-
ArtykułyPlenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać1
-
ArtykułyW świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1
-
ArtykułyZaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać1
-
ArtykułyMa 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant4
Biblioteczka
2019-06-25
2019-03-25
2015-04-16
2018-09-30
Przez moment zastanawiałam się, czy w ogóle o "Toń" pisać (mam straszny odruch traktowania tego tytułu jako rzeczownika i odmieniania go i każdorazowe jego użycie kończy się backspace’em). Potem jednak pomyślałam sobie, że ostatnio rzadko czytam pozycje, które przede wszystkim mają sprawić mi radochę, a jeszcze rzadziej o nich piszę (pewnie dlatego, że wówczas nie mogę się pochwalić swoją elokwencją). No chyba, że okażą się kompletną stratą czasu, wtedy odbijam sobie to przy pomocy kąśliwej recenzji. Tymczasem Marta Kisiel trafiła już na ten blog dwa razy (kto chce, niech szuka, ja nie potrafię Wam z czystym sumieniem linkować tak starych opinii) + w ramach zeszłorocznych polecajek lekkich książek na wakacje. Nieobecność "Toń" byłaby więc wyjątkowo przykrym niedopatrzeniem – zarówno ze względu na moją długą i dobrą czytelniczą relację z autorką, jak i bardzo miłe wrażenia z tej konkretnej lektury.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2018/10/368-ton.html
Przez moment zastanawiałam się, czy w ogóle o "Toń" pisać (mam straszny odruch traktowania tego tytułu jako rzeczownika i odmieniania go i każdorazowe jego użycie kończy się backspace’em). Potem jednak pomyślałam sobie, że ostatnio rzadko czytam pozycje, które przede wszystkim mają sprawić mi radochę, a jeszcze rzadziej o nich piszę (pewnie dlatego, że wówczas nie mogę się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-22
Dobra, nie mogę nie dać oceny takiej jak pierwszemu tomowi, choć przecie jestem krytykancką małpą. Ale w miłości nie ma kompromisów. A to jest miłość. I najlepsze lekarstwo na jesienną deprechę. Kondensacja słodyczy, humoru, rodzinnego ciepła, odwołań do klasyki literatury i czystego horroru w postaci różowych królików. Śmiech i płacz gwarantowane. A przy Lichu Coelho może się schować. Już tęsknię.
Dobra, nie mogę nie dać oceny takiej jak pierwszemu tomowi, choć przecie jestem krytykancką małpą. Ale w miłości nie ma kompromisów. A to jest miłość. I najlepsze lekarstwo na jesienną deprechę. Kondensacja słodyczy, humoru, rodzinnego ciepła, odwołań do klasyki literatury i czystego horroru w postaci różowych królików. Śmiech i płacz gwarantowane. A przy Lichu Coelho może...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-09
Świetny pomysł, ale fabuła rozwija się przez jakieś 3/4 (jeśli nie 4/5) książki, a to nieco stron jednak jest. Akcja przerażająco powolna, ale... czyta się. I zakończenie niezłe. Plus za ciekawe umiejscowienie w czasie (ach, wczesny komunizm, ach) i nieużywanie go wyłącznie jako dekoracji oraz za brak podejścia "a dzieciaki to każdy fantastyczny pomysł łykną". Bo nie łykną. No i zdałam sobie sprawę, jak dawno nie sięgałam po młodzieżówki polskiej produkcji, poza Kosikiem oczywiście. Może się jeszcze do nich przekonam (choć wątpię). I chociaż po tym nie najwybitniejszym tomie pierwszym powinnam dwa razy zastanowić się przed sięgnięciem po, z definicji gorszą, kontynuację, to ta mnie wyjątkowo kusi. Ach, komuniści...
Świetny pomysł, ale fabuła rozwija się przez jakieś 3/4 (jeśli nie 4/5) książki, a to nieco stron jednak jest. Akcja przerażająco powolna, ale... czyta się. I zakończenie niezłe. Plus za ciekawe umiejscowienie w czasie (ach, wczesny komunizm, ach) i nieużywanie go wyłącznie jako dekoracji oraz za brak podejścia "a dzieciaki to każdy fantastyczny pomysł łykną". Bo nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-07
Stanowczo przeciętna. Z początku denerwował mnie styl i język pisania (dobór słów itp.), przy czym wina moim zdaniem leży i po stronie autorki, i tłumacza, ale zdołałam się przyzwyczaić. Wciąż twierdzę, że pisarka ma coś nie tak z rumienieniem się (jej bohaterowie czynią to dosyć często). Treść nie było ani zła, ani zachwycająca. Mocno przeciętna, wątek miłosny nudnawy i ogólnie słabe podejście do miłości. Brakowało nagłych zwrotów akcji oraz napięcia, nic mnie nie zaskoczyło. Mimo wszystko poprawna i w dziwny sposób miła. Czyta się niezwykle szybko. Wciąż mi czegoś w niej brakuje i nie sądzę, że zmieni się to w kolejnych częściach (bo będą chyba takowe?). Nieszczególnie polecam.
Stanowczo przeciętna. Z początku denerwował mnie styl i język pisania (dobór słów itp.), przy czym wina moim zdaniem leży i po stronie autorki, i tłumacza, ale zdołałam się przyzwyczaić. Wciąż twierdzę, że pisarka ma coś nie tak z rumienieniem się (jej bohaterowie czynią to dosyć często). Treść nie było ani zła, ani zachwycająca. Mocno przeciętna, wątek miłosny nudnawy i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-03
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/144-mechaniczne-pajaki-recenzja-22-stron.html
RECENZJA 22 STRON
Londyn 1888 rok, młoda lady Violet Adair właśnie przygotowuje się do swojego debiutu w kręgach towarzyskich miejscowej arystokracji. Zachowuje pozory dobrze ułożonej panny z szacownego domu, a w zaciszu własnego pokoju i wynajętym laboratorium oddaje się pasji konstruowania wynalazków, marząc o zgłoszeniu patentu na nowoczesną maszynę.
W codziennej pracy pomaga jej zaprzyjaźniony kamerdyner o tajemniczej przeszłości.
W trakcie balu w domu Adairów dochodzi do gwałtownej śmierci jednego z gości, lorda Stantona. Śledztwo przejmuje szefowa Secret Service królowej, jednak ma do przekazania niepokojące informacje. Lord został otruty, a innym członkom parlamentu też może grozić wielkie niebezpieczeństwo. Violet rozpoczyna własne dochodzenie, aby dotrzeć do prawdy i uchronić ojca. Odkrywa spisek i trafia do kostnicy , gdzie znajduje w ciele zmarłego egzotycznego pająka… Czy ma z tym coś wspólnego mężczyzna w przepasce, którego widziała na balu? Dokąd zaprowadzi ją to dziwne odkrycie?
[źródło opisu: okładka]
Pozwolę sobie doprecyzować tytuł: 22 strony są po odliczeniu początkowych i składają się na prolog oraz rozdział pierwszy. A prawdę mówiąc, marszczyłam me piękne czoło już w połowie strony drugiej [czyli szóstej], a dosyć miałam trzy strony później. Ale wytrwałam, by opowiedzieć Wam o okropieństwach, którym się nawet filozofom nie śniło [bo oni wierzyli w instytucje tłumacza, korektora, a wreszcie redakcji].
Wiem, że większość zawartych w tej recenzji kfjadkuf będzie nieco przejaskrawiona, ale jest to trzecia książka po Dziewczynie w czerwonej pelerynie i Michaelu Vey, którą czytałam z kartką i długopisem pod ręką, żeby wypisać popisowe numery! Recenzją właściwie ciężko to nazwać, bo właściwie bazuje... na tym. Ale łapcie. Swoją drogą sądziłam, że tłumaczenia odsiewają największy syf. Myliłam się, mea culpa. Mam za swoje.
Przepraszam jednocześnie, że nie dopełniłam mojego recenzenckiego obowiązku, ale nie pozwoliła mi na to godność czytelnika. Tego zwyczajnie nie dało się czytać. Moim zdaniem wina przede wszystkim leży po stronie tłumaczki. Język oryginału to niemiecki [chociaż zastanawia mnie tytuł po angielski] i każdy, kto się z nim zetknął, wie, że ma zupełnie inną składnię niż polski. To chyba w tym leży problem. Bo mój główny zarzut, obok licznych kfjadkuf, to przedziwna konstrukcja zdań. To nawet nie brzmi. Odniosłam wrażenie, że nawet jeśli pani Aldona Zaniewska zna dobrze niemiecki, to polskiego już niezupełnie. I tu pragnę się zapytać: gdzie się podziała korekta oraz redakcja? Część błędów to literówki, a część to zwyczajne logiki, które osoba wykształcona popełnić może przez nieuwagę [choć może nie w takiej ilości], ale ktoś to chyba czytał, tak? A może biblioteki dostają wersje BETA? [To by wyjaśniło, dlaczego chyba nikt o tym nie napisał]. Wiem, że nie możecie się doczekać jakże barwnych przykładów, a więc oto garść:
- w milczeniu i jak najciszej [s. 18] - Oczywiście! Bo kiedy milczysz, to zazwyczaj nie po to, by być cicho [tylko dlatego, że słów ci zabrakło i musisz się naładować zanim zaczniesz znów drzeć japę].
- W każdym razie minie jeszcze długi czas, zanim znajdę odpowiedniego mężczyznę. - Najlepiej wynalazcy. [s. 19]
- Niech pan to potraktuje jako małe wyrównanie natury za te rzeczy, które my, kobiety, musimy znosić. [s. 19] - A więc wyrównanie natury? Fascynujące!
chłodziła sobie w salonie czoło - Też by mi się przydało, aczkolwiek ograniczę się tylko do facepalmu.
- przycisnęła dźwignię [s. 13] - Ciekawe, w którą stronę? Chociaż w sumie może wyśmiewam się z ludzkiej tragedii: w końcu do przyciśnięcia dźwigni chyba potrzebna jest znaczniejsza waga. A o tej u panienki Violet nic mowy nie było.
- A teraz proszę zwrócić uwagę na częstotliwość wyrazów Alfred, Violet oraz być w różnych formach:
Tymczasem Alfred znalazł listę gości. Przechodząc, szybko rzucił okiem na Violet. Chociaż mina mu się przy tym nie zmieniła [jakie górnolotne swoją drogą], Violet wiedziała, że nieźle go bawiła ta sytuacja.
Czasem miała wrażenie, że lepiej zna swojego majordomusa niż rodziców, mimo że był u nich na służbie dopiero od trzech lat. Co Alfred robił wcześniej, nikogo nie interesowało, jeśli w papierach wszystko było w porządku.
Jednak Violet nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała odkryć tajemnic Alfreda. Mimo jego nienagannych referencji czuła, że coś się nie zgadza, i miała rację.
Zwrócić należy również uwagę [chociaż to już bardziej do kolejnej części recenzji] na przenikliwość panienki Violet! Godna Sherlocka Holmesa! Można by niemal stwierdzić, że cokolwiek panienka Violet pomyśli, staje się rzeczywistością!
- I jedno z najlepszych: Jak każda metropolia, również londyńska nekropolia Highgate miała swoje pałace. - Kochane dzieci! Jeśli dwa słowa różnią się od siebie dwoma literami, to prawdopodobnie nie jest tylko czyjaś złośliwość, ale to naprawdę są wyrazy o zupełnie innym znaczeniu! A tak bardziej serio, to dostrzegam tu chyba początkowy zamysł, jednak wyszło, jak wyszło.
- Uparte wstawki miss, lady czy milady [te dwa ostatnie to się właściwie używa głównie do żon lordów, a nie jako pani...]
Druga część zarzutów należy już jednak tylko i wyłącznie do autorki. Bo Mechaniczne pająki to nie jest genialny twór skrzywdzony przez polskie wydanie. On również ma sporo za uszami:
-Wściekła chwyciła gumkę i trzeci raz z rzędu wytarła tę samą linię. - Zazwyczaj w błędnym projekcie winna nie jest konkretna linia, ale całościowy zamysł... Lecz co ja się na tym znam.
- "Szybko sprawdziła minę w lustrze, ponieważ gdyby zaprezentowała tak kwaśny wyraz twarzy, jaki miała, niewątpliwie sprowokowałaby ciąg pytań i podejrzeń. Uśmiechnęła się zatem i wyszła z pokoju." - Drogie panie! Złość nie tylko jak widać szkodzi urodzie, ale też budzi podejrzenia! Swoją drogą, nie sądziłam, że tak ciężko określić wyraz własnej twarzy i go zmienić! Że też niektórzy umieją się uśmiechnąć tylko przed lustrem [narcyzy jedne!].
- Pokojówki podające do stołu - w zamożnym domu to było nie do pomyślenia.
W pewnej scenie panienka Violet słyszy skradające się do swych pokoi pokojówki [by nie obudzić państwa], ale jak sama biegnie to nie słychać na pewno -_-
- Skórzany gorset [z czego wiem, w tamtych czasach już się takich raczej nie używało - takie steampunk!], który, jako że była to bardzo zaradna dziewczyna, panienka Violet zakładała sobie sama!
- Dziewczyna pełnoletnia w wieku 18 lat?!
- A oto coś godnego Paulo Coehlo: W siedemnastym roku życia często zauważała, że idealizm mógł coś zmienić tylko w pewnych warunkach. [s. 23]
-Dlaczego kamerdyner [przepraszam: majordomus!] musi mieć zawsze na imię Alfred?! To się już chyba pod dyskryminację zalicza!
- Parowy zegarek. Tutaj warto spojrzeć się na oryginalny tytuł: Clockwork. Czyli coś działające wedle mechanizmu zegarka, na polski tłumaczone z braku właściwego słowa jako mechaniczne. A tutaj zaserwowano nam zegarek, który miast być nakręcany, jak Pan Bóg przykazał, działa dzięki... parze? Jakie to dziadostwo duże musiałoby być?!
-Ogółem to z parą jest problem tego typu, że jej okres to I połowa XIX w. A tutaj mamy wyraźnie napisane:1888 rok. Gdzie się podział węgiel? Czy steampunk odebrał całkowicie autorce pomyślunek? Bo jest para napisane? Kfjadkuf jest na pewno więcej, ale ciężko je udowodnić, bo ten Londyn stworzono niejako "od podstaw" [np. maszyna kuchenna - s. 17]
A teraz, uwaga, uwaga, wielki finał! Skupcie się, bo trzeba wysilić wyobraźnię! Mechaniczna kombinowana broń wyposażona w bębenek rewolweru, kastet i ostrze noża, które w razie potrzeby można było szybko uruchomić. [s. 26] Widzicie to? Ten multitool bojowy?! Toż to wspaniały wynalazek! Nic tylko wziąć to ostrze noża, które w razie potrzeby można było szybko uruchomić, uruchomić je i wydłubać sobie oczy, żeby nie musieć więcej takich rzeczy czytać!
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/07/144-mechaniczne-pajaki-recenzja-22-stron.html
RECENZJA 22 STRON
Londyn 1888 rok, młoda lady Violet Adair właśnie przygotowuje się do swojego debiutu w kręgach towarzyskich miejscowej arystokracji. Zachowuje pozory dobrze ułożonej panny z szacownego domu, a w zaciszu własnego pokoju i wynajętym laboratorium oddaje się...
2015-10-31
Zapraszam do dyskusji:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/11/179-marta-kisiel-dozywocie-z.html
Jakiś czas temu, jak pewnie pamiętacie, recenzowałam Nomen Omen, najnowszą powieść Marty Kisiel. No i plum, wpadłam. Zakochałam się bezgranicznie. Ale powiem Wam coś w sekrecie. To było tylko zauroczenie. Prawdziwa miłość nadeszła dopiero teraz.
Siła wyższa bez wątpienia jest kobietą, Pech bez wątpienia mężczyzną, a Licho... licho je tam wie. Poza tym płeć uczulonego na własne pierze anioła stróża z manią czystości to dla Konrada Romańczuka [głównej osoby tego dramatu] bynajmniej nie największy problem.
Z połączonych mocy nadprzyrodzonego trio powstaje bowiem fatum z prawdziwego zdarzenia: klątwa ciekawych czasów. Będzie ona odtąd sprawowała dożywotni nadzór nad każdym krokiem Konrada, świeżo upieczonego spadkobiercy Lichotki, wiekowego domu z upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy, oraz całym dobrodziejstwem inwentarza:
Nieszczęsną duszą panicza Szczęsnego, seryjnego samobójcy, poety, mistrza całorocznej depresji i haftu krzyżykowego - sztuk 1.
Mackami szefa kuchni o chrypiącym imieniu [Krakers, jakby ktoś pytał], przybyłego wprost z głębin odwiecznego ZUA - sztuk minimum 8.
Utopcami zawsze nie w tej łazience co trzeba - sztuk 4.
Najprawdziwszą Zmorą w postaci charakternej kotki - sztuk 1 plus 4 kły i 18 pazurów w pakiecie.
Wrednym, różowym królikiem, niepozornym omenem straszliwej zagłady - zbiór nieprzeliczalny.
Tylko właściwie kto tu kogo dostał w spadku: Konrad dożywotników czy dożywotnicy Konrada?
[źródło opisu: okładka]
Tak, musiałam po prostu przepisać ten mocno przydługi opis z okładki. Przepisać, bo nie znalazłam go nigdzie gotowego do kopiuj-wklej. Namęczyłam się więc chwilkę, a wszystko po to, abyście zakosztowali tego, co według mnie samo w sobie wystarczy, aby zachęcić czytelnika do lektury Dożywocia. Ale mimo wszystko pokuszę się jeszcze o recenzję.
To wciąga. I nie chodzi mi nawet o to, że spomiędzy kartek wyskakuje jedna z niezliczonego macek Krakersa i zaciąga cię do piwnicy Lichotki. O nie. To ta historia. To wszystko jej wina.
Ale od początku. Śmiem twierdzić, że tę powieść [albo zbiór opowiadań, zależy jak określić te pięć długaśnych rozdziałów] bardzo ciężko było zepsuć. Gdy teraz na to patrzę, to pomysł nie wydaje jakiś niezwykły: różne już domy w literaturze i filmach dziedziczono. Jednak gdy ałtorka* stworzyła tak oryginalne postacie, to gdziekolwiek by ich nie umieściła, powstałby istny samograj.
No bo jak nie pokochać uczulonego na własne pierze aniołka w bamboszkach [dodającego do każdego zdania alleluja], ducha, który wyłącznie czystym przypadkiem zdaje się parodią mickiewiczowskiego Upiora, piekielnego potwora z tendencją do dokarmiania wszystkiego wokoło czy morderczego Rudolfa Valentino? No i jeszcze garść bohaterów mniej lub bardziej drugoplanowych. Oni nigdy nie pozwolą człowiekowi się nudzić lub choćby odpocząć... A przynajmniej Konradowi.
On sam również nie wypada na ich tle jakoś blado. Mieszczuch, mały egocentryk, a do tego stereotypowy stereotypowy pisarz "literatury ambitnej"? Biere. No w końcu nie każdy przychodzi na spotkanie autorskie ze wściekle różowym królikiem pod pachą...
Kompilacja tak wyrazistych bohaterów może prowadzić tylko do jednego: gigantycznych salw śmiechu. Płakałam. I to nie raz. Uwaga: barwny język i styl z toną zaskakujących metafor połączony ze świetnym rozplanowaniem scen powoduje efekty zbyt silne dla obdarzonego słabym sercem czytelnika. Ałtorce* udało się coś niezwykłego: zaczynałam się śmiać jeszcze przed właściwymi wydarzeniami; z każdym słowem w mojej głowie pojawiało się coraz głośniejsze: Nie no, to chyba nie będzie... I zawsze było.
Jednocześnie, co już powtarzałam przy okazji Nomen Omen, dowcip Marty Kisiel nie jest ani pikantny, ani złośliwy. Pomimo wyraźnie ostrego pióra, udaje jej się tworzyć opowieść ciepłą, wręcz rodzinną [no dobra, może lepiej nie dawajcie tego dzieciom], ze wzruszającym morałem. Bo choć z każdej kolejnej perypetii Konrad wychodzi coraz bardziej połamany i/lub wściekły, to w którymś momencie zaczyna rozumieć swoją miłość do dożywotników.
Dożywocie to wyjątkowa lektura, która wciągnęła mnie na dwa dni. Śmiało mogę nazwać je jedną z najlepszych książek, jakie czytałam w tym roku. Aczkolwiek dziwnie mi jakoś, że powieść typowo rozrywkowa deklasuje wiele wybitnych dzieł. Dlatego znajdę jeden minusik: wątek Puk. Ałtorka* twierdzi, że bohaterka wydaje się płytka, bo za dużo przestrzeni jeszcze nie dostała. Dobra, poczekamy, zobaczymy -_- Oby jak najprędzej.
No właśnie, internety plotkują, że takowe będzie. I lepiej żeby było. Bo ja już na gwoździach siadam. A Wam radzę, abyście przeczytali jak najprędzej. Bo mam instynkt ewangelizatora i będę mordować. No sio, do księgarni.
Marre
*Tak ma być, zaufajcie.
PS. Martwi mnie tylko jedno: Dożywocie to debiut. Późniejszy Nomen Omen nie był aż tak dobry. To chyba nie oznacza tendencji spadkowej? :o
Zapraszam do dyskusji:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/11/179-marta-kisiel-dozywocie-z.html
Jakiś czas temu, jak pewnie pamiętacie, recenzowałam Nomen Omen, najnowszą powieść Marty Kisiel. No i plum, wpadłam. Zakochałam się bezgranicznie. Ale powiem Wam coś w sekrecie. To było tylko zauroczenie. Prawdziwa miłość nadeszła dopiero teraz.
Siła wyższa bez...
miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Los nigdy nie był łaskawy dla Salomei Klementyny Przygody. Pewnego dnia, gdy matka po raz kolejny usiłuje uświadomić ją w kwestii Salkowej seksualności, dziewczyna idzie za radą babci i postanawia przeprowadzić się do Wrocławia. Tam zamieszkuje u osobliwych, rozmnażających się w dziwny sposób staruszek, zaczyna sypiać w jednym łóżku z papugą, a to dopiero początek kłopotów... Bo prawdziwy Sajgon zaczyna się, gdy jej własny brat postanawia koniecznie utopić ją w Wiśle. To nie jest normalne!
Do tej książki podchodziłam niepewnie, jak do każdej książki humorystycznej. Bo z nimi to zazwyczaj wóz albo przewóz: są śmieszne albo głupie. A nawet jeśli śmieszne, to mogą nie posiadać fabuły. Pod tym względem Nomen Omen jest ideałem.
[Zwymyślała taksówkarza od serca, obficie plując jadem, świętym oburzeniem i resztkami wody z Odry.]
Jej największą zaletą jest chyba emanujące każdą dziurą ciepło. Z takim nagromadzeniem humoru łatwo było przeholować i popaść w zbytnią sarkastyczność czy wręcz złośliwość. A jednak tak się nie stało. Zacznijmy od głównej bohaterki. Salka jest prawdziwą ofiarą losu, w życiu na pewno doświadczyłaby wiele hejtu, ale u czytelnika wywołuje tylko ten pełen współczucia uśmiech. To samo tyczy się Niedasia: to prawdziwy pasożyt społeczny, ale i tak nie sposób nie czuć do niego sympatii. Jak i do pozostałych postaci: rozmnażających się sióstr Bolesnych, Bartka stanowiącego kwintesencję studenta filologii czy nieco mnie przerażającej Basi. Humoru jest naprawdę dużo i to wysokim poziomie. I mówiąc tak, nie mam na myśli dowcipów zrozumiałych jedynie dla filologów. Chodzi mi o brak żartów zboczonych, rodem z rynsztoka. Wreszcie można pośmiać z czegoś, co nie jest fragmentem anatomii ludzkiego ciała.
[Człowiek człowiekowi panią z dziekanatu.]
Przy tym autorce udało się nie zgubić fabuły. Jest lekka i niezobowiązująca, świetnie komponuje się z pozostałymi elementami powieści. Mimo że przez większość czasu dominuje śmieszno-absurdalna atmosfera, to znalazło się też miejsce na rozliczanie z historią i nie tylko. Bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło, bo oczekiwałam głupiutkiej historyjki, a książka okazała się dużo głębsza!
[Ach, rozumiem... Znaczy nie rozumiem, ale zaczynam się przyzwyczajać.]
Nomen Omen oczarował(o) mnie pod każdym względem. Książkę połknęłam w jeden dzień, co wydaje w nawale obowiązków wydaje mi się niewykonalne. I obiecuję, że wy również się nie oderwiecie :)
miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLos nigdy nie był łaskawy dla Salomei Klementyny Przygody. Pewnego dnia, gdy matka po raz kolejny usiłuje uświadomić ją w kwestii Salkowej seksualności, dziewczyna idzie za radą babci i postanawia przeprowadzić się do Wrocławia. Tam zamieszkuje u osobliwych, rozmnażających się w dziwny sposób staruszek, zaczyna sypiać w jednym łóżku z...