Zbigniew Nienacki vs Charles Dickens
- Kategoria:
- fantasy, science fiction
- Wydawnictwo:
- Klinika Języka
- Data wydania:
- 2020-01-01
- Data 1. wyd. pol.:
- 2020-01-01
- Liczba stron:
- 413
- Czas czytania
- 6 godz. 53 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788364197772
- Tagi:
- powieść nawiedzenie dialogi z umarłymi
Urok konwencji zapomnianych
Wydawać by się mogło, że na formułę znaną jako „rozmowy zmarłych” nie ma już w polskiej i światowej literaturze miejsca. Współczesna powieść zdominowana przez pseudopsychologiczne opisy i nachalną fizjologię wyklucza bowiem korzystanie ze starych, zapomnianych konwencji. Czy to jednak oznacza, że muszą one odejść na zawsze? Oczywiście nie. Książka Michała Radoryskiego jest tego żywym dowodem. Na jej kartach zmarli, w dodatku zmarli dobrze przez polskiego czytelnika rozpoznawani, gawędzą ze sobą o sprawach ważnych i mniej ważnych, wchodzą w osobiste relacje i kłócą się o głupstwa i imponderabilia. Wszystko to rozgrywa się w okolicznościach jednocześnie fantastycznych i realnych. Nikt bowiem nie będzie odmawiał realności takim obiektom jak National Gallery w Londynie czy muzeum d’Orsay w Paryżu.
Osią tej opowieści jest pewna demaskacja. Dotyczy ona wątków i postaci z książek dobrze wszystkim znanego Zbigniewa Nienackiego. Oto jej główny bohater – Nienacki właśnie, pozbawiony jednakowoż cech, które przypisywał sam sobie w wywiadach i gawędach – budzi się w swoim domu w Jerzwałdzie nawiedzany przez duchy wielkich muzeów. Te zaś sprowadza do niego nie kto inny jak Karol Dickens, autor najsłynniejszej powieści o duchach, które prostują życie grzesznikowi, czyli „Opowieści wigilijnej”.
Pomysł w swojej istocie szalony został przez Radoryskiego wykonany brawurowo i perfekcyjnie. Nie ma tu ani jednego potknięcia i ani jednego żartu, który nie posiadałby drugiego dna.
Prócz zmarłych, duchów i upiorów występują w tej powieści także popularni aktorzy oraz całkiem fikcyjne postaci ze znanych nam książek i filmów, którym Radoryski nadaje nowe cechy i umieszcza je w zaskakujących i niesamowitych kontekstach.
Powieść jest szyderczą polemiką. Nie tylko z prozą Nienackiego, ale także z dziełami takimi jak „Mistrz i Małgorzata” czy „Rękopis znaleziony w Saragossie”. To pierwsza od wielu lat tak dynamiczna, ciekawa, zabawna i nowatorska książka na polskim rynku.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Książka na półkach
- 15
- 15
- 4
- 2
- 1
- 1
- 1
- 1
- 1
- 1
OPINIE i DYSKUSJE
Książka porażka. Nudna i bardzo słaba.
Książka porażka. Nudna i bardzo słaba.
Pokaż mimo toZnani i lubiani aktorzy w otoczeniu duchów, zaświatów. Dobrze się bawiłem. Przeczytałem jednym tchem.
Znani i lubiani aktorzy w otoczeniu duchów, zaświatów. Dobrze się bawiłem. Przeczytałem jednym tchem.
Pokaż mimo toZobaczmy co my tutaj mamy? Rozmaite demony, duchy i upiory rywalizujących ze sobą mocy, anielskich i piekielnych, a zarazem opcji politycznych, próbują wymusić na nieustannie poniewieranym Nienackim zmiany w jego książkach – Nienacki ma przestać deprawować czytelników, przestać pisać kłamstwa i przeinaczenia, zrezygnować z naiwności i uproszczeń, odpuścić sobie całkowicie warstwę ideologiczną i naprawdę zainteresować się tą całą historią sztuki. To wszystko zostało wplecione w kompletnie odjechaną, surrealistyczną fabułę, w której Lordem Voldemortem jest pułkownik Przymanowski do spółki z gubernatorem okupowanych ziem polskich, Hansem Frankiem.
A wszystko zaczyna się od tego, że Karol Dickens nawiedza Nienackiego w jego samotni w Jerzwałdzie, po czym podniebnym powozem konnym zabiera go do Londynu, gdzie prowadzi tyleż pretensjonalne co bezsensowne dysputy z duchami londyńskich muzeów na temat sztuki i literatury, a następnie do Paryża gdzie inne demony wprowadzają go w arkana rynku kradzieży dzieł sztuki i w ogóle mechanizmów manipulowania opinią publiczną za pomocą misternie uknutych prowokacji. W międzyczasie pojawiają się różne literackie i filmowe postacie jak komisarz Valentin z „Brygad Tygrysa”, Karen Petersen, Baśka, Fantomas z „Pana Samochodzika”, w mniej lub bardziej demonicznych, za to zawsze idiotycznych rolach, a także wpleceni w fabułę powieści „Worek Judaszów” Nienackiego, Waldemar Batura, dyrektor Marczak, Brunner, Kloss a nawet sam Stanisław Mikulski. Wszystko to oczywiście na różnych płaszczyznach czasowo-historycznych. Cały ten łańcuch bredni prowadzi do koszmarnie nudnego finału.
Ale najgorsze jest to, że próżno szukać sensu w nieustającej szermierce słownej. Z tego chaosu nie wyłania się ani jedna świeża, intelektualnie interesująca myśl. Niechby nawet Nienacki robił za dyżurnego jełopa w jakimś intelektualnym zwarciu uczonych dysput. Tyle, że zamiast erudycyjnych popisów mamy tu niemożebnie nudny bełkot i czysty hejt, który nie prowadzi do absolutnie żadnej puenty.
Za to autor jest święcie przekonany, że błyskotliwą myślą, ostrym jak brzytwa intelektem i dzięki swej przenikliwej formule ironiczno-polemicznej rozkłada na śrubki wszystko co ten aparatczyk Nienacki kiedykolwiek wyskrobał. Niestrudzenie wyważa od dawna otwarte drzwi, bo to, że „Worek Judaszów” jest komunistyczną agitką naprawdę nie jest żadnym odkryciem. Uparcie tropi wyimaginowane podprogowe treści pedofilskie w książkach z cyklu Pan Samochodzik, znajduje legitymację funkcjonariusza ORMO w kieszeni Tomasza NN, najzupełniej serio dowodzi, że za edycją książek o „Panu Samochodziku” stał aparat bezpieczeństwa i inne ważne czynniki. O innych powieściach Nienackiego nawet się nie zająknie. Cóż, zapewne ich po prostu nie zna.
Michał Radoryski kategorycznie nie przyjmuje do wiadomości, że „Pan Samochodzik” to po prostu fajna przygodowa literatura dla dzieciaków. Plusk wody, szum wiatru rozpędzonego nad jeziorem, bębnienie deszczu, zapach ucztowania na letnim biwaku, te rzeczy. Przygoda przyczajona gdzieś blisko, w przesmyku, w następnej zatoczce, w kolejnym porcie. Nie żadna polityka. A propagandowe wtręty, których nie ma tam znowu tak wiele, średnio inteligentny szympans, z powodzeniem sobie przefiltruje.
Jasne, tworząc surrealistyczną groteskę pełną duchów i postaci fikcyjnych, można wypisywać dowolne brednie, ale upierać się przy tym, że jest to odkrywcze i coś tam jeszcze demaskuje to już ordynarna hucpa, a w dodatku szczyt bufonady.
Na część premium, podaną w tej samej konwencji co książka Michała Radoryskiego zapraszam na: https://znienacka.com.pl/2020/03/10/kustosz-vs-michal-radoryski/
Zobaczmy co my tutaj mamy? Rozmaite demony, duchy i upiory rywalizujących ze sobą mocy, anielskich i piekielnych, a zarazem opcji politycznych, próbują wymusić na nieustannie poniewieranym Nienackim zmiany w jego książkach – Nienacki ma przestać deprawować czytelników, przestać pisać kłamstwa i przeinaczenia, zrezygnować z naiwności i uproszczeń, odpuścić sobie całkowicie...
więcej Pokaż mimo toNie darzę Stephena Kinga jakąś specjalną atencją. Minęło wiele lat, odkąd zaczytywałem się wszystkim, co wychodziło pod szyldem Amber Horror, w więc tymi wszystkimi Misery, Miasteczkami Salem, To i Christine, choć akurat najlepszą jego książkę poznałem z wydania Iskier i to pod innym, wypartym teraz przez "Lśnienie" tytułem "Jasność". Gdy po grubo ponad dwudziestu latach coś mnie podkusiło i sięgnąłem po „Dallas `63”, pozostało mi tylko wzruszyć ramionami stwierdzając, że nie daję już rady znosić tego rodzaju młodzieżowych harlequinów fantasy. Z treści tej mocno pretensjonalnej, naiwnej i zupełnie niestrasznej oraz niewiarygodnej książki zapamiętałem jednak pewną bardzo fajną sentencję, którą gdzieś tam sobie zapisałem i teraz cytuję:
„I w literaturze pięknej, i w literaturze faktu jest tylko jedno pytanie i jedna odpowiedź. „Co się wydarzyło?” - pyta czytelnik. „Wydarzyło się to - odpowiada pisarz. - To... i to... i jeszcze to”. Trzeba iść prostą drogą do celu. Tylko tak można mieć pewność,że się nie zabłądzi.”
Nie wiem, czy dobrze odczytałem intencje Kinga, ale to nie jest takie ważne. Istotne, że odbieram zacytowaną wyżej myśl jako zachętę do tego, by pisać w sposób interesujący. Taki, by czytelnik nie mógł się oderwać i przewracając kartkę za kartką mruczał pod nosem „jeszcze tylko jedna strona i idę spać”, „jeszcze tylko jedna strona i idę spać”, „jeszcze tylko jedna...” i tak dalej aż do chwili, gdy zmorzy go sen tak nagły, że książka wypadnie mu z ręki, a z nosa zsuną się okulary. Uważam, że to podstawowe, a może nawet i jedyne kryterium oceny beletrystyki, czyli literatury z natury rzeczy rozrywkowej. Zatem albo autor sprostał wymogowi takiego połączenia liter w słowa, słów w zdania, zdań w akapity i akapitów w rozdziały, by czytelnik nie mógł się od nich oderwać albo nie. W tym drugim przypadku powinien po pierwsze się wstydzić, a po drugie dać spokój z pisaniem. I wcale nie jest tak, że sukces na polu tworzenia wciągającej treści może osiągnąć grafoman. Wręcz przeciwnie. Grafoman nie jest w stanie napisać tysiąca słów, których kompozycja byłaby w stanie kogokolwiek zainteresować, a już trwałe przyciągnięcie uwagi czytelnika na niebagatelnych, choć ciągle przecież objętościowo nędznych czterdziestu tysiącach znaków ze spacjami, jest dla niego wzywaniem niemożliwym. Oczywiście to, że grafomanowi pisanie może przychodzić łatwo niczego w tym względnie nie zmienia. Ja też potrafię z łatwością wymieszać, przyprawić, ugotować i podgrzać praktycznie dowolny zestaw składników, ale nie czyni mnie to przecież kucharzem. Odkąd jednak w wieku pięciu lat nauczyłem się czytać, jestem niestrudzonym konsumentem wszelkiej maści prozy, dla którego przekaz wizualny może nie istnieć, bo liczą się tylko drukowane litery. To czyni ze mnie domorosłego eksperta od słowa pisanego. Pytając bez przerwy w trakcie czytania „Co się wydarzyło?”, bez pudła widzę, czy naprawdę chcę to wiedzieć, czy tylko sam przed sobą udaje, bo ktoś mi powiedział, że to super wciągający kryminał, a jednak z każdej kolejnej kartki wyziera tylko Bonda z Mrozem. Gdy tak się dzieje, daję sobie na luz i odpuszczam dalszą lekturę. Skoro bowiem beletrystyka ma być rozrywką, nie może mnie męczyć i tyle.
Gdy więc sięgnąłem po książkę Michała Radoryskiego „Zbigniew Nienacki vs Charles Dickens” wiedziałem, że jedynym sprawdzianem jej jakości będzie zdolność do odciągnięcia mnie od innych zajęć. Było to o tyle trudne, że w tym czasie wciągnąłem się już dość mocno w fabułę liczącej ponad osiemset stron cegły pt. „Na południe od Brazos”, gdyby więc się okazało, że Radoryski mnie nie zachwyca, bez skrupułów wróciłbym do kowbojów z Lonesome Dove. Po stu sześćdziesięciu stronach, które zassałem w łącznie kilka godzin z przerwami na sikanie, mycie rąk i posiłek, nie miałem wątpliwości, że Dziki Zachód będzie musiał jednak poczekać. Strona za stroną, rozdział za rozdziałem przygody Zbigniewa Nienackiego z duchami łasiły się do mnie szeptając: „Psst, nie wygłupiaj się, że masz coś innego do roboty, przecież nie masz pojęcia, co będzie dalej”. Faktycznie, nie wiedziałem i tym sposobem skonsumowałem te mniej więcej czterysta stron w dwa dni i teraz już tylko oglądam sobie jej grzbiet na półce. Znalazła miejsce między „Ze 101 frontowych nocy” Janusza Przymanowskiego i „Dawidem Copperfieldem” Karola Dickensa w dwóch tomach. Poniżej stoi kilka mocno zaczytanych tomów przygód Pana Samochodzika z Wydawnictwa Pojezierze. Dodać mogę jeszcze, że choć kilka nazwisk pojawiających się na kartach „Nienackiego kontra Dickens” postaci mówi mi równie mało, co autorowi „Worka Judaszów” i razem z nim oczekuję wyjaśnień od duchów z którymi w sensie dosłownym ten się wozi, to wcale mi nie wstyd i już na pewno w niczym nie zakłócało mi to przyjemności z czytania, a wręcz dodawało jej dodatkowego smaczku. W końcu poznając lata temu, jako dziecko, kolejne tomy przygód Pana Samochodzika nie miałem pojęcia, co to na przykład Denar „Gnezdun civitas” lub kim był Jakub de Molay i nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu.
To w zasadzie wszystko.
Tak bowiem jak od beletrystyki oczekuję rozrywki, tak za największą zbrodnię, jaką można uczynić czytelnikowi, którego się chce zachęcić do lektury, jest zdradzenie zbyt dużo w recenzji. To niestety nagminne i sam nie raz i nie dziesięć padałem tego ofiarą dowiadując się od razu czegoś, co przeczytałbym sam dopiero gdzieś na pięćdziesiątej stronie i szlag mnie trafiał, że jakiś idiota chcący zaszpanować swoją dogłębną znajomością dzieła, okradł mnie bezczelnie z przyjemności bycia zaskoczonym. Ja w każdym razie nie mam zamiaru do takich karygodnych bezeceństw ręki przykładać. Jeżeli więc ktoś potrzebuje lepszej, głębszej lub wręcz odnoszącej się do treści rekomendacji, to ani trochę nie jest mi przykro, a już na pewno nic na to nie poradzę.
Tytułem zakończenia dodam może jeszcze, że gdy czytam na forum poświęconym Zbigniewowi Nienackiemu, że książka Michała Radoryskiego to grafomania i w ogóle jeden z drugim tamtejszych ekspertów od Ferrari 410 Superamerica, ciotki Zenobii, brakteatu Jaksy, Horsta Soboty i Waldemara Batury ciekawsze rzeczy pisał z kolegami na przerwach w ósmej klasie podstawówki, to myślę sobie, że lepiej by było, gdyby wzorem Justyny z „Raz w roku w Skiroławkach” koszulą wytarł z wilgoci uda, wsunął stopy w filcowe długie buty i się oddalił, bo raz że wstydu w ogóle nie ma, a dwa, że taki z niego jak z magistra Pietruszki detektyw znawca literatury.
Nie darzę Stephena Kinga jakąś specjalną atencją. Minęło wiele lat, odkąd zaczytywałem się wszystkim, co wychodziło pod szyldem Amber Horror, w więc tymi wszystkimi Misery, Miasteczkami Salem, To i Christine, choć akurat najlepszą jego książkę poznałem z wydania Iskier i to pod innym, wypartym teraz przez "Lśnienie" tytułem "Jasność". Gdy po grubo ponad dwudziestu latach...
więcej Pokaż mimo toAkcja dynamiczna, postacie oryginalne! Ale do rzeczy, autor poczytnych książek dla dzieci Zbigniew Nienacki dostaje propozycję nie do odrzucenia od towarzysza pułkownika Janusza Przymanowskiego. I to w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia 1981 roku, podczas pierwszych dni trwania stanu wojennego. Więcej treści nie zdradzę. Czyta się bardzo dobrze, co chwilę śmiałem się do łez, po czym zadumałem się nad prawdami mówionymi przez gości odwiedzających Zbigniewa Nienackiego. Po prostu doskonała zabawa, lektura lepsza od przereklamowanej Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa. Serdecznie polecam i dziękuję za uwagę!
Akcja dynamiczna, postacie oryginalne! Ale do rzeczy, autor poczytnych książek dla dzieci Zbigniew Nienacki dostaje propozycję nie do odrzucenia od towarzysza pułkownika Janusza Przymanowskiego. I to w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia 1981 roku, podczas pierwszych dni trwania stanu wojennego. Więcej treści nie zdradzę. Czyta się bardzo dobrze, co chwilę śmiałem się do...
więcej Pokaż mimo toJest to książka naprawdę niebezpieczna - czytając ją straciłam poczucie czasu i całkowicie zarwałam noc (jak to dobrze, że zaczęłam ją czytać w piątek, a nie w ciągu tygodnia!).
Nie przepadam za porównywaniem książek do innych, ale w tym przypadku miałam nieprzeparte wrażenie, że mam do czynienia z wersją "Alicji w krainie czarów", gdzie Alicją jest Zbigniew Nienacki, a kraina czarów to ekonomia. W sposób łopatolologiczny zostały przedstawione zasady rządzące rynkiem sztuki, kto je faktycznie ustala i co daje przeciętnemu człowiekowi znajomość tych reguł. Jestem pod wrażeniem tej książki i czekam na kolejne pozycje autora.
Jakby ktoś chciał przeczytać fragment przed podjęciem decyzji o zakupie, zapraszam na stronę Szkoły Nawigatorów
http://gabriel-maciejewski.szkolanawigatorow.pl/zbigniew-nienacki-vs-karol-dickens-rozdzia-vi
Jest to książka naprawdę niebezpieczna - czytając ją straciłam poczucie czasu i całkowicie zarwałam noc (jak to dobrze, że zaczęłam ją czytać w piątek, a nie w ciągu tygodnia!).
więcej Pokaż mimo toNie przepadam za porównywaniem książek do innych, ale w tym przypadku miałam nieprzeparte wrażenie, że mam do czynienia z wersją "Alicji w krainie czarów", gdzie Alicją jest Zbigniew Nienacki, a...