-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2010-08-22
2011-11-27
2013-08-25
2013-07-12
2012-08-04
2011-04-08
Miłosz-czarodziej poruszył słowem każdy z moich pięciu zmysłów, a nawet i ten szósty (opisując czarcie kryjówki, harce upiora, niepokojące słupy pary i temu podobne dziwy). Lekko niesiona przez kolejne karty, pragnęłam tylko, by ten piękny, 263-stronicowy sen, szybko się nie skończył, zaś już po przebudzeniu mam ochotę wyśnić go jeszcze raz. Delektowałam się każdym zdaniem, bez trudu wyobrażając sobie kolory, dźwięki i kształty tak drobiazgowo zarysowywane przez autora, niechybnie wydobywane z zakamarków jego pamięci. W tej na poły idyllicznej, budzącej wielką tęsknotę za świeżością młodzieńczych doznań powieści, nie brak fragmentów smutnych i przykrych, choć koniec końców dzieciństwo ukazane zostało tu jako czas, gdy "oczy dziecka odkrywały w rzeczach tej ziemi ład i piękno, (...) chłonęły świat w każdym, upajającym szczególe". To jedna z tych nieocenionych, urzekających książek, w których "wprowadza w marzenie sam język" i do których można wracać w nieskończoność, bo za każdym razem będą smakować tak samo, jeśli nie bardziej...
Miłosz-czarodziej poruszył słowem każdy z moich pięciu zmysłów, a nawet i ten szósty (opisując czarcie kryjówki, harce upiora, niepokojące słupy pary i temu podobne dziwy). Lekko niesiona przez kolejne karty, pragnęłam tylko, by ten piękny, 263-stronicowy sen, szybko się nie skończył, zaś już po przebudzeniu mam ochotę wyśnić go jeszcze raz. Delektowałam się każdym zdaniem,...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-17
2017-01-16
2020-11-05
Tom pierwszy za mną, za chwilę zawędruję dalej (a raczej wyżej, jako że nie mam zamiaru opuszczać uzdrowiska), ale już teraz muszę przyznać, że udanie się do sanatorium Berghof i poznanie kuracjuszy Behrensa to jedna z moich najlepszych literackich podróży.
"Czarodziejska góra" czaruje niesamowitą zgrabnością opisu. Lekkość formy łączy jej autor z błyskotliwością i trafnością spostrzeżeń, nawet jeśli dotyczą one najbardziej błahych spraw, takich jak posiłki czy werandowanie. Innymi słowy pisarstwo zręczne i bystre, do tego nieoceniona wprost umiejętność ujmowania w słowa tego, co wydaje się być niewyrażalne, talent do oddawania specyficznej atmosfery miejsca w którym to, co aktywne przechodzi w stan spoczynku, energia wycieka z ciepłych jeszcze ciał, zdrowie przechodzi w chorobę, życie w śmierć...
Lekturę określiłabym jako niepokojącą i wciągającą zarazem. W Berghof od samego początku senność i cisza podszyte są dziwną grozą. Zapach choroby i śmierci jest stale wyczuwalny, choć kuracjusze, zajęci napełnianiem żołądków i nieustannym mierzeniem temperatury, zdają się nie dostrzegać raz po raz wywożonych zwłok.
Mnie osobiście urzekły przede wszystkim mistrzowskie opisy sposobów odczuwania upływającego czasu oraz charakterystyczni i (nierzadko) tajemniczy, budzący mieszane uczucia bohaterowie - świetnie sportretowany korowód oderwanych od przyziemnych spraw kuracjuszy, w hipnotycznym transie, często bezmyślnie, podążający za swym lekarzem-wodzirejem, jak nietrudno się domyślić, ku pełnemu wyczerpaniu i śmierci.
Tyle na chwilę obecną. Tom 2 czeka.
--------------------------------------------
Drugi tom wypełniony jest "królowaniem". Dopuszcza się go nie tylko Hans Castorp (czy to zaszyty w swojej samotni, czy to z rozmarzeniem wpatrzony w zodiak), ale przede wszystkim sam Mann, nieustannie wprawiający swych bohaterów w stan refleksyjno-intelektualnego pobudzenia oraz skazujący ich na zastanawianie się i wadzenie z interlokutorami o zróżnicowanych poglądach i pochodzeniu. Autor zachęca swoich czytelników nie tylko do przewracania gęsto zapisanych kart i przyswajania fabularnych zawirowań, ale również do wykonywania odpowiedzialnej pracy umysłowej.
Akcja pierwszej części rozgrywa się niejako w potrzasku między Napthą a Settembrinim. Hans często zdaje się być uwięzionym pomiędzy dwoma ścierającymi się światopoglądami, wciągany jest w wiry dysput filozoficzno-religijnych i sporów epistemologiczno-ontologicznych, nieustannie toczonych przez dwóch nauczycieli życia. Bohater chce spać dalej, nie w smak mu droga na niziny, którą stale wskazuje mu jego mentor, Włoch, o której tak marzy jego kuzyn Joachim. Momentami ma się ochotę potrząsnąć Castorpem, ocucić go, ale jak można "rozmrozić" kogoś, kto twierdzi, że nie marznie?
Wiele scen odmalowanych przez Manna to przykład literackiego majstersztyku, od genialnego opisu wizyty wuja Jamesa (który, zastawszy odmienionego Hansa z bandą schorowanych dziwolągów i ze zdjęciem rentgenowskim wyeksponowanym na sztalugach, nie dając się zaczarować i szybko porzucając pomysł przemówienia krewnemu do rozsądku, na złamanie karku ucieka do świata żywych, ostatecznie kończąc tym samym "próby równiny, aby odzyskać Hansa Castorpa"), poprzez opowiedzenie wstrząsającej historii dzieciństwa Napthy, aż po liczne akapity pełne dzikich ucieczek, zgonów, niebezpiecznych śnieżyc, osobliwych postaci (wśród których znajdziemy i holenderskiego tyrana i skłóconych polskich dżentelmenów), miłosnych zawirowań, postawionych pasjansów, muzycznych fascynacji, nieoczekiwanych samobójstw, burd, pyskówek i honorowych pojedynków, a nawet duchów i seansów spirytystycznych, wszystko zaś prowadzi do jednego... do uderzenia gromu, który wkrótce obudzi wszystkich, wyrywając ich ze szponów demona, jakim było otępienie.
Warto odwiedzić Berghof, pod warunkiem, że naszym lekarzem prowadzącym będzie nie Behrens, ale Mann. Werandowanie z tą książką nie spowoduje ani odrętwienia umysłu, ani tym bardziej pojawienia się wilgotnych miejsc w płucach (no, chyba, że mowa o okolicach oczu - tam mogą wystąpić, zwłaszcza w chwili, gdy odejdzie kolejny [tym razem nasz ulubiony] bohater), a posiłek intelektualno-literacki serwowany w "Czarodziejskiej górze" jest tak obfity, pełnowartościowy i jakościowy jak ten, który ze smakiem spożywali kilka razy dziennie nieszczęśni kuracjusze. Podobnie jak oni i czytelnicy nie powinni mieć dość.
Tom pierwszy za mną, za chwilę zawędruję dalej (a raczej wyżej, jako że nie mam zamiaru opuszczać uzdrowiska), ale już teraz muszę przyznać, że udanie się do sanatorium Berghof i poznanie kuracjuszy Behrensa to jedna z moich najlepszych literackich podróży.
więcej Pokaż mimo to"Czarodziejska góra" czaruje niesamowitą zgrabnością opisu. Lekkość formy łączy jej autor z błyskotliwością i...