Bardzo rzadko opiniuję tutaj przeczytaną książkę, bo kolekcjonuję oznaczenia i oceniam dla własnego archiwum. Jednak poruszyło mnie kilka spraw w tej książce:
1) książka jest bardzo nierówna, czasem czyta się ją wartko i "przyswajalnie", a czasem bardzo opornie - musiałam kilka razy wracać do początku akapitu albo cofać się, żeby nie zgubić wątku, ponieważ książka jest upakowana faktami, przy czym uważam, że część z nich dla jasności wywodu mogłaby być pominięta, cyt.:
"Po wyjściu z więzienia w styczniu 1946 r. Weichart zamieszkał z rodziną w Krakowie przy ulicy świętej Gertrudy tuż przy Plantach. Dopiero w 1950 roku ulica zmieni patrona na Ludwika Waryńskiego. Na razie wszyscy mieszkają razem z córką Ruth. Ta opuści dom dopiero w styczniu 1947 roku, gdy poślubi Józefa Hofstatera, który prowadził firmę farmaceutyczną Vita. Tam też znajdzie na chwile zatrudnienie sam Weichert". A potem wracamy sobie ponownie do innego wątku.
8 linijek w książce. Trzy różne daty zresztą niechronologiczne. Informacja o zmienia nazwy ulicy jest kolejną informacją przez którą trzeba się przedrzeć, nie ma znaczenia dla ciągu innych informacji, wybija i nie jest w żaden sposób komentowana - więc tak jakby nie ma większego znaczenia, a walor znaczeniowy ma tylko dla czytelnika, który w ogóle potrafi zinterpretować kwestię zmian nazw ulic w tym czasie. Ponadto kilka imion i kto gdzie pracował - a to na koniec dnia dla samej historii Michała Weicherta nie ma większego znaczenia, bo żaden z tych wątków nie jest w żaden sposób kontynuowany ani komentowany. Ot sprawdzian, ile informacji da się upakować na 8 linijkach.
Inny cytat:
"Gdyby 11 sierpnia 1945 roku Michał Weichert mógł wyjść z więzienia, miałby tylko nieco ponad pół godziny spacerem do centrum zdarzeń. W Krakowie w tym czasie mieszka najpewniej kilka tysięcy Żydów."
Zamiast po prostu, że "około 2 km od więzienia, w którym wówczas przebywał Michał Weichert rozegrało się..." Nie widzę większego sensu w reportażu tworzyć jakichś łamańców o tym, co kto mógłby zobaczyć, gdyby w tym czasie nie był w więzieniu i stał pół godziny drogi od miejsca, w którym przebywał w więzieniu :)
Oba cytaty pochodzą z rozdziału "Weichert: Między procesami" - według mnie najsłabszego reportersko rozdziału, po którym uznałam, że naskrobię kilka zdań mojej oceny o tej książce.
To tylko przykład, ale jeśli 300 stron książki w istotnej mierze składa się z takich zbitek faktograficznych, to w połączeniu z dziesiątkami dat dziennych, imion i nazwisk żydowskich, które współcześnie brzmią bardzo obco, robi się dzieło zagmatwane i mniej reporterskie, a bardziej kronikarskie.
2) jak na reportaż, a jest to dział reporterski Wydawnictwa Czarne, za dużo jest fikcji i wyobrażeń autora na temat tego, jak ktoś się właśnie czuł. Jeśli reportażysta nie wie, jak ktoś się czuł i pisze, że "najpewniej tak i tak", to reportaż z próby obiektywnego pokazania faktów zmienia się mimowolnie w przedstawienie czytelnikowi jednak swojego zbioru ocen - bo jeśli założymy, że ktoś czuł się "lekko" wychodząc z więzienia, to zrobimy na to inną nakładkę ocenną, niż jeśli wyjdzie z więzienia i czuje się "przygnębiony". Więc kolejny minus.
3) 5 gwiazdek "za podjęcie ważnego tematu" i jedna gwiazdka za pracę włożoną w jego opracowanie z czterema gwiazdkami odebranymi za fantazjowanie o tym, co kto myślał i gdzie mógł być, gdyby nie był tam gdzie był, styl i chaotyczność.
Oczekiwałam zdecydowanie więcej od Wydawnictwa Czarne.
Bardzo rzadko opiniuję tutaj przeczytaną książkę, bo kolekcjonuję oznaczenia i oceniam dla własnego archiwum. Jednak poruszyło mnie kilka spraw w tej książce:
1) książka jest bardzo nierówna, czasem czyta się ją wartko i "przyswajalnie", a czasem bardzo opornie - musiałam kilka r...
Rozwiń
Zwiń