„Bliźniaczy płomień” to książka, którą naprawdę trudno będzie mi ocenić. Sam jej zamysł jest naprawdę dobry i ogromnie mnie zaciekawił, nie mogłam się doczekać, aż w końcu zacznę ją czytać. I na początku było naprawdę okej, ale im dalej w las, tym gorzej. Niestety bardzo szybko przekonałam się, że choć pomysł jest naprawdę fajny, to wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Zabrakło tutaj naprawdę dużo, przede wszystkim kuleje tutaj redakcja, która przecież powinna niektóre głupotki wyłapać, dzięki czemu autor mógłby je przemyśleć i napisać inaczej. Niżej przytoczę przykładowe sceny, które przy odpowiednim dopracowaniu wybrzmiałyby o wiele lepiej, a tak to pozostawiły po sobie jedynie niesmak (w przypadku psa), bądź niezrozumienie.
Jednocześnie, mimo świadomości wad tej historii nie mogę powiedzieć, że jest to książka, którą najlepiej będzie omijać szerokim łukiem, bo znalazłam w niej przebłyski czegoś pięknego, dojrzałam jak wiele serca włożył autor w jej napisanie. Nie brakuje Maksowi wrażliwości, ciepła, pomysłowości ani kreatywności. Nie mam wręcz wątpliwości, że jest on naprawdę obiecującym autorem, który za kilka lat, jeśli popracuje nad swoim warsztatem, będzie tworzył naprawdę piękne książki, które zachwycą wielu. Na pewno będę obserwować jego twórczość, bo te migawki, które otrzymałam, bardzo mnie zachwyciły.
Autor zdecydowanie lepiej radzi sobie z językiem bardziej poetyckim, niż młodzieżowym. Większość książki jest napisana bardzo lekko, by w pewnej chwili kompletnie zbić czytelnika z tropu, gdy nagle zmienia się jej ton. Takie przeskoki między cięższym klimatem, a tym lżejszym nie wychodzą tutaj zbyt dobrze. Ogromnie utrudniają one lekturę, wybijają z rytmu czytania. Miałam tutaj wiele fragmentów, które bardzo mi się nie podobały, ale były też również takie, które czytałam z największą przyjemnością. Autor świetnie poradził sobie z magicznymi fragmentami (końcówka książki mnie zachwyciła, czytało się ją wręcz wspaniale!), dużo gorzej z opisaniem realnych scen, rozmów bohaterów, myśli i odczuć, ich spotkania i to, co się działo między nimi.
Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że Maks dużo lepiej poradziłby sobie z napisaniem książki fantasy, bo miałby tam ogromne pole do popisu, bez ram, które go ograniczają. Ma prawie wszystko, co potrzebne jest przy pisaniu fantastyki. Kreatywność, pomysłowość, potrafi pisać językiem pełnym metafor, pełnym magii. I taką historię spod jego pióra przeczytałabym z ogromną przyjemnością.
Wracając jednak do „Bliźniaczego płomienia”, to zdecydowanie za dużo było tutaj wciśniętego na siłę filozofowania i rozmyślania nad życiem. Bohaterowie to młode osoby, które fakt, przeżyły bardzo ciężkie chwile, ale nie widać tego po ich zachowaniu. To się okropnie gryzie i zupełnie ze sobą nie współgra. Rozumiem, że autor chciał zawrzeć w książce swoje przemyślenia, ale to też trzeba zrobić w odpowiedni sposób, bo inaczej nie wniosą one zbyt wiele, a czytelnik będzie zdawał sobie sprawę, że są tutaj tylko po to, by książka wydawała się mądrzejsza.
Starałam się jak najwięcej wyciągnąć z lektury, ale nie było to łatwe. Bohaterowie powieści Aleks i Daiki za wiele się od siebie nie różnią. Zabrakło mi w nich charakteru, zabrakło mi prawdziwej głębi, dialogi są dziwnie napisane i niedopracowane. Tutaj znowu. Pomysł był dobry, zabrakło mi jednak większego zagłębienia się w psychikę bohaterów, tak by rozłożyć ją na kawałki.
Dużą nadzieję pokładałam w ich relacji i choć sama w sobie jest piękna, to momenty jej formowania, powstawania, tutaj praktycznie nie istnieją. Ma się wrażenie, że pokochali się jedynie dlatego, bo ich dusze są ze sobą od wieków połączone. Niewiele się dzieje między nimi i ciężko wywnioskować, skąd wzięła się ta miłość. Z drugiej strony, akcja dzieje się na przestrzeni kilku miesięcy, więc autor pewnie wiele z ich życia pominął. Problem w tym, że ja, jako czytelnik chcę poznać te chwile, chcę zrozumieć jak wyglądało ich poznawanie się, jak powoli odkrywali, że są dla siebie kimś więcej, chcę dostać moment, kiedy do obu z nich z ogromną siłą dociera, że kochają tę drugą osobę. Nie chcę by to było gdzieś w tle.
Tutaj warto również wspomnieć o umiejętnościach, które budzą się u obu z nich. Wątek fantastyczny (dokładnie to motyw realizmu magicznego) jest ciekawym pomysłem, ale momentami wprowadzał mnie w konsternację i musiałam po kilka razy czytać tekst, by upewnić się, że dobrze rozumiem. Aleks potrafi komunikować się ze swoim psem Hope poprzez myśli i migawki wspomnień, a Daiki potrafi dojrzeć wspomnienia ludzi, których spotyka. Pomysł fajny, ale źle przedstawiony. Miałam wrażenie, że autor sam do końca nie wiedział jakie zdolności chce dać bohaterom i jak powinien je opisać.
Zbyt wiele srok chwycił za ogon, za wiele tematów chciał zawrzeć w tej książce, przez co przy praktycznie każdym wątku jest za mało informacji, za mało są one rozwinięte. Wydaje mi się, że autor sam nie mógł się zdecydować, w którą stronę chce poprowadzić fabułę, przez co próbował i w prawo i w lewo. Ale niestety, nie da się tak. Ciągle coś będzie zgrzytać, a czytanie książki będzie bardzo nużące.
Co jednak najbardziej mi tutaj zgrzytało, to pies. Bardzo mocno liczyłam na to, że pokocham tego psiaka, że jej obecność tutaj będzie taką wisienką, która osłodzi całość. Niestety, za mało było psa w psie. Kiedy Hope odzywała się do Aleksa, to kompletnie nie mogłam dojrzeć w niej zwierzęcia, była za bardzo ludzka, za bardzo oświecona, miałam wręcz wrażenie, że w książce pojawiła się, tylko by wykonać dwa zadania. Po pierwsze być prywatną terapeutką Aleksa, dzięki czemu w książce pojawiło się więcej mądrych, głębokich treści, po drugie, po to, by komentować jego zachowanie i dołożyć aspekt komediowy.
I w ogólnym rozrachunku, ani jedno, ani drugie nie wyszło dobrze. Za dużo wciśniętych na siłę mądrości, za dużo żenujących wręcz tekstów, które nie pasowały kompletnie do postaci psa i za mało psiej natury.
Dodatkowo, zanim przejdę do plusów książki, to jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zirytowała. Niekonsekwencja w kreowaniu świata przedstawionego. Daiki jest postacią pochodzenia japońsko-francuskiego, więc oczywiste jest, że będzie używał określeń zgodnych z jego kulturą. Skąd więc u niego typowo polskie powiedzonka? Nie wiem. Ale wiem na pewno jedno, nie powinien on znać powiedzenia „pytasz dzika czy…”, no bo skąd? I takich niepasujących do realiów tekstów jest tutaj więcej. No i jak czytelnik ma się wczuć w fabułę, kiedy co rusz natrafia na takie określenia?
Jeżeli zaś chodzi o plusy, to mimo że nie ma ich dużo, to bardzo ratują całość. Z założenia książka jest naprawdę wspaniała. Motyw bliźniaczych dusz jest cudowny i jak pisałam wyżej sama końcówka książki była moją ulubioną jej częścią. Mówię tutaj o dwóch ostatnich rozdziałach + epilogu.
To moment kiedy poznajemy wszystko to, co kryło się za umiejętnościami bohaterów i za więzią, która ich połączyła. Ten fragment został pięknie napisany, mam wrażenie, że wręcz przez niego przepłynęłam. Sam motyw jest piękny i bardzo wzruszający, a uczucie, które połączyło bohaterów, mnie zachwyciło. Na plus jest również poruszanie wielu różnych tematów, prowadzenie ramenowni, miłość do jedzenia, zmagania z traumami, terapia, próby zrozumienia siebie i innych dookoła nas.
To historia z ogromnym potencjałem, który wygrał z autorem, nie dał się oswoić w pełni. Zabrakło tutaj warsztatu i pracy, by dopracować każdy szczegół. A także jasnej i zdecydowanej decyzji w którą stronę poprowadzić tę historię. Czuję jednak, że kolejne książki, jeśli tylko autor poświęci im odpowiednią ilość czasu, mogą być dużo, dużo lepsze. Niewiele brakuje autorowi, aby móc w tej dziedzinie osiągnąć naprawdę wiele. Potencjał jest, trzeba jedynie nad sobą popracować.
„Bliźniaczy płomień” to książka, którą naprawdę trudno będzie mi ocenić. Sam jej zamysł jest naprawdę dobry i ogromnie mnie zaciekawił, nie mogłam się doczekać, aż w końcu zacznę ją czytać. I na początku było naprawdę okej, ale im dalej w las, tym gorzej. Niestety bardzo szybko przekonałam...
Rozwiń
Zwiń