-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać271
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
Biblioteczka
2019-07-02
Dziękuję, że tu zajrzeliście. O sobie samym nie wypada pisać, ale naprawdę się przy pisaniu starałem. Nie pożałujecie. Do kupienia na razie tylko w sieci i tylko na www.ronin.info.pl
Tamże fragmenty i wiele innych smakowitości o książce.
Dziękuję, że tu zajrzeliście. O sobie samym nie wypada pisać, ale naprawdę się przy pisaniu starałem. Nie pożałujecie. Do kupienia na razie tylko w sieci i tylko na www.ronin.info.pl
Tamże fragmenty i wiele innych smakowitości o książce.
2018-05-03
Uwielbiam Stasiuka od dnia, kiedy przeczytałem "Jak zostałem pisarzem...". Mam wszystko, co napisał, czytam jego wywiady prasowe i ubolewam, że ich udziela, zwłaszcza Wodeckiej z GW. W prozie jest mistrzem, cudowny język, ogląd świata, trafienie w punkt, empatia i sympatia do życia. Afirmacja Wschodu i prowincji. Pustki, bezludzia, prostoty. Napisze jak rozpala piec, jak robi sobie kawę, jak gada z Ruskim na granicy i człowiek jadłby łyżką jego prozę. Uwielbiam takie pisanie. Lecz gdy ma przed sobą dziennikarza, robi wszystko, aby stać się celebrytą głównego nurtu, który wymierzy kilka łatwych i fałszywych kopniaków tzw. polskiej rzeczywistości. Owszem, ona, ta nasza Polska, zasługuje na klapsy, ale nie z tej ręki i nie na ten akurat półdupek. Ze swoją pozycją w polskiej literaturze mógłby sobie podarować te pozy. Nie musi się popisywać i ścigać z pajacami z zaKODowanymi mózgami. W książce, którą gorąco polecam, ma kilka znakomitych kawałków. Jeden z lepszych to ten, w którym opowiada, jaką odtrutką na radiowe poranne samochodowe kwiki RMF-owskich klonów są zwykłe ludzkie historie z Radia Maryja. I ta puetna, gdy zabiera autostopowicza i ten po chwili zakłopotanego milczenia pyta: - Pan tego słucha? - A pan nie? Oczywiście - ode mnie gwiazdkowy full wypas.
Uwielbiam Stasiuka od dnia, kiedy przeczytałem "Jak zostałem pisarzem...". Mam wszystko, co napisał, czytam jego wywiady prasowe i ubolewam, że ich udziela, zwłaszcza Wodeckiej z GW. W prozie jest mistrzem, cudowny język, ogląd świata, trafienie w punkt, empatia i sympatia do życia. Afirmacja Wschodu i prowincji. Pustki, bezludzia, prostoty. Napisze jak rozpala piec, jak...
więcej mniej Pokaż mimo toKlamra w postaci sceny na stacji kolejowej i picia wódki z beznogim żebrakiem - mistrzostwo świata, języka i emocji. A to, co pomiędzy sprzączkami klamry - równie smaczne. Erudycja, język, gęstość przemyśleń i spostrzeżeń. W Polsce tak pisać potrafi tylko Eustachy Rylski.
Klamra w postaci sceny na stacji kolejowej i picia wódki z beznogim żebrakiem - mistrzostwo świata, języka i emocji. A to, co pomiędzy sprzączkami klamry - równie smaczne. Erudycja, język, gęstość przemyśleń i spostrzeżeń. W Polsce tak pisać potrafi tylko Eustachy Rylski.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJakoś zawsze stroniłem od SF i kojarzyłem tego autora z bajeczkami, jak będzie wyglądał świat za 30 lat, ble, ble, ble... I te "prodżekty" sieciowe, że czytelnicy piszą książkę z Tobą, mnie to odstręczało... Aż trafiłem w Magazynie Książki na wklejkę reklamową z pierwszym rozdziałem "Tekstu". Zaczytałem się i poleciałem tego samego dnia szukać Gluchovskiego do księgarni. A potem zaczytałem się jeszcze mocniej. Kapitalny obraz Rosji + głęboki humanizm tej książki + ciepło + okrucieństwo + znakomicie skrojona intryga bez udziwnień a la ... mniejsza z tym... Polecam, polecam, polecam...
Jakoś zawsze stroniłem od SF i kojarzyłem tego autora z bajeczkami, jak będzie wyglądał świat za 30 lat, ble, ble, ble... I te "prodżekty" sieciowe, że czytelnicy piszą książkę z Tobą, mnie to odstręczało... Aż trafiłem w Magazynie Książki na wklejkę reklamową z pierwszym rozdziałem "Tekstu". Zaczytałem się i poleciałem tego samego dnia szukać Gluchovskiego do księgarni. A...
więcej mniej Pokaż mimo to
Irytują mnie ludzie, którzy twierdzą, że przeczytali jakąś książę „jednym tchem” lub w „jedną noc”. Irytują nie dlatego, że podejrzewam ich o kłamstwo, bo nie podejrzewam, lecz dlatego, że dużo tracą.
„Gambit”, nowa książka Macieja Siembiedy, to powieść, którą rzeczywiście można przeczytać w jedną noc i na jednym tchu – tak wartko i tak ciekawie biegnie fabuła – ale wtedy dużo się straci. To tak jakby pożreć wytworne danie z plastikowej tacki i plastikowym widelcem, gdzieś na peronowej ławce na pięć minut przed przyjazdem pociągu. Szybkie czytanie Siembiedy grozi zgubieniem smaku jego książek. A raczej smaczków. Wszystkich tych historycznych i społecznych faktów, obserwacji, ciekawostek i niezwykłości, które pisarz – który wchodzi przebojem na rynek polskiej powieści gatunkowej – zgromadził w trakcie swej długiej reporterskiej kariery. I którymi tak interesująco dosmacza swoje powieści, ale i na których zasadza ich fabularną konstrukcję.
Nie znaczy to, broń Boże, że powieści Maciej Siembiedy to czysty reportaż lub czysta historia, bynajmniej. Wtedy nie czytałoby się ich tak dobrze (w jedną noc, jak chcą niektórzy). Sopocki pisarz z opolskimi korzeniami (choć urodził się jako kielecki „scyzor” w Górach Świętokrzyskich) potrzebuje prawdziwej historii jako szkieletu do nabudowania na nim interesującej fikcji. On nie do końca hołduje żelaznej zasadzie, której trzymają się niektórzy piszący, że „tylko prawda jest ciekawa”. Otóż nie tylko. Tak zwane prawdziwe zmyślenie bywa równie ciekawe, a negują je tylko ci, którzy nie potrafią wymyślić logicznej, ciekawej, prawdopodobnej psychologicznie fabuły. Siembieda potrafi, a faktem tylko się posiłkuje.
Na dodatek to jego reportażowe dziedzictwo jest dużo cenniejsze od tego, w co wyposażeni są młodzi, modni pisarze, czyli w ideologie, który nasączają swoje sztampowe powieści. Te wszystkie feminizmy, ekologizmy, walki z rasizmem, faszyzmem i przemocą w rodzinie, upośledzeniem obcych, wykluczeniem kobiet i kalek oraz polskim zacofaniem i obskurantyzmem. Bierze człowiek do ręki powieść i ma wrażenie, że czyta 600 stronicowego Newsweeka (przy czym dojeżdża najdalej do strony 40).
Siembiedy się w to nie bawi. U niego jest konkret. Jak walka, to o życie, a nie o pierdoły. Nie ma też u niego epatowania zbrodnią, okropieństwem, brutalnością, nie ma wyścigu na upust krwi i produkcję flaków, co jest kolejną domeną polskich pisarzy, pragnących podbić rynek prozy gatunkowej i zająć miejsce Mroza oraz Bondy.
W „Gambicie” trup pada tylko wtedy, kiedy musi, na dodatek jest uśmiercany na tyle, aby stwierdzić zgon. Mówiąc językiem wojskowym: wyeliminować. Żadnego kawałkowania zwłok, obierania ich ze skóry, wyrywania trupom zębów i chowania ich po okolicy celem sprowokowania śledczych, profilerów zbrodni i cholera wie jeszcze kogo do snucia szeregu hipotez rodem z horroru, przy czym kolejna jest bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej.
Że za dużo tu teoretyzuję, a za mało opowiadam o książce? A po co Wam będę zdradzał fabułę? Wiele z recenzji „Gambitu” na LCz to i tak czyste spolerowanie. Ja posunę się tylko do małej zdrady, którą sądzę, autor mi wybaczy. Otóż strzelba zawieszona na ścianie w myśl zasady Czechowa w pierwszym akcie – nie wystrzeli w ostatnim, choć palec na cynglu spocznie. O jaką strzelbę chodzi? No, dobra, puszczę farbę. O tę z celownikiem optycznym. Niekonsekwencja autora? Sądzę raczej, że to jego inteligentna zabawa z konwencją.
Czytać Siembiedę! Byle nie jednym tchem!
Irytują mnie ludzie, którzy twierdzą, że przeczytali jakąś książę „jednym tchem” lub w „jedną noc”. Irytują nie dlatego, że podejrzewam ich o kłamstwo, bo nie podejrzewam, lecz dlatego, że dużo tracą.
więcej Pokaż mimo to„Gambit”, nowa książka Macieja Siembiedy, to powieść, którą rzeczywiście można przeczytać w jedną noc i na jednym tchu – tak wartko i tak ciekawie biegnie fabuła – ale wtedy...