rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Zdesperowana, żałosna książkara wierząca w baśnie wyśniła sobie księcia z bajki. Choć właściwie tak możnaby opisać naszą historię."

"Mister Hockey" to pikantna komedia romantyczna zagranicznej autorki Lia
Riley, która niedawno ukazała się nakładem wydawnictwa HarperCollins. Opowiada historię Breezy i Jeda, których niespodziewane spotkanie diametralnie zmieniło ich życie. Ona była zakompleksioną książkarą, fanką hokeju, a on kapitanem ubóstwianej przez nią drużyny, skrywającym wielką tajemnicę. Do pewnego czasu byli jak dwie samotne wyspy, pozbawieni ciepła i bliskości drugiego człowieka. Nieoczekiwane spotkanie wprowadziło do ich życia niekontrolowany chaos, paradoksalnie nadając mu sens.

Przyznam, że powieść przyjemnie się czyta. Ma lekki i niezobowiązujący charakter, a do tego napisana jest z dużą dozą poczucia humoru. Niewielka objętościowo, stanowi lekturę na jeden wieczór. Elementem wyróżniającym jest dosadne słownictwo w kwestiach damsko-męskich. W książce znajdziemy dużo scen erotycznych, napisanych bezpośrednim językiem, co mnie lekko raziło. Osobiście, nie lubię nadmiernego epatowania seksualnoscią. Wywołuje to u mnie skrajne emocje: przez rozbawienie aż po zażenowanie. Jednak myślę, że z pewnością znajdą się czytelnicy, którym rzeczy te nie będą przeszkadzać w takim stopniu jak mnie.

Bawiłam się dobrze przy tej książce, ale, jak już wspomniałam wyżej, trafiłam w niej na momenty wywołujące u mnie uczucie dyskomfortu. Dodatkowo, brakowało mi tu głębi, która bardziej przemawia do mnie ostatnimi czasy. "Mister Hockey" to opowiastka dla dużych dziewczynek, z której niewiele można wynieść. Owszem, pojawiają się tu ważne wątki, jak na przykład faworyzacja jednego z dzieci w rodzeństwie, krzywdzącego zachowania rodziców dążących do realizacji własnych, niespełnionych aspiracji przez ich pociechy, jednak są one bardzo pobieżnie potraktowane. Raczej stanowią tło dla rozgrywających się wydarzeń, niż mają wartość same w sobie.

"Moster Hockey" to książka, która może dostarczyć przyjemności z lektury, jednak jak szybko się ją czyta, tak łatwo można o niej zapomnieć. Bohaterowie wykreowani prez autorkę są stereotypowi i nie mają przy tym żadnych innych wyróżniających ich cech. No, może poza uwielbieniem seksu, który stanowi dla obojga istotną wartość, solidnie spajającą ich związek. Z książki wynika, że jeśli dwoje ludzi łączy namiętność, będzie im ze sobą dobrze, co stanowi chyba zbyt duże uproszczenie dla zbudowania wartościowej relacji.

Podsumowując, przyjemnie spędziłam czas z tą powieścią, ale drugi raz nie dałabym się namówić na jej lekturę. Uważam, że są inne, bardziej wartościowe książki.

Moja ocena 6/10.

"Zdesperowana, żałosna książkara wierząca w baśnie wyśniła sobie księcia z bajki. Choć właściwie tak możnaby opisać naszą historię."

"Mister Hockey" to pikantna komedia romantyczna zagranicznej autorki Lia
Riley, która niedawno ukazała się nakładem wydawnictwa HarperCollins. Opowiada historię Breezy i Jeda, których niespodziewane spotkanie diametralnie zmieniło ich życie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- Agata - powiedział wolno. - Byłaś, jesteś i będziesz...
- Tak? - Pochyliłam się w jego stronę, kiedy zamilkł w połowie zdania.
- Kompletną idiotką - dokończył zimno."

To uczucie, gdy człowiek już sobie wyobraża zbliżenie między bohaterami i nagle coś takiego.
Bezcenne.
Nadmienię tylko, że cała książka taka jest. Autorka serwuje nam huśtawkę emocjonalną niczym na kolejce górskiej, gdy raz po raz spadamy i wznosimy się w górę. Tu tych wrażeń dostarcza nam para głównych bohaterów: Agata i Dawid, których nieodparcie do siebie ciągnie, mimo przykrości jakie sobie sprawiają.
Które z tych uczuć okaże się silniejsze?

Ach! Zabrzmiało jak w tanim melodramacie, a przecież "Z magią jej do twarzy" Katarzyny Wierzbickej to coś więcej niż romans. Tak właściwie wątek ten odgrywa tu marginalne znaczenie. Na pierwszy plan wysuwają się perypetie Wybrakowanej Agaty w magicznym świecie. Wybrakowanej, bo pozbawionej jakichkolwiek nadnaturalnych zdolności. Czasami bohaterka aż sama się dziwi, dlaczego pozwolono jej uczestniczyć w tych wszystkich wydarzeniach. Jak się okazuje, jej postać ma ogromne znaczenie dla przebiegu akcji, nawet sama nie zdawałam sobie z tego sprawy jak duże.

Finałowy tom trylogii Katarzyny Wierzbickiej rozpoczyna się z przytupem. Choć pierwsze fragmenty wprowadzają nas w błogi nastrój, nie warto dać zwieźć się tym uczuciom. Bardzo szybko zostajemy wyrwani z tej normalnej, ludzkiej rzeczywistości, do świata magii, gdzie wszystko jest możliwe. I tak też jest w tym przypadku: na naszej drodze stają postaci różnego pochodzenia, o których dużo możemy powiedzieć, ale na pewno nie to, że są dobre. Jak tak teraz patrzę, ani jeden bohater nie jest krystalicznie czysty, nawet Agata trochę narozrabiała, choć ona to akurat w swoim życiu osobistym. Pomimo tego, wszystkie postaci naprawdę da się lubić. Są tak oryginalne, jedyne w swoim rodzaju, że od razu kradną nasze serca.

W moim odczuciu, ostatnia część trylogii okazuje się najbardziej magiczna, dodatkowo dzieją się w niej przełomowe, dla świata magii wydarzenia. Jednak, jeśli miałabym być szczera, to wcale nie jestem pewna czy to rzeczywiście finał. Autorka wyraźnie zostawiła sobie furtkę do kontynuacji tej historii. Być może znacznie później, może nawet już nie z Agatą w roli głównej, ale w obrębie tego samego uniwersum. Choć muszę przyznać, że Agata dodaje ten historii wyjątkowego charakteru. Żadna z postaci wykreowana przez autorkę nie jest tak oryginalna, a przez to nie zapada w pamięć.

Choć książka jest całkiem pokaźnych rozmiarów, czyta się ją w mgnieniu oka. Wartka akcja i oryginalne, nie podrobienia poczucie humoru sprawiają, że historia angażuje nas od pierwszej, do ostatniej chwili.
Szczerze polecam wszystkim miłośnikom urban fantasy i nie tylko.

Moja ocena 8/10.

"- Agata - powiedział wolno. - Byłaś, jesteś i będziesz...
- Tak? - Pochyliłam się w jego stronę, kiedy zamilkł w połowie zdania.
- Kompletną idiotką - dokończył zimno."

To uczucie, gdy człowiek już sobie wyobraża zbliżenie między bohaterami i nagle coś takiego.
Bezcenne.
Nadmienię tylko, że cała książka taka jest. Autorka serwuje nam huśtawkę emocjonalną niczym na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Małżeństwo to instytucja stworzona po to, by budować sojusze, które przyniosą korzyści jak największej liczbie osób. Nie chciałbym, żebyś była nieszczęśliwa, ale nawet jeśli wyszłabyś za mąż z miłości, nie ma gwarancji, że będziesz szczęśliwa."

Patrząc na te słowa na pierwszy rzut oka wydaje się, że świadczą o interesowności, a nawet wyrahowaniu. Jednak spoglądając na nie z perspektywy minionych epok, nie wydają się już takie małostkowe. Małżeństwo bardzo długo traktowane było jako transkacja handlowa, w której dobijano targu, dokonując intratnej wymiany. Niestety, nie wszystkie strony były z tego obrotu spraw zadowolone. Najczęściej to młode dziewczęta ponosiły przykre konsekwencje postanowień swoich rodzin.

Tak było i w przypadku Libby, młodej panny na wydaniu, postaci z powieści "Gdy nadejdzie dzień" Gabrielle Meyer. Matka bohaterki szukała dla niej kandydata na męża o odpowiedniej pozycji społecznej. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga okazuje się być zupełnie inna, gdyż kobieta posiada rzadki dar przenoszenia się w czasie. Żyje jednocześnie w XVIII i XX wieku, jednak w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin będzie musiała podjąć decyzję, w którym z tych miejsc pozostanie na zawsze. Wybór ten okazuje się niezwykle trudny, gdyż opuszczenie każdego życia wiąże się dla niej z niepowetowaną stratą.
Jaką decyzję podejmie Libby?

Odkąd pamiętam bardzo fascynował mnie motyw podróży w czasie. Zdaję sobie sprawę, że to nierealne, jednak w duchu niejednokrotnie zastanawiałam się nad możliwością takiej wędrówki. Co zrobiłabym, gdybym to ja miała okazję wrócić do przeszłości? Po lekturze powieści Gabrielle Meyer wiem, że takie podróże wcale nie muszą być przyjemne, a co więcej, często wiążą się z dodatkowymi problemami oraz troskami. Dużą trudność stanowi też nieodparte pragnienie poznania przyszłości, co jest surowo zakazane.
Czy Libby będzie w stanie się przed tym powstrzymać?

"Gdy nadejdzie dzień" to pierwszy tom cyklu "Ponad czasem", którego bohaterami są postaci podróżujące w czasie. Do tej pory na język polski przetłumaczona została wyłącznie jedna część, za to za granicą dostępne są już trzy tomy. Jak przyznaje sama autorka w podziękowaniach pierwszego tomu, pisała tę powieść w bardzo trudnym momencie swojego życia, jednak nie widać w tej książce smutku i cierpienia, a raczej ufność w bożą opatrzność. Pisarka niejednokrotnie daje tu wyraz swojemu zawierzeniu woli Stwórcy. Życie głównej bohaterki, Libby, nie jest łatwe, a mimo to kobieta nie traci hartu ducha i nawet w najtrudniejszych momentach pozostaje wierna swoim przekonaniom: wierze w Boga i Jego plan.

Wydarzenia ukazane w książce rozgrywają się w przeddzień przełomowych historycznych wydarzeń, rewolucji w USA w 1775 roku i I wojny światowej oraz tuż po ich rozpoczęciu. Autorka pozostaje wierna historii, wprowadza wiele historycznych postaci, ale niektóre, jak sama przyznaje, są całkowicie fikcyjne. Przyznam, że z ciekawością zapoznałam się z niektórymi informacjami, zwłaszcza tymi na temat rewolucji amerykańskiej, o której, jak do tej pory, nie czytałam zbyt wiele. Miałam dobre przeczucia co do tej książki, jednak nie spodziewałam się, że okaże się ona tak wartościowa. Z niecierpliwością będę wyglądać kolejnych tomów tego cyklu w polskim wydaniu.

Moja ocena 8/10.

"Małżeństwo to instytucja stworzona po to, by budować sojusze, które przyniosą korzyści jak największej liczbie osób. Nie chciałbym, żebyś była nieszczęśliwa, ale nawet jeśli wyszłabyś za mąż z miłości, nie ma gwarancji, że będziesz szczęśliwa."

Patrząc na te słowa na pierwszy rzut oka wydaje się, że świadczą o interesowności, a nawet wyrahowaniu. Jednak spoglądając na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Po godzinie stał już na miejscu zbrodni. Czerwona Jama była jaskinią położoną blisko drogi krajowej numer trzy..."

"Jaskinie umarłych" to powieść Katarzyny Wolwowicz, rozpoczynająca nowy cykl z Carmen Rodrigez w roli głównej. Już od dawna obiecywałam sobie, że zapoznam się z piórem autorki i teraz w końcu nadarzyła się ku temu okazja. Książka przypomina mi trochę serię Simona Becketta z Davidem Hunterem, ale to tylko za sprawą głównych bohaterów. Może też i ogólny klimat jest zbliżony, choć kto czytał Becketta ten wie, że jego książki są naprawdę mroczne.

Proza Katarzyny Wolwowicz jest nieco bardziej stonowana, czuć w niej kobiecą rękę, ale też i dobrze. Osobiście, bardzo lubię ten złagodzony rodzaj thrilleru. Oczywiście, nie chciałabym byście mnie źle zrozumieli, bo "Jaskinie umarłych" wcale nie należą do lekkich i przyjemnych lektur. Myślę, że dobrze by było gdybyście sami zechcieli zapoznać się z piórem tej autorki.
Jeśli o mnie chodzi, bardzo polubiłam główną bohaterkę, kobietę będącą pół Polką, pół Hiszpanką. Autorka świetnie oddała jej temperamentny charakter oraz to poczucie wyobcowania w zimnej, pozbawionej słońca Polsce. No, cóż... Jeśli się przez większość życia mieszkało w słonecznej Maladze, nasz kraj może rzeczywiście wydawać się mało atrakcyjny.

Ogromnie podobało mi się to poczucie niepokoju, które towarzyszyło mi już od początku lektury. Sama postać głównej bohaterki otoczona jest aurą tajemniczości. Na wstępie niewiele wiemy o Carmen, dopiero w miarę rozwoju akcji na jaw wychodzę nowe okoliczności pozwalające nam pełniej zrozumieć jej postępowanie. Można powiedzieć, że równolegle toczą się dwa dochodzenia: to główne, w sprawie morderstw w jaskiniach oraz poboczne, mające na celu odkrycie przeszłości bohaterki. Przyznam, że niektóre fakty z jej życia mocno mnie zszokowały, przynajmniej na początku, bo później pewne kwestie nabrały zupełnie innego charakteru.

Jestem w pełni usatysfakcjonowana tym, co przeczytałam. Rozwiązanie sprawy nie jest oczywiste, wręcz przeciwnie, byłam naprawdę zaskoczona tym, kto stoi za serią morderstw. I oczywiście finał, przyznam, że wydarzenia przedstawione w epilogu rzucają całkiem inne światło na niektóre treści i zapowiadają kontynuację tej historii. Szczerze, mam nadzieję, że nie będziemy musieli zbyt długo na nią czekać, bo jestem ogromnie ciekawa dalszych losów tej charakternej bohaterki.

"Jaskinie umarłych" to thriller na wysokim poziomie, którego lektura dostarczyła mi wielu emocji. Jeśli ktoś lubi takie mroczne klimaty pełne niedomówień, książka ta powinna spełnić jego oczekiwania.
Ja jestem naprawdę ukontentowana.
Szczerze polecam!

Moja ocena 8/10.

"Po godzinie stał już na miejscu zbrodni. Czerwona Jama była jaskinią położoną blisko drogi krajowej numer trzy..."

"Jaskinie umarłych" to powieść Katarzyny Wolwowicz, rozpoczynająca nowy cykl z Carmen Rodrigez w roli głównej. Już od dawna obiecywałam sobie, że zapoznam się z piórem autorki i teraz w końcu nadarzyła się ku temu okazja. Książka przypomina mi trochę serię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Megan i Leah to siostry bliźniaczki, identyczne jak dwie krople wody. Gdy Megan znajduje w telefonie męża SWOJE zdjęcie w bieliźnie, która na pewnie nie należy do NIEJ, zaczyna mieć poważne wątpliwości.
Czy już rozwija się u niej choroba psychiczna, którą zdiagnozowano u jej matki? A może to jej siostra, mimo tego, że nie utrzymują ze sobą kontaktu, postanowiła po raz kolejny wyciągnąć SWOJĄ rękę po coś, co nie należy do NIEJ?

Przyznam, że opis powieści "Sobowtórka" mocno mnie zaintrygował. Pomysł na fabułę wydawał mi się naprawdę nietuzinkowy. Biorąc pod uwagę, że wprost przepadam za motywem bliźniąt, zarówno w literaturze, jak i filmie, byłam pewna, że to będzie strzał w dziesiątkę. Niestety, tym razem trochę się zawiodłam. Od samego początku nie czułam więzi z tą historią. Trudno mi dokładnie określić, co mogło być tego przyczyną. Być może sposób narracji? A może bohaterowie, którzy nie wzbudzili we mnie cieplejszych uczuć? Choć interesowały mnie losy książkowych postaci, przeczytałam tę powieść bez większych emocji.

Wydarzenia ukazane w książce rozwijają się powoli, by następnie, po przekroczeniu pewnego momentu następować po sobie bardzo szybko i trzeba się naprawdę skupić, by nadążyć za rewelacjami, które funduje nam autorka. Nawet nie chodzi tu o akcję, gdyż ta jest znikoma, a raczej o punkt widzenia, który kilkukrotnie ulega tu zmianie. W miarę upływu stron bohaterowie pokazują swoje oblicza, które coraz bardziej nas zaskakują. Tutaj, tak naprawdę niczego może możemy być pewni, gdyż bardzo szybko nasze ustalenia okazują się niezgodne ze stanem faktycznym. Dzięki temu książka zaskakuje i wzbudza zainteresowanie tym, jak ostatecznie skończy się ta historia.

Bardzo podobało mi się zakończenie, które miało charakter sceny filmowej. Oczami wyobraźni widziałam poszczególne kadry finalnych wydarzeń. W ogóle przyszło mi do głowy, że być może ta książka lepiej by się sprawdziła na szklanym ekranie? Odpowiednia obsada i zdjęcia byłyby w stanie wyciągnąć z tej historii interesujacacą fabułę, dodatkowo ją uatrakcyjniając. Czasem z naprawdę średniej książki powstają bardzo atrakcyjne produkcje filmowe.

Przyznam, że książka nie do końca spełniła moje oczekiwania. Nie porwała mnie w swój świat, pozostawiając raczej biernym obserwatorem rozgrywających się wydarzeń. Oczywiście, zachęcam Was do sięgnięcia po ten tytuł i wyrobienia sobie własnej opinii.

Moja ocena 7/10.

Megan i Leah to siostry bliźniaczki, identyczne jak dwie krople wody. Gdy Megan znajduje w telefonie męża SWOJE zdjęcie w bieliźnie, która na pewnie nie należy do NIEJ, zaczyna mieć poważne wątpliwości.
Czy już rozwija się u niej choroba psychiczna, którą zdiagnozowano u jej matki? A może to jej siostra, mimo tego, że nie utrzymują ze sobą kontaktu, postanowiła po raz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wisiał na niej olbrzymi portret młodej Barbary w wianku z polnych kwiatów. Patrzyła prosto w obiektyw zadziornym spojrzeniem intensywnie błękitnych oczu, obejmując owal swojej twarzy obleczonymi w fioletowe rękawiczki dłońmi. Jej pełne, lekko rozchylone usta, podkreślone wyrazistą pomadką, odcinały się purpurową plamą na tle porcelanowej cery."

"Czułe poranki, bezsenne noce".
Już sam tytuł zwiastuje lekturę, która będzie pieścić nasze zmysły i to nie, bynajmniej, wulgarnymi obrazami, a plastycznymi słowami, pełnymi ekspresji. Pierwsze fragmenty niezaprzeczalnie potwierdzają tę tezę. Później, robi się trochę zwyczajnie, ale nie bójcie się, tylko na chwilę. To moment, w którym poznajemy Romy Sokołowską. Kobieta mieszka w Warszawie, gdzie bierze udział w wyścigu szczurów. Wydaje się, że trochę ją to męczy i uwiera, jednak bohaterka całkiem dobrze radzi sobie w otaczającej ją rzeczywistości. Z powodzeniem sama wychowuje nastoletniego syna, poświęcając mu całą swoją uwagę. Sytuacja zmienia się, gdy firmę, w której pracuje Romy, przejmuje nowy właściciel.

W momencie, gdy wspólnie z bohaterką przenosimy się na malownicze Podlasie, da się zauważyć że kobieta odżywa. Dopiero tu, paradoksalnie pozbawiona wielu wygód, nagle zaczyna czuć, że żyje. Wspomnieniami wraca do chwil z dzieciństwa, kiedy to otaczała ją kochająca rodzina, w towarzystwie której oddychała pełną piersią. Czy Bodnar, poznany w leśnej głuszy mężczyzna, okaże się tym, którego obecność da jej miłość i spełnienie? A może znajomość z podejrzanym typem przyniesie tylko szereg wątpliwie przyjemnych sytuacji?

Przyznam, że miałam wątpliwości czy Romy i Bodnar przypadną mi do gustu. W pierwszym odczuciu wydawało mi się, że te imiona są trochę sztuczne i z pewnością nie nadają się dla osób zamieszkujących Podlasie. Na szczęście, myliłam się. W tej chwili mogę stwierdzić, iż nie wyobrażam sobie, by te postaci mogły nazywać się inaczej. Zostały tak umiejętnie scharakteryzowane, że personalia bohaterów zdają się idealnie pasować do ich osobowości. Romy bardzo szybko wzbudziła moja sympatię, swoją prostotą i umiejętnością radzenia sobie w trudnych chwilach, natomiast Bodnar, cóż... Z początku sprawiał naprawdę odpychające wrażenie. Mężczyzna robił wszystko, by odsunąć od siebie otaczających go ludzi, zupełnie jakby chciał się za coś ukarać. Tylko za co?

"Czułe poranki i bezsenne noce" to poruszający romans, który ukazuje relację dwójki pogubionych ludzi. Warto jednak zauważyć, że nie jest to powieść niskich lotów. Miłość ukazana w książce dotyka naszych zmysłów i później długo rezonuje w duszy. Co więcej, autorka porusza w tej książce wiele istotnych kwestii, związanych z przykrymi realiami XXI wieku. Jedną z nich jest fakt, że w dzisiejszych czasach na pierwszym miejscu stawia się piękno, zapominając iż przemijanie stanowi naturalny etap życia. Nie lubimy patrzeć na ludzi starych i zniszczonych życiem, często też nie możemy zaakceptować tego, że nas również to czeka. Wszędzie kładzie się nacisk na młodość, witalność i urodę.

Dużo miejsca autorka poświęca też pozorom, którymi się otaczamy. Coraz częściej przenosimy się do sieci, omamieni wykreowanym w niej światem. Zupełnie zapominamy, że to wszystko ułuda, namiastka prawdziwego życia, jak to trafnie ujmuje autorka - tombak szczęścia. Przyznam, że jestem zachwycona tą powieścią, która do tej pory zajmuje moje myśli.
Pierwsze spotkanie z piórem autorki uważam za niezwykle udane.

Moja ocena 9/10.

"Wisiał na niej olbrzymi portret młodej Barbary w wianku z polnych kwiatów. Patrzyła prosto w obiektyw zadziornym spojrzeniem intensywnie błękitnych oczu, obejmując owal swojej twarzy obleczonymi w fioletowe rękawiczki dłońmi. Jej pełne, lekko rozchylone usta, podkreślone wyrazistą pomadką, odcinały się purpurową plamą na tle porcelanowej cery."

"Czułe poranki, bezsenne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pamiętaj, dziecko, że rzucona klątwa działa tylko na myśli człowieka. To on tak kieruje swoimi uczuciami i emocjami, że sprawia, iż w jego życiu pojawiają się różne złe rzeczy, czy to zdarzenia, czy jakieś zjawiska. Jeśli odeprzesz od siebie źle myśli, klątwa się od Ciebie odbije."

Zastanowił mnie ten cytat. Od razu odniosłam go do siebie i swojego życia. Gdzieś już czytałam, że w książkach znajdujemy odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie zdążyliśmy zadać, a które podświadomie nas nurtują.
Myślicie, że to prawda?

"Baśka" to powieść Małgorzaty Manelskiej, stanowiąca bezpośrednią kontynuację "Stefani". To piękna historia, która poruszyła mnie chyba jeszcze bardziej niż jej poprzedniczka. Muszę jednak zaznaczyć, że, w moim odczuciu, książka ta jest nieco inna niż wcześniejsza część. Zauważam tu znacznie bardziej rozbudowaną warstwę obyczajową i więcej elementów nadprzyrodzonych, które autorka szerzej rozwija. Jeśli chodzi o tło historyczne, mamy w tym tomie trochę mniej odniesień do ówczesnych realiów, ale też i czasy się zmieniły. Czytamy o latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku, które były na tym terenie względnie spokojne. Owszem, autorka czyni pewne odwołania do ogólnej sytuacji w kraju, ale nie zajmują one już tak dużo miejsca w powieści jak wcześniej.

Historia opowiedziana w książce traktuje w głównej mierze o Baśce i jej wchodzeniu w dorosłość. Młoda kobieta niespodziewanie dowiaduje się o sobie pewnych rzeczy, które burzą jej dotychczasowy światopogląd. Chcąc ochłonąć, udaje się w podróż, w czasie której spotyka ją szereg interesujących wydarzeń. Przyznam, że losy dziewczyny mocno mnie zaangażowały. Polubiłam Baśkę całym sercem i życzyłam jej jak najlepiej. Choć nie do końca zgadzałam się z postępowaniem bohaterki, miałam świadomość, że dziewczyna dopiero uczy się świata i do niektórych rzeczy musi dojść sama. Bardzo mi się podobało podejście rodziców nastolatki - Stefanii i Wszebora - do niej samej, a zwłaszcza ich zaufanie w umiejętność właściwego pokierowania przez nią swoim życiem. Nie krytykowali i nie narzucali swojego zdania, ale jednocześnie cały czas byli obok, gotowi służyć pomocą.

Zagadnieniem, które nie zostało wyjaśnione w poprzedniej części, była kwestia śmierci pierwszego męża Stefanii.
Wszystkie fakty związane z tym wydarzeniem poznajemy dopiero w "Baśce". Muszę przyznać, że podobał mi się sposób, w jaki autorka dokonała wyjaśnienia tej sytuacji. Umiejętnie podsycała moją ciekawość, stopniowo odkrywając kolejne karty. Ostatecznie rozwiązanie tej kwestii poznajemy dopiero na samym końcu i, w moim odczuciu, okazało się ono naprawdę zaskakujące. Finał powieści wyjaśnia wiele kwestii, aczkolwiek, ja tu widzę małą furtkę, którą można byłoby kiedyś otworzyć.
Być może doczekamy się kontynuacji tej historii? Jeśli o mnie chodzi, nie miałabym nic przeciwko.

Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem tej powieści. Porwała mnie i z prawdziwym żalem rozstawałam się z poznanymi bohaterami. Muszę przyznać, że Małgorzata Manelska ma w sobie coś, co sprawia, że jej historie mają dla mnie nieodparty urok. Wszystkie dotychczasowe książki autorki przeczytałam z prawdziwą przyjemnością i w tej chwili będę z niecierpliwością wyglądać jej kolejnego tytułu.

Moja ocena 9/10.

"Pamiętaj, dziecko, że rzucona klątwa działa tylko na myśli człowieka. To on tak kieruje swoimi uczuciami i emocjami, że sprawia, iż w jego życiu pojawiają się różne złe rzeczy, czy to zdarzenia, czy jakieś zjawiska. Jeśli odeprzesz od siebie źle myśli, klątwa się od Ciebie odbije."

Zastanowił mnie ten cytat. Od razu odniosłam go do siebie i swojego życia. Gdzieś już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Niezależnie, co się stanie, musisz pamiętać, że dzieci nie powinny odpowiadać za grzechy rodziców. Nikt nie rodzi się zły, to świat sprawia, że ludzie gubią się na ścieżkach życia, a przez to umierają samotni i nieszczęśliwi."

"Stefania" to pierwszy tom dylogii Małgorzaty Manelskiej "Nawłociowe wzgórze", w którym czytamy o doświadczeniach tytułowej bohaterki. Już od pierwszych stron jej historia łapie za serce. W początkowych fragmentach tekstu poznajemy dwudziestosześcioletnią kobietę, która, jak się domyślamy, przeżyła co strasznego, wskutek czego przestała mówić. Jej trudny los dodatkowo pieczętuje nieślubna ciąża. Stefania jest wytykana palcami i krytykowana przez zaściankowe społeczeństwo. Niestety, kobieta nie ma jak wytłumaczyć się z tego, co się jej przytrafiło.
A może po prostu nie chce.

Warto zaznaczyć, że akcja powieści rozgrywa się tuż po wojnie, na Mazurach, stanowiących Ziemie Odzyskane. To dosyć konfliktowe miejsce, z uwagi na odbywające się w tym czasie przesiedlenia. Zamieszkujący te tereny Niemcy musieli zostawić swoje gospodarstwa i przenieść się w głąb kraju, natomiast rdzenni mieszkańcy, Mazurzy, mogli zdecydować gdzie chcą zamieszkać. Niestety Ci, co pozostali w odbudowującej się Polsce, nie mieli najlepszych warunków. Bardzo często traktowani byli przez napływającą ludność z wyższością i określani pejoratywnie Szkopami.

Choć historia opowiedziana na kartach "Stefani" jest fikcyjna, osnuta została na kanwie rzeczywistych wydarzeń, przez co czyta się ją zupełnie inaczej. Osobiście, odebrałam ją bardzo emocjonalnie. Od samego początku współczułam głównej bohaterce jej nieciekawego położenia, wynikającego z ogólnej sytuacji kobiet w tamtym okresie. Do tego wszystkiego doszły jej osobiste przeżycia, przez które życie Stefanii wydawało się jeszcze trudniejsze.
Z napięciem przerzucałam kolejne strony, chcąc przekonać się czy kobiecie uda się wyjść z tego impasu.

Dużym plusem była tu też dla mnie postać kobiety, zielarki, której nadnaturalne zdolności wprowadzały do historii nutkę pikanterii. Jeśli o mnie chodzi, bardzo lubię takie elementy w książkach. Dzięki nim nagromadzony w nich ładunek emocjonalny, nie wydaje się aż tak ciężki. Czytelnik żywi przeświadczenie, że, dzięki ingerencji sił wyższych, los nieszczęśliwej bohaterki się odmieni.
Jak było w tym przypadku i czy rzeczywiście Stafania odnalazła szczęście?
Przekonajcie się o tym sami.

Przyznam, że po raz kolejny jestem zachwycona piórem autorki. Czytałam tę powieść z drżeniem serca i nadzieją, że życie bohaterki będzie miało szczęśliwy finał. Jej losy bardzo mnie ujęły, ale równie mocno przeżywałam ogólną sytuację tamtejszej ludności. Niemal czułam ich strach i niepewność, wynikającą z odgórnych postanowień, regulujących losy miliona ludzi. Za każdym razem, gdy oddaję się lekturze książek na ten temat, moje serce reaguje bardzo emocjonalnie.
Serdecznie polecam Wam ten tytuł, a ja zabieram się za drugą część - "Baśkę".

Moja ocena 8/10.

"Niezależnie, co się stanie, musisz pamiętać, że dzieci nie powinny odpowiadać za grzechy rodziców. Nikt nie rodzi się zły, to świat sprawia, że ludzie gubią się na ścieżkach życia, a przez to umierają samotni i nieszczęśliwi."

"Stefania" to pierwszy tom dylogii Małgorzaty Manelskiej "Nawłociowe wzgórze", w którym czytamy o doświadczeniach tytułowej bohaterki. Już od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Życie było niesprawiedliwe. Dawno o tym wiedziałam. Nie ofiarowało po równo każdemu. Mnie zdecydowanie przyznało najmniej. Nie wiem dlaczemu nie zasługiwałam na więcej."

Niestety, wychowankowie domów dziecka już na starcie stoją na straconej pozycji. Pozbawieni rodzin i korzeni, wychowujący się w placówkach publicznych, nie mają nikogo, kto stanowiłby ich zaplecze emocjonalne. Często zdani są tylko na siebie, gdyż żyjąc w poczuciu wyobcowania, z trudnością nawiązują głębsze relacje. Mieszkańcom "bidula" bardzo ciężko jest "wyjść na ludzi", bo nierzadko społeczeństwo narzuca im krzywdzącą łatkę, negatywnie wpływającą na ich życie. Trudno jest być sobą wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Trzeba mieć potencjał.

Cechę tę posiadała właśnie Karina, a przynajmniej nieustannie utwierdzała ją w tym jej przyjaciółka, Rozalka.
Ale cóż to takiego właściwie jest? Dlaczego niektórzy mają ten potencjał, a inni nie i co, tak naprawdę, o tym decyduje?
Karina była przecież jak inni wychowankowie sierocińca, czasem nieposłuszna i krnąbrna. Zatem dlaczego to właśnie jej miałoby się udać coś osiągnąć w życiu?
"Nowe życie Kariny" to opowieść bohaterki traktująca o jej życiu. Krok po kroku obserwujemy poczynania kobiety oraz to, jak poszczególne wydarzenia wpłynęły na jej życie. Niestety czasem jeden wypadek może, niczym kotwica, trzymać nas w przeszłości i nie pozwolić ruszyć do przodu.

Autorka zwraca uwagę na rolę przyjaźni w życiu każdego człowieka. Bez kogoś bliskiego trudno byłoby nam poradzić sobie z przeciwnościami losu, których nie brakuje w naszym codziennym życiu. Czasem wystarczy jedno słowo, które podniesie nas na duchu, a czasem takim motorem do działania będzie wyłącznie czyjaś obecność. Prawdziwy przyjaciel to ktoś, kto nas wesprze w trudnych chwilach, ale też i "kopnie w tyłek", jeśli tego będzie wymagać sytuacja. Z kimś takim łatwiej nam iść przez życie, niż w pojedynkę, gdy każdy problem urasta do gigantycznych rozmiarów.

Opowieść Kariny porusza, ale też i daje nadzieję, że niekiedy los może się odwrócić. Bez względu na to, jakie wydarzenia stały się naszym udziałem, nie należy się poddawać, tylko uparcie dążyć od raz obranego celu. Czasem ktoś podstawia nam nogi, jednak warto pamiętać, że człowiek jest tylko człowiekiem i każdemu zdarzają się potknięcia. Co jeszcze bardzo mi się spodobało, to nacisk autorki na tezę, że dobro wraca i to w jeszcze większym natężeniu. W książce teoria ta ukazana jest w bardzo ciekawy sposób, swoją drogą, trochę bajkowy, przywodzący na myśl udział zaświatów.
A jak było naprawdę?
Tego możemy się tylko domyślać.

Przyznam, że historia Karina zdobyła moje serce. Polubiłam tę szczerą, niezwykle sympatyczną dziewczynę, która tak łatwo poddawała w wątpliwość swoją wartość. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to przewaga pojedynczych zdań w książce, jednak jak już zdążyłam zauważyć jest to cecha wyróżniającą styl autorki. Wiadomo, każdy z nas w inny sposób formułuje swoje myśli.
Serdecznie zachęcam Was do poznania tej historii.

Moja ocena 8/10.

"Życie było niesprawiedliwe. Dawno o tym wiedziałam. Nie ofiarowało po równo każdemu. Mnie zdecydowanie przyznało najmniej. Nie wiem dlaczemu nie zasługiwałam na więcej."

Niestety, wychowankowie domów dziecka już na starcie stoją na straconej pozycji. Pozbawieni rodzin i korzeni, wychowujący się w placówkach publicznych, nie mają nikogo, kto stanowiłby ich zaplecze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- Kiedyś będziesz moją żoną (...)
- Ta, oczywiście - prychnęła.
- Nie żartuję. Najpierw się wyszalejmy, a później będziemy razem (...)
- Chyba po trzydziestce - stwierdziła."

"Spełniona obietnica" to najnowszy tytuł D. S. Wojciechowskiej, którego premiera miała miejsce jeszcze w listopadzie ubiegłego roku. To prawdziwie świąteczna opowieść, która dzięki swojemu niepowtarzalnemu klimatowi, mimo zaawansowanej wiosny i kwiatów na drzewach, przywołała w moich myślach Boże Narodzenie. Myślę, że nowelkę tę czytałoby się zdecydowanie lepiej początkiem grudnia, a nawet końcem listopada, kiedy to wielu z nas z niecierpliwością wygląda zbliżających się świąt.

Bohaterami tej historii są Zuzanna i Aron, którzy po latach niespodziewanie wpadają na siebie w piekarni. Choć przez długi czas ich drogi splatały się ze sobą, nadszedł moment, w którym każde z nich poszło się w swoją stronę. Nieoczekiwane spotkanie uzmysłowiło im, co stracili i jak mógłby potoczyć się ich los, gdyby kiedyś pokierowali nim zupełnie inaczej. Mimo tego, że w przeszłości nie łączyło ich nic poza szczerą przyjaźnią, dziś w ich sercach rodzą się uczucia, o które zupełnie by się nie podejrzewali. Tylko czy jakikolwiek związek, teraz, gdy oboje mają już swoje życie, w którym nie ma miejsca na to drugie, jest teraz możliwy?

"Spełniona obietnica" to klimatyczna opowieść pełna magii i ciepła. Choć o samych świętach nie ma tu zbyt wiele, to pomiędzy wierszami da się odczuć wylewające się z kartek emocje związane z tym okresem. Warto zauważyć, że jest to również historia o straconych szansach i ich ponownym odnajdywaniu. Jak się okazuje, szczęście może przyjść do nas w najmniej spodziewanym momencie, należy tylko nie zamykać się różne ewentualności. W życiu wszystko dzieje się po "coś", dlatego nie powinniśmy zbyt dogłębnie analizować niektórych zdarzeń, czasem wystarczy dać się ponieść chwili.

W opowiedzianej przez autorkę historii czytamy też o lęku związanym ze zmianami znanego nam stanu rzeczy. Autorka uzmysławia nam, że czasem nasze wyjście ze strefy komfortu może okazać się dla nas błogosławieństwem, dać nam nowe, lepsze życie. Bardzo często w obawie przed samotnością decydujemy się na bylejakość, która gwarantuje nam choć cząstkę prawdziwych uczuć. Ale czy warto zadowalać się półśrodkami? Może lepiej postawić wszystko na jedną kartę i spróbować żyć na 100%?

"Spełniona obietnica" to nowelka na jeden wieczór, którą czyta się szybko i przyjemnie. Przyznam, że po jej lekturze odczuwałam pewien niedosyt. Rozstanie z bohaterami, jak na mój gust, nastąpiło zbyt szybko. Niektóre kwestie chętnie bym rozwinęła, jednak wtedy książka straciłaby tę swoją lekkość. Po zastanowieniu dodam, że jednak obecna forma jest dla niej odpowiednia. Dzięki temu książka stanowi idealną lekturę na zimę i z pewnością umili czas w oczekiwaniu na święta Bożego Narodzenia.

Moja ocena 8/10.

"- Kiedyś będziesz moją żoną (...)
- Ta, oczywiście - prychnęła.
- Nie żartuję. Najpierw się wyszalejmy, a później będziemy razem (...)
- Chyba po trzydziestce - stwierdziła."

"Spełniona obietnica" to najnowszy tytuł D. S. Wojciechowskiej, którego premiera miała miejsce jeszcze w listopadzie ubiegłego roku. To prawdziwie świąteczna opowieść, która dzięki swojemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Drumford nie różniło się od innych szkół na świecie. Było tak samo zepsute, bezwzględne i nieuczciwe."

Gdy Angela opuszczała mury sierocińca, by rozpocząć naukę w szkole dla wybranych w Drumford, nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Wydawało jej się, że wszystkie dotychczasowe kłopoty odejdą w zapomnienie. Zupełnie nie przykładała wagi do tego, że ona, uboga sierota, wcale nie pasuje do tego miejsca. Planowała skupić się na nauce, by tym samym ułatwić sobie start w dorosłe życie. Niestety los bywa przekorny. Angela bardzo szybko orientuje się, że jej założenia dalekie były od rzeczywistości. Nowa szkoła okazuje się taka sama jak placówka, w której dziewczyna uczyła się do tej pory.
Kto wie czy nie gorsza...

"Better than you" to debiutancka powieść Ann Holly, w której znajdujemy losy bogatych dzieciaków. Po szkolnych korytarzach Drumford przechadzają się zamożni uczniowie, świadomi swego statusu społecznego i materialnego, gwarantującego im nietykalność osobistą. W starciu z nimi Angela wydaje się być nikim. Fabuła tej historii ukazana jest z perspektywy różnych bohaterów, przez co mamy możliwość przyjrzeć się mającym miejsce na kartach książki wydarzeniom z kilku stron. Niestety prowadzenie narracji w ten sposób nie sprzyja nawiązaniu więzi z konkretną postacią, przynajmniej tak było w moim przypadku - żaden z bohaterów nie wzbudził mojej szczególnej sympatii. Niemal wszyscy okazali się rozpieszczonymi małolatami, perfidnie wykorzystującymi swoją pozycję społeczną. Z początku wydawało mi się, że polubię dwie nowe uczennice szkoły, jednak w miarę czytania stwierdziłam, iż jest to niemożliwe. Mam wrażenie, że ułożone dziewczyny z biegiem czasu przesiąkły atmosferą tego miejsca. W tym przypadku idealnie sprawdza sie powiedzenie: "Kiedy wlecisz między wrony..."

W powieści "Better than you" autorka ukazuje nam młodych, pozbawionych kręgosłupa moralnego ludzi, którzy pogubili się w swoim życiu. Nie posiadający wsparcia rodziny nastolatkowie często zmuszeni byli sami radzić sobie ze swoimi problemami. Takie sytuacje wymuszały na nich niewłaściwe zachowania, mające na celu ochronę dobrego imienia swojej rodziny. Oczywiście, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby bohaterowie wiedli bardziej uporządkowane życie. Nie musieliby wówczas uciekać się do nieetycznych działań służących kamuflowaniu ich poczynań.

Mam trochę mieszane uczucia względem tej książki. Oczywiście, nie jest to wynikiem warsztatu autorki, pod tym względem nie mam nic do zarzucenia. Powieść napisana jest na wysokim poziomie, zupełnie nie da się wyczuć, że to debiut. Niestety, jak już wspomniałam, żadna z postaci nie wzbudziła mojej większej sympatii. W momencie gdy zaczynałam żywić do kogoś cieplejsze uczucia, ta osoba robiła coś, co całkowicie przekreślało jej notowania. Kojarzycie serial "Słodkie kłamstewka" i "Plotkarę"? Ta książka bardzo przypomina mi te amerykańskie produkcje. I choć fajnie się czyta/ogląda takie historie, trochę mnie one uwierają i żadnym wypadku nie chciałabym znaleźć się w miejscu, o którym one traktują.

Podsumowując, "Better than you" to dobrze napisana powieść, jednak chyba nie do końca trafia w mój gust czytelniczy. Były momenty, że ta powieść naprawdę mnie wciągała, jednak nie poczułam mocniejszej więzi z bohaterami, która sprawiłaby, że ich losy bardziej by mnie zaangażowały. Owszem, odczuwałam różne emocje, jednak w przeważającej części była to złość pomieszana z litością. Największą sympatię wzbudziła we mnie Angela, ale jej przemiana trochę mnie przeraża. Jednak może się mylę i ta bohaterka jeszcze mnie zaskoczy?
Z chęcią się o tym przekonam.

Moja ocena 7,5/10.

"Drumford nie różniło się od innych szkół na świecie. Było tak samo zepsute, bezwzględne i nieuczciwe."

Gdy Angela opuszczała mury sierocińca, by rozpocząć naukę w szkole dla wybranych w Drumford, nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Wydawało jej się, że wszystkie dotychczasowe kłopoty odejdą w zapomnienie. Zupełnie nie przykładała wagi do tego, że ona, uboga sierota,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- Ja swoją ułomność... (...) ...mam od urodzenia (...) miałem tylko krótkotrwały okres buntu (...) Ty uznałaś, że Twój świat się skończył..."

Zastanawialiście się czasem, jak to jest czuć się odrzuconym przez społeczeństwo?
A może właśnie Ty musisz borykać się z tym problemem?
Choć uważamy się za tolerancyjnych, nierzadko razi nas czyjś nieatrakcyjny wygląd. I nie mam tu na myśli osób o przeciętnej urodzie, ale ludzi, których defekty są wręcz odstręczające. Często nie wiemy jak zachować się w towarzystwie kogoś takiego, z jednej strony nie wypada patrzeć, a z drugiej ciężko nam pohamować naturalną ciekawość.
A czy pomyśleliśmy kiedyś, jakby to było znaleźć się na miejscu tej osoby - wzbudzającej zainteresowanie, wytykanej palcami, często poddawanej krzywdzącej ocenie?
Czu umielibyśmy sobie z tym poradzić?

Niestety rzadko zastanawiamy się nad tym jak wyglądałoby nasze życie w innej, niekorzystnej dla nas sytuacji. Choć często narzekamy na swój wygląd, to jednak tylko niewielka część populacji ma ku temu podstawy. I choć osoby takie nie mają większego wpływu na swoją aparycję, z biegiem czasu uczą się akceptować swoje ułomności, żyć wśród normalnych ludzi z piętnem bestii. Wielu z nich przyzwyczaja się do takiego stanu rzeczy, jednak natarczywe spojrzenia i dosadne słowa wciąż sprawiają przykrość.
W najnowszej książce Nathalie K. Flower mamy możliwość przyjrzeć się dwójce ludzi o nieatrakcyjnym wyglądzie. Jedno z nich żyje z tym piętnem od urodzenia, drugie nabyło tę ułomność w przykrych okolicznościach. Na podstawie zachowań bohaterów możemy ocenić jak radzą sobie ludzie z podobnymi problemami na różnym etapie życia i w jakim stopniu czas ich powstania ma wpływ na postępowanie jednostki.

Jednak "Bestia i Bestia" to nie tylko książka o konsekwencjach nieatrakcyjnego wyglądu, to także powieść, w której znajdujemy odpowiedź na pytanie jaki wpływ na życie człowieka mają traumatyczne wydarzenia, które stały się jego udziałem. Niestety bardzo często obniżają jego poczucie własnej wartości, odbierają pewność siebie i zmuszają do wycofania. Potrzeba wiele pracy, by ponownie wyjść do ludzi, wyzbyć się niepewności i strachu, po prostu zacząć żyć. Terapia w takich przypadkach może trwać nawet kilka lat, zwłaszcza jeśli osoba pokrzywdzona nie może liczyć na wsparcie bliskich osób.

W swojej najnowszej książce Nathalie K. Flower zaskakuje nas głębią treści. To już nie jest pobudzający romans, po którego lekturze szybciej bije serce. Owszem, wątek romansowy odgrywa tu duże znaczenie, jednak w powieści znajdujemy też próbę odpowiedzi na ważne pytania dotyczące natury życia. Widać, że warsztat autorki się rozwinął, dzięki czemu jej twórczość zdecydowanie zyskała na wartości. Co więcej, tego typu książki mocniej angażują i zmuszają nas - czytelników, do zastanowienia się nad fundamentalnymi kwestiami.

W "Bestii i Bestii" Nathalie K. Flower zwraca również uwagę na fakt, jak niewiele trzeba, by przegapić w życiu swój moment. Niestety w obawie przed wyśmianiem i krytyką, bardzo często boimy się odkryć swoje prawdziwe uczucia. Wolimy wycofać się w bezpieczne miejsce niż zaryzykować, przez co szansa na prawdziwą miłość może nam przejść koło nosa. A przecież warto walczyć o swoje. Jak to mówią: lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło. Nie można chować głowy w piasek i rezygnować z siebie, ze swoich marzeń i planów.

Celem podsumowania chciałabym dodać jeszcze jeden, ostatni akapit.
Bestią można być z wyglądu, jednak dużo bardziej niebezpieczne są te, które kryją się za atrakcyjną aparycją. Przyczajone, czekają tylko na dogodny moment, by zaatakować.
Takie bestie są najgorsze, gdyż bez uprzedzenia zabierają wszystko to, co mamy najcenniejsze.

Moja cena 9/10.

"- Ja swoją ułomność... (...) ...mam od urodzenia (...) miałem tylko krótkotrwały okres buntu (...) Ty uznałaś, że Twój świat się skończył..."

Zastanawialiście się czasem, jak to jest czuć się odrzuconym przez społeczeństwo?
A może właśnie Ty musisz borykać się z tym problemem?
Choć uważamy się za tolerancyjnych, nierzadko razi nas czyjś nieatrakcyjny wygląd. I nie mam tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Połączenia dwóch pasujących do siebie charakterem osób, za czym optowała angielska pisarka, chociaż uważała także, że zbieżność środowisk jest w pewnym stopniu konieczna."

Kilka ostatnich dni spędziłam z "Charlottą", powieścią, której akcja osadzona jest w XIX-wiecznej Szwecji i Finlandii. Przyznam, że lektura tej ksiażki stanowiła dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Do tej pory miałam okazję zapoznać się z realiami tej epoki na polskich ziemiach, stąd też z ciekawością dokonałam porównania między wskazanymi krajami. Jest to o tyle łatwe, że autorka bardzo dużą wagę przykłada do szczegółów dotyczących życia w tamtym okresie. Jak czytamy na skrzydełku powieści, Sara Medberg jest historykiem, który z prawdziwą pieczołowitością odmalowuje przed czytelnikiem XIX-wieczne realia. Dzięki częstym opisom poznajemy szczegóły dotyczące ówczesnej mody oraz informacje na temat obowiązującej etykiety dworskiej.

Muszę przyznać, że trochę dziwi mnie tytuł i opis tej książki, gdyż po zapoznaniu się z treścią stwierdzam, że historia opowiedziana na jej kartach odnosi się nie tylko do tytułowej bohaterki, ale przedstawia nam również losy innej kobiety, Emmy. Autorka dosyć szczegółowo opisuje jej sytuację, mam wrażenie, że obie kobiety są równorzędnymi postaciami w tej powieści. Co ciekawe, panie zupełnie się nie znają, dopiero w pewnym momencie ich losy niespodziewanie krzyżują się ze sobą. Każda z nich dźwiga inne brzemię, które sprawia, że kobiety nie mogą być w pełni sobą. Warto jednak zauważyć, że obie bohaterki są nad wyraz zaradne, a ich kreacje zdają się wyrastać poza ramy ówczesnej epoki.

Widać tu dużą inspirację "Dumą i uprzedzeniem" i nie chodzi mi tu wcale o zbieżność fabularną, raczej o wykreowanie, podobnie jak u Jane Austen, silnych postaci kobiecych. Autorka zdaje się być pod dużym wrażeniem tej publikacji. Jej liczne fragmenty znajdujemy w "Charlottcie" raz po raz, a bohaterki powieści częstokroć wracają w rozmowach do przedstawionych tam wydarzeń. Obie kobiety marzą o miłości na wzór tej, jaka miała miejsce na kartach "Dumy i uprzedzenia".
Czy Charlottcie i Emmie uda się odnaleźć swojego Pana Darcy'ego?

W książce mamy również do czynienia z wątkiem kryminalnym. Z początku zapowiadał się on całkiem obiecująco, jednak w ostateczności jego rozwiązanie trochę mnie rozczarowało. Ale może piszę tak patrząc przez pryzmat współczesnych powieści? Biorąc pod uwagę to, że "Charlotta" stylizowana jest na taką historię dla panien z dobrego domu, to jej zakończenie jest jak najbardziej na miejscu. Pobudza wyobraźnię czytelnika, jednak nie prezentuje zbyt drastycznych scen, nieprzeznaczonych dla wrażliwego odbiorcy. Zarówno Charlotta, jak i Emmy, choć silne i niezależne, potrafiły zemdleć z byle powodu. Myślę, że takie były XIX-wieczne kobiety, dlatego też pisane dla nich powieści pozbawione były niezdrowej sensacji.

Podsumowując, książka zrobiła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Uwiodła okładką, która przywodzi na myśl letnie upały i spacerujące brukowanymi uliczkami damy skryte pod rozpostartymi, chroniącymi przed słońcem parasolkami. Jeśli chodzi o treść, również wzbudza zainteresowanie. Czytając tę powieść przeniosłam się w czasie, w ogóle nie ruszając się z fotela. To było miłe doświadczenie, które serdecznie Wam polecam.

Moja ocena 8/10.

"Połączenia dwóch pasujących do siebie charakterem osób, za czym optowała angielska pisarka, chociaż uważała także, że zbieżność środowisk jest w pewnym stopniu konieczna."

Kilka ostatnich dni spędziłam z "Charlottą", powieścią, której akcja osadzona jest w XIX-wiecznej Szwecji i Finlandii. Przyznam, że lektura tej ksiażki stanowiła dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Grób matki" to trzecia już powieść Lisy Regan z detektyw Josie Quinn w roli głównej. Tym razem znajdujemy tu wiele na temat samej głównej bohaterki. W związku z najnowszym śledztwem wypływa temat matki Josie, dzięki czemu mamy okazję dowiedzieć się więcej na jej temat. W licznych retrospekcjach wracamy też do dzieciństwa śledczej, przez co stajemy się niemal naocznymi świadkami mających wówczas miejsce wydarzeń. Niestety młodość bohaterki nie należała do najszczęśliwszych, aż trudno uwierzyć, że po tym wszystkim kobieta potrafiła tak wysoko wspiąć się w dorosłym życiu.

Opisy scen z przeszłości wywołały we mnie wiele emocji. Choć często słyszy się o podobnych przypadkach, przemoc wobec dzieci zawsze zdumiewa.
Co kieruje człowiekiem, że drzemie w nim tyle agresji i to skierowanej w kierunku młodych, niczemu niewinnych ludzi? Myślę, że nawet psychologia pozostaje bezradna wobec niektórych zachowań, a umysł ludzki wciąż stanowi niezbadane terytorium. Choć książka nie epatuje w nadmierny sposób przemocą, niektóre sceny są tak sugestywne, że włosy jeżą się człowiekowi na głowie. Najwięcej emocji wzbudziły we mnie końcowe fragmenty, zwłaszcza informacje w pewien sposób tłumaczące zachowanie matki Josie.

W odniesieniu do tych wiadomości pojawia się odwieczne pytanie dotyczące tego, skąd bierze się zło.
Czy można odziedziczyć pewne predyspozycje do niewłaściwego postępowania? A może za skłonność do zła odpowiada wychowanie, zwłaszcza w pierwszych latach życia dziecka? Choć autorka nie rozwija tego zagadnienia, wnikliwy czytelnik może sam zgłębiać problem zasygnalizowany w powieści. Myślę, że jest to temat-rzeka, który nie podlega wyczerpaniu, natomiast można go analizować na wiele różnych sposobów.

Przyznam, że poznanie szczegółów dotyczących dzieciństwa Josie mocno przybliżyło mi tę postać. Dzięki tym wszystkim informacjom łatwiej jest zrozumieć postępowanie bohaterki oraz jej predyspozycje do pewnych rzeczy. Z tomu na tom kobieta wzbudza moją coraz większą sympatię, a jej przygody wydają się jeszcze bardziej interesujące. Myślę, że dzieje się tak dzięki temu, że z reguły losy bohaterów, z którymi sympatyzujemy, mocniej nas poruszają i angażują emocjonalnie. Niełatwo jest śledzić życie kogoś zepsutego, kogo zachowanie wzbudza nasze moralne wątpliwości.

"Grób matki" zaskakuje nas swoją fabułą, która dużo wnosi do prywatnego życia bohaterki. Można powiedzieć, że w świetle informacji ujętych w tym tomie, los Josie uległ diametralnej zmianie.
Jak bohaterka poradzi sobie z tym wszystkim? Tego dowiemy się już w kolejnym tomie. Dobrze, że jest już wydany i wkrótce będę mogła zapoznać się z jego treścią.

Moja ocena 8/10.

"Grób matki" to trzecia już powieść Lisy Regan z detektyw Josie Quinn w roli głównej. Tym razem znajdujemy tu wiele na temat samej głównej bohaterki. W związku z najnowszym śledztwem wypływa temat matki Josie, dzięki czemu mamy okazję dowiedzieć się więcej na jej temat. W licznych retrospekcjach wracamy też do dzieciństwa śledczej, przez co stajemy się niemal naocznymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Prawda była jednak taka, że śmierć Ewy Ostaszewskiej do dziś wzbudzała ogromne emocje. Dziennikarze, internetowi detektywi czy podcasterzy co jakoś czas wracali do śmierci dziewiętnastolatki, lecz nadal nie było wiadomo, co się stało w Trzcinowisku nad Pilicą."

Są takie zbrodnie, które niewyjaśnione, zostają w świadomości publicznej przez wiele lat. Sprawy te dotyczą zazwyczaj dzieci i nastolatków, młodych ludzi u progu życia. Okrutny los, za sprawą innego człowieka pozbawił ich możliwości spełnienia marzeń i realizacji planów, uniemożliwił im doświadczenie tego wszystkiego, do czego zostali powołani.
Przyniósł im śmierć.

Jednym z takich przeżyć było zabójstwo Ewy Ostaszewskiej, które kładło się cieniem na życiu jej rodziny i lokalnej społeczności. Młodziutka dziewczyna, pełna pasji i chęci istnienia, była oczkiem w głowie swoich rodziców.
Kto chciałby zaszkodzić niewinnej nastolatce?
Do dziś niewiadomo.
Ponad 20 lat po tym zdarzeniu ojciec Ewy, pragnąc w końcu poznać sprawcę tego czynu, decyduje się wynająć słynnego detektywa Aleksandra Zamojskiego.
Czy krok ten przyczyni się w końcu do przełomu w śledztwie?

"Trzcinowisko" to moje pierwsze spotkanie z autorką - Kingą Wójcik, której twórczość miałam w planach poznać. Akcja powieści zaczyna się od zarysowania szczegółów dotyczących śledztwa, dzięki czemu czytelnik zyskuje pełny obraz sytuacji. Z początku wszystko wydaje się jasne i przejrzyste, dopiero z biegiem czasu na jaw wychodzą pierwsze fakty zadające kłam dotychczasowymi ustaleniom.
A co jeśli ktoś bardzo się postarał, by pewne wydarzenia nie ujrzały światła dziennego?
Komu tak bardzo zależało na zatajeniu prawdy?
Czy po tylu latach Zamojski będzie w stanie znaleźć odpowiedzi na te pytania i ująć mordercę?

Przyznam, że jestem usatysfakcjonowana lekturą "Trzcinowiska". Choć sprawa, o której czytamy, z każdą chwilą zdaje się coraz bardziej gmatwać, wszystko jest dla nas przejrzyste. Od samego początku towarzyszymy śledczym w prowadzonym przez nich dochodzeniu i wspólnie z nimi odkrywamy wyjaśnienie sprawy. Tożsamość mordercy pozostaje dla nas zagadką do samego końca, a rozwiązanie poszczególnych wątków pobocznych nieraz stanowi nie lada zaskoczenie. Powieść świetnie się czyta i trzyma w napięciu aż do ostatniej strony.

Główny bohater, Aleksander Zamojski, to postać wzbudzająca sympatię. Mężczyzna uparcie dąży do rozwiązania zagadki, nie poddaje się, mimo braku dowodów i tego, że przed nim było już wielu detektywów, którym nie udało się ująć sprawcy morderstwa. Autorka pozwala nam rzucić okiem na jego relacje z ojcem, dzięki czemu mamy możliwość poznać motywy postępowania tej postaci. Jak zapowiada Kinga Wójcik, jeszcze będziemy mieli możliwość wrócić do jego przygód.
Ja jestem jak najbardziej za!

Moja ocena 8/10.

"Prawda była jednak taka, że śmierć Ewy Ostaszewskiej do dziś wzbudzała ogromne emocje. Dziennikarze, internetowi detektywi czy podcasterzy co jakoś czas wracali do śmierci dziewiętnastolatki, lecz nadal nie było wiadomo, co się stało w Trzcinowisku nad Pilicą."

Są takie zbrodnie, które niewyjaśnione, zostają w świadomości publicznej przez wiele lat. Sprawy te dotyczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bo jest zawzięta, przekorna i nie boi się ryzyka. A jak się do czegoś zobowiąże, to zrobi to. Po swojemu, pokrętną drogą, może, a nawet na pewno pod prąd, ale zrobi to."

Lubicie takie bohaterki? Charakterne śledcze, które nie grzeszą pokorą i z pewnością nie są krystalicznie czyste? Takie kobiety mogą wzbudzać moralny sprzeciw, ale za to w imię sprawy są w stanie zrobić bardzo dużo.
Taka właśnie jest Zoja Sterlak, bohaterka powieści "Bez wyboru" Agnieszki Płoszaj, którą miałam przyjemność poznać w ramach book tour organizowanego przez @moniaczytairecenzuje. Było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i aż z ciekawości zerknęłam na jej biogram, zainteresowana, co tam znajdę. Okazało się, że pisarka może pochwalić się wcale nie tak ubogim dorobkiem, bo ma na swoim koncie 8 książek, pośród których znalazłam kontynuację wspomnianej powieści, z którą koniecznie muszę się zapoznać.

Jak sama autorka wskazuje w końcowych uwagach, "Bez wyboru" to kryminał miejski, ale dodatkowo wzbogacony o tło historyczne. Stanowi ono raczej dodatek, za to mocno odziałujący na nasze uczucia. Autorka wspomina jedno z traumatycznych wydarzeń z okresu II wojny światowej mające miejsce w Łodzi, które do dziś pozostaje mało znane wielu ludziom. Przytoczenie go w tekście oraz jawne określenie swojego stanowiska w tej sprawie, nadaje pisarce rolę informatora uświadamiającego polskie społeczeństwo. Bardzo lubię, gdy książka, poza warstwą rozrywkową wnosi coś więcej do naszego życia. Dzięki tego typu publikacjom człowiek dokształca się i wyrabia poglądy na określone tematy.

Jeśli chodzi o sam kryminał, to jest on napisany na wysokim poziomie. Czytelnik do samego końca nie jest pewien kto stoi za popełnioną zbrodnią. Autorka kluczy i podsuwa nam mylne tropy, które wyprowadzają nas na manowce. W tle mamy miłosny dramat, który miał miejsce w przeszłości, jednak bardzo mocno rzutuje na rozgrywające się wydarzenia. Widać, że czas wcale nie zaleczył ran, jedynie sprawił, że lekko przyschły, stały się mniej widoczne, jednak ponowne spotkanie kochanków rozdrapało je na nowo. Bohaterowie odmiennie reagują na swoją obecność, jedno z nich stara się iść na przód, zaś drugie czyni wyraźny krok w tył.
Ale czy ponowny związek w sytuacji, gdy tyle się wydarzyło, jest możliwy?

W "Bez wyboru" autorka porusza też temat mentalizmu. Bardzo interesujące zagadnienie. Po lekturze tej książki zaczęłam się zastanawiać nad tym, w jakim stopniu jesteśmy sterowani przez różnego rodzaju podprogowe informacje. Przyznam, że tego typu historie wywołują u mnie otwartość na różnego rodzaju teorie spiskowe. Czy rzeczywiście jesteśmy wolni? A może nasze wybory są z góry "zaprogramowane" i tylko wydaje nam się, że są nasze, a tak naprawdę zostały dokonane wskutek określonych bodźców?

Od kiedy tylko zobaczyłam tę powieść miałam poczucie, że to będzie dobra książka. Nie pomyliłam się. Zainteresowała mnie od pierwszych stron, od mocnego, działającego na wyobraźnię początku. Później było jeszcze lepiej. Główną bohaterka szybko zyskała moją sympatię, a prowadzone przez nią śledztwo mocno mnie wciągnęło. Z przyjemnością zapoznam się z kontynuacją tego tytułu.

Moja ocena 8/10.

"Bo jest zawzięta, przekorna i nie boi się ryzyka. A jak się do czegoś zobowiąże, to zrobi to. Po swojemu, pokrętną drogą, może, a nawet na pewno pod prąd, ale zrobi to."

Lubicie takie bohaterki? Charakterne śledcze, które nie grzeszą pokorą i z pewnością nie są krystalicznie czyste? Takie kobiety mogą wzbudzać moralny sprzeciw, ale za to w imię sprawy są w stanie zrobić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wjechali na polanę, a temperatura spadła o dobre pięć stopni, bo las otwierał się na wysoki wodospad spływający do niecki z przejrzystą, niebieską wodą."

"Wodospad Wildflower" to kolejna, czwarta już powieść Denise Hunter z cyklu "Romans w Riverbend". Choć każdy z tytułów można czytać niezależnie, dobrze jest znać tło rozgrywających się wydarzeń, gdyż w każdej książce pojawiają się Ci sami bohaterowie, którym towarzyszą nowe, z reguły pierwszoplanowe postaci. Osobiście miałam okazję poznać dwa spośród czterech tytułów i właśnie o tym drugim chciałam Wam dziś po krótce opowiedzieć.

Główna oś wydarzeń skupia się tym razem na Charlotte, która po śmierci matki przejmuje stadninę będącą w jej rodzinie od trzech pokoleń. Choć utrzymanie rancza wymaga ciężkiej pracy i dużych nakładów finansowych, kobieta nie wyobraża sobie innego życia. Postanawia rozruszać podupadający biznes i uczynić z niego jedyne źródło utrzymania. Niestety siostra dziewczyny nie podziela jej zdania i najchętniej zdecydowałaby się na sprzedaż stadniny.
Czy mimo odmiennego zdania bohaterki będą umiały dojść do porozumienia? A może rodzinny biznes stanie się w ich przypadku kością niezgody?

Pojawienie się Gunnera w Riverbend wiele ułatwia - Charlotte ma w końcu do pomocy kogoś, kto podobnie jak ona darzy konie ogromną miłością. Jednak z biegiem czasu relacja pracownik-szef zaczyna im obojgu trochę ciążyć. Bohaterowie wyraźnie zbliżają się do siebie, niestety mężczyzna ukrywa coś, co może znacząco wpłynąć na jego zaangażowanie.
Małomiasteczkowy klimat i majestatyczne konie to motywy, które od razu skradły moje serce. Jeśli do tego weźmiemy jeszcze pod uwagę przystojnego trenera koni, mamy wręcz przepis na idealny romans.
Czy Charlotte i Gunner będą w stanie sobie zaufać i stworzyć trwały związek?
A może na drodze stanie im przeszłość mężczyzny oraz związane z tym jego lęki?

Przyznam, że świetnie spędziłam czas w Riverbend. Urzekła mnie fabuła tej powieści, niby prosta, a jednak chwytająca za serce. Moją uwagę zwrócił też język, który nosi znamiona książki napisanej w obcym języku. Z przyjemnością obserwowałam tę "inność" związaną z odrębnością kulturową, która przeniknęła do tej historii mimo ingerencji tłumacza. Myślę, że świadczy to o jego zdolnościach - przetłumaczenie historii na język polski nie odebrało jej indywidualności. Bardzo podobały mi się dialogi, zwłaszcza te między Charlotte i Gunnerem, w których bohaterowie tak naturalnie opisują swoje przeżycia związane z określonymi wydarzeniami. Nie boją się uzewnętrzniać swoich emocji, chętnie tłumaczą własne motywy postępowania, ale też i wyrażają troskę o drugą osobę.

Choć książka nie dostarcza jakichś szczególnych uniesień, zdobywa serce ciepłem i szczerością płynącą z kart powieści. Bardzo przyjemnie się ją czyta. Żałuję, że nie miałam okazji poznać wszystkich poprzednich części, gdyż jestem przekonana, że przypadłyby mi do gustu. Ciekawią mnie koleje losów poszczególnych bohaterów, których poznałam w tej powieści. Myślę, że zapoznanie się z nimi mogłoby okazać się nad wyraz emocjonujące.

Moja ocena 8/10.

"Wjechali na polanę, a temperatura spadła o dobre pięć stopni, bo las otwierał się na wysoki wodospad spływający do niecki z przejrzystą, niebieską wodą."

"Wodospad Wildflower" to kolejna, czwarta już powieść Denise Hunter z cyklu "Romans w Riverbend". Choć każdy z tytułów można czytać niezależnie, dobrze jest znać tło rozgrywających się wydarzeń, gdyż w każdej książce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Mama mówiła, że taniec w deszczu oczyszcza ją z natrętnych myśli (...) A ja poczułam się teraz wolna i szczęśliwa. Nie tylko dlatego, że pozwoliłam sobie zatańczyć w deszczu, ale też przez to, że po raz pierwszy przypominanie sobie o niej nie bolało."

Po perturbacjach z pierwszego tomu, w "Memories she regrets" Sandry Biel Aymee i Shane tworzą szczęśliwą parę. Chłopak zdaje się być spełnieniem najskrytszych marzeń dziewczyny, realizuje każde jej najmniejsze pragnienie, nawet takie, z którego jeszcze sama nie do końca zdaje sobie sprawę. Dzięki jego obecności Aymee nie myśli już tak często o matce i tęsknocie za nią. Owszem, boleśnie odczuwa jej brak, jednak obecność Shane'a zdaje się go skutecznie łagodzić. Jedynym problemem jest nieuchronnie zbliżający się koniec szkoły i związana z tym konieczność podjęcia wiążących decyzji dotyczących dalszego kształcenia. Brak konkretnych planów wyraźnie deprymuje Aymee, która czuje się przez to gorsza od swoich przyjaciół.

Czasem tak jest, że trudno nam rozeznać się w naszych zainteresowaniach, zwłaszcza w sytuacji, gdy poczucie własnej wartości zostało podkopane przez doświadczenia, które stały się naszym udziałem. Powrót do normalności i ponowne rozeznanie się w tym, co jest dla nas najlepsze, z reguły zajmuje dużo czasu. I choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest w porządku, nagle okazuje się, że nie jesteśmy w stanie pójść do przodu. Dopiero zamknięcie pewnych spraw, rozliczenie się z przeszłością, umożliwia nam na nowo budować swoją przyszłość.

Finałowy dom dylogii to świetna comfort book, która pozwala nam delektować się szczęściem głównych bohaterów. Wyraźnie widać tu pełne pasji i namiętności pierwsze uczucie, które dominuje życie młodych bohaterów. Czytanie o ich przeżyciach pozwoliło mi wrócić myślałami do moich lat młodości i ponownie poczuć ekscytację związaną z nastoletnią miłością. W moim odczuciu to naprawdę wartościowa lektura, która ukazuje pierwszy raz jako naturalną konsekwencję bliskości dwójki zakochanych nastolatków. Tu nikt nikogo do niczego nie zmusza, a decyzja dotycząca zbliżenia jest przemyślana i podjęta świadomie.

Niestety, nawet w idealnych związkach zdarzają się trudne momenty. Tak też było i tym razem. Po chwilach uniesień i niczym nie zmąconej radości, przychodzi czas próby. Przyznam, iż spodziewałam się go, aczkolwiek nie byłam świadoma, że będzie miał on właśnie taki charakter. Aymee niespodziewanie poznaje fakty, które rzucają światło na pewien ważny moment w jej życiu. W emocjach odsuwa się od bliskich, nie przyjmując żadnych wyjaśnień.
Czy dziewczyna pozwoli sobie ochłonąć i wysłucha tłumaczeń najbliższych?
A może tym jednym krokiem zaprzepaści szansę na szczęście?

"Memories she regrets" to powieść o uczuciu nastolatków, którzy zostali uwikłani w problemy typowe dla dorosłych ludzi. Pokazuje młodym dorosłym jak sobie radzić w trudnych sytuacjach oraz skąd czerpać siłę. Przeczytałam ją z największą przyjemnością i z czystym sercem mogę ją polecić czytelnikom, którzy lubią wracać myślami do lat młodości. To również świetna powieść dla młodych osób, szukających w literaturze odpowiedzi na nurtujące je pytania.

Moja ocena 9/10.

"Mama mówiła, że taniec w deszczu oczyszcza ją z natrętnych myśli (...) A ja poczułam się teraz wolna i szczęśliwa. Nie tylko dlatego, że pozwoliłam sobie zatańczyć w deszczu, ale też przez to, że po raz pierwszy przypominanie sobie o niej nie bolało."

Po perturbacjach z pierwszego tomu, w "Memories she regrets" Sandry Biel Aymee i Shane tworzą szczęśliwą parę. Chłopak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Czyli to tak smakują marzenia, kiedy się spełnią"

"Jedyne marzenie" to najnowsza powieść Małgorzaty Garkowskiej, będąca historią ściśle połączoną z wcześniejszym tytułem autorki - "Jedyny walc". Choć można te książki czytać niezależnie od siebie, osobiście zalecam lekturę "Jedynego marzenia" po uprzednim zapoznaniu się z wcześniejszą powieścią. W książkach ukazane mamy historie dwóch różnych postaci kobiecych, jednak w pewnym momencie ich losy łączą się ze sobą za sprawą jednego mężczyzny. Przyznam, że jestem pod wrażeniem w jak misterny sposób autorka splotła te dwa światy. Czytając "Jedyny walc" jeszcze nie byłam tego świadoma, jednak po zapoznaniu się z "Jedynym marzeniem" zyskałam pełny obraz świata przedstawionego w powieści.

Główną bohaterką "Jedynego marzenia" jest Tatiana. Autorka kreśli przed nami jej historię już od dnia narodzin, a następnie przechodzi do wczesnych lat młodości, gdy dziewczyna wiodła szczęśliwe życie w majątku rodziców w Kormiałowie. Przyznam, że jestem zachwycona sielskością tego krajobrazu. Małgorzata Garkowska ma niebywały talent do kreowania w wyobraźni czytelników ówczesnej rzeczywistości. Czytając opisy miejsc, w których odbywały się wydarzenia oraz poszczególnych scen, miałam wrażenie jakbym osobiście była uczestnikiem tych zdarzeń. Przez te kilka godzin, w czasie których oddawałam się lekturze książki, nie było mnie tu na miejscu, lecz duchem przebywałam w XX wieku.

Tatiana od samego początku daje nam się poznać jako wyjątkowo charakterna osóbka. Dziewczynie wcale nie zależy na tym by być damą, lecz pragnie pełną piersią doświadczać życia. Jak tylko nadarza się okazja ucieka do swoich wiejskich przyjaciół, by wspólnie z nimi móc przebywać na łonie natury. Rodzice dziewczyny z przestrachem patrzą na jej poczynania, jednak ostatecznie dają jej wolną rękę. To właśnie dzięki temu Tatiana przeżywa znacznie więcej, niżby mogła doświadczyć prowadząc salonowe życie. Niestety wydarzenia, które ją spotykają, są dwojakiej natury, zarówno pozytywne, jak i negatywne.

Obserwując bohaterkę od najmłodszych lat widzimy jak dorasta, jak przeobraża się w piękną kobietę, na którą, niczym grom z jasnego nieba, spada pierwsza miłość. Niestety los nie oszczędza Tatiany na tym polu, można pokusić się o stwierdzenie, że przypadło jej w udziale trudne i obfitujące w zgryzoty uczucie. Momentami szczerze współczułam bohaterce, która mimo tylu przeciwności potrafiła tak dzielnie radzić sobie z tym co ją spotkało. Moim sercem targały sprzeczne emocje, z jednej strony smutek i żal, z drugiej złość na jej wybranka, bo jak można tak uparcie popełniać ten sam błąd? Krążyć wokół ognia niczym ćma, bez obaw, że chwila nieuwagi może skończyć się tragedią?

Obraz wykreowany przez Małgorzatę Garkowską w "Jedynym marzeniu" jest tak rozbudowany, że naprawdę trudno w kilku słowach opisać swoje wrażenia po lekturze tej książki. Choć fabuła powieści skupia się na Tatianie, mamy tu szereg, równie absorbujących, wątków pobocznych. Dzięki temu historia ta jest wielowymiarowa i pobudza czytelnika na kilku płaszczyznach. W mojej opinii, prawdziwy majstersztyk.
Serdecznie polecam.

Moja ocena 10/10.

"Czyli to tak smakują marzenia, kiedy się spełnią"

"Jedyne marzenie" to najnowsza powieść Małgorzaty Garkowskiej, będąca historią ściśle połączoną z wcześniejszym tytułem autorki - "Jedyny walc". Choć można te książki czytać niezależnie od siebie, osobiście zalecam lekturę "Jedynego marzenia" po uprzednim zapoznaniu się z wcześniejszą powieścią. W książkach ukazane mamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- Piękny - mówi. - Oczko wygląda trochę jak kropla, prawda? Zielona, kolor nadziei.
- Kropla nadziei, całkiem niczego sobie nazwa (...)"

"Kropla nadziei" to drugi tom trylogii Oliwii Tybulewicz opisujący perypetie Wioletty, kelnerki w pubie Luna. Większość wydarzeń przedstawionych w książce ma miejsce właśnie tam lub w drodze do tego miejsca, niewielka ich część rozgrywa się w innej lokalizacji. Przyznam, że bardzo mi się to podoba, to jedna z tych książek które pokazują, że ludzie jednak codziennie chodzą do pracy ;) W wielu publikacjach, zwłaszcza z gatunku fantasy, bohaterowie nie są aktywni zawodowo, a pieniądze to im chyba z nieba spadają (przynajmniej ja trafiałam na takie publikacje). Tutaj Wioletta ma wręcz nieciekawą sytuację finansową, która wymaga od niej stałej pracy, a co więcej, zmusza ją do podejmowania się dodatkowych zleceń.

Propozycję jednej z takich dorywczych fuch otrzymała od Hrabiny i choć wiąże się z nią pewne ryzyko, bohaterka decyduje się spróbować swoich sił. Jak to zwykle bywa w przypadku Wioletty, wynika z tego wiele interesujących przygód. W ogóle wydaje mi się, że kobieta niczym magnes przyciąga do siebie serie niefortunnych wypadków, przy czym zachowuje oryginalne poczucie humoru, dzięki czemu powieść naprawdę przyjemnie się czyta. Większość wypowiedzi bohaterki okraszona jest ironicznymi wtrąceniami, a samo jej zachowanie bywa momentami naprawdę zabawne.

Dzięki szerokiemu wachlarzowi postaci uczestniczących w rozgrywających się wydarzeniach, książka naprawdę zyskuje na wartości. Mamy tu przegląd rozmaitych ras, które pojawiają się w Lunie i prezentują swoje oryginalne przyzwyczajenia oraz wygląd niczym modelki na wybiegu. Żadna z przedstawionych postaci nie przypomina innej, a raczej zaskakuje swoją odmiennością i oryginalnością. Wiolettę, jak przystało na kelnerkę z prawdziwego zdarzenia już nic nie dziwi, za to mnie tak, ale jest to pozytywne uczucie, coś jakby podziw dla autorki za jej pomysłowość.

Z tego co pamiętam, pierwsza część nie porwała mnie jakoś szczególnie i musiałam aż przeczytać swoją recenzję, by przypomnieć sobie dlaczego. Dodam jednak, że tu moje uczucia były zupełnie inne. Książkę czytało mi się naprawdę dobrze i bardzo szybkość dotarłam do ostatniej strony. W tym momencie skłaniam się ku twierdzeniu, że nie każda książka nadaje się do czytania w danym momencie, czasem musi nadejść na nią odpowiednia pora. Możliwe też, że oswoiłam się z piórem autorki, które ma naprawdę specyficzny charakter. W tym momencie, świeżo po lekturze "Kropli nadziei" stwierdzam, że mi osobiście ogromnie się ono podoba.

Jedyny minus, do którego mogłabym się przyczepić to fakt, że w książce brak jakiegoś konkretnego punktu kuluminacyjnego. Choć mamy tu wydarzenia, które w pewien sposób stanowią centralny punkt powieści, to patrząc na emocje, nie odnotowujemy w tym czasie jakiegoś ich szczególnego natężenia. Gdybym miała narysować wykres tej historii, byłaby to linia pełna mniejszych i większych wzniesień, bez znacznie wyższego punktu, kiedy to nasze emocje sięgają zenitu.
Mimo to ja uważam czas spędzony z tą książką za naprawdę udany i cieszę się, że już wkrótce będę miała możliwość zapoznać się z kontynuacją tej historii.

Moja ocena 8/10.

"- Piękny - mówi. - Oczko wygląda trochę jak kropla, prawda? Zielona, kolor nadziei.
- Kropla nadziei, całkiem niczego sobie nazwa (...)"

"Kropla nadziei" to drugi tom trylogii Oliwii Tybulewicz opisujący perypetie Wioletty, kelnerki w pubie Luna. Większość wydarzeń przedstawionych w książce ma miejsce właśnie tam lub w drodze do tego miejsca, niewielka ich część rozgrywa...

więcej Pokaż mimo to