January Andrews to autorka romansów. Powoli jednak przestaje wierzyć w szczęśliwe zakończenia, gdyż życie jej tego nie ułatwia. Augustus Everett to poważny pisarz, któremu nie w głowie romantyczne historie. Ich drogi ponownie się przecinają (pierwszy raz miało to miejsce na studiach). Są sąsiadami, więc chcąc nie chcąc na siebie wpadają. Postanawiają się założyć o to, kto jako pierwszy sprzeda prawa do nowej książki. Wymieniają się gatunkami, January ma za zadanie napisać „poważną” prozę, a Gus romantyczną historię. Jest jeszcze jeden haczyk- nie mogą się w sobie zakochać... Ja i romans. Tego jeszcze nie grali. Ja, która tak zaczytuje się w kryminałach i thrillerach, sięgnęłam po coś, co zupełnie odstaje od moich preferencji. Ale wiecie co? To była naprawdę wspaniała uczta czytelnicza. Nie jest to historia prosta, cukierkowa i przesłodzona. Porusza ważne i trudne tematy takie jak nowotwór, strata bliskiej osoby i żałoba, problemy finansowe czy sekta. Jednocześnie autorka pisze o tym wszystkim w tak lekki sposób, że nie czuje się ogromnego ciężaru jaki niesie za sobą taka tematyka. Czytając wielokrotnie pojawiał się na mojej twarzy uśmiech, pojawiały się również łzy wzruszenia. Ale ta January miała szczęście, że poznała kogoś takiego jak Gus! Sama jej zazdroszczę, bardzo chciałabym mieć w swoim życiu takiego człowieka. Ten chłopak jest nieidealnie idealny, tak najlepiej można go opisać. W ogóle wszystkie postacie okazały się przesympatyczne, do tej pory mam banana na twarzy jak o nich myślę. Książkę po prostu się pochłania. Autorka tak zręcznie operuje słowami, że czytanie to czysta przyjemność. Zdecydowanie potrzebowałam takiej lektury, choć o tym nie wiedziałam. Jeśli macie przesyt brutalnych historii, to ta sprawdzi się idealnie jako odreagowanie. A jeśli nie macie dosyć... to i tak przeczytajcie „Beach read”, nie pożałujecie.