-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2022-06-16
2020-04-11
2020-09-28
Jaką ścieżką powinna podążyć ludzkość? Czy iść w kierunku ,,programowego zbydlęcenia’’ – zrównania wszystkich i zużytkowania tak powstałego potencjału ludzkiego, aby móc żreć z jednego koryta, całkowicie zatracając się we własnej fizjologii? A może postawić na wyselekcjonowanie (na jakich podstawach?) grupy wybrańców, ratujących poziom człowieczeństwa ludzkości swoim indywidualizmem w sztuce i filozofii, jednocześnie żerując na klasach ludzi przymusowo zepchniętych w bagno? Droga poddania się bożyszczom złudzeń w intencjonalnym zezwierzęceniu, czy objęcie urzędu boga, do którego sprawowania nie ma się zdolności i w konsekwencji zapłata ceny zatracenia się w bezsensie i degeneracji ducha?
Witkacy nie oferuje nam przyjaznych wizji.
Jego ,,powieść’’ przesycona jest klimatem marazmu, nihilizmu i dekadencji oraz wypełniona po brzegi egzystencjalnymi przemyśleniami. Często ciekawymi, ale nierzadko też sprawiającymi wrażenie pseudointelektualnego bełkotu ze względu na konstrukcję zdań trzykrotnie bardziej pokomplikowaną niż sama treść, którą niosą. I choć pojawiają się myśli, które potrafią wbić się w mózg na dłużej, dotrzeć do nich można jedynie poprzez mozolne przedzieranie się przez zwały przeintelektualizowanego mułu, którego wartość merytoryczna gubi się w swoim własnym zagęszczeniu i – niestety – czasem też absurdzie. Paradoksalnie jednak, cała ta mięsistość intelektualna pozwala przede wszystkim poczuć. Poczuć tę atmosferę rozkładu, przy jednoczesnym braku uderzenia w ,,metafizyczny pępek’’. Poczuć regularne przeładowywanie ideami, przy jednoczesnym nieustannie wzmagającym się uczuciu głodu oraz pustki tego wszystkiego.
I chyba właśnie taki stan najlepiej odzwierciedla psychologię ,,ludzi bez formy’’; żyjących w czasach dynamicznych zmian społecznych, z chronicznym przeczuciem końca w sercach.
Lubię groteskę Witkacego, więc pozycja ta była dla mnie źródłem pewnej masochistycznej przyjemności, jakkolwiek nie będę również ukrywać, że w trakcie czytania niejednokrotnie kołatała po mojej głowie myśl, którą w słowa najlepiej ujął sam autor:
,,Czy na to […] aby co dwadzieścia stron przeczytać jakiś aforyzm lub w ogóle takie powiedzonko o życiu, które bym przyparty do muru i sam mógł wykombinować, czyż na to muszę przystawać z tą całą bandą snobistycznych durniów i słuchać nadmiernie detalicznych opisów ich nieciekawych stanów i myśli, podanych w formie równie nieciekawej? Te zdania na pół strony, to wałkowanie i różniczkowanie pospolitości i głupoty, aż do obrzydzenia.’’
Najwyraźniej Witkiewicz doskonale zdawał sobie sprawę, jakiego rodzaju wrażenia wzbudzi w potencjalnych odbiorcach swoim dziełem.
,,Pożegnanie jesieni’’ to intelektualny stół szwedzki, aczkolwiek trącący z lekka zepsuciem i skutkujący niestrawnościami.
Ale może to przez te murbie…
Jaką ścieżką powinna podążyć ludzkość? Czy iść w kierunku ,,programowego zbydlęcenia’’ – zrównania wszystkich i zużytkowania tak powstałego potencjału ludzkiego, aby móc żreć z jednego koryta, całkowicie zatracając się we własnej fizjologii? A może postawić na wyselekcjonowanie (na jakich podstawach?) grupy wybrańców, ratujących poziom człowieczeństwa ludzkości swoim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-31
2022-02-06
2022-02-17
Czym jest człowieczeństwo i czy można je utracić? To pytanie, będące niewyczerpanym źródłem pytań dla myślicieli wszelakiego rodzaju, jawi się jako całkiem proste i oczywiste dla głównego bohatera ,,Zatracenia’’ – w jego oczach nie tylko można je utracić, co on sam jest tego przykładem. Przykładem utraty człowieczeństwa. A właściwie przykładem wrodzonego braku tego człowieczeństwa. Tym bardziej można zadać sobie pytanie, czy jest możliwa utrata tej niejasnej właściwości w przypadku kogoś, kto człowiekiem nigdy nie był?
Historie, których protagonista przyznaje się do własnej wadliwości lub też chce opisać swój rzekomy upadek, są specyficzne. Samobiczowanie często już na wstępie wywołuje u odbiorcy empatię i chęć odnalezienia w bohaterze tych cech jednak pozytywnych, które zadawałyby kłam surowej samoocenie protagonisty, a przynajmniej do momentu, w którym nie wywołuje irytacji wiecznie użalającą się postacią, z którą trzeba spędzić najbliższe kilkaset stron. Sam upadek również nie wydaje się zazwyczaj szczególnie spektakularny, a raczej mocno wyolbrzymiony na potrzeby patosu tak przydatnego tego typu opowieściom. I mogłoby się wydawać, że powieść Osamu Dazai spełni wszystkie te punkty. Tymczasem nie spełnia żadnego. Chociaż spowiadający się ze swojego życia Yozo użala się nad sobą już od pierwszych stron – i konsekwentnie będzie to robił przez ponad 100 następnych – czytelnik nie odczuwa irytacji. Być może zawdzięczamy ten efekt pewną samoświadomością, jaką odznacza się główny bohater, który choć ogarnięty chronicznym lękiem i melancholią, ma jednak gdzieś tam świadomość, że jego uczucia nie są spowodowane wyłącznie złowieszczą naturą świata samego w sobie, lecz źródło ich leży raczej w jego własnym umyśle.
W żadnym razie jednak nie jest to równoznaczne z łatwością, z jaką moglibyśmy współczuć głównemu bohaterowi, dzięki czemu moglibyśmy wejść w rolę adwokata broniącego swojego klienta przed samym sobą lub też kapłana wypowiadającego zbawienne sformułowanie: jest ci przebaczone. Bo choć sama lękliwość nie jest przecież cechą, w której upatrywalibyśmy się winy, jest nią inna cecha, która nierzadko chadza w parze ze strachem: bierność. Skrajna – i co gorsze w tym przypadku – niewytłumaczalna bierność. W powieści ,,Zatracenie’’ nie zadziwia już nawet sama neurotyczność Yozo, co raczej jego całkowite poddanie się własnej naturze. W ani jednej chwili bowiem nie następuje z jego strony choćby próba walki z własną słabością. On zwyczajnie bezwolnie jej ulega, podobnie jak ulega wszystkim ludziom, których spotyka, wszystkim sytuacjom, wszystkim impulsom. Trudno określić, co jest przyczyną tak pasywnej postawy. Zupełnie jakby w jego naturze tkwił jakiś instynktowny wręcz nihilizm, nie potrzebujący do zaistnienia żadnego intelektualnego uzasadnienia ani wcześniej podjętej decyzji, jak to często zdawało mi się mieć miejsce u zachodnich intelektualistów. Nie, jego wewnętrzny brak jakiejkolwiek celowości, jego wrodzona amoralność, po prostu j e s t.
Ostatecznie więc doprowadza go to do tytułowego zatracenia, ponieważ Yozo zaczyna stopniowo gnić.
Gnić emocjonalnie – pozwalając swoim emocjom w coraz większym stopniu go pożerać, dając im się całkowicie skonsumować staje się powoli jedynie kłębkiem reakcji na bodźce.
Gnić intelektualnie – bo choć sam przyznał, że wykazywał pewne uzdolnienia za młodu, skutecznie je rozpuścił w ogromnych dawkach alkoholu – potem również morfiny – które wlewał w siebie w konsekwencji swojej zaniedbanej sfery emocjonalnej.
Gnić moralnie – kiedy przyzwala na czyn ohydny, niezdolny do interwencji, choć nic nie stało na przeszkodzie oprócz jego własnego strachu, którego nie potrafił opanować.
I nawet sam Yozo nie szuka dla siebie usprawiedliwienia. Jest świadomy własnej słabości i wie, że właśnie ta świadomość czyni go winnym.
Śledząc ten dość skąpo opisany przez autora życiorys młodego mężczyzny odczuwam pewne rozdarcie. Z jednej strony chciałabym współczuć głównemu bohaterowi umysłu, z jakim się narodził, każącego mu wypatrywać niebezpieczeństwa w najdrobniejszych detalach otoczenia i uniemożliwiającego tym samym prośbę o jakąkolwiek pomoc. W jakimś sensie może go nawet rozumiem. Z drugiej jednak bardzo trudno było mi wykrzesać z siebie choćby odrobinę empatii, patrząc jak Yozo odczłowiecza się coraz bardziej przy jednoczesnej myśli, że działo się to jednak trochę na własne życzenie. Nie dlatego, bo przegrał walkę, lecz ponieważ żadnej walki nie chciał nawet podjąć.
Może jednak jest to mylne wrażenie? Może samooskarżająca narracja protagonisty jest zwyczajnie niebywale skuteczna we wmówieniu nam jego winy, z powodzeniem udaje mu się sprzedać nam swój własny obraz jako imitacji człowieka? W końcu musimy pamiętać, że wchodząc do głowy narratora, wkraczamy jednocześnie w rzeczywistość, w której wszystkich obserwuje największy Bóg-oskarżyciel, jakim jest drugi człowiek, a kara za zbrodnię dosięga wyłącznie ofiary tej zbrodni.
Nie ma happy endu. Książka ta jest dokładnie tym, na co wskazuje tytuł – opowieścią o człowieku, który panicznie bojąc się ludzkich upiorów, sam ostatecznie stał się jednym z nich.
Czym jest człowieczeństwo i czy można je utracić? To pytanie, będące niewyczerpanym źródłem pytań dla myślicieli wszelakiego rodzaju, jawi się jako całkiem proste i oczywiste dla głównego bohatera ,,Zatracenia’’ – w jego oczach nie tylko można je utracić, co on sam jest tego przykładem. Przykładem utraty człowieczeństwa. A właściwie przykładem wrodzonego braku tego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to