-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2017-09-02
2017-08-30
„Mroczna wieża” – czyli magnum opus Stephena Kinga. Czy słusznie?
Bez wątpienia każdy pisarz pragnie stworzyć w swej wyobraźni świat wyjątkowy, niepowtarzalny. Łaknie tego z różnych powodów. Czuje się zmęczony wymyślaniem na każdym kroku nowych postaci. Zamykaniu ich w jednej powieści i znów tworzeniu nowych. Chce związać się z bohaterami na dużo dłużej. Pobawić się nimi. Sprawić, że staną się jego najukochańszymi podopiecznymi. To nie jest łatwe. G.R.R Martinowi się udało. J.K Rowling również.
Stephen King zaczął pisać ”Mroczną Wieżę” kiedy w jego życiu oględnie nie wiele się działo. Pracował w bibliotece. Mieszkał samotnie. Posiadał ogrom czasu, który mógł poświęcić na sprzątanie, pranie, naukę jazdy na deskorolce i inne fascynujące czynności. On wybrał pisanie. Nie gwarantuję, iż jego wybór padł tylko i wyłącznie na pisanie. Świadczy o tym czas trwania procesu powstawania powieści – 12 lat!!! Jest to dokonanie godne podziwu. Pomimo obszernego rozwleczenie w czasie udało się Kingowi ją ukończyć. Zapewne nie raz tracił wątek i był zmuszony wracać do początku. Jestem ciekawa ile razy odczytywał ponownie jedno zdanie.
„Mroczna Wieża” to cykl składający się z ośmiu tomów. Dlatego antycypując autor przed rozpoczęciem pracy zmuszony był stworzyć dłuższy szkic fabularny. Z tego powodu czerpał inspirację z wielu tekstów kultury. Miały one zapewne stanowić drogowskaz. Metaforyzując: świecić światłem. Nakierowywać Kinga w razie fluktuacji w stronę portu. Stąd podobizna Rolanda do bohaterów komiksów Marvella. Pustynnych terenów do miejsc akcji westernów z lat 90. Wędrówki rewolwerowca do podroży Froda Bagginsa.
Książka zaintrygowała mnie. Pochłonęłam ją w dwa dni. Podobała mi się ze względu na ciekawą fabułę i postacie. Dostrzegłam w niej wiele prawdziwych i urzekających zdań. Mających nie raz bezpośrednie uzasadnienie w historii oraz rzeczywistości naszego świata.
„Od czasu do czasu rewolwerowiec pojękiwał do wtóru z wiatrem. Gwiazdy nie zwracały na to uwagi, podobnie jak nie zwracały uwagi na wojny, ukrzyżowania oraz rebelie.”
Według mnie było to oczywiste oskarżenie Boga lub bóstw ( w zależności od wyznawanej religii) o marazm, bierność. Nie raz podobne kwestie wypowiadali uczestnicy powstań oraz konfliktów zbrojnych.
Urzekł mnie sposób przedstawiania śmierci zwierząt ( w tym przypadku woła). Roland traktował ten fakt jak rutynę. Każda istota chodząca po świece musi kiedyś umrzeć. Nieistotnie czy z wycieńczenia, czy z starości. Byłam zaskoczona. Żyję w świecie propagującym miłość do zwierząt. Każda śmierć wiąże się dla mnie z cierpieniem i łzami. Roland natomiast stąpał twardo po ziemi. Wiedział że tak musi być.
„Są dążenia i drogi, które zawsze prowadzą do przodu i wszystkie kończą się w tym samym miejscu – miejscu egzekucji.”
Ucieszył mnie fakt, iż Rewolwerowiec nie został przez pisarza wyidealizowany, pozbawiony ludzkich cech. Wręcz odwrotnie. Jako mężczyzna czuł ogromne pożądanie do kobiet. Spędził kilka upojnych nocy z bohaterką imieniem Alice. Marzył także o ulżeniu sobie w objęciach grubej Sylvi.
Rozbroił mnie emocjonalnie mały chłopiec imieniem Jake Chambers. To w jego historii King zawarł charakterystyczny dla swego rzemiosła dramatyzm oraz grozę ( oczywiście w znaczeniu krwawych i brutalnych zdarzeń). Dziecko to miało za zadanie rozbudzić w głównym bohaterze miłość i przywiązanie. A to najgroźniejsze bronie jakie kiedykolwiek istniały. Potrafią wywoływać szczęście, ale również ogromny ból.
„Kiedy wędrujesz z chłopcem, człowiek w czerni ma twoją dusze w kieszeni.”
Powieść obfitowała także w kilka humorystycznych elementów. Mnie najbardziej rozbawiła jedna z wypowiedzi rewolwerowca skierowanych do małego Jaka. Roland przed zaśnięciem chciał upewnić się, że chłopiec nie obudzi go gwałtownymi, nieświadomymi, sennymi ruchami. Toteż użył podstępu. Wykorzystał jedną z największych słabości dzieci – brak wiedzy o otaczającym świecie.
„Nie obracaj się we śnie – powiedział – bo możesz obudzić się w piekle.”
Największą wartość „Mrocznej Wieży” stanowiło dla mnie pouczenie zawarte w końcowych rozdziałach.
„Rozmiar jest naszym przekleństwem.”
Stephen King miał całkowita rację. Ludzie są mali. Wszechświat jest nieskończony. Nigdy nie uda nam się poznać choćby małej części praw nim rządzących. Jesteśmy skazani na życie w niewiedzy.
„Wszystko we wszechświecie zaprzecza nicości.”
Musimy zdać sobie jak najszybciej sprawę, iż nasza planeta, cywilizacja nie będzie istniała wiecznie. Każdy krok naprzód przybliża nas do końca. Nie początku. To smutne lecz prawdziwe.
„Mroczna Wieża” to nie tylko książka fantastyczna umilająca człowiekowi czas. To dzieło zawierające wiele prawd. Tylko od czytelnika zależy czy je dostrzeże i przemyśli.
Niezaprzeczalnie owa powieść stanowi magnum opus Stephena Kinga. Nie ze względu na ciekawą fabułę, ale emocjonalne podejście autora.
„Mroczna wieża” – czyli magnum opus Stephena Kinga. Czy słusznie?
Bez wątpienia każdy pisarz pragnie stworzyć w swej wyobraźni świat wyjątkowy, niepowtarzalny. Łaknie tego z różnych powodów. Czuje się zmęczony wymyślaniem na każdym kroku nowych postaci. Zamykaniu ich w jednej powieści i znów tworzeniu nowych. Chce związać się z bohaterami na dużo dłużej. Pobawić się nimi....
2017-06-15
„Im jaśniej człowiek płonął za życia, tym mocniej jego gwiazda świeci w ciemności.”
„Rzeczy które kochamy, niszczą nas.”
„Gra o tron” to książka każdemu mniej lub bardziej znana. Z radia, telewizji, internetu. Wydana po raz pierwszy w 1996 roku. Spopularyzowana w w 2011 roku za sprawą serialu zrealizowanego m.in przez Davida Benioffa ( twórcę scenariusza filmu „Troja” ) oraz Daniela Bretta Weisa ( przeciętnego reżysera z ubogim portfolio).
Zapewne większość fanów sagi Pieśni Lodu i Ognia ( liczącej ostatecznie 10 tomów) zaczynało od serialu. In persona uważam, iż jest to najodpowiedniejszy sposób zapoznania się z tą wielowątkową sagą. Poznanie bohaterów, rodów do których należą pozwala zrozumieć motywacje pchające ich do działania. W ten sposób całość inicjuję się ciekawszą. Odbiorcy zaczynają rozumieć przedstawiony świat, potrafią coraz trafniej przewidywać następujące po sobie zdarzenia. Kolejno dobrowolnie sięgają po powieść w celu zestawienia podobieństw i różnic. Czytają ze zrozumieniem. Nie czują się brutalnie wciągnięci w gmatwaninę słów, postaci. Osobiście wpierw obejrzałam pierwszy sezon. Znudzona i skonsternowana zrezygnowałam. Po roku ponownie wróciłam do serialu. Wykazałam się cierpliwością. Wnikliwie przeanalizowałam fabułę. Zapamiętałam rodowody bohaterów. W formie wspomogii stworzyłam plakat z mapką Westeros, pozaznaczanymi ziemiami i drzewami genealogicznymi najważniejszych rodów. W efekcie zachwyciłam się. I ostatecznie postanowiłam przeczytać książkę.
„Gra o tron” liczy sobie 842 strony. Jest podzielona na rozdziały ze względu na sposób prowadzenia narracji. G.R.R Martin zdecydował się na narrację trzecioosobową personalną. Dzięki temu narrator nie należy do świata przedstawionego, nie ujawnia się, nie komentuje oraz nie ocenia zdarzeń. Ukrywa się za bohaterem z którego punktu widzenia opisuje bieżące wydarzenia - ( podobny zabieg zastosował Jarosław Iwaszkiewicz w „ Pannach z Wilka”). W książce śledzimy kolejne epizody za pośrednictwem orientacji ośmiu postaci: Neda Starka, Catelyn, Sansy, Aryi, Brana, Jona, Tyriona Lannistera oraz Daeberys Targaryen. Spekulując George Martin osadził akcję powieści w późnym średniowieczu. Świadczą o tym słowa Luwima „ przez Erę Herosów, Erę Długiej Nocy i w czasie narodzin Siedmiu Królestw”. Z historycznego punktu widzenia za Erę Herosów można uznać Starożytność ( np. Achilles- bohater wojny Trojańskiej, Kasandra – wieszczka, córka Priama), Erę Długiej Nocy – Średniowiecze ( występujące zamiennie nazwy: wieki średnie, WIEKI CIEMNE). Później nastąpiła Era Siedmiu Królestw. Nie mógł to być Renesans. Świadczy o tym uniwersalizm – na tronie całego Westeros zasiada jeden władca, który dzierży władzę zwierzchnią nad pozostałymi królestwami. Suma summarum musi to być późne Średniowiecze.
Stylizacja języka nie jest w powieści dotkliwie wyczuwalna. G.R.R Martin używa archaizmów oraz nazw średniowiecznych przedmiotów. Powtarza także często wyrażenie „for certes” - z fr. właściwie.
W powieści występują zarówno postacie pozytywne jak i negatywne. Wszystkie wydają się tak samo ważne dla całokształtu dzieła.
Osobiście moim ulubionym bohaterem był Tyrion Lannister. Zabawny, odważny i bystry karzeł. Pojednany z własnymi ułomnościami i mówiący o nich otwarcie.
„ Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroje, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie”
Potrafiący podnieść się po każdym upokorzeniu.
„ Od czasu do czasu dobrze jest, żeby ktoś trochę z nas zadrwił, lordzie Mormont, inaczej zaczynamy traktować siebie zbyt poważnie”
Dżentelmen (uratował Lady Stark pomimo pałania do niej nienawiścią), przebiegły, wygadany ( łapał ser Allisera za słówka, chciał pojedynkować się na widelce, ponieważ podobnie jak miecze wykonane były ze stali). Pomimo krzywd, spojrzeń pełnych nienawiści ze strony Lannisterów m.in. Cersei i Tywina wydawał się nie być człowiekiem zawistnym. Szanował znaczenie i ideały więzów rodzinnych.
„Otóż bez względu na to, co o mnie myślisz, lady Stark, nigdy nie zakładam się przeciwko mojej rodzinie”
Był bystry. Łatwo formułował mądre, zaskakujące i prawdziwe wnioski wynikające z obserwacji.
„ Jeśli ktoś maluje sobie tarczę na własnej pierwsi, powinien się liczyć z tym, że prędzej czy później ktoś w nią wyceluje.”
Dzięki rozmowie z Tyrionem Jon Snow rozwijał się po odpowiedniej drodze moralnej ( poprosił Aemona na drodze dyplomacji o mianowanie Sama członkiem Nocnej Straży).
Końcowo polecam przeczytanie książki po wcześniejszym zapoznaniu się z serialem ;)
Ps: Premiera siódmego sezonu już 17 lipca! Pozdrawiam fanów którzy podobnie jak ja – nie mogą się już doczekać <3
„Im jaśniej człowiek płonął za życia, tym mocniej jego gwiazda świeci w ciemności.”
„Rzeczy które kochamy, niszczą nas.”
„Gra o tron” to książka każdemu mniej lub bardziej znana. Z radia, telewizji, internetu. Wydana po raz pierwszy w 1996 roku. Spopularyzowana w w 2011 roku za sprawą serialu zrealizowanego m.in przez Davida Benioffa ( twórcę scenariusza filmu „Troja” )...
2017-04-11
„Harry Potter i czara ognia” to książka o której ciężko mi się rozpisać. Mnogość opinii krążących po internecie skutecznie zniechęca do opracowywania własnej recenzji. Uważam jednak, iż wypowiedzenie paru słów jest konieczne. Nie można przeczytać „Harrego Pottera” z obojętnością i przymrużeniem oka. Sądzę, że nie ma na świecie człowieka któremu by się to udało. J.K Rowling wykreowała świat przedstawiony odmienny, magiczny, pluralistyczny a tym samym niesamowicie interesujący. Jako 17-latka nie powróciłam do lektury „Harrego” tylko ze względu na akcję i postacie, ale przede wszystkim na tło: magiczne stworzenia, opisy majestatycznego zamku „Hogwart”, zaklęcia. Dzięki prowadzeniu przez Rowling narracji w trzeciej osobie wszystkie te elementy stały się lepiej uwidocznione. Trudne sytuacje z życia głównego bohatera były ukazane w sposób szerszy. Przykładowo zobrazowanie złości i zniecierpliwienie Snape'a nie ograniczało się tylko do krótkiego wypowiedzenia przez niego kwestii „ Ale jestem zły”, lecz podkreślało ruchy, mimikę twarzy. Należy również zwrócić uwagę na przenikanie światów. Części magiczne współistnieją z rzeczywistymi. Mugole żyją z czarodziejami na tej samej płaszczyźnie. Nie są traktowani niedbale z stagnacją. Wręcz odwrotnie, poniektórzy czarodzieje interesują i fascynują się życiem mugoli. Wnioskując – świat przedstawiony jest w połowie fikcyjny, i w połowie fantastyczny. Myślę, iż ma to świetny wpływ na wyobraźnię odbiorców. Czytelnikowi zaczyna bezwiednie wydawać się, iż istnienie równoległego świata istot magicznych jest możliwe. Najbardziej jednak spodobały mi się w tej książce wypowiedzi Dumbledore'a. Zawierały uniwersalne prawdy moralne.
„Będziemy na tyle silni, na ile będziemy zjednoczeni i na tyle słabi, na ile będziemy podzieleni. Lord Voldemort posiada wielki talent siania niezgody i wrogości. Możemy mu przeciwstawić tylko równie silne więzi przyjaźni i zaufania. „
Przez długi czas rozmyślałam nad tymi słowami. Rozważałam je przez pryzmat powieści, mojego życia, a także sytuacji politycznej świata ( fali uchodźców i ataków terrorystycznych).
„Harry Potter i czara ognia” to książka o której ciężko mi się rozpisać. Mnogość opinii krążących po internecie skutecznie zniechęca do opracowywania własnej recenzji. Uważam jednak, iż wypowiedzenie paru słów jest konieczne. Nie można przeczytać „Harrego Pottera” z obojętnością i przymrużeniem oka. Sądzę, że nie ma na świecie człowieka któremu by się to udało. J.K Rowling...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-05
2017-02-25
Po książkę Jeffreya Zaslowa oraz Chesleya Sullenbergera pt „Sully. W poszukiwaniu tego, co naprawdę ma znaczenie”sięgnęłam pod wpływem ekscytacji, oraz oczarowania szlachetną postawą postaci pracownika linii lotniczych US Airways, jaką stworzył Tom Hanks w filmie ,,Sully”.
Już w maleńkości podziwiałam odwagę, precyzję oraz zaradność pilotów. Wydawali mi się on ludźmi wybitnymi, prawdziwie kochającymi swoją pracę. Kiedy wyobrażałam sobie siebie siedzącą w kokpicie oblatywał mnie zimny dreszcz strachu. Wielość guzików, urządzeń wprawiała mnie w zakłopotanie oraz niepokój. Z czasem zaczęłam oglądać serial „Katastrofy w przestworzach”. Dowiedziałam się jak wielka odpowiedzialność ciąży na kontrolerach lotów oraz przede wszystkim - pilotach. Wystarczy najdrobniejszy błąd by życie ponad setki osób narazić na śmierć. Z zapartym tchem obserwowałam lądowanie Airbusa A380 niemieckich linii lotniczych Lufthansa na płycie Warszawskiego lotniska. Ta ogromna maszyna była w stanie pomieścić 700 ludzkich istnień!I bezpieczeństwo ich wszystkich spoczywało na barkach dwóch ( o ile się nie mylę) - wykwalifikowanych ludzi.
Zaczynając czytać obawiałam się niezrozumiałego dla mnie nazewnictwa, nudnego naciągania poniektórych faktów. Suma summarum w ilu stronach można opisać 3-minutowy lot? Jednakże zostałam mile zaskoczona. Pozycja ta okazała się autobiografią, nie biografią jak opisywały ją niektóre księgarnie internetowe. Chesley Sullenberger oraz Jeffrey Zaslow dokładnie rozplanowali zawartość każdego rozdziału. Poznałam wartości wyniesione przez „Sully'ego” z domu rodzinnego, szczegółowy zarys szczebli nauki przez które musiał przejść nim został mistrzem pilotażu, okoliczności w jakich poznał swą przyszłą żonę, jego sposoby radzenia sobie z problemami. Dowiedziałam się także jak wygląda życie przeciętnego pilota, oraz w jak wielkim stopniu obniżył się jego status „Jesteśmy trochę ważniejsi od kierowców autobusów, oni jednak mogą liczyć na lepsze emerytury”. Zapoznałam się z jego stosunkiem do wprowadzania nowych technologi w kokpitach. Poruszyła mnie skromność Sullenbergera, oraz rzetelność objawiająca się w zdrowym przekonaniu, iż bohaterskiego czynu dokonał nie dzięki wrodzonemu talentowi, lecz dobremu przygotowaniu. Ucieszyły mnie nawiązania do wielu wybitnych osobowości takich jak: Henry Erwin, Al Haynes oraz Al Slader. Zdziwiło mnie, iż Sully wspomina bohaterskie działania załogi lotu 232, kiedy to książka powinna opiewać jego perfekcyjne wodowanie. Oczywiście nie ma w tym nic karygodnego, to wyraźny przejaw dystansu do własnej osoby oraz skromności. Wzruszyło mnie postrzeganie innych osób głównie przez pryzmat ich pozytywnych, indywidualnych cech. Sullenberger w każdym starał się znaleźć to co najlepsze, i godne uznania. Pławiąc się w sławie po 15 stycznia, nie zapomniał o swoich współpracownikach. W wielu wywiadach podkreślał zdolności m.in. Patricka Hartena, Jeffreya Skilesa, Doren Welsh, Donny Dent oraz Sheily Dail. Prace pilota zdefiniował w następujący sposób: „ Kapitan musi wykorzystać zdolności przywódcze, by członków załogi zmienić w zgrany i skutecznie działający zespól. Na barkach kapitana spoczywa ogromny ciężar. Często musi sięgać do zasobów swoich doświadczeń, wykorzystywać umiejętności i podejmować szybkie decyzje, by rozwiązać problemy, których nie dało się przewidzieć”.
Uważam, że „Sully. W poszukiwaniu tego, co naprawdę ma znaczenie” to książka bardzo wartościowa, opisująca pięknego moralnie człowieka. Dająca do myślenia tym jednostką, które nie wiedzą co w życiu chcą robić, lub robią coś, czego w głębi duszy nie lubią - „- Jaka jest najfajniejsza praca na świecie?
- To praca, którą wykonuje się nawet wtedy, kiedy, nie trzeba. Uważam, że każdy powinien znaleźć pracę, która odpowiada jego temperamentowi i jest jego pasją. Ci, którzy kochają to, co robią, wykonują swoje zadania znacznie bardziej sumiennie. Dogłębnie poznają tajniki swojej profesji. Dzięki temu lepiej służą społeczeństwu.”
Po książkę Jeffreya Zaslowa oraz Chesleya Sullenbergera pt „Sully. W poszukiwaniu tego, co naprawdę ma znaczenie”sięgnęłam pod wpływem ekscytacji, oraz oczarowania szlachetną postawą postaci pracownika linii lotniczych US Airways, jaką stworzył Tom Hanks w filmie ,,Sully”.
Już w maleńkości podziwiałam odwagę, precyzję oraz zaradność pilotów. Wydawali mi się on ludźmi...
2017-01-23
„Ręka mistrza” - przeciętna obyczajówka czy tkliwa powieść psychologiczna?
Po książkę te sięgnęłam względnie niedawno. Dzięki feriom zimowych zyskałam nieco więcej wolnego czasu. Z nieskrywanym krytycyzmem postanowiłam wspaniałomyślnie zagospodarować jego cześć w przeczytanie ,,Ręki mistrza”. Zaczęłam późnym wieczorem. Przewidywałam powtórzenie pewnej zasady: książki Kinga liczące ponad 400 stron są często przeciągane. Sformułowałam ją na podstawie lektury kilku innych pozycji autora m.in. ,,Bezsenności”, ,,Talizmanu”. Po zapoznaniu się z książkami ,,Chudszy” oraz „ Joyland” zaczęłam Stephena Kinga wręcz panegiryzować. Podobał mi się jego styl. Wolne rozwijanie akcji, zabarwianie fabuły inteligentnymi i oryginalnymi sentencjami, zabrudzanie bohaterów negatywnymi cechami. Uważałam iż każdy człowiek ma w sobie tyle samo dobra co zła. Czego będzie w sobie szukał częściej zależy od niego. Książki Kinga świetnie ilustrowały cały ten proces „poszukiwania”. Niestety ,,Bezsennośc” udowodniła mi iż nikt nie jest doskonały. Bywają dni lepsze i gorsze. To samo tyczy się wytworów twórczych.
„Ręka mistrza” pozytywnie mnie zaskoczyła. W przeciągu 50 stron wywołała skrajne uczucia. Płakałam, wołałam ,,niech ktoś uratuje tego psa!”, rozmyślałam nad różnymi scenariuszami oraz empatycznie podchodziłam do głównego bohatera. Wytworzona w początkowych rozdziałach karuzela emocjonalna spowodowana poważnym wypadkiem Edgara była bardzo silna. Długo na mnie oddziaływała. Dopiero po 300 stronach zatrzymałam się i stwierdziłam iż poza kilkoma zdarzeniami nic szczególnego się nie działo. Zaczęłam porównywać powieść do obyczajówki. Jednakże zaistniałe zjawiska paranormalne np. przewidywanie przyszłości za pomocą malowania kazały mi zmienić zdanie. Determinacja, energiczność i niezłomność głównego bohatera budziły podziw oraz motywację. Stwierdziłam iż w razie ewentualnych problemów zdrowotnych zawsze będę szła do przodu z podniesioną głową. Przynajmniej chce wierzyć, że tak będzie. Człowiek niestety bardzo często oszukuje sam siebie - ,,Człowiek przecież oszukuje siebie tak często , że gdyby mu za to płacili, mógłby się spokojnie utrzymać”. Zrozumiałam jak ważną rolę może odgrywać sztuka. Jestem humanistką i rozumiem co to wrażliwość. Wiem też iż pewnych rzeczy nie da się wyrazić słowami( - samych siebie często nie potrafimy w ten sposób wyrazić.) King utwierdził mnie w tym przekonaniu. ,, Nigdy nie umiem powiedzieć, co widzę i dlatego mi smutnie”. W tworzeniu powinniśmy kierować się apetytem, chęcią działania, unaoczniania emocji w odmienny sposób - ,,Jeśli chcesz tłumaczyć świat językiem sztuki, musisz zaprząc do tego swoje apetyty”.Mogę się tutaj posłużyć przykładem z życia - staram się pisać powieści, nie dla rozgłosu, podziwu. Kocham to robić. Wyrażanie siebie w ten sposób sprawia mi nie lada przyjemność. Oprócz tej życiowej prawdy dzięki książce można nauczyć się także kilku słówek po hiszpańsku np. Un poco loco – trochę szalony, siempre con Dios – zawsze z Bogiem. Po co S.King wplótł do powieści język hiszpański? Aby się tego dowiedzieć radzę przeczytać :) Na koniec wspomnę również o doskonałym wykreowaniu bohaterów. Każda z postaci posiadała cechy szczególne odróżniające ją od pozostałych. Doczepiłabym się tylko do sylwetki Jacka. Miałam wrażenie iż został on stworzony przez przypadek. Następnie okazał się przydatny i został dla dobra całej fabuły.
Pomimo, że prawdziwe elementy horroru pojawiają się dopiero w ostatnich 100 stronach, warto na nie czekać. Za ich sprawą dzieło stanowczo przestaje dawać fałszywe oznaki obyczajówki. Już wcześniejsze qasi wywody filozoficzne pisarza pozwalają na określenie gatunku lektury jako horroru psychologicznego. Z ogólnodostępnych informacji dowiedziałam się iż King odwlekał premierę powieści na rzecz skrócenia manuskryptu z 800 stron na 600. Myślę, że dzięki temu wyeliminował zbytnie przeciągnięcia akcji. Książka bardzo mi się podobała i liczę na kolejne tak dobre pozycję. ( Mam nadzieję, że smutek związany z wyborem Donalda Trumpa na prezydenta nie wpłynie znacząco na twórczość Stephena Kinga ).
Ps: Dziś 23.01.2017 mija dokładnie dziewiąta rocznica jej wydania :)
„Ręka mistrza” - przeciętna obyczajówka czy tkliwa powieść psychologiczna?
Po książkę te sięgnęłam względnie niedawno. Dzięki feriom zimowych zyskałam nieco więcej wolnego czasu. Z nieskrywanym krytycyzmem postanowiłam wspaniałomyślnie zagospodarować jego cześć w przeczytanie ,,Ręki mistrza”. Zaczęłam późnym wieczorem. Przewidywałam powtórzenie pewnej zasady: książki...
2016-10-13
Klimatyczna książka pozwalająca na powrót do kolorowego, pełnego beztroski dzieciństwa.
PS: Przeczytać czy obejrzeć?
Jak zapewne większości wiadomo 7 października 2016 roku miała miejsce premiera ekranizacji ,,Osobliwego domu pani Peregrine” Ransoma Riggsa. Dlatego też postanowiłam opowiedzieć o jej wersji książkowej jak i filmowe słów kilka.
Książka ukazała się drukiem wydawnictwa media rodzina znanego z publikacji ,,Harrego Pottera” oraz ,,Igrzysk Śmierci”. Trzymając ją pierwszy raz w dłoniach zachwycałam się twardą obwolutą, oraz rozmyślałam nad postacią lewitującej dziewczynki przedstawionej na okładce. Przekartkowując powieść znalazłam więcej zastanawiających fotografii. Pchana falą zaintrygowania postanowiłam zaczerpnąć informacji z Internetu. W związku z cechującym mnie altruizmem postanowiłam się nimi z wami podzielić. Ransom Riggs w swoim życiu wiele razy przemierzał świat w poszukiwaniu opuszczonych miejsc których próżno wypatrywać na mapach. To właśnie w nich odnajdywał stare fotografie które następnie zamieszczał w powieściach. Znalazło to potwierdzenie w jednej z jego wypowiedzi:,, I love photography and I love to travel, and I take my camera with me wherever I go.” Na oficjalnej stronie internetowej autora zobaczyłam film tłumaczący iż kolekcjonowane zdjęcia przedstawiały nie znanych mu ludzi. Bardzo często cechował je błąd ostrości, kilka zadraśnięć. Według Ransoma Riggsa miały być wiadomością dla świata, zapisem pojedynczych ludzkich historii.
Dość już o autorze czas przejść do opisu fabuły.
Głównego bohatera – Jacob’a Portmana ( jako czytelniczka) poznałam w momencie kiedy znajdował się on w trudnej sytuacji rodzinnej. Przez Towarzyszący zły stan psychiczny wyjechał na wyspę położoną w południowej Walii. Wkrótce znalazł na niej sierociniec z opowieści dziadka. I tam zaczęła się właściwa akcja określona z tyłu książki jako ,, Wywołująca dreszcz emocji i grozy”. Po przeczytaniu poczułam się zobowiązana zakwestionować owe określenie. ,,Groza” kojarzyła mi się ( jak zapewne większości współczesnych czytelników) z horrorami oraz mrocznymi thrillerami. Niestety w kwestii tej powieści było to błędne postrzeganie. Owszem akcja trzymała w napięciu, ale brak jej było postaci seryjnych bezlitosnych i chorych psychicznie morderców. Odznaczała się za to baśniowością, fantastyką. I właśnie w kwestii baśniowości powinnam postrzegać grozę. Wywoływały ją niewątpliwie przeciwności losu jakie musieli pokonać osobliwe dzieci np. Głucholce, zamykające się pętle czasu ( aby poznać definicję tych określeń zachęcam sięgnąć po książkę ).Nie było to nic złego wręcz przeciwnie. Spodziewając się mrocznej powieści o duchach otrzymałam pozycję podobną oryginalnością do ,,Harrego Pottera’’ J.K Rowling czy ,,Percy’ego Jacksona” R. Riordana. Lekkie pióro pisarza spotęgowało mój zachwyt ( uwierzcie po ,,Odprawie posłów Greckich” Jana Kochanowskiego to naprawdę odprężające przeczytać coś napisanego zrozumiałym językiem). Fabuła nie była skomplikowana dzięki czemu nie musiałam wytężać mózgu w poszukiwaniu jej sensu. Jeśli chodzi o minusy powieści zaliczyłam do nich bohaterów. Niestety Ransom Riggs nie wykazał się wybitną zdolnością budowania złożonych charakterów. Większość dzieci odróżniała tylko ich osobliwość. W skutek czego trudno mi było utożsamić się z którąkolwiek postacią.
Porównując niedawno obejrzaną ekranizacje książki stwierdziłam iż wyszła dobrze. Nieliczne wątki odbiegały od pierwowzoru, świat za pomocą efektów specjalnych został doskonale odwzorowany, postacie zyskały kolorów. Na ogromny plus zasłużyła Eva Green grająca Panią Peregrine. Nadała jej stanowczości, bezkompromisowości. Zdawała mi się nawet przyćmiewać Asa Butterfielda ( grającego Jacoba). Cieszyłam się że angaż otrzymała również Kim Dickens znana z mojego ulubionego serialu ,, Fear the walking dead”. Było mi przykro, ponieważ Tim Burton dał jej tak małą kwestię. Nie miała szansy pokazać swoich prawdziwych umiejętności aktorskich. Piosenka użyta w filmie ,,Run rabbit run” Flanagana doskonale wpasowała się w klimat produkcji. Pomimo swoich lat ( powstała w 1939) sprawiła , że zaczęłam się do niej rytmicznie bujać.
Podsumowując książka niezaprzeczalnie zasługuje na uwagę nie tylko młodzieży ale również dorosłych ( jestem przekonana, że każdy lubi czasem wrócić do chwili słodkiego dzieciństwa). Film nie zastąpi do końca klimatu książki, jednakże warto go obejrzeć ze względu na efekty specjalne, fantastycznie odwzorowany świat i postacie.
Klimatyczna książka pozwalająca na powrót do kolorowego, pełnego beztroski dzieciństwa.
PS: Przeczytać czy obejrzeć?
Jak zapewne większości wiadomo 7 października 2016 roku miała miejsce premiera ekranizacji ,,Osobliwego domu pani Peregrine” Ransoma Riggsa. Dlatego też postanowiłam opowiedzieć o jej wersji książkowej jak i filmowe słów kilka.
Książka ukazała się drukiem...
„Zielona Mila” to dzieło autorstwa króla horroru – Stephena Kinga. Pierwotnie miało ono postać sześciu osobnych tomików. Cena każdego z nich przytłaczała przeciętnego czytelnika. W konsekwencji udostępniono drukiem zbiorowe wydanie. Okazało się ono rozsądniejsze i wygodniejsze. Pomysłodawcą i wykonawcą rozwiązania należą się podziękowania. Gdyby nie oni dostępność oraz popyt na dzieło były by na znacznie niższym poziomie. Z uwagi na cechującą mnie roztropność, podaje w wątpliwość przypuszczenie, iż kupiłabym każdy z zeszytów. Prawdopodobnie moja ciekawość (związana z losami pracowników oraz podopiecznych więzienia Cold Mountain) zostałaby zaspokojona wyłącznie filmem. Szczęśliwie do tego nie doszło. W niedalekiej przeszłości wybrałam się na swego rodzaju polowanie. Zachęcona przeceną dzieła przebyłam cztery miasta. I zdobyłam powieść. Żadna wiązka słów nie odzwierciedli targającej mną w owym czasie radości. Spotęgowanej nieplanowaną, przedłużającą się podróżą.
Czytanie powieści zajęło mi niecały tydzień. Książka zawładnęła moimi emocjami w sposób nagły i absolutny. Popadałam w liczne skrajności. Dobrotliwość i złość. Melancholię oraz pobudzenie. Podobała mi się owa chwiejność i mnogość doznań.
Jednakże początek nie był prosty. Utrudniało go nastawienie. Po kilkakrotnym obejrzeniu ekranizacji postanowiłam przyjrzeć się powieści dość szczegółowo. Zapamiętywać cechy bohaterów oraz otoczenia. Niestety postanowienie to przyprawiło mnie o ból głowy. Pisarz już w dwóch pierwszych rozdziałach zawarł charakterystyki jedenastu postaci! Fakt ten niebywale skomplikował przyswajanie zamierzonych informacji. Wprawił w zamęt. Z czasem, na drodze selekcji niektóre z nich okazały się całkowicie zbędne. Kolejnymi elementami rozpatrzonymi przeze mnie jako negatywne były krótkie streszczenia poprzednich części. Pisarz umieścił je w pierwszych rozdziałach każdych z sześciu członów dzieła. O ile ich obecność można było uzasadnić przed 1996 rokiem budową powieści. O tyle w wydaniu zbiorowym wytłumaczenia ich bytności znaleźć nie można było. Uznałam je za lekkie zaniedbanie autora. Machnięcie ręką. Suma summarum nie wywołały one we mnie znudzenia czy przygnębienia, lecz delikatną irytację. Wyjątkowo przypadł mi do gustu sposób prowadzenia narracji. Pozwalającej poznać świat przedstawiony z perspektywy strażnika więziennego – Paula Edgecomba. Fabuła powieści również została przez Stephena Kinga bardzo ciekawie skonstruowana. Opierała się ona na skakaniu po życiorysie Paula. Używając porównania opisałabym ją jako taktykę żabich skoków. Amerykanie stosowali ją podczas inwazji na wyspy Japońskie od 1943 roku. Polegała ona na atakowaniu strategicznych miejsc w celu osłabienia siły wroga. Podobnie postąpił King. Opisał najistotniejsze wydarzenia, wspomnienia Paula. Jednakże każde z nich było ściśle związane z pracą w Cold Mountain. Być może miało to na celu osłabienie wewnętrznego bólu bohatera. Swobodnie placówkę nazwałabym epicentrum wszystkich zdarzeń. Akcja książki rozgrywała się w 1932 roku. Były to czasy Wielkiego Kryzysu w USA. W książce nie raz został przez bohaterów poruszony temat trudności z znalezieniem stałej pracy. Czytając odczuwałam także targające postaciami niepokoje społeczne wynikające z braku wizji poprawy sytuacji. Dowodzi to, iż Stephen King umiarkowanie odzwierciedlił realia krachu ekonomicznego. Naturalnie mógłby również wspomnieć o jego szerszych skutkach. Dojściu faszystów do władzy, objęciu rządów przez Hitlera czy wybuchu II wojny światowej. Mógłby też wspomnieć o okresie „Nowego Ładu”. Ale nie zrobił tego. Wiedział, że w ten sposób ucierpiałaby cała fabuła dzieła. Najbardziej satysfakcjonujące okazały się dla mnie tematy poruszane w „Zielonej Mili”. Zaintrygowała mnie postawa Paula jako człowieka zmagającego się z chorobą. Mimo wszystko próbującego nie popaść w nerwowość spowodowaną fizycznym, wyczerpującym bólem. Człowiek w zależności od skali kłopotów zdrowotnych potrafi być bardzo niecierpliwy i złośliwy względem niosącego pomoc bliźniego. Paul pomimo cierpienia potrafił zachować zdrowy rozsądek oraz serdeczność. Ujęło mnie człowieczeństwo niektórych strażników więzienia. Zdawali sobie oni sprawę z zdegenerowania moralnego swoich podopiecznych. Niemniej jednak traktowali ich z szacunkiem oraz współczuciem. Ugodziła mnie prawdziwość stwierdzenia, iż pozory mylą. John Coffey jako wysoki, umięśniony mężczyzna odbiegał od stereotypowych twardzieli. Bał się ciemności. Z zewnątrz budził grozę, ale wewnątrz był kruchy i delikatny. Poczułam się rozdrażniona rasizmem. Czarny kolor skóry stanowił równoznacznik gorszego traktowania przez społeczeństwo. Uznałam to za wielką niesprawiedliwość. Rozczuliła mnie miłość jaką zwierze potrafiło darzyć człowieka. Mimo, że Delacroix popełnił niewybaczalne przestępstwo Pan Dzwoneczek kochał go. Nie wdział w nim zbrodniarza lecz przyjaciela. Rozsierdziła mnie ludzka podłość. W moim odczuciu krzywda wyrządzona przez Wetmora Panu Dzwoneczkowi należała do najokrutniejszych czynów skierowanych przeciwko niewinnym istotom.
„Zielona Mila” to książka, którą każdy powinien przeczytać. Choćby tylko po to by dowiedzieć się, iż zabójstwo zawsze będzie zabójstwem. Bez względu na kierujące człowiekiem pobudki. Jedynie Bóg ma prawo decydować o tym kto ma żyć, a kto umrzeć.
„Zielona Mila” to dzieło autorstwa króla horroru – Stephena Kinga. Pierwotnie miało ono postać sześciu osobnych tomików. Cena każdego z nich przytłaczała przeciętnego czytelnika. W konsekwencji udostępniono drukiem zbiorowe wydanie. Okazało się ono rozsądniejsze i wygodniejsze. Pomysłodawcą i wykonawcą rozwiązania należą się podziękowania. Gdyby nie oni dostępność oraz...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to