Jedenaście dni w Berlinie Håkan Nesser 6,3
ocenił(a) na 722 tyg. temu Być może chcąc odpocząć od opowieści o zbrodniach i ich ofiarach oraz ekscentrycznych detektywach i policjantach, Håkan Nesser napisał książkę tak różną od serii, które dały mu popularność, że aż trudno uwierzyć. W przeciwieństwie do mrocznych i pełnych śmierci kryminałów „Jedenaście dni w Berlinie” jest pochwałą życia i urzeka sympatycznymi bohaterami oraz niewymuszonym humorem.
Siła tej książki tkwi w jej głównym bohaterze, będącym mieszanką Forresta Gumpa i Odyseusza. Wiem, że ryzykowna to teza, a to zestawienie może wydać się dziwaczne, ale wydaje mi się, że Nesser wykorzystał tu wzorce i motywy obecne u Homera i Irvinga.
Arne Murberg to 35-latek, który w wyniku wypadku w dzieciństwie ma poważne trudności z ogarnianiem rzeczywistości. Skok na główkę do wody skończył się dla niego niedotlenieniem mózgu, a to spowodowało, że ten mężczyzna przypomina dziecko. Odbiera świat właśnie z dziecięcą naiwnością, nie potrafi się skoncentrować na żadnej czynności, wszelkie procesy myślowe przychodzą mu z trudem. Ma jednak w sobie ogromne pokłady życzliwości i akceptacji wobec innych. Śmierci ojca wybiera się w pierwszą samodzielną podróż do Berlina, aby odnaleźć tam swoją matkę, która opuściła rodzinę 30 lat temu i nigdy się z nią nie skontaktowała. Arne jedzie więc w świat, aby spełnić wyznaczoną mu misję- ma przekazać matce tajemniczą szkatułkę z nieznaną zawartością.
Historia Arnego jest zbudowana podobnie jak opowieść o Forreście Gumpie: bohater wrzucony w wielki świat musi poradzić sobie w sytuacjach, które dla każdego z nas byłyby banalne, a dla niego są jak zdobywanie szczytu. Po raz pierwszy sam leci samolotem, je obiad w restauracji, melduje się w hotelu, czy robi zakupy. Każda z tych czynności sprawia mu prawdziwą przyjemność, a radzenie sobie z tymi wyzwaniami wprawiają Arnego w dumę z własnej zaradności. Ach, jak on się cieszy, gdy udało mu się zameldować w hotelu, wjechać windą na właściwe piętro i otworzyć drzwi pokoju elektronicznym kluczem! O dziwo, mimo swojej nieporadności, udaje mu się wychodzić cało z opresji. Przy okazji poznaje różnych ludzi i zaczyna zauważać, że jego do tej pory uśpiony umysł budzi się do pracy. W swoich działaniach Arne jest rozczulający. Jego pozytywne nastawienie do świata i prostolinijne komentarze wzbudziły we mnie dużą sympatię do bohatera.
Wędrówka bohatera po Berlinie jest jego prywatną odyseją. Tak jak Odyseusz napotykał na swojej drodze rozmaite stwory, nimfy i przeszkody, tak i Arne każdego dnia dopływa do kolejnej wyspy. A to poznaje smak samodzielnie zjedzonego w barze posiłku, a to po raz pierwszy pije alkohol, by przekonać się, że to nie dla niego, a to poznaje sympatyczną dziewczynę na wózku inwalidzkim, która dołączy do jego poszukiwań. W dodatku jego wyprawa też będzie miała Homerycki koniec- warto sprawdzić, do jakiej Itaki dopłynie szwedzki wędrowiec.
Nesser zafundował mi również pewne zaskoczenie. W jego opowieści nagle pojawia się element fantastyczny. Najpierw byłam tym pomysłem poirytowana, bo zburzył mi ten spokojny i nieskomplikowany obraz, który bardzo mi się podobał. Później jednak pomyślałam, że umysł Arnego nie działa przecież tak jak mój i w jego rzeczywistości może dojść do pomieszania świata realnego z baśniowym i nie ma w tym niczego dziwnego. Dlatego przeszłam nad tym do porządku i nawet spodobał mi się pomysł z podróżą w czasie.
Myślę, że mogę polecić tę powieść Håkana Nessera tym, którzy pamiętają z dzieciństwa książki Astrid Lindgren, ciepło wspominają Forresta i lubią bohaterów, którzy zachowali w sobie dziecięcy zachwyt światem.