-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2019-04-08
2019-04-08
2019-03-22
2019-02-28
2019-02-24
2019-02-22
2019-02-08
2019-01-20
2019-01-16
2019-01-10
2019-01-13
2019-01-06
2019-01-02
Książka, której już sam tytuł zdradza skalę z jaką przyszło się autorowi zmierzyć przy jej pisaniu, jak i samą autora ambicje. "The Shortest History of Germany" to niecałe 2000 lat historii Niemiec zamkniętych na niecałych 250 stronach. Dla mnie taki koncept w literaturze popularnej-historycznej jest świeży i przyznać muszę, że wyjątkowo kuszący po niedawnym przebrnięciu przez historię rodu Habsburgów innego autora, która to liczyła coś koło 600 stron, a opisywała ok. 6 stuleci. Jestem pod wrażeniem domniemanego ogromnego trudu edytorskiego, który musiał być włożony w taką książkę; 2000 lat w 250 stronach? Ile kompromisów, ile decyzji, ile wyborów. Jak znaleźć balans pomiędzy zwięzłą faktografią, prowadzeniem solidnej narracji i limitem stron? A no jakoś się tam udało.
Bardzo, ale to bardzo podoba mi się sposób w jaki James Hawes przeprowadza nas przez kolejne wieki historii Niemiec. W książce znajdziemy ponad 100 obrazków, które w większości stanowią mapy, co znakomicie wręcz dopełnia tekst pisany. Piszemy o terytoriach, które zyskały Prusy po 1866? Mamy mapkę je pokazującą. Piszemy, że imperium Ottona rozciągało się odtąd dotąd? Zobaczcie sobie sami, jest mapa. Pozwala się to świetnie zorientować w danej sytuacji politycznej czytelnikom, którzy nie są Jackiem Bartosiakiem i nie mają całej mapy Europy w głowie. Do tego dochodzą prościutkie wykresy i bąble z punktami, które streszczają niektóre wywody autora i pomagają nam przyswoić daną informację. To jak dobrze wykonany podręcznik historii, z nudnym szkolnym tekstem zastąpionym dość lekkim piórem autora. No wypas - chcę 100 map i obrazków w każdej książce historycznej!
Książka podzielona jest na 3 duże rozdziały, a każdy z nich skupia się na danym tysiącleciu niemieckiej historii ("Niemcy", czy "niemiecki" to w tym wypadku skróty myślowe, które obejmują zarówno rzymską Germanię, Święte Cesarstwo Rzymskie, jak i Trzecią Rzeszę i Niemcy post-1990). Najdłuższy i najbardziej szczegółowy jest oczywiście rozdział ostatni, bowiem XX wiek to okres i najlepiej udokumentowany i "najciekawszy" w historii Niemiec. Nie oznacza to jednak, że pozostałe rozdziały są pisane po łebkach; oczywiście, że autor musiał skracać, bądź nawet pomijać mnóstwo rzeczy. Sam mechanizm działania Świętego Imperium Rzymskiego to temat na osobną książkę, ba powstanie Prus, czy choćby ostatnie dni Hitlera to tematy książkę, dokument historyczny i podły serial. Słowem, trzeba skracać i generalizować. Nie mam do tego żadnych pretensji i uważam, że autor dał radę w profesjonalny sposób wybrnąć z tego syzyfowego zadania.
Do tej pory wszystko super. Niestety, "Najkrótszą Historię Niemiec" szpeci pewna bardzo brzydka sznyta. Jest nią teza, którą autor rozwija przed nami delikatnie od praktycznie początku książki, a na samym końcu pluje nam w twarz radykalną konkluzją owej tezy. W skrócie: autor uważa, że od 1525, a więc od Hołdu Pruskiego, Niemcy istnieją jako dwa organizmy. Jeden z nich to w pełni zintegrowany z Europą Zachodnią i jej wartościami, bogaty, produktywny i w większości katolicki spadkobierca Rzymu i Karola Wielkiego. Drugi, to wyhodowany na łonie Polski, wschodni, militarystyczny, autorytatywny twór, którego celem istnienia jej wieczna wojna ze Słowianami i który pasuje kulturowo bardziej to hord mongolskich niż legionów rzymskich. Dualizm na Łabie to fakt, nie wymysł autora, ja rozumiem. Rozumiem też, że faktycznie XIX wieczni kupcy gdzieś z dorzecza Renu, a konserwatywni właściciele ziemscy gdzieś z dorzecza Łaby mogli prezentować zupełnie inne światopoglądy. Zgadzam się również z poglądem autora, że to wcale nie Sowiety podzieliły Niemcy, a jedynie skonsolidowały i wykorzystały pewien podział kulturowy zainicjonowany wieki temu. Ale autor posuwa się dalej i bezczelnie rzuca na wiatr absurdalne tezy. Twierdzi np., że to protestanci ze wschodu i północy w głównej mierze sprezentowali sukces wyborczy Nazistom w latach 30-tych XX wieku. W ten sposób sugeruje, że katolicy brzydzili się nazizmem i gdyby cała Rzesza była wtedy jak Bawaria, czy Nadrenia, to Hitler szybko skończyłby swoją karierę polityczną. Kłóci się to z faktem, że głowa kościoła katolickiego milczała (w najlepszym wypadku) podczas okresu mordów dokonywanych przez partię nazistowską. Autor sugeruje też, że stereotypowy militaryzm i okrucieństwo, które często przypisuje się Niemcom myśląc przede wszystkim o XX wieku nie pasuje do Niemiec Zachodnich, które przecież przez stulecia były kagankiem cywilizacji Zachodu, a powinniśmy je uosabiać jedynie ze złymi Prusakami ze Wschodu, co to w zasadzie nawet nie są w Europie, a na jakimś azjatyckim stepie z Ukraińcami i innymi Polakami. Na koniec dowiadujemy się, że to wschodnie Niemcy są bastionem wszelkich skrajnych partii Niemiec, czy to lewych, czy to prawych, a receptą na uratowanie Europy jest powierzenie jej losów Niemcom, ale tym kulturowo "zachodnim" i "progresywnych". Inaczej stoczymy się w przepaść, w której domniemanie leżą już Saksonia, Węgry, czy Polska.
W tezach tych jest oczywiście ziarnko prawdy; tak jak pisałem, argumenty autora maja uzasadnienie historyczne. Jednak wzięcie pewnych fenomenów historycznych i różnic kulturowych i użycie ich do szerzenia swoich tez politycznych jest wstrętne i nie przystoi komukolwiek, kto podejmuje się napisania książki o historii jakiegokolwiek kraju.
Podsumowując - naprawdę szkoda mi, że autor dopuścił się szerzenia propagandy w swojej książce, którą uważam za naprawdę interesującą pod względem narracyjnym i edytorskim. To zwięzłe kompendium historyczne, które byłoby świetnym wstępem dla czytelnika chcącego poszerzyć swoją wiedzę o historii europejskiego giganta jakim niewatpliwie wciąż są Niemcy. Taki czytelnik będzie musiał jednak przełknąć gorzką pigułkę tez autora, których po prostu nie można oderwać od obecnej sytuacji politycznej na świecie. I oczywiście nie wymagam, by teraz książki historyczne pisała jedynie sztuczna inteligencja bez poglądów, kultury i własnych interesów; ale w tym wypadku autor poleciał za daleko. Szkoda.
Książka, której już sam tytuł zdradza skalę z jaką przyszło się autorowi zmierzyć przy jej pisaniu, jak i samą autora ambicje. "The Shortest History of Germany" to niecałe 2000 lat historii Niemiec zamkniętych na niecałych 250 stronach. Dla mnie taki koncept w literaturze popularnej-historycznej jest świeży i przyznać muszę, że wyjątkowo kuszący po niedawnym przebrnięciu...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-17
Narkopolis to pozycja nietuzinkowa, trudna w odbiorze i ocenie. Po pierwsze, skupia się na narkotykach, ubóstwie, śmierci, terrorze, potworności ludzkiej natury, a do tego miejsce akcji osadzone jest slumsach Bombaju. Po drugie, autor Narkopolis Jeet Thayil to uznany poeta, dla którego książka ta była debiutem w prozie. Widać tu poetycki, postmodernistyczny sznyt - na fabułę składa się kolaż scen z życia jakoś z sobą połączonych bohaterów, narracja lubi skakać między bardzo rozwleczonymi epizodami, a wyjątkowo krótkimi scenkami i do tego mamy tu sporo "eksperymentalnych" zabiegów literackich, dość powiedzieć, że prolog Narkopolis to jedno zdanie, rozwleczone na kilka stron, które ma symulować bełkotliwe wspomnienia narkomana. Te dwa elementy złączone razem dają nam powieść specyficzną, mroczną i wymagającą sporo uwagi od czytelnika. Nie da się też ukryć faktu, że to przygnębiająca powieść i absolutnie nie jest dla ludzi, którzy traktują literaturę jako ucieczkę od rzeczywistego świata. Pisząc to wszystko, muszę jednak dodać, że mi wyjątkowo podpasowała i pochłonąłem ją dość szybko. Spodobała mi się bełkotliwa narracja i spijałem tony klimatu z zabiedzonych Indii lat 70-2000. W odróżnieniu od innych komentujących doceniłem bardzo liczne wstawki z hindi; Hindusi różnych kast mają to do siebie, że mieszają swój język ojczysty z angielskim, to raz, a dwa, pozostawienie sporej ilości wyrazów w hindi pasuje to ogólnego klimatu też książki. Podobała mi się wszechobecna przemoc, beznadzieja i bieda, które to bohaterowie paradoksalnie tworzą po części sami, ale i próbują uciec od nich w rozmaity sposób. Uwierzyłem również w autentyczność tej książki, łyknąłem gorzką pigułkę realizmu Bombaju bez większych skutków ubocznych. Przez cały ten toksyczny dym, który tworzy przed nami los kolejnych bohaterów i brutalnie szczegółowa narracja można się jednak przebić i książka pozostawia nas z malutkim poczuciem nadziei. Wyjątkowo specyficzna książka, która w 300 stronach treści daje czytelnikowi bardzo dużą dawkę beznadziei i smutnej akceptacji zła na tym świecie. Jeśli ktoś ma ochotę na dawkę takich odczuć, to można Narkopolis spróbować.
Narkopolis to pozycja nietuzinkowa, trudna w odbiorze i ocenie. Po pierwsze, skupia się na narkotykach, ubóstwie, śmierci, terrorze, potworności ludzkiej natury, a do tego miejsce akcji osadzone jest slumsach Bombaju. Po drugie, autor Narkopolis Jeet Thayil to uznany poeta, dla którego książka ta była debiutem w prozie. Widać tu poetycki, postmodernistyczny sznyt - na...
więcej Pokaż mimo to