-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2023-04-04
2023-01-27
W tamtym tygodniu miałem okazję złapać w bibliotece trzeci już tom z serii Batman Knightfall. W poprzednim to tytule Batman zebrał takie bęcki od Bane'a, że wylądował na wózku inwalidzkim, zaś nocne zajęcie miliardera przejął niejaki Jean-Paul Valley, pseudo Azrael - każąca ręka zakonu św. Dumasa. I o ile poprzedni tom był przełomowy, bo to tam możemy obejrzeć ikoniczny moment, w którym Bane łamie Batka, tak tutaj nie ma prawie nic interesującego. Najgorszym jest to, że tan zjazd jakościowy jest wyczuwalny praktycznie od razu.
Nowy Batman chce być lepszy niż poprzedni, dlatego też stawia przed sobą większe wymagania, dodatkowo wspomagając się nową technologią, która pozwala mu na to, czego do tej pory nie mógł oryginał. Jest też zwyczajnie brutalniejszy, brak mu finezji czy sprytu Wayne'a. Nadrabia jednak żarliwością i wiarą, jednocześnie pogrążając się w szaleństwie, bo od czasu do czasu przemówi do niego sam patron jego zakonu. I są to momenty w miarę interesujące. Gorzej jest w około, bo wszystkie zeszyty są robione na jedno kopyto, na ten sam sposób.
Jest problem, Batman zbiera/spuszcza lanie, runda druga, wróg pokonany. Jasne wiele tytułów z Batkiem się tak rozgrywa, tyle że diabeł tkwi w szczegółach. Tutaj takie robienie wszystkiego według wzorca sprawia, że nie raz w trakcie lektury tego prawie 800-stronicowego zbioru odczuwałem powtarzalność czy znudzenie. Mimo tego, że autorzy się tu dwoją i troją, wprowadzając coraz to nowszych przeciwników, aby nasz rycerzyk miał jak się wykazać. Więc mamy tu bliźniaków, którzy bawią się w rewolwerowców. Mamy coś z gliny, albo Tally Mana, który jako jedyny prezentuje się należycie (swoją drogą zeszyty z serii "Shadow of the Bat" są tu chyba najlepsze").
Nieco lepiej się zaczyna robić, kiedy na scenę wkracza Joker, który chce zaistnieć w branży filmowej. Raduje też obecność przyjaciół Batka, czy to Catwoman, z którą Jean-Paul ma niemałe problemy, czy nowy Robin, który ma niemały problem z uzurpatorem, jaki uważa pomocnika dawnego bohatera za zagrożenie, na co ma głównie wpływ stan mentalny nowego obrońcy Gotham, który prowadzi swoją "krucjatę". Nie bez kozery jest fakt, iż Jean-Paul lawiruje blisko załamania fundamentów istnienia postaci Mrocznego Rycerza, a raz nawet je złamie...
Zaskakuje, jak nużącym miejscami w odbiorze jest to tytuł, zwłaszcza gdy zerkniemy na scenarzystów. Chuck Dixon, Doug Moench czy Alan Grant. Tu można było spodziewać się znacznie więcej. Grono Za rysowników też jest niczego sobie, bo obejrzymy prace, takich ludzi, jak: Graham Nolan, Jim Balent, Bret Blevins czy Mike Manley.
Czuć tu naftalinę co prawda, ale wizerunkowo trzeci tom tej serii może się podobać, nie tylko z uwagi na sentyment, przepotężny, jakim darzą serię czytelnicy dawnego TM-Semic. Dla nich to będzie coś pięknego. Dla nowego czytelnika ta wersja Batmana może się okazać nie do przebrnięcia. Nawet jeżeli to tom nastawiony w głównej mierze na efektowne bijatyki.
W tamtym tygodniu miałem okazję złapać w bibliotece trzeci już tom z serii Batman Knightfall. W poprzednim to tytule Batman zebrał takie bęcki od Bane'a, że wylądował na wózku inwalidzkim, zaś nocne zajęcie miliardera przejął niejaki Jean-Paul Valley, pseudo Azrael - każąca ręka zakonu św. Dumasa. I o ile poprzedni tom był przełomowy, bo to tam możemy obejrzeć ikoniczny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-07
Po lekturze całość mogę skwitować jako: "esencja z Pająka". Po Zdarsky'im oczekiwałem czegoś nieco innego formatu, bo zaskakująco brak tu humoru. Jest kameralnie, autor traktuje całość bardzo poważnie i końcowo praca wygląda jako taka swoista laurka na pewno spełnia swoją rolę. Czuć w tym pewną nabożność, szacunek do materiału źródłowego i trudno nie uznać Historii życia jako taki hołd oddany z miłości do postaci.
Chciałbym opowiedzieć Wam pewną historię, która wydarzyła się już jakiś czas temu, ale czas, tak ten, CZAS nie jest łaskawy. Spoglądając na naszych dziadków widzimy co się dzieję. Zmarszczki, skrzywiona postura i to doświadczenie wyzierające z oczu, bo w końcu wiele przeżyli. Podobnie sprawa ma się z naszym Pajęczakiem, którego historia zaczyna się w latach 60. XX wieku.
Wtedy to Peter Parker zostaje ugryziony przez radioaktywnego pająka i zaczyna się ten cały szał na huśtanie się na sieci oraz obijanie gęb bandytów na ulicach Nowego Jorku. Zdarsky stosuje ciekawy patent, o którym większość z Was pewnie myślała. Bohater się nie starzeje, tylko co nowi artyści modyfikują jego historię i serwują nowe przeżycia. Cóż, tu tak nie ma. Będziemy obserwowali bohatera od bodajże 1966 do 2019 roku w sześciu zeszytach, które skupiają się na momentach przełomowych w jego życiu.
Początek to zalążek związku z Gwen Stacy, narastający konflikt z Normanem Osbornem czy wyjazd Flasha do Wietnamu, na wojnę z której nie wróci. Dalej będziemy płynnie szli w kierunku utraty miłości życia, konfliktu z Harry'm Osbornem czy wreszcie związkiem z Mary Jany Watson, który zakończy się trwałym związkiem z dwójką dzieci (choć to relacja nie bez konfliktów).
Potem będziemy mieli Venoma czy wreszcie konflikt ze Starkiem, Doktorem Octaviusem czy Morlunem, które odcisną swoje piętno na Pajączku. Końcówka to oczywiście Miles Morales i ostatnie starcie z dawno zapomnianym wrogiem. Jest bardzo poważnie, bo całe życie bohatera jest naznaczone większą lub mniejszą stratą w ludziach, których kocha, co widać chociażby po cioci May, która znika w miarę szybko ze stronic opowiadania.
Peter się starzeje, a my przyglądamy się temu przemijaniu. Kolejnym problemom i dziesiątkom wrogów, jakich napotkał w swoim życiu. Komiks wygląda naprawdę ładnie, ale to zasługa weterana, który miał już kontakt z Pajęczakiem. Mowa tu o Marku Bagley'u. Niekiedy jego prace wyglądały, jakby zagubiły się z serii Ultimate Spider-Man. Dlatego też do tego tomu od razu podszedłem z poczuciem, iż spotykam starego znajomego.
Ten Spider-Man to opowieści o upływie lat. O mijaniu i zmianie pałeczki, po życiu pełnym przygód, które są okupione morzem łez. To ciągłe stawanie naprzeciw przeciwnościom losu, bo w końcu z tą wielką siłą idzie wielka odpowiedzialność. Cieszy należyte podejście do tematu. Drobne zmiany w historii stanowią smaczek, ale jednak to wszystko już było, przez co daje nam swoiste deja vu. Przyjemna i rozczulająca podróż z przyjacielem, ale koniec końców wtórna.
Po lekturze całość mogę skwitować jako: "esencja z Pająka". Po Zdarsky'im oczekiwałem czegoś nieco innego formatu, bo zaskakująco brak tu humoru. Jest kameralnie, autor traktuje całość bardzo poważnie i końcowo praca wygląda jako taka swoista laurka na pewno spełnia swoją rolę. Czuć w tym pewną nabożność, szacunek do materiału źródłowego i trudno nie uznać Historii życia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Biorąc się za "Gaz do dechy" spod pióra Joe Hilla oczekiwałem dosłownie jazdy bez trzymanki i choć było tu czasami prędko i bezpretensjonalnie, to nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta wycieczka jednak przebiegła po zabezpieczonym torze, co odbiera sporo z tego dreszczyku ekscytacji, na jaki naprawdę liczyłem.
Tym razem jest to aż trzynaście opowiadań różnej treści, które prezentują nam trochę grozy, ale też zaskakująco dużo s.f. Jest tu też sporo wątków obyczajowych, ale nie spodziewałem się po synu Kinga czegoś innego. Nad sporą ilością tekstu czuć tu zresztą "ducha" ojca autora, choć gdybym tylko na tym się skupiał, to było by bardzo krzywdzące dla Joego. Styl Hilla, mimo że podobny do Stephena, to jest jednak unikalny i w moim skromnym zdaniu, syn wyszedł z cienia ojca i jeszcze nie raz da nam popis talentu. Niemniej nad dwiema historiami dawny mistrz horroru także tu pracował.
Trzynaście opowiadań, a każde prezentuje różny poziom. Mam swoich ulubieńców, ale są też treści nad którymi się odczuwalnie męczyłem. Zaczynamy od wycieczki motocyklami po amerykańskich bezdrożach w tytułowym opowiadaniu zbioru, a w czym maczał palce King. Nieco przegadany początek, zaskakujące rozwinięcie akcji, troszkę makabry i to refleksyjne zakończenie, które naprawdę boli. Zacny początek.
Wycieczka na karuzelę również jest naprawdę dobra, pokazując że złe uczynki wracają do winowajców z kilkukrotną mocą. Opisy wystarczą, aby unikał jakichkolwiek kręciołek przez jakiś czas. Podobnie sytuacja ma się z pociągami, a o czym przekonał się bohater opowiadania "Stacja Wolverton". I to ironiczne zakończenie oraz komentarz na wszechobecny kapitalizm... Jedna z prostszych opowiastek, ale mnie personalnie ubawiła mocno.
Musiało w końcu trafić na coś czego nie trawię i wiąże się to z historią, której akcja dzieje się nad pewnym jeziorkiem, gdzie dzieciaki znajdują zwłoki prehistorycznego stwora. Jakoś ta tęsknota za młodością mnie jeszcze nie wzięła. Wzięła mnie z zaskoczenia za to wycieczka na pewne polowanie w busz, które zgrabnie czerpie inspiracje z serii książek C.S. Lewisa o Narnii. Przewrotna końcówka. Oczekiwałem zupełnie czegoś innego, a dostałem znacznie więcej.
Szóste opowiadanie nie ma nic wspólnego z grozą, jest bardziej melancholijne, zachęcające do zadumy i... nudne na początku. Potem się rozkręca, dając nam najlepszą opowieść w tym zbiorze. Perełka. Podzielam lęk autora, przed możliwością, że umarłbym przed ukończeniem jakiejś napoczętej, dobrej lektury. Z kolei kolejne opowiadanie, to moim zdaniem druga najgorsza treść tego zbioru. Lubię s.f., ale nawet końcówka tej wędrówki dziecka z niecodziennym towarzyszem i jej ryjący głowę finał, nie zapewniły mi tego "czegoś".
"Kciuki" są ciekawą nowalijką, pozwalającą spojrzeć na życie żołnierzy po zakończeniu służby. W tym przypadku jednej pani, która ma mocne wojskowe doświadczenie i tak do końca nawet po zakończeniu przygody z wojskiem, formacja z niej nie wyszła. Zresztą podobnie jak z innej jednostki, którą los wysłał na spotkanie z nią... No nic, trzymam kciuki za rozwiązanie. O pewnym " Diable na schodach" nie zamierzam się wypowiadać. Najgorsza część zbioru, poza formą nie mając mi nic do zaoferowania.
,,Tweety z cyrku umarłych" to bezpośredni (aż do bólu) komentarz na temat tego, jakie miejsce w naszym życiu znajdują media społecznościowe, a relacja z pewnego cyrku, prześmiewcza i świeża, stoi na moim drugim miejscu perełek zawartych w tym tytule. Niewiele gorsza jest wizyta na pewnym zaścianku, gdzie chłopiec traci matkę i zostaje pod opieką specyficznego tatka, który wierzy, że rząd planuje nalot na jego włości i szykuje coś, aby prewencyjnie odpowiedzieć na domniemane zagrożenie. Nie to jest clue programu, tylko pewne nasionka zasadzone nad grobem. Scena z "kwiatkami", które prowadzą konwersację z bohaterem tej historii - bezcenna.
Przedostatnie opowiadanie to ponownie łączenie sił z Kingiem i choć "W wysokiej trawie" ma wszystko, aby być jedną z cegiełek tego zbioru, tak mi się zbytnio nie podobał, nawet biorąc pod uwagę warstwę "podprogową", która nieco zmienia patrzenie na całą fabułę. Niemniej jak usłyszę wołanie z pola trawy, kukurydzy czy innego zielonego tałatajstwa, to dam nogę w drugą stronę. Nie dostanę natomiast lęku przed podróżą samolotem, nawet jeżeli w czasie lotu miałoby dojść do zagłady atomowej. Dobre miejsce na spektakularne widoki, ale bez takiego napięcia, jakiego można oczekiwać.
Jak widzicie była to podróż bardzo zróżnicowana, stanowiąca zgrabną mieszankę wątków, w lwiej części zainspirowaną innymi tytułami, co można zobaczyć na końcu, w krótkich notkach na temat każdej historii. I jest to ładny hołd dla klasyk. Sama książka wygląda też naprawdę fajnie, z pewnością będzie się należycie prezentować na półce.
Niemniej stosunek opowiadań lubianych do nie lubianych wynosi 8 do 5, a to relatywnie na tyle dużo, aby trochę "popsioczyć" na zawartość. Niemniej nie powstrzyma mnie to przed sięgnięciem po następne tytuły autora, bo omawiana pozycja jest najlepszą książka z jego zbioru, z jaką miałem okazję przeczytać. I dowodzi, że kiedy już King opuści ten padół i uda się pisać gdzieś indziej, to będzie miał godnego następce.
Biorąc się za "Gaz do dechy" spod pióra Joe Hilla oczekiwałem dosłownie jazdy bez trzymanki i choć było tu czasami prędko i bezpretensjonalnie, to nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta wycieczka jednak przebiegła po zabezpieczonym torze, co odbiera sporo z tego dreszczyku ekscytacji, na jaki naprawdę liczyłem.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTym razem jest to aż trzynaście opowiadań różnej treści, które...