele czasu na głębsze analizy podczas czytania. Dopiero po zakończeniu zaczyna łączyć kropki i snuć przeróżne teorie.
Na koniec krótko i na temat: czytajcie.
Oceniam: 5/5🥃
Marcela 🐝
Dzisiaj wracamy do fantastyki i weźmiemy pod lupę „Tron królowej Słońca”, która swoją premierę miała 10 kwietnia. Czy są na sali obecni fani Dworów od Sarah J. Maas?
[ Współpraca reklamowa @wydawnictwo_uroboros ]
„Tron królowej Słońca” to książka, która przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Świat, który wykreowała Nisha J. Tuli, oraz sposób, w jaki udało jej się oddać...
Rebecca Yarros ponownie nie zawodzi. “Ponieważ wierzę w ciebie” to kolejna książka spod jej pióra, która wywołała we mnie ogromne wzruszenie.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwohype]
Wątek choroby ojca Cama chyba najbardziej ze wszystkich łamał mi serce. Drugim w kolejności było to, jak Camden widział samego siebie oraz z czego to wynikało. Autorka przez długi czas umiejętnie ukrywa między wierszami prawdę o wszystkich tajemnicach, zdradzając ledwie poszlaki – a czasem nawet pozostawiając czytelnika z niczym – i nigdy nie wyjawiając szczegółów. Gdy w końcu wychodzą one na jaw, mogą spowodować niepohamowaną złość.
Małe miasteczko występuje w tej książce w nieoczywistej roli. Zwykle te zżyte ze sobą społeczności stanowią pozytywną stronę historii – tutaj jednak bliżej jej jest do “postaci” antagonistycznej. Alba jest bardzo podzielona, jeśli chodzi o Camdena Danielsa, a to wpływa na jego postrzeganie samego siebie. Skoro przypięto mu łatkę złego chłopca, to musi na nią zapracować, prawda? A przynajmniej musi wywrzeć takie wrażenie – bo w gruncie rzeczy, mimo że jest trochę pogubiony, zmaga się z poczuciem winy i momentami tłumionej agresji, to raczej jemu, a nie innym osobom wokół niego, bliżej jest do szlachetności. Nie każdy jednak może ją dostrzec. Nie każdy nazywa się Willow Bradley.
“Byłem wściekły na Sullivana, bo miał coś, za co oddałbym życie, a nawet z tego nie skorzystał. Bo kiedy konał, wołał mamę, a wiedziałem, że ja wołałbym ciebie”.
Od przyjaciół, przez zranienie, do kochanków. Willow i Cam znają się praktycznie od zawsze i niemal równie długo żywią do siebie jakieś uczucia. Były tak silne i dobrze ukazane, że momentami aż ściskały mnie za serce. Budowanie napięcia, drobne gesty i słówka, to tutaj czysta perfekcja.
Autorka znów pokazuje czytelnikowi ogromną siłę miłości; to, jak w 5 minut może na zawsze odmienić ludzkie życia lub dać motywację do walki. Podobało mi się, że bohaterowie umieli sobie zaufać i ze sobą rozmawiać i że nie pojawiały się wielkie dramy związane z niedopowiedzeniami. A będąc już w tym temacie, dodam, że bardzo polubiłam Willow, jej upór i wewnętrzną siłę.
Walka o ojca, walka o poszanowanie w miasteczku, walka o miłość jedyną w swoim rodzaju. To wszystko opowiedziane z perspektywy dwojga osób, których romans budził niemałe kontrowersje. Dialogi wciągają, opisy niejednokrotnie potrafią zakłuć w serce. A co się wydarzy, gdy każdy sekret ujrzy światło dzienne? Dowiecie się tego, sięgając po najnowszą książkę Rebekki Yarros. Może nie poruszyła mnie aż tak bardzo, jak choćby “Ostatni list”, jednak uważam ją za cudowną lekturę, dlatego z całego serca Wam ją polecam.
Ocena: 4,5/5 🥃
– Magda
Rebecca Yarros ponownie nie zawodzi. “Ponieważ wierzę w ciebie” to kolejna książka spod jej pióra, która wywołała we mnie ogromne wzruszenie.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwohype]
Wątek choroby ojca Cama chyba najbardziej ze wszystkich łamał mi serce. Drugim w kolejności było to, jak Camden widział samego siebie oraz z czego to wynikało. Autorka przez długi czas...
Dzisiaj trochę o książce, która wywołała we mnie mnóstwo sprzecznych emocji. Pomimo że już jestem parę dni po lekturze, wciąż nie potrafię zdecydować, co naprawdę czuję do bohaterów i całej fabuły. Macie na swojej półce książkę, która wywołała w Was sprzeczne uczucia?
[ Współpraca reklamowa @moondrive.books ]
„Szkarłatna Ćma” zapowiadała się bardzo, bardzo dobrze. Wątek enemies to lovers obsadzony między czarownicą a łowcą? Wydawało się, że nie może być nic lepszego. Cóż… trochę się tutaj zadziało. Zacznę od tego, że to jest dobra książka. I ona się spodoba wielu książkarom, jestem tego pewna. Również byłabym w wielkiej miłości do niej, gdyby nie pewna rzecz, jaką autorka zastosowała. Mianowicie, narracja jest z perspektywy Run i Gideona, zmieniająca się co rozdział. I to jest fajne, ale nie w momencie, gdy jako czytelnik wiem szybciej niż główna bohaterka, z czym będzie musiała się zmierzyć. Lubię efekt zaskoczenia, a tutaj był on bardzo mały. Owszem, jedna rzecz bardzo mocno mnie zaskoczyła w zakończeniu, druga tylko w połowie, bo udało mi się wyłapać pewne wskazówki pozostawione przez autorkę. Ale reszta? Czułam frustrację, gdy widziałam, jak główna bohaterka nie zauważa znaków ostrzegawczych.
Fabuła książki jest wciągająca i nie sposób się od niej oderwać. Świat, który wykreowała autorka, bardzo mi się podobał. Klimat historyczny (mamy tutaj bale, spotkania w operze, szukanie dobrej partii, plotki jako źródła informacji) idealnie dopełniają te krwawsze wydarzenia. Również to, jak zostały tutaj częściowo przedstawione czarownice, było bardzo ciekawe. Mogę już zaznaczyć, że dało się wyczuć, iż to dopiero jakiś ułamek tego, co przygotowała dla nas autorka.
Zakończenie nie jest jakimś mocnym cliffhangerem, ale dostajemy jasny komunikat, że to jeszcze nie koniec. Z pewnością jestem ciekawa, jak potoczą się losy czarownic, w tym tytułowej Szkarłatnej Ćmy.
Oceniam: 3/5🥃
Marcela 🐝
Dzisiaj trochę o książce, która wywołała we mnie mnóstwo sprzecznych emocji. Pomimo że już jestem parę dni po lekturze, wciąż nie potrafię zdecydować, co naprawdę czuję do bohaterów i całej fabuły. Macie na swojej półce książkę, która wywołała w Was sprzeczne uczucia?
[ Współpraca reklamowa @moondrive.books ]
„Szkarłatna Ćma” zapowiadała się bardzo, bardzo dobrze. Wątek...
Pora na kontynuację “Córki dymu i kości” – książki, która szturmem wdarła się na moje osobiste podium historii z aniołami w rolach głównych. Jak na jej tle wypada drugi tom?
[współpraca reklamowa z @moondrive.books]
Cóż, w “Dni krwi i światła gwiazd” było mi trochę trudniej się wdrożyć, ale kiedy już się wciągnęłam, to nie istniało nic, co mogłoby mnie oderwać od tej książki. Miałam wrażenie, że akcja była z początku spowolniona, płynęła sobie dosyć stabilnie i bez gwałtowniejszych zmian tempa, jednak z czasem okazało się, że to tylko cisza przed burzą. Nakreśliła nową sytuację, by potem z impetem rzucić nią czytelnikowi w twarz.
“Jak możesz mieć nadzieję, że nie poleje się krëw, gdy w obu dłoniach zaciskasz miecze?”
Wątek romantyczny schodzi tutaj na dalszy plan. Po pierwszym tomie miałam cichą nadzieję na więcej Akivy i to małe marzenie w pewnym sensie się spełniło, lecz nie do końca tak, jak mogłam na to liczyć. Ta separacja bohaterów mnie dobijała, mimo że wiedziałam że jest uzasadniona i w pewnym stopniu konieczna. Niezachwiany upór Karou zarówno budził mój podziw, jak i ranił moje serce. I w sumie nie tylko moje… jeśli wiecie, co mam na myśli 🤫
W tym tomie zostało użytych sporo perspektyw, więcej niż w poprzednim, a to niezwykle intrygująco zadziałało na wielowątkowość. Autorka pokazała kilka pomniejszych historii, które uzupełniają główny porządek akcji i wskazują jej wspólny cel. Możemy zobaczyć, jak cała sytuacja wpływa na teoretycznie nieistotne postaci – w końcu nie tylko główni bohaterowie mają swój udział w konflikcie chimer i aniołów. To było bardzo ciekawe zagranie i dzięki niemu to właśnie bohaterowie poboczni szczególnie mocno utkwili mi w pamięci.
Laini Taylor umie postawić czytelnika w stan najwyższej gotowości (i szoku). W początkowej fazie książki nie odnalazłam może wielu fajerwerków, lecz później z wrażenia opadała mi szczęka. Niektóre sytuacje i rozwiązania były naprawdę zaskakujące; sprawiły, że siedziałam jak na szpilkach. Moje serce wciąż w większym stopniu należy do pierwszego tomu, ale… to chyba jednak ten drugi dostarczył mi więcej emocji. Jest pełen momentów, które zapierają dech w piersiach – i to nie w ten przyjemny sposób. Tutaj poczucie straty i żal łączą się z niemałym bólem. Jedynie Zuzana i Mik dodają jej trochę wesołości.
Kiedy skończyłam czytać, moją głowę ogarnęły pustka i obawa. Nie mam zielonego pojęcia, co może się wydarzyć dalej, jakie zakończenie może czekać Karou i Akivę. Zawsze będę liczyć na happy end w każdym aspekcie, ale teraz nawet teorie wydają się być blade i nijakie. Na ten moment pewne jest tylko jedno: nadzieja umiera ostatnia.
Ocena: 4/5 🥃
– Magda
Pora na kontynuację “Córki dymu i kości” – książki, która szturmem wdarła się na moje osobiste podium historii z aniołami w rolach głównych. Jak na jej tle wypada drugi tom?
[współpraca reklamowa z @moondrive.books]
Cóż, w “Dni krwi i światła gwiazd” było mi trochę trudniej się wdrożyć, ale kiedy już się wciągnęłam, to nie istniało nic, co mogłoby mnie oderwać od tej...
“Powiedz, żebym został” to książka, która mnie zauroczyła. Z jednej strony jest trudna i wrażliwa tematycznie, z drugiej rozczulająca i pełna ciepła.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwoale]
Zaintrygował mnie już sam pomysł na fabułę. Lubię motyw samotnego rodzicielstwa, a choć tutaj nie był on dosłowny – w końcu bohaterowie wychowują swoje młodsze rodzeństwo – to ten wątek został poprowadzony bardzo ciekawie. Widzimy zarówno trudności, jak i momenty pełne nadziei. Wszystko ładnie się wyważyło.
Podobało mi się, że autorka nie sprawiła, że wszystko od razu było perfekcyjne – Chloe i Warren musieli się “dotrzeć”, znaleźć sposób na porozumienie się ze sobą, i to w różnych aspektach swojej relacji. To dodało tej historii takiej przyjemnej naturalności i sprawiło, że jeszcze bardziej przywiązałam się do bohaterów.
“– Możemy być przyjaciółmi... na razie. Ale daj mi znać, kiedy będziesz gotowa na coś więcej. Jestem cierpliwy, kiedy muszę, gołębico”.
Moje serce rosło na widok wszystkich małych rzeczy, które Warren robił dla Chloe. Sprawia wrażenie groźnego i niedostępnego, a gdy już da się poznać i trochę się przełamie, staje się cudownym młodym mężczyzną, któremu miłe, czułe gesty nie są straszne.
Ta książka wzrusza i wywołuje uśmiech na twarzy. Otuliła mnie jak kocyk; zawinęła w kokon, z którego najchętniej bym nie wychodziła. Nie jest wcale taka specjalnie krótka ani też nie najdłuższa, ale mnie i tak było mało.
“Powiedz, żebym został” w skrócie? Otóż: trudne sytuacje rodzinne, znaleziona rodzina, grumpy x sunshine, wymuszona bliskość, on jest od niej ciut młodszy, na dodatek historia ta ma w sobie drobny, polski akcent. Jeśli te motywy Was zachęcają, a szukacie jakiegoś ocieplającego serce romansu, w którym mimo przeciwności, stopniowo wszystko się układa, koniecznie sprawdźcie ten tytuł.
Ocena: 4/5 🥃
– Magda
“Powiedz, żebym został” to książka, która mnie zauroczyła. Z jednej strony jest trudna i wrażliwa tematycznie, z drugiej rozczulająca i pełna ciepła.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwoale]
Zaintrygował mnie już sam pomysł na fabułę. Lubię motyw samotnego rodzicielstwa, a choć tutaj nie był on dosłowny – w końcu bohaterowie wychowują swoje młodsze rodzeństwo – to ten...
Dzisiaj pora na recenzję drugiego tomu klimatycznej historii Avy i Torina.
[współpraca reklamowa z @wydawnictwopapieroweserca]
W “Ambrozji” przenosimy się niemal na stałe do królestwa elfów, porzucając nowinki współczesnego świata. Na pierwszy plan wysuwa się magia. Tajemnica pochodzenia Avy, która bardzo mnie intrygowała w “Szronie”, wychodzi na jaw. Co prawda w miarę, jak pojawiały się pewne znaki, łatwo mi było ją rozgryźć, ale ten wątek i tak dostarczył mi dużo emocji. Miałam wrażenie, że bohaterowie nie mieli już tak łatwo jak wcześniej, i że rzucono im więcej kłód pod nogi.
Torin… Ach, Torin. Zaskoczenie, jakie on i autorzy książki zaserwowali mi na początku, miało ogromny wpływ na jej przebieg. Zdarzył się moment, gdzie byłam bliska łez w oczach. Poza tym kwestia klątw została ciekawie poprowadzona; nie wpadłabym na taki obrót zdarzeń.
Wiem, że niektórym czytelnikom przeszkadzają długie opisy – ja natomiast nie mam nic przeciwko nim. Tutaj zdecydowanie przeważają nad dialogami, ale wprowadzają świetny klimat i pozwalają dobrze wczuć się w akcję i miejsce, w którym się ona toczy.
Pytanie o streszczenia nie pojawiło się w tym poście przypadkowo. Po raz pierwszy spotkałam się z tym, by na początku książki pojawiło się streszczenie jej poprzedniego tomu. Pozytywnie mnie to zaskoczyło, bo choć premiera “Szronu” nie była jakoś dawno temu, niektóre rzeczy każdemu mogą umknąć z pamięci. To podsumowanie jest fajną przypominajką, trochę jak w serialu i wstępie typu “w poprzednich odcinkach”.
Jeśli macie ochotę na intrygującą historię o elfach, z jednej strony mieszającą współczesność ze światem magii i zamków, a z drugiej spowitą otoczką klątwy i zakazanego, dość subtelnego romansu, “Szron i ambrozja” może być dobrym wyborem. Nie jest to może dylogia, która zmieniła moje życie, ale bardzo miło spędziłam z nią czas i tak też będę ją wspominać.
Ocena: 4/5 🥃
– Magda
Dzisiaj pora na recenzję drugiego tomu klimatycznej historii Avy i Torina.
więcej Pokaż mimo to[współpraca reklamowa z @wydawnictwopapieroweserca]
W “Ambrozji” przenosimy się niemal na stałe do królestwa elfów, porzucając nowinki współczesnego świata. Na pierwszy plan wysuwa się magia. Tajemnica pochodzenia Avy, która bardzo mnie intrygowała w “Szronie”, wychodzi na jaw. Co prawda w miarę,...