Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

recenzja też na www.czytaska.pl

Kilka lat temu, trochę przypadkiem wpadłam na „Mayday”, które tak mi się spodobało, że na „Fracht” czekałam już z ogromną niecierpliwością. Nie zawiódł mnie, więc co jakiś czas marudziłam, że ja chcę jeszcze Alexa Galla. Ale nic z tego.

Grzegorz Brudnik chwilę milczał, a teraz wrócił. Bez Galla. Ale za to jak!

Wstępne zapowiedzi „Szafarza” najpierw mnie niebotycznie ucieszyły, ale uchylane rąbki tajemnicy co do fabuły, miejsca akcji, czy wykorzystanych motywów, lekko studziły mój zapał. Śląsk - praktycznie nie znam. Jego ciemne strony - nawet chyba wolę nie znać. Kibole - a fuj!
A jednak co autor, to autor. Jak ktoś pisze tak, że przypada mi do gustu styl, tempo, język - to niech będzie i o śląskich kibolach. Zwłaszcza, że tu robią klimat, a nie rozróbę na stadionie. Złapałam „Szafarza”, wpadłam na ten Śląsk i przepadłam totalnie. Nie mogłam się oderwać!

Co robi robotę w tej powieści?
Tło, bohaterowie i zbrodnia.
Język, tempo, kreacja rzeczywistości. Motywy.

Wszechogarniający mroczny klimat, zaułki, w które nie chciałabym się zagłębić, zima, która tutaj wydaje się szaroczarna. I na ulicy, i na niebie. Blokowiska, familoki, brud, smród i wrogie spojrzenia. Kibole i ich kodeks, graficiarze i ich sztuka, policjanci i ich sprawa.

Główny bohater, którego z samego dna podnosi tylko to, że musi znaleźć człowieka, którego celem jest zbrodnia, a z której uczynił swego rodzaju tradycję.
Pozostali bohaterowie, którzy budzą cały wachlarz uczuć. Zaskakują zachowaniami i motywacjami, dla każdego z nich mającymi sens i budującymi realną postać. Lubisz albo nie znosisz, ale trudno być obojętnym.
I ta zbrodnia, po odkryciu celu i sensu której, stają pod znakiem zapytania wszelkie wcześniejsze domysły i tropy. Tego co tu się dzieje, łatwo nie odgadnie nikt.

Mimo zmęczonego bohatera, mimo tła swym mrokiem zatrzymującego każdy krok, mimo pozornego braku pędu samej akcji, czytelnik przy tej lekturze siedzi wbity w jedno miejsce, oczy nie nadążają gonić liter, w audiobooku Mariusz Bonaszewski czaruje głosem, aż zapomina się oddychać. Wszystko pędzi, wszystko powoli grzęźnie w błocie. Oddech stoi, za to tętno jak na siłowni.

Język żywy, dopasowany do scen i postaci tak znakomicie, że przecież jeśli są policjanci, kibole i lumpy, to musiało tam być gęsto od wulgaryzmów. Ale nie czułam ani kropki przesady lub przerysowania. Jeżeli są zbrodnie, patolog i sekcje to zapewne było krwawo i brutalnie. Być może, ale tak bardzo umicowane w scenie, że nie mam wrażenia, że taplałam się we krwi.

Byłam na Śląsku. Widziałam ofiary zbrodni. Obserwowałam niezwykłego śledczego. Było czarno, mrocznie i ponuro.
Chcę jeszcze!

„Szafarz” to po prostu totalny SZTOS!
Dawno nie czytałam kryminału, w którym tak bardzo zagrało wszystko! I tak bardzo zaskoczył mnie finał.


PS. I wielkie ❤️❤️❤️ dla autora za Sierść! Chcę jeszcze!
PPS. Kiedy Gall?

recenzja też na www.czytaska.pl

Kilka lat temu, trochę przypadkiem wpadłam na „Mayday”, które tak mi się spodobało, że na „Fracht” czekałam już z ogromną niecierpliwością. Nie zawiódł mnie, więc co jakiś czas marudziłam, że ja chcę jeszcze Alexa Galla. Ale nic z tego.

Grzegorz Brudnik chwilę milczał, a teraz wrócił. Bez Galla. Ale za to jak!

Wstępne zapowiedzi „Szafarza”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja też na www.czytaska.pl

Spektakularnie i widowiskowo opisana odcięta od świata podczas śnieżnej zamieci mała stacja benzynowa w górach, daleko od wszystkiego. Dramatyczne wydarzenia w takim miejscu, nie mogą nie wciągnąć czytelnika. Rolę odegrał tu zarówno obrazowy opis warunków pogodowych, czułam to zimno, widziałam ten padający śnieg, narastające zaspy, ale i sam opis położenia. Zapkios nawet bez ataku zimy jest odizolowane. Zasypane śniegiem przestaje istnieć dla reszty świata
Co zatem wydarzyło się tam pod koniec listopada 1988 roku?

Policja, która po straszliwej zamieci, pobliskiej lawinie i pożarze, który strawił stację, odkrywa tam cztery ciała, wydawało by się zupełnie niepowiązanych osób, nie umie znaleźć sensownych motywów, ustalić porządku zdarzeń. Co przeżyli tam nad wyraz odpowiedzialna pracownica stacji, której wcale miało tam nie być, jej niepełnosprawny kolega i ciężko schorowany starszy człowiek.

Wplatane od pewnego momentu retrospekcje szczątkowo odsłaniają tło, dramatyczne wydarzenia sprzed lat w innych miejscach, bohaterów, którzy tworzą przerażający katalizator wydarzeń, okrutnych ludzi i koszmarne losy tych, którymi mieli się opiekować.

Wszystko to przeplatane z bieżącą akcją powoduje wzrost napięcia, coraz trudniej odłożyć książkę, coraz więcej możliwych rozwiązań lęgnie się w głowie. I z każdą stroną zaskakuje.

Świetnie opowiedziana sensacyjna historia, z trzymającymi w napięciu scenami i zaskakującymi zwrotami akcji i widowiskowej a zarazem klaustrofobicznej scenerii. I przerażające wątki oparte na prawdziwej historii szpitala w Riverview. Jestem pod wrażeniem.

Jedyne co mi się w tej książce nie podobało to kilka znienacka wplecionych po angielsku zdań, które są łatwo przetłumaczalne, nie stanowią idiomów samych w sobie, wrzucone ni z tego ni z owego brzmią trochę jak nasi rodacy, którzy po trzech miesiącach pracy na budowie w Stanach zapominają ojczystego języka. A w kwestii przekleństw naprawdę polski jest dużo bogatszy i jednostajne „fuck” można zastąpić wieloma różnymi słowami. Ale to drobiazg. Książka jest świetna i na tym się skupcie.

recenzja też na www.czytaska.pl

Spektakularnie i widowiskowo opisana odcięta od świata podczas śnieżnej zamieci mała stacja benzynowa w górach, daleko od wszystkiego. Dramatyczne wydarzenia w takim miejscu, nie mogą nie wciągnąć czytelnika. Rolę odegrał tu zarówno obrazowy opis warunków pogodowych, czułam to zimno, widziałam ten padający śnieg, narastające zaspy, ale i sam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja też na www.czytaska.pl

Trzydzieste spotkanie z Brunettim! Powinno być lekkie, zabawne i obficie świętowane wspaniałą kuchnią i jeszcze lepszymi winami. Ale autorka, Donna Leon miała inny zamysł. Celebrujemy w ciszy, raczej w ponurym skupieniu i z zaciśniętymi pięściami.

Komisarz Guido Brunetti prowadzi sprawę, którą zajął się nieco z ciekawości. Dwie młode amerykańskie turystki zostały nocą podrzucone przed wejście do szpitala. Poturbowane, jedna z nich nawet bardzo poważnie, ale bez śladów gwałtu, bez narkotyków czy alkoholu we krwi. Mniej poszkodowana, przytomna pamięta, że dały się zabrać dwóm chłopakom na nocne pływanie po lagunie i na łodzi zdarzył się wypadek. Nie wiadomo czemu zostały porzucone koło szpitala, a kawalerowie zniknęli.
Brunetti swą niezawodną intuicją wyczuwa, że w tak niezwykłym zachowaniu musi się coś kryć. Poszukuje chłopaków, łodzi, świadków.
Ale przy okazji tropienia tych śladów z kulisów sprawy zaczynają wyłaniać się coraz mroczniejsze tajemnice. Tym razem Donna Leon śledztwem Brunettiego odsłania okrutny biznes, który ma miejsce w okolicach Wenecji, ale zapewne w tysiącach innych miejsc również. Biznes generujący ogromne pieniądze i oparty na niewyobrażalnym okrucieństwie. Przerażający skalą i zarazem łatwością prowadzenia.
To bardzo ponury tom przygód Guido, sedno sprawy przyćmiło mi zarówno urok kolacji i dyskusji z Paolą i dziećmi, smaki potraw, jak i pozostające nieco w tle funkcjonowanie komendy wraz z vice-questore Pattą i niezastąpioną signoriną Elletrą. Niby wszystko, co powinno być w „Brunettim”, jest na miejscu, ale nie potrafiłam się tym cieszyć. Koszmarna sprawa przesłania wszystko.

Donna Leon tradycyjnie porusza ważkie tematy, Brunetti trafia na niełatwe śledztwa, ale chyba żadne jeszcze nie przejęło mnie tak bardzo mrokiem i smutkiem. Rozwiązanie daje czytelnikowi pozytywną nadzieję ale świadomość, że takie działania z pewnością mają miejsce wszędzie i to że o nich nie wiemy, nie zwalnia nas z odpowiedzialności za ich ofiary.

Bardzo, bardzo polecam.
Historia ta nikogo chyba nie pozostawi obojętnym.

recenzja też na www.czytaska.pl

Trzydzieste spotkanie z Brunettim! Powinno być lekkie, zabawne i obficie świętowane wspaniałą kuchnią i jeszcze lepszymi winami. Ale autorka, Donna Leon miała inny zamysł. Celebrujemy w ciszy, raczej w ponurym skupieniu i z zaciśniętymi pięściami.

Komisarz Guido Brunetti prowadzi sprawę, którą zajął się nieco z ciekawości. Dwie młode...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pamiętam swoje wrażenia z przeczytania „Czarnej krwi” nieco ponad rok temu. Ten mrok, który ogarniał czytelnika był tak przejmujący, że napotykając wzrokiem grzbiet okładki na półce od razu ponownie go odczuwam.

Czekałam zatem na powrót Marka Smugi. Jakie odczucia przyniesie tym razem historia, w której zanurzy się ten bohater niedoskonały? Sprytny, ale i popełniający błędy, zorganizowany, ale i zagubiony. Pełen energii i pasji, i pogrążony w swoim mroku.

Autor rozpoczyna tę książkę od przejmującego obrazu człowieka zagubionego w życiu, walczącego ze swymi demonami lub popadającego w swoisty niebyt. „Rzucę wszystko i wyjadę w Bieszczady” w wykonaniu Marka Smugi nie jest radosną perspektywą korposzczura, który w ucieczce z miasta widzi nową i piękną przyszłość. Marek w Bieszczadach po prostu trwa. Jako osoba chorująca na depresję, idealnie rozumiem jego stupor i zamknięcie na świat.
Z tej niezwykłej izolacji, wyrywa go wołanie o pomoc, którego nie może zlekceważyć. Jego partnerka, Agnieszka, otrzymuje zagadkowego maila od swej zaginionej, bez wieści przed laty, młodszej siostry i postanawia ją odnaleźć.
Ślady Karoliny prowadzą przez odmęty ciemnych stron warszawskiej Pragi, przez berlińskie ulice, na malowniczy a jednocześnie przerażający Zanzibar.
Każde z tych miejsc, poczynając od początkowych Bieszczad, a kończąc znów na Warszawie, piórem autora odsłania przed czytelnikiem realistyczny obraz, który zaskakuje złożonością i każdorazowym odkryciem, że nic nie jest takie jak się wydaje na początku. A bycie przede wszystkim przyzwoitym człowiekiem, odpłaca nam się w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.
„Kruchy lód” to powieść sensacyjna i przygodowa, bójki, strzelaniny, ucieczki i pogonie skutecznie podtrzymują tempo akcji, ale jej tło za każdym razem odsłania problemy danego miejsca i ludzi. Te codzienne, kryminalne, społeczne, ale i przerażające zbrodnicze, czy wojenne. I podejście mieszkańców, zaskakują postawy i motywacje praskich przestępców, berlińskiego szefa squatu - ideologa, czy mieszkańców Zanzibaru i Tanzanii o niezwykle skomplikowanej historii - tych Europejczyków, którzy tam rozkręcają swoje interesy lub prowadzą akcje pomocowe, lub zróżnicowanych i odwiecznie zwaśnionych pochodzeniem, rasą, religią obywateli.
Rozwiązanie zagadki zaginięcia Karoliny zdające się kilkukrotnie być o krok, zaskakuje ostatecznie. A Marka zaskakują zmiany jakie stwierdza w sobie. Świat, wydarzenia i otoczenie zmieniają każdego.
„Kruchy lód” jest inny niż „Czarna krew” ale tak samo bezpowrotnie wciąga i pochłania. Tu barwy świata początkowo oszałamiają, by następnie odkryć mroczne podstawy, odsłonić brud jaki kryją. Jak zwykle Krzysztof Bochus zbudował obraz wielwarstwowy, niosący treści rozrywkowe dla czytelnika, ale i trudne historie miejsc i ludzi.
Gdy odłożysz tę książkę, wielokrotnie będziesz wracać do niej myślami, do fantastycznej żywiołowej „dziewczyny Bonda” Agnieszki, do ludzkiej naiwności, do ludzkiego okrucieństwa. Chciwości, zemsty, przyzwoitości i wdzięczności w rozmaitych kulturowych odmianach.
Polecam gorąco!

Pamiętam swoje wrażenia z przeczytania „Czarnej krwi” nieco ponad rok temu. Ten mrok, który ogarniał czytelnika był tak przejmujący, że napotykając wzrokiem grzbiet okładki na półce od razu ponownie go odczuwam.

Czekałam zatem na powrót Marka Smugi. Jakie odczucia przyniesie tym razem historia, w której zanurzy się ten bohater niedoskonały? Sprytny, ale i popełniający...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Maciej Siembieda przyzwyczaił swoich czytelników do tego, że najbardziej niewiarygodne zdarzenia w jego książkach to sama prawda, a to co zdaje się być zupełnie prawdopodobnym przypadkiem, to całkowita fikcja.

Powiem szczerze, książki tego autora to dla mnie nieporównywalne z niczym doświadczenie. Zachłannie czytam treść, w trakcie oglądam zdjęcia w sieci, poszukuję wiadomości powiązanych z fabułą, a na koniec z ogniem w oczach rzucam się na posłowie. To chyba jedyny Autor, w którego twórczości posłowie jest dla mnie ważną częścią książki, równie atrakcyjną co sama historia. Nigdy go nie pomijajcie.

Nowa odsłona, znanego z poprzednich powieści Jakuba Kani, pod tym względem jest absolutnie taka sama. Niesamowite, zadziwiające i niewiarygodne wydarzenia, okazały się być prawdziwymi, a te które w odczuciu czytelnika nie budzą wątpliwości, są fikcją.

Za to wszystko inne - jest nowe!
Maciej Siembieda tym razem nie kieruje naszej uwagi w dwa różne plany czasowe. Akcja dzieję się precyzyjnie jednocześnie. Za to na dwóch krańcach świata. W przeszłości wydarza się jednak coś, co stanowi niezwykły katalizator współczesnych zdarzeń, a opiera się o jeden z najbardziej znanych motywów literackich i tajemnicę jego autorki.

Jakub Kania ma zupełnie nową pracę, w której dostaje do rozwiązania fascynującą zagadkę, wymagającą niezwykłej dyskrecji, ale i sprytu, wiedzy i zaangażowania. Znaleźć przedmiot, który z racji światowej sławy i gabarytów trudno ukraść, a jeszcze trudniej ukryć! A jednak zaginął.
W jego życiu prywatnym pojawiają się za to ciemne chmury, z którymi musi sobie poradzić przede wszystkim jego partnerka Kasia, ale i dla Jakuba jest to ogromne wyzwanie. Nie ukrywam, ten wątek i to jak został przez autora opisany, wstrząsnął mną osobiście. Jestem Kasią, Kasia jest mną.
A równolegle wydarzenia te splatają się z wielkim planem chińskich triad i powiązanych z nimi komunistycznych władz oraz próbą rozpracowania go przez polskie służby specjalne. Przecież poszukującego swego „drobiazgu” Kanię obserwuje i śledzi, niezrównana w swym fachu, Teresa Barska.
Zadanie Kani, chiński plan i akcję wywiadu połączą wysokiej klasy fachowcy z branży złomiarskiej. I to koncertowo! W końcu to „…legiony spod Grunwaldu i Somosierry”.

Moi drodzy, potraficie sobie wyobrazić jakiego mistrzostwa kierowania Waszą wyobraźnią poprzez słowa, zdania, akapity dokonuje tu autor, aby powyższe wątki spleść razem? I to tak, że czytelnik pochłonięty opowieścią, nie śpi, nie je, a na głosy, a nawet krzyki, we własnym otoczeniu, reaguje nieco nieprzytomnym spojrzeniem i odpędzającym ruchem ręki!

Oczywiście rozmaite książki i inne źródła ma się w nieustającej gotowości pod ręką, pamięć odświeża nieco zakurzone wrażenia z podróży pociągiem na wschód, ze zmianą wózków pod podniesionymi wraz z pasażerami wagonami. Wyszukiwarka internetowa się przy okazji przegrzewa, poszukiwanie historii, ludzi, obrazów, miejsc na mapach, a nawet wyglądu i opisu smaku pewnych dań.
Bo przecież bohaterem jest Jakub Kania, więc wątki kulinarne muszą się pojawić. Tym razem trochę mniej uwypuklone niż zwykle, ale nadrabiają za to egzotyką. I powiedzmy szczerze, nadal biję się z myślami czy ślina mi cieknie czy wręcz przeciwnie. Ale to kwestia indywidualnego smaku.

To tyle z nowości w cyklu z Jakubem Kanią. Reszta jest tradycyjna do bólu. Przecież znak rozpoznawczy Macieja Siembiedy to niezwykła biegłość posługiwania się słowem. Brawurowe łączenie pięknej polszczyzny z korpomową z warszawskiego Mordoru, slangiem służb specjalnych i codziennym językiem pana Henia i jego ludków, złomiarzy z Terespola.
Gdy trzeba jest oficjalnie i poważnie jak w garniturze szytym na miarę na Savile Row w Londynie, w innym momencie nie można opanować parsknięć śmiechu, kilka stron dalej oddech się zatrzymuje, bo to co czytasz, to dokładnie to, co czujesz, a nie umiałaś tak doskonale ubrać w słowa.
I na koniec całą tę niesamowitą historię zamknąć klamrą tajemnicy słynnej pisarki i złomiarza hazardzisty z polsko-białoruskiej granicy.

Jak on to robi? Każda nowa powieść stawia poprzeczkę wyżej, każda lepsza od poprzedniej, gdy człowiekowi zdaje się, że lepiej to już „się nie da”. I wtedy ponownie wchodzi Maciej Siembieda cały na biało! Tym razem z zarumienionym nieco Jakubem Kanią pół kroku w tyle.

Nowe otwarcie w znanym cyklu, nowa odsłona znajomego bohatera udała się znakomicie! Jestem po raz kolejny oszołomiona zdolnościami autora. Tą magią plecenia wątków, pomysłowością wiązania zdarzeń i najznakomitszym z możliwych doborem słów.

Tak jestem psychofanką.
Szalikowcem Siembiedy!
Ale można nie być?

Chińska herbata, chińska porcelana i „ORIENT” w dłoń! Czytajcie!

recenzja również na www.czytaska.pl

Maciej Siembieda przyzwyczaił swoich czytelników do tego, że najbardziej niewiarygodne zdarzenia w jego książkach to sama prawda, a to co zdaje się być zupełnie prawdopodobnym przypadkiem, to całkowita fikcja.

Powiem szczerze, książki tego autora to dla mnie nieporównywalne z niczym doświadczenie. Zachłannie czytam treść, w trakcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Tęskniliście za „Zawieruchą”? Ja bardzo!

Powrót do kamienicy na rogu Siennej, Wielkiej i Zielnej, to jak wyczekiwany powrót do domu. Czytelnik zanurzając się w lekturze z radością wita Polę, Julię, ciotkę Klarę i babcię Adelę. Z przyjemnością czeka, co z niczego wyczaruje do jedzenia Balbina. Dziwi się jak szybko rośnie mała Linka. Razem z nimi wszystkimi czeka na wkroczenie do Warszawy piłsudczyków, a z jeszcze większymi emocjami na przyjazd na świąteczny urlop Stasia. Wypatruje wieści od Zosi i Witolda z Piotrogrodu.

Kobiety z rodziny Keller dotknęły wszystkie możliwe przykrości i nieprzyjemności, jakie może nieść wojna. Tuż przed nią straciły majątek, a potem przytrafiały się i choroby, śmierć, bieda, głód, rewizje, poszukiwanie zaginionych krewnych, oczekiwanie na powrót wojskowych. Te trudne zdarzenia przeplatają się ze szczęśliwymi chwilami, dramaty następują po chwilach śmiechu. A w tle nadal kryje się tajemnica utraty majątku i kryminalnych wydarzeń z poprzednich lat. Tym razem nawet babcia Adela, z właściwym sobie wdziękiem, prowadzi śledztwo zadając trudne pytania i przymuszając interlokutora do odpowiedzi:
„– z urodzenia wcale nie jestem damą, tak samo jak pan nie jest dżentelmenem. Nie musimy się ze sobą cackać.”
s. 234 „Błędne ognie”, Ida Żmiejewska, Skarpa Warszawska, Warszawa 2023
Czy ktoś śmiałby nie odpowiedzieć?

Niesłychanie mnie zaskakuje to, jak ogromną przyjemność sprawia mi zanurzenie się w okropnym czasie pierwszej wojny, w ponurej i wciąż niespokojnej Warszawie, w traumatycznych wspomnieniach z frontu, lub w wstrząsanym rewolucyjnymi nastrojami Piotrogrodzie. Okropne zdarzenia, okrutny czas. Ale opisane są w sposób, który nie pozwalając zapomnieć o dramatach, pokazuje nam też codzienne życie zwykłych ludzi. Rodzin, które straciły kogoś bliskiego, które rozdzieliły wojenne tułaczki, które utraciły majątek, osób, które poszukują swych bliskich lub szukają pomysłu na siebie, na swoje, dalsze w tej zawierusze, życie.

Z drugiej strony ten zwykły obraz życia jest przepleciony szczegółowo opisanymi wydarzeniami historycznymi. Research wykonywany przez autorkę budzi mój ogromny szacunek i podziw. Jeżeli w tej historii przewija się zdarzenie czy miejsce historyczne, to możecie mieć stuprocentową pewność, że działo się dokładnie tak, wyglądało jak w opisie, nie ma możliwości żeby ulice nazywały się inaczej, budynki stały gdzie indziej, a zachowania były niezgodne z duchem epoki. Jeśli coś było niemożliwe w 1916/1917 roku, to nie ma szans znaleźć się na kartach tej historii. Książki Idy zawsze wkładają czytelnikom w głowy dawkę rzetelnej wiedzy historycznej, varsavianistycznej, obyczajowej z epoki, opakowanej w fascynującą, wciągającą formę. Nie ma zbędnego i nudnego dydaktyzmu, a jest żywa historia.

Do tego warstwa językowa, realna i prawdziwa, z urokiem, uczuciem i odpowiednią dawką humoru i dowcipu. Z pewnymi smaczkami literackimi i - nieoczekiwanie - serialowymi. Ciekawa jestem czy też znajdziecie! Ja uwielbiam takie „niby nic”, a wiąże mnie z Autorką do obłędu. Że o kocie nie wspomnę!

A co się dzieje w tym tomie?
O rany! Wszystko! Wreszcie wychodzą na jaw niektóre głęboko ukrywane tajemnice! Zdarzają się sytuacje niezwykle dramatyczne, ale i wybuchają długo tłumione namiętności, romantyczne westchnienia oraz urocze sielskie taplanie się w błocie! Bo czasem każdemu można powiedzieć, jak babcia Adela do Poli:
„Chyba był ci potrzebny okład z błota na duszę”
s. 265 „Błędne ognie”, Ida Żmiejewska, Skarpa Warszawska, Warszawa 2023

Ktoś wraca, wyjeżdża, inni pozostają zaginieni, nowe problemy się lęgną, ale również pojawiają się możliwości ich rozwiązania.
Jest miłość, tęsknota, wielka naiwność, ale i spryt i zaradność w trudnej chwili.
Wracają do gry również wredni bohaterowie, i będą zatruwać życie, ale także ulubieńcy fanów Warszawianki, a trzy wiedźmy z Makbeta (Amelia, Oktawia i Rozalia - czyż nie?) knują nad kociołkiem, a wszystko wieńczy niewiarygodny wręcz skandal! No takie rzeczy w przyzwoitej rodzinie!

A w tle jak zwykle Warszawa. Czasem z tej pięknej strony, kiedy indziej z tej mniej atrakcyjnej. Cukiernia u Lourse’a w Hotelu Europejskim, Hotel Savoy z restauracją na werandzie, Hotel Francuski przy placu Zielonym czy dom mody Hersego, ale też obskurny hotelik na Powiślu, czy posterunek policji na Krakowskim Przedmieściu. I cmentarz na Powązkach z całkiem ówcześnie nową Bramą św. Honoraty. Wszystko to oddane z pietyzmem, buduje niepowtarzalny klimat tej warszawskiej opowieści. Zawsze gdy kończę książkę Idy, zaczynam tęsknić do tej starej Warszawy.

Moi kochani, nic tylko brać „Błędne ognie”, samowar herbaty (są przecież okazje, gdy można go wyjąć ze schowka pod łóżkiem), i czytać, czytać, czytać!

I nie martwcie się, Autorce za ostatnią scenę już się ode mnie oberwało! Co ta kobieta wyrabia z tymi zakończeniami!
Znowu czekam z szaleństwem w duszy na dalszy ciąg!

Autorce i Wydawnictwu ponownie dziękuję za przytulenie loga CzytAśki do serc Kellerówien.

recenzja również na www.czytaska.pl

Tęskniliście za „Zawieruchą”? Ja bardzo!

Powrót do kamienicy na rogu Siennej, Wielkiej i Zielnej, to jak wyczekiwany powrót do domu. Czytelnik zanurzając się w lekturze z radością wita Polę, Julię, ciotkę Klarę i babcię Adelę. Z przyjemnością czeka, co z niczego wyczaruje do jedzenia Balbina. Dziwi się jak szybko rośnie mała Linka....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

recenzja również na www.czytaska.pl

Tej recenzji miało nie być. Nie chciałam jej pisać. Z zasady bowiem nie czytam książek, po których spodziewam się, że nie przypadną mi do gustu. Szkoda czasu, bo często nie kończę i wtedy nie piszę recenzji. Tu czytałam i ze złości wielokrotnie miałam ochotę rzucić czytnikiem o ścianę lub znudzona myślałam o niebieskich migdałach zamiast brnąć dalej. Jednak kłębiące się we mnie emocje zwyciężyły. Musiałam, bo bałam się że wybuchnę.

To będzie podszyta emocjami opinia. Może nawet przesadnie subiektywna, ale mam zbyt emocjonalny stosunek do bohaterki tej historii, aby argumentować na zimno.
Joanna Chmielewska oprócz niezliczonych kryminałów napisała również autobiografię. Siedem tomów pełnych informacji mniej lub bardziej szczegółowych. Zaraz na początku zaznaczyła co następuje:

„nie daj Boże, po opuszczeniu przeze mnie tego padołu, komuś mogłoby wpaść do głowy napisanie mojej biografii i na tamtym świecie dowiedziałabym się, co autor myślał, od czego mógłby mnie szlag trafić.”
(Joanna Chmielewska „Autobiografia. Tom 1. Dzieciństwo”, s. 6, wydawnictwo Vers, Warszawa 1993)
No i niestety, myślę, że mógł ją trafić.

Joanna Chmielewska była dla mnie najważniejszą pisarką od dzieciństwa. Miałam jakieś 10 lat, gdy moja mama kwiczała ze śmiechu czytając po raz tysięczny „Zwyczajne życie. Gdy zapytałam z czego się tak śmieje, dziubnęła palcem w zdanie „Dogoniła Basię w momencie, kiedy ta zatrzymała się przy zejściu w ulicę Dolną… i kazała czytać dalej.
Przepadłam i zginęłam. Dopiero po zapoznaniu z twórczością Joanny zaakceptowałam a nawet polubiłam swije imię. Czytałam wielokrotnie ulubione książki, znam cytaty na pamięć, mam wszystkie, niektóre po kilka egzemplarzy w różnych wydaniach, kilka z dedykacjami autorki. Należałam do Towarzystwa Wszystko Chmielewskie, bywałam na spotkaniach z panią Joanną.

„Chmielewszczyzną” jest przesiąknięty mój język, poczucie humoru i sposób myślenia. W liceum dawałam korepetycje z matematyki, żeby mieć swoje pieniądze, jak Tereska, zawsze chciałam być kobietą niezależną jak Joanna, aby móc sobie dać radę. Nie przejęłam tylko hazardu. Ale Chmielewska ukształtowała mnie w ogromnym stopniu.
Zatem na wszystko, co z moją ukochaną autorką może mieć związek, rzucam się zawsze. I dlatego również, mimo obaw wywołanych lekturą publikowanych już przed premierą fragmentów, sięgnęłam po „Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej” Katarzyny Drogi.
Biografia autorstwa Katarzyny Drogi, mimo fabularyzacji, jest bowiem niebywale nudno napisana, za grosz nie czuć w niej tego ubóstwianego przez fanów języka i poczucia humoru.
Joanna nie lubiła swojego imienia Irena, nie lubiła też zdrobnień (w Autobiografii „Irka nie pada ani razu, Irena w odniesieniu do siebie samej najwyżej kilka razy w ustach innych osób), więc przewijająca się w pierwszej części tej historii Irka jest dla mnie obcą osobą. Brak zgodności faktów znanych z autobiografii z biografią razi jeszcze bardziej. Język pełen fantastycznych tworów słownych, niesamowitych porównań i metafor, ten najcudowniejszy atrybut Joanny, tu nie istnieje. Nadużywana jest „mięta z bubrem” przy braku całej reszty cudownego i charakterystycznego słownika. I nie chodzi o to by je kopiować, ale Joanna bez swoich powiedzonek i zwrotów, to nie Joanna.
Ta książka jest ciężkostrawna dla fanów-fanatyków jak ja, i wydaje mi się, że przeraźliwie nudna dla osób nieznających twórczości i osoby bohaterki. Nie bawi, nie śmieszy, nie wzrusza i nawet jak pokazuje absurdy PRLu, to w sposób przeraźliwie sztywny. Pierwsza część życia – „Irki” jest opisana rozwlekle, „Joanna” leci szybko i w porównaniu do „Irki”, po łebkach.
Życie Ireny Kuhn/Joanny Chmielewskiej nie było z pewnością zabawne (takie czasy, takie koleje losu) ale opisanie go w sposób pozbawiający całkowicie właściwego bohaterce poczucia humoru to jakaś ogromna pomyłka.
A błędy (czy celowe zmiany) w rodzaju nie/obecności na weselu kuzynki Lilki czy pracy przy projektowaniu/na budowie Domu Chłopa, lub Paweł z kajaków na którego tydzień czekała Janka, który potem we wspomnieniu przeistacza się w Bogusia na którego ten tydzień czekała Irena, a który naprawdę miał na imię Stefan i rzeczywiście kochała się w nim Irena, a był pierwowzorem Bogusia Tereski ze „Zwyczajnego życia”, wywołały we mnie furię. Albo w 1961 roku (rozwód Joanny) sąd znajduje się na placu Bankowym. Placu Bankowego wtedy nie było (Dzierżyńskiego był), a sądy od przedwojnia były na Leszno, czyli w 1961 na Świerczewskiego, obecnie aleja Solidarności. Alicja na początku pobytu w Danii (i wtedy gdy przyjechała do niej Joanna) nie mieszkała w domku, tylko w pralni u dobroczyńców na placu Świętej Anny. Nie istniała uliczka Allerod, a istniało miasteczko Birkerod. Albo brakoróbstwo albo celowe acz bezsensowne zmiany powszechnie znanych faktów. W obliczu tego, zdarzenia których nie pamiętam z książek, ani z autobiografii (a które zapewne miały być tymi nowo ujawnionymi, a przedtem zatajonymi przez Joannę) uważam po prostu za zmyślone.

Ta książka to nie powieść biograficzna, tylko powieść z niecnym wykorzystaniem nazwiska popularnej autorki i jej niektórych perypetii jako bohaterki, w celu przyciągnięcia uwagi i zwiększenia sprzedaży.
Jedyne co podobało mi się w tej książce, to pomysł na wykorzystanie tytułów książek Joanny, jako tytułów rozdziałów. Ale to chyba niezbyt wiele.
Ogólnie jestem tak bardzo zdegustowana, że nie sięgnę po inne biografie pióra autorki, choć miałam na kilka chęć.
Ale przypominam ja jestem nieuleczalną psychofanką Joanny Chmielewskiej.

Książka Katarzyny Drogi została podobno wydana „z okazji” dziesiątej rocznicy śmierci Joanny Chmielewskiej.
Wydawnictwo „Znak” znacznie lepiej uhonorowałoby bohaterkę tej opowieści, docierając do aktualnych właścicieli praw autorskich i wznawiając 7 tomów Autobiografii, które są niedostępne w sprzedaży.
Ewentualnie zamówić antologię opowiadań i wspomnień u autorów, którzy Chmielewską kochali i kochają, głośno o tym mówią i jeszcze z honorem niosą kaganek komedii kryminalnej/kryminału ironicznego.
Mimo mojej negatywnej oceny (przypominam bardzo emocjonalnej i subiektywnej!), nie chcę Was definitywnie zniechęcać, zawsze warto wyrobić sobie swoje zdanie.

Nie oceniam w ⭐️, bo to jest bardzo złe, ale ręka by mi uschła gdybym oceniła źle książkę o Joannie. Zatem dziób na kłódkę, a cyferki do lochu nad Loarą.

recenzja również na www.czytaska.pl

Tej recenzji miało nie być. Nie chciałam jej pisać. Z zasady bowiem nie czytam książek, po których spodziewam się, że nie przypadną mi do gustu. Szkoda czasu, bo często nie kończę i wtedy nie piszę recenzji. Tu czytałam i ze złości wielokrotnie miałam ochotę rzucić czytnikiem o ścianę lub znudzona myślałam o niebieskich migdałach zamiast...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Mężczyzna napisał obyczajówkę. Na dodatek bardzo dobrą. Dziwnie to brzmi, prawda?

Jacek jest porządnym mężem, może nieco nudnym, ale trwale zakochanym w swojej niezbyt lotnej, za to bardzo seksownej żonie, Wioli.
Żona za to jest ambitna, najchętniej cudzym kosztem. Świadoma braków i niedociągnięć swego wykształcenia i obycia, przy jednoczesnych wysokich walorach w zakresie wyglądu i doświadczeniem w komunikacji z zasobnymi kontrahentami swych przełożonych, chciałaby brylować w towarzystwie, pozycja żony zwykłego taksówkarza jej nie wystarcza. No i tu zaczynają się kłopoty.

Świetnie poprowadzona historia, życiowa, taka, która mogłaby zdarzyć się za ścianą, wśród bliższych czy dalszych znajomych. Z maleńkim udziałem wróżki, która nagradza zwyczajne dobro. Materializuje się w prostej i szarej codzienności zdanie wypowiedziane przez nieodżałowanego profesora Bartoszewskiego „Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.” Jacek i jego żona Wiola stają się uosobieniem tego cytatu.
Ale poprzez to odwołanie nie chcę dać Wam znać, że „Droga wolna” to dzieło literackie ciężkiego i filozoficznego kalibru. Absolutnie. To lekko, czasem ironicznie i z humorem opowiedziana współczesna historyjka o pogoni za marzeniami. O wyborach dokonywanych kiedyś i ich „obrastaniu” codziennością.
O tym czy je weryfikować, czy to boli i dużo kosztuje. Że nie ma nic na zawsze, a nasze wyobrażenia o życiu księżniczki czasem rozbijają się o zespół niespokojnych nóg.
I nigdy nie pozwólmy sobie na to, żeby przestać marzyć. Żeby przestać do realizacji marzeń dążyć.

Bardzo, ale to bardzo dobrze się bawiłam przy tej lekturze. Wyraziste postacie bohaterów, budzą sympatię lub niechęć, ale nie są płaskie, lekki język, żywe dialogi, ironiczny humor wyśmienicie dopełniają akcję. Samokrytyczne oceny Jacka nadają realności, uczucia poruszają, ale nie są ckliwe czy łzawe. No i naprawdę ciekawa historia z dobrą wróżką, która umiała pomagać wszystkim, tylko nie sobie. Tak przecież bywa. Poza tym pokochałam panią Marię!

Dzięki Maciejowi Czujko traci sens głęboko zakorzeniony we mnie kobiecy szowinizm w odniesieniu do pisania książek obyczajowych, tych lekkich, a przy tym z sensem. Jak widać na tym przykładzie nigdy nie należy się okopywać w swoich przekonaniach. Panowie też potrafią!

Świetna historia!
Mam nadzieję, że autor tworzy już kolejną, bo polubiłam jego sposób pisania, język i humor.
Polecam!

recenzja również na www.czytaska.pl

Mężczyzna napisał obyczajówkę. Na dodatek bardzo dobrą. Dziwnie to brzmi, prawda?

Jacek jest porządnym mężem, może nieco nudnym, ale trwale zakochanym w swojej niezbyt lotnej, za to bardzo seksownej żonie, Wioli.
Żona za to jest ambitna, najchętniej cudzym kosztem. Świadoma braków i niedociągnięć swego wykształcenia i obycia, przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja też na www.czytaska.pl

„Godzina czarów” Małgorzaty Starosty to idealna lektura na październik. Zaczyna się od spadku, przeprowadzki i nowych znajomych. Ale z każdą chwilą, z każdą stroną tej opowieści czytelnik coraz bardziej potrzebuje koca, świeczki, dyniowych dekoracji i kota w pobliżu.

Według dokumentów dawno już nie jestem dzieckiem. Ale co tam dokumenty, w mojej głowie często szaleje jedenastolatka. Z zapałem błąkałabym się po dziwnym domu, pełnym tajemniczych przejść. Z zachwytem odkryłabym ogromną bibliotekę, z ogromnymi regałami zawierającymi książki znane i nieznane. Ach! I gdzieś tam jest tajemnicza książka z legendą. A jeszcze ktoś coś ukrywa, ktoś czegoś zabrania!

Takie atrakcje spotykają jedenastoletnią Ninę. Rodzice otrzymują w spadku dziwny dom, przeprowadzka wymusza utratę bliskiego kontaktu z obecnymi przyjaciółmi i szukanie nowych. Starsza siostra stroi fochy, a w nowym domu mieszkają na stałe obcy ludzie. I tajemnica. I stary zegar.

Cudowny klimat, nieco strachu, odrobina magii, dużo książek, legend i opowieści. Nowi znajomi i stare rodzinne tajemnice. Przygody, zaklęcia, tajemne przejścia i dyniowe babeczki!
„Godzina czarów” to historia idealna! Jest współczesna, ale jednocześnie zawiera w sobie ten czar magii, z którego nigdy nie chcemy wyrastać. Autorka sprawiła, że współistnienie telefonów komórkowych i magicznych przejść, nie niszczy baśniowego klimatu. A stary antykwariat staje się miejscem do którego natychmiast chcę się udać.

I to fantastyczne przesłanie, że ​nowe początki wcale nie muszą zatrzaskiwać poprzednich drzwi. Świat jest zmianą, a nowe przygody są fascynujące!

Książka jest przy tym pięknie wydana, kolory okładki ciepłe i tajemnicze, a grafiki nad kolejnymi rozdziałami urocze. Jest idealna na październikowe wieczory przygotowujące do nadchodzącej nocy dyń, nietoperzy i migoczących świec.

Gorąco, gorąco polecam!
I mam ogromną nadzieję na ciąg dalszy!
Ta końcówka musi o czymś świadczyć!

Gosiu! Bardzo Ci dziękuję za ten magiczny powrót do dzieciństwa!

recenzja też na www.czytaska.pl

„Godzina czarów” Małgorzaty Starosty to idealna lektura na październik. Zaczyna się od spadku, przeprowadzki i nowych znajomych. Ale z każdą chwilą, z każdą stroną tej opowieści czytelnik coraz bardziej potrzebuje koca, świeczki, dyniowych dekoracji i kota w pobliżu.

Według dokumentów dawno już nie jestem dzieckiem. Ale co tam dokumenty, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Bardzo lubię połączenia faktów z fabularną fikcją. Uwielbiam historie silnych kobiet, wyprzedzających swoją epokę i radzących sobie w niesprzyjających okolicznościach. Takie osadzone w historii dowody na to, że mimo rządów patriarchatu, zawsze były kobiety, które umiały znakomicie prowadzić interesy, zarządzać przedsiębiorstwami, wyłamywać drzwi, które przed mężczyznami były szeroko otwarte.

Takie właśnie były Barbe-Nicole Cliquot i Jeanne Pommery. Obie wcześnie owdowiały i obie podjęły decyzje o kontynuowaniu pracy mężów. W czasach gdy kobiety umiały najwyżej haftować, grać na pianinie i się uśmiechać.
Oczywiście o obydwu wiadomo raczej niezbyt wiele, o ile cokolwiek, to raczej z tej „biznesowej” strony, z prowadzonej korespondencji zarządzanych przez nie firm. Ale przecież musiały mieć prywatną twarz, emocje, uczucia, historie rodzinne w tle i własne. Szczęście w wyborze rozumiejących mężów, nieszczęście w ich wczesnej stracie. Rozumnych współpracowników i być może wiecznie zdziwionych zachowaniem pań, ale lojalnych pokojówek. Dzieliło je pięćdziesiąt lat, ale łączyły odkrycia tajników prowadzenia „domów szampańskich” i samego procesu wytwórczego. Każda wniosła swój ogromny ślad w historię tego trunku. Oba te nazwiska do tej pory firmują najlepsze „bąbelki”.

Autorka książki Annette Fabiani dokłada do tego swoją cegiełkę w niezwykły sposób przybliżając historie Cliquot i Pommery światu. Uzupełnia białe plamy ich życia w barwne sceny, koloruje ich tło. Opisując fabularnie „szampańskie wdowy” pozwala poznać je także osobom niezwiązanym z rynkiem i produkcją szampana. Barbe-Nicole i Jeanne zyskują w tej powieści stronę, której oficjalne biografie pokazać nie mogą, a która powoduje, że te kobiety stają się dla czytelnika realne, wielowymiarowe, żywe.
A historia szampana, tajniki jego produkcji, historia zmian, odkryć i degustacyjnych preferencji wciąga i zaciekawia nawet kogoś, kto nie przepada za tym trunkiem.
I zdecydowanie smakowo mi bliżej do Anglików niż Rosjan, w smakach win musujących. Po tej lekturze czuję, że muszę kiedyś spróbować szampana Cliquot i Pommery. Z szacunku dla pasji i pracy obu tych niezwykłych kobiet.

„Szampańska księżniczka” jest plastyczna i wciągająca, pokazuje w przystępny sposób historię dwóch fascynujących kobiet, a jednocześnie w ich tle dzieje się przecież Wielka Historia. Rewolucja Francuska, Napoleon, wojny francusko-pruskie, zamykanie i otwieranie się dróg transportu, zdobywanie nowych rynków. I to tło nie męczy nadmiarem szczegółów czy przesadnym dydaktyzmem. Idealnie dopełnia i argumentuje działania obu pań.

Uwspółcześniony język zgrzytnął mi tylko raz, odbiorcom nastawionym bardzo historycznie, znającym epoki i ich niuanse, może nieco utrudnić odbiór. Dla zwykłego czytelnika jest z pewnością ogromnym ułatwieniem.

Polecam gorąco!

recenzja również na www.czytaska.pl

Bardzo lubię połączenia faktów z fabularną fikcją. Uwielbiam historie silnych kobiet, wyprzedzających swoją epokę i radzących sobie w niesprzyjających okolicznościach. Takie osadzone w historii dowody na to, że mimo rządów patriarchatu, zawsze były kobiety, które umiały znakomicie prowadzić interesy, zarządzać przedsiębiorstwami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy trzy lata temu, w czasie wakacji poznawałam bohaterów cyklu „Mistrz gry” połykając otwierający tom „Gwiazda Północy, Gwiazda Południa” byłam zadziwiona światem, jaki misternie zbudowała autorka. W kolejnych tomach obraz ten rozrastał się, nabierał szczegółów, wywoływał nowe emocje. Gdy w zeszłym roku przy okazji premiery ostatniego, czwartego tomu, pod tytułem tożsamym z całym cyklem „Mistrz Gry” wpadłam w ten świat, ponownie byłam oszołomiona. Zachwycona kunsztem, całkowicie pochłonięta przygodami bohaterów, rozwiązaniami zagadek, zakończeniami zawikłanych wątków. Ale akurat moja głowa wtedy miała problem. Nie umiałam pisać, nie wierzyłam, że mam cokolwiek do przekazania. Nie miałam w sobie siły Czarnej Róży, Aline.
Teraz, wiedząc, że spędzę krótkie wakacje na Krecie, postanowiłam, że właśnie stąd gdzie spotkałam bohaterów pierwszy raz, opowiem Wam o tym, jak Joanna Lampka zamknęła ich losy.
Nie obawiajcie się, nie będzie spojlerów, nie mam zamiaru opisywać treści żadnego z tomów cyklu, za to bardzo chcę zachęcić Was do jego lektury (moje recenzje poprzednich tomów znajdziecie ty: „Gwiazda Północy, Gwiazda Południa”, „Pan Kamienia Wschodu, „Królowa Dzikusów”)
Na początek zaznaczam, to cykl, który na tym etapie, może nie tyle wymaga, co zalecane było by czytanie całości i po kolei. Dlaczego? Bo inaczej ominą Was wszystkie kolory świata Cesarstwa Słońca, Królestwa Żeglarzy, neutralnej Sagessi czy dzikiej krainy Północy, niewiarygodnie ciekawie otwierane a potem domykane wątki i historie z każdego z krajów. Rządzące nimi zwyczaje i prawa, różnice kulturowe i społeczne, niektóre ukształtowane naturalnie, inne wręcz systemowo.
Podziwiam to, w jaki sposób w całym cyklu zbudowane są postaci kobiece, i te silne, walczące, i te uległe, upchnięte w kieraty wzorców i tradycji. W ostatnim tomie Aline jest przecież już każdą z kobiet, jest córką, jest matką, jest żoną, kochanką, przyjaciółką, dowódczynią, władczynią, więźniarką, zakładniczką. Musi odnaleźć się w każdej z tych ról, i każdej sprostać.
Świat Kontynentu Zachodniego zmienia się, wieloletnie zawieszenie broni, pewną stagnację zastępuje ciągłe wrzenie, konflikt podsycany jest przez wszystkich, i na wszystkich frontach, a zawsze w imię pokoju. Znamy to prawda? Zawsze moje jest lepsze bo moje. Nie słuchamy innych, nie wchodzimy w cudze buty, okopujemy się na swoich pozycjach i dążymy do narzucenia każdemu swojego światopoglądu. I władzy. Władzy!
Joanna Lampka namalowała obraz pełen szczegółów, żywy od barw, budzący emocje. Tło jest czasem zachwycające, w innych punktach przeraża, trzeba bacznie patrzeć na postaci pierwszego planu, ale i nie przeoczyć tych kryjących się w cieniach opowieści.
„Mistrz Gry” to zarazem kolejna odsłona zabaw autorki z językiem, który pracowicie dopełnia bohaterów, dla każdego jest ważny, o każdym mówi co innego.
Na początku recenzji „Gwiazdy Północy” napisałam, że nie lubię fantasy przez Tolkiena. Teraz kontynuując to zdanie mogę otwarcie powiedzieć, że gdybym zaczęła od Lampki, lubiłabym bardzo!

Żal mi rozstawać się z tym niezwykłym światem, który zachwycał pięknem, mroził okrucieństwem, ogrzewał emocjami, zatrzymywał w miejscu przerażeniem czy ponaglał do pędu ratowania rodziny, kraju, świata.

„Mistrz Gry” to znakomita zabawa ale jeszcze więcej przemyconej w strawnej formie mądrości. Gdy zastanowicie się nad przygodami Aline i jej uniwersum, zobaczycie siebie, i wszystkie mniejsze i większe wszechświaty wokół. Bo czasem trzeba walczyć, czasem odpuścić, czasem poświęcić coś, aby uratować coś innego. Zawsze warto myśleć, wyciągać wnioski z błędów i mieć nadzieję na przyszłość!

Gorąco polecam!

Gdy trzy lata temu, w czasie wakacji poznawałam bohaterów cyklu „Mistrz gry” połykając otwierający tom „Gwiazda Północy, Gwiazda Południa” byłam zadziwiona światem, jaki misternie zbudowała autorka. W kolejnych tomach obraz ten rozrastał się, nabierał szczegółów, wywoływał nowe emocje. Gdy w zeszłym roku przy okazji premiery ostatniego, czwartego tomu, pod tytułem tożsamym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Cykl „Zawierucha” autorstwa Idy Żmiejewskiej, z akcją osadzoną w czasie pierwszej wojny światowej, w tomie trzecim osiąga półmetek.
„Iskry na wiatr” otwierające pentalogię opowiadały o dramacie jaki stał się udziałem czterech sióstr Keller, ich ciotki i babki, gdy po bankructwie ich ojciec popełnił samobójstwo. Jeszcze nie zdążyły nauczyć się radzić sobie z nowym życiem gdy wybuchła wojna, która znacząco pogorszyła ich sytuację. Akcja drugiego tomu „Spalona ziemia” dzieje się w roku 1915 i siostry, wraz z ciotką i babcią, uczą się radzić sobie w rozmaitych sytuacjach podejmując lepsze i gorsze decyzje. Losy to rozrzucają je poza rodzinną Warszawę, to wręcz w niej zamykają, kręcący się wokół sióstr kawalerowie zmieniają upodobania, i niektórzy szaleją z miłości, inni wręcz przeciwnie. Babcia pamiętająca swą nielekką młodość trzyma rękę na pulsie, ciotka ma tendencję do histerii, a każda z dziewcząt plecie swój wątek. A w tle dzieje się Wielka Historia.
Tom „Garść popiołu” rozpoczyna się w marcu 1916 roku. Zatem wkraczamy w trzeci rok wojny. Zofia stara się przetrwać poza Warszawą i znaleźć sposób aby do niej wrócić. Nie jest to ani łatwe ani zależne od niej. A jej życie uczuciowe gmatwa się tak, że sama nie wie, jak sobie poradzi. Dawny wielbiciel, dawna przyjaciółka, wspomnienia dawnego ukochanego. Za którym głosem podążyć.
Najmłodsza z sióstr, Pola pracuje i pomaga w domu, z oddaniem zajmuje się nowym członkiem rodziny. Zapracowanie nikomu jeszcze nie wyszło na zdrowie, a i jej też nie omijają drobne drgnienia serca.
Nad wszystkimi krąży cień tragedii, która niedawno je dotknęła, a w tle ponownie pojawiają się wątki związane z bankructwem ojca.

Idą Żmiejewska bezlitośnie szarpie nerwami czytelnika, kolejno opisując te dobre chwile, które zdarzają się ludziom nawet w czasie wojny, i te tragiczne, od których nie sposób uciec. W „Garści popiołu” niestety dramat dotyka także Kellerówien. Wojna jest wokół, ludzie giną, są ranni, chorują, umierają. Nie zawsze na froncie. Czasem złe koleje losu nie omijają zacisza spokojnego domu. Nie sposób od nich uciec. I autorka nie oszczędza ich swoim bohaterkom.

Nie ukrywam, gdy przeczytałam pierwszy raz „Garść popiołu” runęłam do telefonu z pretensjami do autorki. Jak możesz? Co Ty wyprawiasz? Ale jak to?!
Potem ochłonęłam, przemyślałam i dotarło do mnie, że jeśli ta książka ma oddawać tamten czas, a zdarzenia mają mieć miejsce w takich a nie innych miejscach, to tak jak bohaterek nie omija dobro, tak i nie może ich zupełnie nie dotknąć zło i tragizm wojny. Wojna tu nie dzieje się za szybą. Nie daje gwarancji, że krzywda przytrafi się tylko bohaterom trzeciego planu. Zatem gdy w czasie lektury popłyną Wam łzy (mnie nie raz), to pomyślcie, że właśnie dzięki temu, ta historia jest prawdziwa i tak bardzo emocjonalnie Was poruszy. Możecie sobie pozłorzeczyć „jak ona tak mogła to napisać?” ale po chwili zrozumiecie, że to naprawdę ma sens.

A oprócz tych niepokojących w wydźwięku opisów obiecuję Wam, że Ida znów darowuje nam bardzo szczegółowy, precyzyjny obraz Warszawy 1916 roku, trudnego życia w niej, wydarzeń, które miały miejsce na skalę miasta i na skalę kamienicy. Obrazowy i różnorodny język z bogactwem detali, buduje w naszej wyobraźni miasto przybite wojną, okupacją, głodem. Ale i nie brakuje tych humorystycznych scenek czy odzywek, na które czytelnicy autorki czekają. Tych maleńkich fraz, które powodują, że mimo dramatów, pamiętamy że życie toczy się dalej, rodzina musi trzymać się razem, a mosiężny samowar jest skarbem.

Pojawiają się także starzy znajomi, wychylają nieco z tła, dają znać o swej obecności. Niektórych nie lubimy jeszcze bardziej, inni nieoczekiwanie zapracowują na przychylność czytelnika. A inni trwale budzą ogromną sympatię.

Uwielbiam pióro Idy Żmiejewskiej, jej niebywały talent do wciągania mnie w opisywany przez nią świat. Jestem tam z siostrami Keller, pomagam Balbinie, widzę szpital, fabrykę, park, ulice Warszawy. Przeżywam małe radości i wielkie dramaty. Chcę dalej, więcej, jeszcze!

I oczywiście gorąco Wam polecam cykl „Zawierucha”! Najnowszy, pełen niezwykłych emocji tom „Garść popiołu” będzie miał premierę już za tydzień.

Zamawiajcie, odświeżajcie szybko, choć pobieżnie, poprzednie historie. No i rezerwujcie te kilka godzin ciągiem, aby usiąść wygodnie i wpaść w okrutny 1916 rok.

recenzja również na www.czytaska.pl

Cykl „Zawierucha” autorstwa Idy Żmiejewskiej, z akcją osadzoną w czasie pierwszej wojny światowej, w tomie trzecim osiąga półmetek.
„Iskry na wiatr” otwierające pentalogię opowiadały o dramacie jaki stał się udziałem czterech sióstr Keller, ich ciotki i babki, gdy po bankructwie ich ojciec popełnił samobójstwo. Jeszcze nie zdążyły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jakie macie zwierzaki w domu? Ja tylko dwa koty. Kanapowce. Ze wszystkich sportów uprawiają ten najbardziej ekstremalny, spanie wyczynowe!
Ale są zwierzęta, które wykonują niezwykle odpowiedzialne prace. Pies - przewodnik, pies - towarzysz, pies policyjny czy wreszcie pies lawinowy.
Takiego właśnie psa lawinowego, choć już w stanie zasłużonego spoczynku poznajemy w rewelacyjnym audiobooku „POPR-ańcy” autorstwa Anny Sakowicz dostępnym w abonamencie @czytamzlegimi.
Emerytowany fachowiec rasy owczarek niemiecki odpoczywający po trudach służby w domu swojego partnera Michała, ma pod swoim fachowym okiem stadko składające się z dwóch kotów, papugi i szczurka. Oraz innych zwierząt w obejściu. Nadzór prowadzi z wygodnego legowiska przy kominku, czując się tam należycie uhonorowany, zgodnie ze swoim wielopokoleniowym arystokratycznym rodowodem.
Aż tu nagle do domu trafia czwórka uratowanych przez opiekunkę szczeniaków. Trzeba się nimi zająć, pilnować wychować…
Treść tej historyjki jest świetnie skonstruowana, zabawna z mądrymi wstawkami, przekazującymi w przystępny sposób jak zachowywać się górach, czego unikać, jak pomóc w potrzebie. Świetnie opisane zwierzaki (człowieki też są fajne), każdy ze swoją odrębną osobowością, uczą jak się można pięknie różnić żyjąc w jednym stadzie.
Plastyczność opisów powoduje, że zarówno duma owczarka Gambita z jego osiągnięć i rodowodu bije po oczach (wchodząc przecież przez uszy) a łysa Oda w góralskich kubraczkach przeskakuje przed nosem. Jeden kot gania bez opamiętania, drugi (jak moje) śpi i rusza do biegu tylko na jedzenie. No i scul! Szczurek przybiega i staje na dwóch łapkach! Widzę to!
Po drugie realizacja audiobooka, a nawet słuchowiska, wspaniałe zespół lektorów, oddający każdej postaci jej własny głos! A do tego dodatkowe dźwięki tła.

Doskonale się bawiłam i bardzo gorąco polecam, dla dzieci i dla dorosłych, którzy umieją się cieszyć wewnętrznym dzieckiem!
I kocham scula!
A co!
Słuchajcie! Naprawdę warto!
Mam nadzieję na kontynuację!

Jakie macie zwierzaki w domu? Ja tylko dwa koty. Kanapowce. Ze wszystkich sportów uprawiają ten najbardziej ekstremalny, spanie wyczynowe!
Ale są zwierzęta, które wykonują niezwykle odpowiedzialne prace. Pies - przewodnik, pies - towarzysz, pies policyjny czy wreszcie pies lawinowy.
Takiego właśnie psa lawinowego, choć już w stanie zasłużonego spoczynku poznajemy w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja także na www.czytaska.pl

Zacznijmy od tego, iż mimo że jest to kolejny tom opisujący przypadki i sprawy pary śledczych z gdańskiego Kripo z lat trzydziestych, to jak każdą z tego cyklu, można tę książkę czytać oddzielnie. Zatem niech nie zniechęcają się ci, którzy do tej pory nie poznali Christiana Abella i Gustawa Kukulki. Bo ominie ich fantastyczna lektura! Spodziewam się, że tych co znają radcę i wachmistrza, namawiać bardzo nie trzeba!

Tym razem uczestniczymy w ostatniej sprawie radcy Abella i wachmistrza Kukulki. Jest rok 1945, Niemcy sromotnie przegrywają wojnę, tylko najbardziej otumanieni wmawiają sobie i innym, że zwycięstwo Hitlera jest jeszcze możliwe. Pozostali zabezpieczają sobie drogi ucieczki, środki na przeżycie i karty przetargowe do negocjacji z aliantami. Sprawa w takich okolicznościach musi być bardzo mroczna, trudna i brutalna. Jest to swego rodzaju podróż pożegnalna do upadającego Gdańska. Cel wydaje się zarazem prosty - tylko uratować teścia Abella, i niezwykle trudny - jak to zrobić balansując na cienkiej linie między uciekającymi Niemcami, a nacierającymi Sowietami, w ostatnich dniach marca 1945 roku.

Wszystko szybko się komplikuje i aby mieć szansę ucieczki, trzeba na szali postawić policyjny nos Abella i brutalną pięść Kukulki. I za ich pomocą znaleźć ukryte akta „Lebensborn”, organizacji, która porwała tysiące małych polskich dzieci aby wychować je na Niemców. Organizacja była tajemnicza, wszelkie akta mocno utajnione i do końca strzeżone przez fanatycznych Strażników. Zatem ryzyko ogromne, przedmiot poszukiwań bezcenny dla sojuszniczych Sowietom Polaków, czasu bardzo niewiele.

Abell i Kukulka rozpoczynają poszukiwania stając się natychmiast celem nazistowskich niedobitków SS i Volksturmu, nie przestając przy tym być zakładnikami Armii Czerwonej.

Niesłychanie wciągająca historia, oparta na rzeczywistych wątkach. Realistyczne i plastyczne opisy czy to zaśnieżonego, mroźnego lasu nocą, zagruzowanego miasta czy brutalności, pijaństwa i prostactwa ruskich sołdatów wciągają w mroczny klimat. Włos się na karku jeży, pięści się zaciskają. Wielokrotnie.

Opis Gdańska, wcześniejszego Złotego Miasta, teraz w ruinie, zasypanego gruzami, gnijącymi w nich zwłokami, pełnego rozpaczy uciekinierów i mieszkańców, głodnych i doprowadzanych do ostateczności przez pełnych pijackiej radości zdobywców, paraliżuje czytelnika. Mrok spowija miasto, mróz ścina krew. Każdy dźwięk w nocnej ciszy budzi lęk. A pułapki zastawiane na poszukiwaczy przez obie strony konfliktu mnożą się i zaskakują pomysłowością. Tylko chłodny intelekt Abella i siła i odwaga Kukulki pozwalają im przedzierać się przez kolejne zasieki. Ale tak bardzo, jak przy lekturze tego tomu, o Christiana nie bałam się chyba jeszcze nigdy. Przyznam się, że jak nigdy tego nie robię, sprawdziłam zakończenie.

Oprócz tych emocji Autor przekazał nam mnóstwo wiedzy, oplatając ją fikcyjnymi zdarzeniami i załączył bardzo szerokie przypisy opisujące miejsca, organizacje i przybliżające osoby, które faktycznie zaistniały i miały w nich udział. Wszystko to buduje tu bardzo wiarygodne i niestety okrutnie dramatyczne tło.

Jak zwykle świetnie zbudowane i przedstawione postaci, ich przeżycia, wahania, emocje. Nawet bohaterowie trzecioplanowi są wiarygodni i pełnowymiarowi.

Język świetnie podkreśla dramaturgię sytuacji i mrok dogorywającego miasta. Wszędzie wokół są tam ludzie, którzy funkcjonują tak aby przeżyć kolejny dzień, a nie tworzą planów na pojutrze.

Jak zwykle Krzysztof Bochus nie zawodzi, książka jest znakomita i w typie „nieodkładalnych”.

A w kwestii „ostatnia sprawa” to nieustająco liczę na głos czytelników! Nie pozwolimy sobie odebrać Abella i Kukulki!
Będziemy naciskać, marudzić i męczyć! Zgadzamy się na retrospekcje, uzupełnienia między tomami albo wspomnienia starego radcy/wachmistrza i tym podobne akrobacje w czasie! Prawda?

recenzja także na www.czytaska.pl

Zacznijmy od tego, iż mimo że jest to kolejny tom opisujący przypadki i sprawy pary śledczych z gdańskiego Kripo z lat trzydziestych, to jak każdą z tego cyklu, można tę książkę czytać oddzielnie. Zatem niech nie zniechęcają się ci, którzy do tej pory nie poznali Christiana Abella i Gustawa Kukulki. Bo ominie ich fantastyczna lektura!...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Każda kolejna książka Macieja Siembiedy pozostawia mnie na kilka dni w trudnym do opisania stanie. Głowa jest pełna historii, które wybrzmiewają i nie pozwalają myśleć o niczym innym. Jednocześnie trzyma mnie blokada pisania, wywołana zachwytem nad kunsztem Autora.

Na „Nemezis” czekałam od momentu zamknięcia „Katharsis”. Mimo że autor wtedy nie zapowiadał kontynuacji, że zdawało się że to zamknięta historia, to ja zaczęłam czekać. Na kolejną sagę, na następną historię pełną trudnych wyborów, niewyjaśnionych spraw, wątków i historycznych postaci, misternie wplecionych w fikcję. Opowiedzianych tak, że nie sposób przerwać lektury do samego końca. Aż do posłowia, które jest zawsze wisienką na Siembiedowskich tortach. Którego czytanie przepięknie finalizuje i dopina wszystko co wcześniej przez kilkaset stron szalało w mojej wyobraźni.

Z Opola poprzez Berlin, Stuttgart, Madryt, Kair aż do Gdańska i tajemniczej kopalni w Sudetach. Poznajemy nowych bohaterów, spotykamy tych znanych z „Katharsis”, w tle przemykają nawet ci z „Gambitu”.

Pierwszoplanowy bohater splata tym razem w sobie nazwisko jednego człowieka i historię innego, a losy jego i jego bliskich pokazują, jak silne były śląskie korzenie w polskich i niemieckich rodzinach, związkach i innych trudnych relacjach. I to, jak różnie toczyły się losy ludzi z tej samej okolicy, podwórka, domu.
I to wewnętrzne rozdarcie czytelnika wobec Bruna, ten rozdźwięk, czy akceptujemy jego wybory i jego samego, czy wręcz przeciwnie, bo jednak stoi on po stronie świata, którego w szkole uczono nas nienawidzić. Jest człowiekiem poturbowanym przez historię, przez co nie miał wyboru? Czy po prostu postępował źle?

Jak blisko jest od miłości do nienawiści. Jak trudno zapomnieć, jak łatwo zapiec się w zemście. Jak łatwo ufać nie temu, komu się powinno. Jak trudno wybaczyć temu, kogo się kochało najbardziej.

Niezwykłe życie braci Janoschek, ich jedynej przyjaciółki Grety, ich wroga Flinka, niesamowita cyrkowa kariera, prowadząca do niezwykłych wojennych przydziałów, przyjaciele i wrogowie, niewiarygodne akcje, te udane i nieudane. Wizja zemsty, karmiona nienawiścią przez lata. I ten niezwykły splot życiowych ścieżek, prowadzący Janoschka krętymi drogami do greckich Tosidosów, znanych nam z „Katharsis”. A po drodze naziści i wizje polityki, gospodarki i świata, o których nie mieliśmy pojęcia.

Po prostu nie sposób zebrać i zgrabnie opisać to, co zostawia w czytelniku ta książka. Bo jak zwykle Autor darowuje nam mnóstwo faktów i wiedzy z Wielkiej Historii, ale i wspaniałych fikcyjnych emocji, przygód i szalonych akcji. I ten język, te fenomenalne nawiązania, delikatny humor i subtelne ironiczne odwołania (ach, ci makaroniarze, którzy odłożyli broń! Cudo!).
Niezrównana lekkość pióra, która na jednej stronie wywołuje strach i rozpacz nad losami bohaterów, by za kilka następnych pozwolić wyrównać oddech.
Po prostu uwielbiam.

Nemezis to bogini zemsty, sprawiedliwości i przeznaczenia. I o tym jest ta książka. Bardzo gorąco ją polecam!

Zresztą po raz kolejny pozwolę sobie zacytować samą siebie:

„Najnowsza książka mojego ulubionego Autora już za mną.
Najlepsza książka tego roku już za mną.
Zazdroszczę Wam, że dopiero będziecie ją poznawać.”

recenzja również na www.czytaska.pl

Każda kolejna książka Macieja Siembiedy pozostawia mnie na kilka dni w trudnym do opisania stanie. Głowa jest pełna historii, które wybrzmiewają i nie pozwalają myśleć o niczym innym. Jednocześnie trzyma mnie blokada pisania, wywołana zachwytem nad kunsztem Autora.

Na „Nemezis” czekałam od momentu zamknięcia „Katharsis”. Mimo że autor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Kto się boi burzy?
Wystarczy ulewa z grzmotami i błyskawicami, czy potrzebna jest wichura z trąbą powietrzną, żeby Was wystraszyć?

Czy w murowanym budynku w mieście jest w obliczu nawałnicy bardziej bezpiecznie niż gdzieś na odkrytej przestrzeni?

I czy burza jest tylko zjawiskiem atmosferycznym? W dodatku takim, które współczesna meteorologia potrafi przewidzieć, zmierzyć i opisać? Siłę i miejsce wystąpienia przede wszystkim? A co, jeśli burza jest tylko efektem ubocznym nierzeczywistych zdarzeń?

W lesie nad małym jeziorkiem dwójka spacerowiczów znajduje ciało małego chłopca. Policja stara się zidentyfikować dziecko, odnaleźć rodziców, krewnych, ale absolutnie nie ma żadnych tropów.

Komisarz Justyna Lewicka, przebywająca na urlopie po trudnych przejściach, ma zamiar zakończyć służbę. Ale na usilną prośby byłego męża, podejmuje się ostatniej sprawy, prowadzonej w ramach tajemniczej grupy w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Co jest tak niezwykłego w morderstwie dziecka, że zajmuje się tym ABW? I to niezwykłej rangi fachowcy w swoich dziedzinach.

Gdy grupa w swoim śledztwie trafia na mężczyznę, którego Justyna już w swoim życiu spotkała, a który żyje, ale nie istnieje, czas zaczyna pędzić, a dziać zaczynają się rzeczy nieprawdopodobne.
A burze zdarzają się niezwykle często.

Nowa odsłona Mieczysława Gorzki zaskakuje! Jest trup, policjantka, śledztwo. Można powiedzieć „będzie klasyczny kryminał”. A tu wszystko zaskakuje. Groza na pograniczu horroru, wątki paranormalne oparte na naukowych podstawach czyli prawie science fiction. I wszystko to spisane „gorzkowskim” językiem. Akcja to pędzi, to zwalnia, trzyma w nieprawdopodobnym napięciu i na granicy wiarygodności. Śledztwo opiera się na śladach, czy na braku śladów? Śledczy stąpają mocno po ziemi, czy zaczynają tworzyć teorie wyrywające z czasu i przestrzeni. Czytelnik gubi się w dociekaniach „a co jeśli tak może być?”.

Jeżeli ktoś jest zagorzałym fanem klasycznego kryminału, to może poczuć się nieco otumaniony i niezadowolony z tego co się w „Burzy” wyrabia. Ale jeśli ktoś lubi ten charakterystyczny rys, jaki nadaje swoim bohaterom autor, tę ich naturalność, emocje, żywy język, jakim się posługują, oraz plastyczne opisy zakamarków, lasu, ciemności, i wszystkiego, co może się w niej kryć, to znajdzie prawdziwą przyjemność w tej niezwykłej historii.
Ja spędziłam w „Burzy” Wielkanoc, ależ to była uczta. Przegapiłam sernik, tak mnie wciągnął Gorzka!

Mam nadzieję, że Justyna i jej tajna grupa wrócą! W końcu tyle się dzieje dziwnych rzeczy wokół nas. A jej tajny zespół rokuje…

O! Chyba zagrzmiało! Będzie burza?

Polecam, tylko nie zaczynajcie wieczorem w dzień powszedni, bo się strasznie nie wyśpicie!

recenzja również na www.czytaska.pl

Kto się boi burzy?
Wystarczy ulewa z grzmotami i błyskawicami, czy potrzebna jest wichura z trąbą powietrzną, żeby Was wystraszyć?

Czy w murowanym budynku w mieście jest w obliczu nawałnicy bardziej bezpiecznie niż gdzieś na odkrytej przestrzeni?

I czy burza jest tylko zjawiskiem atmosferycznym? W dodatku takim, które współczesna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Małgorzata Starosta do tej pory zachwycała czytelników humorem i szalonymi bohaterami zaplątanymi w kryminalne zagadki. W komplecie otrzymywaliśmy też świetne tło historyczne, kulturowe czy etnograficzne, ale zdecydowanie na hasło „Starosta”, odzewem było „komedia”. Jakiś czas temu Autorka pokazała nam, że świetnie opowiada również historie obyczajowe, mocno chwytające za serce.
Tym razem odsłania nam swoją mroczną twarz.

I nie jest to odsłona jednoznaczna. Bo nie do końca można określić tę książkę kryminałem, mimo zagadkowej śmierci, niewyjaśnionego zaginięcia i policyjnego śledztwa. Tło obyczajowe ma tu silne oddziaływanie na czytelnika, a jeszcze większe wrażenie robią emocje bohaterów, zwłaszcza dominujący lęk głównej bohaterki. Zatem mamy elementy thrillera psychologicznego i opowieści spod znaku „domestic noir”.

„Nie słyszę Cię kochanie” to historia o przemocy, której nikt się nie spodziewa, o przypadkach, które zmieniają życie wielu osób, o miłości, która miewa bardzo różne oblicza.

Magda pewnego ranka budzi się i nie słyszy. Nie uległa wypadkowi, nie ma żadnych urazów. Budzi się we własnym łóżku i po prostu nie słyszy. Nie pamięta co się stało poprzedniego wieczora, nie potrafi odtworzyć nic, co mogłoby być przyczyną gwałtownej utraty słuchu. Jednocześnie nie może skontaktować się z mężem. Mikołaj zawsze dużo i często przebywa poza domem, na rozmaitych wyjazdach służbowych opiera się jego praca, ale absolutny brak kontaktu zaczyna również być niepokojący. Wizyta policji, która dopytuje się o męża, życzliwa sąsiadka, która opowiada Magdzie zatrważającą historię pierwszej żony Mikołaja. Zagubieni w tej sytuacji synowie, którzy muszą z dnia na dzień dorosnąć. I były mąż, który na szczęście podaje pomocną dłoń.

Im dalej czytelnik zagłębia się w tę kameralną opowieść, im więcej szczegółów poznaje, tym w efekcie czuje się bardziej zagubiony. Podejrzenia skaczą z osoby na osobę, nie wiadomo kto zaginął, kto zginął, kto przyłożył do tego rękę. Wiele tropów, wiele podpowiedzi, a w głowie mętlik. Akcja prowadzona jest tak, że nie ma możliwości odłożenia książki i przemyślenia, natychmiast chce się czytać dalej, chce się dowiedzieć, co tam się wydarzyło.
A rozwiązanie, które od pewnego momentu się nasuwa, wydaje się niemożliwe.
Na końcu i tak zaskakuje.

Uczucia stanowiące motywy działań bohaterów są bardzo wiarygodne, trudno kogokolwiek jednoznacznie winić za kolejne wydarzenia. Każdy postępuje tak, jak wydaje mu się najlepiej. A przecież ludzie są różni, różnie kształtowało ich życie, a gdy jeszcze w grę wchodzi przypadek, to nie sposób oceniając ich postępowanie okopać się na stanowisku „nigdy bym tak nie zrobił”.
Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono.
W tej książce zagadka wydaje się tylko pretekstem do opowieści o emocjach i relacjach.

Uwielbiam twórczość Małgorzaty Starosty „na wesoło” ale muszę przyznać, że „Nie słyszę Cię, kochanie” zrobiło na mnie ogromne wrażenie, i mam nadzieję, że taka jej odsłona nie będzie jednorazowym wyskokiem.

Bardzo polecam!
I chcę jeszcze!

Książka ukazuje się w formie e-booka i audiobooka (czyta niesamowicie Anna Ryźlak), wydana nakładem wydawnictwa Labreto, imprintu Legimi.
Dziękuję za przekazanie egzemplarza do recenzji.

recenzja również na www.czytaska.pl

Małgorzata Starosta do tej pory zachwycała czytelników humorem i szalonymi bohaterami zaplątanymi w kryminalne zagadki. W komplecie otrzymywaliśmy też świetne tło historyczne, kulturowe czy etnograficzne, ale zdecydowanie na hasło „Starosta”, odzewem było „komedia”. Jakiś czas temu Autorka pokazała nam, że świetnie opowiada również...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Moja ulubiona Autorka książek obyczajowych, w tym roku pierwszy raz popełniła tak zwaną „książkę świąteczną”. Dotychczas Magdalena Kołosowska opisywała nam zwyczajne życie, przypadki i historie, jakie zdarzają się zwykłym ludziom, podobnym do niej, do mnie i do Ciebie.

Latem 2022, gdy Ty i ja narzekaliśmy na czerwcowy chłód, potem lipcowe upały i sierpniową suszę, Magda tworzyła zimową historię, w której święta (zgodnie z regułami gatunku) stanowią centrum zamieszania dla wielu osób.

Anna nie lubi świąt, nagromadzone złe emocje, oparte o nieprzyjemne wspomnienia i skojarzenia powodują, że jej tradycją stało się unikanie bożonarodzeniowego zamieszania.
Ale w tym roku, babcia maleńkim emocjonalnym szantażem wymusza na niej zgodę na świąteczne odwiedziny.
Gdy Anna wyrusza w podróż, tradycyjnie i po polsku, zima zaskakuje drogowców. Intensywne opady śniegu blokują drogi, tworzą się potężne zaspy, zamiast czarnych szos mamy białą gołoledź, zima! zima! I podróż kończy się dramatycznym lądowaniem w rowie, po efektownym poślizgu.
Z tej opresji nieoczekiwanie wyciąga Annę kolejna postać obudowana w jej pamięci nienajlepszymi wspomnieniami, dawna miłość, Robert.

Anna i Robert powiązani pokrętnymi więzami wspomnień, rodzinnych zależności, niedopowiedzeń i niedomówień, plączą się w relacji, którą chcą przywrócić i zarazem bardzo się tego boją.

A w tle kibicuje im patchworkowa rodzina. Czy magia świąt zadziała i tutaj?

Nie ukrywam, że czytając tę książkę w historii Anny widziałam wiele z siebie, moje relacje z dziadkami ze strony ojca były po rozwodzie rodziców niełatwe. Jak u Anny, moi dziadkowie dbali o tę kruchą więź, ja ledwo ją podtrzymywałam. W historii Anny znalazłam swoje dziecinne emocje zbudowane na latach trudnych wspomnień. Płakałam nad tą odsłoną historii.

Ale przecież świąteczne książki są po to aby nieść radość, nadzieję, smakołyki. Choinkę, kolorowe paczuszki pod nią, bardziej i mniej trafione prezenty. Uśmiechy i przytulasy. I to wszystko też tu znajdziecie. Babcia, dziadek, wigilijna kolacja, mała dziewczynka… z pewnością nie braknie też tych dobrych wzruszeń. Tego ciepła, które kojarzy nam się z tym zimnym (i jeśli się uda, to także śnieżnym) końcem roku.

Magdalena Kołosowska ponownie wydobyła moc starannie tłamszonych zazwyczaj nieprzepracowanych emocji które kłębią się w nas, zakopała je głęboko w zaspach śniegu, pizwalając kopać łopatą przemyśleń. Czasem trzeba je bowiem przegadać, czasem przetrawić a czasem pozwolić zapomnieć. Nigdy nie ma łatwej recepty, ale zawsze trzeba wierzyć w dobre zakończenia!

No i jak wisienka na torcie (gwiazda na choince) jest tu także żywy, współczesny język i humorystyczne dialogi bohaterów. Bo Anna to ja i każda inna czytelniczka, bo Robert to każdy z facetów wokół.

Jak brzmi przepis na idealną świąteczną książkę?
Bohaterka, która nie bardzo lubi święta, bohater, który ratuje ją z przykrej sytuacji, rodzina z niełatwą przeszłością, mała dziewczynka, rozmaite perypetie - obecne i wspominane, te z przeszłości - które źle odebrane, opacznie zrozumiane zniszczyły wiele świąt…
Emocje, wspomnienia, nadzieje!
Choinka i pyszna kolacja!
No i ciasto drożdżowe babci Anieli!
Ono bardzo pomaga!

Czytajcie „Noc spełnionych marzeń” w tegoroczne święta! Pakujcie na prezent bliskim! To prawdziwie cudowna świąteczna opowieść!

recenzja również na www.czytaska.pl

Moja ulubiona Autorka książek obyczajowych, w tym roku pierwszy raz popełniła tak zwaną „książkę świąteczną”. Dotychczas Magdalena Kołosowska opisywała nam zwyczajne życie, przypadki i historie, jakie zdarzają się zwykłym ludziom, podobnym do niej, do mnie i do Ciebie.

Latem 2022, gdy Ty i ja narzekaliśmy na czerwcowy chłód, potem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Maciej Siembieda jest mistrzem splatania tego, co zdarzyło się naprawdę z tym, na co pozwoliła mu wyobraźnia. Prawdziwe historie i zdarzenia, łatwo obecnie sprawdzalne życiorysy postaci lub fakty, są oplecione siateczką misternie utkanej fikcji. Po przeczytaniu każdej z książek czytelnik trafia na posłowie, w którym Autor sam przyznaje co jest wytworem jego fantazji. Gdyby nie to, gotowa jestem traktować kolejną powieść jako zapis faktycznych zdarzeń. Swego rodzaju kronikę.

A zatem, cóż za fascynujące śledztwo prowadzi dla nas tym razem prokurator Jakub Kania? Jakie wątki połączył Autor w swej najnowszej powieści „Kołysanka”?

Pierwsze pasmo niezwykłego warkocza tej historii kieruje czytelnika w dziewiętnasty wiek i opowiada baśń. Baśń łączącą elementy „Pięknej i Bestii” oraz „Kopciuszka”. O obdarzonym niezwykłym umysłem genialnym przedsiębiorcy, tragicznie okaleczonym w młodości i przez to budzącym strach wśród współczesnych mu, Karolu Goduli i jego podopiecznej i spadkobierczyni, przygarniętej sierotce Joasi Gryzik, najbogatszej sześciolatce Europy, która mimo tragicznego dzieciństwa, miała oprócz ogromnego majątku także szczęście w miłości. A wszystko to łączy bajkowy pałac! I grająca w duszach bohaterów kołysanka.

Drugie pasmo to historia powojennych ran z dziejów Śląska, niemieckich uciekinierów, polskich Ślązaków, napływowych repatriantów zza Buga i spod Tatr. Wyzwolicieli spod czerwonej gwiazdy, zagarniętych łupów, ukrytych skarbów, podpaleń, donosów i mordów. Historii, które bardzo bolą do dziś.

Trzecie pasmo, współczesne, pokazuje nam jak działają i do czego prowadzą ambicje, chciwość, pazerność, żądza władzy i… miłość.

Kokardą na tym warkoczu, jest tajemnicza obecność w 1945 roku w Kopicach Arama Chaczaturiana jako cywilnego przedstawiciela NKWD. Czego szukał wielki muzyk i kompozytor na Śląsku? Czy znalazł? I jakie to może mieć znaczenie obecnie?
To też niesłychanie fascynujące!

Jakub Kania początkowo nieco niechętny sprawie, szybko trafia na zastanawiające w niej tropy, zatem myśli, szuka szczegółów, bada dokumenty, wpada na świetne pomysły, ale i w zastawione sidła. Na szczęście, aby sprytnie rozwiązać trudną sprawę, należy sprytnie ją rozwiązać, prosząc o pomoc Teresę Barską, doświadczoną agentkę ABW, której fanom Kani przedstawiać nie trzeba.

Ach! I oczywiście Kuba rozkoszuje się jedzeniem! Tak, wszyscy fani apetytu Jakuba będą usatysfakcjonowani, je bowiem pyszności rozmaite. Śląskie specjały i warszawskie smakowitości. Sam staje do patelni, a i z właściwym sobie humorem, wspomina ostrzał z niej.

„Kołysanka” jest kolejną arcyciekawą sprawą sympatycznego prokuratora, wciąga czytelnika w mało znane, acz prawdziwe zakamarki historii. Prowadzi do zabytkowych ruin, wygrzebuje zaginione artefakty, albo tylko naprowadza na ślady ich istnienia. Pokazuje trudne wydarzenia z Wielkiej Historii, które łączą i dzielą mimo upływu lat. I przypomina, że ludźmi zawsze kierują żądza władzy, chciwość i miłość. Czasem ta ostatnia bywa wyprowadzana na manowce przez te dwie pierwsze.

Autor tradycyjnie zmusił mnie do grzebania w necie i starych książkach (historię Goduli, Joasi Gryzik i bajkowego pałacu znałam wcześniej, teraz aż szukałam skąd - i znalazłam), obejrzałam Pałac w Kopicach na przedwojennych pocztówkach i jego ruiny na aktualnych zdjęciach (nadal robi ogromne wrażenie, koniecznie obejrzyjcie!).
Oglądałam ryciny Joanny, zdjęcia rodziny Schaffgotschów, szukałam informacji o skarbach, zniszczeniach, pożarze… uwielbiam ten imperatyw szperania i poszukiwania! I jak zwykle - chcę jeszcze!

Pióro Macieja Siembiedy jak zawsze nie zawiodło mnie również pod względem fantastycznej ironii, dowcipu, genialnych porównań czy odwołań. Uwielbiam ten język, piękną bogatą polszczyznę, która z niezrównaną lekkością wywołuje uśmiech, nie niszcząc klimatu historii, nie ujmując napięcia.

Podsumowując, dotychczas mój ulubiony Autor zachowywał się przyzwoicie i nie utrudniał życia psychofance. Wydawał jedną książkę rocznie, zostawała moją książką roku i z zachwytem miałam z głowy. W tym roku Maciej Siembieda, ulegając zapewne rosnącemu naciskowi rzesz czytelników (przyznaję, ja też ciągle przecież marudzę o kolejne), wydał dwie książki.
I w efekcie?
Zgrzytam zębami, obgryzam paznokcie… mam: „Kołysanka” jest najlepszą książką sensacyjno-przygodową tego roku. „Katharsis” wymyka się wszelkim porównaniom i pozostaje po prostu najlepszą książką.

Ale teraz koniecznie czytajcie „Kołysankę”!
To dawka historii, sensacji i emocji, okraszona nutką dowcipu, spisana pięknym językiem, trzymająca w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
Satysfakcja z lektury gwarantowana!

PS. Ćśśś, a kiedy następna?

recenzja również na www.czytaska.pl

Maciej Siembieda jest mistrzem splatania tego, co zdarzyło się naprawdę z tym, na co pozwoliła mu wyobraźnia. Prawdziwe historie i zdarzenia, łatwo obecnie sprawdzalne życiorysy postaci lub fakty, są oplecione siateczką misternie utkanej fikcji. Po przeczytaniu każdej z książek czytelnik trafia na posłowie, w którym Autor sam przyznaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

recenzja również na www.czytaska.pl

Są tacy autorzy, na których książki się czeka. Od pierwszej zapowiedzi chwyta każde zdanie, o czym opowie, jacy bohaterowie się pojawią, gdzie porwie nas akcja.
Jednym z takich autorów jest dla mnie Krzysztof Bochus. I tym razem Autor zabiera czytelników w mrok. „Kryminał noir z wielką historią w tle” doskonale opisuje to, co zawiera się w tej pięknej, klimatycznej okładce.
Dwutorowo prowadzona akcja dzieje się współcześnie i prawie osiemdziesiąt lat temu. W wielkomiejskiej Warszawie i podmiejskim Wawrze. W tętniących życiem nocnych klubach i zrujnowanych wojną starych domach.

Autor pokazuje nam ciemne podwaliny współczesnego warszawskiego biznesu, którego błyszczące tryby nie zawsze są oparte na uczciwych podstawach. Ale nawet największe pieniądze nie uchronią przed utratą życia. A gdy ginie bogaty człowiek podejrzani są konkurenci, współpracownicy, brat, żona, zbyt wielu tak blisko, by szukać dalej, głębiej, a zwłaszcza dawniej.
Malując obrazy tej historii Krzysztof Bochus opowiada nam o złym człowieku, który w imię miłości był gotów popełniać najgorsze czyny. I nie dbał o innych ludzi. Liczyła się dla niego jedna kobieta. I nieważne co było przedtem, nieważne co będzie potem. Kochał do szaleństwa, ale miłość nie zrobiła z niego dobrego człowieka.
Przy okazji poznajemy wątki historii Wawra, o których nie wiemy, nie słyszeliśmy, bo zaginęły w ogromie relacji wojennego zła, a przecież każda ofiara, zasługuje pamięć i szacunek. Okruchy i odpryski tamtego bólu ciągle mogą zatruwać czyjeś serca. Żyć w bliskich ofiar tamtych zdarzeń. Jak miłość, tak i nienawiść, można hodować i pielęgnować przez lata.

Ta przeplatająca się rozdziałami mroczna historia wciąga czytelnika bez reszty. Koszmar zdarzeń wojennych przytłacza i ściska za gardło, współczesność widziana oczami ciężko doświadczonego przez życie głównego bohatera, prywatnego detektywa Marka Smugi, nie jawi się w jasnych barwach. Ale nie można odłożyć tej książki dopóki nie przeczyta się dlaczego „Jesteśmy więźniami przeszłości, nie ma jutra bez rozliczenia tego, co uczyniono nam wczoraj.”(s. 325).
Krzysztof Bochus wykreował zupełnie nowego bohatera, zwinnie wymykając się z ram posągowego Abella, rzutkiego Kukulki czy przygodowego Berga. Marek Smuga nie jest żadnym z nich, mając w sobie odrobinę każdego. Ma trudną przeszłość, bywa brutalny ale i zagubiony, jest sprytny i inteligentny, ale też przeszarżowuje i obrywa po głowie. Zamknięty w skorupie, długo nie pozwala się poznać, trudno go od razu polubić. Ale warto przebić się przez jego historię. Zrozumieć. Marek jest typem, który zyskuje przy bliższym poznaniu. Nie wiem czy zamiarem autora jest kolejna seria, ale ja chciałabym uczestniczyć w kolejnych sprawach Smugi.*

Tak jak powiodło się wykreowanie nowego bohatera, tak i znakomicie oddany jest klimat tła. Autor wielokrotnie udowadniał, że cień i mrok to jego żywioł. I jak przedtem Pomorze, tak teraz Warszawa nie jest tu cukierkowym miastem, pełnym tylko kolorowych kamieniczek Traktu Królewskiego czy szklanych wieżowców wokół nowego wolskiego „city”. To miasto z historią, przerażającą tą wojenną, trudną powojenną i często nieprzyjemną najnowszą. Pod tą warstwą, którą wolimy widzieć, jest ta której unikamy. Mroczna, czarna, noir. Czytelnik czuje ją w każdym zdaniu, dreszcz swobodnie przechadza się po karku, mięśnie mimowolnie napinają. Emocje!
Zachęcam Was do sięgnięcia po „Czarną krew”, do zanurzenia się nocnej Warszawie, mrocznym Wawrze i czarnej, esencjonalnej historii o miłości, chciwości i nienawiści.

*Czy to nazwisko dla Was też brzmi znajomo? Czy z zakamarków pamięci wyłania się cień postaci mądrego przyjaciela Tomka Wilmowskiego?

recenzja również na www.czytaska.pl

Są tacy autorzy, na których książki się czeka. Od pierwszej zapowiedzi chwyta każde zdanie, o czym opowie, jacy bohaterowie się pojawią, gdzie porwie nas akcja.
Jednym z takich autorów jest dla mnie Krzysztof Bochus. I tym razem Autor zabiera czytelników w mrok. „Kryminał noir z wielką historią w tle” doskonale opisuje to, co zawiera się...

więcej Pokaż mimo to