Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Ajajaj już nawet nie mam co pisać o tych zbiorach opowiadań- w zasadzie za każdym razem odczuwam to samo, w każdej jest opowiadanie, które mocno wbije mi się w pamięć i zrobi na mnie ogromne wrażenie- w tym wypadku był to tytułowy "Litr ciekłego ołowiu" i szczególnie końcówka, gdzie młody chłopiec podaje Stormowi gazetę- unikalną, drukowaną w starym stylu, której będzie otrzymywał dożywotnią prenumeratę. Z pewnego powodu, nad którym nie będę się tu rozwodzić, do tej pory stoi mi przed oczami to, jak Robert zamartwia się nad swoim związkiem z Martą, a następnie otrzymuje coś z przeszłości- ze świata w którym się odnajduje lepiej niż w tym w którym żyje.

Ajajaj już nawet nie mam co pisać o tych zbiorach opowiadań- w zasadzie za każdym razem odczuwam to samo, w każdej jest opowiadanie, które mocno wbije mi się w pamięć i zrobi na mnie ogromne wrażenie- w tym wypadku był to tytułowy "Litr ciekłego ołowiu" i szczególnie końcówka, gdzie młody chłopiec podaje Stormowi gazetę- unikalną, drukowaną w starym stylu, której będzie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciężko dla mnie oceniać książki literatury faktu. Z pewnością muszę podchodzić do tego inaczej niż przy fikcji- tu nie ocenię historii, tylko sposób przedstawienia prawdziwych wydarzeń. A Jake Adelstein zrobił to w sposób który sprawił, że całą pozycję pochłonęłam w trzy dni- czyli patrząc na moją średnią- całkiem szybko. Na pewno co zasługuje na uznanie, to to, jak autor świetnie orientuje się w strukturze japońskiej mafii, przez większość książki trzyma nas w napięciu, utrzymuje to, że yakuza wcale nie była zwykłą bandą przestępców, a grupą ludzi z honorem, sztywnymi zasadami i wsparciem ze strony japońskiego społeczeństwa. I tak samo jak Saigo- główny bohater całej pozycji- odczuwamy rozczarowanie faktem, że tak unikatowa organizacja charakterystyczna dla kraju kwitnącej wiśni przemieniła się w wyżej wymienioną bandę przestępców bez zasad, wyłącznie z nastawieniem na zysk.
Jedną rzeczą, która mnie nieco konfundowała podczas lektury była niejasność w podziale- do samego końca gubiłam się kto jest czyim oyabunem, kto kyodai i do jakiej frakcji kto należał. Może nie wydaje się kto jakoś szczególnie konieczne do czerpania przyjemności z książki, jednak nieco ujmuje całemu wrażeniu- na przykład długo zastanawiałam się czy Inoue to pseudonim czy imię, dopóki nie pojawiła się kolejna postać z tym imieniem. Takie drobne niuanse, ale nagromadzone do tego stopnia, że czasami musiałam się cofać dwa rozdziały, żeby coś w końcu zrozumieć w 100%. Może troszkę moja wina, ale z pewnością lektura nabierze więcej głębi, gdy zabiorę się za nią po raz drugi.

Ciężko dla mnie oceniać książki literatury faktu. Z pewnością muszę podchodzić do tego inaczej niż przy fikcji- tu nie ocenię historii, tylko sposób przedstawienia prawdziwych wydarzeń. A Jake Adelstein zrobił to w sposób który sprawił, że całą pozycję pochłonęłam w trzy dni- czyli patrząc na moją średnią- całkiem szybko. Na pewno co zasługuje na uznanie, to to, jak autor...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie będę ukrywać, że uwielbiam twórczość Pilipiuka i jestem w stanie powiedzieć że jego utwory mnie zmieniły. Ktoś kiedyś rzekł, że czytelnik przeżywa tysiąc żyć przed własną śmiercią i faktycznie coś w tym jest.
Klimaty opowieści są nie do podrobienia, pomysły to jakiś kosmos, naprawdę trzeba żyć w innym świecie, by wpaść na co takiego! Bez skrupułów stawiam najwyższe noty wszystkim zbiorom, chociaż "Czerwona Gorączka" jest moim faworytem, mimo, że nie zawiera mojego ulubionego wątku- Roberta Storma. Jest tam za to masa luźnych pomysłów, które wyegzekwowane zostały prima sort. Nieco przynużyło mnie "Po drugiej stronie", ale po przeczytaniu "Hitlera w szklanej kuli" z "Reputacji" nabrało to trochę więcej koloru dla mnie.

Zbiory mają w sobie cygańską magię, zapach tytoniu do fajki, a czasami między stronami przewinie się stare carskie a to zdjęcie, a to jakaś notka. Czytelnik wpada w świat antyków starych historii i legend jak kamień w wodę, by już nigdy nie spojrzeć na starą alejkę i zrujnowaną kamienicę tak samo.

Nie będę ukrywać, że uwielbiam twórczość Pilipiuka i jestem w stanie powiedzieć że jego utwory mnie zmieniły. Ktoś kiedyś rzekł, że czytelnik przeżywa tysiąc żyć przed własną śmiercią i faktycznie coś w tym jest.
Klimaty opowieści są nie do podrobienia, pomysły to jakiś kosmos, naprawdę trzeba żyć w innym świecie, by wpaść na co takiego! Bez skrupułów stawiam najwyższe noty...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli mam być szczera- nic mnie w tej książce nie zaskoczyło. Czy to źle? Nie.
Zwiadowcy jako seria towarzyszą mi już okrągłe 4 lata. W zasadzie pierwsza dłuższa seria jaką przeczytałam (miałam około 11 lat) Zakochałam się już po pierwszym tomie w postaciach, klimacie i historii. Znam świat Araluenu na wylot, tak wiele razy sięgałam po te książki. Gdy mam okazję, otwieram losowy tom, na losowej stronie i po prostu czytam, wiedząc doskonale co stało się wcześniej, a co stanie się potem. Z pamięci recytuję fragmenty i znam już prawie wszystkie zagrywki Flanagana i po samych, na pozór drobnych szczególikach, jestem w stanie wywnioskować jak potoczy się historia dalej. Przekonałam się o tym najlepiej podczas czytania właśnie "Klanu Czerwonego Lisa". Tego, że Dimon będzie przywódcą rebelii można było się domyśleć już podczas samego wprowadzenia postaci. Fakt, że tajemne przejścia odegrają kluczową rolę, nie był trudny do odkrycia. Co jednak sprawiło, że książka otrzymuje ode mnie takie pochwały, gdy komuś o niej opowiadam?
Jej celem nie jest przekazanie zawiłej, skomplikowanej historii, odkrycie nowego sposobu opowiadania, czy wzruszenie czytelnika do łez. Jest jakby wstępem, czymś, co tłumaczy czytelnikowi co się dzieje, niczym wspinanie się pod górę, by w następnym tomie na pełnej prędkości polecieć w wir akcji wiedząc, że czytający orientuje się w terminach, nawiązaniach czy żarcikach jakie rzucają sobie postaci. Jest kluczowym elementem, który uczyni kolejny tom niesamowicie satysfakcjonującym.
Pomijając sam fakt tego, że książka odgrywą podobną rolę co np. "Czarnoksiężnik z Północy", czyli wprowadzenie do nowych realiów. Po kilkunastu tomach czujemy się tak związani z bohaterami, że tak naprawdę lektura bardziej przypomina spotkanie. Czytamy, by znowu spotkać te wesołe lub mniej wesołe mordki i nacieszyć się ich obecnością.
Kolejnym, ważnym elementem jest fakt, że Flanagan poruszył temat dyskryminacji płciowej. Ostatnio dość drażliwy, jednocześnie pokazujący na swój sposób, że kobiety i mężczyźni, mimo wielu różnic, mogą być tak samo kompetentni. Niby rzecz oczywista, jednak nadal można zauważyć sytuacje, gdy dochodzi właśnie do takiego sprowadzania płci pięknej do parteru wskazując kuchnię. Nie mówię tu o żartach w gronie znajomych oczywiście :)
Co do rozwoju postaci: O jezu, jak Maddie się zmieniła! Z początku, w tomie 12 nie byłam w stanie jej znieść. Strasznie jej nie lubiłam i mimo tego, że jakąś tam przemianę przeszła, to niechęć pozostała. W 13 tomie wygląda to zupełnie inaczej. Widać, że jest butna, uparta i nadal nieco dziecinna, ale to nadaje jej swego rodzaju głębi, świeży powiew, może daje kiszonką, ale powietrze się ruszyło. W 13 części poczułam z nią więź. Widziałam w niej młodszą wersję Cassandry, jednocześnie bardziej otwartą na zmiany, Nie mogę się doczekać 14 tomu! Fakt braku Willa i Halta zupełnie mi nie przeszkadzał, jestem pewna, że wjadą z drzwiami w następniej księdze.

Na co najbardziej czekam? Na epicki crossover Drużyny i Ekipy Do Zadań Nadzwyczajnych, w skrócie Will, Halt i Horace. Dajcie mi dogryzki Thorna i Halta, błagam!

Kończąc mój wywód, na pewno przyjemniej czytało mi się to, niż wczesne lata, które w zasadzie miały na celu poszerzyć nieco linię czasu również w lewo. Bardzo liczę, że Flanagam po 14 tomie stworzy wczesne lata z Gilanem. Polecam bardzo serdeczie fanom serii Zwiadowcy, ale nie zapowiadam fajerwerków. Jak już mówiłam- to dopiero przystawka przej daniem głównym, jakie będzie solidne mordobicie na Araluenie!

Jeśli mam być szczera- nic mnie w tej książce nie zaskoczyło. Czy to źle? Nie.
Zwiadowcy jako seria towarzyszą mi już okrągłe 4 lata. W zasadzie pierwsza dłuższa seria jaką przeczytałam (miałam około 11 lat) Zakochałam się już po pierwszym tomie w postaciach, klimacie i historii. Znam świat Araluenu na wylot, tak wiele razy sięgałam po te książki. Gdy mam okazję, otwieram...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pogrzebany olbrzym" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Ishiguro i z pewnością nie ostatnie. Przez ostatnie parę miesięcy brakowało mi czegoś, co wywoła we mnie podobne odczucia. To właśnie ta książka była dla mnie swego rodzaju inspiracją, by powstać z łóżka i zacząć w zasadzie żyć.
Fabuła jest bardzo prosta i nietrudno odnaleźć się wśród wątków i postaci. Już od początku mocno utożsamiłam się z Axlem. Z Beatrice... nie szło w ogóle. Cała opowieść jest utrzymana w sennym, wręcz mglistym klimacie. Każdą stronę pochłaniałam z niecierpliwością, nie miałam problemu z odpłynięciem do tamtego świata. Mimo tego, że teraz, pisząc tę opinię dostrzegam parę niejasności, ba, bezsensownych elementów, patrzę na ogólne odczucia podczas lektury, które na pewno były pomocne w chaosie jaki czasami mnie otaczał. Nie jestem jednak pewna, czy byłabym w stanie do ów książki wrócić- owszem chłonęłam ją jak gąbka, jednak tutaj liczy się pierwsze wrażenie. Zaskoczenie w kuluminacyjnych momentach. Wiedząc takie rzeczy z góry ponowne sięgnięcie po pozycję wydaje się być nadludzkim wysiłkiem. Mimo wszystko, zachęcam osoby mające zetknięcie z tą książką po raz pierwszy dla samego klimatu jaki ma ta książka- który odrywa nas od letniego popołudnia, wrzucając wręcz do zimowego poranku- mroźnego, ciemnego i zachęcającego do pozostania w łóżku.

"Pogrzebany olbrzym" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Ishiguro i z pewnością nie ostatnie. Przez ostatnie parę miesięcy brakowało mi czegoś, co wywoła we mnie podobne odczucia. To właśnie ta książka była dla mnie swego rodzaju inspiracją, by powstać z łóżka i zacząć w zasadzie żyć.
Fabuła jest bardzo prosta i nietrudno odnaleźć się wśród wątków i postaci. Już od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Byłam nastawiona bardzo pozytywnie na książkę, niestety moje oczekiwania przerosły rzeczywistość. Nie uważam, że "I nie było już nikogo" nie było warte lektury, przeciwnie, zachęcam wszystkich, ale jednak spodziewałam się po niej więcej.

Historia sama w sobie idealnie nadaje się na dobry kryminał, klimat pierwszej połowy XX w. jest czymś, czym u mnie książka zaplusowała bardzo mocno. Dziesięciu ludzi sprowadzonych na Wyspę Żołnierzyków przez nikomu nie znanego pana U.N.Owena. Dziwnym trafem w każdym z pokoi oraz w jadalni znajduje się oprawiony dziecięcy wierszyk opowiadający o umierających żołnierzykach, jeden po drugim. Dziwnym trafem jeden z gości podczas kolacji zostaje otruty, następnego dnia służąca umarła we śnie. Na dodatek ozdoby na stole w postaci dziesięciu porcelanowych żołnierzyków znikają razem z mieszkańcami. Czasu coraz mniej, podejrzany jest każdy w posiadłości.

W zasadzie rzeczą, która mnie trzymała przy książce najbardziej była ciekawość jak umrze kolejna ofiara i jak jest to powiązane z wierszykiem. Powoli również dowiadujemy się co każdy z gości ma za uszami i czyją krew na swoich rękach. Książkę czytało mi się szybko, postacie były realistyczne, każda z nich miała swój charakter i była wyrazista. Co chwilę również zaglądałam na stronę z zapisanym wierszykiem, by spróbować przewidzieć kto będzie następny.

Co jednak sprawiło, że całą historia straciła dla mnie cały urok? List na samym końcu. Sędzia Lawrence wyjaśnił całą historię, w zasadzie streszczając ją w 3 stronach. Tym momentem byłam wyjątkowo zawiedziona. Najważniejszą dla mnie cechą kryminału jest to, by stopniowo podsuwać czytelnikowi poszlaki, by mógł sam wydedukować kto był mordercą. W "I nie było już nikogo" takiej możliwości nie było. Całe wydarzenie zostało idealnie zaplanowane do tego stopnia, że Agata Chriestie musiała wyjaśniać każdy szczegół na sam koniec, bo wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet pszczoła podczas śmierci p. Brent. Nawet. Kurczę. Pszczoła.

Od samego początku byłam przekonana, że za całym zamieszaniem stoi ktoś z zewnątrz. Jakaś kryjówka o której wie tylko właściciel patrząc na to wszystko z sadystyczną radością. Jakież wielkie było moje rozczarowanie, gdy przeczytałam ten list! Zniszczyło to w zasadzie cały klimat powieści.

Podsumowując, cała książka jest naprawdę wciągająca. Zagadka jest bardzo zawiła... aż zbyt. Człowiek czyta to z ciekawością, by po chwili dowiedzieć się, że to wszystko diabli wzięli, autorka nie miała pomysłu na zakończenie i logiczne wyjaśnienie wszystkiego. W zasadzie gdyby przeczytać samą wiadomość może by nie było to tak niewiarygodne, jednak brakowało mi po drodze jakichkolwiek wskazówek, jedyna jakiej się dopatrzyłam, to słowa jednego z bohaterów "Myślę, że może być to sędzia". Bardzo się zawiodłam samą końcówką, co wpływa na całą ocenę bardzo mocno, bo jednak to właśnie koniec czyni cały kryminał dobrym i satysfakcjonującym.

Byłam nastawiona bardzo pozytywnie na książkę, niestety moje oczekiwania przerosły rzeczywistość. Nie uważam, że "I nie było już nikogo" nie było warte lektury, przeciwnie, zachęcam wszystkich, ale jednak spodziewałam się po niej więcej.

Historia sama w sobie idealnie nadaje się na dobry kryminał, klimat pierwszej połowy XX w. jest czymś, czym u mnie książka zaplusowała...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Powiem szczerze, że książkę wzięłam na ślepo. Leżała na stole w bibliotece szkolnej, więc uznałam, że nic nie tracę. Pozytywnie się zaskoczyłam, cały utwór skończyłam w 2 dni, czytając tylko na przerwach. Gdy miałam już wracać do domu obracałam się co chwila obawiając się Obserwatorów.

Autorka świetnie moim zdaniem pokazała jak łatwo manipulować tłumem i w jak ciężkiej sytuacji jest postawiony Gracz NERVE. Wszyscy uważają, że to tylko gra- w końcu wszyscy żyją, sytuacja wygląda na groźną, ale to nic takiego- są tysiące teleturniejów w których może coś pójść nie tak, na pewno jest jakieś zabezpieczenie, to ustawka. Vee też tak myślała, jednak ja walczyć z tak wpływowymi ludźmi, gdy jest się w cieniu? Na dodatek cała reszta świata żyje w przekonaniu że to tylko gra. Tylko gra.

Co najbardziej polubiłam w książce to to, że w prologu mieliśmy już przedstawioną Abigail, byłą uczestniczkę gry. Już na samym początku było widać, że coś jest nie tak. Sama przeskakiwałam aż niektóre opisy nie mogąc się doczekać finału i odkrycia kto stoi za całą intrygą. W zasadzie ten prolog tak bardzo zachęcił mnie do reszty historii. Mimo tego, że w środku Vee i Ian świetnie sobie radzili, wiadomo było, że prędzej czy później coś się sypnie.

Co mi przeszkadzało w książce to bohaterowie, którzy w moim odczuciu byli... płytcy. Z nikim się nie utożsamiłam, Ian był dla mnie tylko kimś z kim można by ewentualnie shippować potem główną bohaterkę. Samej Vee nie lubiłam. Może to i dobrze, dzięki temu lepiej rozumiałam finalistów, którzy ją wyznaczyli na ofiarę. Tommy mnie nawet w najmniejszym stopniu nie zaciekawił. Ot taki sobie pan przyjaciel.
Ze wszystkich Syd w sumie wzbudziła we mnie najwięcej sympatii. Lojalna przyjaciółka, myślała chyba najbardziej racjonalnie ze wszystkich w książce. Nie mam w zwyczaju kochać "gwiazd", ale tutaj Sydney skojarzyła mi się nieco również z moją dobrą znajomą od wielu lat. Nadal jednak to tylko podobieństwo, z nikim się nie utożsamiłam.

Samego filmu nie obejrzałam, nie wiem nawet czy zamierzam się za niego zabrać. Książka mnie nie zachwyciła, aczkolwiek wątek z Obserwatorami, którzy nie widzą w tym nic złego, bo "To tylko gra" skłonił mnie do refleksji (czy nawet myśli paranoidalnych), czy przypadkiem nie jest to sygnał, że jeśli jest w telewizji, nie znaczy, że nie jest ustawione...

Powiem szczerze, że książkę wzięłam na ślepo. Leżała na stole w bibliotece szkolnej, więc uznałam, że nic nie tracę. Pozytywnie się zaskoczyłam, cały utwór skończyłam w 2 dni, czytając tylko na przerwach. Gdy miałam już wracać do domu obracałam się co chwila obawiając się Obserwatorów.

Autorka świetnie moim zdaniem pokazała jak łatwo manipulować tłumem i w jak ciężkiej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu książki musiałam aż usiąść z wrażenia. Historia przedstawiona w książce otworzyła w moim umyśle jakąś furtkę, definicja "sztuki" zdecydowanie mi się zawęziła. Mieliśmy tu dwie skrajności- Ślepy artysta, malujący by uszczęśliwiać ludzi i dawać upust emocjom, jakie wywołał u niego świat naokoło. Z drugiej strony poznaliśmy Zeusa pragnącego kontrowersji i sławy. Gotów był pozbawić żywą istotę człowieczeństwa, zamieniając ludzi w posągi i piorąc im mózgi. Świat "wyższej kultury" przedstawiony w książce jest dla mnie nie do pojęcia. Sam Adam zgadzał się na traktowanie siebie, nie jako "kogoś" tylko "coś". Nawet w sądzie traktowali go jak rzeźbę, co dla mnie było aż powalające. W końcu tam nie pracują ludzie ślepo zakochani w takiej kiczowatej twórczości, chyba widzą, że główny bohater jest człowiekiem?

Właśnie ta znieczulica postaci, które na pierwszy rzut oka powinny być normalne mnie przeraziła najmocniej. Po prostu nie mogłam uwierzyć w to co czytam.

Jedną z moich najważniejszych konkluzji po całej lekturze jest to, że pojęcie sztuki jest bardzo subiektywne. Przed przeczytaniem "Kiedy byłem dziełem sztuki" akceptowałam wszystko jako sztukę, jak ktoś mi mówił, że ta wykładzina w ZUSie powinna wisieć w Luwrze, to byłam w stanie zacząć się na nią patrzeć z zakochaniem, doszukując się milionów elementów, którymi mógł się inspirować autor designu. Uznawałam, że wszystko jest sztuką, bo przecież jest chociaż dla jednej osoby. Brzmi super, fajnie, ale- no właśnie. Czy należy akceptować każdą sztukę, nawet rostrzaskiwanie się na ścianie zamoczonym w farbie, bo wychodzą plamy? Nawet za cenę połamanych kończyn?

Czy może sztuką jest coś, co ma wywołać emocje za pomocą zwykłych pociągnięć pędzlem? A czy jednocześnie zwykłą ozdobą może się stać mural malowany przez pół roku, jednak nie zmieniający niczego w naszym życiu?

Po przeczytaniu książki musiałam aż usiąść z wrażenia. Historia przedstawiona w książce otworzyła w moim umyśle jakąś furtkę, definicja "sztuki" zdecydowanie mi się zawęziła. Mieliśmy tu dwie skrajności- Ślepy artysta, malujący by uszczęśliwiać ludzi i dawać upust emocjom, jakie wywołał u niego świat naokoło. Z drugiej strony poznaliśmy Zeusa pragnącego kontrowersji i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę mogę jedynie chwalić. Nie jestem zwolenniczką tego typu utworów- romantycznych, dla osób wrażliwych na piękno. Zazwyczaj mnie nudzą. W przypadku całego cyklu "Blasku Corredo" miałam do czynienia z powieścią jedyną w swoim rodzaju, "Herbata Szczęścia" jest moim zdaniem najlepsza ze wszystkich pięciu części.

Nie wiem czy ktoś jeszcze ma taką przypadłość, że za każdym razem gdy czytam książki, widzę przed oczami sceny z utworu, ale za każdym razem nie zmienia się tonacja kolorystyczna- Podczas czytania "Zwiadowców" kolory były żywe, dominowała zieleń i ognisty pomarańcz. Przy "Osobliwym domie Pani Peregrine" barwy zamykały się w czerni, brudnym brązie i szarości, podobnie jak "Felix, Net i Nika". W przypadku "Herbaty Szczęścia" i kontynuacji kolory były pastelowe, uspokajające. Nawet w najbardziej przerażających i mrocznych momentach nie mogłam odgonić tej mgiełki delikatności.

Z wyżej wymienionych powodów również "Blask Corredo" zajmuje w moim serduszku specjalne miejsce. Sama uprawiam wszelkiego rodzaju kreatywności jak malarstwo, szycie itd, tak więc utożsamienie się ze Szklarką było wręcz automatyczne.

W kilku zdaniach: Książka jest idealna na letnie popołudnie w ogródku, gdy pragniemy spokoju i harmonii z naturą. Doskonale skomponuje się z kubkiem dobrej herbatki i samotnym pobytem w domu. O fabule zbyt wiele mówić nie będę, bądźcie zaskoczeni, ale mnie osobiście historia wzruszyła do łez. Może to był klimat, może historia, może okoliczności w jakich ją przeczytałam, może to wszystko, ale nie zmienia to faktu, że bardzo chętnie do lektury wracam za każdym razem odkrywając inne szczegóły historii, które wcześniej mi umykały.

Książkę mogę jedynie chwalić. Nie jestem zwolenniczką tego typu utworów- romantycznych, dla osób wrażliwych na piękno. Zazwyczaj mnie nudzą. W przypadku całego cyklu "Blasku Corredo" miałam do czynienia z powieścią jedyną w swoim rodzaju, "Herbata Szczęścia" jest moim zdaniem najlepsza ze wszystkich pięciu części.

Nie wiem czy ktoś jeszcze ma taką przypadłość, że za każdym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ze wszystkich tomów "Zwiadowców", ta księga jest moją ulubioną. Pierwszym i w sumie najważniejszym punktem jest to, że ów część powstała dla fanów zagłębionych w "Zwiadowców". Seria towarzyszy mi od podstawówki, jest dla mnie bardzo ważną częścią życia jeśli chodzi o wykształcanie gustów, szacunek do książek i autora. Wracając już wspomnieniami zaznaczę również, że seria była dokładnie tym, czego szukałam wśród różnych serii i w zasadzie zapoczątkowała moją miłość do fantastyki/przygodówek w klimatach średniowiecznych.

Drugim powodem dla którego wyskoczyła aż dyszka jest to, że bardzo lubię krótkie historie dotyczące uniwersum które znam (dlatego też bardzo lubię DOBRE fanfiction, najlepiej w klimatach oryginału).

Po trzecie- który z fanów nie ucieszyłby się gdyby usłyszał historię ojca Willa, ponownego spotkania Shigeru na weselu Horace'a i Cassandry (którego swoją drogą po prostu nie da się nie lubić, sama jego obecność w tej książce jest dla mnie punktem), czy początków przyjaźni Halta i Crowleya.

4.- Ślub Alyss i Willa. [SPOJLER CZ. 12]


Gdyby nie to, że dziewczyna umiera w 12 części z tej historii cieszyłabym się równie mocno. Jednak po lekturze ostatniego tomu w serii samo jej imię powoduje u mnie lekki napad smutku.



[KONIEC SPOJLERU]

Sam "Najwyższy czas" jest moją ulubioną ze wszystkich historyjek. Wzruszony Halt... Ja przepraszam, ale gdy przeczytałam, że uciera łzy rąbkiem płaszcza, to sama rozryczałam się jak bóbr, w tym momencie również zbiera mnie na łzy (również ze względów nostalgicznych, ale też dlatego, że widać w tym miejscu jak mocna więź łączy Willa i naszego "starego oszusta". Mimo tego, że powtarzane to było w 9. części, dopiero ostatnie linijki księgo 11 doprowadziły mnie do takiego wręcz szoku emocjonalnego).

Polecam z całego serduszka, gdy już ma się za sobą całą serię. Świetnie dopełnia niektóre dziury, i wcale bym nie narzekała, gdyby powstało więcej takich łatek.

Ze wszystkich tomów "Zwiadowców", ta księga jest moją ulubioną. Pierwszym i w sumie najważniejszym punktem jest to, że ów część powstała dla fanów zagłębionych w "Zwiadowców". Seria towarzyszy mi od podstawówki, jest dla mnie bardzo ważną częścią życia jeśli chodzi o wykształcanie gustów, szacunek do książek i autora. Wracając już wspomnieniami zaznaczę również, że seria...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka nie powala, szczerze powiedziawszy. Historia sama w sobie nie zapiera dechu w piersiach, jednak sama postać Królowej Śniegu intrygowała mnie od samego początku. Nie mam w tym momencie zbyt wiele o owej książce do powiedzenia, gdyż od momentu w którym ją przeczytałam minęło sporo czasu, ale do tej pory w głowie trwa mi moment, gdy Mysz przechodziła przez kolejne bramy. Ten fragment był zdecydowanie moim ulubionym, ale chyba nie zbyt dobrze świadczy o książce to, że to jest jedyna część książki którą jestem w stanie przywołać bez sięgania po nią z powrotem. Polecam na zimowy wieczór, ale ostrzegam- fajerwerków nie ma.

Książka nie powala, szczerze powiedziawszy. Historia sama w sobie nie zapiera dechu w piersiach, jednak sama postać Królowej Śniegu intrygowała mnie od samego początku. Nie mam w tym momencie zbyt wiele o owej książce do powiedzenia, gdyż od momentu w którym ją przeczytałam minęło sporo czasu, ale do tej pory w głowie trwa mi moment, gdy Mysz przechodziła przez kolejne...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka zachęca na początku. Pisana w taki sposób, że człowiekowi aż przykro się robi w momencie, gdy musi ją odłożyć, gdyż obowiązki wzywają. Jacob jest sarkastyczny (co uwielbiam w głównych bohaterach), jego więź z dziadkiem... w jakiś sposób czuć, że jest swego rodzaju magiczna. Bez bicia przyznam się, że płakałam po śmierci Abrahama.
Wątek z Upiorami skłania do przemyśleń... Chłopak od początku był obserwowany, ludzie, którym myślał, że mógł ufać okazali się albo być niezdolni by go zrozumieć, albo chcieli go wykorzystać. Szczególnie to zobaczyłam w momencie, gdy ów upiór okazał się być psychiatrą Jacoba. Na dodatek sam element zapętlenia... Naprawdę ciężko nie zacząć się zastanawiać, czy nas też ktoś tak nie obserwuje, w końcu życie chłopaka na początku też wydawało się być normalne.
Normalną koleją rzeczy było to, że skoro zachwyciłam się książką na początku, a dalsza historia również mnie wciągała, to koniec będzie bardzo satysfakcjonujący. Zawiodłam się bardzo, w późniejszych fragmentach czasami odpływałam, bo mimo tego, że to w tym momencie najwięcej się działo, to miałam wrażenie, że widziałam już takie coś setki razy. Główny bohater walczy z tym złym. Zły wydaje się nie do pokonania. Bohater wygrywa przypadkiem lub nagłym przypływem emocji. Koniec wielkiej walki.
Również sama końcówka mnie nie ujęła. Mimo tego, że na to, że ojciec Jacoba odkryje, że ten jest Osobliwcem liczyłam od momentu przejścia przez pętlę, to gdy już owej konfrontacji doszło... Wyszło dość niemrawo.

Ostatnie strony wyraźnie wskazują na drugą część. Jednak w momencie zniszczenia domu cały czar książki prysł. Mam nadzieję, że kontynuacja przywróci ten dziecięcy klimat, który jednocześnie był przyjazny, ale też bardzo mocno trzymał w napięciu od samego tylko momentu wejścia do sierocińca.

Książka zachęca na początku. Pisana w taki sposób, że człowiekowi aż przykro się robi w momencie, gdy musi ją odłożyć, gdyż obowiązki wzywają. Jacob jest sarkastyczny (co uwielbiam w głównych bohaterach), jego więź z dziadkiem... w jakiś sposób czuć, że jest swego rodzaju magiczna. Bez bicia przyznam się, że płakałam po śmierci Abrahama.
Wątek z Upiorami skłania do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to