-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2024-05-03
2024-03-27
Dziki Zachód od zawsze miał to do siebie, że był kojarzony z wolnością. Kto się tam wybierał był zdany wyłącznie na siebie. Prawo praktycznie nie istniało, więc wygrywał silniejszy lub sprytniejszy. Nie bez powodu więc ściągało tam tylu przestępców - zwykłych bandytów, którzy chcieli uniknąć sprawiedliwości. Wolność miała swoje ciemne strony, lecz nikt wtedy nawet nie pomyślał, żeby ją ograniczać i wprowadzać dziwne zakazy. A z tym właśnie zetknęli się bohaterowie tej książki gdy pewnego razu na wjeździe do miasteczka przywitały ich szlabany, opłaty i przepustki.
„Złe miasto” to zakończenie dwudziestotomowej sagi traperskiej Wiesława Wernica. Opisuje ostatnią podróż doktora Jana i Karola Gordona na Dziki Zachód, a konkretnie do Nevady. Ten daleki, suchy i nieprzyjazny kraj stanie się tym razem nie tylko ich celem, ale także... więzieniem. Chodzi o pewne miasteczko, w którym panuje gęsta atmosfera wzajemnej nieufności podsycana przez mroczną historię sprzed lat. Pośród mieszkańców postrach i zarazem podziw budzi miejscowy szeryf, który wprowadził na swoim terenie zasady niespotykane na Dzikim Zachodzie. Jak Nevada przywita doktora i Karola? Czy wydostaną się ze złego miasta? Jaką mroczną historię skrywa jego szeryf?
Na początek będzie kilka słów o „Złym mieście”, a potem pokuszę się o krótkie podsumowanie całej serii, jako że to jest końcowa książka cyklu. W „Złym mieście” nie ma żadnej poza przypisem wzmianki, że mamy do czynienia z ostatnią przygodą doktora Jana i Karola Gordona. Niestety autor nie zdołał dokończyć swojego cyklu i zamknąć go w jakieś ramy. Jeśli chodzi o samą książkę, to nie wyróżnia się niczym pośród pozostałych. Jest nawet nieco poniżej ich poziomu. Wszystko za sprawą umieszczenia akcji w praktycznie jednym miejscu bez podróży na konnym grzbiecie, polowań, przygód i spotkań z Indianami. Głównym wątkiem jest tajemnicza historia miasteczka Colding i to ciekawa oś fabularna, ale nie na tyle, żeby nie można było się oderwać od książki. W dodatku przez długi czas akcji jest bardzo mało i nijak to się ma do budzących grozę przygód w dziczy, które autor opisywał w innych książkach. Zaletą jest dobrze odwzorowany klimat miasteczka z Dzikiego Zachodu z zatłoczonymi saloonami, w których jeden przy drugim siedzą bywalcy w szerokich kapeluszach i z coltem przy pasie.
To właśnie dbałość o szczegóły i świetne przedstawienie Ameryki pod koniec XIX wieku jest największą według mnie zaletą całego cyklu. Ogromnym plusem są też przygody, momentami pełne akcji i grozy. Jako pasjonat geografii muszę docenić różnorodność regionów, które zwiedzili doktor i Karol, a w każdym z nich przyroda była nakreślona barwnie i szczegółowo. Mam mieszane uczucia co do tego, że Wernic pisał te książki dla młodzieży. Z jednej strony świetnie, że promował dbanie o przyrodę i szacunek do Indian, z drugiej jednak strony książki stały się przez to bardzo płytkie i ugrzecznione. Wiele razy miałem wrażenie, że z tych historii można wyciągnąć dużo więcej gdyby dodać tam nieco pikanterii. Autor nie zawracał też sobie głowy postaciami i relacjami między nimi. Skupienie się na przygodach było dobre, ale tylko gdy nie brakowało pomysłu na główny wątek. W przeciwnym razie cała książka traciła i stawała się nudna, co miało miejsce dość często.
Tak oto zakończyła się moja przygoda z sagą traperską Wiesława Wernica - książkami, które czytałem w dzieciństwie wielokrotnie, uwielbiając przenosić się na Dziki Zachód razem z bohaterami. Części jest dwadzieścia, jedne przygody są lepsze, inne gorsze. Moje ulubione to „Skarby MacKenzie”, „Wołanie dalekich wzgórz” i „Na południe od Rio Grande”. Niestety „Złe miasto” moim zdaniem zalicza się do tych słabszych, co nie zmienia faktu, że zawiera w sobie dużo smaczków z Dzikiego Zachodu, zwłaszcza od jego mrocznej strony. Na pewno jeszcze kiedyś wrócę tam, gdzie dwójka jeźdźców przemierza prerię na końskim grzbiecie w poszukiwaniu miejsca na nocleg przy ognisku z siodłem pod głową. Może ich celem jest najbliższe miasteczko i łyk zimnego piwa w zatłoczonym saloonie, a może tropią właśnie niebezpiecznego bandytę, który ucieka w góry, gdzie prędzej można spotkać Indianina i niedźwiedzia grizzly niż białego człowieka. Tam właśnie w górskich strumieniach można jeszcze znaleźć grudki złota, a zwierzęta żyją bez strachu przed myśliwymi. Czy warto się tam przenieść? Uważam, że tak i polecam choć na chwilę zagłębić się w ten świat. Kto wie, czy nie zostaniecie w nim na dłużej.
Ocena: 6,5/10
Dziki Zachód od zawsze miał to do siebie, że był kojarzony z wolnością. Kto się tam wybierał był zdany wyłącznie na siebie. Prawo praktycznie nie istniało, więc wygrywał silniejszy lub sprytniejszy. Nie bez powodu więc ściągało tam tylu przestępców - zwykłych bandytów, którzy chcieli uniknąć sprawiedliwości. Wolność miała swoje ciemne strony, lecz nikt wtedy nawet nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-06
Jak Ameryka długa i szeroka można w niej znaleźć jej rodowitych mieszkańców czyli Indian i ich potomków - Metysów. Jest jednak region, a właściwie wyspa, która jest wyjątkowo uboga, żeby nie powiedzieć pozbawiona rdzennych Amerykanów. To Nowa Fundlandia, zimna i niedostępna wyspa na uboczu kontynentu, gdzie zapuszcza się bardzo niewielu podróżników. Ta słabo zamieszkana okolica kryje smutną historię jej pierwotnych mieszkańców, którzy odeszli w zapomnienie...
Jest końcówka XIX wieku w Ameryce. Coroczne wyprawy Karola Gordona i doktora Jana stały się już wieloletnią tradycją. Każdej wiosny opuszczają cywilizowane strony, by wyruszyć na Dziki Zachód, gdzie rządzi pierwotna przyroda. Tym razem powędrowali w odmiennym kierunku, bo na wschód, by odwiedzić Nową Fundlandię. Zamiast w leśnej głuszy, zatrzymują się u znajomych w leśniczówce, więc początkowo wszystko wskazuje na spokojną i przyjemną wycieczkę. Szybko jednak w okolicy zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Tajemnicze ślady są już zastanawiające, lecz gdy dochodzi do rabunku i porwania, atmosfera staje się nie do zniesienia. Co kryje gęsta, nowofundlandzka puszcza? Jakie niebezpieczeństwa kryje? Co wspólnego z tymi wydarzeniami ma dawno wymarły naród Beothuk?
Jeden tylko krok dzieli mnie od ukończenia sagi traperskiej Wiesława Wernica. Przedostatnią częścią cyklu jest właśnie „W Nowej Fundlandii”. Dobrze już znani bohaterowie wybrali się na kolejną przygodę. Całkiem nowa okolica, ale też wiele odgrzewanych kotletów. Schemat przygody powtarza się we wielu częściach. Po spokojnym początku następuje powolny rozwój wydarzeń i atmosfery tajemniczości aż do szybkiego zakończenia z mniejszym lub większym zaskoczeniem. Tutaj zdecydowanie było mniej niż więcej. Przyroda strasznie mdła i mało charakterystyczna, przygody bardzo przewidywalne, a Dzikiego Zachodu nie uświadczyłem wcale. Oczywiście zdarzały się już nudniejsze części. Tutaj przynajmniej jest ciekawy wątek Indian, który jednak został rozwiązany słabo mimo dobrego potencjału. Chyba największym plusem była obecność doktora i Karola - starych i lubianych postaci. To ostatnie chwile z nimi, jeszcze jedna książka i trzeba będzie się pożegnać.
„W Nowej Fundlandii” miało być ciekawą powieścią przygodową z innym klimatem niż większość książek Wiesława Wernica, ale ta część wyszła mocno przeciętnie i powiela stare schematy. Nie doszukałem się niczego nowego, nie było żadnych zaskoczeń i nietypowych rozwiązań fabularnych. Mimo tego z przyjemnością znowu zagłębiłem się w dzicz i poszukiwałem tropów nie tylko zwierzyny, ale i zagadki. Te traperskie książki wprowadzają w całkiem inny świat i przyciągają mimo dość powolnej akcji i staroświeckiego stylu pisania.
Ocena: 6,7/10
Jak Ameryka długa i szeroka można w niej znaleźć jej rodowitych mieszkańców czyli Indian i ich potomków - Metysów. Jest jednak region, a właściwie wyspa, która jest wyjątkowo uboga, żeby nie powiedzieć pozbawiona rdzennych Amerykanów. To Nowa Fundlandia, zimna i niedostępna wyspa na uboczu kontynentu, gdzie zapuszcza się bardzo niewielu podróżników. Ta słabo zamieszkana...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-20
Jak Ameryka długa i szeroka można się dzisiaj natknąć na przybyszów z całego świata. Mało kto jednak pamięta o pierwotnych mieszkańcach tego kontynentu, którzy jeszcze przed kilkuset laty przemierzali go wzdłuż i wszerz, polując na bizony. Niegdyś wolni i dumni Indianie zostali pozamykani w rezerwatach, gdzie cierpieli nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Nic więc dziwnego, że chcieli uniknąć takiego losu i dalej żyć spokojnie pośród gór, lasów i prerii, kultywując zwyczaje przodków. Chociaż przez chwilę jeszcze władać ziemiami, które zostały im tak brutalnie odebrane.
Dwóch podróżników, tropicieli śladów i poszukiwaczy przygód wyrusza znów na letnią wyprawę na Dziki Zachód, który z dnia na dzień staje się coraz mniej dziki za sprawą osadnictwa, kolei i różnego rodzaju ludzi ciągnących w te strony. Doktor Jan i Karol Gordon wybrali tym razem Park Narodowy Yellowstone w Górach Skalistych i zamierzają wybrać się tam żaglówką. Jakie nieprzewidziane komplikacje spotkają ich na wodnym szlaku? Co i kto kryje się pośród niezbadanych gór i dolin Montany? Czy podążą za wołaniem dalekich wzgórz?
Do zakończenia serii dwudziestu westernów Wiesława Wernica pozostały zaledwie trzy pozycje, a ta jest jedną z nich. Z zadowoleniem muszę stwierdzić, że „Wołanie dalekich wzgórz” jest jedną z najbardziej klimatycznych części i jedną z najbardziej dzikich, bo akcja toczy się prawie cały czas w górach, gdzie biały człowiek jest rzadkością, a spotkać można co najwyżej niedźwiedzia, pumę albo Indianina. To właśnie rdzenni Amerykanie grają pierwszoplanową rolę, co z miejsca daje kilka punktów na plus książce. Interakcje z Indianami są opisane bardzo naturalnie i przypuszczam, że bardzo wiernie, bo autor nie wyssał ich z palca - sam był znawcą Dzikiego Zachodu. Akcja toczy się początkowo powoli niczym nurt rzeki, którą płyną doktor i Karol, ale potem przyspiesza. Cały czas w tle jest jakaś tajemnica i w powietrzu wisi coś, co nie pozwala nikomu spać spokojnie. Dzięki temu książkę czyta się szybko i przyjemnie. Podobały mi się nowości, które autor wplątał w tę książkę, a nie było ich w pozostałych, jak chociażby żeglarstwo i malarstwo. Właściwie największą wadą książki jest to, że jest za krótka. Kilka przygód więcej na pewno by nie zaszkodziło.
„Wołanie dalekich wzgórz” to już nieco zakurzona, ale dalej dobra powieść przygodowa z klimatem Dzikiego Zachodu. Autor tworzy świetną atmosferę, która z sielanki szybko zamienia się w pełną niewyjaśnionych sytuacji podróż, co do której nie wiadomo, czy skończy się szczęśliwie. Główny wątek, który ujawnia się dopiero w połowie książki jest bardzo ciekawy i dobrze poprowadzony. Indianie i dzikie zwierzęta są na każdym kroku, podobnie jak dobre dla wyobraźni opisy przyrody. A to wszystko ze znanymi i lubianymi bohaterami z poprzednich części, którzy po tylu podróżach znają się już jak łyse konie i my ich również. Nic tylko zanurzyć się w ten świat razem z nimi i zmierzać wspólnie ku dalekim wzgórzom.
Ocena 8,1/10
Jak Ameryka długa i szeroka można się dzisiaj natknąć na przybyszów z całego świata. Mało kto jednak pamięta o pierwotnych mieszkańcach tego kontynentu, którzy jeszcze przed kilkuset laty przemierzali go wzdłuż i wszerz, polując na bizony. Niegdyś wolni i dumni Indianie zostali pozamykani w rezerwatach, gdzie cierpieli nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Nic więc...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-12
W naszym kraju policja od dawna nie cieszy się powszechną dobrą opinią. Policjanci zamiast ze stróżami prawa kojarzą nam się z mandatami, aferami i brakiem kompetencji, przez co coraz mniej osób chce do nich dołączyć. Jednak nie w każdym kraju jest tak źle. Chociażby w Kanadzie służba w policji była niegdyś ogromnym zaszczytem i przywilejem, którego chciał dostąpić niejeden młody chłopak. Mało tego - służąc w kanadyjskiej Konnej Policji miało się okazję do przeżycia wielu przygód na dziewiczych terenach ogromnego, słabo zasiedlonego kraju. Wielu niebezpiecznych przygód...
Podczas jednej ze swoich podróży po Kanadzie doktor Jan i Karol Gordon, główni bohaterowie serii książek Wiesława Wernica, spotkali sierżanta Konnej Policji o imieniu Owen. Ten młody jeszcze policjant opowiedział im o swoich przygodach podczas służby na nieprzyjaznych terenach centralnej Kanady, gdzie spędził w różnych placówkach kilka lat. Zwykle monotonna praca policjanta zmieniała tam się często w przygodę, która pozwoliła mu zaznać dzikiego kraju, gdzie biały człowiek wciąż był rzadkością, a lasy kryły niezbadane tajemnice. Co czeka młodego policjanta na północy? Z jakimi zagadkami przyjdzie mu się zmierzyć podczas służby? Jakie zagrożenia niesie zabójcza zima w Kanadzie?
„Sierżant Konnej Policji” jest jedną z tych części traperskiej sagi Wernica, której nie dotknąłem nigdy przedtem. Z tym większym zaciekawieniem przystąpiłem więc do czytania. Na początek było rozczarowanie - w książce nie ma moim ulubionych bohaterów. Zamiast nich jest tytułowy sierżant. Szybko jednak się okazało, że Owen Hove to bardzo dobry narrator i z przyjemnością można razem z nim zgłębiać tajniki służby w kanadyjskiej policji, a przy tym perypetie codziennego życia na nieprzyjaznej północy. Pomysł na fabułę jest jak najbardziej ciekawy. Ile można przemierzać prerię i stołować się w saloonach? Taką nowość miejsca akcji autor zastosował już w „Skarbach MacKenzie” i wyszło to znakomicie. Ta część dzieje się w podobnej scenerii i też jest bardziej powieścią przygodową niż westernem. Będąc precyzyjnym, jest zbiorem opowiadań o przygodach na służbie. Taką formę nie przyjąłem początkowo z zadowoleniem, ale szybko okazało się, że te przygody są naprawdę ciekawe i momentami mrożące krew w żyłach (nie tylko gdy w Kanadzie jest akurat minus 30 stopni!). Duży plus za psie zaprzęgi - to była nowość i bardzo mnie zainteresował taki środek transportu - sanie, które ciągną psiaki rasy husky. Oprócz dobrze znanych już zagwozdek kryminalnych, główny bohater styka się z dziką przyrodą, z Indianami, a nawet z niewyjaśnionymi zjawiskami. Czyżby autor pokusił się o nutę fantastyki? Jedne rozdziały były ciekawsze, a inne raczej nudne. Brak ciągłości akcji nieco mnie irytował, podobnie jak płytkie pomysły na akcję i fabułę. Ale do tego już zdążyłem przywyknąć, czytając z uporem maniaka tę serię.
Podsumowując, "Sierżant Konnej Policji" to ciekawy zbiór opowiadań, książka przygodowa z akcją w nietypowym, bo dziewiczym miejscu pośród dzikiej przyrody. Nie ma tutaj bandytów, szeryfów, poszukiwaczy skarbów, a Indianie nie są tak barwni jak na południu. Jest za to dzika przyroda, którą autor świetnie opisał i która potrafi być bardzo zabójcza. Akcja potrafi przyspieszyć i momentami robi się naprawdę strasznie, za co duży plus. Gdyby była napisana we współczesnym stylu, mogłaby być naprawdę rozchwytywana. Fakty są jednak takie, że saga traperska liczy sobie ponad 50 lat. Prawdziwy klasyk i takim już pozostanie.
Ocena: 7,7/10
W naszym kraju policja od dawna nie cieszy się powszechną dobrą opinią. Policjanci zamiast ze stróżami prawa kojarzą nam się z mandatami, aferami i brakiem kompetencji, przez co coraz mniej osób chce do nich dołączyć. Jednak nie w każdym kraju jest tak źle. Chociażby w Kanadzie służba w policji była niegdyś ogromnym zaszczytem i przywilejem, którego chciał dostąpić niejeden...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-17
Nieodłączną częścią historii Dzikiego Zachodu była hodowla bydła. Stała się najczęściej wybieraną, poza uprawą roli, formą działalności i zagospodarowania ogromnych dziewiczych terenów Ameryki Północnej. Rogacizna zastąpiła wielkie i dostojne bizony, które od wieków przemierzały ten kontynent, ale zostały bezpowrotnie przetrzebione. Krów pilnowali kowboje - często prości i niezbyt cywilizowani ludzie, którzy całe dnie spędzali na doglądaniu pasących się stad. Na co dzień było to zajęcie proste i monotonne. No chyba że setki krów znikają, po prostu przepadają jak kamień w wodę i nikt nie wie gdzie i jak...
Tym razem doktora Jana i Karola Gordona czeka nietypowa wyprawa na Dziki Zachód. Nie dość, że kierunkiem podróży nie jest zachód, lecz północ, to jeszcze wyjazd odbywa się jesienią, będzie trwał krótko i nie jest wyprawą myśliwską. Przyjaciele mają za zadanie rozwiązać zagadkę znikania bydła u pewnego kanadyjskiego farmera. Policja nic nie wskórała i ostatnia nadzieja leży w naszej dwójce znakomitych tropicieli śladów, którzy wielokrotnie dowiedli, że do zagadek mają łeb na karku. Gdzie podziało się zaginione bydło? Czy sprawcy zamieszania zostaną ukarani? Jakie niebezpieczeństwa będzie niosło to śledztwo?
Powoli zbliżam się do końca długiej traperskiej sagi Wiesława Wernica, którą czytałem jako dziecko, a teraz powtarzam sobie po latach. „Znikające stado” jest piątą od końca częścią i to jedna z tych, do których nie dotrwałem gdy miałem 10 lat, bo była na szarym końcu serii. Teraz przeczytałem ją po raz pierwszy. Przenosi nas na rozległe terytorium Kanady pod koniec XIX wieku. Niestety niezbyt wiele tu podróżowania po bezdrożach, a bohaterowie siedzą głównie w jednym miejscu i znowu dziwnym trafem spotykają znajomego poznanego na drugim końcu kontynentu. Akcja toczy się w miarę szybko, a fabuła obraca się wobec zagadki znikania bydła. Ten wątek jest dosyć ciekawy i napędza kolejne wydarzenia, ale rozwiązuje się w sposób przewidywalny, jak to w większości książek tego autora. Na próżno szukać tu jakichś cliffhangerów. Jest trochę grozy i nocnych wypraw, ale jak dla mnie zbyt mało. Również nie uświadczymy dzikiej przyrody i Indian. Jeśli chodzi o ciekawostki, tutaj też książka wypada dość słabo. Niektóre części były wręcz kopalnią wiedzy o historii, geografii i życiu ludzi w dawnych czasach, a w „Znikającym stadzie” tego nie ma poza krótkim opisem powstania Metysów w Kanadzie.
„Znikające stado” wypada dość przeciętnie w zestawieniu przygodowych westernów Wiesława Wernica. Brak przemierzania gór i prerii na końskim grzbiecie jest rekompensowany przez ciekawy wątek quasi-kryminalny, który momentami naprawdę wciąga. Potem jednak wszystko już zostaje wyjaśnione i do samego końca trzeba się jakoś „doczłapać” bez żadnych emocji. Największa zaleta książek tego autora czyli świetny klimat Dzikiego Zachodu została zachowana, ale wielu rzeczy zabrakło, a przede wszystkim przemieszczania się i plastycznych opisów nowych miejsc, które bohaterowie odwiedzają. Nigdy więcej siedzenia na czterech literach na farmie!
Ocena: 7,1/10
Nieodłączną częścią historii Dzikiego Zachodu była hodowla bydła. Stała się najczęściej wybieraną, poza uprawą roli, formą działalności i zagospodarowania ogromnych dziewiczych terenów Ameryki Północnej. Rogacizna zastąpiła wielkie i dostojne bizony, które od wieków przemierzały ten kontynent, ale zostały bezpowrotnie przetrzebione. Krów pilnowali kowboje - często prości i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-18
W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było komputerów, telefonów i innych ekranów, dzieci zamiast pochłaniać bajki, pochłaniały opowieści o bohaterach opowiadane przez dorosłych. Nie tylko na Dzikim Zachodzie dzieciaki bawiły się w Indian, kowbojów, bandytów i stróżów prawa. Dla młodego człowieka żywot beztroskiego podróżnika i poszukiwacza przygód był niezwykle ekscytujący. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że takie życie to nie sielanka, tylko ciągła walka o przetrwanie i niepewność jutra. Barry Bede dobitnie się o tym przekonał gdy porzucił rodzinny dom i ruszył w nieznane.
„Barry Bede” to kolejna powieść z cyklu dla młodzieży o przygodach dwójki przyjaciół na Dzikim Zachodzie. Jak sugeruje tytuł, głównym bohaterem w niej jest znany z poprzednich części łowca nagród i znakomity strzelec Barry, który wplątuje się w tarapaty podczas swoich podróży. Podczas wycieczki do Kolorado, doktor Jan i Karol Gordon ratują go od śmierci i opowiada im o swoich przygodach. Czy ten rewolwerowiec i niespokojna dusza w końcu się ustatkuje? Jak woreczek pełny kamieni zmienił jego życie? Jakie ciekawostki skrywa dziki i górzysty stan Kolorado?
Wiesław Wernic napisał 20 westernów, które na pierwszy rzut oka wydają się bardzo podobne, ale moim zdaniem bardzo się różnią poziomem akcji i pomysłem na fabułę. Niektóre mają dynamiczną, ciekawą i mroczną historię, a inne są raczej nudne i schematyczne. Tym razem trafiłem na tę drugą opcję. Opowieść o Barrym Bede nie porywa, a akcję spowalniają wstawki niezwiązane z głównym wątkiem. Pojawiały się już wielokrotnie w innych częściach, ale tym razem to była już przesada. Zapanowało straszne zamieszanie przez te retrospekcje. Oczywiście trafiały się momenty ciekawe i wciągające, ale było ich zdecydowanie zbyt mało. Nie uświadczyłem też wiele zwyczajowego przemierzania prerii, wizyt u Indian, czy spotkań z dziką przyrodą. Miejsce akcji, stan Kolorado, też niezbyt mnie zainteresowało, a doktor i Karol zwiedzali już ciekawsze destynacje.
Nie mogę wystawić pochlebnej opinii tej książce, znajdzie się raczej na dole rankingu najciekawszych westernów Wiesława Wernica. Historia Barry’ego Bedego nie wciągnęła mnie, a autor zamęczył mnie dodatkowymi wątkami i powtórkami z innych części, które zabiły dynamikę akcji. Zamiast cieszyć się Dzikim Zachodem w pełnej krasie razem z ulubionymi bohaterami, autor wepchnął mnie w buty sympatycznego, ale niezbyt interesującego i rozgarniętego gościa, który miota się po kraju bez większego celu. Zabrakło Indian, dalekich podróży i dzikiej przyrody. Mam nadzieję, że wszystko to będzie w kolejnej części, która zabiera na wyprawę do dzikiej i zimnej północnej Kanady.
Ocena: 5,9/10
W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było komputerów, telefonów i innych ekranów, dzieci zamiast pochłaniać bajki, pochłaniały opowieści o bohaterach opowiadane przez dorosłych. Nie tylko na Dzikim Zachodzie dzieciaki bawiły się w Indian, kowbojów, bandytów i stróżów prawa. Dla młodego człowieka żywot beztroskiego podróżnika i poszukiwacza przygód był niezwykle ekscytujący....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-04
Północna Kanada to na tyle nieznana część globu, że często kojarzy nam się tylko z Eskimosami, którzy mieszkają w igloo. A przecież to ogromny i dziki kraj długości i szerokości całej Europy, który biali ludzie zamieszkującą stosunkowo od niedawna. Jako pierwsi przybyli tam podróżnicy - pionierzy, którzy przemierzali te zimne tereny i kreślili pierwsze mapy. Po nich powstały tam forty i skromne osady, ale do dziś ziemie dalekiej północy są nieskażone ludzkimi stopami. Znakomite miejsce na ukrycie czegoś, czego niepowołana osoba nie powinna odnaleźć. Na przykład skarbu...
Od wielu, wielu lat doktor Jan i Karol Gordon organizują letnie wyprawy na ziemie Dzikiego Zachodu, by odpocząć od miejskiego życia i zakosztować włóczęgi. Nie inaczej będzie tym razem, ale przed wybraniem celu podróży doktor wpada na trop pewnej ciekawej i nieco zagadkowej historii z mapami północnej Kanady, które wskazują drogę do skarbu. Zbieg wielu okoliczności sprawia, że wkrótce rusza wyprawa nad Wielkie Jezioro Niedźwiedzie, gdzie rzekomo ukryto kosztowności. Trudna i długa to droga szlakiem wodnym przez kraj dziki i niedostępny, wymagająca nie lada umiejętności i wytrwałości. Jakich ludzi nasi wędrowcy spotkają na szlaku? Czy legenda o złym duchu strzegącym skarbu okaże się prawdziwa? Czy podróż będzie miała szczęśliwe zakończenie?
„Skarby MacKenzie” od samego początku miały zadatki na moją ulubioną książkę z serii westernów Wiesława Wernica. Do tej pory spodobały mi się części o wyprawie do Meksyku i długiej podróży po Dzikim Zachodzie młodego uciekiniera z Wichita Falls. „Skarby MacKenzie” łączą zalety obu tych książek. Przygoda jest niezwykle ciekawa, akcja w miarę szybka, fabuła dobrze przemyślana, a opisany kraj nietypowy, dziki i daleki. Podróż łodziami po rzekach i jeziorach północnej Kanady ma w sobie mało typowego Dzikiego Zachodu, ale to nie znaczy, że zabrakło klimatu i atmosfery. Wręcz przeciwnie! W książce króluje wątek skarbu, który jest obecny od samego początku i związana z nim jest mroczna historia. To w połączeniu z bliskością zagrożenia w postaci innych amatorów skarbu podgrzewa mroczny klimat. Kolejne strony można pochłonąć z szybkością wody płynącej w kanadyjskich strumieniach. Podróż można śledzić na mapie, jest bardzo wyraźnie opisana, co nie było regułą u Wiesława Wernica. Jak wspomina na końcu książki, korzystał z wiarygodnych źródeł, by odtworzyć północną Kanadę, osady, przyrodę i Indian w jak najlepszy sposób. Styl pisania może jest mało dynamiczny, ale za to dobry dla wyobraźni, a w kluczowych momentach akcja przyspiesza aż do zakończenia, które nie porwało mnie zbytnio, ale też nie rozczarowało. Miałem wrażenie, że książka jest nieco dłuższa od poprzednich części. Na plus też ogromna liczba ciekawostek, która sprawia, że dzięki tej przygodowej na pozór książce można wzbogacić się też o wiedzę przyrodniczą i historyczną.
„Skarby MacKenzie” zdecydowanie polecam. Może nie jako pierwszą do przeczytania książkę z dorobku Wiesława Wernica, ale jako obowiązkowy punkt i odpoczynek od zatłoczonych salonów, jazdy konnej i polowania na bandytów. Tutaj pierwsze skrzypce gra przyroda, a bohaterowie podróżują w łodziach przez zimne i niegościnne tereny. Kraj jest pięknie opisany, a historia o skarbie znakomicie wkomponowana i posuwa akcję do przodu aż do wyczekiwanego przez wszystkich końca. Bardzo dobra powieść przygodowa nie tylko dla młodzieży i mało „westernowy” western, ale równie klimatyczny i godny polecenia.
Ocena: 8,5/10
Północna Kanada to na tyle nieznana część globu, że często kojarzy nam się tylko z Eskimosami, którzy mieszkają w igloo. A przecież to ogromny i dziki kraj długości i szerokości całej Europy, który biali ludzie zamieszkującą stosunkowo od niedawna. Jako pierwsi przybyli tam podróżnicy - pionierzy, którzy przemierzali te zimne tereny i kreślili pierwsze mapy. Po nich...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-26
Bezkresne równiny Dzikiego Zachodu przemierza samotny jeździec - mściciel, który pragnie zemsty na zabójcy swoich najbliższych, tropiąc przestępców dniem i nocą. Brzmi jak pomysł na fabułę jakiegoś filmu. Przestępczość w dopiero rodzącej się Ameryce była na porządku dziennym i taki obraz nie był na pewno niczym dziwnym w tamtych czasach. Brak instytucji państwowych i przedstawicieli prawa sprowadzał na prerie wiele tzw. niebieskich ptaków, którzy uczciwą pracą nigdy się nie skalali, a byli pierwsi do napadów, kradzieży, a nawet morderstw. Bohaterowie tej książki niestety spotkali takich ludzi po raz kolejny.
Końcówka XIX wieku w Stanach Zjednoczonych była okresem intensywnego rozwoju i parcia na zachód w celu kolonizacji kolejnych ziem. W tej całej gonitwie i rozgardiaszu spowodowanym szybkim rozwojem kraju mało kto myślał o dzikiej przyrodzie i pierwotnych mieszkańcach kontynentu. Doktor Jan i Karol Gordon należą do nielicznych i co roku na wiosnę wyruszają na prerię, by zaznać nieco Dzikiego Zachodu. Tym razem pokierowali się na północ, na ziemie kanadyjskie, a dokładnie do prowincji Alberta, gdzie już kiedyś bywali u zaprzyjaźnionego plemienia Indian. Jak się potoczy ta nowa wyprawa? Jaką historię skrywa tajemniczy wędrowiec zwany Old Grayem? Czy na kanadyjskiej prerii na pewno jest tak bezpiecznie, jak zakładali podróżnicy?
Razem z doktorem Janem zwiedziłem już pół Ameryki, od Meksyku po Kanadę, ale chętnie sięgam po kolejne części z serii westernów dla młodzieży. Opowieść o Old Grayu to ciekawa książka przygodowa. Krótka i mało dynamiczna jeśli chodzi o akcję, ale za to ze świetnym klimatem Dzikiego Zachodu podszytym wątkiem kryminalnym. To już dobrze znany schemat z kolejnych książek tego autora, ale za każdym razem podawany w nieco inny sposób. Mimo że razi powtarzalność fabuły i przewidywalność, za każdym razem lubię zagłębiać się w prerię lub góry razem z bohaterami, gdzie króluje dzika przyroda. Zamiast spokojnego polowania bohaterowie odbyli podróż tropem zagadek, co podgrzewało atmosferę, a finał był tym razem iście teatralny, jak z bajki Scooby-Doo. Jako że opowieść szybko się kończy, rozkoszowałem się każdą stroną, a miejsca geograficzne jak zawsze sprawdzałem na mapie. Życie utrudnił mi brak stron 225-256 w moim egzemplarzu książki. To była niemiła niespodzianka podczas czytania.
Historia Old Greya jest wciągająca i skończyłem ją bardzo szybko. Nieco infantylna, pisana staromodnym językiem i zbyt krótka, ale za to z ciekawym pomysłem na fabułę, tajemniczym głównym bohaterem i wątkiem kryminalnym w tle. A to wszystko, rzecz jasna, w pięknej, plastycznej scenerii Dzikiego Zachodu ze wszystkimi smaczkami westernu: od podróży konnych i polowań po strzelaniny, pościgi i walkę ze złem. Warto przeczytać i poczuć ten wspaniały klimat!
Ocena: 7,5/10
Bezkresne równiny Dzikiego Zachodu przemierza samotny jeździec - mściciel, który pragnie zemsty na zabójcy swoich najbliższych, tropiąc przestępców dniem i nocą. Brzmi jak pomysł na fabułę jakiegoś filmu. Przestępczość w dopiero rodzącej się Ameryce była na porządku dziennym i taki obraz nie był na pewno niczym dziwnym w tamtych czasach. Brak instytucji państwowych i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-01
Po Dzikim Zachodzie niegdyś podróżowali różni ludzie, od biedaków goniących za chlebem i lepszym życiem, po bogaczy, którzy dorobili się np. na żyłach złota lub ropy naftowej. Od zwykłych mieszczuchów zwanych greenhornami, którzy nie mieli z prerią nic wspólnego, aż po doświadczonych westmanów, traperów i preriowych wyjadaczy, którzy nie ustępowali nawet Indianom pod względem umiejętności życia w dziczy. W tej części westernów Wiesława Wernica znajdziemy cały przekrój takich podróżników. Wszystkich połączy jeden wspólny szlak, który nie każdego doprowadzi bezpiecznie do celu.
W „Wędrownym handlarzu” opisana jest kolejna podróż doktora Jana na zachód, tym razem nieco inna od poprzednich. Zamiast Karola Gordona, naszemu głównemu bohaterowi towarzyszy tytułowy wędrowny handlarz o nazwisku Norton. Wędrowcy wyruszają z Milwaukee nad jeziorem Michigan aż do Nowego Meksyku i posuwają się wzdłuż Gór Skalistych. Podróż jest długa, więc po drodze może wydarzyć się wiele nieprzewidzianych okoliczności. Jakie niecodzienne towarzystwo czeka ich na prerii? Czy wszyscy dotrą do celu podróży? Co się wydarzy w miejscu zwanym Doliną Potrójnego Echa?
„Wędrowny handlarz” miło mnie zaskoczył i ląduje na czele wszystkich powieści tego autora zaraz po „Ucieczce z Wichita Falls”, czyli historii młodego pomocnika szeryfa, który został banitą i przemierza kraj. W tej części jednak fabuła jest zupełnie inna. Opiera się na podróży doktora Jana i jego towarzyszy na południe. Akcja jest całkiem dynamiczna i interesująca, nieco mniej przewidywalna niż w innych książkach tego autora. Cały czas coś się dzieje i bardzo szybko się to czyta. Zakończenie było całkiem nieźle, a w decydującym momencie autor zastosował cliffhanger, co u niego jest rzadkością. Trochę brakowało grozy i zwrotów akcji, ale nie mogę narzekać. Klimat Dzikiego Zachodu oczywiście był na wysokim poziomie. Jazda konna przez prerie, polowania, tropienie, strzelaniny - wszystko na swoim miejscu. Ciekawym kontrastem było wrzucenie w to wszystko postaci spoza świata Dzikiego Zachodu, zwłaszcza kobiet, których w książkach Wernica ze świecą szukać. Tradycyjnie już mogę ponarzekać na spłycanie i ugrzecznianie fabuły i nierozwijanie ciekawych wątków i postaci. Szkoda, że każda, nawet najlepsza książka tego autora kończy się po ok. 300 stronach.
„Wędrowny handlarz” ma moje wyróżnienie pośród westernów dla młodzieży Wiesława Wernica. Pomimo prostej fabuły i braku pikanterii historia jest ciekawa i dynamiczna, zwłaszcza gdy zbliża się finał. Raz spokojnie przemierzamy prerię, a innym razem podkradamy się do niebezpiecznych bandytów razem z głównym bohaterem. Balans między sielanką, a grozą został zachowany, a wszystko w pięknym otoczeniu nieskażonego ludzką działalnością XIX-wiecznego Dzikiego Zachodu. Warto wejść w ten świat i poczuć się jak jeździec, który przemierza bezkresne równiny i nocuje przy ognisku z siodłem pod głową.
Ocena: 7,3/10
Po Dzikim Zachodzie niegdyś podróżowali różni ludzie, od biedaków goniących za chlebem i lepszym życiem, po bogaczy, którzy dorobili się np. na żyłach złota lub ropy naftowej. Od zwykłych mieszczuchów zwanych greenhornami, którzy nie mieli z prerią nic wspólnego, aż po doświadczonych westmanów, traperów i preriowych wyjadaczy, którzy nie ustępowali nawet Indianom pod...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-10
Dzieje Stanów Zjednoczonych obfitowały nie tylko w piękne i historyczne chwile jak np. ogłoszenie niepodległości. Więcej było krwawych i niezbyt chwalebnych momentów, o których wielu Amerykanów wolałoby zapomnieć. Jednym z nich było powstanie Ku Klux Klanu, czyli organizacji rasistowskiej, która początkowo miała nieść pomoc ofiarom wojny secesyjnej. Mimo że wielokrotnie była likwidowana, odradzała się na nowo, a działania charakterystycznych białych kapturów przynosiły wielu ludziom przemoc i cierpienie. Również jednemu z głównych bohaterów tej książki...
Nadeszła wiosna roku 1886. i doktor Jan już nie może się doczekać kolejnej podróży na Dziki Zachód wraz ze swoim przyjacielem i mentorem Karolem, który niegdyś trafił do niego na leczenie po poważnym urazie odniesionym podczas traperskiej wyprawy. Ta dwójka ma na koncie już niejedną podróż, która zawsze kończyła się przygodami. Tym razem od początku są wrzuceni w podejrzaną historię, która rozpoczyna się od listów z groźbami, które otrzymuje pewien hodowca bydła. Udają się na jego ranczo do dalekiej Montany, by rozwiązać zagadkę, ale nie wiedzą, że jej korzenie sięgają głęboko w przeszłość. Czy naszym ulubionym bohaterom uda się rozwiązać tę tajemniczą sprawę? Co kryją dawne teksaskie dzieje ranczera? Jakie polskie wątki można znaleźć w tej historii?
Nie zwalniam tempa w odświeżaniu sobie krótkich westernowych historii autorstwa Wiesława Wernica i już jestem w połowie dwudziestotomowej serii. Tym razem przygody dwójki głównych bohaterów miały miejsce w Montanie, która już gościła w kilku częściach. Nadaje się idealnie, bo są tam Indianie, prerie i góry. Świetne miejsce na powieść o Dzikim Zachodzie. W tej książce rdzennych Amerykanów nie było, a w centrum znalazł się wątek kryminalny. Pojawił się od razu i nie był jakoś specjalnie porywający, a w samym środku książki został przerwany wielką retrospekcją do dawnych czasów. Bardziej podobały mi się przygody i momenty grozy np. spotkanie z misiem grizzly, który prawie rozszarpał doktora Jana. Na plus muszę odnotować dużo ciekawostek z historii Ameryki, jak chociażby dzieje niesławnego Ku Klux Klanu. Wątek polski nieco mnie zaskoczył gdy pierwszy raz czytałem tę książkę, bo myślałem, że Polonia w Ameryce to raczej współczesna historia, a nie XIX wiek. Okazuje się jednak ze już wtedy nasi rodacy emigrowali za ocean. Na koniec dodam, że zabrakło mi w tej części jakiegoś mocnego uderzenia na koniec, choćby jednego zwrotu akcji.
Klimat Dzikiego Zachodu dalej jest urzekający, chociaż w „Człowieku z Montany” więcej było zagadek niż beztroskiego przemierzania prerii. Ciężko jednak określić tę książkę jako kryminał, bo fabuła nie potrafi zbytnio zaskoczyć. No cóż, jak zawsze, wybaczam wiele autorowi, bo mam do niego sentyment. Książka ma też walor edukacyjny - zawiera chyba najwięcej ciekawostek ze wszystkich części przeczytanych przeze mnie do tej pory. Dla mnie jednak było tym razem dość nudno i akcji brakowało motoru napędowego. O postaciach nawet nie wspominam, bo u Wernica zawsze są tylko tłem dla przyrody i przygody. Ale taki już urok tych opowieści.
Ocena: 6,6/10
Dzieje Stanów Zjednoczonych obfitowały nie tylko w piękne i historyczne chwile jak np. ogłoszenie niepodległości. Więcej było krwawych i niezbyt chwalebnych momentów, o których wielu Amerykanów wolałoby zapomnieć. Jednym z nich było powstanie Ku Klux Klanu, czyli organizacji rasistowskiej, która początkowo miała nieść pomoc ofiarom wojny secesyjnej. Mimo że wielokrotnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-15
Odkąd pamiętam Meksyk kojarzył mi się z dobrym jedzeniem i pogodnymi Latynosami w sombrerach. Meksykańskie potrawy potrafią być ostre, ale również ludzie tam mieszkający nie należą i nigdy nie należeli do łagodnych. Potomkowie hiszpańskich osadników musieli sobie radzić w trudnych warunkach, często o wiele trudniejszych niż pierwsi Amerykanie na wschodnim wybrzeżu USA. Meksykański Dziki Zachód przez wielu był uważany za jeszcze bardziej dziki niż ten dobrze nam znany chociażby z książek. Czas wyruszyć na południe razem z bohaterami tego westernu, by się o tym przekonać.
Tegoroczna wyprawa doktora Jana i trapera Karola Gordona z pozoru zapowiada się spokojnie, bo mają odwiedzić starego znajomego w Meksyku, który posiada tam ogromne ranczo. Po wielu przygodach i podróżach na Dziki Zachód, ta dwójka jest już wprawiona w trudach jazdy konnej i nie lęka się żadnych mieszkańców tych niegościnnych terenów. Doktor i Karol jeszcze nie wiedzą, że Meksyk nie raz ich zaskoczy, a pierwsza niespodzianka trafi się jeszcze przed przekroczeniem jego granic gdy pewien tajemniczy człowiek, który świetnie włada bronią uratuje ich z opresji. Kim jest ten niespodziewany sprzymierzeniec i nowy towarzysz podróży? Czy mapa z dziwnymi znakami, którą kupił doktor skrywa jakąś tajemnicę? Jak zakończy się wyprawa w góry Sierra Madre?
„Na południe od Rio Grande” to moja nowa ulubiona książka z serii westernów dla młodzieży Wiesława Wernica. Jako dziecko przeczytałem je wszystkie, ale wyprawa do Meksyku szczególnie utkwiła mi w pamięci i teraz przypomniałem sobie, z jakich powodów. Ma bardzo ciekawą, przygodową fabułę niczym z Indiany Jonesa i nieco różni się od opowieści, które dzieją się w USA. Ta egzotyka i meksykański klimat w połączeniu z całkiem niezłą akcją i dramaturgią (oczywiście jak na tak wiekową już książkę) tworzą świetną mieszankę i czyta się to bardzo dobrze. Od samego początku jest dużo akcji. Bandyci, pościgi, strzelaniny, zabójstwa, a to wszystko na dzikim meksykańskim odludziu. Do tego trzeba dodać ciekawy wątek drogi do skarbu. Znowu mogę narzekać tylko na zbyt szybkie zakończenie tej historii i zmarnowany potencjał. Szkoda, że autor nie rozwinął postaci Inez, bo historia nastolatki-podróżniczki po Dzikim Zachodzie to ciekawy i nietypowy pomysł, który przyjąłby się w dzisiejszych czasach gdy sukcesy odnoszą powieści z silnymi postaciami kobiecymi. Muszę jeszcze wspomnieć o całkiem sporej garści ciekawostek o geografii i historii Meksyku. Sam interesuję się dość mocno tematem, więc byłem nimi pozytywnie zaskoczony. Ten kraj ma naprawdę dużo do zaoferowania pod względem kulturowym.
W mojej opinii "Na południe od Rio Grande" może stanąć na podium pośród dwudziestu mini-westernów tego autora. Czytam wszystkie po kolei i ta opowieść zrobiła na mnie najlepsze wrażenie i bardzo szybko ją pochłonąłem. Mimo pewnej infantylności i słabo rozwiniętych postaci, ma wiele zalet, które można długo wymieniać. Ciekawa fabuła, dość szybka akcja, nieco grozy, ciekawostki, egzotyczny klimat dzikiego Meksyku - to wszystko na pewno zapamiętam. Zdecydowanie polecam wszystkim wielbicielom powieści przygodowych tę wisienkę na torcie westernów Wiesława Wernica.
Ocena: 8,0/10
Odkąd pamiętam Meksyk kojarzył mi się z dobrym jedzeniem i pogodnymi Latynosami w sombrerach. Meksykańskie potrawy potrafią być ostre, ale również ludzie tam mieszkający nie należą i nigdy nie należeli do łagodnych. Potomkowie hiszpańskich osadników musieli sobie radzić w trudnych warunkach, często o wiele trudniejszych niż pierwsi Amerykanie na wschodnim wybrzeżu USA....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-20
W czasach szkolnych wiele razy słyszałem negatywne opinie kolegów i koleżanek na temat przedmiotu jakim jest historia. Według nich nauka tego przedmiotu jest nudna, bezsensowna i nie przydaje się w życiu. Nie sposób całkiem odmówić im racji, bo przyznam, że mnie również męczyło wykuwanie dat i wielokrotne wałkowanie tych samych okresów historycznych. Nikt nie wspomniał o tym, że z historia, mimo że jest nauką o przeszłości, tak bardzo rzutuje na naszą teraźniejszość, a nawet przyszłość jako przedstawicieli gatunku homo sapiens. Nie dzięki szkole, ale dopiero dzięki tej książce uświadomiłem sobie, jakie mam szczęście, że żyję właśnie w dzisiejszych, wygodnych czasach. I jaki dziwny splot historycznych, ale też biologicznych i naukowych wydarzeń do tego doprowadził.
„Sapiens. Od zwierząt do bogów” to historia zawarta w jednej książce, ale napisana w niekonwencjonalny sposób, bo z naciskiem na człowieka i procesy, które wzniosły go na szczyt wszystkich organizmów żywych. Dotyka kompleksowo nie tylko historii, ale i biologii człowieka, a także szeroko rozumianej kultury, nauki oraz ekonomii. Wszystko to na przestrzeni wieków determinowało rozwój ludzi. Autor korzysta z wielu naukowych źródeł, aby pokazać, jak człowiek przeobraził się z łowcy-zbieracza w chłopa-rolnika, a wiele lat później, w wolną jednostkę korzystającą z wszechobecnych dobrodziejstw nauki i techniki. Ukazuje dzieje ludzi jako pasjonujący ciąg wydarzeń, który doprowadził nas do współczesności, gdzie żyjemy na ogół dostatnio, bez strachu przed głodem i dzikimi zwierzętami. Jak doszło do tego, że jedna z wielu małp człekokształtnych stała się władcą ziemskiego globu? Jakie 3 rewolucje były kamieniami milowymi w naszej historii? Czy przyszłość homo sapiens rysuje się w jasnych, czy raczej w ciemnych barwach?
Książka „Sapiens” jest tematyką bliska mojemu sercu, bo od dziecka lubiłem historię. Zachęcony dobrymi opiniami, sięgnąłem po nią i nie zawiodłem się. Na początku trochę przeraziła mnie grubość, ale szybko okazało się, że mimo poważnej tematyki, kolejne rozdziały mijają dość szybko. Autor nie napisał nudnego podręcznika do historii, lecz przystępny i rzetelny przewodnik po dziejach człowieka ułożony w bardzo logiczny sposób. Byłem pod wrażeniem, jak płynnie następują przejścia z jednej epoki do drugiej. W argumentacji nie dostrzegłem dziur, a co trudniejsze kwestie autor wyjaśnia za pomocą przykładów, anegdot lub prostego języka. W moim rozumowaniu historii odkryłem luki, o których nie miałem pojęcia, a dzięki wyjaśnieniu autora, mogę jasno stwierdzić, że wiele faktów poukładało mi się w głowie. Niektóre są zaskakujące. Nigdy np. nie wpadłem na to, że ludzie w czasach kamienia łupanego prowadzili zdrowszy tryb życia niż wiele lat później jako rolnicy. I może byli bardziej szczęśliwi. Takich skłaniających do myślenia tez autor stawia o wiele więcej. Szczególnie ostatnie rozdziały i predykcje przyszłości mogą być nieco niepokojące. Tak czy inaczej, jeszcze nigdy historia nie zaintrygowała mnie w taki sposób, jak podczas czytania książki „Sapiens”. Mam ochotę sięgnąć po inne dzieła autora, które również zbierają dobre opinie czytelników.
„Sapiens. Od zwierząt do bogów” bez wątpienia może odczarować historię każdemu, kto da szanse tej często nielubianej dziedzinie nauki i przebrnie przez, bądź co bądź, długą książkę Harariego. Mimo że jest w niej wiele dat, nazw i nazwisk, książka nie nudzi i pozwala się wciągnąć w dzieje człowieka od prehistorii do współczesności. Wszystko jest napisane logicznym ciągiem przyczynowo- skutkowym i co rusz napotykamy na kamienie milowe niezbędne do zrozumienia naszego dziedzictwa jako ludzi. Autor zgrabnie łączy historie z biologią, ekonomią, nauką czy kulturą i pokazuje, że wszystkie te na pozór odrębne dziedziny doprowadziły człowieka w miejsce, gdzie jest obecnie. Chyba zacznę bardziej doceniać w jakich czasach żyję, bo na przestrzeni wieków, nie zdarzył się tak długi okres względnego pokoju i dobrobytu. Ten wniosek został nieco zaburzony przez ostatnie wydarzenia na Ukrainie, (książka powstała w 2011 roku) co nie znaczy, że straciła na aktualności. Wręcz przeciwnie. Polecam, bo warto po nią sięgnąć, by wyciągnąć lekcje z historii, których z pewnością nie było na lekcjach historii!
Ocena: 8,7/10
W czasach szkolnych wiele razy słyszałem negatywne opinie kolegów i koleżanek na temat przedmiotu jakim jest historia. Według nich nauka tego przedmiotu jest nudna, bezsensowna i nie przydaje się w życiu. Nie sposób całkiem odmówić im racji, bo przyznam, że mnie również męczyło wykuwanie dat i wielokrotne wałkowanie tych samych okresów historycznych. Nikt nie wspomniał o...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-23
Dziki Zachód może się kojarzyć z cowboyami, Indianami, czy walką bandytów i stróżów prawa na brudnych, suchych uliczkach teksańskiego miasteczka. Może przywodzić na myśl bezkresne prerie, stada bizonów i mustangów. Tym razem jednak w książkach W. Wernica jest nieco inny, mniej znany aspekt tej krainy. Chodzi o surowce naturalne i ich wydobycie. Najbardziej znana była gorączka złota, ale tutaj akurat chodzi o czarne złoto, czyli ropę naftową, która w końcu XIX wieku trysnęła z ziem Ameryki, co pociągnęło za sobą szereg zarówno dobrych, jak i tragicznych konsekwencji.
Tym razem nogi poniosły doktora Jana i trapera Karola Gordona na ziemie Oklahomy, która w czasie trwania akcji, czyli pod koniec XIX wieku, była wydzielonym terytorium indiańskim. Tegoroczna wyprawa miała być odpoczynkiem z odwiedzinami u miejscowych Indian - Komanczów i nie przypominać ostatnich podróży, które obfitowały w przygody i niebezpieczeństwa. Sprawy jednak zaczęły się komplikować od samego początku, kiedy to Karol został szeryfem w jednym z nadgranicznych miasteczek, a doktor jego zastępcą. Wpadają na trop pewnych typów spod ciemnej gwiazdy, a wiedzie on do miejsca zwanego Doliną Złej Wody. Co znajduje się w tej tajemniczej dolinie? Czy doktor i Karol odnajdą się w roli stróżów prawa? Czy zdołają zapobiec wojnie Indian i białych która wisi na włosku?
Kontynuuję przygodę z młodzieżowymi westernami autorstwa Wiesława Wernica. To już wiekowe książki, ale wciąż maja grono fanów, którzy doceniają je za klimat i świetne przedstawienie Dzikiego Zachodu i ja do nich należę. Tym razem autor pozytywnie mnie zaskoczył pomysłem na kolejną część. Nowy pomysł na fabułę nieco urozmaicił nużące już pościgi za bandytami i wpadanie w zasadzki Indian, które to powtarzają się w zasadzie w każdej części. Fabuła tym razem kręci się wokół ropy naftowej i konsekwencji, które wiążą się z jej nielegalnym wydobyciem na terytorium Indian. Wątek jest ciekawy i wciąga gdzieś od połowy książki, a sam finał był dość zaskakujący. Najbardziej jednak podobała mi się atmosfera grozy i niepewności. Nie oczekuję od autora zwrotów akcji na poziomie współczesnych thrillerów, dlatego każde takie zboczenie w stronę sensacji lub kryminału oceniam na plus. Jedynym minusem było to, że wątek tajemniczej doliny sprawił, że w zasadzie przestałem odczuwać klimat Dzikiego Zachodu. W tej części rozbudowany został wątek indiański, ale brakowało skupienia się na przyrodzie, klimacie, zwierzętach.
W końcu wciągnąłem się w przygody na Dzikim Zachodzie! „Płomień w Oklahomie” uplasuje się wysoko pośród innych westernów tego autora dzięki ciekawej fabule i emocjonującym, jak na niego, zakończeniu. Dziki Zachód to miejsce tajemnicze i niebezpieczne, więc aż się prosi o umieszczenie w nim jakiejś nierozwikłanej zagadki, wokół której budowana jest mroczna atmosfera. To właśnie miało miejsce w tej książce. Szkoda tylko, że wszystko jest tak powierzchowne, płytkie i szybko się kończy. Nie pierwszy raz ubolewam na tym, że to książki adresowane do młodzieży. Tyle ciekawych wątków i pomysłów można by w nich rozwinąć. Tak, czy inaczej, sięgam po kolejne części, bo uwielbiam sposób w jaki Wernic przedstawia Dziki Zachód. Do tego miejsca pełnego przygód aż chce się wracać!
Ocena: 7,3/10
Dziki Zachód może się kojarzyć z cowboyami, Indianami, czy walką bandytów i stróżów prawa na brudnych, suchych uliczkach teksańskiego miasteczka. Może przywodzić na myśl bezkresne prerie, stada bizonów i mustangów. Tym razem jednak w książkach W. Wernica jest nieco inny, mniej znany aspekt tej krainy. Chodzi o surowce naturalne i ich wydobycie. Najbardziej znana była...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-23
W czasach kolonizacji Dzikiego Zachodu powstało wiele pasjonujących opowieści o bohaterskich stróżach prawa walczących ze złem albo o Indianach broniących swojej ziemi. Z czasem były ubarwiane na tyle, że niewiele zostało prawdy w tych historiach opowiadanych ustnie z pokolenia na pokolenie. Mit Dzikiego Zachodu jako romantycznych czasów, gdzie każdy mógł dorobić się fortuny albo zostać bohaterem na dobre wyrył się w amerykańskiej kulturze. Jednak prawda często bywała inna, czego dowodem jest na pozór nudna historia pewnego prawnika z Bostonu, który miał dość siedzenia za biurkiem i ruszył na zachód w poszukiwaniu lepszej pracy.
Doktor Jan i Karol Gordon wyruszają już czwarty raz na zachód, na wspólną wyprawę. Po ubiegłorocznej przygodzie w Arizonie, znowu wybierają kierunek południowy, ale tym razem, nie by uganiać się za bandytami, ale odwiedzić znajomego hacjendera w Meksyku. Przemierzając Nowy Meksyk. przypadkiem trafiają na pewnego ciekawego człowieka, który wyróżnia się pośród innych podróżnych swoim nietypowym strojem i dziwaczną bronią. Również przypadkiem wplątują się w sequel historii sprzed roku i znowu grozi im niebezpieczeństwo. Czy wyplączą się z niego cało? Jaka rolę odegrają w tym Apacze? Kim jest nowy towarzysz podróży zwany Colorado i jakie tajemnice skrywa?
Ach, to znowu Dziki Zachód! Kolejna część przygód doktora Jana pozwoliła mi znowu przenieść się do tej krainy. Po preriach Montany i pustyniach Arizony przyszedł czas na suchy i niegościnny Nowy Meksyk, gdzie góry są przeplatane stepami i zabójczymi pustkowiami. Ten kraj jest ojczyzną Apaczów. W książce jest bardzo dużo Indian, co uznaję za zdecydowany plus. Historia się powtarza: pogonie, niewola, ucieczka, strzelaniny. Autor ciągle stosuje te same schematy, ale w tej części opowieść jest budowana wokół jednej wyrazistej postaci. Pod koniec, w wydawało się najciekawszym momencie, akcja jest przerwana, co ma związek właśnie z postacią Colorado. Lekko mnie to zdenerwowało, ale retrospekcje były dość ciekawe i nieco ożywiły końcówkę. Do przewidywalnej fabuły, w której brakuje zaskoczeń już się przyzwyczaiłem. Tym razem jednak autor urozmaicił fabułę i zakończył książkę nieco inaczej niż w poprzednich częściach. Rzecz jasna, przez cały czas trwania podróży po Nowym Meksyku otrzymujemy szczegółowy obraz otoczenia, czasem na tyle dokładny, że ciężki dla wyobraźni, co dodatkowo utrudnia nieco anachroniczne słownictwo - książka ma już swoje lata.
Kolejny odcinek przygód doktora Jana został odhaczony. Nie będzie to moja ulubiona część, ale nie umieszczę jej też na końcu. To solidna opowieść ze wszystkimi elementami Dzikiego Zachodu i z tajemnicą w tle. Niestety odstaje poziomem grozy od innych części. Nie zachwyciła mnie też przyroda suchego i brzydkiego Nowego Meksyku. Nieco ciekawej było gdy pojawiali się Indianie albo gdy zaczynała się strzelanina. Końcówka też jest dość dynamiczna. Szkoda tylko, że to wszystko takie grzeczne i dziecinne. Czasami mam wrażenie, że brakuje nieco krwi, by okrasić Dziki Zachód, który przecież pochłonął niegdyś tyle istnień.
Ocena: 6,4/10
W czasach kolonizacji Dzikiego Zachodu powstało wiele pasjonujących opowieści o bohaterskich stróżach prawa walczących ze złem albo o Indianach broniących swojej ziemi. Z czasem były ubarwiane na tyle, że niewiele zostało prawdy w tych historiach opowiadanych ustnie z pokolenia na pokolenie. Mit Dzikiego Zachodu jako romantycznych czasów, gdzie każdy mógł dorobić się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-11
Jeśli zapytamy przeciętnego Polaka o skojarzenia związane z Berlinem na pewno wspomni o Bramie Brandenburskiej albo murze, który upadł razem z komunizmem. Stolica Niemiec to jednak nie tyko oblegane przez turystów miejsca znane z pocztówek. Tak ogromne miasto ma do zaoferowania znacznie więcej, co wielokrotnie udowadnia ta właśnie książka. Autorka mieszka już w Berlinie od kilkunastu lat i poznała to miasto od innej strony. Ma w zanadrzu dziesiątki ciekawostek i chętnie się nimi podzieli z każdym zainteresowany stolicą techno, weganizmu, LGBT i street-artu.
Książka „Taki jest Berlin” nawet nie leżała obok typowego turystycznego przewodnika. Nie ma w niej ani słowa o najbardziej obleganych atrakcjach. Autorka przedstawiła niemiecką stolicę od kulis przez pryzmat swoich zainteresowań i doświadczeń. Opisała z czego słynie Berlin i jakie ciekawe miejsca można znaleźć przechadzając się po mniej znanych dzielnicach, a to wszystko doprawiła historiami ze swojego życia i własnymi spostrzeżeniami. Z czego znany jest prawdziwy, nieturystyczny Berlin? Jak wygląda życie w niemieckiej stolicy? Jakie miejsca warto odwiedzić, aby naprawdę poznać tę barwną metropolię?
Po książkę o Berlinie sięgnąłem ponieważ bywam często w tym mieście i rozważam nawet przeprowadzkę. Dzięki temu miałem już pojęcie i orientację. Moim zdaniem, komuś może być trudno wciągnąć się w czytanie jeśli nigdy nie był w niemieckiej stolicy. Trudniej jest sobie wyobrazić wszystko, o czym pisze autorka. Żongluje setkami nazwisk, miejsc i obiektów. Było to dla mnie dosyć uciążliwe i przyznam, że oczekiwałem więcej ciekawostek i anegdot, a mniej polecanych miejsc. W dodatku, owe miejsca wybierała według swoich zainteresowań, w których skład wchodzi architektura, urbanistyka, sztuka i życie nocne. Właśnie na tym się skupiła. Mam też wrażenie, że najbardziej szczegółowo opisała ciekawostki ze swojej dzielnicy i okolicznych terenów, ale to akurat jest zrozumiałe. Nie znalazłem w książce praktycznie niczego o dzielnicy, w której najczęściej bywam, a ona też obfituje w atrakcje. Podczas czytania miałem wrażenie, że zdecydowanie lepsza jest pierwsza połowa książki gdzie autorka bardziej skupia się na codziennym życiu w Berlinie. Świetnie oddała klimat tego miasta i wiele razy zaskoczyła mnie różnymi ciekawostkami. W drugiej połowie bardzo rzucał się w oczy nadmiar rożnych nazw, adresów i chociażby nazwisk artystów. Bardzo to przypominało zwykły przewodnik i było dla mnie osobiście raczej nieciekawe. Mimo że napotkałem. nudne rozdziały, to jednak książkę czyta się dość przyjemnie, jak na przewodnik, w czym zasługa lekkiego stylu pisania autorki. Nie przeszkadza nawet mały chaos, bo każdy rozdział traktuje w zasadzie o czymś innym. Warto mieć Google Maps przed oczami, by nieco bardziej orientować się w przestrzeni i zobaczyć na własne oczy niektóre miejsca, które są opisane w książce.
„Taki jest Berlin” polecam dla tych, którzy mieli wcześniej styczność z niemiecką stolicą i chcą ją poznać od nieco innej strony. Sprawdzi się dla, osób które chcą tam zamieszkać, ale też dla zainteresowanych architekturą, sztuką i życiem towarzyskim, bo książka ułatwia wyłowienie w tym wielkim mieście prawdziwych perełek, na które przeciętny turysta nigdy się nie natknie. Ja osobiście wciągnąłem się w niektóre rozdziały i żałowałem, że są tak krótkie. Inne z kolei mocno mnie nudziły. W Berlinie jednak na nudę nie ma miejsca , co dobitnie pokazał ten nietypowy przewodnik.
Ocena: 6,8/10
Jeśli zapytamy przeciętnego Polaka o skojarzenia związane z Berlinem na pewno wspomni o Bramie Brandenburskiej albo murze, który upadł razem z komunizmem. Stolica Niemiec to jednak nie tyko oblegane przez turystów miejsca znane z pocztówek. Tak ogromne miasto ma do zaoferowania znacznie więcej, co wielokrotnie udowadnia ta właśnie książka. Autorka mieszka już w Berlinie od...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-26
Tworzenie związków jest w naszym społeczeństwie tak oczywiste, że mało kto się zastanawia, jak w dzisiejszych czasach buduje się udany związek. Chcemy znaleźć dziewczynę albo chłopaka, ale nie myślimy, co będzie później. „Żyli długo i szczęśliwie” mówią bajki oglądane w dzieciństwie, ale czy przepis na długi i udany związek naprawdę jest taki prosty? Patrząc na liczbę rozstań i rozwodów, niekoniecznie. Co więc zrobić żeby zwiększyć swoje szanse na udaną i pełną miłości relację? Specjaliści są zdania, że warto kochać wystarczająco dobrze. Warto oddać im głos, bo słyszeli już setki, jak nie tysiące ludzkich historii w swoich gabinetach, a psychologia związków to ich codzienność.
Ta książka to zbiór wywiadów z najwybitniejszymi polskimi specjalistami zajmującymi się psychologią i psychoterapią z naciskiem na związki i relacje damsko-męskie. Przez lata prowadzenia terapii zebrali doświadczenie i znają mechanizmy które rządzą ludźmi w relacjach romantycznych. Na łamach tej książki dzielą się praktyczna wiedzą, która może wesprzeć każdy związek, jeśli zostanie zastosowana w praktyce. Każdy rozdział dotyczy innej sfery życia w parze: od poznawania się, przez intymność, aż do pojawienia się dziecka. Z czego zwykle wynikają nieporozumienia w parach? Dlaczego kłótnia może być lepsza niż ciche dni? Jak bardzo nasze dzieciństwo wpływa na związki, które tworzymy? To tylko kilka pytań, na które znajdziemy odpowiedzi w trakcie czytania.
Sięgnąłem po tę książkę zachęcony opinią pewnej osoby z internetu, którą cenię. Gdy w wywiadzie zadano jej pytanie: „wymień książkę, którą każdy powinien przeczytać”, wspomniała właśnie o „Kochaj wystarczająco dobrze”. Jestem w stanie zgodzić się z nią, bo mogę się założyć, że gdyby ta książka byłaby obowiązkową lekturą, liczba nieudanych związków spadłaby drastycznie. Mało kto na co dzień zastanawia się, jakie mechanizmy i schematy psychologiczne rządzą naszym zachowaniem w bliskiej relacji z drugim człowiekiem. Książka otwiera oczy na pewne sprawy i zachęca do zastanowienia się, jak wygląda nasz własny związek. Co nie znaczy, że single nie mogą z niej wynieść czegoś dla siebie. Wiele wywiadów dotyczy właśnie szukania drugiej połówki. Dowiemy się na przykład, co sprawia że ktoś jest dla nas pociągający i jak często nasze wyobrażenia mogą odbiegać od rzeczywistości. Kolejne rozdziały opisują już coraz dojrzalsze związki, co oznacza, że pojawiają się kłótnie i nieporozumienia. Byłem zaskoczony, jak wiele z nich może mieć podłoże w naszym dzieciństwie. Nie bez przyczyny terapia często rozpoczyna się od zagłębienia się w przeszłość. Mimo że wywiady są przeprowadzone w bardzo fachowy sposób, to styl wypowiedzi rozmówców i wiele anegdot sprawiają, że lekko się je czyta. Goście co rusz przytaczają jakiś przykład prosto z gabinetów, dzięki czemu łatwiej można zrozumieć, co chcą nam przekazać. Momentami miałem niedosyt, bo niektóre ciekawe tematy były zbyt szybko ucinane. To chyba jedyna wada tej książki, jeśli nie liczyć faktu, że niektóre rozdziały były dla mnie mniej praktyczne. Nie mogłem ich odnieść do własnego życia, bo nie mam dzieci i musiałem obejść się samą teorią.
Dzięki tej lekturze dostałem solidna dawkę wiedzy, jak kochać wystarczająco dobrze i postaram się je wykorzystać we własnym życiu. Książka poszerza horyzonty i zwiększa świadomość. Często na co dzień robimy wszystko na autopilocie nie zastanawiamy się, skąd się biorą problemy. Gdy w bliską relacje wchodzą dwie osoby o różnych charakterach, z różnych rodzin i środowisk, nie obejdzie się bez spięć. Świadomość to pierwszy krok do zmiany na lepsze. Mimo że książka porusza wiele ważnych kwestii to nie zastąpi psychoterapii, która w dzisiejszych czasach jest powoli odczarowywana. Dbanie o zdrowie psychiczne staje się normą, podobnie jak dbanie o dobro związku, którego tworzenie nie jest łatwe, ale możne przynieść wiele radości, jeśli będziemy kochać wystarczająco dobrze.
Ocena: 7,6/10
Tworzenie związków jest w naszym społeczeństwie tak oczywiste, że mało kto się zastanawia, jak w dzisiejszych czasach buduje się udany związek. Chcemy znaleźć dziewczynę albo chłopaka, ale nie myślimy, co będzie później. „Żyli długo i szczęśliwie” mówią bajki oglądane w dzieciństwie, ale czy przepis na długi i udany związek naprawdę jest taki prosty? Patrząc na liczbę...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-04
Niejeden niewinny człowiek na tym świecie został skazany przez fałszywe oskarżenia. Niestety nadal to się zdarza, chociaż obecnie rzadko, do czego na pewno przyczynił się postęp w nauce. Dawniej jednak skazywanie niewłaściwych sprawców było na porządku dziennym. Często wystarczyły niekorzystne zeznania świadków i można było wylądować za kratami, czego bardzo obawiał się główny bohater tej książki. Żył na Dzikim Zachodzie, więc tym bardziej nie mógł za bardzo liczyć na wymiar sprawiedliwości. Wolał liczyć na siebie i nie siedzieć bezczynnie.
Rzecz dzieje się w Teksasie, pod koniec XIX. wieku. Młody, dwudziestoletni chłopak o imieniu Robert, po tym jak został sierotą, mieszka i pracuje na farmie u Karola Gordona, swojego opiekuna i mentora. Wkrótce z powodu suszy muszą opuścić osadę i trafiają do miasteczka Wichita Falls, gdzie Robert trafia pod pieczę miejscowego szeryfa. Zostaje tam pomocnikiem z perspektywą na karierę stróża prawa. Szybko okazuje się, że jego kolega i współpracownik jest zazdrosny o sukcesy Roberta i zaczyna uprzykrzać mu życie. W wyniku pewnego incydentu, chłopak decyduje się uciec z miasta, gdzie grozi mu więzienie i niesława. Zmierza do dalekiej Montany, do swojego dawna opiekuna. Czy zdoła przemierzyć tysiące mil dziewiczego kraju, by tam dotrzeć? Jakie miłe i niemiłe przygody spotkają go po drodze? Czy zdoła się wyplątać z tej paskudnej sprawy?
„Ucieczka” jest siódmym z kolei wg chronologii akcji westernem Wiesława Wernica i, na tę chwilę, staje się moim ulubionym. Samo za siebie mówi to, że przeczytałem tę część w zaledwie w kilka dni, najszybciej ze wszystkich. Fabuła była naprawdę wciągająca i napisana tak, żeby pokazać jak najwięcej Dzikiego Zachodu. Główny bohater przemierza kraj wzdłuż i wszerz na różne sposoby: na końskim grzbiecie, pieszo, rzeką, pociągiem. Autor wrzucił do tej powieści wszystkie smaki westernu: bandytów, szeryfów, Indian, miasteczka z saloonami, prerie, podróże konno, parowozem... Trudno znaleźć coś jeszcze, z czym się kojarzy się Dziki Zachód. Dla mnie największą zaletą tej części była duża różnorodność miejsc akcji. Oprócz Teksasu Robert przemierzał takie stany jak Luizjana, ale także Idaho, czyli daleko, daleko na zachodzie. Zamiast nudny przejażdżek po prerii była ekscytująca ucieczka i poznawanie przez młodego chłopaka uroków i trosk życia w ciągłej podróży. Sam Robert jest trochę irytującą i naiwną postacią, bardziej polubiłem jego zaprawionego w bojach towarzysza podróży. Opowieść dobrze się czyta, mimo że jest dosyć krótka i mało w niej jakiejś bardziej wyrafinowanej dramaturgii. Samo zakończenie jest mocno naciągane. Autor mistrzem końcówek na pewno nie jest i nie spodziewałem się tutaj fajerwerków. Gdyby nie przydługie przerywniki i retrospekcje spowalniające akcję, ocena tej części byłaby jeszcze wyższa.
Podsumowując, „Ucieczka z Wichita Falls” mile mnie zaskoczyła i zasłużyła na wysoką ocenę jako dobra, wciągająca powieść przygodowa dla młodzieży. Liczy sobie dobre kilkadziesiąt lat i nie przyciągnie szybką akcją i barwnymi postaciami, ale nadrabia klimatem Dzikiego Zachodu, który można poczuć bardziej chyba tylko w książkach Karola Maya. Dodatkowym bonusem dla lubiących podróże palcem po mapie jest duża zmienność miejsca akcji. Cały czas trwa podróż i coś się dzieje, a wątek zagadkowego incydentu spina całość. Autor miał ciekawy pomysł na fabułę i oby w kolejnych częściach utrzymał ten poziom.
Ocena: 7,8/10
Niejeden niewinny człowiek na tym świecie został skazany przez fałszywe oskarżenia. Niestety nadal to się zdarza, chociaż obecnie rzadko, do czego na pewno przyczynił się postęp w nauce. Dawniej jednak skazywanie niewłaściwych sprawców było na porządku dziennym. Często wystarczyły niekorzystne zeznania świadków i można było wylądować za kratami, czego bardzo obawiał się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-28
Południe stanów Zjednoczonych możemy kojarzyć z ogromnego i suchego Teksasu albo z gorącej Florydy. A przecież ten rozległy obszar składa się z wielu stanów. Wśród nich jest Arizona, która w czasach akcji tej książki nie należała jeszcze do USA. Do dziś przemierzają ją Indianie, wyjątkowo liczni w tamtych rejonach. Jednak historia tego stanu jest wyjątkowo burzliwa. Niejeden poległ na jałowej pustyni od strzały, kuli albo wycieńczony bezwzględnym słońcem Arizony. A pewnego razu zdarzyło się, że to „słońce” było bardziej bezlitosne niż mogłoby się wydawać...
Doktor Jan wyrusza w kolejną podróż po Dzikim Zachodzie, ale tym razem całkowicie zmieni kierunek podróży i uda się na południe, by razem z Karolem Gordonem rozwiązać sprawę napadów na Indian i podróżnych w Arizonie, które mogą grozić konfliktem między białymi osadnikami, a czerwonoskórymi. Sytuacja robi się poważna, bo Nawajowie są skłonni już wykopywać topory wojenne. Bohaterowie przybywają do tego suchego i niegościnnego kraju i od razu spotykają zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Okazuje się że bandyci są liczniejsi i bardziej zorganizowani niż wszyscy początkowo sądzili. Jakie niebezpieczeństwa kryją się pośród niegościnnych bezdroży Arizony? Kto pomoże doktorowi i Karolowi w poszukiwaniu tropów rabusiów? Czy uda im się zlikwidować bandę?
Przyznam, że z dużą ulgą przyjąłem zmianę lokalizacji w kolejnej z serii westernów dla młodzieży Wiesława Wernica. Jedną z jej zalet jest właśnie to, że akcja przenosi się w różne miejsca na amerykańskim kontynencie i tym razem jest to Arizona - kraj dziki, pustynny i niegościnny, ale bogaty w kulturę rdzennych mieszkańców. W tej części miałem okazję poznać Indian z plemion Apaczów i Nawajów. Szkoda, że tak krótko i lakonicznie autor opisuje ich kulturę. No cóż, to jednak powieść przygodowa dla młodzieży więc moje oczekiwania nie mogą być zbyt wysokie. W tej części przygód było całkiem dużo i w końcu nie polegały tylko na wpadaniu w kłopoty i wychodzeniu z nich. Bohaterowie mieli trudne zadanie i nawet ja miałem zagwozdkę, by zgadnąć, kto jest złoczyńcą (niestety tytuły rozdziałów są spoilerami!). Podobało też mi się zaprzęgnięcie w akcję wielu postaci znanych z poprzednich książek. Czasami było ich tylu, że nie starczyło miejsca na przyrodę. Muszę przyznać, że wolę prerie północy niż pustynne południe. Generalnie książka nie odstaje poziomem od reszty, a nawet będzie plasować się w czołówce. Zakończenie było całkiem ciekawe, ale zabrakło mi grozy i gęstej atmosfery - autor zdążył już pokazać, że umie je tworzyć w swoich książkach.
„Słońce Arizony” wypada całkiem nieźle pośród innych opowieści o przygodach doktora Jana i Karola Gordona. Oczywiście książka jest już stara, postacie są opisane lakonicznie, a akcja nie wbija w fotelu, ale klimat Dzikiego Zachodu jest wyczuwalny. W tej części jest bardzo dużo Indian. Poza tym autor zmienił miejsce akcji i wypadło to całkiem nieźle. Znowu można było zwiedzić kawałek Ameryki. Wątek główny, czyli walka z szajką bandytów był przeciętny, ale na tyle ciekawy, że zachęcał do czytania i poznania zakończenia tej historii, która, bądź co bądź, była najbardziej niebezpieczna dla bohaterów ze wszystkich dotychczasowych.
Ocena: 6,9/10
Południe stanów Zjednoczonych możemy kojarzyć z ogromnego i suchego Teksasu albo z gorącej Florydy. A przecież ten rozległy obszar składa się z wielu stanów. Wśród nich jest Arizona, która w czasach akcji tej książki nie należała jeszcze do USA. Do dziś przemierzają ją Indianie, wyjątkowo liczni w tamtych rejonach. Jednak historia tego stanu jest wyjątkowo burzliwa....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-21
W każdej mniej lub bardziej nowoczesnej społeczności zdarzają się osoby które zostały odrzucone przez grupę. Los banity, niechcianego wyrzutka zawsze był nie do pozazdroszczenia, a tym bardziej na Dzikim Zachodzie, gdzie taki outsider mógł liczyć tylko na siebie samego. Często niechciane jednostki łączyły się w grupy i razem siały postrach wśród uczciwych podróżnych, zajmując się rabunkiem i porwaniami. Biada każdemu, kto spotkał na swojej drodze takich ludzi.
Po pierwszej w swoim życiu podróży na Dziki Zachód doktor Jan wraca do rodzinnego miasta bogatszy o doświadczenia i pękaty woreczek ze złotem. Niestety zostaje mu skradziony, a odzyskać kosztowności przychodzi mu w dość nietypowych okolicznościach, poznając przy tym pewnego ciekawego człowieka, który tytułuje się szeryfem z Fort Benton. Doktor jeszcze nie wie, że na wiosnę wyruszy znowu w prerię w towarzystwie tego człowieka i swojego przyjaciela - Karola Gordona by dokończyć misję którą zaczęli przed rokiem i pomoc zaprzyjaźnionym Indianom. Nie będzie to jednak prosta i bezpieczna wyprawa, a kulka nie raz świśnie im nad uchem. Jakie przygody przeżyją Doktor, Karol i Vincent Irvin? Kto będzie ich prześladował? Czy złoto wydobyte w górach bezpiecznie spocznie w indiańskich tipi czy w kieszeniach rabusiów?
Zawiodłem się nieco kolejną książką z serii westernów Wiesława Wernica. „Szeryf z Fort Benton” to chyba jedyna część ze wszystkich, która jest w zasadzie sequelem poprzedniej i liczyłem, że będzie chociaż trochę lepsza, ale tak nie było. W sumie nie wiem, czego oczekuję po książkach dla młodzieży sprzed pół wieku. Chciałem jedynie jakiegoś w miarę zaskakującego zakończenia, a było tak płytkie i beznamiętne, że aż nie dowierzałem. Autor budował postać złoczyńcy od dwóch książek, żeby zakończyć ten wątek w strasznie bezsensowny sposób. Boli ten niewykorzystany potencjał. Nie podobał mi się w tej książkę też dość długi wstęp i nie mogłem się doczekać wyruszenia na prerię. W sumie znana mi była wcześniej postać Vincenta Irvina („Łapacz z Sacramento”) i nie polubiłem jej, ale tutaj ten inteligentny i żywiołowy stróż prawa trochę zyskuje. Żeby tak tylko nie narzekać to wspomnę, że w tej części było bardzo dużo Indian. Głównie znanych z poprzedniej części ale autor znowu jakieś ciekawostki typu taniec słońca czy Indianie-wyrzutki. Bohaterowie raz po raz wpadali w ich sidła, ale to już standard w tych przygodach. Dzika przyroda pojawiła dopiero w drugiej części książki i przyznam, że chętnie wybrałbym się już w inne rejony niż prerie Kanady. Na szczęście kolejna książka to całkowita zmiana lokalizacji.
”Szeryf z Fort Benton” na pewno nie zostanie moją ulubioną książką serii i nie wiem, czy byłby w stanie zostać czyjąkolwiek, bo niczym nie zaskakuje poza drobnymi nowinkami ze świata Dzikiego Zachodu. Długi i pieczołowicie budowany wątek złoczyńcy kończy się jak się kończy a historia nie porywa, podobnie jak postacie. W dodatku na podróż przez prerię i klimat Dzikiego Zachodu trzeba nieco poczekać. Jednak gdy akcja trochę ruszy do przodu, dostajemy wszystko, co w westernach najlepsze czyli Indian, bandytów, bezkresne przestrzenie i dziką przyrodę. Szkoda tylko, że to wszystko szybko się kończy i trzeba sięgać po kolejną część.
Ocena: 6,2/10
W każdej mniej lub bardziej nowoczesnej społeczności zdarzają się osoby które zostały odrzucone przez grupę. Los banity, niechcianego wyrzutka zawsze był nie do pozazdroszczenia, a tym bardziej na Dzikim Zachodzie, gdzie taki outsider mógł liczyć tylko na siebie samego. Często niechciane jednostki łączyły się w grupy i razem siały postrach wśród uczciwych podróżnych,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niektóre zawody nie cieszą się obecnie powszechnym poważeniem, a wśród nich aktualnie królują polityk i influencer. A jak było w dawnych czasach? Wtedy zajęciem, które nie przysparzało sympatii był płatny zabójca, najemnik na służbie za pieniądze. A co gdyby taki zabójca był w dodatku odmieńcem, nie do końca zwykłym człowiekiem? Takim właśnie jest wiedźmin Geralt, który trudni się zabijaniem groźnych potworów. Wcześnie osiwiały, nieprzyjaźnie wyglądający i otoczony złowrogą, magiczną aurą wiedźmin nie jest jednak do końca taki, jak go malują. W głębi serca ma więcej z człowieka niż wielu ludzi, z którymi przychodzi mu obcować.
Geralt z Rivii zwany wiedźminem jeździ po świecie w poszukiwaniu zleceń na zabicie dzikich, często magicznych, bestii. Strzyga, wilkołak, czy bazyliszek to jego specjalność i chleb powszedni. Specjalne umiejętności Geralta, nabyte już w dzieciństwie, nieprzyjazny wygląd i nie do końca ludzka postać często budzą niechęć wśród innych ludzi. Wiedźmin jednak nie przejmuje się tym wcale, a w razie potrzeby zawsze ma pod ręką dwa miecze, jeden na potwory, a drugi do walki wręcz. Często towarzyszy mu przyjaciel Jaskier - wędrowny śpiewak i poeta znany z niewybrednego żartu i rubasznej natury. W jakie miejsca zawita Geralt i z jakimi zadaniami przyjdzie mu się mierzyć? Jak pomogą mu w tym jego wiedźmińskie zdolności? Czy ten nieprzyjazny i groźny zabójca ma wrażliwe wnętrze, które zdolne jest do wyższych uczuć?
Po wielu latach powracam do fantastyki i przy okazji do twórczości Andrzeja Sapkowskiego, którą znałem już z trylogii husyckiej. Wiedźmin to jednak zupełnie inna para kaloszy, co od razu rzuca się w oczy w osobie Geralta. Jest on ciekawym, aczkolwiek nieco mało przystępnym głównym bohaterem, który nie daje się poznać tak od razu. Autor powoli wprowadza czytelnika w tajniki wiedźmińskiej sztuki podczas jego kolejnych przygód. Nie ukrywam, że najbardziej polubiłem Jaskra i jego śmieszne, nieco przaśne teksty. Głównie dzięki niemu humor jest obecny prawie na każdym kroku, ale Geralt też potrafi zaserwować kąśliwy żart. Najzabawniejsze jednak były dialogi z chłopami i język, którego często używa autor. Wyszło świetnie i naturalnie, bez owijania w bawełnę i ugrzeczniania świata i ludzi. Ma być dziko, mrocznie i brudno! Cały świat jest bardzo żywy, a magia wkomponowana jest w niego bardzo dobrze i nienachalnie. Nie przejawia się tylko w magicznych stworach. Jak to w fantasy już się utarło, nie można się obejść bez innych ras typu elfy i krasnoludy. Sapkowski nie daje wszystkiego na tacy, ale już czuć, że w tym świecie może się urodzić jakaś ciekawa historia. W opowiadaniach nie ma głównej osi fabularnej, co jest trochę uciążliwe. Autor rzuca nas z jednej przygody w drugą, które łączy posiekane opowiadanie „Głos rozsądku”. Moim zdaniem im dalej, tym opowiadania są ciekawsze, ale we wszystkich akcja się toczy w dobrym tempie, jest dużo walki, mroczna atmosfera i oczywiście ciekawe, wyraziste postacie.
„Ostatnie życzenie” to zbiór opowiadań wprowadzających we wiedźmińską nieprzyjazną krainę pełną potworów, którymi są nie tylko bestie z bagien, jaskiń i lasów, lecz także ludzie od najbiedniejszych aż po wyższe warstwy społeczne. Geralt musi sobie torować drogę przez niego przy pomocy swojego ciętego języka, wiedźmińskich znaków, ale także swoich dwóch mieczy. Niejeden raz oprócz bluzgów i złorzeczenia poleje się krew i posoka. Przygody wiedźmina są ciekawe, a liczba różnych istot fantasy, które spotyka ogromna. Mimo że jest samotnym wilkiem, to na swojej drodze znajdzie inne wyraziste postacie jak trubadur Jaskier i czarodziejka Yennefer, z którą połączy go coś więcej. Andrzej Sapkowski wykreował bogaty i ciekawy świat, realistyczny i nie wybaczający błędów. Nic tylko czekać aż umieści w nim fabułę, która poniesie jego „Wiedźmina” do czołówki powieści fantasy.
Ocena: 7,8/10
Niektóre zawody nie cieszą się obecnie powszechnym poważeniem, a wśród nich aktualnie królują polityk i influencer. A jak było w dawnych czasach? Wtedy zajęciem, które nie przysparzało sympatii był płatny zabójca, najemnik na służbie za pieniądze. A co gdyby taki zabójca był w dodatku odmieńcem, nie do końca zwykłym człowiekiem? Takim właśnie jest wiedźmin Geralt, który...
więcej Pokaż mimo to