Jeźdźcy smoków Anne McCaffrey 6,9
Jakoś mi tak strasznie długo wyszło ale co zrobić.
Niniejszy, pierwszy tom serii kiedyś już czytałem. Tak dawno temu, że niemal całkowicie zatarł się w mojej pamięci. Pamiętam jednak, że mocno się od niego odbiłem. Nie wiem nawet czy go wówczas doczytałem do końca. Jednakże sam pomysł świata czyli niesamowita wizja planety Pern i grożącego jej zagrożenia w postaci kosmicznego opadu tajemniczych Nici była tak fascynująca, że została mi w głowie na lata i ostatnio coraz częściej myślałem czy nie dać tej serii ponownej szansy.
Mowa tu o klasycznej serii SFF, a właściwie fantasy ciasno otulonej wątkami science fiction, której pierwszy tom ukazał się jeszcze w latach 60. Wiadomym było więc, że doświadczenie jak mnie czeka będzie miało spory posmak retro i mogło się, lepiej bądź gorzej ale po prostu zestarzeć. Co ciekawe Anne McCaffrey otrzymała za tą powieść (a właściwie za jej składowe) zarówno Hugo jak i Nebulę i to jako pierwsza autorka w historii. Tym bardziej byłem ciekaw jak teraz, będąc dojrzalszym czytelnikiem, wypadnie moje spotkanie ze smokami i tym jakże ciekawym settingiem.
Relację z tą serią mam trochę podobną jak w przypadku Czarnej Kompanii Glena Cooka, gdzie też w dzieciństwie się odbiłem ale pewne fascynujące motywy kazały mi do serii wrócić i przeczytać całość. Tak jak w przypadku Cooka, Anna McCaffrey niestety nie pisze pięknym językiem, a przynajmniej nie jest to styl przeze mnie preferowany. Jest bardzo oszczędna w opisach, chaotyczna i pospieszna. Trudno czasem sobie namacalnie wyobrazić zarówno wygląd bohaterów jak i miejsc bądź stworzeń. Opisy smoków sprowadzają się głównie do ich kolorów i rozmiarów. Nie ma mowy o żadnej bardziej plastyczne prozie. I tak jak u Cooka mamy fabularną gonitwę i ciągłe, chaotyczne przeskoki narracyjne w czasie i przestrzeni (abstrahując od faktycznych podróży w czasie o czym później). Czytając jeden akapit po drugim nieraz łapałem się, że hej, chyba minęły właśnie 2 lata (Obroty) i nie jestem właściwie pewien w którym momencie. Powoduje to, że cała historia nabiera bardziej takiego kronikarskiego charakteru i jest obserwowana ze znacznego dystansu mimo dostępu do licznych przemyśleń bohaterów. Z drugiej jednak strony tempo i intensywność tej historii są też jej zaletami. Dzieje się tu bardzo dużo, zwłaszcza w kontraście do jej niewielkich rozmiarów bowiem jest to powieść na maks 2-3 wieczorki. Naprawdę treści jest tu bardzo wiele, zarówno wydarzeń jak i budowania świata czy specyficznej terminologii. Także skala czasu opowieści, ze względu na przeskoki jest bardzo rozległa. Czyta się ją też niezwykle szybko.
Kolejny aspekt to bohaterowie. Ponownie, właściwie nie są oni zbyt skrupulatnie opisani i trudno o ich dokładną wizualizację w głowie. Natomiast, są oni… intensywni to na pewno. Nie wiem czy to pewien aspekt retro czy coś innego ale relacja romantyczna między główna parą nieraz mnie zadziwiała. Mimo, że Lessa jest silną, ciekawą postacią kobiecą, w dodatku całą swą młodość skupioną na planowaniu zemsty, kobietą przebojową, odważną i nieprzewidywalną, a F’lar jest silną postacią męską skupioną w całość na planowaniu ratowania Pernu przed Nićmi to relacja romantyczna między nimi jest khem osobliwa. Zaczyna się ona na dobre od cielesnego zbliżenia na tyle niejasnego, że bliskiego gwałtu. Tak, że ww. F’lar ma później solidną zwrotną refleksję wraz z wyrzutami sumienia. Dalej natomiast aż trudno jest mi zliczyć ile razy natrafiałem na opisy gdzie Lessa jest w mniejszym lub większym stanie histerii, a więc F’lar zaczyna nią albo mocno potrząsać albo uderza w twarz na „uspokojenie”. Mimo, że daleko mi do feministycznego zagotowania to tutaj nieraz odczułem dyskomfort. Do tego ze względu na częstotliwość tego motywu ciągle wpadała mi do głowy scena z grupowego uspokajania panikującej pasażerki z kultowego „Czy leci z nami Pilot?” co też wybija nieco z historii. Co ciekawe jest to jednocześnie fantastyka odczuwalnie kobieca, z bardzo dużym przecież kobiecym fandomem, więc być może to tylko przedziwny efekt innej epoki w której ww. relacja była opisywana. Zwłaszcza, iż można odczuć wielką afirmację autorki do F’lara jako silnego, pragmatycznego, skupionego na swoim celu przywódcy. Równocześnie także dość zimnego i skrytego. Zabawne jest też, że ww. potrząsanie pod koniec staje się już pewnym świadomym easter eggiem pisarki. Lessa kilka razy humorystycznie wspomina coś w stylu, „zobaczycie zaraz będzie mną potrząsał”. Reszta postaci to już tylko tło. Podsumowując ten element, jest dziwnie, choć główne postacie generalnie działają. Zwłaszcza umiejscowione w tym określonym kulturowo i społecznie, bardzo specyficznym świecie.
No i są smoki. Ale nie takie zwykłe smoki. Raz, że ewidentnie choć nie wprost, daje się nam do zrozumienia, że są one skutkiem inżynierii genetycznej pierwszych mieszkańców Pernu powstałym do walki z Nićmi. A dwa, smoki te są….. telepatami…. potrafią się też teleportować…. i potrafią też podróżować w czasie (sic!). Tak, pod koniec książka staje się totalnym time travel fantasy. Sporo tu dziur fabularnych, a niuanse takich podróży potraktowano bardzo pobieżnie. „O! Potrafimy luzacko wędrować w czasie, spoko. No to dajesz.” Taka jest reakcja na te epokowe odkrycie jakimi jest spontaniczny przeskok w przeszłość. Nie ma tu większych refleksji z tym związanych ale motyw ten w sposób czysto rozrywkowy czyta się dość przyjemnie. Spodziewam się też znacznego pogłębienia zarówno tego wątku, samych smoków jak i historii mieszkańców Pernu w kolejnych tomach.
Zwracałem do tej pory sporo uwagi na przeróżne mankamenty ale są one rekompensowane całkiem nieźle przez ostatni element. Czyli tutejszy świat i jego klimat. Planeta Pern jest fascynująco wymyślona w swoim kosmologiczno-orbitalnym charakterze. Na tyle, że czytelnikowi faktycznie udziela się ten ciągły niepokój związany ze zbliżającą się czerwoną gwiazdą i zagrożeniem opadających, śmiercionośnych Nici. Z jakiegoś powodu ten układ planetarny, koncepcja Nici, to czym one są, to czym są smoki, a także potencjalna geneza tutejszego społeczeństwa i historia planety niesamowicie działają mi na wyobraźnie. Budzą niepokój i siedzą w głowie. Trudno mi nawet opisać dlaczego. Jak pisałem wyżej, nie jest to jakoś wyjątkowo sprawnie opisane. Nie zawsze też się klei. Ale sam ten pomysł, koncepcja takiej kosmicznej walki o przetrwanie moim zdaniem jest doskonały i pasjonujący. Oczywiście planetarna sytuacja przekłada się tutaj na najdrobniejsze aspekty funkcjonowania społeczeństwa Pernu i jego struktur. Od specyficznych schronisk w jakich mieszkają ludzie po dziwne tradycje i podziały społeczne. Jestem ciekawy potencjalnego pogłębienia tych elementów dalej w serii. Świat ten jest pełen specyficznej terminologii, ciekawej geografii i zawiera w sobie tajemnice, które mam ochotę jeszcze trochę pozgłębiać.
Mimo, że powieść jest daleka od idealnej i momentami nie najlepiej się zestarzała to cieszę się, że wróciłem do Pernu i pewnie jeszcze przez jakiś czas na nim zostanę. Ostatnie wznowienie serii w takich pastelowo-baśniowych okładkach może być jednak mocno mylące dla dzisiejszych czytelników i narzucać skojarzenia z jakąś bardziej cukierkową, wartką serią fantasy YA dla nastolatek. Gdyby ktoś szukał takiej właśnie literatury to wtedy zdecydowanie odradzam bo się po prostu odbije. Jest to bowiem stara, solidna i dość zasłużona pozycja retro-fantasy o sympatycznych korzeniach SF. Mimo że czasem trąci myszką, mimo pewnej przestarzałość stylu i jego specyfiki potrafi zafascynować. Polecam choć głównie dla koneserów klasycznej fantastyki.