rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"W życiu najwięcej szczęścia daje poczucie sprawczości, a nieszczęścia – jego brak”. Przekona się o tym Alicja Zakliczyńska, tytułowa bohaterka „Prokuratorki”, która mierzyć się będzie nie tylko ze sprawą zabójstwa w biurze wiceministra sprawiedliwości, o dokonanie którego podejrzewany będzie syn polityka, ale także z systemem, którego jest częścią. W tej nierównej walce Alicję wspierać będzie Dorota Drecka, lekarka psychiatrii, a prywatnie jej przyjaciółka. Czy uda im się dotrzeć do prawdy? Czy znajdą w sobie dość odwagi, by doprowadzić sprawy do końca?

Ucieszył mnie fakt, że bohaterowie „Śpiewaczki”, debiutanckiej powieści Macieja Klimarczyka, powracają na kartach Jego drugiej powieści. Niektórzy, jak tytułowa prokuratorka, dostają nowy rys. Alicja Zakliczyńska, która dotąd dała się poznać jedynie na gruncie zawodowym, w „Prokuratorce” odkrywa przed czytelnikiem swoje prywatne oblicze. Ten nieoficjalny rys, zajrzenie do jej mieszkania, przyjrzenie się relacji z partnerem i rodziną, odkrycie trudnej przeszłości, pozwalają nie tyle lepiej ją poznać, co zrozumieć motywacje, sposób postępowania, a w moim przypadku – także obdarzyć ją sympatią. Powraca doktor Jan Drecki ze swoją – wynikającą z wieku i trudnych życiowych doświadczeń – mądrością, bezpośredniością i ciętym językiem, a także jego córka, Dorota, która zawodowo poszła w ślady ojca. Last but not least - powraca również Józef Janicki, aktualnie piastujący urząd wiceministra sprawiedliwości, którego nomen omen, sprawiedliwość w końcu dosięgnie. Zanim jednak się to stanie, zdoła wyrządzić jeszcze więcej zła.

„Prokuratorka” klasyfikowana jako thriller psychologiczny z wątkiem politycznym, w istocie pokazuje jak władza staje się obsesją, a moralność ustępuje miejsca politycznym ambicjom. Choć to literacka fikcja, ma zaskakująco wiele wspólnego z polityczną rzeczywistością, w której do niedawna funkcjonowaliśmy. Układy, kłamstwa, szantaże, mniej lub bardziej wyrafinowane formy manipulacji opinią publiczną. Brzmi dziwnie znajomo, prawda? Autor z psychiatrycznym zacięciem zagląda w mroczne zakamarki ludzkiej psychiki, obnaża głębię politycznych manipulacji. Pokazuje do czego zdolny jest człowiek owładnięty obsesją władzy, jak fasadowe bywa oblicze rodzin polityków, jak mało znaczy ludzkie życie i rodzicielska miłość w obliczu spadku poparcia.

Nowa powieść Macieja Klimarczyka to także obraz tego, do czego prowadzi brak poczucia sprawczości, kontroli nad własnym życiem.

Autor dotyka w „Prokuratorce” wielu istotnych problemów społecznych. Przede wszystkim normalizuje choroby i zaburzenia psychiczne. Uzmysławia, że zachorować może każdy, niezależnie od wieku, płci, wykonywanego zawodu, statusu materialnego. Zwraca uwagę na wciąż niską świadomość społeczną, pokazuje, że przypadki piętnowania i wykluczenia chorych ciągle się zdarzają, że wciąż, nawet w lekarskich kręgach, pokutuje przekonanie, że jeśli czegoś nie widać, to nie istnieje, że „psychiatria to jest szarlataneria, nie medycyna”.

Maciej Klimarczyk bezlitośnie obnaża jak w mniejszych miastach Kościół sprawuje rząd dusz. Pokazuje jak słabo zabezpieczone bywają sieci komputerowe. Interesująco prowadzi wątki dotyczące mitologii słowiańskiej, czy przybliżające kulturę kaszubską. Doceniam feminatywy, znakomicie wykreowane, silne niezależne, inteligentne postaci kobiece. Rozdział 9 – absolutny majstersztyk!

Autor "Śpiewaczki" po raz kolejny oddał w ręce czytelników angażujący, sprawnie napisany, do samego końca trzymający w napięciu thriller, który oferuje znacznie więcej niż znakomicie skonstruowaną zagadkę kryminalną. Trwam w zachwycie i najmocniej polecam.

"W życiu najwięcej szczęścia daje poczucie sprawczości, a nieszczęścia – jego brak”. Przekona się o tym Alicja Zakliczyńska, tytułowa bohaterka „Prokuratorki”, która mierzyć się będzie nie tylko ze sprawą zabójstwa w biurze wiceministra sprawiedliwości, o dokonanie którego podejrzewany będzie syn polityka, ale także z systemem, którego jest częścią. W tej nierównej walce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie każdy z nas doświadczył pełnego ciepła i miłości rodzinnego domu, nie dla każdego rodzina jest synonimem wsparcia i zrozumienia. Dzieciństwo Meredith Maggs, tytułowej bohaterki literackiego debiutu Claire Alexander, dalekie było od idealnych. Wychowywana w cieniu nieobecności ojca przez nieczułą, przemocową matkę, jedynie w starszej siostrze znajdowała oparcie. Do czasu...

Dorosła Meredith od ponad trzech lat nie opuściła swojego domu, bezpiecznego azylu, który stworzyła. Ukochany kot i Sadie, wieloletnia przyjaciółka, która kiedy tylko może wpada z wizytą, to jedyni towarzysze jej dobrowolnego zamknięcia. Niewymagająca praca zdalna, układanie puzzli, czytanie poezji i pieczenie ciasteczek wypełniają jej czas po brzegi. Kiedy pewnego dnia decyduje się wpuścić do swojego uporządkowanego świata wolontariusza wspierającego osoby samotne, na internetowym forum znajduje nić porozumienia z nowo poznaną dziewczyną, a do drzwi jej domu puka dawno niewidziana siostra – Mer czuje, że życie i ona sama zaczynają się zmieniać.

"Nie jesteś sama, Meredith" to poruszający, utkany z opisów codzienności i fragmentów wspomnień portret kobiety, którą doznane krzywdy, nieprzepracowane traumy i strach skłoniły do izolacji. Claire Alexander w ramach powieści obyczajowej zamknęła historię smutną i bolesną, a zarazem ciepłą i niezwykle komfortową. Lekko i z humorem, ale też z wielkim wyczuciem, wrażliwością i czułością pochyla się nad zagadnieniami traumy, depresji, braku zrozumienia, dojmującej samotności. Autorka pokazuje wielką moc międzyludzkich relacji. Pomoc i życzliwość, szczera rozmowa, bez oceniania i narzucania własnego zdania, nieoczekiwane zaproszenie na imprezę urodzinową – potrafią zdziałać cuda.

Historia Meredith, choć bardzo osobista i intymna, niesie uniwersalne i pełne nadziei przesłanie. Przepracowanie traum jest możliwe. Zrozumienie i akceptacja przeszłości pozwala otworzyć się na życie, zacząć korzystać z możliwości jakie stwarza i czerpać z niego radość.  

Jeśli lubicie mądre, wzruszające, niełatwe, ale krzepiące historie, które zostaną z Wami na dłużej – "Nie jesteś sama, Meredith" będzie znakomitym wyborem.

Przełożyła Agata Ostrowska

Nie każdy z nas doświadczył pełnego ciepła i miłości rodzinnego domu, nie dla każdego rodzina jest synonimem wsparcia i zrozumienia. Dzieciństwo Meredith Maggs, tytułowej bohaterki literackiego debiutu Claire Alexander, dalekie było od idealnych. Wychowywana w cieniu nieobecności ojca przez nieczułą, przemocową matkę, jedynie w starszej siostrze znajdowała oparcie. Do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dominująca, nie mająca skrupułów, dbająca o pozory matka, podporządkowany, ceniący spokój ojciec i dwóch synów, tkwiących w małżeństwach nie dających spełnienia zarówno im samym, jak i ich partnerkom. Starszy – ginekolog, nade wszystko kocha władzę i pieniądze, młodszy – cichy i potulny, pozwolił odebrać sobie prawo do szczęścia.

Jedna niechciana ciąża, jedna bezsenna noc, przypadkowe spojrzenie w okno i wzrok zatrzymany na nieznajomej dziewczynie prowadzonej przez dwóch mężczyzn do pomieszczenia gospodarczego należącego do teściów – tyle wystarczy by mozolnie budowana fasada rodzinnej idylli zaczęła pękać, kruszyć się i odpadać.

„Ludzie, którzy nie toną”, prozatorski debiut Jolanty Sak to historia o rodzinie, która na pozór idealna, za zamkniętymi drzwiami skrywa wiele mrocznych tajemnic. Kłamstwa, zdrady, przemoc, brak tolerancji, chciwość, pragnienie dominacji – zamieniają dom, który powinien stanowić azyl, w miejsce niebezpieczne, z którego chce się niezwłocznie uciec. Autorka z wprawą łącząc wątek obyczajowy z kryminalnym, dotykając trudnych tematów; handel ludźmi, aborcja, homoseksualizm, tworzy interesującą opowieść o wypaczonych relacjach i mrocznej stronie ludzkiej natury. Wartka akcja, prosty język i humor, od którego Jolanta Sak nie stroni, czynią „Ludzi, którzy nie toną” powieścią niezwykle przystępną, którą czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem, aż do zaskakującego i nieoczywistego finału.

Dominująca, nie mająca skrupułów, dbająca o pozory matka, podporządkowany, ceniący spokój ojciec i dwóch synów, tkwiących w małżeństwach nie dających spełnienia zarówno im samym, jak i ich partnerkom. Starszy – ginekolog, nade wszystko kocha władzę i pieniądze, młodszy – cichy i potulny, pozwolił odebrać sobie prawo do szczęścia.

Jedna niechciana ciąża, jedna bezsenna noc,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powrót do Fjӓllbacki jest jak odwiedziny u znajomych, z którymi dawno się nie widziało. Mam słabość do wykreowanych przez Camillę Lӓckberg bohaterów, dlatego z niecierpliwością czekałam na jedenaste już spotkanie z nimi.

W czasie trwania przyjęcia z okazji pięćdziesięciolecia małżeństwa uznanego pisarza, którego nazwisko pojawia wśród kandydatów do Nagrody Nobla, i właścicielki jednego z największych szwedzkich domów wydawniczych, w swojej galerii zostaje zamordowany przyjaciel pary, popularny fotograf. Dwa dni później, w domu jubilatów dochodzi do kolejnej, makabrycznej zbrodni.

W „Kukułczym jaju”, tak jak w pozostałych tomach serii, wątki kryminalne przeplatają się z obyczajowymi, przy czym - jak zawsze - warstwa obyczajowa jest naprawdę mocno rozbudowana. Lӓckberg - po raz kolejny -na czele współczesnego śledztwa stawia Patrika, a jego życiowej partnerce karze grzebać w przeszłości. Erica bada sprawę tajemniczego morderstwa z 1980 roku, do którego doszło w Sztokholmie, i choć początkowo wydaje się, że spraw jej i Patrika nic nie łączy, ostatecznie - jak zwykle - okaże się, że są ze sobą powiązane.

Muszę przyznać, że mimo usilnych starań autorki, tym razem nie dałam się zbyt długo wodzić za nos. Odkrycie sprawcy i motywu nie zajęło mi wiele czasu, przez co lektura „Kukułczego jaja”, przynajmniej jeśli chodzi o warstwę kryminalną, nie była dla mnie szczególnie zajmująca. Po raz kolejny pokazała Lӓckberg, że grzechy nie ulegają przedawnieniu, a trudne doświadczenia kształtują i kładą się cieniem na przyszłości. Tajemnice z przeszłości ujrzały światło dzienne. Wendeta przyszła niespodzianie. Całość ratuje rozbudowane tło obyczajowe. Sporo działo się w życiu osobistym głównych bohaterów, ich najbliższych, przyjaciół i współpracowników. Obserwowanie ich zmagań z niekiedy okrutnym i zawsze nieprzewidywalnym losem, wywołało we mnie więcej emocji, niż dająca się przewidzieć, momentami mało realistyczna kryminalna intryga.

Choć „Kukułcze jajo” na tle poprzednich tomów stworzonej przez Camillę Lӓckberg serii wypada dosyć słabo, nadal z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji losów mieszkańców Fjӓllbacki.

Powrót do Fjӓllbacki jest jak odwiedziny u znajomych, z którymi dawno się nie widziało. Mam słabość do wykreowanych przez Camillę Lӓckberg bohaterów, dlatego z niecierpliwością czekałam na jedenaste już spotkanie z nimi.

W czasie trwania przyjęcia z okazji pięćdziesięciolecia małżeństwa uznanego pisarza, którego nazwisko pojawia wśród kandydatów do Nagrody Nobla, i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gracie, Marisol, Erica i Selena są kuzynkami. W dzieciństwie nierozłączne poprzysięgły sobie, że zawsze będą trzymać się razem. Piętnaście lat później trzy z nich nadal się przyjaźnią, a w ich życiu wiele się dzieje. Ericę właśnie porzucił partner, a z nowym szefem nie potrafi się dogadać. Doświadczająca dyskryminacji w miejscu pracy, rozczarowana postawą swojego byłego chłopaka Selena, nie potrafi zaangażować się w kolejny związek. Ma poczucie, że nigdzie nie pasuje. Nieśmiała Gracie, nauczycielka w katolickiej szkole, właśnie po raz pierwszy się zakochała. Kuzynki i zarazem najlepsze przyjaciółki, od urodzenia dzielą troski i radości, są dla siebie oparciem. Tylko Marisol wiodąc (z pozoru) idealne życie u boku bogatego męża, nie czuje się już częścią rodziny. A może tylko tak się jej wydaje... Strata, której wkrótce wspólnie doświadczą, stanie się dla dawnych przyjaciółek szansą na pojednanie. Czy będą umiały z niej skorzystać?

Annette Chavez Macias stworzyła wielowątkową powieść obyczajową z nutą romansu. Słodko-gorzką, napisaną lekko i z humorem, rozpisaną na cztery kobiece głosy opowieść o rodzinie, przyjaźni i odwadze. O trudnym doświadczeniu straty, które łączy i stwarza okazję na nowy początek.

„Duże dziewczyny nie płaczą” to pełna rodzinnego ciepła i miłości historia łącząca amerykańsko-meksykańskie tradycje. Powieść, która pachnie - przygotowywanymi wspólnie, według przekazywanych z pokolenia na pokolenie receptur - meksykańskimi potrawami. W której rozbrzmiewają, wygłaszane po hiszpańsku, napominania i życiowe mądrości seniorki rodu – ukochanej prababci, abuelity.

Pełna prostych prawd, momentami przewidywalna, dość mocno grająca na emocjach. O tym jak ważne są bliskość i wsparcie najbliższych w zmaganiach z codziennymi troskami i przy podejmowaniu ważnych, życiowych decyzji. O tym, że na zmiany nigdy nie jest za późno, że warto znaleźć w sobie odwagę by zawalczyć o siebie i swoje marzenia.

Gracie, Marisol, Erica i Selena są kuzynkami. W dzieciństwie nierozłączne poprzysięgły sobie, że zawsze będą trzymać się razem. Piętnaście lat później trzy z nich nadal się przyjaźnią, a w ich życiu wiele się dzieje. Ericę właśnie porzucił partner, a z nowym szefem nie potrafi się dogadać. Doświadczająca dyskryminacji w miejscu pracy, rozczarowana postawą swojego byłego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nie chodzi o to, że przedwczoraj nie umiałam naśladować układu, po prostu nie chciałam tego robić, po prostu nie miałam ochoty tańczyć w skoordynowany sposób z siedmioma innymi babami i jednym samcem, nie miałam ochoty ułatwiać prowadzącej masturbowania się niespełnionymi marzeniami o występach w balecie, po których została jej tylko posada nauczycielki tańca w dzielnicowym domu kultury, i nie miałam ochoty odgrywać szopki, że tańczymy na poziomie profesjonalnego zespołu baletowego, podczas gdy w rzeczywistości jesteśmy zbieraniną kobitek w świetlicy dla dorosłych, a ludzie po prostu nie rozumieją, że można z własnej woli czegoś nie robić”.

Bohaterkami i zarazem narratorkami „Lektury uproszczonej” są cztery niepełnosprawne intelektualnie, spokrewnione ze sobą kobiety, które mieszkają razem w lokalu socjalnym w Barcelonie. Nati, Marga, Patricia i Ángela - objęte opieką zinstytucjonalizowaną, w sposób bezpośredni, szczery, momentami wulgarny opowiadają o swoim życiu i problemach, z którymi na co dzień muszą się mierzyć, o tym jak są postrzegane i traktowane przez państwo i ogół społeczeństwa. Otwarcie, bez skrępowania i tabu opowiadają o swoich potrzebach i pragnieniach, o postrzeganiu własnego ciała i seksualności.

Cristina Morales stworzyła powieść o nieustannej walce o samostanowienie, godność i szacunek, o cenie jaką osoby z niepełnosprawnością intelektualną muszą płacić za niezależność. „Lektura uproszczona” kipi gniewem i wściekłością. Z każdej strony, tej feministycznej powieści, wyziera poczucie niezrozumienia i niesprawiedliwości. Autorka dotyka problemu całkowitego ubezwłasnowolnienia i przymusowej sterylizacji. Pokazuje w jaki sposób język może ograniczać i wykluczać. Uświadamia jak stereotypowe jest postrzeganie osób z niepełnosprawnością. Wskazuje wady systemu wsparcia i pomocy. Uzmysławia jak wiele jest do poprawy.

Powieść Morales zaskakuje różnorodnością form (protokoły z przesłuchań, fanziny, przemówienia, fragmenty powieści), ciągłą zmianą perspektywy, licznymi przeskokami w czasie. Trudna to proza, wymagająca czasu, maksymalnego skupienia uwagi i otwartej głowy.

„Nie chodzi o to, że przedwczoraj nie umiałam naśladować układu, po prostu nie chciałam tego robić, po prostu nie miałam ochoty tańczyć w skoordynowany sposób z siedmioma innymi babami i jednym samcem, nie miałam ochoty ułatwiać prowadzącej masturbowania się niespełnionymi marzeniami o występach w balecie, po których została jej tylko posada nauczycielki tańca w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czwartą część historii o amerykańskiej pisarce Lucy Barton osadziła Elizabeth Strout w czasie pandemii COVID-19. Lucy za namową Williama, swojego byłego męża, z którym utrzymuje przyjazne stosunki, postanawia opuścić Nowy York i zamieszkać w Main, w domu nad oceanem. Początkowo traktuje ten wspólny wyjazd jak wakacje, z czasem jednak zaczyna rozumieć, że sytuacja jest poważna, a lockdown potrwa znacznie dłużej niż zakładała.

„Lucy i morze” ujęta w formę, której chyba najbliżej do dziennika ukazuje nie tyle codzienność bohaterów w tym wyjątkowym czasie, co targające nimi uczucia i emocje. Fragmenty rozmów, opisy nadmorskiego krajobrazu i zwykłego domowego życia przeplatają się w powieści z opisami obaw, wewnętrznych przeżyć i refleksji Lucy. Kobieta wciąż mierzy się z żałobą po śmierci drugiego męża, lęka o bliskich, szczególnie o córki, w których życiu wiele się dzieje, a przy których nie może być. Izolacja sprawia, że ciągle wraca myślami do lat swojego dzieciństwa, do ubóstwa materialnego i emocjonalnego, w którym dorastała. Stale towarzyszy jej strach o przyszłość, niepewność jutra, bezradność wobec sytuacji w kraju i na świecie. W stworzoną przez siebie historię Strout wplata wydarzenia, które miały szczególne znaczenie dla społeczeństwa amerykańskiego. Nawiązuje między innymi do sprawy zabójstwa George’a Floyda i protestów, które wówczas wybuchły. Ale choć „Lucy i morze” jest powieścią mocno osadzoną w realiach Stanów Zjednoczonych, jest także powieścią uniwersalną. Pandemiczna rzeczywistość, obawy i lęki z nią związane, poczucie chaosu – niezależnie od szerokości geograficznej, wieku i sytuacji materialnej – towarzyszyły nam wszystkim.

Strout stworzyła ponadczasową opowieści o relacjach międzyludzkich, rodzinie, rodzicielstwie, miłości, przyjaźni, przemijaniu i stracie. „Lucy i morze” to przystępnie napisana historia o poszukiwaniu sensu i potrzebie bycia ważnym. Polecam.

Czwartą część historii o amerykańskiej pisarce Lucy Barton osadziła Elizabeth Strout w czasie pandemii COVID-19. Lucy za namową Williama, swojego byłego męża, z którym utrzymuje przyjazne stosunki, postanawia opuścić Nowy York i zamieszkać w Main, w domu nad oceanem. Początkowo traktuje ten wspólny wyjazd jak wakacje, z czasem jednak zaczyna rozumieć, że sytuacja jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawsze wpadał swobodnie. Pojawiał się i znikał, za nic mając powinności i obowiązki rodzicielskie. Wybiórczo obecny w dzieciństwie, po latach, bezceremonialnie zjawia się w dorosłym życiu córki, by - tym razem - szukając schronienia, pozostać w nim na dłużej. Ta nieoczekiwana, przedłużająca się obecność ojca, poza tym że uwiera, przywołuje wspomnienia, prowokuje do analizy żywionych wobec rodzica uczuć.

Katarzyna Pochmara – Balcer w swojej najnowszej książce, miksując przeszłość z teraźniejszością, tworzy portret ojca narcyza, niedojrzałego egoisty, uwodziciela i oszusta, a także portret córki, która pod grubą warstwą sarkazmu, ironii i czarnego humoru skrywa ból, rozczarowanie i tęsknotę za ojcowską miłością. „Swobodne wpadanie” to okraszona czarnym humorem historia ich toksycznej relacji. To opowieść o niespodziewanej wizycie, która burzy spokój i pozbawia nadziei. Ojciec nie zmienił się mimo upływu lat, ale zahartowana przez czas i doświadczenie córka, mimo żalu, godzi się i uczy z tym żyć.

Zachwycił mnie język tej krótkiej, ale intensywnej opowieści; swobodny, ironiczny, niezwykle plastyczny, pełen zaskakujących skojarzeń i metafor. Ujął znakomicie oddany vibe lat 90., który szczególnie mocno docenią obecni trzydziesto- i czterdziestolatkowie, bez trudu odnajdując w powieści elementy z własnego dzieciństwa.

Polecam bardzo, nie tylko tym zrodzonym w latach 80., ale im nade wszystko.

Zawsze wpadał swobodnie. Pojawiał się i znikał, za nic mając powinności i obowiązki rodzicielskie. Wybiórczo obecny w dzieciństwie, po latach, bezceremonialnie zjawia się w dorosłym życiu córki, by - tym razem - szukając schronienia, pozostać w nim na dłużej. Ta nieoczekiwana, przedłużająca się obecność ojca, poza tym że uwiera, przywołuje wspomnienia, prowokuje do analizy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wyrzucanie nadmiarowych, niepotrzebnych rzeczy przestało mu wystarczać. Rozsmakował się w tym uczuciu straty, kiedy oddawał coś, co lubił, kiedy wyrzekał się czegoś, co miało znaczenie. To było jak zdrapywanie strupa, jak wyciskanie pryszczy, brudne, trudne i przyjemne zarazem”.

Marek Lipke jest jedynakiem, synem emerytowanej nauczycielki i wykładowcy akademickiego. Pochodzi z okolic Torunia, ale od lat mieszka i pracuje w Warszawie. Jest programistą w międzynarodowej korporacji, właścicielem mieszkania w kamienicy. Żyje beztrosko, dobrze mu się powodzi. Do czasu. Pewnego dnia postanawia zmienić swoje życie, odzyskać przestrzeń i kontrolę poprzez konsekwentne pozbywanie się zbędnych rzeczy i niekupowanie nowych. Decyzja Marka zbiega się w czasie z wiadomością o aresztowaniu ojca. Początkowo mężczyzna bagatelizuje wieści z Torunia, ale po rozmowie z adwokatem i wkroczeniu do jego mieszkania (i życia) matki, wie że sprawa jest poważna.

Świadome decyzje bohatera będące (częściowo) konsekwencją zdarzeń, na które nie ma wpływu, napędzają fabułę powieści, w której Wawrzyniec Hyska bierze na tapet konsumpcjonizm i relacje rodzinne. Pokazuje jak bardzo można zapędzić się w pozbywaniu. Od odrzucania rzeczy niepotrzebnych płynnie przejść do tych, zdawałoby się, niezbędnych do normalnego funkcjonowania. Obrazuje jak łatwo od redukcji dóbr materialnych dojść do redukcji relacji. Burząc iluzoryczną fasadę idealnej rodziny, ujawniając zakłamanie, brak szacunku i lojalności w relacjach, ogarniętemu szałem pozbywania się, przekraczającemu kolejne granice odrzucania Markowi, daje powód do zerwania rodzinnych więzi. Czy okaże się on dla mężczyzny wystarczający? Musicie przekonać się sami.

Wawrzyniec Hyska nie bierze jeńców. Pisze odważnie i bezpardonowo, żywo i zarazem refleksyjnie. Świetny pomysł na fabułę. Zaskakujące zakończenie. Lekkie pióro, które sprawia, że powieść czyta się sprawnie. Mogłabym czepiać się wiarygodności przedstawionych zdarzeń, czy hojnego szafowania terminologią z zakresu technologii informatycznej, która w moim odczuciu niczego do powieści nie wnosi. Prawda jest jednak taka, że nieustannie prowokując do myśli jak postąpiłabym będąc na miejscu bohatera, „Ciąg zbieżny” dostarczył mi znakomitej rozrywki i zmusił do refleksji o wartościach, jakości relacji, priorytetach i realnych potrzebach.

"Wyrzucanie nadmiarowych, niepotrzebnych rzeczy przestało mu wystarczać. Rozsmakował się w tym uczuciu straty, kiedy oddawał coś, co lubił, kiedy wyrzekał się czegoś, co miało znaczenie. To było jak zdrapywanie strupa, jak wyciskanie pryszczy, brudne, trudne i przyjemne zarazem”.

Marek Lipke jest jedynakiem, synem emerytowanej nauczycielki i wykładowcy akademickiego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla męża zrezygnowała z pracy, kariery naukowej, z czasem całkowicie mu się podporządkowała. Po kilku latach mąż zrezygnował z niej. Beata, świeżo upieczona rozwódka, która próbuje odzyskać kontrolę nad własnym życiem, dowiaduje się, że jej dawny przyjaciel zaginął w Afganistanie. Kiedy okazuje się, że ojciec Tomasza nie może wyruszyć na pomoc synowi, kobieta postanawia zaangażować się w poszukiwania. Opuszcza bezpieczny Kraków, by w zdestabilizowanym Afganistanie mierzyć się z czyhającym na każdym kroku niebezpieczeństwem, wspomnieniami i dręczącymi ją nieustannie pytaniami o przyszłość. Czy uda jej się odnaleźć Tomka i poukładać swoje życie na nowo?

Jak długa i trudna jest droga, którą musi pokonać gąsienica by przeistoczyć się w pięknego motyla, tak kręta i najeżona przeciwnościami okaże się wędrówka Beaty, głównej bohaterki debiutanckiej powieści Magdaleny Ajeddig, do samej siebie. Myli się jednak ten, kto sądzi, że „Kamienie i motyle” to jedynie opowieść o kobiecie, która będąc na życiowym zakręcie nieoczekiwanie otrzymuje od losu szansę na naprawienie błędów przeszłości i odważnie z niej korzysta. Ta zbudowana na kontrastach, pełna symboli powieść to swoista laurka wystawiona kobiecej przyjaźni. Choć Beaty w jej zmaganiach nie wspiera rodzina, ma obok siebie przyjaciółkę. Będąca jej przeciwieństwem Pola, bezpośrednia ekstrawertyczka o artystycznej duszy, ponad wszystko ceniąca wolność i niezależność, zawsze poda jej pomocną dłoń. Czasem pocieszy, innym razem zmyje głowę, skutecznie postawi do pionu. Niejako w kontrze do tego związku kreśli autorka obraz skomplikowanych relacji rodzinnych. Najbliższych, którzy są nimi tylko z nazwy; apodyktycznej matki, niczego nie rozumiejącej i nie starającej się zrozumieć siostry i mentalnie nieobecnego ojca. Ludzi, od których się ucieka, relacji, które są jak kamienie – ciągną w dół, zamiast pozwalać wzrastać. „Kamienie i motyle” to również opowieść o trudnej relacji ojca i syna. O mierzeniu się ze stratą i tajemnicach, które choć nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, zostały ujawnione i mają konsekwencje. Obaj panowie, chcąc odbudować swoją relację, zmuszeni będą się z nimi zmierzyć.

Akcja powieści osadzona zarówno w pięknym, klimatycznym Krakowie, jak i w zdestabilizowanym Afganistanie pozwoliła Magdalenie Ajeddig pokazać okrucieństwo wojny, życie w ciągłym strachu, niepewność jutra, a czytelnikom docenić to, że żyją w wolnym kraju, w którym mogą o sobie stanowić, w którym zależność kobiet od mężczyzn jest wyborem.

Bohaterowie, zarówno pierwszo jak i drugoplanowi, budzą sympatię, niezwykle łatwo jest z nimi empatyzować. Choć każdej z wykreowanych przez siebie postaci wrzuciła autorka na plecy bagaż trudnych życiowych doświadczeń, nie pozbawiła ich empatii, wrażliwości, nadziei i odwagi.

O końcach, początkach i drugich szansach. O dawaniu sobie prawa do szczęścia i miłości. O tym, że każdy z nas popełnia błędy, ale na przyznanie się do nich, zmianę postawy i pojednanie nigdy nie jest za późno. Jeśli lubicie napisane przystępnym językiem, krzepiące, niosące nadzieję powieści obyczajowe, w których romantyczne porywy serca nie wykluczają dramatycznych zwrotów akcji, „Kamienie i motyle” to historia dla Was. Z dumą i radością patronuję i polecam.

Dla męża zrezygnowała z pracy, kariery naukowej, z czasem całkowicie mu się podporządkowała. Po kilku latach mąż zrezygnował z niej. Beata, świeżo upieczona rozwódka, która próbuje odzyskać kontrolę nad własnym życiem, dowiaduje się, że jej dawny przyjaciel zaginął w Afganistanie. Kiedy okazuje się, że ojciec Tomasza nie może wyruszyć na pomoc synowi, kobieta postanawia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli sięgając po „Kobiety Solidarności. Materiały odrzucone” liczysz na kompendium wiedzy o historii i ideałach Solidarności, to srogo się zawiedziesz.
Marta Dzido stworzyła reportaż o przez lata pomijanych, usuwanych, a w najlepszym razie spychanych na margines kart historii kobietach, uczestniczkach solidarnościowego zrywu. Zadała sobie wiele trudu by dotrzeć do archiwalnych nagrań, zdjęć, a przede wszystkim bohaterek tego okresu. Bazując na zdobytych materiałach, oddając głos Kobietom Solidarności pragnie by wybrzmiały ich nazwiska, życiorysy i zasługi. Chce oddać bohaterkom sprawiedliwość, przywrócić należne im miejsce, a także pokazać jak konsekwentnie, choć niejednokrotnie bezmyślnie były wymazywane z historii lub sprowadzone do roli tła.

Autorka nie deprecjonuje dokonań mężczyzn, ale pokazuje, że kobiety w walce o polską demokrację nie stały za ich plecami, że walczyły z nimi ramię w ramię i również ponosiły konsekwencje swoich czynów i wyborów. Zastraszane, bite, upokarzane, mordowane, separowane od dzieci, niejednokrotnie otrzymywały znacznie wyższe niż mężczyźni wyroki. Po latach niechętnie wracają do tamtych czasów, mają żal, ale nie oczekują orderów.

Reportaż Marta Dzido, mimo że uzupełniony i uaktualniony w stosunku do wydanych w 2016 roku „Kobiet Solidarności”, z całą pewnością nie wyczerpuje tematu, ale wyraźnie czuć w nim serce, pasję i zaangażowanie w tworzenie herstorii. Czytaĵcie!

„Herstoria potrzebna jest nie tylko po to, by oddać hołd zapomnianym, ale przede wszystkim, byśmy miały skąd czerpać, byśmy nie powtarzały błędów i mogły się uczyć z doświadczeń naszych poprzedniczek. Nie znając historii, nie zdołamy zrozumieć współczesności, nie mówiąc już o spojrzeniu w przyszłość”.

Polecam Waszej uwadze również film w reż. Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego - „Solidarność według kobiet”.

Jeżeli sięgając po „Kobiety Solidarności. Materiały odrzucone” liczysz na kompendium wiedzy o historii i ideałach Solidarności, to srogo się zawiedziesz.
Marta Dzido stworzyła reportaż o przez lata pomijanych, usuwanych, a w najlepszym razie spychanych na margines kart historii kobietach, uczestniczkach solidarnościowego zrywu. Zadała sobie wiele trudu by dotrzeć do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Słuchałam „Grubego” w audiobooku by zaraz po skończeniu sięgnąć po ebooka. Tak, mikropowieść Michała Michalskiego podobała mi się bardzo. Po pierwsze język – bezpośredni, dosadny, niewolny od wulgaryzmów, tak bardzo autentyczny i naturalny w ustach dwunastoletniego Grubego, zwanego Bułą i jego kolegów. Po drugie, Michał Michalski zafundował mi sentymentalną podróż do lat 90., w których tak, jak wykreowani przez niego bohaterowie dorastałam.

Opowieść o roku z życia wkraczającego w okres dorastania chłopaka mieszkającego w małym, tętniącym życiem tylko w okresie wakacji, nadmorskim miasteczku rozpoczyna się od triumfalnego powrotu tytułowego bohatera z letniego obozu paramilitarnego. Gruby na obozie schudł i wierzy, że ta widoczna gołym okiem zmiana, uwolni go w końcu od rówieśniczych prześladowań. Jednak już pierwszego dnia szkoły okazuje się, że jego sytuacja nie ulegnie zmianie. Dobrze, że obok jest Mareczek – jedyny, prawdziwy przyjaciel, na którego pomoc i wsparcie Gruby może liczyć. Jak się wkrótce okaże – do czasu.

„Gruby” to historia o trudach dorastania, o wykluczeniu, okrucieństwie i bezwzględności młodych ludzi. Opowieść o pierwszym, nielegalnie wypalonym papierosie, pierwszym kontakcie z alkoholem, narkotykami, pierwszych zauroczeniach i pierwszej męskiej przyjaźni, która nie przechodzi próby czasu. Autor pozwala czytelnikowi spojrzeć na świat oczami nastolatka, a jego rozterki i spostrzeżenia okrasza całkiem dojrzałą refleksją. Powieść Michalskiego bardzo mocno osadzona w potransformacyjnej Polsce, znakomicie portretuje codzienne życie, problemy i zmagania małomiasteczkowej społeczności. Ukazuje nieudolność szkoły w kwestii zapewnienia uczniom bezpieczeństwa, brak uwagi, wsparcia i zrozumienia dzieci przez stale goniących za zapewnieniem rodzinie godnego bytu rodziców. Pokazuje jak emigracja zarobkowa rodzica rozluźnia więź emocjonalną z dzieckiem, jak niszczy wątłą nić porozumienia między ojcem i synem.

Pod warstwą czarnego humoru i ironii „Gruby” skrywa mnóstwo smutku, niezrozumienia, poczucia beznadziei, przejmującej samotności. Choć Michał Michalski stworzył bardzo realny obraz dorastania w początkach lat 90., jestem przekonana, że nie trzeba dorastać w tym okresie, aby odnaleźć nastoletnią/nastoletniego siebie w jego powieści.

Słuchałam „Grubego” w audiobooku by zaraz po skończeniu sięgnąć po ebooka. Tak, mikropowieść Michała Michalskiego podobała mi się bardzo. Po pierwsze język – bezpośredni, dosadny, niewolny od wulgaryzmów, tak bardzo autentyczny i naturalny w ustach dwunastoletniego Grubego, zwanego Bułą i jego kolegów. Po drugie, Michał Michalski zafundował mi sentymentalną podróż do lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wyjrzała przez okno na zewnątrz, gdzie Tolik rozmawiał z żabą.
- Pewnie nie jest mu łatwo – kontynuowała. – Pewnie nie spodziewał się, że wszyscy się do niego zwalimy.
- Polu – powiedziała Irusia – nam wszystkim nie jest łatwo, wszyscy wszystko zostawiliśmy i nie wiemy, czy jest dokąd wracać.”

„Wszyscy jesteśmy nie tam, gdzie byśmy chcieli, wszyscy straciliśmy swoje dawne życie.”

Cioteczna babka, beznogi wuj, matka, siostra z przyjaciółką, dwa koty i pies – stają w progu hiszpańskiego domu Tolika, kiedy wybucha wojna w Ukrainie. Wymarzone lokum, które z założenia w niczym miało nie przypominać jego rodzinnego domu nieopodal Winnicy, za sprawą niespodziewanych gości, bardzo szybko się do niego upodabnia. Z natury spokojny, introwertyczny Tolik ma problem z odnalezieniem się w nowej sytuacji. Jego gościom, zawieszonym pomiędzy fizyczną obecnością w Hiszpani, a mentalną w Ukrainie, wcale nie jest łatwiej.

Lekko i z humorem pisze Eugenia Kuzniecowa o sprawach trudnych; wystawionej na ciężką próbę solidarności rodzinnej i przymusowej emigracji.

„Drabina” to opowieść o niełatwych relacjach, zmęczeniu zbyt długim i intensywnym przebywaniu z ludźmi, których się kocha, ale których towarzystwo męczy, ogranicza, nie pozwala być w pełni sobą.

Z sympatią i wyrozumiałością dla ludzkich słabości i ułomności kreśli Kuzniecowa różnorodne portrety swoich postaci. Ale choć stara się wzbudzić tę sympatię również u czytelników, to mam wrażenie, nie do końca jej się to udaje. Dialogi i zachowania bohaterów niekiedy bawią, a powracające w ich myślach i rozmowach wspomnienia dawnego, utraconego życia, pozwalają zrozumieć targające nimi uczucia i emocje. Ale choć sytuacja w jakiej się znaleźli budzi współczucie i z całego serca życzy się im jak najszybszego powrotu do wolnej ojczyzny, bliskich sercu miejsc i ludzi, oni sami nie wzbudzają żywszych uczuć.

Ścierają się w powieści Kuzniecowej dwa rodzaje emigracji (przymusowa i z wyboru), a także dwa pokolenia. Starsze, które gdyby tylko mogło, bez wahania, w obronie ojczyzny chwyciłoby za broń i młodsze, które dostrzega inne możliwości wsparcia. Czterdziestoletni Tolik musi stawić czoła presji wujka i ciotecznej babki, którzy uważają, że powinien wrócić do kraju i walczyć. Ich postawa sprawia, że mężczyzna czuje wyrzuty sumienia, choć jednocześnie ma świadomość, że ojczyzna potrzebuje także wsparcia finansowego, a to pracując i zarabiając, jest w stanie zaoferować.

„Drabina” to także znakomita ilustracja Zachodu, który chętnie zorganizuje zbiórkę charytatywną, ale nie rozumie (i nie stara się zrozumieć) sytuacji Ukrainy, jej potrzeb i stosunku do Rosjan, szczególnie tych potępiających wojnę.

W Ukrainie uznana za Książkę Roku 2023, druga powieść Eugenii Kuzniecowej podobała mi się znacznie mniej niż pierwsza. Doceniam lekkość z jaką autorka pisze o sprawach i emocjach wagi ciężkiej, ale zupełnie opieram się urokowi wykreowanych przez nią postaci. Lektura nieobowiązkowa. Dla chętnych.

Przełożyła Iwona Boruszkowska

"Wyjrzała przez okno na zewnątrz, gdzie Tolik rozmawiał z żabą.
- Pewnie nie jest mu łatwo – kontynuowała. – Pewnie nie spodziewał się, że wszyscy się do niego zwalimy.
- Polu – powiedziała Irusia – nam wszystkim nie jest łatwo, wszyscy wszystko zostawiliśmy i nie wiemy, czy jest dokąd wracać.”

„Wszyscy jesteśmy nie tam, gdzie byśmy chcieli, wszyscy straciliśmy swoje dawne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zmarły. Zmarły i nigdy nie wróci. ZMARŁY.”

„Na cmentarzu patrzyła, jak trumna opada głęboko pod ziemię. Czuła chłód kwietniowego słońca i wciąż usiłowała uwierzyć, że ojciec prawdopodobnie znajduje się w trumnie.”

Autobiograficzna, nagrodzona w 2020 roku Islandzką Nagrodą Literacką, powieść Elísabet Jökulsdóttir to pełna bólu, samotności i niezrozumienia opowieść o stracie, trudnym dzieciństwie, destrukcyjnej miłości i powolnym osuwaniu się w chorobę. W tle przebłyskują realia Reykjaviku lat 80.

Główna bohaterka „Chłodu kwietniowego słońca”, młoda kobieta, Védís, krok po kroku wprowadza nas w meandry swojego życia. Z chaotycznej, pozbawionej chronologii opowieści wyłania się obraz dzieciństwa naznaczonego nieobecnością ojca, chłodem emocjonalnym matki i rówieśniczym wykluczeniem. To przejmująca historia samotnego, nastoletniego macierzyństwa, toksycznego związku i przedwczesnej straty ojca, z którą mimo braku emocjonalnej więzi, kobieta nie potrafi sobie poradzić.

Choć niewątpliwie dzieciństwo; skomplikowane relacje z rodzicami i rówieśnikami, ukształtowały osobowość i zdeterminowały życiowe wybory Védís, śmierć ojca i nieumiejętność przeżycia żałoby, stanowią moment przełomowy w jej życiu. To wówczas rozpoczyna się jej powolne, przez nikogo niezauważone, systematyczne osuwanie w chorobę afektywną dwubiegunową.

Nieumiejętność wyrażenia bólu, ogromu cierpienia, nieutulonej tęsknoty za beztroskim dzieciństwem, którego nie było dane jej doświadczyć. Ogrom targających bohaterką, nieokazanych, niewypowiedzianych, nierzadko przeciwstawnych emocji, z którymi zupełnie sobie nie radzi, zalewa czytelnika, pozwalając głęboko wniknąć w ludzką psychikę, przeżyć wraz z bohaterką kolejne etapy popadania w chorobę psychiczną.

Trudna to proza, nie tylko ze względu na emocjonalny ciężar, który niesie ze sobą historia Védís, będąca przecież odbiciem biografii Autorki, ale również ze względu na formę. Przeszłość miesza się tutaj z teraźniejszością, a trzecioosobowa narracja przechodzi w strumień świadomości lub liryczną frazę. Warto jednak podjąć trud lektury, poczuć chłód skandynawskiego powietrza i ten emocjonalny, ludzki, który paradoksalnie rozpala do czerwoności emocje czytelnika.

Przełożył Jacek Godek

„Zmarły. Zmarły i nigdy nie wróci. ZMARŁY.”

„Na cmentarzu patrzyła, jak trumna opada głęboko pod ziemię. Czuła chłód kwietniowego słońca i wciąż usiłowała uwierzyć, że ojciec prawdopodobnie znajduje się w trumnie.”

Autobiograficzna, nagrodzona w 2020 roku Islandzką Nagrodą Literacką, powieść Elísabet Jökulsdóttir to pełna bólu, samotności i niezrozumienia opowieść o...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Baldur Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak
Ocena 7,4
Baldur Berenika Lenard, Pi...

Na półkach:

"Czas to nie filozoficzna abstrakcja, tkwi w nas, rozwija się, pęcznieje. Przeszłość płynnie przechodzi w teraźniejszość. Złudzeniem są te, tak zwane, momenty przełomowe, abstrakcyjne grube kreski, a już tym bardziej farmakologia. W chwili próby okazują się tandetnie kruche. Nie można się uwolnić od przeszłości.”

Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak, autorzy poczytnych reportaży o Islandii, postanowili spróbować swych sił w beletrystyce. Owocem ich pracy jest „Baldur”, pierwsza część zaplanowanego na trzy tomy cyklu kryminałów „Wyspy Białego Słońca”, który przenosi nas do współczesnej Islandii i do roku 1998, do małej przygranicznej miejscowości w Beskidzie Niskim. (Choć wydaje mi się, że dla pełnego zrozumienia przedstawionej w „Baldurze” historii istotne są również, sięgające czasów II wojny światowej, retrospekcje. Mimowolne uczestnictwo w zbrodni, które na zawsze naznaczyło kruchą psychikę dziecka.)

Główny bohater powieści, mieszkający w Reykjaviku dziennikarz, Baldur Ingvar Pétursson, nie ma w życiu dobrej passy. Utrata sporej sumy pieniędzy, widowiskowe rozstanie z kolejną partnerką, niezbyt dobre relacje z nastoletnią córką, zaginięcie przyjaciela i fala hejtu, która wylewa się na niego po tym, gdy będąc świadkiem makabrycznej zbrodni, nagrywa telefonem film i umieszcza go w sieci. Seria tych nieszczęść, a nade wszystko dokonane w mieszkaniu przyjaciela przypadkowe odkrycie, rodzi w trzydziestoczterolatku pytania, na które odpowiedzi mogą kryć się w odległej przeszłości. Czy to, co wydarzyło się pod koniec ubiegłego wieku, w polskiej wsi, tuż przy słowackiej granicy może mieć związek z tym, co aktualnie dzieje się w życiu Baldura w Islandii?

Rodzinna tragedia sprzed lat, współczesne morderstwo dziecka i zaginięcie przyjaciela składają się na mroczną, wielowątkową, niepokojącą, trzymającą w napięciu i generującą mnóstwo emocji opowieść o skomplikowanych relacjach, toksycznych rodzinnych więzach, traumach i przeszłości, której nie można pogrzebać.

Twórcy @icestory.pl znakomicie odmalowali w „Baldurze” tło obyczajowe, zarówno współczesne, jak i sprzed 20 lat. Ukazali wady i zalety życia w Islandii; stosunek rodowitych mieszkańców do emigrantów i turystów, zmiany społeczno-obyczajowe jakie zachodzą w tym kraju w ostatnim czasie. Udało im się także pokazać piękno i wyjątkowość islandzkiego krajobrazu. Z równą dbałością o szczegóły oddali ducha lat 90. w Polsce, pokazali problemy mieszkańców prowincji, sposoby na zarobek w przygranicznych miejscowościach, relacje rodzinne, obyczaje, mentalność. Zwrócili uwagę na kilka istotnych problemów społecznych; etykę dziennikarską, zagrożenia czyhające na nastolatków w sieci, trudności wychowawcze z jakimi borykają się rodzice, którzy zdecydowali się na rozstanie.

„Baldur” to kryminał, który łączy zdawałoby się odlegle i zupełnie nie psujące do siebie czasy i przestrzenie. Autorzy nie skupiają się na makabrycznych opisach zbrodni, ale na ukazaniu złożoności ludzkiej natury, zmagań nieidealnych, ale na wskroś prawdziwych bohaterów z konsekwencjami swoich czynów i wyborów. Szczegółowo i wiarygodnie kreślą tło zdarzeń, a wplecione w fabułę bolączki społeczne i zindywidualizowany język postaci, to dodatkowa wartość stworzonej przez nich historii. Zakończenie „Baldura”, choć daje odpowiedzi na wiele pytań, skutecznie zachęca by sięgnąć po kontynuację. Bardzo polecam!

Książka dostępna jest w trzech formatach: papier, ebook i audiobook.

"Czas to nie filozoficzna abstrakcja, tkwi w nas, rozwija się, pęcznieje. Przeszłość płynnie przechodzi w teraźniejszość. Złudzeniem są te, tak zwane, momenty przełomowe, abstrakcyjne grube kreski, a już tym bardziej farmakologia. W chwili próby okazują się tandetnie kruche. Nie można się uwolnić od przeszłości.”

Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak, autorzy poczytnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jon Fosse, laureata najważniejszej nagrody literackiej świata, serwuje czytelnikowi niewiele ponad czterdzieści stron zrytmizowanej prozy, wymykającej się jednoznacznej interpretacji.

Niesiony nudą bohater (i zarazem narrator) „Białości” wsiada do samochodu, rusza w podróż bez celu i grzęźnie. W głębi gęstego lasu i we własnych myślach, uczuciach, wspomnieniach i wyobrażeniach. Podążając za nim w poszukiwaniu pomocy, coraz głębiej wchodzimy w ciemny las. Prowadzeni strumieniem świadomości, balansujemy na granicy jawy i snu, tego co realne i nierzeczywiste.

Wbrew tytułowi, sporo jest w „Białości” czerni i szarości. Najmocniej wybrzmiewa dojmująca samotność bohatera, której odczuwanie potęgują okoliczności w jakich się znalazł; dźwięcząca w uszach cisza, ciemność i pustka. Fosse maluje słowem przejmujący obraz przemijania i śmierci. Tworzy portret rodzinnych relacji i tęsknoty za bliskimi. Stawia pytania o wiarę, w Boga i zjawiska nadprzyrodzone. Nieustannie prowokuje do zanurzenia się w głąb własnych myśli i emocji, do przefiltrowania doznań bohatera przez własne doświadczenia.

Jest w „Białości” jakaś hipnotyzująca moc. Fosse uwodzi czytelnika melodią zdań i przestrzenią, którą każdy zagospodaruje inaczej. Krótka nowelka, do przeczytania w kilkadziesiąt minut, a rozmyślania godzinami. Cieszę się, że „Septologia” już czeka na mojej półce.

Przełożyła Iwona Zimnicka

Jon Fosse, laureata najważniejszej nagrody literackiej świata, serwuje czytelnikowi niewiele ponad czterdzieści stron zrytmizowanej prozy, wymykającej się jednoznacznej interpretacji.

Niesiony nudą bohater (i zarazem narrator) „Białości” wsiada do samochodu, rusza w podróż bez celu i grzęźnie. W głębi gęstego lasu i we własnych myślach, uczuciach, wspomnieniach i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poznały się przypadkiem u wspólnej znajomej. Wkrótce wspólnie wynajęły mieszkanie. Niepokorna, lekkomyślna, młoda dziennikarka Erika i kilka lat od niej starsza, rozsądna i powściągliwa sekretarka Bea. „Strażniczka domu” to historia ich zażyłej, skomplikowanej relacji, w której nieustannie ścierają się przeciwstawne charaktery, postawy i oczekiwania obydwu kobiet. To obraz toksycznego związku, w którym nie potrafią funkcjonować, ale z którego żadna z nich nie jest w stanie zrezygnować.

Holendersko - amerykańska pisarka żydowskiego pochodzenia, Dola de Jong, na stu czterdziestu stronach zamknęła opowieść o miłości dwóch kobiet, w którą hojnie wplotła motywy autobiograficzne. W tej, kreślonej ostrożnie, wiele pozostawiającej w domyśle czytelnika (szczególnie jeśli chodzi o sferę seksualną), niespiesznej historii, w pewnym momencie istotne staje się tło.

Holandia, w przededniu ataku Niemiec w 1940 r. i tuż po nim, społeczne nastroje, różnorodne ludzkie postawy, obawy i dylematy Żydów – pozostać w Europie, czy porzucić dotychczasowe życie i szukać schronienia poza jej granicami. Dylemat ten dotyczy także Eriki, której autorka przypisała swoje żydowskie pochodzenie.

Choć trzon „Strażniczki domu” stanowi relacja Bei i Eriki, o której w pierwszoosobowej narracji, prowadzonej z powojennej perspektywy opowiada tytułowa strażniczka - Bea, ciekawie przedstawiła autorka także relację Eriki z matką.

Powieść Doli de Jong, początkowo uznana za „bezwstydną i niepublikowalną”, jest jedną z pierwszych, traktujących o związku osób tej samej płci. Zaskakujące jest to, że „Strażniczka domu” mimo subtelnych opisów i wielu niedopowiedzeń, mimo pobieżnie nakreślonych portretów postaci, niezwykle silnie oddziałuje na emocje.

Polecam Waszej uwadze tę łamiącą tabu, kameralną historią. Mnie urzekła.

Poznały się przypadkiem u wspólnej znajomej. Wkrótce wspólnie wynajęły mieszkanie. Niepokorna, lekkomyślna, młoda dziennikarka Erika i kilka lat od niej starsza, rozsądna i powściągliwa sekretarka Bea. „Strażniczka domu” to historia ich zażyłej, skomplikowanej relacji, w której nieustannie ścierają się przeciwstawne charaktery, postawy i oczekiwania obydwu kobiet. To obraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zawsze z politowaniem odnosił się do ludzi schwytanych w sidła czasów, w jakich żyli. Przypominali mu zasklepione w żywicy owady, których los przypieczętowała nieumiejętność przewidywania nadciągających wydarzeń. Uważał, że największym przekleństwem jest utknąć we własnej epoce, największym zaś darem umieć dostrzec to, co kryje się za horyzontem. Studia historyczne dawały mu złudzenie patrzenia z boku na tych, którzy dali się złapać w pułapkę. Tyle, że świat tym właśnie był: pułapką. Okoliczności naszych narodzin, sytuacje, w jakie się wikłamy – od tego nie było ucieczki. Życie było zaś tym, co działo się pomiędzy.”

„Ciężar atramentu” to nagrodzona National Jewish Book Award powieść łącząca losy dwóch silnych, ambitnych, znakomicie wykształconych, oddanych nauce kobiet. Obraz Londynu z XVII i tego z początku XXI wieku mieszają się tutaj, podobnie jak losy Ester Velasquez, skryby starego, niewidomego rabina, kobiety, której przekonania i styl życia wyprzedzały czasy, w których żyła i Helen Watt, do bólu angielskiej profesorki historii, pasjonującej się dziedzictwem żydowskim, toczącej nierówną walkę z chorobą, usiłującej tuż przed przejściem na emeryturę, dokonać odkrycia, które na trwałe zapisałoby jej nazwisko na kartach historii.

Rachel Kadish stworzyła pasjonującą opowieść o kobietach, których los ich nie oszczędzał, które musiały dokonywać w swoim życiu wielu trudnych, niekiedy dramatycznych wyborów i ponosić ich konsekwencje. Choć dzieliły je stulecia, łączyły odwaga, bezkompromisowość, wiara w siłę i moc nauki. Powieść amerykańskiej pisarki to jednak nie tylko barwne i wyraziste bohaterki pierwszoplanowe i wciągająca, rozgrywająca się w dwóch, przeplatających się ze sobą planach czasowych, fabuła. „Ciężar atramentu” to również nietuzinkowe postaci drugoplanowe; Aaron Levy, pomocnik Helen, czy Mary, „podopieczna” Ester, których autorka stawia w obliczu wielkich zmian, przed koniecznością podjęcia ważnych decyzji, odpowiedzenia sobie na pytania: kim jestem i kim chcę być. Rachel Kadish, z wielką dbałością o prawdę historyczną, odmalowała tło obyczajowe XVII-wiecznego Londynu, tuż przed wybuchem wielkiej zarazy, a także zaserwowała czytelnikowi sporą dawkę wiedzy z zakresu historii, kultury, filozofii i religii żydowskiej. W tej bogatej w detale, starannie dopracowanej powieści, pośród fikcyjnych postaci i zdarzeń odnaleźć można wiele prawdziwych historycznych smaczków i nawiązań do literatury, kultury, filozofii. Niewątpliwie jest to historia wymagająca skupienia i czasu. Szczegółowość omawianych zagadnień może momentami nużyć i przytłaczać. To jedna z tych książek, której wartość docenia się w pełni dopiero po skończonej lekturze.

„Zawsze z politowaniem odnosił się do ludzi schwytanych w sidła czasów, w jakich żyli. Przypominali mu zasklepione w żywicy owady, których los przypieczętowała nieumiejętność przewidywania nadciągających wydarzeń. Uważał, że największym przekleństwem jest utknąć we własnej epoce, największym zaś darem umieć dostrzec to, co kryje się za horyzontem. Studia historyczne dawały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wszyscy pragniemy tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.”

Jeśli tytuł nagrodzonej Pulitzerem powieści „Demon Copperhead” kojarzy się Wam z dziełem Charlesa Dickensa, to jest to skojarzenie jak najbardziej uzasadnione. „Jestem wdzięczna Charlesowi Dickensowi za „Davida Copperfielda” […]. Adaptując jego powieść do własnego miejsca i czasu […] zaczęłam myśleć o nim jako o swoim genialnym przyjacielu” – pisze Barbara Kingsolver w pierwszych zdaniach podziękowań. Tytułowy Demon, główny bohater i zarazem narrator jej powieści, jest wyraźnie wzorowany na postaci wykreowanej przez Dickensa, ale dorasta na przełomie lat 90. i 2000., na prowincji, w hrabstwie Lee, u podnóża Appalachów, w Ameryce, która zupełnie nie przypomina tej z amerykańskiego snu.

W pierwszoosobowej narracji zamknęła Kingsolver gorzką opowieść o dorastaniu w miejscu, w którym bieda, bezrobocie i brak perspektyw pchają ludzi w objęcia nałogów i uzależnień, w którym popełnione błędy niczym geny, przekazywane są kolejnym pokoleniom. Podążając za opowieścią tytułowego Demona – inteligentnego, rezolutnego, zadziornego rudzielca, który choć w czepku urodzony, dostaje od losu trefne karty: biedę, nieżyjącego ojca, nieudolną wychowawczo, siedemnastoletnią matkę narkomankę – dorastamy, tułając się po kolejnych rodzinach zastępczych, doświadczamy przemocy, wykluczenia, wyzysku, uzależnienia od leków i narkotyków. Towarzysząc chłopcu od momentu narodzin staramy się za wszelką cenę przetrwać w świecie zapomnianym przez państwo i elity rządzące. Wraz z Demonem mierzymy się z nierównościami społecznymi i rasowymi, niewydolnością instytucji opiekuńczych, niedoinwestowaną służbą zdrowia i publiczną edukacją. Doświadczamy zgubnych miłości i niewyobrażalnych strat. Żyjemy wśród dorosłych, którzy nie radzą sobie ze sobą i własnym życiem, pośród innych, równie mocno skrzywdzonych przez los dzieci. I choć na naszej drodze stają ludzie, którzy wyciągają do nas pomocną dłoń, nie potrafimy z tych szans skorzystać. Nie wierzymy, że nasze życie może wyglądać inaczej. Popełniamy kolejne błędy.

Barbara Kingsolver stworzyła historię, w której rozprawia się z mitem amerykańskiego snu. W chronologicznie uporządkowaną biografię chłopca urodzonego i wychowującego się na amerykańskiej prowincji wtłoczyła chyba wszystkie możliwe problemy współczesnego świata (na czele z kryzysem opioidowym, z którego konsekwencjami, na pewnym etapie życia, będzie mierzył się jej bohater). Dzięki zastosowaniu pierwszoosobowej narracji niezwykle łatwo z Demonem współodczuwać. To jeden z tych bohaterów, którzy w zasadzie od razu, zyskują sympatię czytelnika, którym się kibicuje, i których determinację się podziwia. Autoironia, sarkazm i czarny humor, których w opowieści o Demonie nie brakuje, pozwalają bohaterowi przetrwać, a czytelnikowi dobrnąć do końca tej, szczególnie pod koniec, mocno przegadanej powieści.

„Demon Copperhead” to historia wiarygodna, niespieszna, ze znakomicie nakreślonym tłem i psychologią postaci. Opowieść niezwykle smutna, przygnębiająca, naznaczona determinizmem. Choć osadzona w konkretnym miejscu i czasie, w wielu aspektach wydaje się bardzo uniwersalna.

Przełożyła Kaja Gucio

„Wszyscy pragniemy tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.”

Jeśli tytuł nagrodzonej Pulitzerem powieści „Demon Copperhead” kojarzy się Wam z dziełem Charlesa Dickensa, to jest to skojarzenie jak najbardziej uzasadnione. „Jestem wdzięczna Charlesowi Dickensowi za „Davida Copperfielda” […]. Adaptując jego powieść do własnego miejsca i czasu […] zaczęłam myśleć o nim jako o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kobieta pierwsza przysparza mu kłopotów, on jej dopiero później.”

On – Witold Walczykiewicz, siedemdziesięcioletni, polski pianista, znany z kontrowersyjnych interpretacji Chopina. Ona – Beatriz, Katalonka, pięćdziesięcioletnia mecenaska sztuki, żona i matka, konkretna, zdecydowana, zadowolona z życia jakie prowadzi. Spotykają się w Barcelonie, gdzie on daje koncert dla towarzystwa muzycznego, w którym ona pracuje. Wspólna kolacja wieńcząca wieczór, tocząca się przy stole rozmowa, z konieczności w obcym dla nich języku, tyle wystarczy by w będącym u schyłku życia, dojmująco samotnym Witoldzie rozpalić uczucie. Czy zachwyt, podziw i miłość, które Beatriz dostrzeże w oczach nieatrakcyjnego dla siebie mężczyzny wystarczą by przestała wmawiać sobie, że jest szczęśliwa i spełniona? Czy Witoldowi uda się przełamać jej dystans?

Śledząc niespiesznie rozwijającą się relację Beatriz i Witolda, bez trudu dostrzec można, że wiek, pochodzenie, sytuacja rodzinna i język, to nie jedyne, co ich dzieli. Odmienne są także ich intencje i dążenia. Polak przeżywa wielką fascynację, pragnie, być może po raz ostatni doświadczyć wielkiej namiętności. Beatriz z kolei chce być adorowana i pożądana, pragnie udowodnić sobie, że mimo dojrzałego wieku wciąż jest atrakcyjną kobietą. To, co niewątpliwie łączy tę dwójkę, to tęsknota za bezinteresowną miłością i niepohamowaną namiętnością.

John Maxwell Coetzee posługując się językiem niezwykle precyzyjnym i zwięzłym, ale zarazem niepozbawionym emocji stworzył kameralną, subtelną, utkaną z niedopowiedzeń i wspomnień mikropowieść. Historię miłosną, opowiedzianą z kobiecej perspektywy.

„Polak” to spisana w punktach(!), zamknięta w krótkich rozdziałach opowieść o fascynacji, samotności i tęsknocie. Historia, która prowokuje pytania o to czym jest miłość, w którym momencie się zaczyna, czy i kiedy kończy. Tę mikropowieść z polskim akcentem, nawiązującą do „Boskiej komedii” Dantego i relacji Chopina i George Sand, czyta się jednym tchem, ale długo nosi w głowie.

„Kobieta pierwsza przysparza mu kłopotów, on jej dopiero później.”

On – Witold Walczykiewicz, siedemdziesięcioletni, polski pianista, znany z kontrowersyjnych interpretacji Chopina. Ona – Beatriz, Katalonka, pięćdziesięcioletnia mecenaska sztuki, żona i matka, konkretna, zdecydowana, zadowolona z życia jakie prowadzi. Spotykają się w Barcelonie, gdzie on daje koncert dla...

więcej Pokaż mimo to