-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2011-07-05
2011-04-19
Dwa wiosenne miesiące 1948 roku, Wiedeń. Para zdawałoby się przypadkowych kochanków nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, jak doniosłe znaczenie ma dla nich to spotkanie. Dwa miesiące zamieniają się w 20 lat naznaczonych nieporozumieniami i wątpliwościami, które znajdują wyraz w emocjonalnej korespondencji. Są od siebie zależni, czerpią z siebie wzajem dla swojej twórczości. Tak bardzo różni i tak podobni. On, niemieckojęzyczny żyd urodzony w rumuńskich ówcześnie Czerniowcach, weteran obozów, stracił rodzinę w zagładzie. Ona, 6 lat młodsza, z prowincjonalnej austriackiej arystokracji, z ojca o nazistowskiej przeszłości, w zakazanych przez reżim książkach znajduje swój schron. Miłość z gatunku tych niemal nieprawdopodobnych, w dekoracjach powojennej Republiki Federalnej, w dusznej atmosferze literackiego światka naznaczonego zazdrością i urażonymi ambicjami. Przez 20 lat, aż do samobójczej śmierci Paula, pamiętali o sobie żyjąc w różnych światach, każde w innym związku, w innym kraju. Z lektury listów wyłania się obraz związku dwojga ludzi o bardzo delikatnych duszach, ludzi zranionych, wciąż upadających, lecz pomimo upadków starających się wciąż iść, ludzi o niezwykłej wrażliwości, niepewnych. Warto sięgnąć po tę książkę choćby dla samego uświadomienia sobie, jak różne barwy przybierać może uczucie, jak trudno je ująć w słowa.
Dwa wiosenne miesiące 1948 roku, Wiedeń. Para zdawałoby się przypadkowych kochanków nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, jak doniosłe znaczenie ma dla nich to spotkanie. Dwa miesiące zamieniają się w 20 lat naznaczonych nieporozumieniami i wątpliwościami, które znajdują wyraz w emocjonalnej korespondencji. Są od siebie zależni, czerpią z siebie wzajem dla swojej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-11-23
Świetny zbiór wywiadów z gejami, którzy reprezentują, zdaje się, pełen przekrój homo-świata. Niektórzy tak niezwykli, że aż trudno uwierzyć w to, że rzeczywiście istnieją. Mamy tutaj gejów żonatych, gejów imprezowych, gejów - księżniczki, monogamicznych, działaczy, niedoszłych księży, starych i młodych. Obserwujemy ich wybory życiowe, dostrzegamy ich małość bądź wielkość, nieraz jest się z czego zdrowo pośmiać. Zebrane w jednej książce tak różne życiorysy prowadzą między sobą dialog w głowie czytelnika, z którego rodzi się niemałe zamieszanie, szczególnie, jeśli czytelnik jest młodym gejem i te wszystkie trudne decyzje ma przed sobą. Lektura tej książki pomaga mądrze wybierać spośród wielu dróg realizacji swojej uczuciowości i seksualności, polecam!
Świetny zbiór wywiadów z gejami, którzy reprezentują, zdaje się, pełen przekrój homo-świata. Niektórzy tak niezwykli, że aż trudno uwierzyć w to, że rzeczywiście istnieją. Mamy tutaj gejów żonatych, gejów imprezowych, gejów - księżniczki, monogamicznych, działaczy, niedoszłych księży, starych i młodych. Obserwujemy ich wybory życiowe, dostrzegamy ich małość bądź wielkość,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-05-17
W biografii pióra Roberta Hughesa postać Goi zdaje się być jedynie pretekstem dla przedstawienia politycznego, społecznego i kulturowego krajobrazu Hiszpanii przełomu XVIII i XIX wieku. Dla narodu, jego elity i władców są to czasy trudne, czasy fundamentalnych zmian. Przerdzewiała rzeczywistość hiszpańskiego ancien regime chyli się stopniowo ku degrengoladzie i upadkowi. W konflikt oświeconych, podatnych na francuskie mody afrancesados i religijnych, wiernych tradycji konserwatystów wdzierają się napoleońskie wojska. Wojna, w której stają naprzeciw siebie zorganizowane oddziały Francuzów i spontanicznie tworzone hiszpańskie guerillas jest wyjątkowo okrutna i zacięta. Ostatecznie najeźdźcy zostają przepędzeni a na tron powraca dynastia Burbonów, konserwatywna bardziej niż kiedykolwiek. Rozpoczynają się prześladowania, na które odpowiedzią są zbrojne powstania inspirowane przez postępowych generałów.
W tych trudnych czasach przyszło żyć Francisco Goi. Malarz płynie przez dziejowe zawieruchy wychodząc obronną ręką z pułapek historii. Obserwujemy jego prowincjonalne początki, stopniowe wspinanie się po szczeblach dworskiej kariery w Madrycie, szczyt w postaci posady pierwszego malarza króla, próby odnalezienia się w zamęcie napoleońskiego najazdu, w końcu ostatnie lata na dobrowolnym wygnaniu w Bordeaux. Wszystko opisane jest żywym i spontanicznym językiem biografa, postaci mają wyraziste charaktery, nie czuć dwóch wieków, jakie upłynęły od temtego czasu.
Książka jest skarbnicą ciekawostek na temat malarstwa Goi, mało znanych faktów z jego życia i interesujących anegdot. Autor rozprawia się z mitami, jakie narosły wokół postaci malarza, dekonstruuje podania, które nie mają pokrycia w rzeczywitości. Podkreślę jeszcze raz: jest w tym niezwykle żywy i naturalny, jego język momentami ociera się o slang, co mnie akurat bardzo się podobało. Nie jest to naukowa książka, lecz opowieść o ludziach z krwi i kości, którym zdarzyło się urodzić w konkretnym miejscu w konkretnych czasach, opowieść porywająca i potoczysta.
Na minus jestem zmuszony zaliczyć słabą jakość reprodukcji umieszczonych w książce, jak i ich niewielkie rozmiary. Musiałem posiłkować się osobnym albumem, by rozczytać się w detalach obrazów.
W biografii pióra Roberta Hughesa postać Goi zdaje się być jedynie pretekstem dla przedstawienia politycznego, społecznego i kulturowego krajobrazu Hiszpanii przełomu XVIII i XIX wieku. Dla narodu, jego elity i władców są to czasy trudne, czasy fundamentalnych zmian. Przerdzewiała rzeczywistość hiszpańskiego ancien regime chyli się stopniowo ku degrengoladzie i upadkowi. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzytałem w liceum z wypiekami na twarzy. Mądra książka dla młodzieży. Pomaga zaakceptować samego siebie i pozwala spojrzeć na homoseksualizm trzeźwym okiem, z cenną życzliwością i dystansem. Ma wspaniałe działanie terapeutyczne.
Czytałem w liceum z wypiekami na twarzy. Mądra książka dla młodzieży. Pomaga zaakceptować samego siebie i pozwala spojrzeć na homoseksualizm trzeźwym okiem, z cenną życzliwością i dystansem. Ma wspaniałe działanie terapeutyczne.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-11-29
Mogłem tu i ówdzie odnaleźć siebie samego w tej książce, dlatego wydała mi się dość interesująca, jednak przeszkadzało mi w niej to ciągłe 'odwracanie kota ogonem'. Gdzieś w 1/3 książki po prostu przestałem dawać wiarę w cokolwiek, z czym styka się główny bohater, skoro i tak wiadomo było, że wszystko jeszcze 5 razy się diametralnie odmieni. A skoro nie miałem poczucia obcowania z prawdą a jedynie z racją, bądź 'różnymi rodzajami prawdy', to i przestałem się pasjonować wydarzeniami. Poza tym fabuła momentami nie trzyma się kupy a opisywane zachowania wydają się niekiedy zupełne nieprawdopodobne.
[dopisane później: Jestem zmuszony podnieść ocenę o gwiazdkę wyżej, gdyż po miesiącu wciąż o tej książce i jej bohaterze myślę. Szkoda, że musiałem się z nim rozstać]
Mogłem tu i ówdzie odnaleźć siebie samego w tej książce, dlatego wydała mi się dość interesująca, jednak przeszkadzało mi w niej to ciągłe 'odwracanie kota ogonem'. Gdzieś w 1/3 książki po prostu przestałem dawać wiarę w cokolwiek, z czym styka się główny bohater, skoro i tak wiadomo było, że wszystko jeszcze 5 razy się diametralnie odmieni. A skoro nie miałem poczucia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-12-05
Lekka, pocieszna książeczka. Cały tekst spokojnie zmieściłby się na 80 stronach. Za rok nic z niej nie będę pamiętał.
Lekka, pocieszna książeczka. Cały tekst spokojnie zmieściłby się na 80 stronach. Za rok nic z niej nie będę pamiętał.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-10-20
Jest takie określenie na ciągnący się leniwie, pozbawiony choćby minimalnie emocjonującej akcji film, w którym bohaterowie umieszczeni zdają się być w gęstym kisielu: ruchy wykonują powolnie, długo się namyślają nad sprawami, które innym wydawać się mogą błahymi i ogólnie nie wykazują zbyt wielu oznak życia. Film tego typu to tzw. "snuj", "snujem" może być również filmowy bohater. Do tej pory stosowałem to określenie jedynie w myśleniu o kinie, na książki o podobnej konstrukcji jakoś się do tej pory nie natykałem.
"Mapa i terytorium" to dla mnie wzorzec z Sevres snuja w wydaniu literackim. To, czym zajmują się na blisko 400 stronach bohaterowie, można określić w prosty sposób: zajmują się snuciem się. Snują się życiowo, od czasu do czasu napotykając na swojej mało emocjonującej drodze inne snujące się postaci; wtedy przez chwilę coś iskrzy, ale też jakoś bez wyrazu i przesadnych emocji, tak mijają lata, podczas których nic właściwie się nie dzieje, tak jakby Houellebecq zilustrować ich postawą chciał jedno ze swoich powiedzonek: "w życiu może zdarzyć się wszystko, a zwłaszcza nic". Nie dzieje się za wiele w życiu bohaterów ale i w samej książce, czego nie usprawiedliwiają w moich oczach w żaden sposób nieatrakcyjna forma i nieciekawa narracja.
Przeczekałem ponad tydzień zanim usiadłem, by napisać te kilka słów o najnowszym wytworze Houellebecqa; stwierdziłem, że powinienem chyba głębiej pomyśleć o tej książce, dać sobie nieco czasu i skonfrontować moje wnioski z opiniami osób, które cenię. W tym czasie utwierdziłem się jednak w moich początkowych wnioskach.
Książka jest przede wszystkim wtórna, sprawia wrażenie mieszanki motywów ze swoich poprzedniczek. Przez pierwsze 50 stron co i rusz zliczałem kolejne "houellebecq'owskie" zabiegi, utwierdzając się we wrażeniu, że pisarz postanowił udawać samego siebie, co jakoś wcześniej mu się nie zdarzało: zawsze po prostu sobą był. Do tej pory jego nazwisko było dla mnie synonimem świeżego oddechu w pisarstwie, za każdym razem oferował coś nowego, z różnym skutkiem, jednak wychodząc z tych prób obronną ręką, efektownie mieszając kijem w mrowisku francuskiej literatury. "Mapa i terytorium" na tym tle wypada bardzo blado, niewiele wartościowego wnosząc w dorobek autora. To trochę tak, jakby do tej pory, być może nie całkiem w sposób zamierzony, Houellebecq stawiał się w roli kontestatora zastanej rzeczywistości, by w pewnym momencie wykonać tę mdłą woltę i przejść do obozu afirmacji, a to, co wcześniej było w nim prawdziwe, stało się teraz jedynie fałszywym kostiumem. Tutaj dochodzę do mojego najpoważniejszego zarzutu: nie dostrzegam w tym pisarstwie tak charakterystycznej wcześniej szczerości, dążenia do "swojej prawdy" ponad wszystkim, bez względu na reakcję otoczenia. "Mapa i terytorium" jest ugodowa, zadowala się półśrodkami, nie niesie ze sobą nic naprawdę istotnego, nie zmusza do autoanalizy. Kryjący się za tytułem koncept intelektualny jest niewiele wart, do tego bardzo słabo zarysowany; odbieram to jako próbę rzucenia czegoś na żer mądralom lubującym się w koncepcjach rodem z Baudrillarda i spółki. Można teraz sobie do woli analizować rzecz i jej odwzorowanie, zajęcie w sam raz na długie zimowe wieczory, kiedy rozwiązało się już wszystkie krzyżówki, sudoku i nawet ułożyło te 1500 puzzli, które stały od dwóch lat nieruszone za szafą.
Niemniej jednak Houellebecq pozostaje moim ulubionym autorem i wierzę, że pokaże jeszcze swój pazur, wolny od ciężaru, który starali się nałożyć mu na szyję akademicy Goncourtów.
Jest takie określenie na ciągnący się leniwie, pozbawiony choćby minimalnie emocjonującej akcji film, w którym bohaterowie umieszczeni zdają się być w gęstym kisielu: ruchy wykonują powolnie, długo się namyślają nad sprawami, które innym wydawać się mogą błahymi i ogólnie nie wykazują zbyt wielu oznak życia. Film tego typu to tzw. "snuj", "snujem" może być również filmowy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-11-25
Ostatni rozdział jeszcze ratuje tę książkę... przez wcześniejsze cztery brnie się jak przez gęste błocko. I co z tego wszystkiego wynika? Albo jestem za stary na te historyjki, albo wręcz przeciwnie, może umknęło mi w niej coś niezwykle istotnego, rozwijającego i mądrego. Wydała mi się po prostu naiwna. Nie mam już ochoty sprawdzać, za co Gide dostał Nobla, w każdym razie na pewno nie za tę książkę.
Ostatni rozdział jeszcze ratuje tę książkę... przez wcześniejsze cztery brnie się jak przez gęste błocko. I co z tego wszystkiego wynika? Albo jestem za stary na te historyjki, albo wręcz przeciwnie, może umknęło mi w niej coś niezwykle istotnego, rozwijającego i mądrego. Wydała mi się po prostu naiwna. Nie mam już ochoty sprawdzać, za co Gide dostał Nobla, w każdym razie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZ mojej osobistej perspektywy nudne czytadło. Stereotyp goni stereotyp, zupełnie nic zaskakującego. Nada się jako podpałka w kominku.
Z mojej osobistej perspektywy nudne czytadło. Stereotyp goni stereotyp, zupełnie nic zaskakującego. Nada się jako podpałka w kominku.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Malaparte, Malaparte”, powtarzałem w myślach nazwisko, którego nie da się zapomnieć, powtarzałem tak długo, że w końcu, pragnąc pozbyć się natręctwa, wziąłem do ręki „Kaputt”. Odłożyłem kilka dni później. Obawiam się, że natręctwo pozostanie przynajmniej do czasu, gdy sięgnę po „Zamach stanu”...
Malaparte – blagier, Malaparte – fantasta. Czym jest ta książka? Reportażem? Powieścią? Chyba czymś pomiędzy. W trakcie lektury przyszło mi do głowy parę dziwacznych określeń, chyba równie oryginalnych, jak sama lektura. Nazi – realizm magiczny? Commedia dell'arte na opak, w której Frank, Himmler i Mussolini wchodzą w role Arlekina, Pantalone i Scaramuccia? Śmieszne tragedie, śmieszna śmierć, śmiech więźnie w gardle. Taka piękna katastrofa, ta wojna, niesie z sobą tyle niezamierzonego piękna, ile cierpienia. W dziele Malapartego, „tego, który stoi po złej stronie”, piękne są naloty, piękna jest rozkładająca się kobyła i piękne jest warszawskie getto, przykryte grubym całunem śniegu. Surrealistyczne obrazy końskich łbów wystających z zamarzniętej Ładogi pozostają na siatkówce niczym powidok nierealnej tragedii, autentyczne cierpienie zamienione w kicz figury retorycznej.
Dyplomatyczne anegdoty, bale reżimu, niemiecki generał łowiący łososia w fińskiej rzece. Wawel, siedziba Franka, jako „stolica Polski, pod rządami niemieckiego króla”. Niestworzone historie i wymyślne bon moty w ustach nazistowskich dygnitarzy. Bogactwo stołu, fantazyjne potrawy przeciwstawione nędzy ukraińskiej wsi. Eleganckie towarzystwo włoskiej arystokracji walczy z nudą wojny za pomocą plotek i intryg. Sic transit gloria mundi.
Coś mi się zdaje, że tak Pasolini, jak i Littell znać musieli „Kaputt” i czerpać z tego tytułu pełnymi garściami.
„Malaparte, Malaparte”, powtarzałem w myślach nazwisko, którego nie da się zapomnieć, powtarzałem tak długo, że w końcu, pragnąc pozbyć się natręctwa, wziąłem do ręki „Kaputt”. Odłożyłem kilka dni później. Obawiam się, że natręctwo pozostanie przynajmniej do czasu, gdy sięgnę po „Zamach stanu”...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMalaparte – blagier, Malaparte – fantasta. Czym jest ta książka? Reportażem?...