rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Drugi tom historii Ani Kowalskiej i jej przyjaciół obfituje w wydarzenia. Po tym jak Ania przeżyła spotkanie z Wielomrokiem wielu zaczęło jeszcze intensywniej szukać sposobu na jego pokonanie, ale Mroczni nie zamierzają się poddać. Dla Ani, Moniki, Piotrka, Michała i Franka, jak i dla wszystkich dwuświatowców, to kto wygra jest kluczowe, jednak równocześnie młodzież ma swoje własne, bardziej lokalne, wyzwania. Ania nie czuje się dobrze w świetle reflektorów, jest nieco zmęczona "wielkimi rzeczami", a dręczą ją osobiste sprawy. Chciałaby dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości, pochodzeniu, o tym kto przyniósł ją do domu dziecka. W dodatku wciąż zadręcza się tym co zrobiła i nie znajduje odpowiedzi jak to jest z tym zaufaniem i zdradą, a na to wszystko dochodzi jeszcze przyspieszone bicie serca.

„Ania, karabela i Drzewo Poznania" to pełna przygód młodzieżówka. Pod kątem językowym warto nie zrażać się nie najlepszym początkiem, bo im dalej tym lepiej. :) Są tajemnice, są wyzwania, są uczucia, dzieje się wiele. Mam co nieco zastrzeżeń do zachowania ciągów przyczynowo-skutkowych w fabule oraz do emocji, które wywarła na mnie lektura, ale zdaję sobie sprawę, że nie mieszczę się w docelowej grupie wiekowej odbiorców książki.

Pod względem językowym, poza początkiem, widać dużą poprawę w stosunku do poprzedniego tomu. Ogólnie widać, że autor nie ustaje w pracy nad warsztatem i to bardzo się chwali.

Teraz nie pozostaje mi nic innego jak poczekać na tom trzeci! :)

Drugi tom historii Ani Kowalskiej i jej przyjaciół obfituje w wydarzenia. Po tym jak Ania przeżyła spotkanie z Wielomrokiem wielu zaczęło jeszcze intensywniej szukać sposobu na jego pokonanie, ale Mroczni nie zamierzają się poddać. Dla Ani, Moniki, Piotrka, Michała i Franka, jak i dla wszystkich dwuświatowców, to kto wygra jest kluczowe, jednak równocześnie młodzież ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Co tu dużo pisać, w moim odczuciu „Poławiacz dusz" to najlepszy z dotychczas wydanych tomów cyklu.
Tym razem historia jest nieco bardziej zagmatwana niż w poprzednich częściach, ale niewątpliwie Jonathan Stroud ostatecznie spina Poławiacza dusz w jedną, satysfakcjonującą całość, od której nie można się oderwać od pierwszej do ostatniej strony. W tej części poławianie dusz nie zawsze gra pierwsze skrzypce i chyba w poprzednich tomach były sprawy z tej dziedziny, które polubiłam bardziej. Tym razem autor poświęcił bardzo dużo uwagi relacjom bohaterów oraz swojemu uniwersum i oba te elementy sprawiły mi przeogromną radość, bo w końcu dostaliśmy nieco więcej! No dobrze - dużo więcej, bo otrzymujemy nie tylko emocje i uczucia, ale też trochę informacji o świecie duchów, o duchokryzysie i o jego początkach czy o agencjach. Oczywiście jest też ONA - czaszka we włas... Ekhm. We własnym słoju. ;) To był najlepszy zwrot akcji i powiem szczerze, marzy mi się, że w ostatnim tomie dowiemy się o niej jeszcze więcej. „Poławiacz dusz" dowodzi, że czaszka w słoju może otrzymać więcej akapitów niż inni bohaterowie, a fabuła wyłącznie na tym zyska. :D W mojej opinii w tej części wydarza się naprawdę wiele w ulubionych wątkach czytelników, więc myślę, że nie ma możliwości, żeby ktoś przeczytał trzy poprzednie części i nie polubił tej. ;)

W dodatku chociaż pan Stroud zawsze na sam koniec książki dawał czytelnikom niewielki zwrot akcji (taki, który napędza historię, ale jednocześnie w oczekiwaniu na kolejny tom nie skręca trzewi), to tym razem niespodzianka była jednak większa niż zwykle. Jestem arcyciekawa co z tego wyniknie i dokąd to zaprowadzi naszych agentów z agencji Lockwood and CO.

Pisałam już wiele razy, że uwielbiam książki pana Strouda i „Poławiacz dusz" wyłącznie mnie w tym utwierdza. To jest rewelacyjna pozycja i fenomenalna kontynuacja cyklu. W tej książce było wszystko na co czekałam i muszę Wam się przyznać, że od kiedy otrzymałam swój egzemplarz przeczytałam go już dwa razy, a coś czuje, że nie ostatni w tym roku...

Co tu dużo pisać, w moim odczuciu „Poławiacz dusz" to najlepszy z dotychczas wydanych tomów cyklu.
Tym razem historia jest nieco bardziej zagmatwana niż w poprzednich częściach, ale niewątpliwie Jonathan Stroud ostatecznie spina Poławiacza dusz w jedną, satysfakcjonującą całość, od której nie można się oderwać od pierwszej do ostatniej strony. W tej części poławianie dusz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Bractwo Jurajskie" to książka, w której widać debiutancki sznyt, ale jednocześnie fabuła intryguje, wciąga i przypomina, że kryminały mogą mieć naprawdę wiele twarzy. Jest to też pozycja ewidentnie napisana z uczuciem - do Zawiercia (co traktuję jako wielki atut, no bo ileż można czytać o Warszawie, Gdańsku czy Krakowie!), do motoryzacji, do podań i legend, do sprawiedliwości. Naturalnie autor musi jeszcze zdobyć trochę wprawy, ale myślę, że twórczość pana Sikory ma potencjał. :)

„Bractwo Jurajskie" to książka, w której widać debiutancki sznyt, ale jednocześnie fabuła intryguje, wciąga i przypomina, że kryminały mogą mieć naprawdę wiele twarzy. Jest to też pozycja ewidentnie napisana z uczuciem - do Zawiercia (co traktuję jako wielki atut, no bo ileż można czytać o Warszawie, Gdańsku czy Krakowie!), do motoryzacji, do podań i legend, do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Powiedzieć, że czekałam na „Klątwę prawdziwej miłości", to nic nie powiedzieć. Finał „Ballady o nieszczęśliwej miłości" był emocjonujący - zaskakujący, nieco druzgocący, całkowicie zmieniający optykę. Chyba każdy czytelnik po jego lekturze zadawał sobie pytanie jak Stephanie Garber wybrnie z miejsca, w które wpakowała swoją główną bohaterkę? Czy dla Evangeliny jest przewidziane szczęśliwe zakończenie?

W tej finałowej części historii szczególnie istotna była ewolucja bohaterów. Podczas gdy w „Balladzie o nieszczęśliwej miłości" przede wszystkim chodziło o fabułę, w „Klątwie prawdziwej miłości" znacznie więcej uwagi poświęcono temu jak wydarzenia z poprzednich dwóch tomów wpłynęły na postacie. Męscy bohaterowie to kaskada zmian. Szczególnie jeden z nich okazuje się mieć zupełnie nową motywację i obserwowanie tego co go napędza do takich, a nie innych wyborów było doprawdy intrygujące. Nie kibicowałam mu w żadnym momencie, a jednak Stephanie Garber zwinnie pokazała nam jego przemianę, wiarę w to, że podejmuje dobre decyzje i zatracanie się w kołowrotku tych dziwnych przemyśleń. Jedyną bohaterką, w której moim zdaniem zachodzi regres to niestety Evangelina. Niewiele zostało z drapieżnej Lisiczki z poprzednich części.

Jednocześnie w postaci Evangeliny jest dramatyzm Donatelli, co stanowi piękną klamrę pomiędzy tymi dwoma cyklami - Caravalem i Baśnią o złamanym sercu. Trudno nie dostrzec, że obie bohaterki są odważne i niezłomne, igrają z ogniem i niebezpiecznymi niby-baśniowymi stworami, zdeterminowane by ocalić to w co wierzą i być z mężczyzną, którego kochają. Obie śmiało ryzykują w tym celu życiem, doskonale świadome podejmowanego ryzyka. Ostatecznie też obie historie podbijają serca czytelników na całym świecie, a jednak gdybym miała postawić na zwyciężczynię pojedynku na to która z nich jest bardziej lubiana, to obstawiłabym Evangelinę. Ona stawia czoła nie tylko Mojrom, ale także tajemnicy zza magicznych drzwi. O ile Donatella i Scarlett do pewnego momentu są stosunkowo anonimowe, o tyle Evangelina dosyć szybko zaczyna pełnić istotną rolę, która uniemożliwia jest pewne zachowania. W dodatku mężczyzna z jej marzeń wydaje się znacznie, znacznie mniej osiągalny. W zasadzie obaj mężczyźni obecni w jej życiu. Dodam też, że chociaż od lat odczuwam przesyt jeśli chodzi o miłosne trójkąty, to Baśń o złamanym sercu dowiodła mi, że jednak mam w sobie jeszcze trochę przestrzeni na takie wątki. Chyba kluczowym elementem jest to, by ta relacja wydawała mi się wiarygodna i chociaż przez chwilę budziła wątpliwości czy aby na pewno wiem jak to wszystko się skończy.

Finał książki cieszy mnie i smuci jednocześnie. Trudno będzie nie tęsknić do tej historii pełnej magicznych stworzeń czy artefaktów, pozostanie żal, że to koniec historii Evangeliny, Jacksa, Apolla i wielu innych. Na szczęście dostaliśmy wiele - gwałtowną zmianę fabularną, dynamicznych bohaterów, niejednoznaczną sytuację, magię i więcej magii, trochę zawiści, zazdrości, toksycznej miłości, niesprawiedliwości... Wszystkiego po trochu. I chociaż w zasadzie czytelnik od pierwszego tomu domyśla się gdzie zakończy się trzeci, to jednak ta droga jest tak przyjemna, że chętnie daje się zwodzić i uwodzić.

„Klątwa prawdziwej miłości" jak i cały cykl Baśni o złamanym sercu jest jedną z najlepszych przedstawicielek fantastyki dla młodzieży jaką czytałam. Klątwa drugiego tomu jest cyklowi niestraszna, bo ośmielam się twierdzić, że to właśnie on był najlepszy. Wyraziści bohaterowie, magia i ułuda, niezwykły świat rządzący się własnymi prawami, marzenia o byciu kimś, życiu w bajce, konfrontacja tego z rzeczywistością, strach, odwaga i miłość, to wszystko okazało się bardzo smaczną mieszanką, od której trudno było się oderwać choćby na chwilę. Po lekturze odczuwam ogromną satysfakcję i powtórzę to samo co powiedziałam po Caravalu - czekam na więcej. :)

Powiedzieć, że czekałam na „Klątwę prawdziwej miłości", to nic nie powiedzieć. Finał „Ballady o nieszczęśliwej miłości" był emocjonujący - zaskakujący, nieco druzgocący, całkowicie zmieniający optykę. Chyba każdy czytelnik po jego lekturze zadawał sobie pytanie jak Stephanie Garber wybrnie z miejsca, w które wpakowała swoją główną bohaterkę? Czy dla Evangeliny jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Poprzednia książka pani Sakowicz czyli „Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer" powaliła mnie na kolana, więc czułam lekki niepokój czy jest możliwym, aby dać czytelnikom coś równie dobrego. Okazało się, że jak najbardziej!

To co podziwiam w prozie pani Sakowicz to niesamowite wyczucie - doskonałe wyważenie w łagodzeniu nieuniknionych trudnych momentów oraz umiejętność pozostawienia czytelnika w stanie satysfakcjonującego niedopowiedzenia.

Pisanie książki skierowanej do młodszych czytelników, której tematem są przygody gdańskich dzieciach w trakcie wojny nie jest łatwe. Stąpamy po cienkiej granicy pomiędzy tym co dramatyczne i siłą rzeczy niezwykle poruszające, a tym co magiczne. Otrzymujemy cudowne niedopowiedzenie - czym był świat Skrzydlatych książek? Sennym marzeniem, w które dzieci uciekły czy fantastyczną rzeczywistością?

Ucieczka dzieci do świata książek była niezwykła, wieloznaczna, a chociaż fantastyczne rozwiązania w wesoły sposób urozmaicały lekturę, to dla mnie niektóre momenty były bardzo przejmujące i po prostu smutne. Jednocześnie jako że docelowym odbiorcą książki jest młodszy czytelnik to chociaż podskórnie wyczuwamy, że wydarzyło się wiele złych rzeczy, w żadnym momencie lektury nie epatuje ona przemocą ani okrucieństwem.

Wśród moli, molików i gryzków doskonale odnalazła się Ewa Beniak-Haremska, której ilustracje ożywiły książkę w sposób niesamowity, a jednocześnie bardzo współgrający z klimatem. Anna Sakowicz po raz kolejny opisuje bolesną rzecz, tym razem czas okołowojenny, z nieprzeciętną wrażliwością i delikatnością, którą w swoim arsenale mają tylko najlepsi pisarze książek dla dzieci. Jednocześnie młody czytelnik podczas lektury mierzy się z kilkoma trudnymi koncepcjami, co z całą pewnością jest niezwykle kształcące i to nie tylko pod względem książkowej mądrości, ale również, a może przede wszystkim, tej emocjonalnej i społecznej.

Takie książki jak „Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer" i „Skrzydlate książki" to rzadkość, więc jeśli macie odwagę poczuć dyskomfort patrzenia oczami dzieci na sprawy okrutnie trudne nawet dla dorosłych, to koniecznie powinniście je poznać. Obiecuję, że chociaż nie będzie łatwo, to naprawdę będzie warto.
Bardzo polecam!

Poprzednia książka pani Sakowicz czyli „Listy do A. Mieszka z nami Alzheimer" powaliła mnie na kolana, więc czułam lekki niepokój czy jest możliwym, aby dać czytelnikom coś równie dobrego. Okazało się, że jak najbardziej!

To co podziwiam w prozie pani Sakowicz to niesamowite wyczucie - doskonałe wyważenie w łagodzeniu nieuniknionych trudnych momentów oraz umiejętność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Moim zdaniem „Dziewięcioro kłamców" jest nieco słabsze niż poprzednie historie, a jednak wciąż o dziwo pozostaje świetne. Jestem wielbicielką sposobu w jaki Maureen Johnson zbudowała swoich nastoletnich bohaterów, którzy są nieidealni, pełni obaw o przyszłość, zmęczeni i jak różnorodnie radzą sobie z tą samą sytuacją. Przepadam za tym jak autorka prowadzi czytelnika przez kolejne etapy na tropie zbrodni, ale też jak doskonale buduje napięcie. Do samego końca nie wiedziałam kto zabił, znowu! Nie wiem jak autorka to robi. Oczywiście jak wszyscy byłam przekonana - to musiało być jedno z nich, ale to kto konkretnie, pozostawało dla mnie zagadką. Dzięki temu jej rozwiązanie przyniosło satysfakcję i bohaterom, i mnie. ;) Natomiast samo zakończenie „Dziewięciorga kłamców"... Okazało się nieco młodzieżowe, ale przyznaję, że ponieważ mam słabość do postaci z książki, to jednak trochę się przejęłam. Czekam na kolejną zbrodnię od pani Johnson wraz z rozwiązaniem sprawy osobistej, która rozmyła wielki sukces z ostatnich stron książki.

Moim zdaniem „Dziewięcioro kłamców" jest nieco słabsze niż poprzednie historie, a jednak wciąż o dziwo pozostaje świetne. Jestem wielbicielką sposobu w jaki Maureen Johnson zbudowała swoich nastoletnich bohaterów, którzy są nieidealni, pełni obaw o przyszłość, zmęczeni i jak różnorodnie radzą sobie z tą samą sytuacją. Przepadam za tym jak autorka prowadzi czytelnika przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Czas Wielkiej Wody" to jeden z najlepszych debiutów jakie w ostatnim czasie czytałam i chociaż początek wymaga poprawek redaktorskich, to książkę ogromnie polecam! Michał Jankowski stworzył przekonujący świat i świetnych bohaterów, a jednocześnie nie obawiał się śmiałych rozwiązań fabularnych, które dzisiaj nie są już zbyt popularne z racji dominacji fantastyki dla młodzieży, a za to pan Martin korzystał z nich niesamowicie często. Do tego mistrza autorowi jeszcze trochę brakuje, zresztą żałuję, że książka była tak krótka, bo chętnie poczytałabym więcej o politycznych rozgrywkach, ale rozumiem, że debiut powinien trzymać się tematu tak by dosyć zwinnie doprowadzić czytelnika do finału. I to panu Jankowskiemu wyszło doskonale. Dlatego autor zyskał we mnie stałą czytelniczkę, która z przyjemnością przeczyta jego kolejną książkę, tym bardziej, że zapowiedzi nawiązań do „Gry o tron" oraz „Wiedźmina" nie były bezpodstawne, co z przyjemnością mu "oddaję". ;)

„Czas Wielkiej Wody" to jeden z najlepszych debiutów jakie w ostatnim czasie czytałam i chociaż początek wymaga poprawek redaktorskich, to książkę ogromnie polecam! Michał Jankowski stworzył przekonujący świat i świetnych bohaterów, a jednocześnie nie obawiał się śmiałych rozwiązań fabularnych, które dzisiaj nie są już zbyt popularne z racji dominacji fantastyki dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Mieliśmy już Nathaniela i Kitty w trylogii Bartimeausa, Anthonego i Lucy w Lockwood&co., a teraz są Albert i Scarlett. Za każdym razem wydaje mi się, że dynamika relacji między dwójką nastoletnich bohaterów postawionych w trudnej sytuacji nie może bardziej zaskakiwać, ale Jonathan Stroud dowodzi, że ma jeszcze kilka asów w rękawie. Dlatego po raz kolejny otrzymałam fenomenalną kreację postaci, która sprawiła, że niemal widziałam strzelającą balonami z gumy do żucia Scarlett na pobliskim murku. Relacja bohaterów ma w sobie wszystko co powinna – są elementy, które dowodzą, że świat w którym oni się wychowali różni się od tego jaki znamy, ale są też momenty, kiedy autor przypomina nam, że nastolatki aż tak się nie zmieniają, wciąż targają nimi emocje, potrafią odpysknąć czy się obrazić. ;)

Sama fabuła pędzi bardzo dynamicznie i to jest dla mnie pewna zmiana. Mam odczucie, że zwykle w książkach tego autora jest więcej momentów oddechu, a tym razem każda strona obfitowała w wydarzenia. Jednak jest to spójne z tym co autor próbuje nam przekazać poprzez Scarlett – poznanie z pozoru uroczej fajtłapy czyli Alberta Browne’a błyskawicznie i drastycznie wpłynęło na jej życie. Sama historia na razie trzyma mnie w szachu typowym dla pierwszego tomu, bo ewidentnie autor postanowił nie odsłaniać wszystkich kart w jednej książce i wciąż niewiele wiemy o świecie, w którym wszystko się odbywa, a przez to wciąż nie wiem dokąd to zmierza.

Jonathan Stroud ma dar do pisania nietypowej fantastyki dla młodzieży. Za każdym razem porusza pozornie zwykłe tematy w całkowicie niezwykły sposób, zapożycza z różnych kanonów (dżiny albo ifryty, golemy, demony, duchy różnego rodzaju, a teraz Skażeni i niebezpieczni paranormalni), miesza to i w charakterystyczny dla siebie sposób podaje czytelnikom. Rezultat zaskakuje mnie absolutnie za każdym razem.


To nie jest tak, że Jonathan Stroud pisze najlepiej na świecie, ale pisze w taki sposób, że ja nie mogę się oderwać. Niejednokrotnie nie umiem przewidzieć co się wydarzy, jakie wyzwanie napotkają bohaterowie. Ponadto autor nie serwuje nam tanich zagrywek – wyczuwamy pod skórą lekkie napięcie romantyczne, ale to tyle, zarysowuje nam wizję krwawej jatki, ale nie opisuje nam jej trup po trupie, nie płaczemy nad przeszłością (i przyszłością) bohaterów, tylko z napięciem i wyczekiwaniem obserwujemy zachodzące w nich przemiany, ich dojrzałe problemy, pytania, obawy, decyzje. Za każdym razem jestem zachwycona i proszę o więcej.

Mieliśmy już Nathaniela i Kitty w trylogii Bartimeausa, Anthonego i Lucy w Lockwood&co., a teraz są Albert i Scarlett. Za każdym razem wydaje mi się, że dynamika relacji między dwójką nastoletnich bohaterów postawionych w trudnej sytuacji nie może bardziej zaskakiwać, ale Jonathan Stroud dowodzi, że ma jeszcze kilka asów w rękawie. Dlatego po raz kolejny otrzymałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Enola Holmes. Sprawa brawurowej ucieczki" to już ósmy rewelacyjny tom przygód siostry Sherlocka i Mycrofta Holmesów. Za każdym razem autorce udaje się dać nam coś nowego, ciekawego i wartościowego, co nieodmiennie mnie urzeka. Ogromnie polecam cały cykl o Enoli Holmes - to wspaniała opowieść, pełna wiedzy o ówczesnych czasach i współczesnej historii, o rodzinie i przyjaźni, sile umysłu oraz kobiecości.

"Enola Holmes. Sprawa brawurowej ucieczki" to już ósmy rewelacyjny tom przygód siostry Sherlocka i Mycrofta Holmesów. Za każdym razem autorce udaje się dać nam coś nowego, ciekawego i wartościowego, co nieodmiennie mnie urzeka. Ogromnie polecam cały cykl o Enoli Holmes - to wspaniała opowieść, pełna wiedzy o ówczesnych czasach i współczesnej historii, o rodzinie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Złodziej" ma swój niepodważalny urok, który sprawił, że nie mogłabym go nie skończyć. Książka igra z czytelnikiem w bardzo przyjemny sposób, a przy tym porusza niebanalne kwestie, w intrygujący sposób nawiązuje do ustnych przekazów i lokalnego panteonu bogów. Jednak moim zdaniem od strony technicznej co nieco jej zabrakło i według mnie odbiło się to na rzutkości fabuły, przewidywalności historii oraz na samych bohaterach.

Wydaje mi się, że "Złodziej" znacznie lepiej sprawdzi się, kiedy podejdziemy do niego nie jak do fantastyki, ale do przygodówki skierowanej do młodszej części nastoletnich czytelników. To jest książka bez romansu (nie tylko bez erotyki, ale w tym momencie również bez jakiejkolwiek romantycznej relacji), bez większej przemocy (owszem są miecze, owszem ktoś ginie, ale nie ma opisów, nie leje się krew, nie wypadają flaki), bez przekleństw, za to jest w niej wiele potencjalnie bardzo ciekawych wątków, zwłaszcza dla młodszego czytelnika. Jest to nietrudna książka, nie za długa, a więc młodszego czytacza nie zniechęci i nadmiernie nie zmęczy. Ja mam wrażenie, że tym razem byłam na książkę nieco za stara, co nie jest może jej atutem (upieram się, że dobra książka porwie czytelnika w każdym wieku), ale też zdaję sobie sprawę, że już od kilku lat nie jestem docelowym odbiorcą młodzieżówek. ;)

"Złodziej" ma swój niepodważalny urok, który sprawił, że nie mogłabym go nie skończyć. Książka igra z czytelnikiem w bardzo przyjemny sposób, a przy tym porusza niebanalne kwestie, w intrygujący sposób nawiązuje do ustnych przekazów i lokalnego panteonu bogów. Jednak moim zdaniem od strony technicznej co nieco jej zabrakło i według mnie odbiło się to na rzutkości fabuły,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W "Balladzie o nieszczęśliwej miłości" baśniowa rzeczywistość okazuje się zarówno taka jak można byłoby się spodziewać, jak i całkowicie odmienna od tego czego można byłoby oczekiwać. Piękne stroje, romantyczne choć niepokojące opowieści, magia bardziej naturalna niż oddychanie, a przy tym wszechobecna i zwodnicza oraz oni - śmiertelnie czarujący i niebezpieczni, pozbawieni ludzkich uczuć i odruchów. Jednak czy na pewno? Klimat tej historii jest zmienny, ale nieustannie urzeka. Zręczność z jaką rozwija się historia Valorów, ponownie pojawiający się motyw rodzeństwa, to jak niespiesznie autorka zdradza czytelnikom kim są oni, kim jest Jacks, kim jest LaLa, robi na mnie spore wrażenie.

To była szalona przygoda, w której zanurzyłam się z prawdziwą przyjemnością, a kiedy doczytałam ostatnią stronę musiałam przeczytać ją jeszcze dwa razy, bo tak bardzo nie dowierzałam w taki finał. Z jednej strony byłam zła (bo jak tak można!), ale z drugiej - czuję radość ilekroć autorowi uda się mnie zwieść w przekonujący sposób, bo czytam wiele podobnych historii i nie jest to już łatwe. Także pozostaję pod wrażeniem, bo najwyraźniej udzieliła mi się naiwność Evangeliny i dałam się oszukać!

Dawno nie czytałam też młodzieżowej fantastyki, w której tak bardzo urzekłaby mnie męsko-damska relacja pomiędzy bohaterami. Stephanie Garber ma do tego wyjątkowy talent - dostrzegałam to w poprzednim cyklu, ale tym razem przeszła samą siebie. Z tej perspektywy patrzę na Caraval jak na doskonałe, ale jednak preludium, przed kluczową historią, którą autorka chciała nam opowiedzieć.
Jako podsumowanie mogłabym zostawić jedno zdanie - chciałabym, aby trzeci tom zmaterializował się na mojej kanapie teraz zaraz natychmiast, a to jest niemożliwe chociażby dlatego, że premiera oryginału jest przewidziana dopiero na październik! Tymczasem ja po prostu muszę wiedzieć jak ta historia się skończy, ale tak naprawdę, bo wersja wieńcząca drugi tom jest dla mnie po prostu nieakceptowalna! Uważam, że "Ballada o nieszczęśliwej miłości" to jak na razie najlepsza książka Stephanie Garber, a to oznacza, że z każdą kolejną oceniam je coraz wyżej.
Jaka zatem będzie "A Curse for True Love"? Zapowiada się na jeszcze lepszą!

W "Balladzie o nieszczęśliwej miłości" baśniowa rzeczywistość okazuje się zarówno taka jak można byłoby się spodziewać, jak i całkowicie odmienna od tego czego można byłoby oczekiwać. Piękne stroje, romantyczne choć niepokojące opowieści, magia bardziej naturalna niż oddychanie, a przy tym wszechobecna i zwodnicza oraz oni - śmiertelnie czarujący i niebezpieczni, pozbawieni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę czyta się bardzo przyjemnie - bohaterowie intrygują, fabuła wciąga, akcja jest wartka i spójna. W dodatku doskonale przenosi nas w czasie do epoki wiktoriańskiej językiem czy obyczajami. Jednocześnie "Zwyczajne potwory" to fantastyka praktycznie pozbawiona elementu romantycznego, co dla wielu może być lekko rozczarowujące. Ja akurat z przyjemnością odetchnęłam, bo ostatnio miałam lekki przesyt historii, w których w teorii wątek romantyczny jest jednym z wielu, ale w praktyce okazuje się, że momentami to na nim autor próbuje oprzeć całą fabułę. Dobrze jest zobaczyć mocną fantastykę, która stawia na dobrze zbudowaną historię, ciężki mroczny klimat i wyrazistych bohaterów, którzy skrywają sporo tajemnic.
Pierwsze skojarzenie z motywem tak wyjątkowo utalentowanych dzieci osadzonych nie we współczesności ani przyszłości, jest dosyć oczywiste - cykl Pani Peregrine Ransoma Riggsa. Po lekturze uważam, że istnieją niemałe podobieństwa między tymi książkami, ale "Zwyczajne potwory" okazują się znacznie bardziej niejednoznaczne i okrutne. Kluczowa różnica polega moim zdaniem na tym, że w cyklu Pani Peregrine jednak jest raczej miło i ciepło, a momentami niebezpiecznie. Tu jest dokładnie odwrotnie - są chwile kiedy bohaterowie czują się komfortowo, ale przez resztę czasu śmiertelne niebezpieczeństwo i pełna napięcia groza czai się na każdym kroku.


Warto też wiedzieć, że J. M. Miro to pseudonim pisarza Stevena Price'a, który oprócz takich historii tworzy również poezję. Nie wiedziałam tego przed lekturą, a teraz myślę, że to idealnie współgra z moim wrażeniem, że autor ostrożnie stawiał słowa (co nie od razu rzuca się w oczy, bo w końcu książka ma ponad 600 stron) - treść była przemyślana, tak by zdradzać sekrety po trochu, żeby trzymać nas w niepewności co do potworności, a jednocześnie uważając by przy tak rozbudowanej fabule nie sprawić by historia wydawała się przegadana. To opowieść, po której czuć jej długość, ale nie usunęłabym z niej ani jednego słowa.

"Zwyczajne potwory" to moim zdaniem bardzo dobra fantastyka. Rozbudowana, ciekawie mieszająca różne rodzaje "mocy", z czającą się w mroku grozą, niepozbawiona cierpienia i śmierci. Nie jest to książka skierowana do młodszych czytelników - jest tu rasizm, jest przemoc, są potwory, jest okrucieństwo i to również w stosunku do dzieci. Jednocześnie jest tu delikatność typowa dla książek z młodszymi postaciami, czujna obserwacja, niepokój połączony z poszukiwaniem bezpieczeństwa, a to sprawia, że ta lektura idealnie się równoważy. Świetna książka, bardzo polecam!

PS Prawdę mówiąc marzy mi się ekranizacja - myślę, że wizualizacja tej historii mogłaby być imponująca, a klimat takiego filmu czy serialu wyjątkowy! Rozmach tej historii nie pozwoliłby się widzowi nudzić nawet przez chwilę, a pełna napięcia atmosfera utrzymałaby każdego przed ekranem. :)

Książkę czyta się bardzo przyjemnie - bohaterowie intrygują, fabuła wciąga, akcja jest wartka i spójna. W dodatku doskonale przenosi nas w czasie do epoki wiktoriańskiej językiem czy obyczajami. Jednocześnie "Zwyczajne potwory" to fantastyka praktycznie pozbawiona elementu romantycznego, co dla wielu może być lekko rozczarowujące. Ja akurat z przyjemnością odetchnęłam, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najpierw "Noce zarazy" były dla mnie obcowaniem z przyjemną literaturą - nieco kultury i obyczajów, trochę przygód, odrobina historii Imperium Osmańskiego. Najmocniej zachwycał mnie język, który sprawiał, że tak wspaniale napisaną to mogłabym chyba czytać nawet tę przysłowiową książkę telefoniczną. Styl pisania pana Pamuka jest doskonały, na poły gawędziarski, na poły eseistyczny, są i opisy, i dialogi, są sceny bardziej i mniej dynamiczne, są takie momenty, które zaskakują i przykuwają uwagę czytelnika, i takie, które stapiają się z historią i dodają narracji płynności. Dosłownie nie mogłam się od tej lektury oderwać. Jednak chociaż autor zaintrygował mnie od pierwszej strony, to nie od razu dostrzegłam gdzie tkwi nadzwyczajność laureata Nagrody Nobla. W oczy rzucał się szkatułkowy typ powieści, opisana jak żywa fikcyjna wyspa Minger czy lekki język, ale nadal nie miałam jeszcze wrażenia, że jest to książka wyjątkowa, choć miała swoje atuty. Pisarz przedstawia nam wydarzenia z różnych perspektyw, nie stroni od opisów historycznych, społecznych, ale też biologicznych, a także pokazuje nam świat takim jaki jest - ze zdradami, samotnością i poszukiwaniem miłości, z małżeństwami, które się powiodły, i z tymi, którym ułożyło się nieco gorzej. Z lękiem, cierpieniem, śmiercią, ale też radością z dnia codziennego, satysfakcją z wykonywanej pracy, odpowiedzialnością za swoje decyzje. W książce znajdujemy wątki kryminalne, i wątki romantyczne - słowem, każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Jednak dopiero dżuma przyniosła mi wrażenia, od których czasami miałam ciarki na plecach i które sprawiły, że pomyślałam, że to jest niezwykła pozycja. Kto pamięta okres pandemii odkryje w wielu momentach lektury te drobniejsze, i te bardziej dosadne, epidemiczne nawiązania. Wkrótce wszystkie pozostałe wątki również zaczęły się pogłębiać i tworzyć obraz wielowarstwowy, wzbogacony o nawiązania specyficzne dla współczesnego czytelnika. Nierzeczywisty Minger okazał się rzeczywistym spojrzeniem na wiele wydarzeń z ostatnich lat.

"Noce zarazy" sprawiły mi sporą przyjemność. Przede wszystkim ta książka jest dowodem na to, że nobliści potrafią pisać w sposób czytelny i zrozumiały, a jednocześnie porywający fabularnie. Są tu i pomysły, i metafory dostępne dla każdego czytelnika, dzięki czemu książka staje się bardzo przystępna, a autor zyskuje już po pierwszym poznaniu. Oprócz doskonale opisanej dżumy, imponujący jest również klimat grecko-tureckiej (nie)współpracy. Wspaniały jest sposób w jaki pan Pamuk tchnął życie w Minger dając mu przeszłość i przyszłość, a wszystko to jest przecież fantastyką. Czego podczas lektury niemal wcale nie czuć i momentami czytelnik musi sobie przypomnieć, że nie, nie ma sensu sprawdzać niczego na temat Mingeru, nawet jeśli w książce są odniesienia chociażby do istniejącej i doskonale nam znanej Krety! Przypadły mi również do gustu rozważania związane z władzą, "zarządzaniem", rozproszeniem aparatu decyzyjnego, chociaż akurat po tak dobrze napisanej książce oczekiwałam, że będą one nieco bardziej przenikliwe. Momentami miałam też wrażenie, że niektóre wywody nieco się powtarzają, a niekiedy są puste i donikąd nie prowadzą - ale może to ja po prostu nie połączyłam odpowiednich kropek. ;)

Muszę powiedzieć, że nie miałam pojęcia, że "Noce zarazy" dadzą mi aż tyle czytelniczej radości. Spodziewałam się, że spotkanie z laureatem Nagrody Nobla będzie wymagające, może nawet momentami męczące, tymczasem ja przez tę historię dosłownie płynęłam. Strona po stronie, czytałam z wypiekami na twarzy, ciekawa co wydarzy się dalej. Ta książka to czytelnicza przygoda w najczystszej postaci - przyjemność językowa, satysfakcja fabularna, doskonałe mniej lub bardziej ukryte nawiązania.

Najpierw "Noce zarazy" były dla mnie obcowaniem z przyjemną literaturą - nieco kultury i obyczajów, trochę przygód, odrobina historii Imperium Osmańskiego. Najmocniej zachwycał mnie język, który sprawiał, że tak wspaniale napisaną to mogłabym chyba czytać nawet tę przysłowiową książkę telefoniczną. Styl pisania pana Pamuka jest doskonały, na poły gawędziarski, na poły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przygody Skandara mają w sobie harropotterowską nutę, która sprawia, że znowu czuję się nastolatką. ;) Chciałabym jak Skandar wsiąść na swojego jednorożca (nawet wiedząc o jego krwiożerczych zapędach) i poczuć tą wyjątkową więź, zrobić z nim beczkę podczas podniebnych akrobacji Stowarzyszenia Sokołów, a potem wytwarzać broń z mojego żywiołu, ale nie tylko. Może umiałabym nawet tworzyć własne tornada? Kto to wie. ;)
Jednak oprócz tej obłędnej warstwy fantastycznej, jest w tej mądrej książce miejsce na coś więcej. Autorka sporo uwagi poświęca uczuciom, które w życiu nastoletnich czytelników odgrywają przecież ogromną rolę. Czytamy o odrzuceniu, rozczarowaniu, osamotnieniu, strachu o najbliższych, zazdrości. W jednej historii spotykamy osoby, które bardzo chciałyby się nie wyróżniać oraz ludzi, których marzeniem jest bycie w centrum uwagi. Są tu przedstawione bardzo różne rodziny - kochające i wspierające, ale też nieakceptujące i realizujące swoje projekcje kosztem dzieci, zresztą temat rodziców jest w tym cyklu jednym z kluczowych. Dla jednych została wyznaczona niechciana rola, a inni o tej roli marzą. Jesteśmy tak różni jak bohaterowie "Skandara i widmowego jednorożca", a jednak potrafimy robić niesamowite rzeczy. :) Z całego serca polecam cykl o Skandarze - ciepły, pełen przygód, poruszający wiele wartościowych tematów w przyjemny i nieprzegadany sposób. ;)

Przygody Skandara mają w sobie harropotterowską nutę, która sprawia, że znowu czuję się nastolatką. ;) Chciałabym jak Skandar wsiąść na swojego jednorożca (nawet wiedząc o jego krwiożerczych zapędach) i poczuć tą wyjątkową więź, zrobić z nim beczkę podczas podniebnych akrobacji Stowarzyszenia Sokołów, a potem wytwarzać broń z mojego żywiołu, ale nie tylko. Może umiałabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ania Kowalska mieszka w domu dziecka w Nysie. Jej życie jest dosyć standardowe - szkoła, wieloosobowy pokój w domu dziecka, żadnych wspomnień czy pamiątek po rodzicach. Nie jest szczególnie lubiana, ma poczucie dosyć dużego osamotnienia i jeszcze większego wyobcowania. Dziewczyna ma wrażenie bezsensu i straconego czasu, marzy o rodzinnym cieple, niezwykłej przygodzie, ale przede wszystkim o tym by jej życie się zmieniło i nabrało większego znaczenia. Wkrótce jej marzenie się spełni, chociaż Ania z całą pewnością nie spodziewała się, że ta przemiana rozpocznie się od pewnej sennej wizji i histerycznego krzyku.

Początkowo bardzo spodobał mi się świat wykreowany przez pana Baranowskiego. Wydawało mi się, że pod względem uniwersum i połączenia świata rzeczywistego z fantastycznym może to być jedna z ciekawszych pozycji, jakie ostatnio czytałam. Niestety po obiecującym rozpoczęciu z czasem zaczęłam mieć wrażenie, że rozmijam się z dynamiką książki. Wielokrotnie miałam wrażenie, że wydarzenia przeskakują z punktu A do K, a mnie brakowało liter pośrednich. Nie do końca czuję również, że ten świat jest "zatopiony w polskich wierzeniach". Może i pojawił się słynny kwiat paproci, ale mam wrażenie, że oprócz niego, póki co tych polskich wierzeń zbyt wiele nie było. Jednak akurat w tej kwestii daję autorowi kredyt zaufania - niejednokrotnie pierwszy tom mocniej skupia się na zarysowaniu bohaterów, wątków fabularnych oraz świata, a dopiero w kolejnych odkrywamy bardziej konkretne obyczaje i wydarzenia.

Skoro o fabule mowa to mój ulubiony wątek stanowi spojrzenie Ani na rodzinę i widzę w nim dużą wartość dla młodszych czytelników. Autor wyjątkowo zręcznie i dosyć realistycznie przechodzi od tematu domu dziecka (opisanych tam warunków, towarzystwa, części zasad), przez świadomą ucieczkę od tego, po uzmysławianie sobie czym jest rodzina oraz że może ona być utworzona z wyboru. Starszym czytelnikom prawdopodobnie wyda się to oczywiste, w końcu spora część z nich już wybrała kogoś na swojego partnera czy partnerkę, jednak dla młodszych może to być koncepcja warta przemyślenia. Bardzo podobają mi się wtręty o tym jak trudno jest rozpocząć nowy etap życia "po", jak wiele zostaje w człowieku i jak trudno jest zmienić swoje podejście. Uważam, że to zagadnienie jest wyjątkowo dopracowane, przemyślane i bardzo przekonujące.

Pozostałe elementy relacji społecznych częściowo mnie usatysfakcjonowały, a częściowo... No cóż, lekko zdziwiły. O ile ogromnie podoba mi się to, że bohaterowie mierzą się ze swoimi problemami i ponoszą konsekwencje części swoich decyzji, o tyle mam wrażenie, że fabuła szybko się rozerotyzowała. Nie chodzi mi o to, że mamy traktować młodych czytelników niepoważnie, ale dla mnie było takich nawiązań dużo. Za dużo. Ten dosyć nagle pojawiający się trójkąt podopiecznych w mojej opinii szybko eskalował do jakiegoś trójkąta pełnego seksualnego napięcia i zazdrości. Takich elementów było sporo, a najlepsze fragmenty książki to w mojej opinii te, które są tego pozbawione.
Natomiast podobało mi się to, że jak to ludzie często wypowiadają nieodpowiednie słowa, wyolbrzymiają lub wręcz przeciwnie nie doceniają czegoś, jak szybko i emocjonalnie oceniają sytuację i w jak jednostronny sposób często podyktowany strachem. To bardzo pouczające błędy i moim zdaniem dobrze jest poczytać o nieidealnych bohaterach.

Chciałabym także zwrócić uwagę na warstwę językową. Po lekturze mogę napisać, że kilka błędów w niej znalazłam, ale niespecjalnie przeszkadzają one podczas czytania, bo nie burzą logiki. Natomiast doceniam używane przez autora słownictwo - książka jest moim zdaniem bogata i ciekawa językowo.

"Ania, klechdy i Wielomrok" to moim zdaniem dobry początek. Według mnie interesujące rozdziały były tu czasami poprzetykane nieco słabszymi fragmentami, ale wciąż jest to wartościowe fantasy dla zdecydowanie starszej młodzieży, które ma naprawdę spory potencjał. Widać, że autor ma głowę pełną pomysłów, zasygnalizowano nam wiele intrygujących wątków, a teraz pozostaje nam poczekać na ich rozwinięcie w kolejnych tomach. Ogromnie liczę na to, że w następnej części dowiemy się nieco więcej o samej magii i jej praktykach oraz klechdach. Mam też nadzieję na bliższe poznanie Księcia Pana, Tadeusza, Wiosny (czy jej imię to przypadek?) oraz rozwinięcia wątków barona i Wspaniałej, Wielomroku, niemówiącego chłopcu, negatywów i pracy światowców. Myślę, że pierwszy tom cyklu przypadnie do gustu czytelnikom lubującym się w społecznych relacjach nastoletnich bohaterów w fantastycznym otoczeniu. :)

Za możliwość lektury dziękuję autorowi.

Ania Kowalska mieszka w domu dziecka w Nysie. Jej życie jest dosyć standardowe - szkoła, wieloosobowy pokój w domu dziecka, żadnych wspomnień czy pamiątek po rodzicach. Nie jest szczególnie lubiana, ma poczucie dosyć dużego osamotnienia i jeszcze większego wyobcowania. Dziewczyna ma wrażenie bezsensu i straconego czasu, marzy o rodzinnym cieple, niezwykłej przygodzie, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czytając opis uznałam, że będzie to lekka historia z wątkiem biblioteki, listy książek oraz osób dwóch bardzo różnych od siebie osób. Wiedziałam, że na pewno przed bohaterami pojawią się jakieś trudności, ale zupełnie nie spodziewałam się, że będą one tak duże i tak przekonująco opisane. Nie sądziłam jednak, że tak bardzo wczuję się w sytuację, nie podejrzewałam, że aż tak mocno poczuję to co bohaterowie. Ale przede wszystkim nie wierzyłam, że autorka naprawdę podaruje mi tak wartościową lekturę, przez którą dosłownie się wzruszyłam, co zdarza mi się niezwykle rzadko.
Tymczasem "Klub czytelniczy dla samotnych" serc Sary Nishy Adams to elementy hinduskiej kultury, bolesnej straty, przytłaczającej tęsknoty, rozmyślań nad sobą, nad swoimi reakcjami, celami, pragnieniami, nad swoją teraźniejszością i przyszłością. Oczywiście to wszystko nie byłoby tak magiczne i nie porwałoby nas tak bardzo gdyby nie otoczka, bo najmocniejszą stroną tej lektury jest to, że wszystkie te zagadnienia otrzymujemy w kontekście książek. W dodatku nie byle jakich książek, bo mówimy o naprawdę wyjątkowych pozycjach - jestem przekonana, że każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie.

Jestem pod sporym wrażeniem, więc mocno zachęcam - czytajcie "Klub czytelniczy dla samotnych serc" i dopiszcie nowe książki do swojej listy.

Czytając opis uznałam, że będzie to lekka historia z wątkiem biblioteki, listy książek oraz osób dwóch bardzo różnych od siebie osób. Wiedziałam, że na pewno przed bohaterami pojawią się jakieś trudności, ale zupełnie nie spodziewałam się, że będą one tak duże i tak przekonująco opisane. Nie sądziłam jednak, że tak bardzo wczuję się w sytuację, nie podejrzewałam, że aż tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Gołoborze. Matka" to świetne polskie fantasy utrzymane w cięższym, słowiańskim klimacie. Autorka doskonale przemyślała fabułę, którą całkiem zgrabnie zaplata prowadząc czytelnika do nieuchronnego finału. Nie spodziewałam się, że aż tyle głównych postaci będzie brylować na parkiecie fabuły, nie sądziłam, że ich dola okaże się aż tak trudna, chociaż powinnam, bo pani Seliga już w pierwszym tomie tego cyklu dała mi się poznać jako autorka stawiająca na okrutny realizm tamtych czasów. W rezultacie książka okazała się wspaniałą pozycją, ciężką, bolesną, ale niezwykle realistyczną i magiczną. :) Polecam!

Recenzja powstała w ramach współpracy reklamowej z wydawnictwem Kobiecym.

"Gołoborze. Matka" to świetne polskie fantasy utrzymane w cięższym, słowiańskim klimacie. Autorka doskonale przemyślała fabułę, którą całkiem zgrabnie zaplata prowadząc czytelnika do nieuchronnego finału. Nie spodziewałam się, że aż tyle głównych postaci będzie brylować na parkiecie fabuły, nie sądziłam, że ich dola okaże się aż tak trudna, chociaż powinnam, bo pani Seliga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

To niezwykłe jak bardzo przywiązałam się do Enoli Holmes i jej kolejnych przygód. Ogromnie mnie cieszy, że Nancy Springer powróciła do tej historii i to w tak wspaniały sposób, a teraz naprawdę nie mogę się doczekać kolejnych tomów! Ogromnie polecam historię młodej i nieposkromionej perdytorystki, która odważnie kroczy ulicami Londynu w poszukiwaniu kolejnych zaginionych osób. Dodam też, że filmy i książki nie zawsze idą w parze, więc nawet jeśli ktoś poznał już Enolę w wydaniu Millie Bobby Brown, to nadal może śmiało sięgnąć po literacki pierwowzór i być pewnym, że młodsza siostra braci Holmes niejednokrotnie go zaskoczy!

To niezwykłe jak bardzo przywiązałam się do Enoli Holmes i jej kolejnych przygód. Ogromnie mnie cieszy, że Nancy Springer powróciła do tej historii i to w tak wspaniały sposób, a teraz naprawdę nie mogę się doczekać kolejnych tomów! Ogromnie polecam historię młodej i nieposkromionej perdytorystki, która odważnie kroczy ulicami Londynu w poszukiwaniu kolejnych zaginionych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Moim zdaniem finałowy tom Scholomance utrzymał wysoki poziom swoich poprzedniczek. Żadne klątwy mu nie straszne, Naomi Novik przemyślała wszystko od A do Z. Historia jest spójna, bohaterowie rozbudowani, fabuła ciekawa, zakończenie sensowne, a uniwersum niezwykle intrygujące. Jakby tego było mało, Naomi Novik ma niezwykle lekkie pióro, co sprawia, że czytelnik dosłownie płynie przez kolejne strony. Owszem, momentami zdarzało się, że wydarzenia były przewidywalne, ale taki już urok młodzieżówek. Dlatego całość oceniam bardzo wysoko. To doskonała lektura dla osób lubiących klimat dark academia oraz młodzieżową fantastykę. Bardzo polecam!

Moim zdaniem finałowy tom Scholomance utrzymał wysoki poziom swoich poprzedniczek. Żadne klątwy mu nie straszne, Naomi Novik przemyślała wszystko od A do Z. Historia jest spójna, bohaterowie rozbudowani, fabuła ciekawa, zakończenie sensowne, a uniwersum niezwykle intrygujące. Jakby tego było mało, Naomi Novik ma niezwykle lekkie pióro, co sprawia, że czytelnik dosłownie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Mroczny sobowtór" to książka, którą dosłownie pochłonęłam. Nie możecie mi się dziwić - wygłodniała czekałam na nią praktycznie dwa lata, a serial tylko zaostrzył mój apetyt. Na moje szczęście jest to kolejna już książka Jonathana Strouda, która bezbrzeżnie mnie wciągnęła, rozwijając mnóstwo wątków, ubarwiając relacje bohaterów, komplikując i rozwiązując niejeden element fabularny. Zakończenie zaskakuje w bardzo pozytywny sposób, ale ponownie - dokładnie takich rozwiązań, realistycznych i niepojawiających się znikąd, spodziewałabym się po autorze trylogii Bartimaeusa. W dodatku książka ma sporo elementów humorystycznych i co tu dużo mówić - nie raz parsknęłam śmiechem.

Jeśli ktoś lubi młodzieżowe przygodówki, spodobała mu się netflixowa produkcja i/lub ma chęć na nieszablonową fantastykę, to z ogromną przyjemnością zapraszam do świata Anthony'ego Lockwooda, Lucy Carlyle, George'a Cubbinsa i Holly Munro!

"Mroczny sobowtór" to książka, którą dosłownie pochłonęłam. Nie możecie mi się dziwić - wygłodniała czekałam na nią praktycznie dwa lata, a serial tylko zaostrzył mój apetyt. Na moje szczęście jest to kolejna już książka Jonathana Strouda, która bezbrzeżnie mnie wciągnęła, rozwijając mnóstwo wątków, ubarwiając relacje bohaterów, komplikując i rozwiązując niejeden element...

więcej Pokaż mimo to