Tak w śmierci, jak w przygodzie seksualnej punktowi kulminacyjnego przełomu towarzyszy utrata świadomości, a w drugim przypadku częściowa. J...
Tak w śmierci, jak w przygodzie seksualnej punktowi kulminacyjnego przełomu towarzyszy utrata świadomości, a w drugim przypadku częściowa. Jeśli myślimy czasem o miłości jako ucieczce przed śmiercią, zaprzeczeniu czy - czy praktycznie - zapomnieniu śmierci, to zapewne dlatego, że podświadomie czujemy, iż jest ona jedynym środkiem, jakim rozporządzamy, aby zrobić choćby maleńkie doświadczenie śmierci; w spółkowaniu wiemy, co się stanie potem, i możemy dać świadectwo - skądinąd gorzkie - o nieuchronnej klęsce. Jest to może także zabieg magiczny: zaklęcie złego losu, oddalenie brudnej sprawy, która nam grozi, przez wykonanie tejże w pomniejszeniu i z rozmysłem, poświęcenie części dla całości, wykręcenie się sianem. Podobne magiczne postępowanie - zrobić umyślnie to, czego się boimy, aby się wyzwolić od nieszczęścia (polityka durnia, który sam sprowadza sobie na głowę kłopoty, jakich chce uniknąć) - odnaleźć można w samobójstwie. Poważanie, jakim się cieszy, czerpie ono z paradoksu: wydaje się mianowicie jedynym dostępnym człowiekowi sposobem uniknięcia śmierci - skoro człowiek wybiera ją dobrowolnie i samemu urzeczywistnia. Jednak popełniając samobójstwo, nie uchylamy się od zapłacenia rachunku, przeciwnie, pokrywamy go z naddatkiem i bez możliwości reklamacji.