Studiowała twórcze pisanie na Uniwersytecie Łódzkim i szlifowała warsztat ponad dwie dekady, by móc kiedyś podzielić się owocami swojej wyobraźni. Zagubiona w fantastycznych światach, czy to z książek, filmów, gier fabularnych, czy też własnych. Z zawodu technik weterynarii, nie wyobraża sobie życia bez tworzenia, herbaty i co najmniej trzech gatunków zwierząt w domu.https://www.maszynadoopowiadania.pl
Wyjątkowo przyjemna książka, która w miły i łagodny sposób przypomniała mi, że:
a) polskie urban-fantasy istnieje.
b) ja naprawdę lubię polskie fantasy.
Historia Florki, nieśmiałej techniczki weterynaryjnej świetnie nadała się do przedstawienia ciekawego świata oraz przypadków leczenia magicznych i zwykłych zwierząt. Podobała mi się jego prostota i skupienie wokół historii lecznicy, bez uzupełniania na siłę wiedzy czytelnika o świecie. Oczywiście, mały gremlin we mnie chciałby wiedzieć, jak pojawienie się ras fantastycznych wpłynęło na społeczeństwa i państwowość, jednak ta książka nie była o tym i to też jest super.
Polubiłam bohaterów, zaangażowałam się w historię, a przede wszystkim spędziłam czas na miłym relaksie. Bardzo podobało mi się, że autorka we wstępie dała nam informację o tym, że "wie o czym pisze", co z resztą było czuć i zdjęło mi z głowy chęć nadmiernego sprawdzania różnych szczególików dotyczących zawodu weterynarza i technika weterynarii.
Autorka konsekwentnie używa oraz proponuje feminatywy w swojej książce. Policjantka przedstawia się "sierżantka", a na kobyłę jednorożca mówi się "jednorogini". Dzięki temu, że w całej książce użycie takich sformułowań jest normalne wśród bohaterów, nie sprawiają wrażenia użytych na siłę, byle wkupić się w łaski którejś grupy czytelników. Jestem bardzo zadowolona z tego, że autorka zdecydowała się na ten zabieg.
Z drobnych minusów, to właśnie ta przyjemność. Prawdopodobnie szczegóły historii nie zostaną ze mną na długo, nie dlatego, że była ona zła, ale dlatego, że rozwijała się powoli (ale stale!) i nie dostarczała wielu emocji. Nie jest to pozycja, która wbija w fotel i w mojej opinii przydałoby się nieco więcej emocji. Więcej spotkań z istotami niebezpiecznymi, jak mantykora, albo więcej kwestii organizacji świata, czy problemów w związku z tym, że doktor Iza jest liszem.
Moim ulubionym wątkiem zdecydowanie został elf Zbigniew i terroryzujące go papużki, a tuż za nimi perypetie Zyzia i Chojraka. Na specjalne miejsce w serduszku zasłużyła również historia pierwszego dnia pracy Florki. To, że straciła oko, było sporym zaskoczeniem!
Historia zaskakująco i sprytnie wytknęła mi "konserwatywny" pogląd na rzeczywistość — początkowo byłam przekonana, że ciotki Florki to po prostu dwie siostry jej mamy.
Zaskoczenie było miłe i bardzo podobała mi się dynamika relacji tych postaci między sobą, a także z Florką :)
Druga część w porównaniu do pierwszej nabrała tempa, zdecydowanie jest już o czymś. Bohaterzy też stali się bardziej jacyś niż nijacy. Dobrze, że poza magicznymi zwierzętami znów poruszono prawdziwe oblicza weterynarii: zaniedbane zwierzęta w stanie agonalnym, które mimo zaleceń nie były leczone w domu, nieetyczna techniczna weterynarii i jej działania na własną rękę. Czekam na kolejny tom.