Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pojęcia nie mam z jakich trocin Autor pędzi ten bimber, ale chcę spróbować.

Pojęcia nie mam z jakich trocin Autor pędzi ten bimber, ale chcę spróbować.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jaram się jak flota Stannisa.

Poważnie. Wyczekiwałam „Ognia i krwi” bardziej niż „Wichrów zimy” i – nawet przed lekturą drugiej części – śmiało mogę napisać, że to wielka szkoda, iż autor obiecał , że prędzej zawieją wichry niż znów zapłonie ogień. Tym razem liczę, że obietnicy nie dotrzyma.

Ta „krótka” historia smoczego rodu łączy w sobie to, co Martinowi najlepiej wychodzi, z tym co zazwyczaj mu nie idzie: mamy tu przede wszystkim świetną gawędę, nie w postaci suchej kroniki dziejów, a żywej opowieści, która nuży mniej niż niektóre tomy PLiO. Z pewnością jest to historia warta opowiedzenia.

Jeśli do czegoś można się przyczepić to chyba do nieco wulgarnego języka. Znaczy bardziej niż zwykle. Wulgaryzmy, które u Martina z reguły są celowe, w „Ogniu i krwi” pojawiają się zupełnie bez potrzeby, a przy tym tracą rubaszny charakter, jakże typowy dla PLiO. Idzie również odczuć, że teksty powstawały w sporych odstępach czasu – np. coś, co w jednym rozdziale jest tylko legendą , w drugim uchodzi za fakt. To jednak drobne niespójności, na które warto przymknąć oko.

Na koniec słówko do narzekających, że wydawca chce nas orżnąć na dwa tomy: Grzbiet ma swoje ograniczenia, wydanie tej powieści w jednym tomie pewnie jest możliwe, ale najprawdopodobniej w większym formacie, który i tak nie gwarantowałby, że grzbiet się nie złamie, czy nie odkształci. Druga opcja to kiepski, żółty papier o niskiej gramaturze, że o czytelności (proporcjach stopnia pisma, światła i wielkości marginesów) nie wspomnę. Tymczasem dostaliśmy porządnie wydaną, poręczną książkę, w twardej oprawie, na dobrej jakości (białym!) papierze, ze zszytymi arkuszami.

Jaram się jak flota Stannisa.

Poważnie. Wyczekiwałam „Ognia i krwi” bardziej niż „Wichrów zimy” i – nawet przed lekturą drugiej części – śmiało mogę napisać, że to wielka szkoda, iż autor obiecał , że prędzej zawieją wichry niż znów zapłonie ogień. Tym razem liczę, że obietnicy nie dotrzyma.

Ta „krótka” historia smoczego rodu łączy w sobie to, co Martinowi najlepiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Jeśli myślisz, że nie lubisz powieści historycznych, to nie czytałeś Napiera”.
Takie oto zdanie widnieje na okładce pierwszego tomu cyklu o słynnym pogromcy Rzymian, a mnie, wyjątkowo, nie pozostaje nic innego, jak się z nim zgodzić.

„Attyla” Napiera ma chyba wszystko, co powinna zawierać powieść przygodowa, osadzona w realiach Starożytnego Rzymu – dynamiczną i wielowątkową fabułę, świetne sceny batalistyczne, bohaterów z krwi i kości, z własnymi historiami, zmyślnie wkomponowanymi w całość, wreszcie szczegółowo odtworzony koloryt Wiecznego Miasta. To ostatnie zresztą nie dziwi, gdyż autor jest historykiem… sztuki. A trzeba mu przyznać, że faktów się trzyma, co więcej: zręcznie operuje fragmentami źródeł, nie zanudzając przy tym czytelnika. Co prawda baczne oko wyśledzi nieścisłości, najczęściej celowe, jednakże licentia poetica usprawiedliwia manipulowanie historią na potrzeby płynności fabuły. Prawem pisarza jest kreować swój świat wedle własnej wizji, o ile jego twór nie powiela rażących błędów i odzwierciedla klimat epoki - a to udało się Napierowi znakomicie (no, w każdym razie żaden z jego legionistów nie wpiernicza kukurydzy).

Jeśli można coś „Attyli” zarzucić, to chyba tylko uchybienia korektorskie. To już kolejna powieść historyczna, wydana pod szyldem wydawnictwa Vesper, w której redakcja i korekta ewidentnie się nie popisały. Wprawdzie do koszmarków pokroju „Tyrana” Ch. Camerona, „Attyli” daleko, to jednak szkoda, że tak dobra książka została tak niestarannie wydana.

„Jeśli myślisz, że nie lubisz powieści historycznych, to nie czytałeś Napiera”.
Takie oto zdanie widnieje na okładce pierwszego tomu cyklu o słynnym pogromcy Rzymian, a mnie, wyjątkowo, nie pozostaje nic innego, jak się z nim zgodzić.

„Attyla” Napiera ma chyba wszystko, co powinna zawierać powieść przygodowa, osadzona w realiach Starożytnego Rzymu – dynamiczną i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Sztuka oblężnicza w świecie starożytnym..." jest niezłym wprowadzeniem do tematu - jak na książkę niewielką objętościowo, bo liczącą ledwie 70 stron (upstrzoną zdjęciami i rysunkami), zawiera mnóstwo informacji, przedstawionych w przystępny sposób, bez zbędnego zadęcia, ale i bez lania wody, które często towarzyszy publikacjom popularnonaukowym. A co ważniejsze opiera się na źródłach poddanych (w razie potrzeby) krytycznej ocenie.

"Sztuka oblężnicza w świecie starożytnym..." jest niezłym wprowadzeniem do tematu - jak na książkę niewielką objętościowo, bo liczącą ledwie 70 stron (upstrzoną zdjęciami i rysunkami), zawiera mnóstwo informacji, przedstawionych w przystępny sposób, bez zbędnego zadęcia, ale i bez lania wody, które często towarzyszy publikacjom popularnonaukowym. A co ważniejsze opiera się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kruczego Demona Rozprawa o Sztukach Walki

Tengu to mitologiczne, zmiennokształtne istoty o cechach na poły ludzkich, na poły ptasich. Ludowe podania obdarzyły je niezwykłymi talentami, takimi jak np. umiejętność teleportacji. Tengu mogły znikać bezszelestnie, czytać w ludzkich myślach (a nawet je kontrolować), a ich zęby był tak ostre, że bez trudu przegryzały stal. Ich pojawienie się zwykle zwiastowało wojnę, chaos i zagładę. Niektóre jednak czyniły również dobro: chroniły niewinnych, zwłaszcza dzieci, a za uczynione im przysługi odwdzięczały się honorowo. Uchodziły za niezrównanych wojowników i wierzono, że czasami wtajemniczały śmiertelników w tajniki sztuk walki. To im generałowie, tacy jak słynny Minamoto Yoshitsune, zawdzięczali swoje legendarne sukcesy.

O tego rodzaju naukach jest ta książka. Autor nadał im formę przypowieści i wyłożył w czterech zwojach, w których - od ogółu do szczegółu – zawarł swoje przekonania w tej materii. „Tengugeijutsuron” jest jednocześnie tekstem filozoficznym, nawiązującym do myśli konfucjańskiej, buddyzmu oraz filozofii tao; a zarazem uwzględnia praktyczne wskazówki dotyczące technik walki. Pouczenia te skierowane są do mentorów, mających w swojej pieczy edukację przyszłych wojowników (o problemach samej edukacji, zadziwiająco współczesnych, też można znaleźć słówko). Dowiadujemy się z nich nie tylko, którym końcem miecza dźgać przeciwnika, ale jak codzienne życie i osobista moralność przenika się z zasadami Drogi Wojownika, i jak wpływają one na skuteczność adepta.

Niektóre z tych zasad mogą się wydawać oczywiste, inne nie do przyjęcia, ale trzeba wziąć pod uwagę, że mamy do czynienia z tłumaczeniem oryginalnego tekstu pochodzącego z XVIII w. Jest to więc źródło historyczne, z którego - między wierszami- możemy wyczytać co nieco o mentalności ówczesnych Japończyków. Issai Chozan to świadek swoich czasów, żył w latach 1659-1741, służąc prominentnemu klanowi Kuze, pod rządami siogunatu (sic!) Tokugawa. I to jest w tej książce wyjątkowe. Myślę, że cała seria „Kokoro” świetnie wypełnia lukę między akademickimi rozprawami, przeznaczonymi dla studentów, a pogłębiającą stereotypy papką płytkich historyjek o różnościach i dziwnościach, w które rynek obfituje. Mam nadzieję na więcej takich publikacji.

Kruczego Demona Rozprawa o Sztukach Walki

Tengu to mitologiczne, zmiennokształtne istoty o cechach na poły ludzkich, na poły ptasich. Ludowe podania obdarzyły je niezwykłymi talentami, takimi jak np. umiejętność teleportacji. Tengu mogły znikać bezszelestnie, czytać w ludzkich myślach (a nawet je kontrolować), a ich zęby był tak ostre, że bez trudu przegryzały stal. Ich...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Życie codzienne w Kartaginie w czasach Hannibala Colette Charles-Picard, Gilbert Charles-Picard
Ocena 6,9
Życie codzienn... Colette Charles-Pic...

Na półkach: , ,

„Życie codzienne w Kartaginie w czasach Hannibala” to bodaj jedyna, wydana po polsku, monografia ukazująca Kartaginę nie przez pryzmat sytuacji geopolitycznej i militarnej, a od strony kultury, w szerokim rozumieniu tego pojęcia. I chociaż opracowanie prezentuje stan badań sprzed półwiecza, to jest jedynym studium poświęconym samym mieszkańcom Qart Hadaszt, z którego dowiemy się jak wyglądali, w co się ubierali, gdzie mieszkali, czym się trudnili, jakie mieli zwyczaje, w co wierzyli itp. Oczywiście zagadnienia te nakreślono na szerszym tle historii politycznej i ekonomicznej basenu Morza Śródziemnego, ale jest to ledwie rys, konieczny do rozwinięcia podjętego tematu. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że spoglądamy na Kartagińczyków oczami obcych - tych, z którymi wojowali lub handlowali (a najczęściej jedno i drugie). Nie wynika to oczywiście z celowego działania autorów, a raczej z niedoboru źródeł kartagińskiej proweniencji - z pustego wszak i Salomon nie naleje. Można jednak zarzuć tej publikacji brak rysunków, map i autorskich zdjęć. Fotografie, które zamieszczono na wkładkach, zostały stworzone na potrzeby polskiego wydania i większość z nich nie ilustruje opisywanych artefaktów. A opisy bywają dość zawiłe, z wielokrotnymi wtrąceniami, nierzadko pozbawione przecinków, przez co zrozumienie ich zajmuje dłuższą chwilę. Oczywiście te mankamenty nie obniżają merytorycznej wartości książki.

„Życie codzienne w Kartaginie w czasach Hannibala” to bodaj jedyna, wydana po polsku, monografia ukazująca Kartaginę nie przez pryzmat sytuacji geopolitycznej i militarnej, a od strony kultury, w szerokim rozumieniu tego pojęcia. I chociaż opracowanie prezentuje stan badań sprzed półwiecza, to jest jedynym studium poświęconym samym mieszkańcom Qart Hadaszt, z którego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kształt wody Daniel Kraus, Guillermo del Toro
Ocena 6,3
Kształt wody Daniel Kraus, Guill...

Na półkach: ,

"Kształt wody" to opowieść o seksie z płazem. Przepraszam, człekokształtnym płazem o inteligencji szympansa i instynktach drapieżnego zwierza. I nic, żadne z jego zachowań opisanych w tej książce, nie dowodzi, że Stwór (bo nie nadano mu nawet imienia) był istotą bardziej rozwiniętą.

Gdyby to była bajka o przyjaźni dwojga samotnych ludzi i niezwykłej istoty, to właściwie nie byłoby o czym pisać. Autorzy jednak upchnęli do tej historii kilka poważniejszych wątków, których nie rozwinęli, skupiwszy się na bzdurnej historyjce o "miłości" tak wielkiej, że przezwyciężającej granice międzygatunkowe.

Jakby tego było mało, rwane zdania, w jakimś dziwnym języku, tylko przypominającym polski, przywodzą na myśl wstępny szkic, przez omyłkę wysłany do druku. A może oryginalny tekst jest tak samo fatalny? Zachodzę w głowę, jakim cudem "Kształt wody" ma tak wysoką ocenę.

"Kształt wody" to opowieść o seksie z płazem. Przepraszam, człekokształtnym płazem o inteligencji szympansa i instynktach drapieżnego zwierza. I nic, żadne z jego zachowań opisanych w tej książce, nie dowodzi, że Stwór (bo nie nadano mu nawet imienia) był istotą bardziej rozwiniętą.

Gdyby to była bajka o przyjaźni dwojga samotnych ludzi i niezwykłej istoty, to właściwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wizerunek prowincji w literaturze jest zazwyczaj bezkompromisowy; albo jest bajecznie (żadnych poważnych problemów, całe dnie można wylegiwać się z kubkiem kawy na tarasie i wymieniać pieprznymi ploteczkami na temat sąsiadów); albo mamy do czynienia z zadupiem na peryferiach, które jest siedliskiem wszystkich możliwych czynników hamujących rozwój społeczny, a do tego wylęgarnią ksenofobów.

Pagford jest takim właśnie prowincjonalnym miasteczkiem. Jego mieszkańcy są dumni z panujących tam porządków i kultywują swoje tradycje, zdając się nie zauważać upływającego czasu. Sielski widok schludnych wiktoriańskich domków zaburza jedynie blokowisko należące do sąsiedniego Fields. Osiedle zamieszkane jest przez społeczny margines (stałych bywalców pobliskiej kliniki odwykowej i byłych przestępców oraz ich potomstwo), a nobliwa społeczność obawia się, że niechciane towarzystwo może mieć zły wpływ na młodych Pagfordczyków. Takiego sąsiedztwa chętnie pozbyliby się sprzed swoich, idealnie przystrzyżonych trawników.

Narracja „Trafnego wyboru” rozpoczyna się w niemal hitchcockowskim stylu – niespodziewanym zgonem radnego, który nie podzielał – zdawałoby się - powszechnych opinii i działał na rzecz mieszkańców blokowiska. A potem zaczynają się schody, bowiem grzęźniemy w długaśnych opisach misternie tkanej sieci, splatającej historie rodzin potencjalnych kandydatów na nowego radnego. I chociaż muszę przyznać, że Rowling nieźle, a nawet z odrobiną czarnego humoru, nakreśliła stereotyp małomiasteczkowej mentalności, to przez gorliwość (jak sądzę) pozbawiła swoich bohaterów jakichkolwiek innych cech charakteru. Pagfordczycy są postaciami wyłącznie negatywnymi. Wzbudzają niechęć, albo politowanie, bo nawet jeśli niektórzy z nich nie są nieprzychylni sprawie (chociaż nie działają na jej rzecz), to i tak odmalowano ich w negatywnych barwach. Ich ciasne horyzonty sprawiają, że trudniej im się wydostać z własnych pięknych klatek, niż marginesowi ze slumsów. Mieszkańcy Fields zaś są wyłącznie dobrzy. Nic to, że przejawiają patologiczne zachowania, które mogą zagrozić innym (i to śmiertelnie). Taka jest przecież ich natura i trzeba to uszanować. Może nie taki był zamiar, ale tak to wyszło. Mierzi mnie ideologiczna wymowa „Trafnego wyboru”, bo wcale nie o tolerancji opowiada, a tolerancjoniźmie raczej. Pasowałaby może do wymyślonego czarno-białego świata czarodziejów, ale tutaj zupełnie się nie broni.

Uważam,że pomysł miał potencjał, jednak mam poczucie, że narracja zupełnie wymknęła się autorce spod kontroli - zwłaszcza od kulminacyjnego momentu, w którym młodzież bierze sprawy w swoje ręce do zakończenia, które – przynajmniej mnie – wydaje się sprzeczne ze wszystkim, co zostało napisane na poprzednich stronach.

Wizerunek prowincji w literaturze jest zazwyczaj bezkompromisowy; albo jest bajecznie (żadnych poważnych problemów, całe dnie można wylegiwać się z kubkiem kawy na tarasie i wymieniać pieprznymi ploteczkami na temat sąsiadów); albo mamy do czynienia z zadupiem na peryferiach, które jest siedliskiem wszystkich możliwych czynników hamujących rozwój społeczny, a do tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Atlas bez map

David Day, w przedmowie do swojego dzieła, nazywa je „geograficznym i chronologicznym przewodnikiem dla czytelników Hobbita i Władcy Pierścieni”, a także „poręcznym kompasem dla pragnących wypuścić się na wody Silmarilionu”, wspomina również o „dziesiątkach stron map”, które ilustrują tenże przewodnik.

Wbrew własnym słowom, aż połowę zawartości „Atlasu…” poświęca autor mitowi kosmologicznemu, zilustrowanemu kilkoma przedstawieniami globu w poszczególnych erach. Z pewnością jest to jakaś wskazówka dla początkujących żeglarzy, którzy nie chcą, już na początku swej podróży, utonąć w głębinach Silmarillionu, odnoszę jednak wrażenie, że Day poświęcił temu zagadnieniu tyle uwagi, że do II i II ery – moim zdaniem – najciekawszych i najlepiej „udokumentowanych”- zabrakło mu już czasu i serca. „Atlasowi…” brakuje tego, co znacznie ułatwiłoby lekturę Tolkiena – map Śródziemia. Zamiast nich mamy plątaninę wszystkiego: skrótowe, trzy-, czterozdaniowe opisy niektórych wydarzeń, postaci i miejsc, a do tego kilka wykresów. Mamy opis wypraw Bilba i Froda (zamiast mapy ze ścieżką, którą podążali dwaj Hobbici i ich kompanie), albo opisy bitew (choć przydatniejszy byłby plan obrazujący ruchy wrogich armii). Dwie zamieszczone mapy są zbyt ogólne, a trzecia (ta na wyklejce), bardziej szczegółowa, ale tak nieczytelna, że szkoda mitrężyć czas i męczyć wzrok.

Autor miał zapewne dostęp do materiałów niedostępnych przeciętnemu czytelnikowi, jednak pisanie o sprawach nieoczywistych tak, jakby takowymi nie były (np. informacja o tym, że Tom Bombadil to Majar), domaga się przypisu, nawet jeśli jest to publikacja popularyzatorska, a nie naukowa. Day popełnia też drobne błędy, np. rysując wykres dotyczącym pochodzenia ludzi , nie łączy bezpośrednio Éothéodów z Nortami, choć w „Niedokończonych Opowieściach” wyraźnie napisane jest, że lud ten wywodzi się z niedobitków Nortów, ocalałych z Bitwy na Równinach.

Nie jest to książka po którą warto sięgnąć, jeśli zgubimy się w zakamarkach Śródziemia , nie jest jednak bezwartościowa, jej niewątpliwą zaletą są niezłe, oryginalne ilustracje, zupełnie inne niż obrazy Alana Lee, Teda Nasmitha i Johna Howe’a. Szkoda jednak, że wiele z nich potraktowana po macoszemu – znacznie zmniejszono, bo już tylko dla nich warto by mieć tę książkę na półce.

Atlas bez map

David Day, w przedmowie do swojego dzieła, nazywa je „geograficznym i chronologicznym przewodnikiem dla czytelników Hobbita i Władcy Pierścieni”, a także „poręcznym kompasem dla pragnących wypuścić się na wody Silmarilionu”, wspomina również o „dziesiątkach stron map”, które ilustrują tenże przewodnik.

Wbrew własnym słowom, aż połowę zawartości ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Neil Gaiman, to amerykański scenarzysta i pisarz fantasy, który popełniając swoje dzieła, chętnie czerpie z motywów mitologicznych. Tym razem autor „Amerykańskich bogów” wziął na warsztat mitologię nordycką.

Starając się odkurzyć pradawne opowieści, uatrakcyjnić je i uprzystępnić współczesnemu czytelnikowi, Gaiman sprowadził je do trywialnych opowiastek o przygodach boskiego pasibrzucha, który do młota sięga częściej niż do szarych komórek. W jego potyczkach (głównie z olbrzymami) towarzyszy mu złośliwy chochlik, któremu największą radość sprawia płatanie figlów. Tak, chodzi o Lokiego, u Gaimana to postać ulegająca słabostkom przewrotnej natury, nie zaś z gruntu zła.

Legendarium nie ma wyraźnej ramy narracyjnej. Między streszczeniem mitu kosmologicznego, a Ragnarökiem, zamieszczono kilka innych podań, niezbyt spójnych, opisanych nazbyt współczesnym językiem, i uproszczonych bardziej niżby wypadało autorowi szkolnej antologii grecko-rzymskiej. Zbrakło tyko przybijania żółwika na powitanie.

„Mitologia nordycka” mogłaby stać się podstawą młodzieżowej fantasy z wątkami mitologicznymi, niestety sama w sobie wypada słabiej niż szkolny bryk.

Neil Gaiman, to amerykański scenarzysta i pisarz fantasy, który popełniając swoje dzieła, chętnie czerpie z motywów mitologicznych. Tym razem autor „Amerykańskich bogów” wziął na warsztat mitologię nordycką.

Starając się odkurzyć pradawne opowieści, uatrakcyjnić je i uprzystępnić współczesnemu czytelnikowi, Gaiman sprowadził je do trywialnych opowiastek o przygodach...

więcej Pokaż mimo to