Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jestem rozczarowany. Za dużo zapożyczeń z innych powieści fantasy, a niezbyt wiele oryginalnych pomysłów. Jednowątkowa fabuła też była dla mnie rozczarowaniem - po książce figurującej na topie najchętniej czytanych pozycji oczekiwałem więcej.

Jestem rozczarowany. Za dużo zapożyczeń z innych powieści fantasy, a niezbyt wiele oryginalnych pomysłów. Jednowątkowa fabuła też była dla mnie rozczarowaniem - po książce figurującej na topie najchętniej czytanych pozycji oczekiwałem więcej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa i pełna inwencji urban fantasy - świeże (czasem zaskakujące) pomysły połączone z tymi zaczerpniętymi ze śwatów np. Harrego Pottera, Trudi Canavan... co absolutnie nie jest z mojej strony zarzutem. Uważam, że z dobrych przykładów warto czerpać pełnymi garściami, a twórcze łączenie własnych historii z elementami wybranymi z literatury klasyków gatunku może dawać nową, dobrą jakość.

Ciekawa i pełna inwencji urban fantasy - świeże (czasem zaskakujące) pomysły połączone z tymi zaczerpniętymi ze śwatów np. Harrego Pottera, Trudi Canavan... co absolutnie nie jest z mojej strony zarzutem. Uważam, że z dobrych przykładów warto czerpać pełnymi garściami, a twórcze łączenie własnych historii z elementami wybranymi z literatury klasyków gatunku może dawać nową,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezwykla ciekawa opowieść odsłaniająca kulisy powstawania filmu. Zazwyczaj wiedza o poczynaniach, wątpliwościach, decyzjach i poczynaniach producentów, reżyserów, aktorów nie dociera do szerszej publiczności, nikt głośno nie opowiada o szczegółach finansowych ich umów ani o tym co na ich decyzje wpływało. Przeczytałem z dużym zainteresowaniem.

Niezwykla ciekawa opowieść odsłaniająca kulisy powstawania filmu. Zazwyczaj wiedza o poczynaniach, wątpliwościach, decyzjach i poczynaniach producentów, reżyserów, aktorów nie dociera do szerszej publiczności, nikt głośno nie opowiada o szczegółach finansowych ich umów ani o tym co na ich decyzje wpływało. Przeczytałem z dużym zainteresowaniem.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo rozwlekła fabuła, która zupełnie mnie nie wciągnęła. Zrezygnowałem z czytania kolejnych tomów.

Bardzo rozwlekła fabuła, która zupełnie mnie nie wciągnęła. Zrezygnowałem z czytania kolejnych tomów.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wysoko oceniam nader ciekawie przedstawione realia życia we współczesnej Rosji. Jeżeli chodzi o prawdopodobieństwo psychologiczne przedstawionych zdarzeń... moim skromnym zdaniem - zerowe.

Wysoko oceniam nader ciekawie przedstawione realia życia we współczesnej Rosji. Jeżeli chodzi o prawdopodobieństwo psychologiczne przedstawionych zdarzeń... moim skromnym zdaniem - zerowe.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To nie jest przyjemna, lekka książka. Im dłużej ją czytasz, tym mocniej dławi ci gardło, aż do bólu, i tym głębiej wgryza się w twoją pamięć. W samej rzeczy wgryza się w pamięć tak głęboko, że potem nie można już tej książki zapomnieć. Nigdy nie lubiłem tego typu literatury i rozpoczynałem lekturę z założeniem, że pewnie zabraknie mi cierpliwości i czasu, żeby Złodziejkę książek doczytać do końca. Przeczytałem. Nie żałuję spędzonego z tą książką czasu.

To nie jest przyjemna, lekka książka. Im dłużej ją czytasz, tym mocniej dławi ci gardło, aż do bólu, i tym głębiej wgryza się w twoją pamięć. W samej rzeczy wgryza się w pamięć tak głęboko, że potem nie można już tej książki zapomnieć. Nigdy nie lubiłem tego typu literatury i rozpoczynałem lekturę z założeniem, że pewnie zabraknie mi cierpliwości i czasu, żeby Złodziejkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W Narrenturm moje największe uznanie zdobyło niezwykle barwne, bogate w szczegóły tło historyczne powieści. Na to tło składają się dziesiątki (jeżeli nie setki) przedstawionych z imienia i nazwiska rycerzy, dostojników kościelnych, książąt, dziesiątki większych i mniejszych miast, zamków i klasztorów na Dolnym Sląsku, znane z historii wydarzenia, który miały miejsce na początku piętnastego wieku i na terenie Sląska, i w sąsiadujących ze Sląskiem Czechach i Polsce. Do tego dochodzą liczne ciekawostki związane z ówczesymi obyczajami, sposobami wojowania i prowadzenia interesów, relacjami między kościołem a władzami świeckimi... Wszystkie powyższe elementy wzięte razem sprawiają, że fikcja literacka umieszczona w takim kontekscie nabiera szlachetnego, wytrawnego smaku. Nie trąci tandetą jak w wyświechtanych i bezmyślnie powielanych schematach będących przedmiotem eksploatacji innych, mniej dbających o szczegóły scenografii autorów.
Godny uwagi jest też sposób, w jaki autor dodał do opisanego powyżej tła elementy fantastyczne. Bardzo dobrze korespondują one z faktami historycznymi – choćby takimi, że były to czasy, gdy inkwizycja paliła na stosach osoby oskarżane o czary, i z ludowymi bajdami o sabatach, latających na miotłach czarownicach...
W takiej właśnie scenerii rozgrywa się historia Reinmara z Bielawy. Rozpoczyna się nieszablonowo skomponowaną sceną cudzołożenia przy akompaniamencie klasztornych modlitw i dzwonów, a potem dramatyczną ucieczką bohatera przed żądnymi zemsty siepaczami. W dalszej kolejności autor, trzymając się prawdopodobnie zasad nakreślonych przez Hitchocka, wciąga czytelnika w długą, trzymającą w ciągłym napięciu, zaskakującą zwrotami akcji sekwencję ucieczek, pościgów, starć, porwań i znowu ucieczek, pościgów... Nie mam nic przeciwko nieoczekiwanym zwrotom akcji i do pewnego momentu zwroty akcji w Narrenturm były dla mnie zabawne. Ale po przekroczeniu pewnej masy krytycznej zaczęły nużyć swoją przewidywalnością. Za każdym razem, gdy Reinmar ratował się jakimś cudem z opresji (a częściej gdy był ratowany przez towarzyszących mu przyjaciół) z wielką łatwością pakował się w kolejne tarapaty, narażał kolejnym, coraz bardziej niemiłym indywiduom. Przy czym prawdopodobieństwo wystąpienia wymyślonych przez autora zbiegów okoliczności oscylowało nader często w pobliżu prawdopodobieństwa wygrania trzech kolenych kumulacji w totolotka. Pewną słabością powieści jest też to, że narracja nazbyt koncentruje się na postaci głównego bohatera, nie pozwalając w ten sposób bardziej zaistnieć innym, czasem nawet ciekawiej skonstruowanym bohaterom, jak Szarlej czy Miodek. No i zabrakło trochę miejsca na ciekawe postaci kobiece – te, które zostały przedstawione, były zaledwie ciekawym elementem tła i szybko znikły z kart powieści.
Na duży plus zapisuję inteligentny i pełen poczucia humoru sposób narracji, a kolejny duży plus daję za bardzo różnorodne i ciekawe nakreślone postaci drugiego planu. W sumie plusów nazbierało mi się znacznie więcej niż minusów, a Narrenturm uznaję za pozycję zdecydowanie wartą przeczytania.

W Narrenturm moje największe uznanie zdobyło niezwykle barwne, bogate w szczegóły tło historyczne powieści. Na to tło składają się dziesiątki (jeżeli nie setki) przedstawionych z imienia i nazwiska rycerzy, dostojników kościelnych, książąt, dziesiątki większych i mniejszych miast, zamków i klasztorów na Dolnym Sląsku, znane z historii wydarzenia, który miały miejsce na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na tle tysięcy powieści fantasy, powielających mniej lub bardziej wytarte schematy, książki Jacka Piekary są ciekawym wyjątkiem emanującym szlachetnym blaskiem oryginalności. Postaci inkwizytora Mordimera Madderdina i wspierającego go w trudnych chwilach Anioła Stróża są jedyne w swoim rodzaju i stanowią miłą odmianę dla czytelnika znudzonego tłumami magów, elfów, smoków i krasnoludów zaludniających tyleż liczne, co bardzo do siebie podobne światy do znudzenia eksploatowane przez innach autorów.
Zabawna jest retoryka głównego bohatera, który z niezwykłą skromnością odżegnuje się od pretendowania do roli super bohatera (choć niektórych akcji z jego udziałem nie powstydziłby się ani James Bond ani nawet sam Stirlitz), lecz sam siebie ustawia na podrzędnej pozycji człowieka pokornego, nieznacznego, będącego uniżonym sługą innych ludzi, którego główną troską jest nakłanianie grzeszników do nawrócenia się i zbawienia duszy.
Zabawna też bywa pomysłowość i przewrotność naszego inkwizytora, kiedy bez zbędnych skrupułów potrafi wykorzystać i swoje talenty, i ponurą reputację instytucji Inkwizytorium, żeby rozprawić się z kilkoma niezbyt sympatycznymi indywiduami. Pomimo iż Merradin sięga czasem po nazbyt drastyczne środki w swoich rozgrywkach z heretykami, w sumie można zachować do tej postaci pewną (umiarkowaną) sympatię i czerpać przyjemność z zapoznawania się z jego perypetiami.

Cała powieść nie jest pomyślana jako jedna zamknięta całość lecz jest luźnym zbiorem mniej lub bardziej ze sobą powiązanych przygód. Można to uznać za wadę, można się zastanawiać, czy autor dobrze przymyślał, co pisze i co chce przekazać czytelnikowi, lecz wcale nie musi to przeszkadzać w lekturze. Ciekawa intryga, barwnie opisane przygody są wartością wartością same w sobie – niekoniecznie muszą być okraszone jakimś natchnionym przesłaniem.

Na tle tysięcy powieści fantasy, powielających mniej lub bardziej wytarte schematy, książki Jacka Piekary są ciekawym wyjątkiem emanującym szlachetnym blaskiem oryginalności. Postaci inkwizytora Mordimera Madderdina i wspierającego go w trudnych chwilach Anioła Stróża są jedyne w swoim rodzaju i stanowią miłą odmianę dla czytelnika znudzonego tłumami magów, elfów, smoków i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Taniec ze smokami. Nareszcie! Na pierwszej części Gry o tron jest wydrukowana data 1996, a na Tańcu ze smokami rok 2011. Jak łatwo obliczyć trwało to kilka ładnych latek (i wymagało napisania dobrych kilku tysięcy stron powieści) zanim smoki, które wykluły się pod koniec pierwszego tomu, zacząły nareszcie swój – na razie nieśmiały - smoczy taniec. George R.R. Martin bez niepotrzebnego pośpiechu rozwija swój niesmowity projekt, nieporównywalny chyba z żadnym innym wyczynem epickiego rozpasania. Czy ktoś wie, ile ten gość ma lat? Czy da radę dociągnąć Grę o tron do tomu numer 12?
Mi się to podoba. Do tego stopnia, że nie czekając na polskie wydanie ściągnąłem sobie Taniec ze smokami z Amazona. Czytałem wcześniej kilka krytycznych opinii, więc do lektury przystępowałem z niejakimi obawami. Niesłusznie. Wszystko było jak trzeba. Tyrion zaskakiwał błyskotliwymi ripostami i fortelami, Arya nie straciła nic ze swojej determinacji i odwagi, Jon nie wahał się grać vabank – wbrew okolicznościom i ludziom, którzy mu źle życzyli. A opisywany z coraz większą sympatią Jaime Lannister ujawnił nową porcję pozytywnych cech. Trochę słabiej wypadł wątek Danyerys – rewelacyjnie rozwijający się w poprzednich częściach, teraz troszeczkę zwolnił, a na dodatek raził brakami psychologicznego (zwłaszcza w sferze matrymonialnej) prawdopodobieństawa. Z zainteresowaniem dowiedziałem się czegoś więcej o Illyrio (i – surprise! – o jego związkach z Varysem), poznałem dlasze losy Joraha Mormonta. Ale nawet takie małe pionki jak Varys i Mormont, zagubione w nieprzebranym gąszczu dużych i małych pionków i figur rozstawionych na planszy Try o tron, wcale nie mają zamiaru zbyt szybko zakończyć swoich przygód, dotrzeć do kresu swoich podróży.
Autor, drocząc się niemiłosiernie z czytelnikiem, więcej wątków rozpoczyna i komplikuje niż wyjaśnia i doprowadza do zakończenia. Zupełnie jak w życiu - bohaterowie mozolnie brną ku swoim celom, zmagają się z przeciwnościami losu, lecz co zrobią krok do przodu, to zmienne i okrutne wyroki losu gotują im nowe tarapaty.
Kochani, naszykujmy się na kolejne sześć, siedem tomów, kolejne tysiące stron. I trzymajmy kciuki za autora, żeby w dobrej formie intelektualnej pożył jeszcze te 15 – 20 lat i zdołał opowiedzieć Grę o tron do sensownego (tj. zamykającego przynajmniej ważniejsze wątki) zakończenia.

Taniec ze smokami. Nareszcie! Na pierwszej części Gry o tron jest wydrukowana data 1996, a na Tańcu ze smokami rok 2011. Jak łatwo obliczyć trwało to kilka ładnych latek (i wymagało napisania dobrych kilku tysięcy stron powieści) zanim smoki, które wykluły się pod koniec pierwszego tomu, zacząły nareszcie swój – na razie nieśmiały - smoczy taniec. George R.R. Martin bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W trzecim tomie 1Q84 Murakami konsekwentnie, z japońską precyzją i dokładnością buduje ostatni fragment swojej fantastycznej historii opowiadającej o losach Tengo i Aomame. Nad przedstawianymi wydarzeniami, podobnie jak w poprzednich częściach, unosi się dyskretna mgiełka tajemniczej nierealności. Informacje o naturze świata 1Q84 dozowane są oszczędnie, czytelnik praktycznie do końca trzymany jest w niepewności. Nie wie, kim są Little People, nie zna do końca roli Receivera i Perceivera, nie wie dlaczego na niebie pojawia się drugi księżyc, i właściwie może się jedynie domyślać, o co naprawdę się w tej historii chodzi. Długie partie tekstu zajmują szczegółowe opisy pozornie nieciekawych, banalnych rzeczy, które zajmują głównych bohaterów zarówno pierwszego, jak i drugiego planu. Poznajemy w drobnych szczegółach ich tok myślenia, szczegóły ubioru, jadłospisu. Myślę, że w przypadku każdego innego autora taki nadmiar opisów rozbijających akcję byłby dla mnie niestrawny. U Murakamiego opisy japońskiej prozy życia codziennego i japońskiej mentalności są o tyle interesujące, że przedstawiają stosunkowo odległą kulturę, o której wciąż wiem dużo mniej, niż o kulturach europejskich – nawet tych starożytnych. To, w jaki sposób bohaterowie Murakamiego odnoszą się do spraw miłości, przyjaźni, seksu, śmierci, pieniędzy, religii, obowiązków zawodowych, było dla mnie pewnego rodzaju obyczajową egzotyką, momentami nadspodziewanie ciekawą i prowokującą do przemyśleń.
Zatem, ku swojemu zaskoczeniu, pomimo alergii na wszelkie przejawy litrackiej rozwlekłości, dałem radę przebrnąć przez 1Q84 (licząc wszystkie trzy tomy to w sumie ok 1300 stron powieści) i mieć z tej lektury sporo przyjemności.
Nie udało mi się trzeciego tomu 1Q84 przeczytać w dwa wieczory – czytałem go ponad tydzień. Kilka razy odkładałem książkę zmęczony powolnym rozwojem intrygi. Ale po paru godzinach, albo następnego dnia, ponownie odczuwałem chęć, by wrócić do książki. Więc, wracałem i, po doczytaniu jej do słowa "koniec", jestem skłonny uznać, że jest to książka bardzo dobra.

W trzecim tomie 1Q84 Murakami konsekwentnie, z japońską precyzją i dokładnością buduje ostatni fragment swojej fantastycznej historii opowiadającej o losach Tengo i Aomame. Nad przedstawianymi wydarzeniami, podobnie jak w poprzednich częściach, unosi się dyskretna mgiełka tajemniczej nierealności. Informacje o naturze świata 1Q84 dozowane są oszczędnie, czytelnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dreptakowisko Andrzeja Waligórskiego zajmuje honorowe miejsce na mojej ulubionej półce z książkami. Broszurka jest cienka i mocno już sfatygowana wielokrotną lekturą, ale sięgam po nią często i za każdym razem utwierdzam się w swojej sympatii do tej mądrej, zabawnej, jedynej w swoim rodzaju liryki. Za każdym razem czytam wiersze Andrzeja z wielką przyjemnością i z uznaniem dla niezwykłego talentu autora. Podobają mi się świetnie podpatrzone i naszkicowane charaktery ludzkie, przedstwione z humorem, inteligentnie, po prostu c i e k a w i e. Uwielbiam to, że Waligórski nie grał natchnionego wieszcza-proroka, ale pisał w prosty, szczery, niezwykle sympatyczny (czasem autoironiczny) sposób – bez żadnego zadęcia, pretensji i wyniosłości.Genialnie podpatrywał chore, paranoiczne sytuacje (jakże często spotykane w epoce późnego Gomółki, czy wczesnego Gierka) i te jego obserwacje są teraz bogatą skarbnicą wiedzy o ludziach, problemach i nonsensach tamtego czasu. Rzeczy, które były wtedy powszechne, choć dalekie od normalności, on doskonale dostrzegał, w zabawny sposób opisywał, komentował i doskonale puentował.Po prostu wielki szacunek.PS1. Mała liczba ocen Dreptakowiska jest dla mnie smutnym znakiem, że poezja Andrzeja Waligórskiego nie jest obecnie czytana – być może z tego powodu, że nie było chyba wznowień tej poezji i przez to książka nie jest łatwo dostępna. Zainteresowanych, a mających problem ze zdobyciem książki, zapraszam na witrynę www.waligorski.art.pl, gdzie ktoś dużym nakładem pracy postarał się zebrać i zaprezentować twórczość Andrzeja. PS2. W wyrazie sympatii i w uzaniu dla niezwykłego talentu, z jakim Andrzej Waligórski opisywał widzianą przez siebie polską rzeczywistość, postanowiłem sobie wyobrazić, co mógłby napisać teraz, w czasach i-phonów, e-booków i wszechobecnego internetu... Pozwolę sobie poniżej przedstawić to moje wyobrażenie:Don Marinero, rycerz pewien, choć nie był krańcowo ubogi,Nigdy nie kupił zbroi, by w niej uderzać na wrogi.Tarczy też nie miał, ni topora, lub choćby miecza niewielkiego,Więc jak na wrogi miał uderzyć, by nie okazać się lebiegą?Zważywszy te żałosne fakty, rzekł sobie szczerze: „Byku krasy,Od wrogów trzymaj się z daleka, poszukaj sobie ty przyjaciół.”No i pomysłem tym natchniony dni całe, nocki i porankiJął spędzać na www.onet.pl, internetowej szukając kochanki.Lecz miesiąc minął, drugi, trzeci. Rok, potem kwartał, dwa kwartały,A internetowe onetowe dziewczyny zupełnie go ignorowały.Już winić począł kiepskie łącza, już wątpić zaczął w swoje wdzięki,Gdy na www.wp.pl trafił, a tam dopaaadły go panienki.A jedna ślicznie uśmiechnięta :), w sztuce e-flirtu doświadczona,Kusi go kolorowym nickiem i wciąga go w płomienny romans.Nad chłopem jakby wicher powiał i duma wielka go rozpiera.„A niech mnie!” – cieszy się jak głupi. „O kurde, klawo jak cholera!”Lecz czartów wirtualnych sfora – tych, co buszują w internecie,Już na faceta zgina parol, intrygę podłą zręcznie plecie.I już nasz rycerz skasowany, goryczy pełne ma poranki.Na próżno inbox swój przetrząsa. Ni śladu mejla od kochanki.Historii tej to smutny finał, na ciętą puentę przyszła pora,Przyjaciół szukaj w swym powiecie, internet rzuć - na rzecz telewizora.Jeżeli sklecone przeze mnie wierszydło (upiększone kilkoma cytatami z archiwum mistrza) uznacie za niedolne lub niezgrabne, nie zaprotestuję, pokryję to rmieńcem wstydu. Lepszych tekstów poszukajcie po prostu w Dreptakowisku.

Dreptakowisko Andrzeja Waligórskiego zajmuje honorowe miejsce na mojej ulubionej półce z książkami. Broszurka jest cienka i mocno już sfatygowana wielokrotną lekturą, ale sięgam po nią często i za każdym razem utwierdzam się w swojej sympatii do tej mądrej, zabawnej, jedynej w swoim rodzaju liryki. Za każdym razem czytam wiersze Andrzeja z wielką przyjemnością i z uznaniem...

więcej Pokaż mimo to