-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2023-03-23
2023-11-29
Ostatni już tom z pięcioksięgu traktującym o chwilowym, bolesnym upadku Batmana, który to zgotował mu Bane. Zresztą ten gagatek, w nieco "zdrowszej" formie też tu będzie występował. I tak jak zaczął, tak skończy całą tę sagę.
Batman upadł. Na czas rehabilitacji znalazł sobie zastępstwo, a potem musiał zastępcę "zwolnić" ze służby. A następnie... odszedł, pozostawiając jeszcze innego człowieka w roli Batmana. Tym razem bardziej sprawdzonego. Dick Grayson, który to pelerynę Gacka będzie zakładał jeszcze nie raz. Młody w skórze swojego mentora na szczęście nie będzie sam, gdyż u jego boku będzie działał aktualny Robin, czyli Tim Drake.
A początek nowej pracy Dick ma wyjątkowo trudny, bo uaktywnił się Two-Face, który ma własny plan na Gotham. I oczywiście Batmana. W dodatku bohater sam ma pewne traumatyczne przeżycia do przetworzenia i to będzie jego główna przeszkoda w walce. Nieco dalej Batman zmierzy się z zagrożeniem mającym wschodnie podłoże, zwłaszcza kiedy taki gagatek, jak KGBeast postanowi zmieść miasto z powierzchni Ziemi. Plus dwa oczekiwane powroty. Najpierw pojawi się sam Batman w nowym kostiumie plus poobserwujemy, co porabia Alfred, kiedy spędza czas wolny w Wielkiej Brytanii.
Cała masa walk i rozmów. Jedne zeszyty wyglądają lepiej, drugiej gorzej. To już standard. Czuć naftalinę, ale każdy fan serii TM-Semic poczuje się tu jak w domu, zwłaszcza że zawarte tu zeszyty nigdy nie były wydane w Polsce, a są bezpośrednią kontynuacją z takiego Knightquest. Dzięki temu można zapoznać się z pewną luką po całej historii.
Pytanie tylko, co ten tom wnosi? Dla mnie jest przydługim prologiem, który ma rozstawić na nowo pionki, ale nie ma w zasadzie wagi. Nowy kostium nie jest rewolucją burzącą podstawy postaci, a powrót Wayne'a nie jest czymś epickim. Nie wyczekiwałem go. Już bardziej cieszył mnie rozwój Nightwinga, który próbował sobie radzić w nowej roli. I choć piąty tom w gruncie rzeczy nie jest zły, ale też nie był mi w żaden sposób potrzebny...
Ostatni już tom z pięcioksięgu traktującym o chwilowym, bolesnym upadku Batmana, który to zgotował mu Bane. Zresztą ten gagatek, w nieco "zdrowszej" formie też tu będzie występował. I tak jak zaczął, tak skończy całą tę sagę.
Batman upadł. Na czas rehabilitacji znalazł sobie zastępstwo, a potem musiał zastępcę "zwolnić" ze służby. A następnie... odszedł, pozostawiając...
2023-10-30
Batman upadł. Został złamany. Jego miejsce zajął niejaki Jean-Paul Valley, który pogrąża się w szaleństwie, ale jednocześnie stara się być jak najlepszym następcą Gacka, łamiąc jednocześnie wszelkie zasady, jakie wyznawał poprzednik. Coraz więcej osób zaczyna zauważać, że Batmana już nie ma, a jego miejsce zajął uzurpator.
Z kolei Bruce Wayne próbuje podreperować swoje ciało, strzaskane po spotkaniu z Bane'm. Jedynym ratunkiem wydaje się być niejaka doktor Shondra Kinsolving, której zdolności mogą uzdrowić kręgosłup bohatera. Szkopuł w tym, że pewien jegomość porywa kobietę wraz z tatą młodego Robina i planuje wykorzystać umiejętności medyczki w sobie znanych celach. Wayne w towarzystwie wiernego Alfreda uda się na Karaiby, a potem do Wielkiej Brytanii.
Jednak nawet jeżeli cały zabieg się uda, to Bruce'a czeka rekonwalescencja w celu powrotu do formy, a okazja pojawia się na horyzoncie w postaci tajemniczej Shivy, która rzuca bohaterowi ofertę z tych nie do odrzucenia. Kwestią czasu jest też konfrontacja Batmana ze swoim nowym wychowankiem, który szkaluje nieco dobre imię swojego poprzednika.
Za jakość scenariusza odpowiada wiele zacnych nazwisk, takich jak Chuck Dixon, Doug Moench czy Alan Grant. Za rysunki odpowiadają zaś tacy artyści jak chociażby Graham Nolan, Jim Balent, Bret Blevins czy Mike Manley. Sprawia to, że po małym tąpnięciu w poprzednim tomie, tutaj całość wraca na odpowiednie tory i finalnie dostajemy naprawdę dobrą historię, o nieco odmiennym finale, który oferuje odkupienie nie tylko głównemu bohaterowi. Świetny zabieg.
Czwarty tom to zbiór przygód DC, który jest wart swojej ceny i stanowi pomost w pokazaniu pewnego fragmentu historii komiksu. Dla tych, który mieli przyjemność obcowania z serią Semic-TM to de facto wyprawa do czasów dzieciństwa i na pewno sentyment odegra dużą rolę. To przykład historii, która się co prawda zestarzała, ale nadal ma w sobie ukryte złoto. No i opasły tom ładnie prezentuje się na szafce. Aż mi nieco żal, że komiks wypożyczyłem, a nie kupiłem, ale w ramach oszczędzania trzeba było dokonać trudnych wyborów...
Batman upadł. Został złamany. Jego miejsce zajął niejaki Jean-Paul Valley, który pogrąża się w szaleństwie, ale jednocześnie stara się być jak najlepszym następcą Gacka, łamiąc jednocześnie wszelkie zasady, jakie wyznawał poprzednik. Coraz więcej osób zaczyna zauważać, że Batmana już nie ma, a jego miejsce zajął uzurpator.
Z kolei Bruce Wayne próbuje podreperować swoje...
2023-10-21
W historii Mrocznego Rycerza jest kilka momentów przełomowych, które na nowo definiowały postać i wstrząsały fandomem. Egmont postanowił przedstawić nam właśnie jedną taką kultową sekwencję, którą zresztą łatwo zaobserwować można na okładce. Do akcji ponownie wkracza Bane, który ma plan na złamanie Batmana zarówno duchem, jak i ciałem.
Ale żeby nie było tak prosto, najpierw ma zamiar zmiękczyć swój obiekt. W tym to właśnie celu Bane doprowadził do masowej ucieczki psycholi z Arkham, a złapanie wszystkich będzie nie lada wyczynem dla Batmana i jego nowego Robina, jakim jest Tim Drake. Chłopak będzie tu zresztą dumnie i uparcie sekundował bohaterowi, ale nawet to wsparcie okaże się niewystarczające...
Strach na Wróble, Zsarz, Killer Croc, Joker, Brzuchomówca. To tylko część atrakcji, jakie przygotowano tu dla nas i są to naprawdę dobre momenty przed wielkim finałem. Batman nie ma czasu na odpoczynek, zresztą o to chodziło Bane'owi. W końcu musi dojść do konfrontacji i zmiany rozkładu sił. Upadek Batmana boli tym bardziej, iż autorzy ładnie wytaczają nam drogę ku przegranej bohatera, który chce być ponad to wszystko, poświęcając naprawdę dużo swojemu alter ego.
Ale kultowa scena to nie wszystko, bo następuje gdzieś w połowie tego prawie sześćset stronicowego zbioru. To co idealnie obrazuje zaistniałą sytuację to sentencja: "Umarł król, niech żyje król". Bo stanowisko "Batmana" szybko zostaje zajęte przez inną figurę, bo w Gotham w końcu zawsze musi być jakiś zakapturzony bohater. I jest. Całkowicie odmienny od swojego pierwowzoru, ale jeszcze bardziej skuteczny.
Przed nowym Batmanem postawiono naprawdę trudne zadanie. Sam ma "kłopoty sam ze sobą", a tu jeszcze dochodzi szereg złoczyńców. Bo już zza węgła wystawia maskę Strach na Wróble, który ma plan, a gdzieś tam przemyka jeszcze Anarky. A na deser niejako powtórka z rozrywki. Bane zna prawdę i ma zamiar zmiażdżyć batmanią podróbkę tak jak oryginał.
Drugi tom jest nawet lepszy od pierwszego, choć niestety czuć tu miejscami naftalinę. I choć kreska podoba mi się dużo bardziej niż przy takim Punisherze z tego okresu, to nie mogę wziąć pod uwagę czynnika, który ma potężną siłę. Mianowicie - sentyment. Pamiętam jeszcze część zeszytów z oferty TM-Semic i amatorzy tej serii będą wniebowzięci przy tej ofercie Egmontu.
Mimo tego, że ta wersja Batmana już mocno zaśniedziała to i tak nie mogę tego nie polecać. Wszelkie minusy są jednak marginalne, a Knightfall daje zabawę w czystej formie. I wygląda bajecznie.
W historii Mrocznego Rycerza jest kilka momentów przełomowych, które na nowo definiowały postać i wstrząsały fandomem. Egmont postanowił przedstawić nam właśnie jedną taką kultową sekwencję, którą zresztą łatwo zaobserwować można na okładce. Do akcji ponownie wkracza Bane, który ma plan na złamanie Batmana zarówno duchem, jak i ciałem.
Ale żeby nie było tak prosto,...
Kolejny początek działań Batmana jako bohatera w Gotham, ale jeżeli coś jest sygnowane nazwiskiem Johns to wiedz, że zaraz coś się zadzieje. I dzieje się naprawdę sporo.
Ponownie obserwujemy jak Bruce traci swoją rodzinę po wyjściu z kina. Można rzec: ale to już było i będzie to prawda. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Ojciec młodego Wayne'a w tym świecie startował na burmistrza miasta, mając za kontrkandydata samego Oswalda Cabbelpotta. To nie mogło się skończyć dobrze.
Duży ciężar historia poświęca postaci Alfreda, który nie nadaje się początkowo na opiekuna, gdyż jest świeżo po zakończeniu kariery w wojsku. Pojawią się w mieście by bronić starszego Wayne', ale wskutek bagatelizowania pewnych sygnałów, dochodzi do rzeczonej tragedii. To typ, który łatwo wykosi zastęp wroga, ale wychowanie dziecka powoduje w nim panikę. Ale musi stanąć na wysokości zadania. I robi to. Jego relacja z Bruce'm to istna perełka.
Niedługo potem dane jest nam oglądać pierwsze poczynania Batmana, który radzi sobie... Różnie. To jeszcze nie jest tak analitycznie myślący, zimny drań, który aspiruje do miana najlepszego detektywa. Pełnia błędy, które kosztują bólem i krwią. Taki stan rzeczy bohater nie raz odczuje na własnej skórze. Niemniej z uporem maniaka próbuje rozwiązać sprawę zamordowania jego rodziców.
Jeżeli Batman to i Gordon. Tak jest też tutaj. Policja w Gotham to jeszcze skorumpowane dupki, więc Jim nie ma na kim polegać. Pojawi się tu jednak pewna medialna gwiazda, która ma być partnerem policjanta. Tyle, że nowy jest nieopierzony i popełnia błędy, które mogą kosztować obu policjantów naprawdę wiele. Pingwin w końcu tanio skóry nie sprzeda...
Batman w tej formie wygląda bajecznie, nawet mimo upływu kilku lat, choć wygląd bohatera przypominał mi aż za bardzo pewnego aktora powiązanego w przeszłość z DC. Niemniej kreska to mistrzostwo świata. Jest ostra, a paleta barw tylko podkreśla ponury nastrój opowieści.
Choć fabuła jest w zasadzie prosta, to autor doskonale wywarzył akcje, dając czytelnikowi dużo dobrego. I za tą frajdę daję tej odsłonie Batka najwyższą ocenę. Zasłużył.
Kolejny początek działań Batmana jako bohatera w Gotham, ale jeżeli coś jest sygnowane nazwiskiem Johns to wiedz, że zaraz coś się zadzieje. I dzieje się naprawdę sporo.
Ponownie obserwujemy jak Bruce traci swoją rodzinę po wyjściu z kina. Można rzec: ale to już było i będzie to prawda. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Ojciec młodego Wayne'a w tym świecie startował na...
2023-01-27
W tamtym tygodniu miałem okazję złapać w bibliotece trzeci już tom z serii Batman Knightfall. W poprzednim to tytule Batman zebrał takie bęcki od Bane'a, że wylądował na wózku inwalidzkim, zaś nocne zajęcie miliardera przejął niejaki Jean-Paul Valley, pseudo Azrael - każąca ręka zakonu św. Dumasa. I o ile poprzedni tom był przełomowy, bo to tam możemy obejrzeć ikoniczny moment, w którym Bane łamie Batka, tak tutaj nie ma prawie nic interesującego. Najgorszym jest to, że tan zjazd jakościowy jest wyczuwalny praktycznie od razu.
Nowy Batman chce być lepszy niż poprzedni, dlatego też stawia przed sobą większe wymagania, dodatkowo wspomagając się nową technologią, która pozwala mu na to, czego do tej pory nie mógł oryginał. Jest też zwyczajnie brutalniejszy, brak mu finezji czy sprytu Wayne'a. Nadrabia jednak żarliwością i wiarą, jednocześnie pogrążając się w szaleństwie, bo od czasu do czasu przemówi do niego sam patron jego zakonu. I są to momenty w miarę interesujące. Gorzej jest w około, bo wszystkie zeszyty są robione na jedno kopyto, na ten sam sposób.
Jest problem, Batman zbiera/spuszcza lanie, runda druga, wróg pokonany. Jasne wiele tytułów z Batkiem się tak rozgrywa, tyle że diabeł tkwi w szczegółach. Tutaj takie robienie wszystkiego według wzorca sprawia, że nie raz w trakcie lektury tego prawie 800-stronicowego zbioru odczuwałem powtarzalność czy znudzenie. Mimo tego, że autorzy się tu dwoją i troją, wprowadzając coraz to nowszych przeciwników, aby nasz rycerzyk miał jak się wykazać. Więc mamy tu bliźniaków, którzy bawią się w rewolwerowców. Mamy coś z gliny, albo Tally Mana, który jako jedyny prezentuje się należycie (swoją drogą zeszyty z serii "Shadow of the Bat" są tu chyba najlepsze").
Nieco lepiej się zaczyna robić, kiedy na scenę wkracza Joker, który chce zaistnieć w branży filmowej. Raduje też obecność przyjaciół Batka, czy to Catwoman, z którą Jean-Paul ma niemałe problemy, czy nowy Robin, który ma niemały problem z uzurpatorem, jaki uważa pomocnika dawnego bohatera za zagrożenie, na co ma głównie wpływ stan mentalny nowego obrońcy Gotham, który prowadzi swoją "krucjatę". Nie bez kozery jest fakt, iż Jean-Paul lawiruje blisko załamania fundamentów istnienia postaci Mrocznego Rycerza, a raz nawet je złamie...
Zaskakuje, jak nużącym miejscami w odbiorze jest to tytuł, zwłaszcza gdy zerkniemy na scenarzystów. Chuck Dixon, Doug Moench czy Alan Grant. Tu można było spodziewać się znacznie więcej. Grono Za rysowników też jest niczego sobie, bo obejrzymy prace, takich ludzi, jak: Graham Nolan, Jim Balent, Bret Blevins czy Mike Manley.
Czuć tu naftalinę co prawda, ale wizerunkowo trzeci tom tej serii może się podobać, nie tylko z uwagi na sentyment, przepotężny, jakim darzą serię czytelnicy dawnego TM-Semic. Dla nich to będzie coś pięknego. Dla nowego czytelnika ta wersja Batmana może się okazać nie do przebrnięcia. Nawet jeżeli to tom nastawiony w głównej mierze na efektowne bijatyki.
W tamtym tygodniu miałem okazję złapać w bibliotece trzeci już tom z serii Batman Knightfall. W poprzednim to tytule Batman zebrał takie bęcki od Bane'a, że wylądował na wózku inwalidzkim, zaś nocne zajęcie miliardera przejął niejaki Jean-Paul Valley, pseudo Azrael - każąca ręka zakonu św. Dumasa. I o ile poprzedni tom był przełomowy, bo to tam możemy obejrzeć ikoniczny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-01
Dziękuję wypożyczalni nr 119 na Bemowie, skąd zwinąłem ten egzemplarz do poczytania. Rozwiązanie bardziej ekonomiczne, zwłaszcza przy wzroście cen mojego hobby.
Lata temu, kiedy byłem małym berbeciem, w Polsce pod szyldem TM-Semic wychodziło sporo numerów, które mnie ominęły. W ten sposób wydawano m.in. X-men, Supermana czy Batmana. Ja trafiłem na komiksy dopiero przy Ultimate Spider-man, więc mam ogromny sentyment do tej marki. Niemniej to inny wymieniony tytuł święcił na polskim rynku triumfy.
Batman od zawsze fascynował rzeszę fanów. Inteligentny mruk, który stawia czoła złu różnej maści, kierując się własnymi zasadami, za plecami mając wiernego kamerdynera, a u boku od czasu do czasu występują różni Robini. Dziś coś powszedniego, wtedy nowinki, które ustawiały branżę. Na przestrzeni swojej historii Batek walczył z różnymi przeciwnikami, ale to Bane zrewidował jego jestestwo. Nastąpiło to właśnie w Knightfall i choć nastąpi to dopiero w kolejnym tomie, tak tutaj mamy szansę podpatrzyć jak doszło do tych wydarzeń.
A początek to stary, dobry Batman: Venom, który może i się postarzał, ale nadal ma to coś. Bruce, który zawodzi i nie ratuje dziecka, postanawia to zmienić. Niestety idzie nieco na skróty, sięgając po tabletki pewnego doktorka. Okazuje się, że specyfik daje takiego kopa, że Batman radzi sobie z większymi ciężarami. Niestety jest minus. Uzależnienie, które wpływa na charakter bohatera. Tą słabość postanawia wykorzystać ww. doktorek. Oczywiście w niecnych celach. Pastylki za pozbycie się problemu, którym okazuje się Jim Gordon. Batman będzie musiał pokonać w tej walce samego siebie. Dalej to już standardowe łubu dubu, ale nadal przyjemne.
To nie koniec atrakcji, bo Egmont umieścił tu także początki innego złoczyńcy, w "Book of Azrael". ta historia w ogóle się nie zestarzała serwując nam przeciwnika z dużymi rozterkami. Jean Paul Valley to postać, która odegra w nadchodzących wydarzeniach istotną rolę. Jest aniołem śmierci zakonu św. Dumasa, który wymierza kary tym złym. Aby rozwiązać tą sprawę Batek wybierze się z Alfredem w kolejną podróż. Tym razem do Szwajcarii. Te kolory i klimat. Ta historia jest warta zapoznania na wszech miar.
Można zachodzić w głowę, czy te opowiadania w ogóle mają coś wspólnego z Knightfall, bo nic dotąd nie zapowiadało tego upadku. Na szczęście w tym momencie dochodzimy do " mięsa". Poznajemy historię Bane'a, od małego dziecięcia po pełnokrwistego wojownika, który chce złamać ducha Gotham, za którego ucieleśnienie uważa Batka. Zaczyna więc swój drobiazgowy plan, uderzając w różne cele. Końcowym będzie nawet atak na Arkham Asylum, aby uwolnić paru "pensjonariuszy". Miód. To też ten moment, kiedy zobaczymy jeszcze Killer Crocka w bardziej ludzkiej formie. Klasyk. A to nie wszystko (jest jeszcze historia o pewnym ślubie oraz walka z gangami).
Siedemset stron wypełnione akcją, wytężoną pracą detektywistyczną i obitymi gębami przestępców. Ten komiks to taki wywar ala Batman, w którym jest zawarte wszystko co potrzebujecie do zapoznania się z legendą o Batmanie. Fakt, miejscami zestarzało się to mocno, co widać po archaicznych dialogach, jak i mocno zubożałej kresce, ale jest to klasyk, który czyta się z przyjemnością. Ja cieszyłem się tym tytułem długo, czytając po zeszycie dziennie i co dzień do tego wracałem, bo chciałem poznać tę historię po raz pierwszy. Naprawdę warto, bo to lepsza zabawa niż ta większość nowych pozycji o Batku.
Ps. Dygresja aka ból d... Brak surowców przekłada się na wyższe ceny komiksów. Ten kosztuje nominalnie 200 złotych ( można nabyć spokojnie za 150). Boli to portfel mocno, zwłaszcza gdy w miesiącu wychodzi kilka takich pozycji. A jeszcze niedawno mogłem za kilka stówek nabyć około 10-12 pozycji, teraz 6-8 lub mniej, zależnie od formatu. Wydaje mi się, że na rynku robi się w szybkim tempie za dużo tytułów. Ja wiem, że od przybytku głowa nie boli, ale kiedyś byłem w stanie nabyć wszystkie komiksy jakie mnie interesowały w jeden miesiąc, teraz...
Dziękuję wypożyczalni nr 119 na Bemowie, skąd zwinąłem ten egzemplarz do poczytania. Rozwiązanie bardziej ekonomiczne, zwłaszcza przy wzroście cen mojego hobby.
Lata temu, kiedy byłem małym berbeciem, w Polsce pod szyldem TM-Semic wychodziło sporo numerów, które mnie ominęły. W ten sposób wydawano m.in. X-men, Supermana czy Batmana. Ja trafiłem na komiksy dopiero przy...
2022-02-25
Tytuł legenda, który przeczytałem dopiero teraz. Pewnie, jakbym był młodszy to zrobiłby na mnie znacznie większe wrażenie, bo mamy tu i przerysowaną przemoc, okraszoną jednocześnie sporą dawką humoru, niestety różnych lotów.
Na Portret bękarta składają się w sumie trzy historie o różnej długości, które już zostały wydane w Polsce jakiś czas temu, ale jeszcze nie w takim kroju. Pierwszy i najlepszy kawałek o nazwie "Ostatni Czarnianin" pozwala nam przyjrzeć się kolejnemu zleceniu Ważniaka, który polega na dostarczeniu pewnej osoby w pewne miejsce. Okazuje się jednak, że eskortowana osoba to jego dawna nauczycielka i jedna z mieszkanek nieistniejącej już Czarni. Dobija to bardzo mocno Lobo, bo chciałby ją ubić, ale zawsze dotrzymuje danego słowa. Kłopot w tym, że w całą kabałę wplątuje się sporo frakcji i wyjście zwycięsko z powierzonej misji może nie być możliwe...
Lobo to specyficzny antybohater, któremu jednak się kibicuje, bo to postać rodem z filmów lat 80. XX wieku. Czyli jest przerysowany w charakterze i wyglądzie napakowanego byczka rzucającymi one-linerami na prawo i lewo, w akompaniamencie wystrzałów i wybuchów. W dodatku mamy przy tej historii naprawdę zabawne dodatki, które mają pogłębić wczuwkę w tytuł.
Kolejny tytuł jest dosyć szczególny. "Lobo powraca" to dla bohatera spory orzech do zgryzienia. Nie dosyć, że daje się wmanewrować w pułapkę, to trafia w zaświaty po tym jak broń przerywa go na pół. Tyle, że w niebie go nie chcą, w piekle też nie. Pozostaje zatem reinkarnacja i spora doza humoru, jaką prezentuje Giffen wraz z Grantem. Na końcu mamy jeszcze króciutkie "Paramilitarne święta specjalne", gdzie Lobo dostaje zlecenie od zajączka wielkanocnego na samego św. Mikołaja. Nawet sobie nie wyobrażacie do czego to doprowadzi...
Całości towarzyszy bardzo dobra kreska, na której czuć co prawda miejscami ząb czasu, ale w większości nadal robi wrażenie. Wygląda bohatera budzi respekt i zachwyt. Makabra jaką nam serwują autorzy też jest zadziwiająco szczegółowa, co sprawia że śledziłem te kadry z należytą uwagą. Niemniej Lobo się zestarzał, a historia, mimo że zabawna, to w większości przypadków, jest tutaj pretekstowa i służy tylko rzezi.
Są tacy, których taka bezpardonowa młócka zachwyci, mi jednak przydało by się tu coś więcej, niż szereg gagów. Doceniam kunszt rysownika i humor, ale nie stoi za tym nic więcej. Niemniej jeżeli jesteście ciekawi postaci to ten tom jest żelazną pozycją w dążeniu do poznania kim jest Lobo.
Tytuł legenda, który przeczytałem dopiero teraz. Pewnie, jakbym był młodszy to zrobiłby na mnie znacznie większe wrażenie, bo mamy tu i przerysowaną przemoc, okraszoną jednocześnie sporą dawką humoru, niestety różnych lotów.
Na Portret bękarta składają się w sumie trzy historie o różnej długości, które już zostały wydane w Polsce jakiś czas temu, ale jeszcze nie w takim...
2022-02-02
Egmont postanowił uraczyć polskich czytelników kolejną klasyką w ramach DC Deluxe i jest to kolejny trafny wybór, bo Kosmiczna Odyseja to klasyk gatunku, choć tak na dobrą sprawę ta cztero-zeszytowa historia nijak ma się do jakiejkolwiek odysei, bo trwa naprawdę króciutko.
Gdzieś w kosmosie po teleportacji pojawia się pozbawiony zmysłów Metron, a zaraz obok pojawia się sam Darkseid i jego trupa, który chce zyskać cenne informacje od poszkodowanej postaci. Metron bowiem, zachłyśnięty potęgą swojej wiedzy, dokonał czegoś potwornego. Ruszył na spotkanie równania Antymaterii, myśląc w swojej pysze, iż uda mu się to okiełznać. Niestety taki ruch otwiera wrota na coś co ma ochotę na pochłonięcie całej Drogi Mlecznej...
Na coś, co już kiedyś wyrządziło ówczesnemu Wszechświatu wielką krzywdę. I to ma teraz powrócić...
A to nie w smak Darkseidowi, który ewidentnie sam chciałby wszystko to podbić. Tyle, że w obliczu takiego przeciwnika sam złoczyńca nic nie wskóra. Postanawia zatem zawiązać sojusz ze swoimi przeciwnikami. Tu do akcji wkracza Nowa Geneza, Nowi Bogowie i herosi, których kochamy, na czele z Supermanem, Batmanem i spółką. Trzeba połączyć siły, bo wróg już tutaj jest i działa w formie czterech fragmentów. Cały znany świat jest zagrożony zniszczeniem, a czasu brak. Starlin potrafi pisać historie, które z upływem czasu się nie starzeją.
Bo ja sobie przeczytałem całość i nawet nie wiedziałem, że oryginalnie tytuł miał premierę w 1987 r., czyli jeszcze przed moim narodzeniem. A zupełnie nie nudzi, choć nie jest to też jakaś mocno zagmatwana opowieść. Przeciwnie, tu siła tkwi w prostocie. Masie herosów, choć nie jest ich tak dużo, jakbym myślał. I to świetne tempo. Nie ma się prawda tu w jakimkolwiek momencie nudzić.
No i te rysunki, nie kogo innego jak Mike'a Mignoli. Legenda branży dopiero się tutaj docierał, ale i tak całość wygląda fantastycznie, mimo że czuć, iż coś się tu zestarzało. Ale z godnością, z jaką nie zestarzał się tak niedawno wydany "Batman: Sekta". Niemniej warto poświęcić na całość tę godzinkę i zapoznać się z tytułem-legendą. Nie jest to co prawda poziom "Rękawicy Nieskończoności", ale i tak ładnie bawi.
PS. Aha, jeżeli nie chcecie sobie za spoilerować pojawienia się pewnych postaci i w praktyce samej końcówki, to nie patrzcie z tyłu okładki. Nie ma to jak zdradzić końcówkę fabuły w taki sposób...
Egmont postanowił uraczyć polskich czytelników kolejną klasyką w ramach DC Deluxe i jest to kolejny trafny wybór, bo Kosmiczna Odyseja to klasyk gatunku, choć tak na dobrą sprawę ta cztero-zeszytowa historia nijak ma się do jakiejkolwiek odysei, bo trwa naprawdę króciutko.
Gdzieś w kosmosie po teleportacji pojawia się pozbawiony zmysłów Metron, a zaraz obok pojawia się sam...
2022-01-23
Zbiór przygód Mrocznego Rycerza, tyle że podmienionego. W roli Batmana występuje tutaj Dick Grayson i trzeba przyznać, że wychodzi mu to nieźle.
Początek to sprawa pewnego jegomościa o ksywce Sprzedawca. Jegomość handluje fantami należącymi do czołowych przestępców Gotham (i nie tylko). Niestety część z tych fantów leżała w depozycie policyjnym, zatem ktoś w policji ma lepkie rączki. Trzeba znaleźć kreta i dzięki niemu, być może samego przestępcę.
Potem mamy zagadkowy włam na teren biurowca należącego do córki pewnego mafiozy, o nazwisku Zucco. Dla mało znających świat DC. To jegomość, który zabił rodziców Dicka. Jego córka zarządza tym bankiem. A w środku znaleziono zwłoki orki... Trop prowadzi do dwóch osób, ale oczywista sprawa okazuje się nie być tak oczywistą...
Mamy też w końcu ucieczkę Jokera, który mimo, że nie ma go tu wiele, to bryluje i błyszczy. Rozmowa z Dickiem - wybitna. To się nazywa dobrze znać przeciwnika. Ale to nie koniec wrażeń. Na przełomie prawie całego komiksu przejawi się jeszcze jeden motyw. Psychopatycznego syna Jima Gordona, który tu powraca, "nawrócony".
Tylko, czy aby na pewno? Czy to wszystko nie jest elementem jakiegoś chorego planu? Przyznam szczerze, że rozwiązania się domyśliłem (nie trudno), a końcówka troszeczkę mnie rozczarowała, zwłaszcza akcja z dwoma nożami. Gdyby ktokolwiek otrzymał takie rany, to wykrwawiłby się w kilka minut... Cóż, wiem że to komiks, ale jak coś jest oczywiście głupie i mało wiarygodne...
Kreska. Francavilla ma świetną rękę. Może twarze czasami wyglądają kanciasto i tła aż się proszą aby bardziej je zagospodarować miejscami, ale trzeba przyznać, że dzięki niemu komiks ma swój klimat. Duszny. Niepokojący.
Solidna i rzetelna robota, którą warto posiadać. Może nieco zaskoczyć, jeżeli oczekiwało się standardowych przygód Gacka, bo schedę na moment przejął jego wychowanek, ale i tak daje satysfakcję. A to dużo w dzisiejszym świecie.
Zbiór przygód Mrocznego Rycerza, tyle że podmienionego. W roli Batmana występuje tutaj Dick Grayson i trzeba przyznać, że wychodzi mu to nieźle.
Początek to sprawa pewnego jegomościa o ksywce Sprzedawca. Jegomość handluje fantami należącymi do czołowych przestępców Gotham (i nie tylko). Niestety część z tych fantów leżała w depozycie policyjnym, zatem ktoś w policji ma...
Jeżeli w kategorii komiksu można sobie pozwolić na użycie słowa monumentalny, tak od jakiegoś czasu będzie mi się to kojarzyło z serią Animal Man spod pióra legendy branży, Granta Morrisona. I jak bodajże wczoraj zjechałem "Niewidzialnych", którzy mi wybitnie nie podeszli, tak ten przepiękny omnibus liczący ponad siedemset stron (!), nie tylko zjawiskowo prezentuje się na półce, ale i stanowi istne komiksowe doznanie.
Bo w przeciwieństwie do wspomnianego tytułu, "Animal Man" jest dużo bardziej przystępny, choć i tu słynny Szkot zabawił się setnie na poziomie meta, dosłownie zachęcając nas do rozmowy z autorem na końcu książki, w dodatku zadając pytania o relację pomiędzy stwórcą, a jego dziełem!
Tak, jest taka sekwencja, gdzie sam autor "odlatuje" w coraz to bardziej surrealistyczne wątki, a nawet pojawia się w historii i zajmuje tam niebagatelną rolę, racząc nas bardzo poważnym komentarzem. Bo sporo w tym tytule także o ochronie środowiska, przy okazji pokazując jak destrukcyjny na planety jest gatunek ludzki. No dobrze, kim jest Buddy Baker?
Dla typowego czytelnika komiksów głównego nurtu postać stanowi ciekawostkę, drugo- czy wręcz trzecioligową postać, której moce opierają się na kopiowaniu cech zwierząt, które znajdują się w pobliży bohatera. I tak, jeżeli obok przeleci orzeł, tak Buddy może przez pewien czas latać, mieć lepszy wzrok, a jak obok będzie słoń, tak bohater uzyska większą siłę. Potrafi się nawet zregenerować, korzystając z mocy dżdżownicy. Bajka?
No nie za bardzo, bo Buddy to także bohater, który buduje swoją pozycję, pragnąc wejść w skład JLA (zresztą tu zawita kilka figur z innych tytułów), a jednocześnie łączy "bohaterzenie" z byciem mężem i ojcem, co przenosi niekiedy problemy na poziom własnego domu. Buddy jest też bardziej przyziemy, a jego problemy nie mają ogromnej skali. Przynajmniej na początku, bo potem Morrison w swoim stylu zaczyna "odjeżdżać" i robi się nieprzewidywanie.
Także autorowi udało się wyciągnąć z pobocznej postaci tak wiele, że Animal Man stał się klasykiem, który służy za przykład, że nawet tak niszowa postać można przedstawić w takim stylu, że trafia ona do mainstreamu. Co do grafiki, to jest ona typowa dla tego okresu, z wszelkimi wadami i zaletami. Dla mnie to przyjemna lekcja historii, która mimo wyczuwalnej naftaliny, nadal się broni. A i szybkość z jaką skończyłem ten tom mnie zaskoczyła, bo nie dosyć, że wziąłem się za ten omnibus "na raz" (jak śledzika), to całość skończyłem w niecałe 3 godziny. I zostałem z niedosytem, choć wystąpiło też miejscowe skonfundowanie.
To w zasadzie jeden minus, bo Szkot czasami tak szarżuje, że można mieć problemy z przebrnięciem przez zeszyt czy dwa. Jednak w pryzmacie do całości nie ma to aż takiego znaczenia. Dla mnie ta odsłona "Animal Mana" to żelazny klasyk i jedna z przystępniejszych pozycji Morrisona, mimo tego że stosuje on tu swoje "odloty". Tytuł wart każdej złotówki, jaką za niego chcą.
Jeżeli w kategorii komiksu można sobie pozwolić na użycie słowa monumentalny, tak od jakiegoś czasu będzie mi się to kojarzyło z serią Animal Man spod pióra legendy branży, Granta Morrisona. I jak bodajże wczoraj zjechałem "Niewidzialnych", którzy mi wybitnie nie podeszli, tak ten przepiękny omnibus liczący ponad siedemset stron (!), nie tylko zjawiskowo prezentuje się na...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to