Czytamy w weekend
Wczoraj nad Poznaniem szalał orkan Ksawery. Dziś w drodze do pracy mijaliśmy powalone drzewa, powywracane reklamy i leżące sterty gruzu. Mamy nadzieję, że tak jak my, bezpiecznie przetrwaliście tę noc. Dziś na uspokojenie nerwów polecamy dobrą książkę. Co wybraliście na weekend?
Mam już trochę dosyć tej jesieni! Wiem, że co prawda dopiero się zaczęła, ale przed nami perspektywa wielu miesięcy chłodu, smogu, mroku i chandry. Dlatego już dziś wieczorem opuszczam Europę Środkowo-Wschodnią i udaję się na południe - gdzie nadal jest ciepło i słonecznie! Przede mną Albania i Macedonia na motorze! Będzie wspaniale! Gjirokastra, Berat, Ohrid, Matka i Skopje - już na mnie czekają!
Ale zanim wsiądę na motor będę musiała spędzić prawie trzy godziny w samolocie lecącym na Korfu. Ja w przeciwieństwie do Izy nie boję się latać, a wszelkie turbulencje witam z entuzjastycznym uśmiechem, jednak wizja trzech godzin w ciasnocie tanich linii lotniczych nie napawa mnie optymizmem. Szczególnie jeśli w pobliżu będzie płączące dziecko... Dlatego do samolotu zabieram powieść Alka Rogozińskiego Morderstwo na Korfu. Z Alkiem znamy się bardzo dobrze od czasu premiery „Do trzech razy śmierć”. Obiecałam mu kiedyś, że przeczytam też jego wcześniejsze książki - lepszej okazji, aby przeczytać „Morderstwo na Korfu”, niż w czasie lotu na Korfu pewnie już nie będę miała. Oby lot minął mi szybko...
Walter Isaacson to człowiek, który zburzył mój mit Steve’a Jobsa – geniusza. Wszystkie wcześniejsze biografie opisywały założyciela Apple jako jednostkę wybitną, niezwykły umysł, „człowieka, który myślał inaczej”. Isaacson natomiast strącił Jobsa z piedestału. W jego biografii był on lekko ześwirowanym hippisem, który trafił na odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie. Zdecydowanie ten wizerunek Jobsa-człowieka bardziej mi się podoba. Dlatego z przyjemnością sięgam po kolejny tytuł autorstwa Isaacsona.
Innowatorzy zaczynają się od historii życia… córki lorda Byrona. Adę Lovelace można bowiem nazwać pierwszą programistką – ona jako pierwsza na świecie napisała program komputerowy. Niestety nie było możliwości sprawdzenia jego działania w praktyce, ponieważ urządzenie, na które ów program został napisany, nie zostało ostatecznie skonstruowane. Charles Babbage, twórca maszyny analitycznej, nie miał bowiem pieniędzy na jej wykonanie.
Podczas słuchania książki (w świetnej interpretacji Andrzeja Blumenfelda) od razu zaświtały mi pytania: Jak potoczyłyby się losy świata, gdyby maszyna Babbage’a powstała? Czy komputery miały szansę pojawić się na świecie sto lat wcześniej? Czy ludzie chcieliby wtedy z nich korzystać? Uwielbiam książki, które niemal co zdanie każą mi się zatrzymać i pomyśleć, co by było gdyby. Zapowiada się więc bardzo przyjemny weekend.
Okazuje się, że nie mam za grosz silnej woli. W zeszłym roku, gdy literacką nagrodą Nobla (niezasłużenie!) nagrodzony został Bob Dylan, krzyknąłem: „Basta! Nigdy więcej nie będę się noblami emocjonował”. W złości umniejszałem ich znaczenie, wymieniając listę laureatów, których nazwisk nikt już nie pamięta, a dzieł nie czyta. Drugą listę stanowili pisarki i pisarze wielcy, ba, genialni, których ów honor ominął. I co? Ano wczoraj, punktualnie o godzinie 13, jak co roku, oglądałem w internecie transmisję z ogłoszenia kolejnego zwycięzcy. Słaby, słaby ja. Ostatni werdykt nie wywołał kontrowersji. Gwałtownych emocji też nie. Raczej skłonił do pokiwania potakująco głową i przyznania racji: „Ishiguro, tak, w sumie to się należało”. Nie będę zgrywał nagle wielkiego znawcy jego twórczości, ale wspomnienie jednej z napisanych przez niego powieści, wzbudziła we mnie falę melancholii. Dlatego w najbliższy weekend mam zamiar przypomnieć sobie opowieść kamerdynera z Darlington Hall, Jemesa Stevensa i towarzyszyć mu w podróży do panny Kenton, czytając Okruchy dnia.
Niedawno przeczytałem „Sekretne życie drzew” Petera Wohllebena. Co tu dużo pisać, książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a zapowiedź z tylnej okładki nie okazała się rzucona na wiatr i naprawdę już nigdy nie spojrzę na las tak samo. Sięgnięcie po Duchowe życie zwierząt było tylko kwestią czasu, i ten czas nadejdzie dzisiaj po południu. Skłamałbym, gdybym napisał, że nie mam zielonego pojęcia o królestwie zwierząt, a między mrówką a słoniem nie widzę większej różnicy. Coś tam słyszałem, a lekcje biologii w liceum jeszcze się objawiają pewnymi przebłyskami. Nijak ma się to Wohllebena i jego umiejętności opowiadania o naturze i o wszystkich jej niezwykłościach, zawiłościach i wielopoziomowych relacjach.
To, co mnie zachwyciło w „Drzewach” i zachęca do sięgnięcia po „Zwierząta”, to właśnie autor, który przede wszystkim nie jest… pisarzem. Wielokrotnie podkreślał, że to miłość do natury, ciekawość oraz chęć podzielenia się swoimi wieloletnimi obserwacjami z niemieckich lasów sprawiły, że zaczął pisać. Właśnie fakt, że Wohlleben nie jest kolejnym filologiem czy dziennikarzem, nadaje jego pisaniu wyjątkowość.
Najmocniejszą częścią „Sekretnego życia drzew” była anegdotyczność i lekkość tych historii. Czytelnik nie obcował z epiką najwyższych rejestrów, ale bardziej ciekawostkami, które słyszy się przy kawie. Jeżeli autor postanowił utrzymać „Duchowe życie zwierząt” w tym samym stylu, tonie i narracji, to już wiem, że czeka mnie wciągająca lektura.
A Wy co będziecie czytać?
komentarze [213]
Kontynuuję, ale niestety nie mam za bardzo czasu na czytanie Ostatnie życzenie
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postKończę czytać Grimm City. Wilk! Jakuba Ćwieka, a następnie Kasacja Remigiusza Mroza.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
W ten weekend tak sobie jest czas na czytanie, ale jeśli się takowy znajdzie to:
Małe eksperymenty ze szczęściem
Oraz
Pochłaniacz
Zaczytam czytać w tę deszczową niedzielę Perełka
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post