rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

“Raje utracone” Érica-Emmanuela Schmitta to pierwszy tom w serii powieści autora “Oskara i pani Róży”, których tłem są dzieje naszego świata - od pierwotnych społeczeństw z zamierzchłych czasów po współczesność. Książkę wyróżnia oryginalny pomysł i zaskakująca fabuła, trzymająca czytelnika w ciągłej gotowości na to, co może się wydarzyć.

Głównym bohaterem powieści jest Noam. Noam urodził się “przed tysiącami lat wśród drzew, strumyków i rzek nad brzegiem jeziora, które stało się morzem”. Dokładniejszej daty nie zna nikt, nawet on sam. Było to jeszcze w świecie nieujarzmionym przez umysł i niezniszczonym przez zachłanne ręce człowieka. Wiele królestw przeminęło, wiele cywilizacji upadło od tego czasu. Człowiek z wątłej, zlęknionej istoty zdanej na łaskę sił natury w mgnieniu oka stał się jej panem. Wynalazł pismo, wytyczył granice własności i rozpętał w jej imię wojny. Podbił kosmos, zaśmiecił Ziemię. Noam był świadkiem najważniejszych rozdziałów w dziejach ludzkości. Noam jest nieśmiertelny. Jego historia to historia świata.

Poznajemy go jednak jako zwyczajnego, śmiertelnego człowieka, jednego z tak zwanych Osiadłych, syna przywódcy plemienia żyjącego nad brzegiem jeziora. Jego przeznaczeniem jest pewnego dnia zająć miejsce ojca. Wyzwaniem będzie dorównanie mu mądrością i przezornością, ale lata spędzone w jego cieniu dały Noamowi czas, by dojrzeć i dobrze przygotować się do przeznaczonej roli. Przyszłość. Wydaje się być codzienną monotonią rozciągniętą w nieskończoność. A jednak jedno wydarzenie zmienia wszystko. Nura. Jej pojawienie się w wiosce pociągnie za sobą trudne do przewidzenia konsekwencje.

W “Rajach utraconych” Éric-Emmanuel Schmitt roztacza przed czytelnikami żywot człowieka obdarowanego niezwykłym przywilejem, a może dotkniętego okrutnym przekleństwem. W tle dzieje się świat. Za pośrednictwem postaci Noama czytelnicy mają sposobność spojrzeć na otaczającą ich rzeczywistość trochę inaczej - przez pryzmat tego, co trwałe, niezmienne oraz przeobrażone, utracone. Jest to trochę opowieść o kondycji ludzkiej, trochę o odpowiedzialności za rzeczywistość, w której żyjemy, o konsekwencjach naszych wyborów. To powieść o relacji człowieka z naturą - czasem zgodnej, czasem nierównej. Książka, poza angażującą fabułą, między wersami przemyca głębszy sens. Wyczuwalna jest gorycz nostalgii za tym, co pierwotne w naturze.

Książka “Raje utracone” jest zdecydowanie dla osób, które dość mają przewidywalnych historii i powielanych schematów. Fabuła jest wciągająca, zdecydowana, nie brak w niej zwrotów akcji, momentów zdumienia i głębszych przemyśleń. Wprowadzone w powieści wtrącenia dają czytelnikowi od początku poczucie, że historia Noama znacznie wykracza poza to, co jesteśmy w stanie wyczytać tu i teraz; roztacza tajemnicę tego, co jeszcze się wydarzy. Autor wplata fakty historyczne w życiorys głównego bohatera, zacierając granicę między rzeczywistością a mitem. Muszę przyznać, że od pierwszej chwili zaintrygował mnie pomysł autora na tę książkę. W moim wyobrażeniu miał dużą szansę na niepowodzenie. Na szczęście obawy się nie spełniły. Książka dała mi wiele przyjemności i wytchnienia po ciężkim tygodniu pracy. Pozwoliła rozgościć się w klimacie odległych, na zawsze zatraconych czasów, gdy wszystko było niezbadane, mistyczne, piękne.

mealibri.blogspot.com

“Raje utracone” Érica-Emmanuela Schmitta to pierwszy tom w serii powieści autora “Oskara i pani Róży”, których tłem są dzieje naszego świata - od pierwotnych społeczeństw z zamierzchłych czasów po współczesność. Książkę wyróżnia oryginalny pomysł i zaskakująca fabuła, trzymająca czytelnika w ciągłej gotowości na to, co może się wydarzyć.

Głównym bohaterem powieści jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jagna Kaczanowska jest psychologiem, redaktorką miesięcznika “Twój STYL”, współautorką powieści obyczajowych i nagradzanego podcastu. Jest żoną i mamą dwójki dzieci. Miłośniczką jazdy konnej, ogrodnictwa i psów. Jagna Kaczanowska jest niezwykle odważną kobietą! I cieszę się, że ją poznałam.

Kiedyś wierzyła - jak chyba każdy z nas - że złe rzeczy przytrafiają się wyłącznie innym. Myliła się. Złe rzeczy, niestety, przytrafiają się każdemu. Wystarczy cierpliwie poczekać na swoją kolej. O tym, że ma raka dowiedziała się 8 marca 2021 roku. Po dwumiesięcznej diagnostyce rozpoczęła leczenie mające ocalić jej życie. Książka “Rak i dziewczyna” przedstawia jej drogę do wyzdrowienia. Jest pewnego rodzaju epilogiem, domknięciem bolesnego rozdziału w życiu, który chce mieć za sobą.
Z miejsca muszę się do czegoś przyznać. Czułam poważny opór, jeszcze zanim zaczęłam czytać “Rak i dziewczyna”, a nawet przez kilka pierwszych stron. Sama się sobie dziwiłam, dlaczego ja to sobie robię? Dlaczego na własne życzenie wchodzę w sytuacje i emocje, których ciężaru mogę nie unieść? Dlaczego mam przeżywać je razem z autorką, skoro wcale nie muszę? Nawet nie przypuszczałam, że obok strachu, smutku, bólu i poczucia niesprawiedliwości odnajdę w książce nadzieję, siłę, humor i niegasnące pragnienie życia, które każe wyciskać z niego tyle, ile tylko się da i nigdy nie żałować. I nawet teraz, kiedy piszę te słowa, wzruszam się. Możecie wierzyć lub nie.

Autorka prowadzi czytelników poprzez kolejne etapy choroby. Od momentu otrzymania wyników badań, przez cały proces diagnostyczny, chemioterapię, operacje i rekonwalescencję. Od wyparcia, przez stopniową akceptację, po imponującą gotowość do działania i poświęceń, pomimo chwil zwątpienia. Zmienia się jej świadomość. Zaczyna inaczej postrzegać siebie, ale też innych ludzi czy życie w ogóle. Mamy skłonność do traktowania raka jako ostateczności, a pacjentów onkologicznych jak trędowatych. Jagna Kaczanowska na przykładzie własnego doświadczenia pokazuje jak ważne jest, by widzieć w chorym przede wszystkim człowieka. Bowiem od podejścia personelu medycznego oraz wsparcia najbliższych zależeć może, czy chory w ogóle podejmie leczenie. Podmiotowość człowieka, której znaczenie tak wyraźnie podkreślał również ksiądz Jan Kaczkowski. Nie odbierajmy jej nikomu.

Nie chcę zbyt wiele zdradzać. Wolałabym, by każdy sam przeczytał książkę Jagny Kaczanowskiej “Rak i dziewczyna”. Wszyscy boimy się raka. Boimy się śmierci, a najbardziej chyba cierpienia. Wszyscy odsuwamy od siebie myśl, że tak jak autorka, ktoś z naszych bliskich lub my sami moglibyśmy pewnego dnia usłyszeć podobną diagnozę z ust jakiejś zmieszanej, jakby przyłapanej na gorącym uczynku pani. Ale ja odnalazłam w książce dobrą aurę. Radość z życia wbrew wszystkim nieszczęściom. Myślę, że autorka zawarła w niej wiele otwierających oczy spostrzeżeń; istotnych nie tylko dla osób chorujących na raka lub ich bliskich. Jestem pod ogromnym wrażeniem, bo z pewnością powrót do traumatycznych wydarzeń wiele ją kosztował. Cenię jej szczerość w nazywaniu uczuć i obaw.

Ale jeśli jest coś, co na pewno wyniosę z tej lektury (co każdy powinien wynieść!), to to, że nigdy nie należy się bać, a tym bardziej poddawać. To najgorsze, co można w takiej sytuacji zrobić. Rak to nie wyrok. Rak wcale nie równa się śmierć. Leczenie, choć bolesne i wyniszczające, jest skuteczniejsze niż potocznie się wydaje. A o życie warto walczyć. W końcu mamy tylko jedno.

mealibri.blogspot.com

Jagna Kaczanowska jest psychologiem, redaktorką miesięcznika “Twój STYL”, współautorką powieści obyczajowych i nagradzanego podcastu. Jest żoną i mamą dwójki dzieci. Miłośniczką jazdy konnej, ogrodnictwa i psów. Jagna Kaczanowska jest niezwykle odważną kobietą! I cieszę się, że ją poznałam.

Kiedyś wierzyła - jak chyba każdy z nas - że złe rzeczy przytrafiają się wyłącznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Miasto. Ociężały betonem kolos, zdominowany przez mrowie przemieszczających się w pędzie ludzi, architekturę i przemysł. Jedni je kochają, inni absolutnie nie wyobrażają sobie życia w miejskich warunkach, dlatego w miarę możliwości uciekają jak najdalej od zgiełku. Wybierają spokój i bliskość natury.

Panuje bowiem przekonanie, że krajobraz miejski i przyroda wykluczają się wzajemnie. Trudno się dziwić. Aby cokolwiek wybudować, najpierw należy wyrwać naturze jakąś jej część. Wyciąć drzewa, przekopać ziemię, wyprzeć zwierzęta i zniszczyć występujące na niej organizmy. Następnie symbolicznie zadośćuczynić symetrycznie zaprojektowanymi parkami, skwerami, kwietnikami. Czasem zdarza się, że pośród zalanych asfaltem ulic i wyrosłych z fundamentów betonowych budowli, w szczelinie między pękniętymi płytkami chodnika w akcie heroicznego nieposłuszeństwa przebija się życie. Kępka trawy, czasem pojedyncze źdźbło. Chwast. Buntownik burzący estetykę miejsca. Ale i w tym nieposłuszeństwie jest piękno. Przyroda nie uległa. Przyroda przystosowała się do życia w mieście.

W książce “Atlas dziur i szczelin” Michał Książek otwiera czytelnikom oczy na życie, które toczy się tuż obok, a które zwykle umyka uwadze. Pochłonięci swoimi sprawami, będąc ciągle w biegu nie zdajemy sobie sprawy z tego, z jakimi wyzwaniami mierzą się rośliny w mieście, czym różnią się ptaki zakładające gniazda i wysiadujące młode w wolnej przestrzeni od swoich miejskich kuzynów. Mówi się o oddziaływaniu otoczenia na człowieka lub o złym wpływie człowieka i przemysłu na środowisko. Dlatego warto sięgnąć po “Atlas dziur i szczelin”. Dzięki książce można, między innymi, dowiedzieć się, dlaczego przyroda w przestrzeni miejskiej jest tak istotna i dlaczego powinniśmy dążyć do jej zachowania. Najlepiej w pierwotnej formie.

Książek opowiada w bardzo zajmujący sposób. Zabiera czytelników do znanych i dostępnych miejsc. Z roślin i zwierząt robi swoich bohaterów, dzięki czemu nie jest to zwykły bezduszny przewodnik o czysto naukowym podejściu. Książka jest godna polecenia. Z powodzeniem można zabrać ją ze sobą na spacer po mieście. Z pewnością będzie inspiracją i szansą ciekawą przygodę. Można wracać do niej w wolnych chwilach. Okazuje się, że mało wiemy o tym, co jest tak blisko nas. A warto się czasem zatrzymać i poobserwować.

mealibri.blogspot.com

Miasto. Ociężały betonem kolos, zdominowany przez mrowie przemieszczających się w pędzie ludzi, architekturę i przemysł. Jedni je kochają, inni absolutnie nie wyobrażają sobie życia w miejskich warunkach, dlatego w miarę możliwości uciekają jak najdalej od zgiełku. Wybierają spokój i bliskość natury.

Panuje bowiem przekonanie, że krajobraz miejski i przyroda wykluczają...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nowe długie życie. Zaprojektuj swoją przyszłość w zmieniającym się świecie Lynda Gratton, Andrew Scott
Ocena 6,4
Nowe długie ży... Lynda Gratton, Andr...

Na półkach: , , ,

Komu nie marzy się długie, wspaniałe życie? Szczególnie kiedy perspektywa ta staje się coraz bardziej prawdopodobna. Postęp technologiczny, wzrost gospodarczy, rozwój medycyny i zdrowe nawyki - wszystko to pozwala na znaczne wydłużenie życia i zachowanie zdrowia do późnej starości. Tylko czy jesteśmy na to przygotowani? Czy wiemy na co się piszemy? Na ile jesteśmy świadomi zachodzących wokół nas zmian i ich konsekwencji?

To niektóre z pytań, jakie stawiają Andrew J. Scott i Lynda Gratton w “Nowe długie życie”. W książce autorzy stawiają tezę, iż postęp technologiczny, aby przysłużyć się ludzkości, wymaga jednoczesnej innowacyjności społecznej. Historia uczy, że często to, co pchało ludzkość do przodu, co w zamyśle miało wyręczyć człowieka, początkowo rozstrajało struktury rodzinne i społeczne. By w pełni wykorzystać potencjał stwarzany przez rozwijające się technologie, konieczne było opracowanie odpowiedniego sposobu życia. Dysproporcja między postępem technologicznym i społecznym wyrządza społeczeństwu krzywdę. Obecnie również stoimy u progu zmian, które będą wymagały naszego przystosowania. Obyśmy byli na nie gotowi.

Konsekwencją galopującego rozwoju jest między innymi to, że współcześni młodzi ludzie w wieku produktywnym muszą mierzyć się z wyzwaniami, których nie znają i przeważnie nie rozumieją ich rodzice. Ich rytm życia zakładał trzy naturalne etapy: szkoła, praca, emerytura. Pierwszy etap nie zmienił się znacznie. Jak przed laty system edukacji nakłada sztywne ramy, którym poddajemy się by zdobyć wykształcenie. Każdy kolejny krok jest z góry zaplanowany i do pewnego stopnia odgórnie narzucony. Taka przewidywalność zapewnia komfort psychiczny, istotny dla ogólnie rozumianego dobrostanu człowieka.

Co do kolejnych etapów, sprawy mają się inaczej. Nasi rodzice podejmując pracę przeważnie pozostawali wierni jednemu pracodawcy do emerytury. Wspinali się po kolejnych szczeblach kariery, a w końcu odchodzili na zasłużony odpoczynek. Dziś perspektywa tak stabilnego zatrudnienia wydaje się nieosiągalna. Rynek pracy uległ diametralnym zmianom i wciąż ewoluuje. W związku z czym wymaga od ludzi wysoko rozwiniętych zdolności adaptacyjnych, których nie miały wcześniejsze pokolenia. Konieczność ciągłego dokształcania i zaczynania od nowa wymaga życia według scenariusza wieloetapowego. Co za tym idzie bardziej nieprzewidywalnego i potencjalnie wywołującego niepokój.

Lista obaw związanych z rozwojem technologicznym rośnie. Podobnie perspektywa dłuższego życia. Dotąd rodzice opiekowali się dziećmi a zbiegiem czasu, gdy dzieci dorastały a rodzice starzeli się, role ulegały odwróceniu. Jednak znaczne wydłużenie życia i spadek dzietności mogą wykluczyć takie rozwiązanie. Kto zajmie się rodzicami, dziadkami, a może i pradziadkami? Kto sfinansuje ich emerytury zapewni opiekę zdrowotną? Kto zapewni nam pracę do późnego wieku na rynku pracy nastawionym na młodych? Jak zniwelować rozłam międzypokoleniowy?

Każdemu szczerze polecam “Nowe długie życie”. Andrew J. Scott i Lynda Gratton zawarli w książce mnóstwo trafnych spostrzeżeń, czasami nieintuicyjnych. Ubrali w słowa wiele współczesnych problemów - również moich, i wskazali, gdzie konieczne będą nowe rozwiązania. Perspektywa życia na niższym poziomie niż rodzice i konieczności pracy do śmierci to poważne obawy, nawet osób, które dopiero rozpoczynają swoją drogę zawodową. Coraz więcej osób dochodzi do przekonania, że wykształcenie niczego nie gwarantuje i zmuszonych jest pracować poniżej swoich kwalifikacji. Również coraz więcej pracodawców nie chce tracić czasu na szkolenie pracowników, co na starcie wyklucza tych bez doświadczenia. Przyszłość, którą opisują autorzy, urzeczywistnia się na naszych oczach. Nie możemy być wyłącznie biernymi obserwatorami postępujących zmian. Musimy uświadomić sobie ich naturę i wykorzystać możliwości jakie stwarzają.

mealibri.blogspot.com

Komu nie marzy się długie, wspaniałe życie? Szczególnie kiedy perspektywa ta staje się coraz bardziej prawdopodobna. Postęp technologiczny, wzrost gospodarczy, rozwój medycyny i zdrowe nawyki - wszystko to pozwala na znaczne wydłużenie życia i zachowanie zdrowia do późnej starości. Tylko czy jesteśmy na to przygotowani? Czy wiemy na co się piszemy? Na ile jesteśmy świadomi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

8 września 2022 roku zmarła królowa Elżbieta II. Wraz z jej odejściem końca dobiegła pewna epoka w dziejach współczesnego świata. Powoli przycicha też entuzjazm po koronacji jej następcy, króla Karola III. Ten historyczny moment śledziło miliony widzów na całym świecie, niezależnie od szerokości geograficznej, przynależności do Wspólnoty Narodów lub jej braku, wieku, przekonań politycznych i stosunku do monarchii w ogóle. Jednak cierpliwość Brytyjczyków oraz sympatyków rodziny królewskiej została poddana próbie. Najpierw, gdy świat obiegła informacja, że książę Harry planuje wydać autobiografię; następnie, gdy do sieci przeciekły fragmenty książki, jeszcze nim ta trafiła do sprzedaży.

Polskie wydanie “Spare”, “Ten drugi”, miało swą premierę mniej więcej półtora miesiąca po premierze światowej. To tempo oraz fakt, że przekład zlecono pięciorgu tłumaczy, daje pojęcie o ogromnym zainteresowaniu ze strony czytelników, ale myślę, że też poczuciu presji po stronie wydawcy. Książka w końcu miała zatrząść opinią publiczną. Obnażyć prawdę o rodzinie królewskiej i okolicznościach odejścia Harry’ego i Meghan. Czy rzeczywiście warta jest takiego zamieszania? Czy zaspokoiła rozbudzoną wcześniej ciekawość? Odpowiedź jest równie oczywista, co intencje autora - nie, nie jest warta poświęconej jej uwagi.

Jak zwykle wiele hałasu o nic. Miał to być tytuł na miarę “Diany” Andrew Mortona - rzucający nowe światło na wydarzenia, które od dawna szeroko komentowały media w różnych częściach świata. Tymczasem “Ten drugi” to pozycja po prostu przeciętna, momentami nawet nużąca. Wydaje się nie do pomyślenia skoro mowa o członku jednej z najsłynniejszych rodzin, o księciu, niepokornym bywalcu pierwszych stron gazet. A jednak żadnych szokujących rewelacji nie było. Co najwyżej momenty konsternacji.
Biografia księcia Harry'ego rozpoczyna traumatyczne dla niego doświadczenie - śmierć jego matki, księżnej Diany. Jest to bodajże pierwszy raz, kiedy mamy szansę spojrzeć na nie z tej perspektywy. Harry nie pozostawia wątpliwości - ta strata rzutowała na jego dalszym życiu i częściowo zdefiniowała jego cel. Kolejne istotne etapy to służba wojskowa, której poświęcone jest mnóstwo miejsca oraz związek z Meghan, który doprowadził do odejścia z rodziny królewskiej.

Mimo że książka została napisana ręką ghostwritera, nie ratuje jej to. Jego obecność niestety nazbyt rzuca się w oczy. W moim odbiorze zarówno język i opisywane wydarzenia są przekoloryzowane - miejscami przesadnie dramatyczne, miejscami jak z harlequina. Z jednej strony uwaga zbytnio skupia się na mało istotnych zdarzeniach, niewnoszących zbyt wiele do całości, to znów pomijane są kwestie istotniejsze, zapewne nie bez powodu. Jedno i drugie powoduje w czytelniku poczucie zakłopotania. Wyraźnie wyczuwalne jest rozgoryczenie. Harry ewidentnie nosi w sobie poczucie krzywdy wywołane przede wszystkim śmiercią matki (na punkcie której ma obsesję i której z jakiegoś powodu nie przepracował do dziś), w drugiej kolejności - nagonką mediów, o których wypowiada się wyłącznie w obraźliwy sposób, ale też sytuacją rodzinną.

Harry ma zwyczaj doszukiwać się u członków rodziny ukrytych motywów i obarczać ich winą za swoje błędy. Z jakiegoś powodu uważa, że zarówno William, Karol i Camilla kierowani zazdrością wykorzystywali go, choćby wypuszczając kompromitujące informacje, które odwracały uwagę od nich samych. Nawet jeśli informacje te były w stu procentach prawdziwe. I tu pojawia się problem. Harry dopuszcza tylko jedną jedyną wersję wydarzeń - jego własną, zgodną z jego ogólnymi przekonaniami. Dlatego często zamiast dowodzić, narzuca czytelnikowi wnioski. Zabieg szczególnie irytujący, gdy widzi się rozbieżność między opisywaną sytuacją, rozmową, a jego interpretacją.

Trudno nie ulec wrażeniu, że książka przyniosła Harry'emu więcej złego, niż dobrego. Jeśli w kimś jeszcze tliła się sympatia do krnąbrnego księcia, to po przeczytaniu jej może ostatecznie zgasnąć. Harry daje dowód swej niedojrzałości, małostkowości, przewrażliwieniu i podwójnej moralności. Odebrałam go jako bardzo pogubionego życiowo egocentryka z tendencjami do autodestrukcyjnych zachowań. Oficjalnym powodem powstania biografii miała być chęć przedstawiania prawdziwych okoliczności odejścia jego i Meghan z rodziny królewskiej. Po przeczytaniu bardziej prawdopodobna jest jednak próba zachowania twarzy w całym tym zamieszaniu - zrzucenie odpowiedzialności za własne decyzje na innych oraz wzbudzenie współczucia w czytelnikach. Zagrywka PR-owa i zemsta zarazem. Bowiem jeśli tylko zdoła przekonać opinię publiczną, że został bezwzględnie wykorzystany i skrzywdzony przez rodzinę i media, wszystkie jego poczynania względem ich będą usprawiedliwione. Nawet sprzedawanie prywatności.

mealibri.blogspot.com

8 września 2022 roku zmarła królowa Elżbieta II. Wraz z jej odejściem końca dobiegła pewna epoka w dziejach współczesnego świata. Powoli przycicha też entuzjazm po koronacji jej następcy, króla Karola III. Ten historyczny moment śledziło miliony widzów na całym świecie, niezależnie od szerokości geograficznej, przynależności do Wspólnoty Narodów lub jej braku, wieku,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Będzie lepiej. Mika Urbaniak szczerze o uzależnieniu, chorobie i miłości Magdalena Adaszewska, Mika Urbaniak
Ocena 7,5
Będzie lepiej.... Magdalena Adaszewsk...

Na półkach: , , ,

Mika Urbaniak, wokalistka, córka Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka, w szczerej rozmowie z Magdaleną Adaszewską o miłości do muzyki, uzależnieniu, chorobie i nadziei na lepsze jutro.

Z natury cicha, nieśmiała pragnęła stać się kimś innym. Albo sobą, tyle że w innej wersji: śmiałej, otwartej, przebojowej. Z pomocą przyszedł alkohol. I to bardzo szybko. Stanowczo za szybko. Dzięki niemu wreszcie miała poczucie, że może wszystko a świat stoi przed nią otworem. Jednocześnie odreagowywała tak problemy, w tym rozwód rodziców, często towarzyszące jej poczucie wyobcowania w kontakcie z rówieśnikami połączone z emocjonalnym zagubieniem. Zapłaciła ogromną cenę za pozornie nieszkodliwą, a w jej oczach wręcz zbawienną, słabość.

Książka w charakterze rozmowy jest właściwie autobiografią córki wybitnych muzyków. Mika Urbaniak opowiada o dzieciństwie i latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych, gdzie jej rodzice spełniali swój amerykański sen. O doświadczeniu osamotnienia, trudnym wyzwaniu wchodzenia w dorosłość i momentami rozpaczliwym poszukiwaniu swego miejsca w świecie. Wspomina o istotnych dla niej osobach, które na pewno zraniła swoim postępowaniem, a które pomimo bezsilności wytrwały przy niej. Koncentruje się głównie na uzależnieniu alkoholowym wraz z wszystkimi jego możliwymi przyczynami i przykrymi skutkami oraz zmaganiach z chorobą afektywną dwubiegunową. W obu kwestiach jest żywym dowodem na istnienie przysłowiowego światełka w tunelu. Z nałogiem można wygrać, choć łatwo nie jest. Z chorobą można żyć. Nie jest to ani wyrok, ani piętno. I co najważniejsze - warto żyć, warto wierzyć, że będzie lepiej. Życie w zdrowiu i trzeźwości warte jest wszelkich starań.

Nie będę ukrywać, mam problem z jednoznaczną oceną książki Miki Urbaniak i Magdaleny Adaszewskiej “Będzie lepiej”. Od początku mam co do niej mieszane odczucia i nawet teraz, po lekturze, wciąż nic się nie zmieniło. Ale po krótkim zastanowieniu - czy nie o to właśnie chodzi, żeby wywrzeć wrażenie na czytelniku? Urbaniak przyznaje, że wcześnie sięgnęła po alkohol i niedługo później była już uzależniona, co z powodzeniem ukrywała przed przeważnie pochłoniętymi własnymi sprawami rodzicami. I to mnie, przyznaję szczerze, rozbiło. Może dlatego, że mój dom rodzinny wyglądał inaczej, zwyczajnie nie mogę wewnętrznie pogodzić się z tym czy choćby pojąć, jak mogło do tego dojść. O gęsią skórkę przyprawiły mnie niektóre opowieści o (nazywając rzeczy po imieniu) autodestrukcyjnym zachowaniu bohaterki. Tak samo jak inne przytoczone wydarzenia. Było to stanowczo za dużo na jedną, do tego tak młodą osobę do udźwignięcia.

Dlatego z drugiej strony historia przedstawiona w “Będzie lepiej” jest w jakimś głębszym sensie pozytywna. Doświadczenia Miki Urbaniak jawią się jako równie intensywne co bolesne, a jednak udało jej się odzyskać spokój, odnaleźć szczęście. Na pewno daje to nadzieję osobom mierzącym się z podobnymi problemami lub wspierającym bliskich w ich walce. I te przebłyski optymizmu przemówiły do mnie. Choroba psychiczna nie wybiera - na pewne rzeczy zwyczajnie nie mamy wpływu. W związku z tym nie można pochopnie oceniać innych, krytykować ich wyborów, nie rozumiejąc w pełni z czym się zmagają.

Książka Miki Urbaniak i Magdaleny Adaszewskiej “Będzie lepiej” jest zdecydowanie warta uwagi. Przejmująco szczera, zaskakująca, poruszająca. Wzbogacona o zdjęcia z prywatnego albumu Urbaniak. Dotyka poważnych kwestii, które po dziś dzień uchodzą za (delikatnie mówiąc) problematyczne - nałogi, depresja, choroby psychiczne i inne, o których musicie już przeczytać sami.

mealibri.blogspot.com

Mika Urbaniak, wokalistka, córka Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka, w szczerej rozmowie z Magdaleną Adaszewską o miłości do muzyki, uzależnieniu, chorobie i nadziei na lepsze jutro.

Z natury cicha, nieśmiała pragnęła stać się kimś innym. Albo sobą, tyle że w innej wersji: śmiałej, otwartej, przebojowej. Z pomocą przyszedł alkohol. I to bardzo szybko. Stanowczo za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka Mario Vargasa Llosy jest zbiorem jego artykułów, wykładów, recenzji i notatek, których wspólnym mianownikiem jest Jorge Luis Borges - wielce ceniony (przez niego jak i przez wielu znawców oraz fanów literatury) argentyński pisarz, twórca między innymi “Alefa” i “Fikcji”, wyróżniający się swoistym stylem pisarskim. Styl i dzieła Borgesa inspirowały wielu pisarzy, w tym naszego rodzimego - Gombrowicza. Dla Llosy był i niezawodnie pozostaje źródłem, jak to określił, “intelektualnej przyjemności”. W jego utworach wciąż na nowo odnajduje głębię stworzonego przezeń świata i zanurza się w nią z zachwytem.

Jeśli komuś obcy jest dorobek Borgesa, wystarczy, że przeczyta tę książkę, a odkryje w sobie rosnącą fascynację zarówno nim jak i osobą autora. Llosy pisze w sposób bardzo zajmujący, jednocześnie szczery i pełen szacunku. Wyjaśnia na czym polega fenomen Argentyńczyka, czym różni się od innych twórców i dlaczego jest jego zdaniem najważniejszym pisarzem południowoamerykańskim; którzy myśliciele i twórcy na niego wpłynęli. Jako czytelnicy dostajemy też coś ponad pean na cześć mistrza. Llosy pozwala nam zajrzeć za kulisy, dostrzec skromnego człowieka, którego zaskoczyła pierwsza popularność, który zmagał się życiem, często bywał niezrozumiany, który mimo przenikliwości umysłu też popełniał błędy.

Książka mimo niepokaźnej postury, zawiera wiele treści. Jest pełna interesujących przemyśleń obu mężczyzn. Mimo, że osobiście nie znam twórczości Jorge Luis Borgesa, dzięki tej lekturze nabrałam szczerej chęci sięgnięcia po teksty pisarza. Prawdą znów okazały się słowa, że osoby dzielące się swoją pasją zarażają nią innych. I właśnie tak powinno być!

mealibri.blogspot.com

Książka Mario Vargasa Llosy jest zbiorem jego artykułów, wykładów, recenzji i notatek, których wspólnym mianownikiem jest Jorge Luis Borges - wielce ceniony (przez niego jak i przez wielu znawców oraz fanów literatury) argentyński pisarz, twórca między innymi “Alefa” i “Fikcji”, wyróżniający się swoistym stylem pisarskim. Styl i dzieła Borgesa inspirowały wielu pisarzy, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

On, Connor Wyeth, jest jednym z tych, którzy niczego nie pozostawiają przypadkowi. Już dawno temu dokładnie zaplanował swoje życie. Najpierw studia, potem praca w prestiżowej kancelarii prawniczej, wkrótce awans na wspólnika i oczywiście rodzina jak z obrazka - kochająca żona, z którą dzieliłby podobne ambicje, piękny duży dom i pewnie kiedyś dzieci. Jego plan nie dopuszczał najmniejszych odstępstw.

Ona, Deenie Mitchell, jest wolnym duchem. Nie potrafi usiedzieć w miejscu. Zawsze gna do przodu, byle przed siebie, tam, gdzie jeszcze jej nie było. Unika zobowiązań, jeśli może nie przywiązuje się do miejsc czy ludzi. No bo po co? Żeby później wszystko to spontanicznie porzucić? Nigdy też niczego nie planuje, bo przecież najpiękniejsze w życiu jest właśnie to, że jest nieprzewidywalne. Szkoda tylko, że większość ludzi nie podziela tych przekonań. Rodzina traktuje ją jak czarną owcę i nie ukrywa rozczarowania jej wyborami, nawet przyjaciele widzą w niej bujającego w chmurach lekkoducha. Ale przecież każdy ma prawo żyć tak, jak chce. A ona chce właśnie tak. A przynajmniej tak było do tej pory.

Deenie i Connor nie tylko na pierwszy rzut oka są totalnie różni. Na szczęście coś, a może raczej ktoś, sprawi, że drogi tych dwojga skrzyżują się, dzięki czemu mimo tak oczywistej na początku wzajemnej niechęci, staną się sobie bliscy. Romantycznie bliscy.

Po spektakularnym rozstaniu z narzeczoną Connor stara się stanąć na nogi i udowodnić rodzinie i znajomym, że nie jest z nim tak źle, jak im wszystkim się wydaje. W tym celu przygarnia wilczarza irlandzkiego, Maximusa - nieokiełznane wielkie psisko bez skrupułów niszczące jego drogi dom, raz po raz wystawiające na próbę cierpliwość nowego właściciela. Z pomocą w poskromieniu psiego żywiołu przychodzi nie kto inny jak Deenie. Wkrótce okazuje się, że znajomość ta może przynieść realne korzyści im obojgu. Więcej! Może otworzyć im oczy na coś, czego do tej pory nie dostrzegali lub nie odważyli się zapragnąć. Tylko czy zdążą nim Deenie znów ucieknie?

Zwykle bywa tak, że gdy tylko w powietrzu zaczyna unosić się wiosna, nasze chęci i oczy wędrują ku lżejszej literaturze. Takiej, w przypadku której mamy pewność, że ostatecznie wszystko będzie dobrze. Może i zawczasu przewidujemy zakończenie, może i autor sam serwuje je nam strona po stronie jak na tacy, ale właściwie kto by się tym przejmował? Dobrze jest czasem oderwać się od codziennych trudności i zmęczenia, wreszcie przebudzić się po długiej zimie i okresie nużącej szarości za oknem. W takich momentach sprawdzają się książki jak “Był sobie psiak” Lizzie Shane.

Książka jest pełnym uroku, lekkim romansem z odrobiną humoru, w którym od początku jasne jest, że główni bohaterowie skończą razem. Pozostaje już tylko dowiedzieć się całej reszty. Jak do tego dojdzie? Jakie przeciwności będą zmuszeni przezwyciężyć? Jaką przemianę przejdą, no i co tam jeszcze ciekawego wydarzy się po drodze? Idealnie sprawdzi się jako wieczorny lub weekendowy relaks choć liczba wprowadzonych przez Lizzie Shane postaci z początku może wprowadzać zamieszanie. Nie mam poważnych zarzutów wobec “Był sobie psiak” Lizzie Shane. Książka spełniła moje oczekiwania. Liczyłam na odprężającą, lekko zabawną historię, która mimo wszystko wciągnie mnie na tyle, żebym chciała wytrwać z nią do zakończenia i właśnie to dostałam. Jeden minus to momentami zbyt nachalne sugerowanie, że bohaterowie mają się ku sobie. Tu mogło być troszkę delikatniej. No i to chyba na tyle. A zresztą przeczytajcie sami!

mealibri.blogspot.com

On, Connor Wyeth, jest jednym z tych, którzy niczego nie pozostawiają przypadkowi. Już dawno temu dokładnie zaplanował swoje życie. Najpierw studia, potem praca w prestiżowej kancelarii prawniczej, wkrótce awans na wspólnika i oczywiście rodzina jak z obrazka - kochająca żona, z którą dzieliłby podobne ambicje, piękny duży dom i pewnie kiedyś dzieci. Jego plan nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

“Gra pozorów” Katarzyny Gacek to moje pierwsze spotkanie z “cosy crime”, czyli “kryminałem kocykowym” i pełna zaskoczenia muszę przyznać, że właśnie tego mi trzeba było!

O czym jest książka? A więc w zwykle spokojnym Milanówku dochodzi do niecodziennego zdarzenia, które wkrótce trafia na usta wszystkich mieszkańców. Monika Banach, znana autorka bestsellerowych kryminałów, zostaje porwana. A przynajmniej na taki scenariusz wskazują dowody. Tak też wydają się sądzić wszyscy związani z pisarką i sprawą jej zaginięcia. Tylko kto i w jakim celu miałby porywać Banach? Dla okupu? Z zemsty? Z zazdrości? A może nie mówiąc nic nikomu postanowiła uciec, zaszyć się gdzieś z dala od wydawców, fanów, agentów i publicystów, z dala od codzienności? Ale czy autorka jej pokroju zdecydowałaby się na podobny krok niemal w przeddzień premiery swojej najnowszej książki? W jednej chwili wydaje się, że każda osoba z jej otoczenia mogłaby mieć jakiś interes w tym zniknięciu. W kolejnej - żadne wytłumaczenie nie ma sensu. A więc co się z nią stało? Czy Monika Banach się odnajdzie?

W poszukiwania (totalnym zbiegiem okoliczności) zaangażowana zostaje Agencja Detektywistyczna Czajka, w osobie jej założycielki Gai Stawskiej i młodszej detektyw Klary Kamińskiej. Pierwsza jest matką nastolatki, niedawno rozstał się z mężem i po cyklu trudnych przejść wreszcie zaczyna ogarniać życie. Druga to ujmujący, ale równie niepokorny i trochę zbyt pewny siebie lekkoduch, z którym czasem trudno wytrzymać. Pomagać im będzie Matylda Żukowska, lokalna dziennikarka a prywatnie przyjaciółka Gai, zaś wchodzić w drogę będzie Grzegorz Lewin z policji. Kobiety staną przed najtrudniejszym w ich dotychczasowej działalności zadaniem. W międzyczasie będą musiały też stawić czoła osobistym problemom. Jak sobie poradzą? Sprawdźcie sami!

Muszę przyznać, że na początku liczba postaci trochę utrudniała mi lekturę. Bez notowania imion, nazwisk czy choćby podstawowych powiązań między bohaterami ciężko jest zapamiętać, kto jest kim. Ale trzeba ich jakoś wprowadzić i na szczęście po pewnym czasie to poczucie zagubienia mija. Co więcej, to właśnie ilość wątków jak też relacji pozwala autorce na, nomen omen, grę pozorów - każdy ma motyw, każdy jest podejrzany. Dojście do prawdy wymaga od bohaterów (oraz czytelnika) dopasowania wszystkich elementów układanki. Najmniejsza pomyłka może słono kosztować. Kryminał w typie “cosy crime” jest dedykowany czytelnikowi zafascynowanemu mechanizmami zbrodni, który jednak nie szuka śniących się po nocy opisów przemocy. Lektura ma dostarczać mu zajmującej rozrywki, podczas której będzie mógł się zrelaksować - odprężyć po długim dniu w pracy z książką w ręku, sącząc z wolna ciepłą herbatę. Dokładnie tak jest z “Grą pozorów” Katarzyny Gacek. Powieść jest lekka, ale nie naiwna ani nużąca, co najważniejsze - nie obraża inteligencji czytelnika. Jest po prostu świetnie napisana. Akcja przepleciona jest wątkami obyczajowymi, miejscami humorem. Ponadto na zainteresowanych dalszymi losami Gai, Klary i Matyldy czeka niemały cliffhanger.

Pierwszy raz trzymałam w rękach książkę z gatunku “cosy crime” i może nazwanie tego miłością od pierwszego wejrzenia byłoby lekką przesadą, ale na pewno “Gra pozorów” mnie szczerze zainteresowała, bez reszty wciągnęła i wbrew moim oczekiwaniom zaskoczyła. Kryminał to wymagający gatunek. Niełatwo jest tak prowadzić fabułę, by rozwijając ją podtrzymać zainteresowanie czytelnika i jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele, aby zakończenie pozostało tajemnicą do końca. Katarzyna Gacek poradziła sobie po mistrzowsku! Czy sięgnę jeszcze po “kryminał kocykowy”? Zdecydowanie! Czy przeczytam kolejny tom z serii o Agencji Detektywistycznej Czajka? Z przyjemnością! Wszystkim polecam.

mealibri.blogspot.com

“Gra pozorów” Katarzyny Gacek to moje pierwsze spotkanie z “cosy crime”, czyli “kryminałem kocykowym” i pełna zaskoczenia muszę przyznać, że właśnie tego mi trzeba było!

O czym jest książka? A więc w zwykle spokojnym Milanówku dochodzi do niecodziennego zdarzenia, które wkrótce trafia na usta wszystkich mieszkańców. Monika Banach, znana autorka bestsellerowych kryminałów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie jestem w stanie określić ile razy w życiu pisałam CV. Trochę tego było. Mogę jednak przyznać, że zdecydowanie nie jest to moje ulubione zajęcie. I na pewno nie jestem wyjątkiem. Każdy, kto kiedyś w życiu szukał lub zmieniał pracę, albo właśnie jest na tym etapie, wie jak jest. Ostatnio pojawił się poradnik, który ma pomóc takim osobom poradzić sobie z wyzwaniem stworzenia CV, które otworzy im drzwi do wymarzonej kariery.

Czytając książkę “Jak napisać świetne CV i zdobyć każdą pracę” Ireny Worton - a nawet jeszcze zanim do niej zajrzałam - zastanawiałam się, do kogo jest skierowana. Skoro mam już pewne doświadczenie w tej kwestii, to czy znajdę coś, czego jeszcze nie wiem, czego nie sprawdziłam na własnej skórze, co może kiedyś mi się przyda? I doszłam do wniosku, że jest to poradnik raczej dla osób które stawiają swoje pierwsze kroki: świeżo po studiach/szkole lub pragnących po dłuższym zatrudnieniu zmienić pracę; dla tych, które podskórnie czują, że robią coś nie tak, ale nie wiedzą, gdzie tkwi błąd, które nie do końca odnajdują się na współczesnym rynku pracy. Dlatego, choć znalazłam w książce parę ciekawych spostrzeżeń, zdecydowana większość poruszanych zagadnień nie jest dla mnie odkrywcza. Przekuwając to w pozytyw - mogę co najwyżej przyznać, że pod wieloma względami zgadzam się z autorką.

Książka nie jest długa, nie jest przegadana. Niestety literówki i błędy edycyjne poważnie kolą w oczy. Przypomina raczej zbiór luźno związanych ze sobą notatek, niż przemyślany i konsekwentnie prowadzony poradnik. Może dlatego, że autorka nie jest specjalistką HR ani headhunterką. Wszystko jest efektem jej osobistego doświadczenia w poszukiwaniu pracy, wyciągania trafnych wniosków z własnych prób i błędów. Fajnie, że zdobyta wiedza autorki pomogła paru osobom, mam nadzieję, że i kolejne znajdą tu odpowiedź na swoje problemy.

mealibri.blogspot.com

Nie jestem w stanie określić ile razy w życiu pisałam CV. Trochę tego było. Mogę jednak przyznać, że zdecydowanie nie jest to moje ulubione zajęcie. I na pewno nie jestem wyjątkiem. Każdy, kto kiedyś w życiu szukał lub zmieniał pracę, albo właśnie jest na tym etapie, wie jak jest. Ostatnio pojawił się poradnik, który ma pomóc takim osobom poradzić sobie z wyzwaniem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dobrissimo! Opera od kuchni Aleksandra Kurzak, Marzena Rogalska
Ocena 8,1
Dobrissimo! Op... Aleksandra Kurzak, ...

Na półkach: , , , , , ,

“Dobrissimo. Opera od kuchni” Aleksandry Kurzak i Marzeny Rogalskiej to artystyczna biografia wybitnej polskiej sopranistki; szczera rozmowa o życiu, miłości, rodzinie, pasji do muzyki i jedzenia. Wszystko to tworzy idealnie splatającą się całość, którą można w absolutnym zapomnieniu rozkoszować się kartka po kartce ze smakiem.

Aleksandra Kurzak jest światowej sławy śpiewaczką operową, występującą na najznakomitszych scenach świata. W swej karierze wcielała się w największe heroiny, budząc podziw publiczności i zyskując uznanie krytyków. W rozmowie z dziennikarką, Marzeną Rogalską, opowiada o swojej drodze artystycznej. Każdy rozdział książki poświęca jednej ze słynnych oper. Zawsze rozpoczyna krótkim wstępem. W nim pokrótce przedstawia problematykę zawartą w libretcie albo przytacza ciekawostki związane z dziełem (z jego powstaniem, premierą, odbiorem publiczności). Dalej jest rozmowa, z której czytelnicy mogą dowiedzieć się jaką rolę dana sztuka odegrała w jej karierze i życiu - czy była jedną z tych wymarzonych, czy okazała się przepustką do kolejnych wyzwań, czy miała do niej szczególny sentyment. Każda wiąże się z jakimś miejscem, miejsce zaś ze smakiem. Dlatego w książce o tytule “Dobrissimo. Opera od kuchni” nie zabrakło kilku słów o jedzeniu i (co okazało się dla mnie zaskoczeniem) kilku prostych, sprawdzonych przepisów.

Bo i pomysł na książkę zrodził się w dość nietypowych okolicznościach! Wszystkiemu winna pandemia. Gdy świat zwolnił, a ludzie zamknęli się w czterech ścianach własnych domów, sceniczna diva zwróciła się ku sztuce szalenie wymagającej i nieznoszącej kompromisów - kulinarnej. Tak z biegiem czasu, z każdą kolejną potrawą kiełkowała myśl, której spełnieniem jest właśnie “Dobrissimo”.

Lektura okazała się niesamowitą przyjemnością. Miałam niemal wrażenie jakbym była w kawiarni na spotkaniu z bliską przyjaciółką. Ani przez moment nie robi się nudno ani rozwlekle. Aleksandra Kurzak potrafi w bardzo lekki, ale zajmujący zarazem sposób opowiadać o swojej pracy jak i samej operze. Zwykle tak właśnie jest: gdy człowiek szczerze się czymś pasjonuje, ma rozległą wiedzę w tej dziedzinie, a do tego bogate doświadczenie, to potrafi z równą pasją o tym opowiadać, a jego entuzjazm niechybnie udziela się otoczeniu. Tu nie jest inaczej.

Okazuje się, że opera nie jest tak straszna jak ją malują. Przeciwnie, nie brakuje w niej miłości, zazdrości, bólu i śmiechu, przez co potrafi być bardzo bliska prawdziwemu życiu - wszak w jednym i drugim pierwszoplanową rolę zawsze odgrywają uczucia. Pewna jestem, że nawet osoby zupełnie obojętne nie będą w stanie się ustrzec i spojrzą na nią przychylniejszym okiem, a może nawet skuszą się na coś więcej (wysłuchanie nagrania, może wyjście do opery?). Co mnie osobiście ujęło, to w jak niesamowity sposób życie prywatne Kurzak (a także jej męża, sławnego tenora, Roberto Alagna) splatało się z artystycznym i rolami odgrywanymi na scenie. Sprawdza się stare dobre powiedzenie, że najlepsze scenariusze pisze życie, nawet jeśli czasem jest to scenariusz na dramat.

Książka jest pięknie wydana, w twardej oprawie, wzbogacona wieloma zdjęciami. Jedyny minus, to waga - książka jest po prostu ciężka, co trochę dało mi się we znaki. Ale przy tak dobrym odbiorze ten jeden zarzut znaczy blisko tyle co nic. Powtórzę, “Dobrissimo” czytałam z wielką przyjemnością, delektując się strona po stronie, czego innym też życzę i, jeśli ktoś o to dba, szczerze radzę. Z pewnością jeszcze nieraz do niej wrócę.

mealibri.blogspot.com

“Dobrissimo. Opera od kuchni” Aleksandry Kurzak i Marzeny Rogalskiej to artystyczna biografia wybitnej polskiej sopranistki; szczera rozmowa o życiu, miłości, rodzinie, pasji do muzyki i jedzenia. Wszystko to tworzy idealnie splatającą się całość, którą można w absolutnym zapomnieniu rozkoszować się kartka po kartce ze smakiem.

Aleksandra Kurzak jest światowej sławy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka “Wiara skazanych” tematyką niejako wpisuje się w aktualny okołoświąteczny czas. Jest to druga po “Miłości skazanych” część rozmów prowadzonych przez Katarzynę Borowską z osobami odbywającymi karę pozbawienia wolności w polskich zakładach karnych. Autorka pracuje już nad trzecią, zarazem ostatnią odsłoną, dopełniającą cykl “Miłość, Wiara i Nadzieja Skazanych”. “Nadzieja skazanych” będzie zapisem rozmów z więźniarkami - matkami odbywającymi karę.

“Wiara skazanych. Rozmowy z Bogiem w więzieniu”, jak to zostało już nakreślone, jest zbiorem rozmów o Bogu, nawróceniu, religijności i życiu w ogóle, które autorka odbyła z więźniami, ale też osobami po drugiej stronie krat - kapelanami, służbą więzienną oraz osobami działającymi z ramienia fundacji, zaangażowanymi w duchowe życie osadzonych, zapewniającymi im wsparcie.

Skąd pomysł na książkę? Jest taki żart, który na pewno wszyscy znają: “Za co siedzisz?” “Za niewinność”. I choć, niestety, zdarza się i tak, to jednak za kratki nie trafia się za nic. Czasami jest to kradzież lub oszustwo, czasami przestępstwo najcięższego kalibru. Wyrok więzienia jest formą usankcjonowanego i możliwie jak najbardziej sprawiedliwego ukarania sprawcy przestępstwa; ma resocjalizować go, zadośćuczynić poszkodowanym i (w skrajnych przypadkach) przez odseparowanie zapewnić bezpieczeństwo społeczeństwu. Nie dziwi więc, że osoby z wyrokiem, jak to ujęła Katarzyna Borowska, zostają “wyrzucone na margines życia społecznego”. Otoczenie siłą rzeczy pozostaje nieufne wobec byłych skazanych, szczególnie recydywistów, i podejrzliwe co do ich “postanowienia poprawy”, bez znaczenia jest tu stojąca za nim motywacja. Z drugiej strony, to zwykle trudne doświadczenia stają się punktem zwrotnym w życiu, zalążkiem zmiany na lepsze. Ludzie skonfrontowani z konsekwencjami swoich czynów, zaczynają szukać większego sensu, celu, zwracają się ku sile wyższej, która niosłaby nadzieję na przebaczenie. Książka ma pokazać, że ludzie są w stanie się zmienić. W odpowiednich warunkach i przy szczerej chęci. Warto może dać im szansę?

Książka “Wiara skazanych” oscyluje wokół takich właśnie kwestii. Są w niej świadectwa nawróconych skazanych, którzy dzięki Bogu odnaleźli siłę i motywację by wrócić na drogę uczciwości. Niektórzy, po wyjściu na wolność, swoimi doświadczeniami postanowili dzielić się z innymi osadzonymi, osobistym przykładem pokazując, że wyrok nie musi już na zawsze definiować ich życia, że zło można przekuć w coś dobrego, ale wybór ostatecznie należy do nich. Przyznaję szczerze, że miałam poczucie rozdarcia czytając “Wiarę skazanych”. Z jednej strony, chcę wierzyć, że resocjalizacja działa, że ludzie się nawracają z drogi przestępczej, a wiara i zwykła ludzka chęć jest wystarczającą gwarancją. Jednak z drugiej, jestem bardzo sceptyczna. Szanuję bohaterów za to, że zdecydowali się otworzyć i opowiedzieć o swoich doświadczeniach i drodze do Boga. Jednakże obarczanie odpowiedzialnością za własne błędy i zatargi z prawem trudnej sytuacji rodzinnej, społecznej lub brakiem obecności Boga w życiu biorę cum grano salis. Jeśli książka miała mnie przekonać, to nie przekonała. Ale za to dała do myślenia.

Nieco perspektywy wprowadzają rozmowy z kapelanami i przedstawicielami służby więziennej. Dzielą się własnymi spostrzeżeniami na temat tego, jak to z tą wiarą za murami jest. Jednocześnie wprowadzają perspektywę bardziej przyziemną, administracyjno-prawną, co uważam za ciekawy wątek, bo z racji, że nigdy nie zagłębiałam się w tematy związane z więziennictwem, nie miałam też wiedzy o toczącym się wewnątrz życiu, jego prawach i zasadach. Teraz wiem co nieco.

“Wiara skazanych” Katarzyny Borowskiej pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie lubię natchnionych opowieści w stylu: “Nie wierzyłem. Uwierzyłem.”, w których brak prawdziwej głębi, a początkowo miałam wrażenie, że właśnie na taką lekturę trafiłam. Całe szczęście nie! Pierwszym rozmowom faktycznie brakuje nieco treści - sprawiają wrażenie powierzchownych, przez co trudno znaleźć wspólny grunt z bohaterami, zrozumieć ich sytuację czy może nawet poczuć jakiegoś rodzaju empatię. Jednak im dalej tym lepiej. Kilka relacji rzeczywiście mnie wciągnęło. Głównie dlatego, że można było na ich podstawie trochę poznać bohaterów. W tego typu publikacjach bardziej osobiste i pełne szczerości podejście sprawdza się znacznie lepiej niż ogólniki. Z kolejnymi stronami zainteresowanie rosło. Wciąż jednak życzyłabym sobie, by rozmowy te miały bardziej intymny, głębszy wymiar.

Ciekawe okazało się zajrzenie za kraty więzienia. Jest to świat, zupełnie mi obcy, niezrozumiały i - nie ukrywam - budzący złe skojarzenia. Zapewne nie jestem w tych odczuciach osamotniona. Ale koniec końców, każdy człowiek to inna historia. Dzięki Katarzynie Borowskiej poznacie kilka z nich.

mealibri.blogspot.com

Książka “Wiara skazanych” tematyką niejako wpisuje się w aktualny okołoświąteczny czas. Jest to druga po “Miłości skazanych” część rozmów prowadzonych przez Katarzynę Borowską z osobami odbywającymi karę pozbawienia wolności w polskich zakładach karnych. Autorka pracuje już nad trzecią, zarazem ostatnią odsłoną, dopełniającą cykl “Miłość, Wiara i Nadzieja Skazanych”....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Propozycja dżentelmena" Julii Quinn - była “Duma i uprzedzenie”, przyszła pora na “Kopciuszka”. Przyszła też pora, by kolejny przedstawiciel licznej rodziny Bridgertonów ugodzony został strzałą amora. Na kogo padnie tym razem? Na Benedicta. I jak to u Bridgertonów, nie obędzie się bez komplikacji, a jeśli dobrze pójdzie, wszystko owionie jeszcze delikatna mgiełka skandalu. Czyli dokładnie to, co fani serii Julii Quine lubią najbardziej.

Sophie Beckett, winowajczyni omawianego miłosnego uniesienia, jest nieślubnym dzieckiem hrabiego Penwood. Nigdy nie została przez niego oficjalnie uznana, ale odkąd po śmierci matki trafiła pod jego opiekę, właściwie nie miała powodów do narzekań - zapewnił jej bezpieczeństwo, dach nad głową, opłacił edukację i zabezpieczył przyszłość. W swojej skomplikowanej sytuacji nie mogła pragnąć niczego więcej. Z idealnego obrazka brakowało jej jedynie miłości ojca i pełnej rodziny. Niestety, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko uległo zmianie.

Najpierw hrabia postanowił się ożenić, czego przykrą konsekwencją było wkroczenie świeżo poślubionej małżonki i jej córek w życie wrażliwej i kompletnie nieprzygotowanej na to istoty, jaką była Sophie. Później hrabia Penwood zmarł, a wraz z tym tragicznym wydarzeniem zmieniła się pozycja Sophie w domu. Nie była już wychowanką pana domu, nie była jego nieślubną córką. Z niegdyś niezwykle niewygodnego intruza, teraz stała się służącą własnej “macochy” i jej zepsutych latorośli. Zaborcza hrabina właściwie nigdy nie ukrywała niechęci wobec Sophie, a w zaistniałej sytuacji już nic nie stało na przeszkodzie, by pokazać dziewczynie, gdzie jej miejsce i pozbyć się jej, gdy tylko będzie to możliwe. A taka okazja w końcu się nadarzyła: bal maskowy Bridgertonów.

Oczywiście Sophie nie miała co liczyć na zaproszenie, a nawet jeśli jakimś sposobem by je otrzymała, macocha nigdy nie dopuściłaby do takiej kompromitacji - pozwolić bękartowi bawić się z państwem? Nigdy w życiu! Ale przy wsparciu kilku ostatnich życzliwych osób w jej otoczeniu, Sophie udaje się wkraść na bal i zupełnie jak w “Kopciuszku” przykuwa uwagę mężczyzny niczym książę z bajki. Ona dobrze wie, kim jest ów kawaler. On zapamięta ją jako piękną nieznajomą. Nim czar pryśnie i rozstaną się by już nigdy się nie spotkać, mają ten jeden wieczór. Wieczór, który odmieni im obojgu życie. Nawet nie podejrzewają jak bardzo…

Opowieść o “Kopciuszku” należy do jednej z tych, które zawsze się sprawdzają i zawsze działają na odbiorców, szczególnie na kobiety. W tej odsłonie nie jest inaczej. W pierwszej chwili pomysł na powieść wydał mi się sztampowy. Nie spodziewałam się, że książka mnie wciągnie, a co więcej przekona do siebie. Ale jednak sposób, w jaki autorka buduje bohaterów, jej styl i miejscami przeplatane humorem i pikanterią sytuacje, wszystko to jakby odświeża starą, dobrą historię. Fani serii o Bridgertonach będą zadowoleni. Coś mi też mówi, że niedługo nadejdzie i pora na kolejnego z braci, Colina Bridgertona… Czyżbym miała rację?

mealibri.blogspot.com

"Propozycja dżentelmena" Julii Quinn - była “Duma i uprzedzenie”, przyszła pora na “Kopciuszka”. Przyszła też pora, by kolejny przedstawiciel licznej rodziny Bridgertonów ugodzony został strzałą amora. Na kogo padnie tym razem? Na Benedicta. I jak to u Bridgertonów, nie obędzie się bez komplikacji, a jeśli dobrze pójdzie, wszystko owionie jeszcze delikatna mgiełka skandalu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ile jesteś w stanie zrobić dla kogoś, kogo kochasz? Ile jesteś w stanie poświęcić? Ile zaryzykować?

Nina jest młodą, inteligentną kobietą, absolwentką historii sztuki z wielkimi aspiracjami. Niestety jej życie nie do końca ułożyło się tak, jak to sobie zaplanowała. Odkąd trzy lata temu u jej matki, Lily, zdiagnozowano nowotwór, Nina wzięła na siebie ciężar opieki nad nią i pokrycia kosztów leczenia, które okazały się przytłaczająco wysokie. To zmusiło ją do podjęcia, że tak to ujmę, rodzinnej profesji. A tak, Nina jest oszustką! Podobnie jak niegdyś jej matka, tak jak jej od dawna nieobecny ojciec, zupełnie jak jej zniewalająco czarujący i zabójczo przystojny partner, Lachlan. Ale nie jest zwyczajną oszustką. Nie traci czasu na małe przekręty i okradanie przypadkowych ludzi. Nina za cel obiera sobie wyłącznie tych bardzo bogatych i zepsutych. Dzieciaki biznesmenów lub innych wpływowych ludzi, gwiazdeczki Instagrama i influencerów, chwalących się w mediach społecznościowych beztroskim życiem w luksusie. Przy tym nic nie pozostawia przypadkowi. Najpierw dokładnie studiuje konta potencjalnych ofiar, poznaje ich zwyczaje i słabości, potem zbliża się do nich, a nim zdążą zorientować się w sytuacji, znika. Ona naprawdę zna się na tej robocie. I jest w tym zaskakująco dobra.

Nawrót choroby matki stawia ją w wyjątkowo trudnej sytuacji. Musi czym prędzej zdobyć pieniądze na leczenie. W poczuciu desperacji ucieka się do większego niż zwykle ryzyka. Postanawia udać się do Stonehaven nad jeziorem Tahoe, miejsca pełnego wspomnień - dobrych i złych; miejsca, w którym lata temu przeżyła coś ważnego, z którego wyjeżdżała nagle, bez oglądania się za siebie. Teraz musi tam wrócić - z nową tożsamością, z desperackim planem na zdobycie pieniędzy. Przysłowie głosi, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Czy sprawdzi się w przypadku Niny?

“Oszustka” ma mocny początek, taki wciskający w fotel i powracający w trakcie lektury pytaniem: o co chodzi? Dalej rozwija się powoli, stopniowo odkrywa zawiłości z przeszłości bohaterów i równie stopniowo wikła czytelnika w fabułę, coraz bardziej pobudzając ciekawość. Autorka sprawnie manewruje, zacierając ślady mogące doprowadzić czytelnika do rozwiązania. Mnoży motywy, dokłada zwroty akcji. Ciekawie się to czyta. Nie ma nudy. Podchodziłam do niej bez konkretnego nastawienia, gotowa na to co przyniesie. I pozytywnie mnie zaskoczyła!

Nie udało się uniknąć odrobiny naiwności. Tym bardziej szkoda, że na owej naiwności wznosi się rdzeń fabuły książki. Pozostają też kwestie, które moim zdaniem nie doczekały się rozwiązania. Jednak nie zmienia to faktu, że pochłaniałam książkę Janelle Brown strona po stronie i nie mogłam się oderwać. Momentami relaksuje, innym razem trzyma w napięciu. Interesujące połączenie.

Nie znałam wcześniej twórczości Janelle Brown, ale po “Będę tobą” i teraz “Oszustce” myślę, że będę się jej uważniej przyglądać.

mealibri.blogspot.com

Ile jesteś w stanie zrobić dla kogoś, kogo kochasz? Ile jesteś w stanie poświęcić? Ile zaryzykować?

Nina jest młodą, inteligentną kobietą, absolwentką historii sztuki z wielkimi aspiracjami. Niestety jej życie nie do końca ułożyło się tak, jak to sobie zaplanowała. Odkąd trzy lata temu u jej matki, Lily, zdiagnozowano nowotwór, Nina wzięła na siebie ciężar opieki nad nią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Relacje między rodzeństwem należą do jednych z tych najtrudniejszych. Ufam, że rozumie to każdy, kto ma siostrę czy brata. Dorastamy z nimi, dzielimy życie i przestrzeń, i co by się nie wydarzyło, i jak bardzo rozeszły się nasze dorosłe drogi, zawsze pozostają bliscy. Dla nich moglibyśmy zabić, mimo że zdecydowanie częściej mamy ochotę zabić ich. Ot cały paradoks!

Bohaterki “Będę tobą” Janelle Brown, Elli i Sam, są bliźniaczkami. Elli zawsze była tą bardziej skrytą, zrównoważoną, odpowiedzialną. Sam cechował wolny duch, głód szybkiego życia bez troski o konsekwencje. Niegdyś łączyła je bardzo bliska relacja. Były dla siebie nawzajem powierniczkami najskrytszych sekretów. Dawały jedna drugiej bezwarunkowe wsparcie w burzliwym dzieciństwie i w pierwszych latach dorosłości. Rozumiały się bez słów. Dość szybko przekonały się też, że potrafią naśladować jedna drugą - w gestach, w spojrzeniu, w sposobie bycia. To plus uderzające podobieństwo fizyczne, dawało im szansę na zamianę rolami, gdy tylko tego chciały lub potrzebowały. Oczywiście w tajemnicy przed otoczeniem. Z biegiem lat ich drogi rozeszły się. Każda na swój sposób starała się ułożyć sobie życie. Z różnym skutkiem. Kilka złych decyzji, kilka nieporozumień i gorzkich słów sprawiło, że kontakt ostatecznie się urwał.

Nieoczekiwanie Elli znika. Wyjeżdża pod pretekstem wizyty w spa, gdy jednak nie wraca w przewidywanym czasie, jasne staje się, że to nieprawda, albo co gorsza, że wydarzyło się coś złego. Przepadła i nikt nie wie, gdzie jest i jak do niej dotrzeć. To zachowanie zupełnie nie w jej stylu. A przynajmniej nie w stylu dawnej Elli. W związku z zaistniałą sytuacją, na Sam spada obowiązek zaopiekowania się niedawno adoptowaną kilkuletnią siostrzenicą, której dotąd nie miała okazji poznać. Wkrótce okazuje się, że Elli od pewnego czasu wiodła dość skryte życie. Powolny rozpad idealnego małżeństwa pchnął ją w kierunku podejrzanej organizacji coachingowej, która wywarła na nią ogromny wpływ. Czy ma ona coś wspólnego z nagłym wyjazdem Elli? Przed Sam trudne zadanie odnalezienia zaginionej. Jednak wcześniej będzie musiała wypełnić luki powstałe w życiorysie siostry, układając w logiczną całość pozornie chaotyczne i niepowiązane ze sobą fakty. W końcu, by ratować Elli, będzie musiała stać się swoją siostrą.

“Będę tobą” Janelle Brown nie jest typowym thrillerem. Pojawiają się w niej, bardzo istotne dla fabuły, wątki obyczajowe i dramatyczne, które właściwie przejmują większość uwagi w pierwszej połowie lektury. Dlatego właściwa akcja z początku rozkręca się dość wolno. Zaczyna zacieśniać się po około stu stronach. Niemniej historia wciągnęła mnie. Skłamałabym twierdząc, że nie czytałam z niecierpliwością. Chciałam dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło i co najważniejsze - jak to się skończy! Zaintrygował mnie pomysł przejęcia tożsamości jednej siostry przez drugą, choć mam poczucie niewykorzystanego potencjału. Ciekawe jest wplecenie w fabułę wątku sekty / organizacji coachingowej. To, jak tego typu grupy wykorzystują wrażliwych, często zagubionych lub po prostu podatnych na wpływ ludzi, zasługuje na większą uwagę. Należy o tym mówić głośno, dla przestrogi. Należy o tym pamiętać, bo nie wiemy, czy nas samych kiedyś nie spotka coś podobnego. Nie wiemy, co czeka na nas za rogiem.

Będę z większą uwagą przyglądać się twórczości Janelle Brown.

(mealibri.blogspot.com)

Relacje między rodzeństwem należą do jednych z tych najtrudniejszych. Ufam, że rozumie to każdy, kto ma siostrę czy brata. Dorastamy z nimi, dzielimy życie i przestrzeń, i co by się nie wydarzyło, i jak bardzo rozeszły się nasze dorosłe drogi, zawsze pozostają bliscy. Dla nich moglibyśmy zabić, mimo że zdecydowanie częściej mamy ochotę zabić ich. Ot cały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zakochałam się! Dosłownie! Od pierwszego wejrzenia i zupełnie bez pamięci zakochałam się w “Porysunniku” Magdy Danaj. Twórczość autorki znam i śledzę od dawna, więc moja niecierpliwa ciekawość była ogromna. I choć częściowo wiedziałam czego mogę się spodziewać, to i tak spotkało mnie niemałe zaskoczenie.

“Porysunnik” to więcej niż zwykły planer. Autorka określa go jako “towarzysza codzienności - powiernika planów podboju świata i koślawych bazgrołów” oraz “pamiętnik chwil ulotnych i dziennik prozy codzienności”. Co do podboju świata, to nie wiem, ale reszta się zgadza. Widać też, że z takim właśnie zamysłem go tworzyła. To ilustrowany pełnymi humoru grafikami notatnik, który nie tylko pomaga zaplanować czas na codzienne aktywności i dalekosiężne plany, ale przypomina o bardzo ważnej prawdzie - że czasem trzeba sobie odpuścić, bez wyrzutów sumienia! Przeglądając “Porysunnik”, miałam wrażenie zawiązującego się między nami dialogu. Zupełnie jakbym spotkała bliską przyjaciółkę, która zna mnie na wylot. Często mam tak z rysunkami Magdy Danaj. Mam wrażenie, że przelewa w obrazy to, co zdarza mi się myśleć i czuć. To, co wiele z nas, kobiet, myśli i czuje. To przedziwne doświadczenie, trzymać w rękach pamiętnik, który sam skłania do refleksji lub zwierzeń, który w kilku prostych słowach dodaje otuchy, a innym razem sprowadza na ziemię, przypominając, że przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i czasem oczekujemy od siebie zbyt wiele.

Szczerze podziwiam kreatywność, pomysł i ogrom pracy włożony przez autorkę w wykonanie. To naprawdę widać. “Porysunnik” jest bardzo estetycznie wydany. Twarda i urzekająca okładka, wnętrze pełne ilustracji, ale też miejsca na własne notatki, do tego dobre rady i rozbrajające “złote myśli”, dołączone na końcu naklejki - wszystko to składa się na ten wyjątkowy osobisty dziennik. Całość utrzymana jest w stylistyce i humorze typowym dla Magdy Danaj, co bardzo mnie cieszy. Z wielką przyjemnością się go przegląda, ale jestem pewna, że odkrywany z biegiem czasu, strona po stronie w trakcie zapisywania też sprawi właścicielkom sporo frajdy. Tylko że na razie trochę szkoda mi go psuć swoimi bazgrołami… Ot, dylemat!

“Porysunnik“ Magdy Danaj szczerze polecam. Zbliżają się mikołajki, później Gwiazdka i Nowy Rok - świetnie sprawdzi się jako prezent dla przyjaciółki, siostry czy córki! Mój przyszedł z listem od autorki. To bardzo miły gest. Naprawdę widać, że włożyła w ten notatnik serce, przez co stał mi się jeszcze bliższy.

Zalecenia autorki: “Pisz, rysuj, czytaj, kochaj”. Ostatnie odhaczone!

(mealibri.blogspot.com)

Zakochałam się! Dosłownie! Od pierwszego wejrzenia i zupełnie bez pamięci zakochałam się w “Porysunniku” Magdy Danaj. Twórczość autorki znam i śledzę od dawna, więc moja niecierpliwa ciekawość była ogromna. I choć częściowo wiedziałam czego mogę się spodziewać, to i tak spotkało mnie niemałe zaskoczenie.

“Porysunnik” to więcej niż zwykły planer. Autorka określa go jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wydawnictwo Znak może poszczycić się kolejną świetną publikacją. Tym razem jest to “Czasem czuję mocniej” Agnieszki Jucewicz. Książka stanowi zbiór pełnych szczerości wywiadów z osobami, które w pewnym momencie życia dotknął kryzys psychiczny - czasem wywołany traumatycznym zdarzeniem, czasem bezpośrednio związany ze zdiagnozowanymi u nich zaburzeniami. Każda przedstawiona historia jest wyjątkowa. Każda warta poznania. Z każdej wyciągnąć można wartościową lekcję.

Rozmówcy to osoby, które czytelnicy mogą kojarzyć; które aktywnie, w mniejszej lub większej skali, angażują się w oswajanie wciąż niewygodnego tematu jakim są zaburzenia i choroby psychiczne, choćby właśnie poprzez dzielenie się z innymi swoimi doświadczeniami. Opowiadają jaką drogę przebyli nim ostatecznie zrozumieli i zaakceptowali to, że mają problem, o tym jak szukali pomocy i gdzie ją znaleźli, w końcu też o wpływie choroby na ich codzienne życie kiedyś i dziś. Autorka daje wszystkim wolną i bezpieczną przestrzeń do intymnych zwierzeń, dzięki czemu czytelnik ma szansę spojrzeć chociażby na schizofrenię, PTSD, ataki paniki, depresję czy hipochondrię z perspektywy osoby chorej; spojrzeć jej oczami, bez narosłych legend lub uprzedzeń. Zdecydowanie jest to główny atut tej książki.

I tu dotykamy ważnej kwestii. Większość publikacji o zdrowiu psychicznym (jeśli nie wszystkie) ma wspólną cechę: wprost mówią o stygmatyzacji chorych, w tym przypadku nie jest inaczej. Przeważnie to właśnie ze strachu przed negatywną oceną otoczenia nie szukamy pomocy, nawet jeśli bardzo jej potrzebujemy. Wstydzimy się. Przypadłości fizyczne lepiej rozumiemy, znajdujemy też więcej społecznej akceptacji dla wynikających z nich ograniczeń. Kiedy się pojawiają, wiemy jak sobie z nimi radzić: łykamy tabletki, zmieniamy dietę, unikamy tego, co nam szkodzi, jeśli trzeba poddajemy się operacji. Kiedy choroba toczy umysł sprawa nie jest taka prosta. Trudno zdystansować się wobec własnej psychiki, kiedy to właśnie z nią przede wszystkim się utożsamiamy. Trudno poddać jej funkcjonowanie w wątpliwość. Jest to tym bardziej skomplikowane, gdy pojawiają się natarczywe myśli lub wewnętrzny przymus podejmowania określonych zachowań, które dla chorego jawią się jako zupełnie logiczne i wytłumaczalne, choć dla otoczenia są dziwactwem, żeby nie powiedzieć szaleństwem. Dopiero kiedy nasz własny umysł zwraca się przeciw nam, odkrywamy jak bezbronni jesteśmy. Na osoby z diagnozą choroby psychicznej nauczyliśmy się patrzeć z lękiem. Wobec chorych na depresję, anoreksję lub bulimię jesteśmy hiperkrytyczni. Zupełnie jakby ich stan był wyłącznie kwestią wyboru i nie zasługiwał na współczucie. Jakby sami byli sobie winni. Zatem kiedy kryzys dotyka nas osobiście, kogo mamy winić, jeśli nie siebie samych? Jak mamy go postrzegać, jeśli nie jako objaw wewnętrznej słabości?

Nie zdajemy sobie sprawy jak trudne do przezwyciężenia potrafią być kryzysy psychiczne, dopóki sami ich nie doświadczymy. Samotność i nieprzychylne nastawienie otoczenia też nie ułatwiają powrotu do równowagi. Dlatego tak cieszy mnie obecność na rynku “Czasem czuję mocniej” i podobnych jej publikacji. To ważne, by oswajać społeczeństwo z tym niezwykle ważnym tematem, bo dotyka więcej osób niż nam się wydaje, a ich liczba ciągle wzrasta, co też raczej prędko się nie zmieni. Zaburzenia psychiczne są (co najmniej) równie ograniczające, co choroby fizyczne. Przysparzają realnego cierpienia, którego nikt świadomie nie wybiera. Otoczenie nawet go nie dostrzega. Obarczanie odpowiedzialnością za nie samych chorych jest niesprawiedliwe. Oczekiwanie, że po prostu wezmą się w garść, niezwykle naiwne. Z własnego doświadczenia wiem, że tego typu kryzysy przychodzą po cichu. Niezwykle łatwo je przeoczyć, czasem wygodniej bagatelizować. Powaga sytuacji uderza nas zbyt późno - gdy już mają nad nami kontrolę.

Szczerość z jaką bohaterzy “Czasami czuję mocniej” mówią o swoich słabościach, lękach, błędach jest ujmująca, a niestety rzadko spotykana. Mimo iż poruszają bardzo ciężkie emocjonalnie kwestie, książka ma pozytywny wydźwięk. Z kolejnych stron prześwieca nadzieja dla wszystkich tych, którzy zmagają się z podobnymi problemami w samotności, przekonani, że nie znajdą zrozumienia ani wsparcia jeśli zdecydują się głośno o nich opowiedzieć. Pora przełamać narosłe uprzedzenia i otwarcie mówić o profilaktyce zdrowia psychicznego oraz konsekwencjach jego zaniedbywania. Fragmenty, w których rozmówcy Agnieszki Jucewicz opisują swe przejścia najpierw z lekarzami pierwszego kontaktu, a dalej z terapeutami i personelem medycznym szpitali psychiatrycznych, dają do myślenia. Jeśli osobom bezpośrednio stykającym się z chorymi, których zadaniem jest niesienie specjalistycznej pomocy i emocjonalnego wsparcia często brakuje ludzkiej empatii, to trudno wymagać jej od zwykłych obywateli.

Może i długa droga przed nami, ale niech nikogo to nie zniechęca. Dla naszego własnego dobra nie bójmy się mówić głośno o tym, co nas trapi. Nie bądźmy ślepi ani głusi na problemy naszych bliskich. Z kryzysem można sobie poradzić. Z chorobą psychiczną można żyć. Z chorymi psychicznie można żyć. Trzeba jednak przede wszystkim zaakceptować istnienie choroby i podjąć leczenie.

(mealibri.blogspot.com)

Wydawnictwo Znak może poszczycić się kolejną świetną publikacją. Tym razem jest to “Czasem czuję mocniej” Agnieszki Jucewicz. Książka stanowi zbiór pełnych szczerości wywiadów z osobami, które w pewnym momencie życia dotknął kryzys psychiczny - czasem wywołany traumatycznym zdarzeniem, czasem bezpośrednio związany ze zdiagnozowanymi u nich zaburzeniami. Każda przedstawiona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tadeusz Kościuszko wielkim bohaterem był! Jednak ze względu na historyczne znaczenie insurekcji i jej konsekwencje dla Polski, niektóre inne epizody z jego niezwykłego życia są zazwyczaj w podręcznikach do historii pomijane lub co najwyżej wzmiankowane. Przykładem jest jego nieoceniona rola w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Książka “Testament czyli opowieść o Tadeuszu Kościuszce słowami jego ordynansa, syna afrykańskiego księcia Agrippy Hulla” (rekordowo długi tytuł musicie przyznać) koncentruje się właśnie na niej.

Agrippa Hull to postać historyczna. To afroamerykanin, który brał udział w rewolucji amerykańskiej pełniąc rolę ordynansa Tadeusza Kościuszki. Cezary Harasimowicz słowami dobiegającego już kresu życia Grippy’ego snuje opowieść o tym, jak generał Polak o niemożliwym do wymówienia nazwisku pomógł Amerykanom wywalczyć niepodległość. Powraca więc do obrony Filadelfii, bitwy pod Saratogą oraz budowy sławnej fortyfikacji w West Point. W wielu krytycznych dla przebiegu i wyniku wojny momentach w pełnych uznania słowach przedstawia Kościuszkę jako genialnego stratega, dowódcę, inżyniera i wizjonera. Ale co najważniejsze człowieka wrażliwego na niedolę ludzką, kierowanego wiarą w wolność i równość wszystkich stanów i ras, jak też dalece zaangażowanego w ruch abolicjonistyczny. To właśnie idee związane ze zniesieniem niewolnictwa i całkowitym wyzwoleniem czarnoskórych mieszkańców Stanów są tak naprawdę głównym motywem tej książki.

Powierzenie narracji Grippy’emu było świetnym pomysłem, choć przyznaję, że w pierwszej chwili miałam co do tego wątpliwości i przełamanie się zajęło mi trochę czasu, szczególnie ze względu na stylizowany język. Niemniej nadaje to książce prostego, bezpośredniego (ludzkiego rzec można) charakteru. Grippy nie przebiera w słowach, mówi jak jest z niepohamowaną szczerością, czasem całkiem serio, czasem raczej nie; niczego niepotrzebnie nie upiększa. Przede wszystkim zdradza jak syn afrykańskiego księcia został najpierw marnie obutym ordynansem przyszłego bohatera narodowego, a z czasem jego wiernym towarzyszem i oddanym przyjacielem. We wspomnieniach z rozmów mężczyzn wyłaniają się paralele między sytuacją niewolników w Ameryce i chłopów pańszczyźnianych w Polsce oraz sytuacją polityczną i dążeniami niepodległościowymi obu krajów. Jest to perspektywa, której zwykle nie bierze się pod uwagę. Wydaje się, że są to zjawiska nazbyt złożone i odległe by je porównywać, a jednak wolność to wolność - wszędzie smakuje tak samo, zawsze ma tę samą wartość. Dzieje Polski i Ameryki nigdy nie wydawały się tak bliskie.

“Testament czyli opowieść o Tadeuszu Kościuszce słowami jego ordynansa, syna afrykańskiego księcia Agrippy Hulla” autorstwa Cezarego Harasimowicza to świetna, wciągająca lektura, nad którą warto się zatrzymać i zadumać. Lekko napisana stylizowanym językiem z odpowiednią dawką humoru. W przyjemny sposób przedstawia garść jakże ważnej historii. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ją polecić.

A okładka jest urzekająca.

(mealibri.blogspot.com)

Tadeusz Kościuszko wielkim bohaterem był! Jednak ze względu na historyczne znaczenie insurekcji i jej konsekwencje dla Polski, niektóre inne epizody z jego niezwykłego życia są zazwyczaj w podręcznikach do historii pomijane lub co najwyżej wzmiankowane. Przykładem jest jego nieoceniona rola w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Książka “Testament czyli opowieść o...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zrozum siebie. Psychologiczny przewodnik po świecie przeżyć wewnętrznych Maciej Rajewski, Zofia Szynal
Ocena 7,0
Zrozum siebie.... Maciej Rajewski, Zo...

Na półkach: , , , ,

Piętnaście procent chorych na depresję popełni samobójstwo; w większości będą to mężczyźni. Tak wskazują dane statystyczne. Depresja nie jest wymysłem millenialsów, jest realną chorobą, z którą większość społeczeństwa prędzej czy później będzie miała styczność, bezpośrednio lub poprzez bliską osobę. Wzrost zachorowań jest w dużej mierze konsekwencją współczesnego stylu życia, który nie sprzyja równowadze psychicznej: przewlekły stres, przepracowanie, deficyt wartościowego wypoczynku, presja otoczenia, media społecznościowe, trudności w nawiązywaniu głębszych relacji międzyludzkich. Nie zapominajmy jednak, że jest to zaledwie jedno z wielu znanych zaburzeń tej natury. I niech to da nam do myślenia.

Żyjemy w bardzo intensywnych, stresogennych czasach. W związku z tym bardziej cenimy nasze zdrowie psychiczne i świadomie zmierzamy do jego utrzymania lub w razie potrzeby - poprawy. Ponadto w ostatnim czasie coraz więcej uwagi, czasu i energii poświęcamy samodoskonaleniu, skąd rosnące zainteresowanie wszelkiego rodzaju coachingiem. Niestety, mimo dobrych chęci, często sięgamy po niewłaściwe metody oczekując łatwych rozwiązań i natychmiastowych rezultatów, na czym zyskują pseudoterapeuci i autorzy instant-poradników. Większość w najlepszym wypadku oferuje doraźne rozwiązania, w najgorszym utwierdza w nieadaptacyjnych przekonaniach. To trochę tak, jakby przykleić plaster na rozerwaną tętnicę. Poprawa jest złudna. Świadomi problemu wykwalifikowani psychoterapeuci, Zofia Szynal i Maciej Rajewski, przychodzą z pomocą tym, którzy oczekują czegoś więcej.

Książka “Zrozum siebie. Psychologiczny przewodnik po świecie przeżyć wewnętrznych” ma dostarczyć czytelnikom podstawowej wiedzy, dzięki której będą oni w stanie poprzez autorefleksję lepiej zadbać o swoją kondycję psychiczną. Autorzy nie obiecują remedium na wszystkie bolączki. Starają się zwrócić uwagę na to, jak złożonym (i delikatnym) zjawiskiem jest ludzka psychika, a przez to uświadomić, że na większość problemów prostych odpowiedzi nie ma. Każdy z nas jest osobą: indywidualną i niepowtarzalną istotą, której życie wewnętrzne kształtuje się pod wpływem różnorodnych czynników. Proces ten trwa całe życie, nawet jeśli jego dynamika się zmienia. Na każdym etapie mogą pojawić się trudności, które zbagatelizowane w przyszłości mają szansę przeobrazić się w poważniejszą dysfunkcję. Jeśli chcemy osiągnąć równowagę psychiczną lub (jak to określają autorzy) dobrostan, musimy lepiej poznać siebie. Zrozumieć, co jest źródłem naszego złego samopoczucia, skąd biorą się dane emocje i co sygnalizują, dlaczego pewne słowa lub gesty wzbudzają w nas gwałtowne reakcje. Wykorzystując wiedzę zawartą w “Zrozum siebie” mamy szansę rozwinąć samoświadomość (niezbędną dla kontroli naszych emocji i myśli, zmiany zachowania), a w dłuższej perspektywie wyrobić w sobie nawyki, które korzystnie wpłyną na jakość naszego życia.

“Zrozum siebie. Psychologiczny przewodnik po świecie przeżyć wewnętrznych” Macieja Rajewskiego i Zofii Szynal to kolejna świetna książka wydana w ostatnim czasie przez wydawnictwo Znak. Jest bardzo dobrze napisana, wciągająca, pełna treści oraz merytorycznej wiedzy ubranej w przyswajalną formę; przejrzyście rozwija myśl autorów nie gubiąc czytelnika w ilości wątków. Faktycznie przypomina pasjonującą wyprawę przez ludzką psychikę. Nie jest to głęboka akademicka analiza problematyki zdrowia psychicznego współczesnego społeczeństwa, ale do tego wcale nie aspiruje. Jej celem nie jest też zastąpienie profesjonalnej terapii - przeciwnie, podkreśla jej wartość. Ma być impulsem do poważnych przemyśleń nad samym sobą i z zadania tego wywiązuje się bezbłędnie. Ciekawym pomysłem było zawarcie w książce “refleksawek” - krótkich ćwiczeń skierowanych do czytelników, które mają w tym trudnym zadaniu pomóc oraz garść praktycznych wskazówek wartych wypróbowania w codziennym życiu.

Autorzy książki sporo uwagi skupiają też na samych chorobach i zaburzeniach psychicznych, dostarczając wiedzy o ich naturze, źródle, czynnikach wzmacniających i sposobach radzenia z nimi. Trudno byłoby odnieść się do nich wszystkich w prawdziwie wyczerpujący sposób, niemniej uważam, że nawet w takiej uogólnionej formie warto się zapoznać się z ich charakterystyką. Poza oczywistą szansą rozpoznania w nich własnych problemów, można w ten prosty sposób rozwinąć empatię. Zdecydowana większość społeczeństwa mierzy się z jakąś formą zaburzenia. Nikt nie jest całkowicie odporny. Im dłużej będziemy pozwalać na stygmatyzowanie osób chorych psychicznie, tym trudniejsze będzie znalezienie niezbędnej pomocy.

(mealibri.blogspot.com)

Piętnaście procent chorych na depresję popełni samobójstwo; w większości będą to mężczyźni. Tak wskazują dane statystyczne. Depresja nie jest wymysłem millenialsów, jest realną chorobą, z którą większość społeczeństwa prędzej czy później będzie miała styczność, bezpośrednio lub poprzez bliską osobę. Wzrost zachorowań jest w dużej mierze konsekwencją współczesnego stylu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka Kristin Leer “ADHD. Mózg łowcy i inne supermoce” to absolutny must have! To pozycja, którą powinien przeczytać każdy, kto zna osobę z ADHD, każdy nauczyciel, wychowawca, rodzic, ale i same osoby zdiagnozowane. A ponieważ nie piszę tego często, musicie mi zaufać.

Kristin Leer jest lekarzem psychiatrii, u której w wieku 44 lat stwierdzono ADHD - zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi. Dzięki diagnozie zrozumiała, dlaczego proste czynności często wydają się sprawiać jej więcej trudu niż innym. Poznawszy przyczynę swoich problemów, postanowiła zgłębić temat i znaleźć optymalny sposób na radzenie sobie z sytuacją dla siebie i syna, u którego stwierdzono to samo zaburzenie. Łącząc praktykę i wiedzę lekarską z osobistym zaangażowaniem zdobyła doświadczenie, którym teraz dzieli się poprzez tę książkę. Co więcej, popchnęło ją ono do zaskakującego wniosku: ADHD nie jest ułomnością, wręcz przeciwnie - jest supermocą!

W co najmniej jednej kwestii całkowicie zgadzam się z autorką. ADHD w świadomości większości społeczeństwa wciąż ma silnie pejoratywny wydźwięk - jako dysfunkcja, problem, a nawet hasło piętnujące odstępstwo od normy. Bardzo dobrze pamiętam, jeszcze z czasów szkolnych, jak problematycznym uczniom przypinano łatkę ADHD, dając do zrozumienia, że coś jest z nimi nie tak. Oczywiście pod samym pojęciem “problematyczny” kryć mogło się wszystko, ale głównie chodziło o niezdolność (lub niechęć) ucznia do podporządkowania się zasadom oraz niewywiązywanie się z obowiązków. Notoryczne rozkojarzenie, a co za tym idzie przeszkadzanie podczas lekcji, było zachowaniem uciążliwym zarówno dla nauczycieli jak i pozostałych uczniów, a więc nieakceptowalnym. Dziś widzę to nieco inaczej. Ponadto dzięki Leer zrozumiałam, że dla osób z ADHD życie z chorobą również bywa trudne i nie ma w tym ich winy. Niby oczywiste, ale jednak warto to sobie zakodować. To, co zdrowym (neurotypowym) osobom przychodzi łatwo, osobom z zaburzeniem wydaje się wyzwaniem ponad siły.

Sama Kristin Leer wzbrania się przed używaniem terminu “choroba”. Dla niej mózg z ADHD to po prostu mózg działający nieco inaczej, co nie musi oznaczać, że gorzej. I w tym właśnie kryje się supermoc! Choć zaburzenie to pociąga występowanie wielu negatywnych skutków, które wpływając na zachowanie mogą znacznie komplikować codzienne funkcjonowanie, to w pewnej mierze może mieć też pozytywne konsekwencje. Osoby z ADHD wykazują się wysoce rozwiniętą kreatywnością, innowacyjnym myśleniem. W sprzyjających warunkach potrafią osiągać hiperskupienie; bez reszty oddają się wtedy powiziętemu zadaniu aż do osiągnięcia zamierzonego rezultatu. Szczególnie pod tym ostatnim względem osoby neurotypowe przegrywają z kretesem. W zależności od kontekstu, wiele innych cech też można uznać za pozytywny wymiar tego, co przyjęło się nazywać dysfunkcją.

“ADHD. Mózg łowcy” Kristin Leer (powtórzę raz jeszcze) to zdecydowanie must have. Po lekturze odnoszę wrażenie, że dane mi było spojrzeć na świat z perspektywy osób zmagających się z ADHD, czego nie potrafiłabym zrobić wcześniej. Książka jest przepełniona treścią, ale nie przytłacza i nie nudzi. Napisana jest lekkim piórem; tekst swobodnie płynie, myśli są przejrzyste. Osobisty charakter bez wątpienia stanowi jej główny walor. Jeśli miałabym się przyczepić, to wyłącznie do paru momentów, kiedy autorka powtarza tę samą myśl, jednak nie ma to dla mnie większego znaczenia. Wartością dodaną są praktyczne porady przemycone w tekście, które mogą okazać się pomocne chociażby rodzicom dzieci z ADHD.

Wielu osobom wydaje się, że wiedzą czym jest ADHD, kiedy w rzeczywistości bazują wyłącznie na uprzedzeniach i domysłach - koncentrują się na symptomach problemu, a nie jego źródle. Dlatego ta książka jest tak ważna. Należy szerzyć świadomość i pobudzać empatię dla dobra nas wszystkich. Lepsze zrozumienie natury ADHD lub podobnych zaburzeń w przyszłości poskutkuje tym, że osoby zmagające się z nimi nie będą stygmatyzowane przez społeczeństwo jako ułomne, niezdiagnozowane ze względu na uprzedzenia otrzymają diagnozę, a zdiagnozowane niezbędną pomoc i narzędzia, które poprawią jakość ich życia. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że wczesne wykrycie i nazwanie problemu ma kluczowe znaczenie w jego rozwiązaniu.

Wszyscy mierzymy się z jakimiś słabościami. Zamiast uginać się pod ich ciężarem, musimy uczyć się stawiać im czoła i jeśli się uda, obracać w naszą siłę.

(mealibri.blogspot.com)

Książka Kristin Leer “ADHD. Mózg łowcy i inne supermoce” to absolutny must have! To pozycja, którą powinien przeczytać każdy, kto zna osobę z ADHD, każdy nauczyciel, wychowawca, rodzic, ale i same osoby zdiagnozowane. A ponieważ nie piszę tego często, musicie mi zaufać.

Kristin Leer jest lekarzem psychiatrii, u której w wieku 44 lat stwierdzono ADHD - zespół...

więcej Pokaż mimo to