-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Biblioteczka
1992-08-06
2024-05-24
2024-05-14
Swego rodzaju nieporozumienie. Może 20% książki to faktycznie historia samurajów, na ogół zassana z kilku starszych książek (i to tych wydanych po polsku jeszcze za czasów PRL-u), a także pobieżne informacje o twórcach mieczy i samym uzbrojeniu. Cała reszta to... obrazki. I nie, nie mieczy czy samurajów (tzn. takie też są, ale dosłownie z tuzin, jako wkładka na końcu). To po prostu ryciny z pozami przybieranymi przez samurajów podczas walki pojedynczo, we dwóch, w tym stylu, czy tamtym.
Książka być może będzie więc przydatna dla kogoś, kto chciałby mieczem walczyć, ale o samych samurajach warto szukać wiedzy w innych publikacjach, bo tutaj nie dowiemy się zbyt wiele.
Swego rodzaju nieporozumienie. Może 20% książki to faktycznie historia samurajów, na ogół zassana z kilku starszych książek (i to tych wydanych po polsku jeszcze za czasów PRL-u), a także pobieżne informacje o twórcach mieczy i samym uzbrojeniu. Cała reszta to... obrazki. I nie, nie mieczy czy samurajów (tzn. takie też są, ale dosłownie z tuzin, jako wkładka na końcu). To...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-20
Mocno przeciętna bajka, w której z fantastyczności jest tylko podrzucenie bohatera na zaczarowanym koniu (scena jest wyjątkowo absurdalna). Reszta to romans w kostiumie z grubsza arabskim. Z grubsza, bo bohater pochodzi z gruzińskiego Tyflisu (Tbilisi), a udaje się do niesprecyzowanego miasta Chałaf, którego nigdzie w sieci nie sposób znaleźć (być może chodzi o jakąś miejscowość w Iranie, ale trudno zyskać pewność).
Ani tu więc uroku, ani wdzięku, na dokładkę zaś rzecz jest już dziś wątpliwa moralnie (skoro bohater weźmie sobie za żonę upatrzoną kobietę, to rywal do jej ręki otrzyma za żonę siostrę bohatera - niezależnie od jej zdania na ten temat).
Lektura do zapomnienia.
Mocno przeciętna bajka, w której z fantastyczności jest tylko podrzucenie bohatera na zaczarowanym koniu (scena jest wyjątkowo absurdalna). Reszta to romans w kostiumie z grubsza arabskim. Z grubsza, bo bohater pochodzi z gruzińskiego Tyflisu (Tbilisi), a udaje się do niesprecyzowanego miasta Chałaf, którego nigdzie w sieci nie sposób znaleźć (być może chodzi o jakąś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-29
Książka wyczuwalnie stara, niedoredagowana, na obecne czasy pełna banałów i frazesów. Dziś już raczej wstyd ją wznawiać.
Oryginalnie opracowanie wyszło drukiem w roku 1970. Wtedy być może miało sens, bo wiedza na temat średniowiecza była raczej skąpa i każda nowa książka mocno ją poszerzała. Od tego czasu - a minęło już przecież ponad pół wieku - sytuacja zmieniła się diametralnie i mamy zarówno nieporównanie lepszy dostęp do źródeł, jak i możemy przebierać w dość bogatej literaturze przedmiotu. Książka Samsonowicza, żeby dotrzymać kroku poszerzającemu się zasobowi wiedzy, musiałaby być zmodernizowana, a zawarte w niej źródła solidnie przejrzane i zaktualizowane. Wydawca ograniczył się jednak tylko do dorzucenia malutkiego rozdzialiku z tytułami opracowań "z ostatnich trzydziestu lat", pisanego gdzieś pod koniec lat 90., więc w roku 2017 - kiedy światło dzienne ujrzało piąte już wydanie książki - też już nieaktualnego.
Ktoś mógłby spytać - ale w czym problem? No na przykład w tym, że gros źródeł drukowanych mimo wszystko pochodzi sprzed 1965 roku, a wiele z nich w ogóle sprzed wojny. Że podawane w przypisach sygnatury źródeł archiwalnych najpewniej nie zostały zweryfikowane i mogą już być nieaktualne, bo przez ostatnie półwiecze sporo archiwów przewróciło do góry nogami numeracje swoich zasobów. Że - skoro jest to już piąte wydanie, i skoro uwspółcześniano niektóre zasady pisowni (tworząc przy okazji różne niezręczności, jak np. "dzień patrona wybierano nieprzypadkowo, ale w związku z mającymi nadejść wydarzeniami"; pierwotnie było tam "nie przypadkowo") - można było usunąć różne błędy językowe, przez które chwilami tekst jest zwyczajnie niezrozumiały (przygotowywanie się do zawodu "od lat dziennych"). I można było zadbać o to, żeby nie kłuł w oczy kompromitująco nieaktualny kawałek w brzmieniu "obecny plac Dzierżyńskiego", sam jeden świadczący o leciwości opracowania (dla niezorientowanych - plac ów zwie się Bankowym już od 35 lat).
Owszem, niektóre drobiazgi są umiarkowanie ciekawe, jak choćby kwestia małżeństw i liczby dzieci, a także długości czasu pracy, ale są to rzadkie rodzynki wciśnięte w nieciekawy, chaotycznie poprowadzony tekst, skaczący raz po Europie, raz po Polsce, bez jakiegoś konkretnego schematu. Lekturę urozmaicają obrazki z epoki - nie wiem, czy dorzucone dopiero w tym wydaniu, czy już wcześniej - ale i z nimi nie wszystko jest w porządku, bo np. jeden z nich, przedstawiający bawiącą się młodzież, został opisany jako "średniowieczni hipsterzy". Co jest bardziej żenujące niż dowcipne.
Uchybień i niedoróbek jest w książce zresztą znacznie więcej (np. nie wszystkie miasta są podawane w formie spolszczonej; autor nie zauważył też, że szybkie znajdowanie mężów przez wdowy po majstrach nie wynikało z atrakcyjności ich majątku, a z przepisów cechowych), co w powiązaniu z kiepską narracją i mnóstwem ogólników powoduje, że książkę odkłada się z poczuciem straconego czasu.
Książka wyczuwalnie stara, niedoredagowana, na obecne czasy pełna banałów i frazesów. Dziś już raczej wstyd ją wznawiać.
Oryginalnie opracowanie wyszło drukiem w roku 1970. Wtedy być może miało sens, bo wiedza na temat średniowiecza była raczej skąpa i każda nowa książka mocno ją poszerzała. Od tego czasu - a minęło już przecież ponad pół wieku - sytuacja zmieniła się...
2022-09-17
Bardzo lubię prozę Tima Powersa. Wręcz byłem zakochany w "Sercu Zachodu", a i "Wrota Anubisa" oraz "Groza jej spojrzenia" bardzo mi się podobały. Ale już "Ostatnia odzywka" i "Data ważności" trochę mnie rozczarowały. Zaś "Na nieznanych wodach" jest rozczarowaniem pełną gębą.
Dopiero za drugim podejściem udało mi się przebrnąć barierę setnej strony, a mimo to nadal nie byłem w stanie wykrzesać w sobie większego zainteresowania fabułą, postaciami czy wykreowaną rzeczywistością. Nie wiem, może częściowo wynikało to stąd, że chyba wyrosłem już z pirackiej beletrystki, ale spory wpływ miała tutaj na pewno niezbyt udana forma, w jakiej Powers przedstawił opowieść.
W jednym worku upchnął bowiem powieść historyczną (czasy Czarnobrodego i pirackich Karaibów drugiej dekady XVIII wieku), awanturniczą (brać piracka, rapiery i takie tam), dramat (przyczyna wyprawy na Karaiby) i romans (w sumie kilkuwątkowy), całość zaś - tradycyjnie już - podbudował magią. Owszem, udało mu się to z grubsza spleść w interesujący konglomerat, ale w ferworze twórczej pracy zapomniał o sensownej konstrukcji fabuły, o jej tempie oraz punktach zwrotnych i kulminacyjnych. W efekcie przez chwilkę coś się gdzieś dzieje, przytrafi się krótka walka czy bitewne starcie, po czym zaraz znika przywalone główną częścią narracyjną, kręcącą się tak naprawdę nie do końca wiadomo, wokół czego (często osią jest niby Elizabeth Hurwood, ale raz jest to wyraźnie widoczne, a kiedy indziej - wcale nieistotne). Kiepsko jest też z postaciami, których los jest nam na ogół absolutnie obojętny.
Fajnie więc, że na bazie "Na nieznanych wodach" dało się skroić czwartą część "Piratów z Karaibów", bo chociaż w ten sposób możliwe było skonsumowanie części pomysłów w przyzwoity sposób. Ze znacznie skromniejszą stratą czasu.
Bardzo lubię prozę Tima Powersa. Wręcz byłem zakochany w "Sercu Zachodu", a i "Wrota Anubisa" oraz "Groza jej spojrzenia" bardzo mi się podobały. Ale już "Ostatnia odzywka" i "Data ważności" trochę mnie rozczarowały. Zaś "Na nieznanych wodach" jest rozczarowaniem pełną gębą.
Dopiero za drugim podejściem udało mi się przebrnąć barierę setnej strony, a mimo to nadal nie...
2023-12-30
Fajne obrazki, przyjemna bajeczka, ale film fafdziesiąt razy lepszy.
Fajne obrazki, przyjemna bajeczka, ale film fafdziesiąt razy lepszy.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-16
Książka warta przejrzenia, zawierająca sporo ciekawych informacji o ulicach, budynkach czy zakładach przemysłowych Woli, wzbogacona szeregiem zdjęć tak historycznych, jak i współczesnych (w rozumieniu roku 2010), ogólnie jednak sprawiająca wrażenie worka, do którego zostało wrzucone wszystko, co wpadło autorom pod rękę. Nie ma tu bowiem mowy o żadnej systematyczności, co jest o tyle istotne, że mimo wszystko miał to być w założeniu spacerownik/przewodnik i biorąc taką publikację do ręki należałoby się spodziewać nanizania atrakcji na jakąś konkretną spacerową trasę, czy chociaż posortowania ich rejonami. A tu nic z tych rzeczy nie występuje.
Ponieważ jednak publikacji o historii Woli jest tyle, co kot napłakał, trzeba lubić, co się ma.
Książka warta przejrzenia, zawierająca sporo ciekawych informacji o ulicach, budynkach czy zakładach przemysłowych Woli, wzbogacona szeregiem zdjęć tak historycznych, jak i współczesnych (w rozumieniu roku 2010), ogólnie jednak sprawiająca wrażenie worka, do którego zostało wrzucone wszystko, co wpadło autorom pod rękę. Nie ma tu bowiem mowy o żadnej systematyczności, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to1999-03-05
2023-12-08
Ależ się ten numer błyskawicznie zestarzał. Serial "Jonathan Strange & Mr Norrell" gdzieś tam przeleciał, chyba nawet nie zahaczając o nasze media. Dywagacje o kierunkach rozwoju DC Comics i Marvela są już nieaktualne. Relacje z dawno zapomnianych konwentów to czysta archeologia. Sposób przyznawania Zajdli nadal budzi emocje, ale już mniejsze, bo wszyscy przywykli, że otrzymanie nagrody wiąże się z wciąż malejącym prestiżem. Promowany przez rozmowę i recenzję Piotr Patykiewicz kilka lat temu zamilkł. John Boorman nic już nie kręci. Zostaje rozmowa z Tedem Chiangiem, krótkie wspomnienie Pilipiuka ze Szmulek i przypomnienie prozy Teodora Tripplina. Oraz cztery teksty literackie, nie żeby szczególnie wysokich lotów.
"Zostań jeszcze trochę" Jędrzeja Szlachetki proponuje nie do końca jasny koncept odejścia boga, co wiąże się z pewnymi zawirowaniami w konsystencji rzeczywistości. "Za wolność waszą" Adama Podlewskiego to z kolei krótki, ale robiący wrażenie tekst ze wspomaganiem powstańczych walk przez przejmujących kontrolę nad powstańcami graczy komputerowych, mających wdrukowane nawyki pola bitwy. Do kompletu dochodzi "Konrad" Macieja Maciejewskiego, oparty na dobrym pomyśle (wątpliwości nt. realności naszego świata), ale zbędnie rozciągnięty i przez większość fabuły niezbyt ciekawy, między innymi dzięki fatalnie koślawym rysunkom. Stawkę zamyka pierwsza część powieści "Oko Cyklonu" Pawła Majki, trochę odstręczająca toporną psychologią postaci i nadmierną dawką niesłużącego niczemu detalu.
Jak na mój gust - jak dotąd nie miało się do czynienia z tym numerem "Smokopolitana", to obecnie nie ma co już brać go do ręki.
Ależ się ten numer błyskawicznie zestarzał. Serial "Jonathan Strange & Mr Norrell" gdzieś tam przeleciał, chyba nawet nie zahaczając o nasze media. Dywagacje o kierunkach rozwoju DC Comics i Marvela są już nieaktualne. Relacje z dawno zapomnianych konwentów to czysta archeologia. Sposób przyznawania Zajdli nadal budzi emocje, ale już mniejsze, bo wszyscy przywykli, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-07
Przerost ambicji nad umiejętnościami. Czy może inaczej - opowiadania są napisane z dużym literackim zacięciem, z dążeniem do zbudowania głębszej psychologii postaci i surowego, nieco fatalistycznego klimatu, tyle że niemal za każdym razem powstaje pytanie - po co było to pisać? Bo autor ewidentnie nie potrafi w sposób klarowny przekazać myśli przewodniej, gubiąc się w niemalże poetyckich metaforach i eksperymentując z formą - do momentu, w którym następuje znudzenie tekstem. Bo wtedy ciach! I zostajemy z pakułami w ręce.
Z jedenastu opowiadań za w pełni udane można uznać jedynie trzy: "Czarne Stawy" (stary wojownik szykuje się do odejścia ze świata), "Ziemia Obiecana" (marzący o tytułowej krainie chłopak dociera do górskiej kotliny, w której poznaje piękną dziewczynę) i "Leśni chłopcy" (partyzanci pod koniec wojny, z dowódcą w jakiś sposób związanym z leśną panią śmierci). Pozostałe teksty są z różnych względów niedorobione.
"Droga na zachód" proponuje wybuch III wojny światowej w czasach PRL-u, tyle że nie dość, że nie ma tu w zasięgu wzroku Rosjan (a powinno ich być mrowie), to jeszcze budzi wątpliwości radioaktywność miast NRD (rakiety zachodnie raczej były nakierowane na Polskę i ZSRR) i wprowadzenie do fabuły czegoś w rodzaju mutantów. "Biel, tylko biel", z przewodnikiem wiodącym w góry wielmożę ze sługą, ma zupełnie mętny finał (nie wiadomo, czy ostatni segment ma być retrospekcją, bo narracja się z nimi miesza, czy może jednak czymś więcej). Jeszcze gorzej jest z następnymi tekstami, które w całości są mętne - "Ogniem na ziemi" (postapokaliptyczna młodzież kryjąca się przed Starymi z wież), "Nexusem" (ucieczka androida, wzbogacona nieczytelną symboliką), "Idąc w cieniu wieży" (błazen i złodziej wspinają się niekończącą się wieżą) oraz "Pieśnią z doliny" (ojciec dziewczynki z łamliwymi kośćmi rozmyśla, co powie Bogu na temat córki). Troszkę lepiej wypada kończący zbiór "Rybak, perła i diabeł-krab", nawet jeśli fantastyka jest w nim mocno umowna (dekoracyjnie dorzucony gadający krab i sugestia, że glob płynie przez przestrzeń kosmiczną na żółwiu).
O tytułowych "Labiryntach" celowo nie wspomniałem, bo to nie fantastyka (zemsta na rozbójnikach za zamordowanie żony).
Książka daje więc średnią satysfakcję czytelniczą, a same teksty nie zapadają w pamięć. Bo może językowo nie są złe, ale co z tego, skoro po lekturze nie wiadomo, co konkretnie autor miał na myśli...
Przerost ambicji nad umiejętnościami. Czy może inaczej - opowiadania są napisane z dużym literackim zacięciem, z dążeniem do zbudowania głębszej psychologii postaci i surowego, nieco fatalistycznego klimatu, tyle że niemal za każdym razem powstaje pytanie - po co było to pisać? Bo autor ewidentnie nie potrafi w sposób klarowny przekazać myśli przewodniej, gubiąc się w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-03
Niestety, książka mnie pokonała. Owszem, jest to świetny obrazek z dawno minionego Iranu, z mnóstwem obyczajowych smaczków, z bogatym nazewnictwem tradycyjnym i ogólnie nieco surrealistycznym klimatem, ale mniej więcej w połowie opowieści autor zgubił mnie po kolejnym narracyjnym przeskoku. Czy też może raczej - odechciało mi się uważniej śledzić tok narracji, bo na fabułę "Ślepej sowy" składa się szereg rojeń, snów i narkotycznych wizji splecionych z rzeczywistością, pociętych na rozdziały wedle niejasnego klucza i niekoniecznie zazębiających się nawzajem.
Miesza się tu przypadkowość małżeństwa, oziębłość żony w stosunku do bohatera, przy jednoczesnym dzieleniu się wdziękami z praktycznie każdym z sąsiedztwa, obniżające się u bohatera poczucie własnej wartości, spirala uzależnienia od opium i specyficzne relacje z piastunką. Co z tego wszystkiego ma wynikać? No właśnie niewiele - poza finałowym czynem.
Jak dla mnie sama egzotyka to w tym momencie za mało, żeby uznać książkę za wartościową...
Niestety, książka mnie pokonała. Owszem, jest to świetny obrazek z dawno minionego Iranu, z mnóstwem obyczajowych smaczków, z bogatym nazewnictwem tradycyjnym i ogólnie nieco surrealistycznym klimatem, ale mniej więcej w połowie opowieści autor zgubił mnie po kolejnym narracyjnym przeskoku. Czy też może raczej - odechciało mi się uważniej śledzić tok narracji, bo na fabułę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-20
Broszurkę chyba można już traktować jako zaszłość epoki, z tym całym usilnym drapowaniem Kopernika na rdzennie polskiego astronoma, z rozbudowanym drzewem genealogicznym, w którym są same przyjemnie polsko brzmiące nazwiska.
Nie znaczy to jednak, że wydawnictwo jest pozbawione wartości. Są tu chyba wciąż w miarę aktualne informacje o miejscu zamieszkania Kopernika w Toruniu, sensownie została przedstawiona droga ustalenia tych miejsc, a także opisane jest pokrótce środowisko, w którym Kopernik się obracał. Uważam jednak, że w dzisiejszej dobie należy sięgać po nowsze publikacje, przedstawiające bardziej wyważony, zaktualizowany stan wiedzy. A te książeczkę można sobie co najwyżej trzymać jako ciekawostkę.
Broszurkę chyba można już traktować jako zaszłość epoki, z tym całym usilnym drapowaniem Kopernika na rdzennie polskiego astronoma, z rozbudowanym drzewem genealogicznym, w którym są same przyjemnie polsko brzmiące nazwiska.
Nie znaczy to jednak, że wydawnictwo jest pozbawione wartości. Są tu chyba wciąż w miarę aktualne informacje o miejscu zamieszkania Kopernika w...
2023-11-16
Bardzo lubię Wiecha, ale wychodzi na to, że najlepsze są jego kawałki czysto warszawskie, praskie i ogólnie z bieżącej tematyki. Wycieczka w krainę historii - a tak jest w przypadku "Heleny w stroju niedbałem", czegoś w rodzaju humorystycznego pocztu królów polskich - wyszła bowiem średnio, wymuszenie i dziś już raczej trąci przaśnością. Owszem, tu i tam można się uśmiechnąć, niektóre historyjki potrafią ująć abstrakcją i absurdalnym podejściem do tematu, ale jako całość książka jest niezbyt ciekawa i dość szybko zaczyna nużyć klepaniem na jedno kopyto.
Bardzo lubię Wiecha, ale wychodzi na to, że najlepsze są jego kawałki czysto warszawskie, praskie i ogólnie z bieżącej tematyki. Wycieczka w krainę historii - a tak jest w przypadku "Heleny w stroju niedbałem", czegoś w rodzaju humorystycznego pocztu królów polskich - wyszła bowiem średnio, wymuszenie i dziś już raczej trąci przaśnością. Owszem, tu i tam można się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-27
Dzisiaj już zupełna archeologia z okresu pierwocin MSI (Miejskiego Systemu Informacji) w Warszawie. Większość spraw jest nieaktualna (brakujący patroni, problemy z ustalaniem właściwego nazewnictwa, estetyka miejska), a sięgnąć warto po książkę chyba tylko dla eseju Kwiryny Handke o drogach powstawania nazw ulic w Warszawie od czasów najdawniejszych. Ale nie jest to wiedza nieobecna w innych publikacjach.
Dzisiaj już zupełna archeologia z okresu pierwocin MSI (Miejskiego Systemu Informacji) w Warszawie. Większość spraw jest nieaktualna (brakujący patroni, problemy z ustalaniem właściwego nazewnictwa, estetyka miejska), a sięgnąć warto po książkę chyba tylko dla eseju Kwiryny Handke o drogach powstawania nazw ulic w Warszawie od czasów najdawniejszych. Ale nie jest to wiedza...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-25
Chwilę zaćmienia to ja miałem - kupując tę książkę. Bo to nie jest żadne "The Best of". To ordynarne wiaderko ze ścinkami z kilku parafii.
Te najlepsze opowiadania - czyli "Kto zastąpi człowieka?", "Nieszczęsny, mały wojowniku", "Kiedy ranne wstają zorze" i "Na zewnątrz" - są już klasyką i można je znaleźć m.in. w zbiorze "Kto zastąpi człowieka?", wydanym swego czasu w dużym nakładzie przez Iskry. I najlepiej właśnie po ten zbiór sięgnąć, bo tam są faktycznie dobre lub chociaż przyzwoite opowiadania, w dodatku w całkiem dobrym tłumaczeniu.
Z tego samego zbioru pochodzi jeszcze "Taniec Judasza", znacznie już słabszy w stosunku do poprzednio wymienionych tekstów, a także tytułowa "Chwila zaćmienia", w ogóle nie mająca nic wspólnego z fantastyką.
Spośród łącznie 31 zamieszczonych w książce opowiadań ujdą jeszcze trzy części "Superzabawek" i... chyba tyle. Reszta - czyli ponad 20 tekstów! - jest albo "tylko" rozczarowująca, albo po prostu i zwyczajnie zła. Część jest fantastyką bliską bełkotu, z niejasnymi realiami i kuriozalną psychologią postaci (m.in. "Generał Calex...", "Nigdy nie zapytałeś, jak się nazywam", "Obiekt okołoziemski" czy "Chwila chwały Evansa"). Część tylko pozoruje fantastykę osadzeniem akcji w dziwacznym kraju czy wstawieniem elementu, który niekoniecznie da się brać serio (m.in. "Swastyka", "Kwiecie eocenu" czy "Mortistan"). A część - co jest jak dla mnie absolutnym nieporozumieniem - fantastyką wcale nie jest. Ten ostatni przypadek jest o tyle dotkliwy, że dotyczy DZIESIĘCIU tekstów, czyli aż JEDNEJ TRZECIEJ zbioru. Ponoć będącego crème de la crème Aldissa.
Jak by tego było mało, lekturę utrudnia marne tłumaczenie tych z opowiadań, które jeszcze nie gościły na naszym rynku. Owszem, jak na Solaris nie ma aż takiej tragedii, ale czyta się je tak sobie ze względu na średnio literacki język, a co jakiś czas trafiają się kwiatki w rodzaju przytulalny zamiast przytulaśnego, sałatki (wielkopiecowej) zamiast surówki czy mostu zamiast mostka (na statku).
Mam jeszcze kilka nieprzeczytanych powieści Aldissa, ale mocno się zastanawiam, czy kiedykolwiek odważę się po nie sięgnąć...
Chwilę zaćmienia to ja miałem - kupując tę książkę. Bo to nie jest żadne "The Best of". To ordynarne wiaderko ze ścinkami z kilku parafii.
Te najlepsze opowiadania - czyli "Kto zastąpi człowieka?", "Nieszczęsny, mały wojowniku", "Kiedy ranne wstają zorze" i "Na zewnątrz" - są już klasyką i można je znaleźć m.in. w zbiorze "Kto zastąpi człowieka?", wydanym swego czasu w...
2023-10-14
Sądząc z lektury "Cichej wojny" oraz "Czterystu miliardów gwiazd", a także opinii przy kilku innych wydanych po polsku książkach, McAuley ewidentnie ma problemy z pisaniem powieści. I to całkiem duże. Bo o ile wyobraźni nie sposób mu odmówić, to już sama konstrukcja fabuły i postaci pozostawia wiele do życzenia.
W wyniku wyniszczenia ekologicznego Ziemi i globalnej wojny o zasoby zdziesiątkowana ludzkość zaczęła kolonizować układowe księżyce i planetoidy (Marsa też, ale tam kolonie zostały do szczętu zniszczone przez chińskie statki). I gdy tzw. Zewnętrzni stopniowo adaptowali się do lokalnych warunków i rozwijali inżynierię genetyczną, tworząc m.in. "rośliny" żyjące w próżni, na Ziemi trwał niczym nieograniczony kapitalizm, który doprowadził do rozbicia społeczeństw na ściśle zhierarchizowane, bezpardonowo walczące o władzę kasty/rody. Po dwustu latach liczą się tu tylko trzy parapaństwowe twory - Wielka Brazylia, Unia Europejska i Wspólnota Pacyficzna. Które stwierdzają, że pora przejąć kontrolę nad koloniami Zewnętrznych i wysyłają w przestrzeń swoje statki. Trzy. Czy cztery. Łącznie.
Wbrew pozorom (i okładce) nie mamy jednak do czynienia ze space operą. Owszem, trafia się z jedna czy dwie walki kosmiczne, ale to jest dosłownie kilkanaście stron z ogólnej liczby 558. O tym, jak wygląda sytuacja na Ziemi, też w sumie się nie dowiadujemy - ot, odtwarza się genetycznie niektóre gatunki zwierząt, do tego Wielka Brazylia pochłania kolejne terytoria po byłym USA, niszcząc pozostałości dawnej cywilizacji. Dużo jest natomiast opisów rozmaitych habitatów i upraw w koloniach. Na tyle dużo, że co jakiś czas trzeba się przedzierać przez całe akapity naszpikowane specjalistyczną terminologią, nie tyle towarzyszące akcji, ile wypchnięte na pierwszy plan. Bo w książce to świat gra pierwsze skrzypce, a bohaterowie są tylko po to, by przesuwać akcję w kolejne godne opisu miejsca.
Co za tym idzie, postaci są pretekstowe, jest ich dużo i... żadnej nie daje się lubić. Serio. Albo są bezwzględnymi karierowiczami, albo cwanymi szujami, albo tresowanymi do niegodziwości klonami, albo aroganckimi gnidami. Do tego wszyscy wszystkich gnoją (niekiedy mimochodem, niekiedy celowo i z ochotą), a mimo to niektórzy - zaprawieni przecież w trakcie marszu po szczeblach kariery, gdzie trzeba przełykać upokorzenie za upokorzeniem - niespodziewanie potrafią odczuwać wstyd i czerwienić się, gdy ktoś im każe zrobić coś wbrew ich woli. Jedyne osoby, które nie zachowują się odstręczająco, to młoda genetyczka Macy i zewnętrzny pilot Newt, ale oni dla odmiany często działają według niezrozumiałych motywacji i bywa, że postępują bez sensu.
Książkę czyta się więc dziwnie. Owszem, wizja ma rozmach, ale akcja raczej nie pociąga, postaci budzą niechęć, a wśród przedstawicieli tak Ziemian, jak i Zewnętrznych, niemal nie sposób znaleźć normalnych ludzi. Już nawet nie to, że przyzwoitych, ale po prostu normalnych. Podobno drugi tom jest ogólnie ciut lepszy, ale nie widzę sensu sięgać po niego. Tym bardziej, że trzeci i czwarty od dekady coś nie mogą u nas wyjść i możliwe, że nigdy nie wyjdą...
Sądząc z lektury "Cichej wojny" oraz "Czterystu miliardów gwiazd", a także opinii przy kilku innych wydanych po polsku książkach, McAuley ewidentnie ma problemy z pisaniem powieści. I to całkiem duże. Bo o ile wyobraźni nie sposób mu odmówić, to już sama konstrukcja fabuły i postaci pozostawia wiele do życzenia.
W wyniku wyniszczenia ekologicznego Ziemi i globalnej wojny o...
2023-10-08
Abstrakcyjna, czysto surrealistyczna książeczka dla dzieci, ani nie mająca zbornej fabuły, ani nic konkretnego nie przekazująca czytelnikowi - może poza ukazaniem ogólnej biedy przedwojennej Polski (w końcu tekst powstał w 1934 roku). Ot, co autorowi do głowy wpadło, to wrzucił w treść, byle było dziwniej. Prawdopodobnie gdyby zależało to od samego Gałczyńskiego, książeczka nigdy nie wyszłaby drukiem, ale że był popularnym poetą, po śmierci wygarnięto wszystko, co jeszcze zostało w szufladzie, i puszczono w świat.
Przez ten surrealizm i brak linearności bajka może podobać się dzieciom, ale trudno uznać ją za wartościową lekturę. Jeśli zaś już sięgać po książeczkę, to chyba tylko po pierwsze wydanie, z 1958 roku, ze względu na całkiem ładne malowidła Stanisława Zamecznika. Późniejsze edycje były albo takie sobie (Heidrich), albo wręcz brzydkie (Micińska).
Abstrakcyjna, czysto surrealistyczna książeczka dla dzieci, ani nie mająca zbornej fabuły, ani nic konkretnego nie przekazująca czytelnikowi - może poza ukazaniem ogólnej biedy przedwojennej Polski (w końcu tekst powstał w 1934 roku). Ot, co autorowi do głowy wpadło, to wrzucił w treść, byle było dziwniej. Prawdopodobnie gdyby zależało to od samego Gałczyńskiego, książeczka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-28
Na pozór "Królowie Wyldu" wyglądają bardzo atrakcyjnie. Grupa seniorów, dawnych rębajłów mordujących setkami najgroźniejsze potwory, musi znów zebrać się razem i ruszyć w dzikie ostępy na ratunek córce jednego z nich. Panowie mają po 50+ lat, czy też może nawet i więcej, kraina obfituje w szeroki wachlarz niezwykle niebezpiecznych stworzeń, zaś całość opowieści została utopiona w humorze. Co więcej – powieść uhonorowano w roku 2018 nagrodą Davida Gemmella za najlepszy debiut fantasy (przy czym była to zarazem ostatnia edycja nagrody), a na okładce polskiego wydania znalazła się fraza „Najlepsza książka fantasy 2017 roku”, bo takie właśnie miano przyznał literackiemu dziełu portal FANTASY-FACTION.COM.
Czy coś mogło więc pójść źle? No więc – tak, praktycznie wszystko. Ale może po kolei.
Postaci – w rozumieniu bohaterów – są nijakie. Mieli być seniorzy, którzy po bitych dwóch dekadach wracają do swojego rzemiosła, czyli rzezania stworów, ale z seniorskich przypadłości trafia się co najwyżej obfity brzuch u tego, który zasiadł na królewskim stolcu, oraz… no nie wiem, może nieco lumpiarski wygląd u innego. Dzieci? No tak, u paru są. Utrata masy mięśniowej? No niby gdzieś tam tak, ale nie przesadzajmy. Zmęczenie życiem? W teorii tak, ale wszyscy z nich z miejsca mogą brać się do roboty i ruszają na drugi koniec świata, nie ustając w drodze i nie kwękając. I to mimo perspektywy starcia z wrogiem nawet nie tyle przeważającym liczebnie, co po prostu niemożliwym do pokonania, zwłaszcza jeśli się idzie w kilka osób. Bez problemu też wymachują bronią, mocno, precyzyjnie i szparko tnąc przeciwników na plasterki.
Świat – jest tuzinkowy. Do jednego wora wrzucono większość znanych z fantasy stworów (smoki, ogry, trolle, chimery, drzewce, wilkory, itp.), wzbogacono pulę zapożyczeniami z systemów RPG (m.in. znalazły się tu ettercapy i ettiny z Planescape'a), do tego dodano magiczne bronie (głównie miecze) oraz… latające żaglowce. Które niby są niesłychanie rzadkimi reliktami po wymarłej rasie, ale bywa, że na niebie jest od nich wręcz tłoczno. Bo każda ważniejsza persona ma takie cacko i naturalnie uwielbia krążyć nim po świecie, dzięki czemu statek trafia się na kartach powieści praktycznie co i rusz. Ba! Bohaterowie też taki w pewnym momencie sobie przywłaszczają. W całej tej mnogości kreacji chyba jedynym rzeczywiście oryginalnym wkładem autora jest rasa druinów, czyli niemalże nieśmiertelnych ludzi z… króliczymi uszami. Nie był to jednak przesadnie mądry pomysł, bo ilekroć trafia się druin, przed oczami czytelnika staje Królik z Disneyowskiej wersji "Kubusia Puchatka"..
Humor, którego obfitością reklamowano tę książkę – również rozczarowuje, bo jest przaśny, niekiedy wręcz czerstwy. Taki w sam raz na delikatny uśmiech połową ust co 15-20 stron. Jak dla mnie to zdecydowanie za mało, by nazwać "Królów Wyldu" powieścią humorystyczną.
I tu dochodzimy do tego, co czyni z "Królów Wyldu" swego rodzaju kuriozum. Otóż po opisanym świecie plączą się dziesiątki, może nawet setki grup najemników zajmujących się rzezaniem stworów. Każda z własną, chwytliwą nazwą. A wszystkie ogólnie znane, ciągające ze sobą na każdą wyprawę barda, by sławił ich poczynania. W efekcie nie idzie spamiętać, kto, co, gdzie i kiedy, ale bohaterowie – naturalnie sami tworzący ongiś jedną z takich grup, bodaj najbardziej legendarną ze wszystkich dotychczas istniejących (co jest trochę bez sensu, bo wcześniej też chyba jakieś grupy były, i to mające na koncie grubsze sukcesy) – są rozpoznawani przez niemalże wszystkich, z którymi się stykają. Mimo że od 20 lat już nie działają, czynów równie bohaterskich dokonano w międzyczasie całe multum, a do tego akurat ich bardowie nie utrzymywali się długo przy życiu, więc nie wiadomo, kto miałby sławić ich triumfy.
Żeby nie było – sam koncept powieści jest nawet interesujący. To jakby próba pożenienia epickiej sagi dla starszych czytelników (w rozumieniu prawie-emerytów marzących o wywijaniu mieczem) z wątkami bliskimi sercu uzależnionej od mediów społecznościowych młodzieży, czyli odpowiednikiem naszego Tik Toka, seriami produkującego celebrytów. Biegnie się gdzieś, gdzie wiadomo, że grasuje większy stwór, ubija się go i cyk! No, może nie pstryka się sobie fotki, ale daje się wódkę bardowi, żeby dobrze rymy poskładał i puścił laurkę w obieg. Kłopot w tym, że wedle fabuły grup takich jest zatrzęsienie, przez co chwilami opowieść popada w groteskę, bo więcej tu celebrytów walczących o rozpoznawalność i poklask niż zwykłych ludzi zarabiających na chleb jakąś przyziemną pracą.
Niestety, taka dziwaczna konstrukcja świata wymusza pewną umowność czy wręcz infantylność realiów. Pieniądze? Leżą na ulicy. Niby żaden z głównych bohaterów (nie licząc króla, ale tylko przez chwilę) groszem nie śmierdzi, ale zawsze jakieś fundusze się znajdą. Przeciwności losu? O tyle, żeby czytelnika czymś zająć, bo wiadomo, że seniorom krzywda stać się (poważniejsza) nie może. Nawet jak któryś doznaje kontuzji, to pięć stron później nikt o tym nie pamięta. Głodu ani zimna też nie zaznają – zawsze w odpowiedniej chwili trafią na kogoś, kto ich zna lub ma w sercu gościnność. W końcu lektura ma być łatwa i przyjemna, nawet jeśli trup ściele się gęsto. Oczywiście trup przeciwników, bo autorowi szkoda było robić przykrości nie tylko seniorom, ale nawet ich przyjaciołom.
Podsumowując – "Królowie Wyldu" są rozczarowująco jałową książką, przebiegiem fabuły i konstrukcją świata oraz postaci przypominającą zapis kampanii RPG. Ot, drużyna starszych herosów wędruje na drugi koniec kontynentu, po drodze radząc sobie z rozmaitymi przeciwnościami losu, od rabusiów po groźne potwory. Próżno tu szukać czy głębi kreacji, czy niezapomnianych postaci, czy wreszcie wartego uwagi humoru. To po prostu jedno z setek dostępnych na rynku czytadeł, o tyle niezłych, że połykających się szybko i gładko, czego główną zasługą jest dobre, potoczyste tłumaczenie Roberta J. Szmidta. Osobiście jednak lekturę uznaję za stratę czasu i absolutnie nie zamierzam sięgać po tom drugi.
(Esensja.pl)
Na pozór "Królowie Wyldu" wyglądają bardzo atrakcyjnie. Grupa seniorów, dawnych rębajłów mordujących setkami najgroźniejsze potwory, musi znów zebrać się razem i ruszyć w dzikie ostępy na ratunek córce jednego z nich. Panowie mają po 50+ lat, czy też może nawet i więcej, kraina obfituje w szeroki wachlarz niezwykle niebezpiecznych stworzeń, zaś całość opowieści została...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-19
Archaiczne, nieprawdopodobnie dziś już czerstwe komentarze dotyczące polityki polskiej lat 1999-2002. Trochę jest bezpośrednich cytatów, trochę wyimków z prasy, nieco wierszyków i jakichś tzw. złotych myśli, są nawet jakieś przedpotopowe dowcipasy, a wszystko fatalnie zwietrzałe, do tego gęsto kraszone humorem żenująco niskich lotów.
Najlepiej w ogóle zapomnieć o istnieniu tej książki...
Archaiczne, nieprawdopodobnie dziś już czerstwe komentarze dotyczące polityki polskiej lat 1999-2002. Trochę jest bezpośrednich cytatów, trochę wyimków z prasy, nieco wierszyków i jakichś tzw. złotych myśli, są nawet jakieś przedpotopowe dowcipasy, a wszystko fatalnie zwietrzałe, do tego gęsto kraszone humorem żenująco niskich lotów.
Najlepiej w ogóle zapomnieć o istnieniu...
Książka zaledwie poprawna, w której z dziesięciu tekstów do czegokolwiek nadają się może ze cztery. Wynika to stąd, że tak naprawdę jest to antologia wprawek literackich popełnionych przez autorów, którzy później na stałe związali się ze światem Dragonlance'a i co jakiś czas dostarczali pełnoprawne powieści, zresztą wydawane też i u nas. Na osłodę dorzucono najstarszy tekst literacki z Dragonlance'a, czyli "Próbę bliźniaków" Margaret Weis, a także coś, co wydawca humorystycznie nazwał powieścią (też na okładce!), czyli niespełna 90-stronicowe opowiadanie Weis i Hickmana - tym razem z Próbą (nazywaną w tekście jednak Testem) syna Caramona.
Najjaśniejszą stroną książki są "Odnaleźć wiarę" Marty Kirchoff o wyprawie po smoczą kulę, "Żniwa" Nancy Varian Berberick z Tanisem i Flintem udzielającymi pomocy zagubionemu w lesie dziewczęciu, wspomniana "Próba bliźniaków" oraz słaba literacko, ale nawet zabawna "Miłość i piwo" Nicka O'Donohoe, przedstawiająca czytelnikowi efekty zetknięcia się kendera z kadzią piwa. Od biedy ujdzie też ta nieszczęsna "powieść", czyli "Dziedzictwo", aczkolwiek jest ona przegadana i marna pod względem psychologii postaci.
O pozostałych pięciu tekstach, z których cztery - jak na złość - zostały umieszczone z przodu antologii, nie będę pisał, bo są zupełnie jałowe, a jeden z nich to w ogóle krótki poemat wierszem.
Książka zaledwie poprawna, w której z dziesięciu tekstów do czegokolwiek nadają się może ze cztery. Wynika to stąd, że tak naprawdę jest to antologia wprawek literackich popełnionych przez autorów, którzy później na stałe związali się ze światem Dragonlance'a i co jakiś czas dostarczali pełnoprawne powieści, zresztą wydawane też i u nas. Na osłodę dorzucono najstarszy tekst...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to