Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Współpraca reklamowa @editiored

"Spętani przeznaczeniem" to debiut literacki Zuzanny Dominik i zarazem pierwszy tom serii "The Thomas Family". Debiuty literackie to dość specyficzny rodzaj książek, ponieważ sięgając po dzieło nowego autora, nigdy nie wiemy, czego możemy spodziewać się w środku. Nie inaczej było również w tym przypadku, ale ci, którzy czytają moje opinie nie od dziś, doskonale wiedzą, że uwielbiam ten dreszczyk emocji, który towarzyszy poznawaniu "świeżynek". Czy teraz kiedy jestem już po lekturze, mogę zaliczyć "Spętanych przeznaczeniem" do debiutów, które podbiły moje serce? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Głównym bohaterem historii jest Archer Thomas — wdowiec, który wychowuje trzy córeczki. Na co dzień Archer zajmuje się odziedziczonym po zmarłym ojcu ranczem, na którym mieszka od urodzenia. Życiowy dobytek Thomasów znajduje się w niezwykle atrakcyjnym miejscu, na które chrapkę ma jedna z firm skupująca nieruchomości. Czy zatem Archer otrzyma propozycję sprzedaży rodzinnej spuścizny?

Pewnego dnia na jego ziemi pojawia się niespodziewany gość. Brooklyn przyjechała na rancho, by przekonać Thomasów do sprzedaży swojej ziemi, jednak po tym, jak spektakularnie wylądowała w błocie i nie zrobiła dobrego pierwszego wrażenia na Archerze, postanawia nie przyznawać się do tego, w jakim faktycznie celu przybyła na jego ziemię. Dlatego, gdy mężczyzna zaproponował jej pobyt w swojej posiadłości w zamian za pomoc przy drobnych pracach domowych, nie wahała się ani chwili. Czy kobiecie uda się dogadać ze wszystkimi członkami rodziny Thomasów? Czy między Brooklyn a Archerem dojdzie do czegoś więcej? Co stanie się, gdy najstarszy z braci dowie się, jaki był prawdziwy powód pojawienia się Brooklyn w jego życiu? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym debiutem. Podczas czytania "Spętanych przeznaczenia" miałam trochę takie wrażenie, jakbym wybrała się z wizytą do starych dobrych znajomych, szczególnie że kiedyś miałam okazję oglądać film o podobnej tematyce, który również przypadł mi do gustu.

Bardzo spodobało mi się to, że autorka wprowadziła do historii motyw samotnego ojca. I to taki dość hardcorowy zwarzywszy na to, że dzieciaki Archera to trzy dziewczynki, z których dwie to nastolatki. Jednak jego postać i relację z córkami zostały opisane w taki sposób, że ani przez chwilę nie miałam wrażenia, że jest to tylko i wyłącznie fikcja literacka. Zresztą podobne odczucia miałam w stosunku do Brooklyn. Kreacja jej postaci również mnie zachwyciła, szczególnie jej przemiana z zahukanej przez apodyktycznych rodziców, zagubionej kobiety, w tę zdająca sobie sprawę z własnej wartości.

Myślę, że na uwagę zasługuje również fakt, że w książce pojawia się wiele pobocznych postaci, a przede wszystkim to, iż mamy okazję poznać braci Archera, którzy jak można się spodziewać po zapowiedzi drugiej części, po kolei staną się głównymi bohaterami kolejnych tomów serii. Dlatego z niecierpliwością będę wypatrywać premier ich historii.

"Spętani przeznaczeniem" to lekka, przyjemna i poruszająca książka, którą czyta się bardzo szybko, dlatego mam nadzieję, że pomimo iż jest to debiut literacki, dacie jej szansę i docenicie jej prostotę i niezwykły klimat, który w niej panuje.

Współpraca reklamowa @editiored

"Spętani przeznaczeniem" to debiut literacki Zuzanny Dominik i zarazem pierwszy tom serii "The Thomas Family". Debiuty literackie to dość specyficzny rodzaj książek, ponieważ sięgając po dzieło nowego autora, nigdy nie wiemy, czego możemy spodziewać się w środku. Nie inaczej było również w tym przypadku, ale ci, którzy czytają moje opinie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Satan's Affair" to pierwsza książka H.D.Carlton, którą miałam okazję przeczytać. I w sumie dobrze się stało, że nie sięgnęłam najpierw po "Haunting Adeline", ponieważ okazało się, że "Satan's Affair" to prequel tej historii. Seria "Cat and Mouse Duet" wywołuje bardzo wiele emocji wśród czytelników. Jedni ją kochają, drudzy uważają, że puka do dna od spodu. A jak będzie w moim przypadku? Czas pokaże, ale jestem dobrej myśli.

Główną bohaterką nowelki będącej wprowadzeniem do całej serii jest Sibel Dubois, którą przyjaciele mogą określać jako Sibby. Sibel jest młodą kobietą, która otrzymała wyjątkowy dar. Poprzez swoje wewnętrzne oko, widzi, które z osób pojawiających się na jej drodze, ma na swoim koncie nikczemne uczynki, a tym samym ich dusze są zgniłe. Czy degeneraci wychodzą cało ze spotkania z nią?

Jedno jest pewne. W nawiedzonym domu, pełnym ukrytych w nim potworów, do którego Sibel zwabia swoje ofiary, wszystko może się zdarzyć. Szczególnie że dziewczyna ma do pomocy swoich wiernych pomocników, którzy są na każde jej skinienie. Jednak kim tak naprawdę jest Sibel? Zwykłym mordercą czy zbawicielem świata? Czy panna Dubois powinna obawiać się wymiaru sprawiedliwości? Co stanie się, gdy na jej drodze stanie nowy pomocnik? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że "Satan's Affair" to jedna z tych historii, w której trup ściele się gęsto. Sięgając po tę książkę, byłam przekonana, że będzie to dark romans, jakich na rynku wydawniczym wiele, a tymczasem otrzymałam publikację, którą bardziej określiłabym mianem teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Dlatego z pewnością nie jest to lektura dla osób niepełnoletnich oraz tych o słabych nerwach.

Chociaż po przeczytaniu pierwszych rozdziałów miałam nieco mieszane uczucia, co do mojej oceny tej lektury, którą można by określić jako horror z licznymi elementami erotycznymi, ostatecznie bardzo mnie ta historia zaintrygowała. Szczególnie sama jej końcówka, kiedy na jaw wychodzą pewne sprawy, które wcale nie były oczywiste na samym początku.

Autorka stworzyła bardzo brutalną, ale niezwykle interesującą rzeczywistość, która aż prosi się o rozwinięcie, bo te kilka rozdziałów, które liczyła ta nowelka to dla mnie zdecydowanie za mało. Chętnie dowiedziałabym się więcej na temat dzieciństwa Sibby i jej życia w stworzonej przez jej ojca społeczności oraz na temat tego, jak wyglądała jej codzienność w miejscu, do którego ostatecznie trafiła.

Niemniej jednak lektura "Satan's Affair" sprawiła, że jeszcze bardziej jestem ciekawa tego, co wydarzy się w "Haunting Adeline" i "Hunting Adeline", więc myślę, iż te dwie pozycje nie będą już zbyt długo zalegać na mojej półce w oczekiwaniu na przeczytanie.

"Satan's Affair" to pierwsza książka H.D.Carlton, którą miałam okazję przeczytać. I w sumie dobrze się stało, że nie sięgnęłam najpierw po "Haunting Adeline", ponieważ okazało się, że "Satan's Affair" to prequel tej historii. Seria "Cat and Mouse Duet" wywołuje bardzo wiele emocji wśród czytelników. Jedni ją kochają, drudzy uważają, że puka do dna od spodu. A jak będzie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"We're just enemies" to kolejna publikacja autorstwa Leny M. Bielskiej, która wchodzi w skład uniwersum Arkansas. Jest to historia córki bohaterów "We're just friends" — Charlie Walker oraz Reeda Westa — syna bohaterów "Pana Westa". Obie te książki, przypadły mi do gustu, więc nie mogłam się doczekać, kiedy zagłębię się w losy drugiego pokolenia. Czy zatem "We're just enemies" trafiło na moją półkę dobrych publikacji? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Charlie Walker to dziewczyna, której adrenalina towarzyszy niemal każdego dnia, szczególnie gdy wsiada na swój motocykl i uczestniczy w wyścigach, których organizatorem jest jej były partner. Niestety, nie jest to jedyne nielegalne zajęcie, do którego chłopak ją zmusza. Przed dwoma laty Charlie uczestniczyła w kradzieży kolii, ale ostatecznie to nie ona została oskarżona o jej przywłaszczenie. Kto zatem został o to obwiniony?

Reed West wziął winę na siebie, ale poprzysiągł zemstę. Czy jego powrót po pobycie w ośrodku dla trudnej młodzieży przysporzy Charlie problemów? Czy chłopakowi uda się zemścić się na pannie Walker? Co wydarzy się, kiedy na jaw wyjdą wszystkie okoliczności kradzieży sprzed lat? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że jestem trochę zaskoczona tym, co znalazłam w tej książce. Lenę M. Bielską znam z historii, których fabuła kręci się głównie wokół romansu. Autorka zdążyła przyzwyczaić mnie do tego, że jej książki są pełne namiętności i zbliżeń pomiędzy bohaterami. Natomiast tutaj pierwsze skrzypce grało, coś zgoła innego. Jest to historia, która zdecydowanie skłania do refleksji na temat tego, że decyzje, które podejmujemy w swoim życiu, zawsze niosą za sobą jakieś konsekwencje.

Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów, którzy, chociaż są jeszcze bardzo młodzi, niosą na swoich barkach ogromny ciężar, który potrafiłby przytłoczyć niejednego dorosłego i bardziej doświadczonego bohatera.

Motyw enemies to lovers, który został wykorzystany w tej publikacji, był świetnie poprowadzony. Za każdym razem, kiedy West wypowiadał się, czy chociażby myślał niepochlebnie na temat panny Walker, czułam tę nienawiść i chęć zemsty, która była jego motorem napędowym. Jednak najbardziej urzekła mnie zmiana relacji między głównymi bohaterami, kiedy to do głosu zaczęły dochodzić emocje i skrzętnie skrywane uczucia, którymi oboje się darzyli.

Myślę, że na uwagę zasługuje również scena rozprawy sądowej, która miała miejsce pod koniec książki. Chociaż nie miałam nigdy okazji być w amerykańskim sądzie, poczułam ten niezwykły i tak różny od polskich realiów klimat, znany mi jedynie z seriali i produkcji filmowych. Nie wiem, czy w rzeczywistości wygląda to podobnie, ale autorka kupiła mnie tym na tyle, że jest to dla mnie wysoce prawdopodobne.

"We're just enemies" to kolejna historia Leny M. Bielskiej, która przypadła mi do gustu, więc myślę, że wielbiciele stworzonego przez nią uniwersum Arkansas będą zadowoleni z lektury. A jeżeli nie mieliście jeszcze okazji się z nim zapoznać, polecam zacząć od historii rodziców Charlie, która była początkiem tego uniwersum.

"We're just enemies" to kolejna publikacja autorstwa Leny M. Bielskiej, która wchodzi w skład uniwersum Arkansas. Jest to historia córki bohaterów "We're just friends" — Charlie Walker oraz Reeda Westa — syna bohaterów "Pana Westa". Obie te książki, przypadły mi do gustu, więc nie mogłam się doczekać, kiedy zagłębię się w losy drugiego pokolenia. Czy zatem "We're just...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Tron Królowej Słońca" to kolejna książka, którą miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja zawierająca motyw rywalizacji przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest Lor — młoda kobieta, która doskonale wie, czym jest przemoc, strach o własne życie oraz uczucie głodu. Wraz ze swoim rodzeństwem od dwunastu lat przebywa w Nostrazie — więzieniu, znajdującym się na terytorium królestwa Zorzy. Czy kiedykolwiek uda jej się wydostać z niewoli?

Podczas odbywania jednej z najgorszych kar, które można wymierzyć tym, którzy przebywają w Nostrazie, los postanawia dać jej szanse na zmianę swojego beznadziejnego położenia. Lor niespodziewanie trafia pod skrzydła Atlasa — Króla Słońca, w którego królestwie będzie musiała zmierzyć się z dziewięcioma innymi kobietami w zawodach, których tradycja została zapoczątkowana ponad osiem tysięcy lat temu. Czy Lor zostanie triumfatorką turnieju? Czy dzięki pobytowi w królestwie Słońca, uwierzy, że jej życie może być lepsze niż to, które wiodła w Nostrazie? Czy Król Zorzy będzie chciał ściągnąć ją z powrotem do swojej krainy? Jakie tajemnice kryje Uranos i jaki związek mają z nimi artefakty każdego z królestw? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że książka Nishy J. Tuli już od samego początku bardzo mnie zaintrygowała. Pomimo iż nie otrzymałam zbyt wiele informacji na temat świata, który został wykreowany przez autorkę, jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało w odbiorze. Dlaczego? W swojej książce Nisha J. Tuli postanowiła bowiem nie podawać wszystkiego na złotej tacy, tylko dawkować swoim czytelnikom pewne istotne informacje tak, aby zostały odkrywane powoli, w miarę jak fabuła posuwa się do przodu, co bardzo mi się podobało.

Motyw turnieju czy rywalizacji, który został wykorzystany w tej historii, również przypadł mi do gustu, ale osobiście uważam, że został potraktowany trochę po macoszemu. Myślałam, że skoro jest to jeden z głównych elementów książki, zostanie w znacznym stopniu rozbudowany i przede wszystkim opisany bardziej szczegółowo, a tymczasem miałam wrażenie, że autorka bardziej skupiła się na relacji między Lor a Królem Słońca, niż na samej walce o tytuł królowej. I chociaż kocham romanse, w tym konkretnym przypadku byłam nastawiona na więcej rywalizacji i niestety trochę się przeliczyłam.

Jeżeli chodzi natomiast o bohaterów, przyznaję, że Lor polubiłam już od samego początku. Lubię takie zadziory, a ona idealnie pasowała mi do opisywanej historii. Co do pozostałych postaci, nie będę się wypowiadać, bo niestety byłby to dość duży spoiler.

Myślę, że "Tron Królowej Słońca" jest dość dobrym początkiem serii "Artefakty Uranosa", dlatego z chęcią sięgnę po kolejne części, aby przekonać się, jak dalej potoczą się losy Lor oraz innych bohaterów.

"Tron Królowej Słońca" to kolejna książka, którą miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja zawierająca motyw rywalizacji przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest Lor — młoda kobieta, która doskonale wie, czym jest przemoc, strach o własne życie oraz uczucie głodu. Wraz ze swoim rodzeństwem od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Współpraca reklamowa @editiored

"Wpadka" to jeden z tych debiutów literackich, na który czekałam z niecierpliwością. Bardzo zaintrygował mnie ten tytuł nie tylko ze względu na opis historii, ale również z powodu samej autorki, której konto z recenzjami obserwuje od 2022 roku. Chociaż Katarzyna Lewandowicz dzieli się swoim literackim talentem na wattpadzie, nie miałam wcześniej okazji zajrzeć na jej konto, więc byłam bardzo ciekawa tego, jak osoba, która zazwyczaj znajduje się po drugiej stronie, poradzi sobie w nowej roli. Czy zatem "Wpadce" udało się skraść moje serce? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest Maria, kobieta przed trzydziestką, na którą wszyscy mówią Majka. Dziewczyna jest autorką felietonów, które pisze dla jednej z wrocławskich gazet. Maja nie ma stałego partnera, ale marzy o tym, by mieć rodzinę. Taką, która będzie przeciwieństwem tej, w której się wychowała. Czy jej się to uda?

Pewnego dnia na jej życiowej drodze pojawia się nowy sąsiad — Tomek, który zajął mieszkanie jej przyjaciela Aleksa, który wyjechał na staż za ocean, zaraz po tym, jak spędził z Mają upojną noc. Czy Tomek okaże się tym wymarzonym mężczyzną, na którego Maja czeka już od tak dawna? Czy fakt, że nowy sąsiad jest nieco młodszy od głównej bohaterki, będzie miało wpływ na ich relację? Co wydarzy się, kiedy Maja zorientuje się, że jest w ciąży z Aleksem? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że lektura "Wpadki" dość mocno mnie wymęczyła. W mojej ocenie historia jest dość nierówna. Ma wiele dobrych i interesujących fragmentów, ale również mnóstwo takich, które sprawiały, że wywracałam oczami i miałam ochotę dać sobie spokój z dalszym czytaniem.

Instant love to motyw, który nie należy do moich ulubionych, ale nie raz zdarzało mi się trafić na publikację z tym wątkiem, które skradły moje serce. Tutaj niestety tak nie było. Myślę, że w dużej mierze było to spowodowane tym, że bohaterowie byli w mojej ocenie bardzo niedojrzali. Rozumiem, że zarówno jedno, jak i drugie doświadczyło w swoim życiu wiele złego, ale podczas czytania cały czas miałam wrażenie, że żadne nie wyciągnęło wniosków z tego, czego mieli okazję doświadczyć.

Maja wiecznie obrażała się na cały świat i gdy coś działo się nie po jej myśli, uciekała, by uniknąć właściwej konfrontacji. Natomiast Tomasz miał duże problemy ze szczerością, które wiecznie doprowadzały do tego, co napisałam powyżej, przez co miałam trochę wrażenie, jakby ktoś umieścił mnie w sali kinowej i w kółko odtwarzał ten sam film.

Historia tak naprawdę zaczęła mnie wciągać dopiero około trzydziestego rozdziału i nie wiem, czy gdyby nie była to książka ze współpracy, doczytałabym ją do końca. W zasadzie najlepiej wspominam fragmenty, które umiejscowione były w Karpaczu i trochę żałuję, że nie było ich nieco więcej.

"Wpadka" miała naprawdę duży potencjał, by stać się świetną historią o trudach codziennego życia, przeciwnościach losu oraz konsekwencjach wyborów, które podejmujemy każdego dnia. W mojej ocenie nie został on jednak w pełni wykorzystany. Jednak należy również pamiętać, że jest to debiut literacki, a jak doskonale wiemy, rządzą się one swoimi prawami, więc można nieco przymknąć oko, na niektóre mniejsze niedociągnięcia.

Jeżeli autorce uda się wydać kolejną książkę, z pewnością zdecyduje się na jej przeczytanie, aby sprawdzić, czy jej pisarska kariera nabiera tempa.

Współpraca reklamowa @editiored

"Wpadka" to jeden z tych debiutów literackich, na który czekałam z niecierpliwością. Bardzo zaintrygował mnie ten tytuł nie tylko ze względu na opis historii, ale również z powodu samej autorki, której konto z recenzjami obserwuje od 2022 roku. Chociaż Katarzyna Lewandowicz dzieli się swoim literackim talentem na wattpadzie, nie miałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po przeczytaniu pierwszej odsłony serii "Rule Breaker" autorstwa J.Wilder, wiedziałam, że sięgnę po kolejne tomy, gdy tylko zostaną wydane, a "Zasady gry" to właśnie drugi tom wspomnianej serii. Czy historia Piper i Lucasa urzekła mnie podobnie jak losy Sidney i Jaxa? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Lucasa — kapitana uczelnianej drużyny hokejowej i Piper — młodszą siostrę, jego najlepszego przyjaciela, mieliśmy już okazję poznać w "Zasadzie numer pięć". Chociaż wtedy byli jedynie pobocznymi bohaterami, mogliśmy towarzyszyć im podczas jednego z radośniejszych wydarzeń, w życiu każdej pary, które miało znaczący wpływ na ich dalsze, wspólne życie. Jednak, jak to się stało, że w ogóle zostali parą? Czy znajomość z dzieciństwa naturalnie przerodziła się w miłość? Czy zawsze razem pokonywali wszystkie przeciwności losu? I dlaczego tak naprawdę musieli przez pewien czas żyć z dala od siebie? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury "Zasad gry".

Muszę przyznać, że podczas czytania tej historii bawiłam się jeszcze lepiej niż wtedy, gdy zgłębiałam się w tej, należącej do Sidney i Jaxa. Już wielokrotnie wspominałam, że książki, w których przynajmniej jedna z postaci jest powiązana ze sportem, zawsze są bliskie mojemu sercu, jednak nie ukrywam też, że moim numerem jeden są te, które wywołują wiele różnorakich emocji. W "Zasadach gry" otrzymałam obie te rzeczy, więc jestem podwójnie ukontentowana.

Relacja głównych bohaterów była niezwykle piękna. Po przeczytaniu pierwszej części wiedziałam, że tworzą świetną parę, ale poznanie podwalin ich związku i towarzyszenie im w tej długiej i wyboistej drodze, pełnej bólu, zwątpienia, wzruszeń i odrzucenia, było niezwykłym doświadczeniem, które z pewnością zostanie w mojej pamięci jeszcze przez dłuższy czas.

Historię opisaną w "Zasadach gry" czyta się bardzo płynnie i szybko, a losy głównych bohaterów wciągają czytelnika w zasadzie od pierwszej chwili. Mam też wrażenie, że autorka wzięła sobie do serca wszystkie uwagi zagranicznych czytelników, co do pierwszej odsłony serii, a jej literacki warsztat trochę ewoluował pomiędzy napisaniem pierwszej i drugiej części, za co z pewnością należy się jej duży plus. Szkoda tylko, że w tłumaczeniu, które poszło do druku, znalazło się tak wiele literówek i kilka przekręconych słów, bo nieco zepsuło mi to odbiór całości.

Niemniej jednak "Zasady gry" wysunęły się na prowadzenie, jeżeli chodzi o moją prywatną klasyfikację poszczególnych części serii "Rule Breaker". Teraz z niecierpliwością będę wyczekiwać premiery kolejnego tomu, który wydaje mi się, że będzie najbardziej pikantny ze wszystkich.

Po przeczytaniu pierwszej odsłony serii "Rule Breaker" autorstwa J.Wilder, wiedziałam, że sięgnę po kolejne tomy, gdy tylko zostaną wydane, a "Zasady gry" to właśnie drugi tom wspomnianej serii. Czy historia Piper i Lucasa urzekła mnie podobnie jak losy Sidney i Jaxa? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Lucasa — kapitana uczelnianej drużyny hokejowej i Piper — młodszą siostrę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Milestones" to moje drugie podejście do twórczości Magdaleny Szponar. Za pierwszym razem sięgnęłam po jej książkę z gatunku fantasy i niestety bardzo mocno się zawiodłam, ale postanowiłam nie skreślać autorki i przeczytać jeden z jej romansów. Czy był to dobry wybór? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Zacznę od tego, że motywy romansu biurowego i różnicy wieku, to wątki, które należą do grupy moich ulubionych, dlatego zdecydowałam się sięgnąć właśnie po "Milestones". Główną bohaterką historii jest dwudziestosześcioletnia Veronica Hale. Młoda i niezwykle ambitna kobieta, która próbuje dojść do siebie po śmierci ukochanego ojca. Dziewczyna jest przekonana, że przejmie jego obowiązki prezesa w wydawnictwie Callan & Hale. Jednak czy będzie jej to dane?

Jedno jest pewne. Droga do objęcia wymarzonego stanowiska nie będzie wcale taka prosta, szczególnie że ojciec Veroniki zostawił bardzo szczegółowy testament, który dodatkowo został podzielony na kilka części. Czy panna Hale uszanuje wolę ojca? Czy kumpel z dzieciństwa — Kane Callan, pod którego okiem ma przejść szkolenie, będzie dla niej bardziej przyjacielem, czy wrogiem? Co wydarzy się, kiedy Hale i Callan przyznają się do swoich skrzętnie skrywanych uczuć? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że podczas czytania tej książki bawiłam się świetnie, ponieważ pierwsze skrzypce grają tutaj emocje. I to takie, które poruszają człowieka dogłębnie. Już od samego początku towarzyszymy głównej bohaterce w najtrudniejszych chwilach jej życia, czyli momencie pożegnania z ukochanym ojcem. Jako że jestem osobą, która jest bardzo wrażliwa na takie kwestie, oczywiście nie obyło się bez uronienia kilku łez, więc już na początku mojej przygody z tą książką byłam przekonana, że będzie to książka, która przypadnie mi go gustu.

Czy tak ostatecznie było? Zdecydowanie tak, chociaż nie mogę ukryć, że w niektórych momentach historia była bardzo przewidywalna. Jednak przy takiej ilości książek, jakie pochłaniam w ciągu roku, raczej trudno mnie czymś zaskoczyć. Ale przyznaje, że motyw podzielonego na części testamentu było dla mnie czymś nowym, szczególnie w takiej formie, ponieważ w pewnym momencie sama nie wiedziałam, czy zamiary Kane'a są naprawdę tak krystaliczne, jak mi się od początku wydawało, czy jednak autorce udało się wyprowadzić mnie w pole, więc chyba jednak można mnie jeszcze czymś zaskoczyć!

Jeżeli chodzi o głównych bohaterów historii, to bardzo ich polubiłam! Połączenie żywiołowej i pełnej energii dziewczyny, ze stanowczym i nieco gburowatym przedstawicielem płci męskiej, zawsze raduje moje serduszko. Nie będę się jednak więcej rozpisywać na ich temat, ponieważ nie chciałabym niepotrzebnie zepsuć komuś frajdy z samodzielnego odkrywania tego, co w nich najlepsze.

Pomimo iż pierwsza przeczytana przeze mnie książka autorki zupełnie nie przypadła mi do gustu, lektura "Milestones" pozwoliła mi uwierzyć, że mógł być to jedynie wypadek przy pracy, dlatego z pewnością skuszę się jeszcze sięgnąć po inne książki autorki.

"Milestones" to moje drugie podejście do twórczości Magdaleny Szponar. Za pierwszym razem sięgnęłam po jej książkę z gatunku fantasy i niestety bardzo mocno się zawiodłam, ale postanowiłam nie skreślać autorki i przeczytać jeden z jej romansów. Czy był to dobry wybór? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Zacznę od tego, że motywy romansu biurowego i różnicy wieku, to wątki, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Nielat" Piotra Kościelnego to książka, która trafiła do mnie w ramach BookToura organizowanego przez @villanelle_lu. Wcześniej nie miałam okazji sięgnąć po publikacje autora, ale cztery widniały na mojej liście do przeczytania. Czy zatem pierwsza książka Piotra Kościelnego, którą miałam okazję przeczytać, przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Historia opisana w książce rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych. Policjanci z wydziału zabójstw komendy miejskiej we Wrocławiu mają ręce pełne roboty. Nie dość, że prowadzą sprawę zabójstwa znanego polskiego aktora, który został znaleziony w melinie w centrum miasta. To jeszcze otrzymują informacje o znalezieniu zwęglonych zwłok nastolatka. Czy jest to zupełny zbieg okoliczności, że te dwie sprawy ujrzały światło dzienne niemal jednocześnie?

Jedno jest pewne. Komisarz Nawrocki, który zajmie się rozwiązaniem tych spraw, jeszcze nie wie, że te śledztwa będą należeć do najtrudniejszych w jego dotychczasowej karierze. Czy nastolatek musiał zginąć? Czy nieżyjący aktor był w coś zamieszany? Czy obie te śmierci są w jakiś sposób powiązane z tym, co dzieje się na wrocławskim dworcu? Co się stanie, kiedy na jaw wyjdą wszystkie okoliczności tych dwóch brutalnych zbrodni? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę zacząć od tego, że Wrocław jest bliski mojemu sercu. Przez kilka lat miałam okazję tam mieszkać i mogę powiedzieć, że bardzo dobrze znam to miasto. Chociaż w latach dziewięćdziesiątych byłam smarkulą, doskonale pamiętam, jak wyglądał stary dworzec i jacy ludzie kręcili się zarówno we wnętrzu, jak i w jego okolicy. I nie mówię tutaj o podróżnych. Dlatego powiem Wam tyle — wszystko to, co zostało opisane na jego temat w tej historii, jest prawdą.

Chociaż głównym wątkiem historii jest zabójstwo znanego aktora, Kościelny zwraca uwagę czytelnika na inny, bardziej złożony i o wiele bardziej poruszający problem. W książce zderzają się ze sobą dwie linie czasowe. Zatem w jednej chwili towarzyszymy policjantom z wydziału zabójstw komendy miejskiej w czynnościach mających na celu doprowadzenie do rozwiązania prowadzonych śledztw, a w drugiej poznajemy historię Michała — nastolatka, który przeżył piekło na ziemi.

I właśnie ten powrót do przeszłości najbardziej mnie poruszył. Chociaż nie mam własnych dzieci, historia Michała mocno mną wstrząsnęła, szczególnie że mam świadomość, że w naszym kraju nadal jest wiele patologicznych rodzin, w których opisane sytuacje są w zasadzie na porządku dziennym.

Myślę, że "Nielat", chociaż nie jest typowym kryminałem, jest książką godną polecenia. Chociaż z pewnością nie dla ludzi o słabych nerwach, ponieważ porusza wiele tematów, które nie są społecznie akceptowalne.

"Nielat" Piotra Kościelnego to książka, która trafiła do mnie w ramach BookToura organizowanego przez @villanelle_lu. Wcześniej nie miałam okazji sięgnąć po publikacje autora, ale cztery widniały na mojej liście do przeczytania. Czy zatem pierwsza książka Piotra Kościelnego, którą miałam okazję przeczytać, przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Historia opisana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Współpraca reklamowa @wydawnictwo_amare

Pozwól miłości stać się lekiem na całe zło. To zdanie umieszczone na rewersie okładki było jednym z czynników, który skłonił mnie do tego, aby podjąć się współpracy przy tym tytule. Oczywiście taki elementów było zdecydowanie więcej, ale to zdanie było tym, co ostatecznie przeważyło szalę na korzyść tej książki. Zatem czy "Panaceum" — debiut literacki Basi Łaszkow skradł moje serce? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Historia opowiada o dwójce młodych ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wydają się należeć do zupełnie innej bajki. Roxanne Anderson jest piękną i inteligentną blondynką, która uchodzi za urodzoną pod szczęśliwą gwiazdą. Dziewczyna jest otoczona mnóstwem znajomych, a w dodatku zupełnie nie musi martwić się o pieniądze. Jednak, czy jest zadowolona ze swojego życia? Chociaż mogłoby się zdawać, że tak, w rzeczywistości Roxanne zmaga się z własnymi demonami, przez co czuje się również bardzo samotna. Czy na jej życiowej drodze pojawi się ktoś, kto pomoże jej stawić czoła problemom?

Amir Farrel to czarnoskóry chłopak, którego życie do tej pory nie rozpieszczało. Jego rodzina musi liczyć każdy grosz, dlatego Amir, jako najstarszy z rodzeństwa, jest zmuszony godzić studia i treningi koszykarskie z pracą dostawcy jedzenia. Chłopak jest bardzo utalentowanym sportowcem, który marzy o karierze w NBA. Czy jego umiejętności pozwolą mu zostać zawodnikiem najlepszej ligi koszykarskiej na świecie?

Jedno jest pewne. Kiedy jego znajomość z Roxanne nabierze rozpędu, wszystko może się zdarzyć. Czy mimo znaczących różnic społecznych oraz przeciwności, z którymi muszą mierzyć się każdego dnia, uda im się stworzyć silną relację? Czy razem będą mieli odwagę przeciwstawić się swoim najbardziej skrywanym lękom? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że początkowo zupełnie nie mogłam wciągnąć się w tę historię. Myślę, że trochę przytłoczył mnie ogrom problemów, z którymi borykali się główni bohaterowie. Ataki paniki, trauma, rasizm, brak tolerancji, czy szufladkowanie osób pod względem ich wyglądu i zasobności portfela to tylko niektóre z nich. Nie wiem, czy dwójka tak młodych ludzi byłaby w stanie w realnym świecie udźwignąć taki ciężar. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle. W prawdziwym życiu może zdarzyć się dosłownie wszystko, jednak w tym konkretnym przypadku wydało mi się to trochę mało prawdopodobne i nieco naciągane.

Przyznaje też, że po przeczytaniu ok. 260 stron, miałam bardzo duży kryzys. Mocno zastanawiałam się nad tym, czy nie zrezygnować z dalszego czytania, ale następnego dnia zebrałam się w sobie i postanowiłam jednak dać tej książce jeszcze jedną szansę. I była to dobra decyzja, ponieważ później czytanie szło mi już bardzo płynnie, a strony w zasadzie przewracały się same. Relacja pomiędzy głównymi bohaterami znacznie się rozwinęła, nabrała tempa, pojawił się również pewien trzymający w napięciu element, który ukazał, jak szczere i głębokie jest uczucie, które zrodziło się między Roxanne i Amirem. Dlatego w mojej ocenie druga część książki, jest o niebo lepsza od pierwszej.

Chociaż przed rozpoczęciem czytania byłam bardzo pozytywnie nastawiona do "Panaceum", lektura nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego, niż to, co otrzymałam. Niemniej jednak myślę, że znajdą się czytelnicy, którzy będą zachwyceni tą lekturą, dlatego, jeżeli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z debiutem literackim Basi Łaszkow, zachęcam Was do przeczytania jej książki i wyrobienia sobie własnego zdania na jej temat.

Współpraca reklamowa @wydawnictwo_amare

Pozwól miłości stać się lekiem na całe zło. To zdanie umieszczone na rewersie okładki było jednym z czynników, który skłonił mnie do tego, aby podjąć się współpracy przy tym tytule. Oczywiście taki elementów było zdecydowanie więcej, ale to zdanie było tym, co ostatecznie przeważyło szalę na korzyść tej książki. Zatem czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Powiedz tak" to młodzieżówka autorstwa Goldy Moldavsky, po którą miałam okazję ostatnio sięgnąć. I chociaż różowy kolor, który dominuje na okładce, jest zdecydowanie moim najmniej lubianym kolorem, skusiłam się na jej przeczytanie właśnie ze względu na okładkę, która przyciągnęła moją uwagę. Czy zatem pod tą piękną oprawą można zaleźć równie cudowną historię? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką "Powiedz tak" jest siedemnastoletnia Jimena Ramos. Dziewczyna pochodzi z Peru, ale przybyła do Stanów Zjednoczonych, kiedy miała trzy lata. Jimena nie miała jednak pojęcia, że tak naprawdę nie ma prawa przebywać w miejscu, które nazywa domem, ponieważ jest nielegalną imigrantką. Czy zatem panna Ramos będzie musiała wyjechać z kraju, który uważa za swoje miejsce na ziemi?

Jedno jest pewne. Jimena nie podda się bez walki i będzie się starała za wszelką cenę znaleźć sposób na pozostanie w Nowym Jorku. Czy dziewczyna zdecyduje się poślubić Amerykanina, żeby dostać zieloną kartę? Czy jej przyjaciele odwrócą się od niej, gdy dowiedzą się, że Jimena nie posiada dokumentów? Co wydarzy się, gdy dziewczyna zda sobie sprawę, że jej sąsiad Vitaly nie jest jej obojętny? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że "Powiedz tak" to urocza młodzieżówka, od której dosłownie nie mogłam się oderwać. Oczywiście, jak wiele książek przeznaczonych dla młodszych odbiorców jest do bólu przewidywalna, ale szczerze powiedziawszy, w ogóle mi to nie przeszkadzało, co zdecydowanie zdarza się bardzo rzadko.

Bardzo polubiłam główną bohaterkę i jej determinację do tego, aby osiągnąć swój cel. Może jej metody były trochę chaotyczne i nie do końca przemyślane, ale należy pamiętać, że Jimena jest nastolatką, a chyba wszyscy doskonale wiemy, jak działa umysł tak młodego człowieka.

W swojej książce Goldy Moldavsky porusza bardzo ważny i budzący wiele kontrowersji temat nielegalnych imigrantów. Wątek, który wzbudza wiele emocji na całym świecie, a który został przez autorkę przedstawiony w taki sposób, aby skłonić czytelników do zatrzymania się i głębszego zastanowienia nad tym, jak sami postrzegamy tę kwestię.

W zasadzie jedynym, co przeszkadzało mi w tej książce, były hiszpańskie dialogi, które nie zostały przetłumaczone. Wprawdzie do części z nich pojawiły się nawiązania w dalszej części tekstu, więc można było domyślić się, o co chodziło, ale nie zmienia to faktu, że brak bezpośredniego tłumaczenia konwersacji wybijał mnie z rytmu, a sprawdzanie poszczególnych linijek na bieżąco w internetowym słowniku mija się trochę z celem.

Niemniej jednak myślę, że "Powiedz tak" to lektura godna polecenia, szczególnie dla młodszych odbiorców i tych, którzy po prostu lubią literaturę młodzieżową. Dlatego, jeżeli jeszcze nie mieliście okazji przeczytać tej książki, serdecznie Was do tego zachęcam!

"Powiedz tak" to młodzieżówka autorstwa Goldy Moldavsky, po którą miałam okazję ostatnio sięgnąć. I chociaż różowy kolor, który dominuje na okładce, jest zdecydowanie moim najmniej lubianym kolorem, skusiłam się na jej przeczytanie właśnie ze względu na okładkę, która przyciągnęła moją uwagę. Czy zatem pod tą piękną oprawą można zaleźć równie cudowną historię? Już spieszę z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Smocze kryształy. Sekrety władców" to moje pierwsze spotkanie z autorka Joanna Karyś. Jej książkę miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja, w której pierwsze skrzypce grają smoki, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest księżniczka Arysa, która od zawsze marzyła o tym, aby nawiązać więź ze smokiem. Niestety, ku jej niezadowoleniu, do tej pory jej się to nie udało, dlatego, zamiast ćwiczyć wraz ze swoim starszym bratem Rohanem, mogła jedynie przyglądać się jego poczynaniom. Czy dziewczynie uda się spełnić swoje marzenie o magicznej więzi?

Jedno jest pewne. Kiedy niespodziewanie jej świat wywróci się do góry nogami, Arysa będzie musiała dokonać wielu trudnych wyborów. Czy słusznych? Tego dowiecie się, sięgając po pierwszy tom serii "Smocze kryształy".

Muszę przyznać, że pomysł na fabułę był całkiem niezły i z początku historia nawet mnie wciągnęła, ale w miarę jak książka zmierzała ku końcowi, byłam niestety coraz bardziej znużona.

Zacznę może od tego, że główni bohaterowie strasznie mnie irytowali, a w szczególności Arysa, która miejscami zachowywała się tak lekkomyślnie, że aż dziwię się, że nic poważnego się jej nie stało. Przypominała mi trchę taką trzynastolatkę, której nie dość, że "włączyła się nieśmiertelność" to jeszcze wszystko wie najlepiej. Lorcan również mnie do siebie nie przekonał. Nie dość, że jest strasznym cwaniakiem to na domiar złego, jeszcze zrobiono z niego erotomana. I nawet może by mi to nie przeszkadzało, gdyby ilość wygłaszanych przez niego podtekstów, w pewnym momencie nie zrobiła się po prostu niesmaczna.

Największe wrażenie zrobiły na mnie zdecydowanie smoki, chociaż chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o ich kryształach, ponieważ odczuwam w tej kwestii ogromny niedosyt. Myślę, że na uwagę zasługuje również kot Arysy, który zdecydowanie musi być czymś więcej niż tylko zwierzęciem, ponieważ wydawał się najmądrzejszy spośród wszystkich postaci występujących w tej książce. Chętnie dowiedziałabym się, czy moje przeczucie jest słuszne, więc z pewnością sięgnę po kolejny tom "Smoczych kryształów", aby rozwiać swoje wątpliwości.

Jeżeli chodzi natomiast o turniej i walki pomiędzy smokami i ich jeźdźcami, to niestety odniosłam nieco wrażenie, że autorka chciała jak najszybciej zakończyć ten wątek. A szkoda, bo liczyłam na świetne widowisko, ale niestety musiałam obejść się smakiem.

"Smocze kryształy. Sekrety władców" to moje pierwsze spotkanie z autorka Joanna Karyś. Jej książkę miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja, w której pierwsze skrzypce grają smoki, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest księżniczka Arysa, która od zawsze marzyła o tym, aby nawiązać więź ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Twórczość Abby Jimenez miałam okazję poznać w zeszłym roku przy okazji czytania pierwsze części serii "Part of Your World", czyli "To nie może się udać". Historia Alexis i Daniela zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, więc z niecierpliwością wyczekiwałam na kolejną część i nowych głównych bohaterów. Czy zatem lektura "Twój na zawsze" również przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Tym razem poznajemy historię najlepszej przyjaciółki Alexis — Briany, której postać pojawiła się już w poprzednim tomie. Kobieta jest lekarzem na oddziale ratunkowym i właśnie jest w trakcie rozwodu z mężem, a na domiar złego ciągle martwi się bratem, który czeka na przeszczep nerki. Pewnego dnia do zespołu, który chciałaby w przyszłości prowadzić, dołącza nowy lekarz — Jakob. Czy nowi współpracownicy znajdą wspólny język?

Jedno jest pewne. Pozory często mylą, a ich pierwsza interakcja sprawiła, że nie do końca przypadli sobie do gustu. Czy ich stosunek do siebie z czasem ulegnie zmianie? Czy list z przeprosinami odręcznie napisany przez Jacoba zrobi na Brianie wrażenie? Co wydarzy się, kiedy okaże się, że znalazł się dawca nerki dla brata Briany? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że "Twój na zawsze" to kolejna książka Abby Jimenez, która skradła moje serce. Losy Briany i Jakoba to jedna z tych historii, które po przeczytaniu na długo zostają w pamięci. Wzruszająca, wciągająca, poruszająca wiele ważnych społecznie tematów, a przy tym też trochę zabawna i przede wszystkim taka, którą czyta się z zapartym tchem.

W książce zawarty jest jeden z moich ulubionych literackich motywów, czyli fake dating. Jednak to, w jaki sposób został on tutaj poprowadzony to majstersztyk. Nawet nie wyobrażacie sobie, ile razy chciałam wejść do książki, aby trochę potrząsnąć bohaterami, albo chociaż pomóc im, zobaczyć, że ich początkowe udawanie, dawno przestało być jedynie grą.

Bardzo podobała mi się kreacja głównych bohaterów. Briana to bez wątpienia postać, która gdyby żyła w realnym świecie mogłaby zostać moją przyjaciółką. Myślę, że to taka moja książkowa bratnia dusza, dlatego doskonale rozumiem to, że po tym, co przeszła z byłymi partnerami, straciła wiarę w miłość i jest pełna obaw co do relacji z kolejnym mężczyzną. Natomiast Jacob mimo swoich problemów lekowych to taki typowy książkowy mąż. Ciepły człowiek o wielkim sercu. Mocno niedoceniany ideał mężczyzny.

Miło było również wrócić na chwilę do Wakan i zobaczyć, co słychać u Alexis i Daniela — bohaterów poprzedniej części.

Podczas lektury książki "Twój na zawsze" bawiłam się wyśmienicie. Była to zdecydowanie jedna z lepszych publikacji, po które miałam okazję sięgnąć w tym roku, dlatego gorąco Wam ja polecam!

Twórczość Abby Jimenez miałam okazję poznać w zeszłym roku przy okazji czytania pierwsze części serii "Part of Your World", czyli "To nie może się udać". Historia Alexis i Daniela zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, więc z niecierpliwością wyczekiwałam na kolejną część i nowych głównych bohaterów. Czy zatem lektura "Twój na zawsze" również przypadła mi do gustu? Już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Współpraca reklamowa @wydawnictwo_amare

"Heterochromia serca" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Agaty Czykierdy-Grabowskiej, więc przed sięgnięciem po jej najnowszą książkę zupełnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Postanowiłam jednak zaryzykować i zgłosić swoją chęć zrecenzowania jej najnowszej książki, ponieważ nie dość, że zaintrygował mnie opis historii, to w dodatku mój wzrok przyciągnęła ta przepiękna okładka! Czy zatem mogę zaliczyć lekturę tej publikacji do udanych? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest Gabriela, której życie na przestrzeni lat uległo diametralnej zmianie. Kiedyś patrzyła w przyszłość z optymizmem, ponieważ została wychowana w domu, w którym nigdy nie brakowało pieniędzy. Natomiast teraz, jako dwudziestopięciolatka ledwo wiąże koniec z końcem, dzieląc ze współlokatorkami wynajmowane w Warszawie mieszkanie. Czy dziewczyna ma szansę na odmianę swojego życia?

Zdecydowanie! Szczególnie że pewnego dnia niespodziewanie pewien rekruter proponuje jej pracę zgodną z jej wykształceniem. Gabriela miałaby zaprojektować ogród dla tajemniczego inwestora. Mimo iż dziewczyna nie ma doświadczenia w zawodzie oraz wiele obaw co do intencji nowego potencjalnego pracodawcy, za namową przyjaciółki podejmuje się realizacji projektu i zgadza się na przeprowadzkę na teren zlecenia. Czy wyjdzie jej to na dobre? Czy propozycja pracy ma jakieś ukryte dno? Kto okaże się tajemniczym pracodawcą? Co wydarzy się, kiedy dziewczynę zacznie doganiać jej przeszłość? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że "Heterochromia serca" okazała się lekką, przyjemną i niezbyt angażującą książką, która dodatkowo zawiera mały wątek kryminalny. Szkoda tylko, że nie został trochę bardziej rozbudowany, ponieważ mogło to zadziałać jedynie na korzyść publikacji.

Myślę, że na uwagę zasługuje to, że śledzimy losy zarówno z punktu widzenia Gabrieli, jak i Dawida. Uwielbiam, kiedy dana historia jest przedstawiona z perspektywy obojga głównych bohaterów, a nie tylko jednego z nich. Pozwala mi się to lepiej wgryźć ich losy i lepiej zrozumieć ich postępowanie i tok myślenia. Dodatkowo w tym konkretnym przypadku autorka również zdecydowała się na wprowadzenie retrospekcji, więc czytelnicy mogli dowiedzieć się, jak właściwie Gabriela i Dawid się poznali, jak kiełkowało ich uczucie i ostatecznie, co wydarzyło się, że przez te kilka lat nie mieli ze sobą kontaktu. Myślę, że bez tego ta historia nie byłaby kompletna.

Bardzo podobał mi się również motyw z malowaniem kamieni, wydaje mi się, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim wątkiem w książce, dlatego był to dla mnie pewnego rodzaju powiew świeżości.

Największym minusem tej książki jest niestety jej przewidywalność. W zasadzie poza jednym wątkiem można bezbłędnie wskazać rozwiązanie wszystkich tajemnic, które pojawiają się w trakcie lektury, jednak mimo to nie żałuję, że poświeciłam jej swój czas.

Myślę, że "Heterochromia serca" będzie idealną lekturą na tak zwane odmrożenie po bardziej angażujących tytułach. Dlatego, jeżeli potrzebujecie właśnie takiej publikacji, książka Agaty Czykierdy-Grabowskiej będzie dla Was doskonałym wyborem.

Współpraca reklamowa @wydawnictwo_amare

"Heterochromia serca" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Agaty Czykierdy-Grabowskiej, więc przed sięgnięciem po jej najnowszą książkę zupełnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Postanowiłam jednak zaryzykować i zgłosić swoją chęć zrecenzowania jej najnowszej książki, ponieważ nie dość, że zaintrygował mnie opis...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zarówno twórczość Aly Martinez, jak i serię "The Darkest Sunrise" znam i uwielbiam nie od dziś. Pierwsze dwa tomy to losy Charlotte i Portera. Historia pełna bólu, który rozrywa serce czytelnika na strzępy, ale również nadziei, którą może przynieść każdy następny dzień. I chociaż ich dzieje zostały zamknięte, autorka postanowiła dać swoim czytelnikom swego rodzaju bonus i ostatni tom swojej serii poświeciła dwóje dotąd pobocznych bohaterów. A mowa tutaj oczywiście o Tannerze — bracie Portera oraz najlepszej przyjaciółce Charlotte — Ricie. Czy ich historia również przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Postacie Tannera i Rity zwróciłam już uwagę podczas czytania losów Charlotte i Portera. Nawet sporo myślałam o tym, że z chęcią poznałabym od podszewki również ich historię, dlatego, kiedy dowiedziałam się, że autorka poświęciła im trzeci tom serii, a wydawnictwo postanowiło wydać również tę część, byłam ukontentowana.

Rita to osoba, której świat, jaki znała, w jednej chwili rozpadł się jak domek z kart. Kiedy dowiedziała się, że jej mąż ją zdradził, niemal od razu zażądała rozwodu. I popieram jej decyzję w stu procentach. Myślę, że gdyby z nim została, wpadłaby w wir domysłów i podejrzeń, który w końcu sprawiłby, że popadłaby w paranoję. Niestety jej mąż miał zupełnie inne zdanie na ten temat, więc za wszelką cenę starał się wpłynąć na jej decyzję. Czy mu się to udało?

Na szczęście los postanowił postawić na drodze Rity wyjątkowego mężczyznę — Tannera Reese'a — światowej sławy szefa kuchni, który postanowił zagrać w zaproponowaną przez kobietę grę i zdecydował się udawać jej nowego partnera. Czy przysługa, jaką jej wyświadczył, przerodziła się w coś więcej? Tego dowiecie się, sięgając po "Za horyzontem" autorstwa Aly Martinez.

Muszę przyznać, że podczas lektury tej części bawiłam się równie dobrze, jak wtedy, gdy czytałam poprzednie tomy "The Darkest Sunrise". Chociaż w przypadku Tannera i Rity do głosu dochodzą zupełnie inne emocje, niż te towarzyszące Charlotte i Porterowi, ich historia była dla mnie równie wciągająca.

Rita to postać, której po prostu nie da się nie lubić. Skrzywdzona i zdruzgotana tym, co zrobił jej mąż, ale również pełna nadziei, że na jej niebie kiedyś zaświeci jeszcze słońce. Natomiast Tanner to właśnie takie słoneczko. Niesamowicie ciepły i wrażliwy mężczyzna, który zdecydowanie zasługuje na to, aby w końcu odnaleźć swoje szczęście. Myślę, że to kolejny przykład idealnego książkowego męża. I chociaż ich historia ma zarówno wzloty, jak i upadki, uważam, że nie mogli trafić lepiej, ponieważ razem tworzą naprawdę niezwykłą parę.

"Za horyzontem" opiera się głównie na budowaniu i pielęgnacji rozwijającego się uczucia głównych bohaterów oraz na mierzeniu się z przeciwnościami losu i własnymi słabościami. Myślę, że jest to idealne uzupełnienie serii "The Darkest Sunrise", która skradła moje serce. Dlatego, jeżeli nie mieliście jeszcze okazji się z nią zapoznać, serdecznie Was do tego zachęcam.

Zarówno twórczość Aly Martinez, jak i serię "The Darkest Sunrise" znam i uwielbiam nie od dziś. Pierwsze dwa tomy to losy Charlotte i Portera. Historia pełna bólu, który rozrywa serce czytelnika na strzępy, ale również nadziei, którą może przynieść każdy następny dzień. I chociaż ich dzieje zostały zamknięte, autorka postanowiła dać swoim czytelnikom swego rodzaju bonus i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Noc upadku" to moje pierwsze spotkanie z autorką Magdaleną Szponar. Chociaż w swojej domowej biblioteczce mam kilka książek jej autorstwa postanowiłam zacząć od tej z gatunku fantasy, ponieważ moim tegorocznym książkowym wyzwaniem jest przeczytanie większej ilości książek z tego gatunku, niż w zeszłym roku. Czy lektura tej publikacji okazała się zatem literacką ucztą? Już spieszę z wyjaśnieniem.

"Noc upadku" jest promowana jako dark fantasy. I szczerze powiedziawszy właśnie to, opis wydawcy oraz przepiękna okładka, która od razu skojarzyła mi się ze skrzętnie skrywaną tajemnicą, skłoniły mnie do tego, aby sięgnąć po tę książkę. Zmiennokształtni, odnaleziona na skraju Ostatniego Boru tajemnicza kobieta, wojny rodów, ostatni smok i noc Stormvollu — to wszystko brzmiało bardzo obiecująco. I byłam naprawdę bardzo podekscytowana na samą myśl o rozpoczęciu czytania. Czy zatem lektura spełniła moje oczekiwania? Niestety nie i z przykrością stwierdzam, że dla mnie opisana historia była zwyczajnie nudna.

Na samym początku znajduje się obszerna legenda oraz wykaz nazw i opisy wszelkiego rodzaju stworzeń, które można spotkać w Neneatrii. Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało, ponieważ, kiedy autor decyduje się urozmaicić swoją historię taką ilością stworzonych przez siebie słów, bardzo trudno jest od razu wszystko spamiętać i zawsze można zerknąć do ściągi. Dlatego, akurat tę kwestię uważam za plus.

Zresztą pierwsze spotkanie z bohaterami również przypadło mi do gustu. Powrót Nieustępliwego Niedźwiedzia do domu ze znalezioną na skraju Boru Valeą, czy pojawienie się ostatniego smoka. Wszystkie te zdarzenia napawały mnie optymizmem, natomiast im historia posuwała się na przód, tym w mojej ocenie było tylko gorzej.

Przedstawiony w książce świat może i został w jakiś sposób wykreowany, ale jednocześnie do fabuły została wprowadzona taka ilość różnorakich wątków, że wszystko zlało mi się w jedną wielką plamę, którą można określić tylko jednym słowem — chaos.

Zresztą sama relacja między bohaterami również nie przypadła mi do gustu. O ile nie mam nic do trójkątów miłosnych w literaturze, ponieważ najczęściej dodają niezłego pazura i nakręcają całą fabułę, w tym konkretnym przypadku ten wątek wypadł bardzo słabo. I już nawet nie czepiam się tego, że cała trójka była sobie w jakiś sposób przeznaczona, a uczucia między nimi pojawiły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednak wszelkie sceny erotyczne naprawdę wołają tutaj o pomstę do nieba. Niedopracowane, wulgarne i sprowadzone do samego aktu, co jest trochę sprzeczne z tym "magicznym" rozkwitem uczuć, o którym wspominałam wcześniej. Nie, nie i jeszcze raz nie. Wprowadzanie na siłę aktów zbliżeń między bohaterami nigdy nie wychodzi na plus, kiedy te sceny są opisywane właśnie w taki sposób.

Czy mam zamiar sięgnąć po kolejną część serii "Bestiariusz Ciemności"? Zdecydowanie nie, natomiast z pewnością zdecyduję się przeczytać inną książkę autorki, aby przekonać się, czy "Noc upadku" to tylko wypadek przy pracy, czy jednak jej twórczość totalnie nie wpisuje się w mój gust literacki.

"Noc upadku" to moje pierwsze spotkanie z autorką Magdaleną Szponar. Chociaż w swojej domowej biblioteczce mam kilka książek jej autorstwa postanowiłam zacząć od tej z gatunku fantasy, ponieważ moim tegorocznym książkowym wyzwaniem jest przeczytanie większej ilości książek z tego gatunku, niż w zeszłym roku. Czy lektura tej publikacji okazała się zatem literacką ucztą? Już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Skorpion" to pierwszy tom serii "Prawniczka Camorry" oraz zarazem debiut literacki Anny Falatyn, której pozostałe publikacje niewchodzące w skład tej serii doskonale znam i uwielbiam. Już przy okazji lektury "Mecenasa" podjęłam decyzję o przeczytaniu w niedalekiej przyszłości wcześniejszych książek autorki, dlatego nie wahałam się ani chwili i zgłosiłam się do wzięcia udziału w booktourze organizowanym przez @livrocat, gdy tylko zobaczyłam, że to właśnie "Skorpion" będzie tą wędrującą książką. Czy w mojej ocenie debiut Anny Falatyn był równie świetny, jak inne dzieła autorki? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest Lisa — młoda prawniczka, która poznajemy w momencie, gdy przegrywa sprawę o gwałt. Dziewczynie nie udało się wybronić syna jednego z wpływowych ludzi w Neapolu, ale w głębi duszy zgadza się z zasądzonym wyrokiem. Nawet, pomimo że ma świadomość, iż jej porażka zostanie bardzo źle odebrana przez pracodawcę. Czy rodzina skazanego będzie chciała za wszelką cenę uprzykrzyć życie prawniczce?

Jedno jest pewne. W tym mafijnym świecie zemsta najlepiej smakuje na zimno. Czy zatem Lisa otrzyma cios w najbardziej niespodziewanym momencie? Tego nie zdradzę, ale mogę zapewnić, że gdy kobieta odkryje tajemnicze zapiski swojego ojca oraz trafi na celownik Jamesa Morettiego, włoskiego miliardera i przedsiębiorcy, a nieoficjalnie szefa najpotężniejszej rodziny mafijnej w Kampanii zrobi się naprawdę gorąco. Czy Lisa oprze się przystojnemu Morettiemu? Czy wspólnie uda im się dowieść, że śmierć ojca dziewczyny nie była przypadkowa? Co stanie się, kiedy na jaw zaczną wychodzić kolejne rewelacje? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że "Skorpion" jako debiut literacki wypadł całkiem dobrze. Myślę, że gdyby była to faktycznie moja pierwsza książka autorki, byłabym zachwycona. Miałam już jednak okazję zapoznać się z jej późniejszymi dziełami, więc wiem, że zdecydowanie stać ją na więcej, stąd moja ocena.

Z początku miałam mały problem, żeby wgryźć się w historię, ale w miarę rozwoju fabuły czytało mi się ją zdecydowanie lepiej. Jednak w ogólnym rozrachunku trochę przytłoczyła mnie ilość suchych faktów na temat mafii. Oczywiście nie mówię, że wiedza na temat wszystkich układów, przemytów, wyłudzeń czy innych tego typu rzeczy nie była potrzeba, ale w mojej ocenie było tego zdecydowanie za dużo. W pewnym momencie trochę zwątpiłam w to, o czym tak naprawdę jest ta książka.

Bardzo podobał mi się wątek tajemniczej śmierci ojca Lisy i pozostawionych przez niego wskazówek. Świetnie bawiłam się podczas odkrywania wszelkich powiązań i łączenia ze sobą faktów. Aż szkoda, że ten motyw nie został bardziej rozbudowany i zagmatwany!

Polubiłam również głównych bohaterów. Chociaż Lisa z początku mogła wydawać się nieco irytująca, dla mnie była idealna. Właśnie tak wyobrażam sobie temperamentne włoszki. Jej charakter w połączeniu z tym należącym do Jamesa sprawił, że tych dwoje to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Jednak żałuję, że ich relacja nie rozwinęła się nieco szybciej. Lubię slow burny, ale w tym konkretnym przypadku, wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, kiedy wreszcie wybuchnie między nimi ta namiętność, na którą tak czekam.

Co do samego zakończenia to przychodzi mi na myśl tylko jedno — irytująca przerwa na reklamy jednego z polskich kanałów telewizyjnych, do niedawna kojarzonego ze słoneczkiem. Tak się po prostu nie robi!

Niemniej jednak jestem bardzo ciekawa, jak dalej potoczą się losy Lisy i Jamesa, więc niebawem sięgnę po kolejną odsłonę serii "Prawniczki Camorry".

"Skorpion" to pierwszy tom serii "Prawniczka Camorry" oraz zarazem debiut literacki Anny Falatyn, której pozostałe publikacje niewchodzące w skład tej serii doskonale znam i uwielbiam. Już przy okazji lektury "Mecenasa" podjęłam decyzję o przeczytaniu w niedalekiej przyszłości wcześniejszych książek autorki, dlatego nie wahałam się ani chwili i zgłosiłam się do wzięcia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czy Waszym zdaniem książka zawsze jest lepsza niż film lub serial nakręcony na jej motywach?

Niby wydaje się, że odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna, jednak na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że czasami jest zupełnie odwrotnie. Pierwszym filmem, który w mojej ocenie wypadł lepiej niż książka, jest "Gwiezdny Pył". I chociaż długo myślałam, że pozostanie sam na placu boju, przedwczoraj dołączyła do niego "Diuna".

Po książkę Franka Herberta, która jest określania mianem arcydzieła literatury science fiction, miałam sięgnąć już jakiś czas temu, ale do tej pory jakoś się nie złożyło. Dlatego, kiedy została wybrana do dyskusji w ramach akcji #czytaniezwiedzmami, wreszcie znalazłam dla niej czas. I nawet ucieszyłam się, że w końcu będę mogła również obejrzeć film, bo jeżeli jestem świadoma tego, że jest on nakręcony na motywach powieści, wolę najpierw przeczytać książkę.

Dlatego bez zbędnej zwłoki zabrałam się za czytanie i...


...i tu właśnie zaczęły się schody.

Pomimo moich najszczerszych chęci porzuciłam książkę po 172 stronach.

Zamiast radości z czytania i ekscytacji z odkrywania Arrakis i poznawania losów Paula Atrydy dopadło mnie okropne znużenie. W zasadzie bezcelowe patrzenie przez okno było bardziej interesujące niż to, co działo się na kartach książki... Czytając, miałam nieodparte wrażenie, jakby znajdowała się w jakiejś spowalniającej bańce, albo co najmniej odbywała podróż na grzbiecie ślimaka. Nie wiem, czy była to bardziej kwestia języka, jakim jest napisana ta książka, czy faktem, że jest przegadana — trudno stwierdzić. Pewne jest to, że nie mam zamiaru już nigdy do niej wrócić.

Po mniej więcej 50 stronach chciałam jeszcze dać jej szansę i przerzuciłam się na audiobooka, ale nawet przyjemny głos pana lektora, który wtórował mi podczas śledzenia tekstu na czytniku, nie był w stanie zainteresować mnie na tyle, żebym zdecydowała się dokończyć lekturę.

Jednak mimo tego podjęłam decyzję o obejrzeniu pierwszej części filmu. Muszę przyznać, że w tym przypadku bawiłam się świetnie i z pewnością chętnie zobaczę kontynuację, kiedy tylko pojawi się w HBO.

A jakie są Wasze doświadczenia z "Diuną"? Jesteście team książka, czy może team film? A może w ogóle nie jesteście nią zainteresowani? Koniecznie dajcie znać w komentarzach! A jeżeli macie ochotę dołączyć do szerszej dyskusji na jej temat. Serdecznie zapraszam Was do wzięcia udziału w naszej akcji @czytaniezwiedzmami. Dyskusja na temat "Diuny" startuje dzisiaj o 18!

Czy Waszym zdaniem książka zawsze jest lepsza niż film lub serial nakręcony na jej motywach?

Niby wydaje się, że odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna, jednak na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że czasami jest zupełnie odwrotnie. Pierwszym filmem, który w mojej ocenie wypadł lepiej niż książka, jest "Gwiezdny Pył". I chociaż długo myślałam, że pozostanie sam na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Współpraca reklamowa @wydawnictwo_amare

“(Nie)Idealny”, czyli debiut literacki Marceli Tomas to książka, która jest szczególnie bliska mojemu sercu. Nie tylko ze względu na to, że jest to mój patronat, ale przede wszystkim dlatego, że miałam okazje poznać i zakochać się w tej historii jeszcze zanim została wysłana, jako propozycja wydawnicza. I chociaż sam tekst od tego czasu ewoluował, mój stosunek do losów tej niecodziennej i niezwykłej pary pozostał niezmienny. Teraz kiedy trzymam oficjalną wersję książki Marceli w swoich dłoniach, mogę powiedzieć Wam dwie rzeczy. Po pierwsze, jestem niezmiernie szczęśliwa, że nareszcie mogę podzielić się z Wami moją opinią na jej temat, a po drugie trochę Wam zazdroszczę, że będziecie mogli przeczytać ją po raz pierwszy.

Mówią, że podobno demony to mściwe istoty. Jedną z osób, które doskonale zdają sobie z tego sprawę, jest pisarka i projektantką ogrodów — Olga Małecka. Po tym, jak kobieta odrzuciła zaloty jednego z nich, została przeklęta, a w jej życiu zaczęli pojawiać się mężczyźni, którzy łudząco przypominają tych, których wykreowała w swoich książkach. Czy dla świętego spokoju dziewczyna zaprzeda mu swoją duszę?

Jedno jest pewne. Asmodeusz nie należy do demonów, które rezygnują z tego, czego pragną. Nawet kiedy czują na swoim karku oddech polujących na nich hex. Czy Olga ostatecznie ulegnie urokowi Asmodeusza? Czy hexom uda się odesłać księcia piekieł tam skąd przybył? Czy jest na świecie coś, za co Olga gotowa byłaby oddać swoją duszę? Co stanie się, kiedy Pierwsza Ewa odnajdzie swojego największego wroga? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy powracam do lektury “(Nie)Idealnego” bawię się wyśmienicie.

Olga i Asmodeusz to bez wątpienia dwoje charakternych bohaterów, z którymi nie ma się prawa nudzić. Ich wzajemne interakcje są w większości tak zabawne, że ktoś, kto obserwowałaby ich z boku, najpewniej przysiadłby na ławce i zajadając popcorn, przyjmowałby zakłady na temat tego, czy za chwilę rzuca się na siebie w porywie namiętności, czy może jednak się pozabijają.

“(Nie)Idealny” nie jest jednak tylko zwykłym romansem pomiędzy postacią fantastyczną a śmiertelnikiem.

Dzięki umiejscowieniu akcji na Śląsku czytelnik może nie tylko wraz z głównymi bohaterami odbyć podróż po miejscach, które są bliskie sercu autorki, ale również poznać regionalną mitologię, o której sama wcześniej nie miałam zielonego pojęcia.

Myślę, że na uwagę zasługuje również wątek walki pomiędzy demonami i hexami, który nie tylko napędzał całą akcję powieści, ale również niejednokrotnie miał znaczący wpływ na relacje głównych bohaterów. Dlatego uważam, że wielbiciele tego typu motywów będą ukontentowani i z pewnością znajdą w publikacji autorki, coś dla siebie.

“(Nie)Idealny” to książka, którą w mojej ocenie warto przeczytać. Mam nadzieję, że zdecydujecie się sięgnąć po debiut literacki Marceli Tomas i pokochacie go tak samo, jak ja! A jeżeli moja opinia przyczyniła się do tego, żebyście dołączyli tę książkę do swojej listy, koniecznie dajcie mi o tym znać, używając #kantorek90poleca lub oznaczając mnie w swoim poście!

Współpraca reklamowa @wydawnictwo_amare

“(Nie)Idealny”, czyli debiut literacki Marceli Tomas to książka, która jest szczególnie bliska mojemu sercu. Nie tylko ze względu na to, że jest to mój patronat, ale przede wszystkim dlatego, że miałam okazje poznać i zakochać się w tej historii jeszcze zanim została wysłana, jako propozycja wydawnicza. I chociaż sam tekst od tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po przeczytaniu pierwszego tomu serii "Wildflower" czułam ogromny niedosyt, dlatego od razu zdecydowałam się sięgnąć po kolejną część, gdyż byłam strasznie ciekawa, jak dalej potoczą się losy Salem i Thayera.

Od wydarzeń, które miały miejsce w "Wytrwałości dzikich kwiatów" minęło sześć lat. W tym czasie życie Salem znacznie się zmieniło. Po rozstaniu z ukochanym wyjechała z rodzinnego miasteczka, związała się z innym mężczyzną i urodziła dziecko. Chociaż jej serce nadal należało do Thayera, starała się trzymać z daleka zarówno od niego, jak i od rodzinnego miasteczka. Niestety z powodu choroby swojej mamy, Salem zmuszona była wrócić i stawić czoła bolesnej przeszłości. Czy jej powrót okazał się jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem?

Jedno jest pewne. Gdy tylko Thayer znów stanął na jej drodze, ożyły w niej wszystkie wspomnienia. Czy ich związek da się jeszcze odbudować? Czy mimo choroby matki, Salem będzie umiała ponownie cieszyć się życiem u boku ukochanego? Czy kobieta wreszcie odkryje swoje powołanie? Co stanie się, kiedy Thayer dowie się, co Salem ukrywała przed nim od tylu lat? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że ten tom podobał mi się zdecydowanie bardziej niż poprzedni. Myślę, że jest to spowodowane ogromem emocji, które są skumulowane w tej części, czego zdecydowanie zabrakło mi w poprzedniej odsłonie. Bardzo uderzył we mnie nawrót choroby mamy Salem, co sprawiło, iż część rozdziałów czytałam ze łzami w oczach. Było to dla mnie druzgocące i chociaż wiem, że to jedynie fikcja literacka, potrzebowałam chwili, aby dojść do siebie po tym, co się wydarzyło.

W tym tomie Salem i Thayer spotykają się po raz pierwszy od dnia, gdy kobieta wyjechała. Dla obojga jest to niezwykła chwila, która uświadamia im, że wcale nie przestali się kochać. Bardzo podobało mi się, że tym razem autorka postanowiła napisać tę książkę z dwóch perspektyw, dzięki czemu możemy spojrzeć na tę historię zupełnie inaczej, niż miało to miejsce w pierwszym tomie. Uważam to za duży plus, ponieważ była to jedna z rzeczy, których zdecydowanie brakowało mi w "Wytrwałości dzikich kwiatów".

Uważam, że "Odrodzenie dzikich kwiatów" to idealne podsumowanie historii Salem i Thayera. Tego, czego musieli doświadczyć i z czym się zmierzyć, żeby w pełni cieszyć się życiem u swego boku. Myślę, że zostanie ona w mojej pamięci na dłużej.

Po przeczytaniu pierwszego tomu serii "Wildflower" czułam ogromny niedosyt, dlatego od razu zdecydowałam się sięgnąć po kolejną część, gdyż byłam strasznie ciekawa, jak dalej potoczą się losy Salem i Thayera.

Od wydarzeń, które miały miejsce w "Wytrwałości dzikich kwiatów" minęło sześć lat. W tym czasie życie Salem znacznie się zmieniło. Po rozstaniu z ukochanym wyjechała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Wytrwałość dzikich kwiatów" to książka, która czekała na mojej półce już od ponad roku. Właściwie miałam czytać ją zaraz po premierze, ale wtedy natrafiłam na kilka niepochlebnych recenzji, które skutecznie zniechęciły mnie do sięgnięcia po nią. Co więc skłoniło mnie do tego, żeby wreszcie się za nią zabrać? Książka ma przepiękną okładkę, która idealnie pasuje do jednego z tematów akcji #celowaniewczytanie, w której biorę udział. Czy zatem poza piękną oprawą publikacja urzekła mnie czymś jeszcze? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Główną bohaterką historii jest osiemnastoletnia Salem. Dziewczyna właśnie skończyła szkołę średnią i nie do końca wie, co chce robić w życiu. Chociaż jej chłopak Caleb wyjeżdża na studia i namawia ją do tego, aby pojechała z nim, ona postanawia pozostać w rodzinnym miasteczku, gdzie chwilowo pracuje w sklepie swojej mamy. Pewnego dnia do domu obok wprowadza się trzydziestojednoletni Thayer, który nie robi na Salem dobrego pierwszego wrażenia. Czy młoda kobieta dogada się z gburowatym sąsiadem?

Jedno jest pewne. Thayer od czasu do czasu będzie potrzebował pomocy przy opiece nad swoim synem Forrestem. Czy mimo wątpliwości mężczyzna zaangażuje młodą sąsiadkę do opieki nad swoim dzieckiem? Czy pomimo licznych różnic dojdzie do czegoś pomiędzy Thayerem a Salem? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.

Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczoną tą książką, ponieważ mając w pamięci recenzje, które zniechęciły mnie do jej przeczytania, spodziewałam się czegoś o wiele gorszego. Tymczasem otrzymałam historię, która umówmy się, nie jest dopracowana w każdym najdrobniejszym szczególe, ale z uwagi na to, że jest przedstawiona z perspektywy nastolatki, która dopiero wchodzi w dorosły świat, uważam ją za całkiem dobrą.

Już na samym początku książki otrzymujemy ostrzeżenie o tym, że w publikacji znajdują się treści, które nawiązują do traumatycznych przeżyć i mogą u czytelników wzbudzać ogólny niepokój. I super, bo uważam, że te informacje powinny być zamieszczane, ponieważ każdy z nas jest inny, każdy brał udział w różnych sytuacjach i może zdarzyć się, że ktoś może nieświadomie trafić na treść, która źle wpłynie na jego zdrowie psychiczne. Jednak po przeczytaniu tej publikacji czuję swojego rodzaju niedosyt, ponieważ przygotowała się mentalnie do tego, o czym mogę przeczytać, a mam wrażenie, że akurat te tematy autorka potraktowała trochę po macoszemu. Zostały lekko zbagatelizowane i zdecydowanie zabrakło mi ich rozwinięcia.

Jeżeli chodzi natomiast o wątek romantyczny, to brakowało mi w nim nieco głębi, ale należy pamiętać, że historia jest przestawiona z perspektywy nastolatki. Myślę, że gdyby autorka pozwoliła swoim czytelnikom poznać perspektywę Thayera, książka tylko by na tym zyskała.

Sama końcówka historii to typowy Cliffhanger, ale przyznaje, że był raczej przewidywalny. Najbardziej wstrząsnęło mną tylko jedno wydarzenie, ale nie będę zdradzać jakie. Osoby, które czytały książkę z pewnością wiedzą, o czym mówię, a te, które jeszcze nie wiedzą, dowiedzą się w swoim czasie.

Niemniej jednak nie żałuję, że przeczytałam tę historię i z ciekawości sięgnę po drugi tom.

"Wytrwałość dzikich kwiatów" to książka, która czekała na mojej półce już od ponad roku. Właściwie miałam czytać ją zaraz po premierze, ale wtedy natrafiłam na kilka niepochlebnych recenzji, które skutecznie zniechęciły mnie do sięgnięcia po nią. Co więc skłoniło mnie do tego, żeby wreszcie się za nią zabrać? Książka ma przepiękną okładkę, która idealnie pasuje do jednego z...

więcej Pokaż mimo to