-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2022-01-29
2021-03-08
2020-06-02
Książek o tematyce Auschwitz w ostatnim czasie powstaje odrobinę za dużo. Jakby według niektórych autorów fraza „z Auschiwtz” w tytule miało być gwarancją sukcesu. Wiem, że jest to temat ważny, o którym należy pamiętać, ale niektóre książki nie powinny w ogóle powstać, bo z prawdą mają niewiele wspólnego. Z tego powodu do lektury „Motyl i skrzypce” podeszłam z odrobiną rezerwy. Jedna książka została napisana w 2014 roku, więc długo przed obecnie panującą modą na obozową literaturę, co dawało nadzieję, że będzie inna.
„Motyl i skrzypce” wciągają od pierwszych stron. Mamy historię Sery James, która jest właścicielką galerii sztuki w Nowym Yorku i od kilku lat obsesyjnie poszukuje oryginału obrazu, na którym przedstawiona jest błękitnooka dziewczyna ze skrzypcami. Los stawia na jej drodze przystojnego Williama Hanovera z Kalifornii, którego dziadek był w posiadaniu bardzo dobrej kopii tego dzieła.
A z drugiej strony mamy historię dziewczyny z obrazu, czyli Adele von Bron, córki austriackiego generała i wybitnej pianistki. Dziewczyny z pozoru żyjącej pod kloszem i nie mającej pojęcia o tym co dzieje się w otaczającym ją świecie. W momencie poznania Vladimira zachodzi w niej zmiana. Nie chce być tylko dumą swoich rodziców i znaną ze swojej gry na skrzypcach. Zakochana we Vladimirze, którego nie akceptują jej rodzice, decyduje się na pomoc żydowskiej rodzinie. Niestety wskutek paru błędnych decyzji zostaje zesłana do Auschwitz.
Obie te historie przeplatają się ze sobą, a w finale łączą w zgrabną całość. Jednak coś tutaj zgrzyta. Historia Sery i Williama jest tak idealna i tak cukierkowa, że aż wierzyć się nie chce, by mogła być prawdziwa. Sera, która z jednej strony boi się zaufać, a z drugiej od razu zakochuje w Willu. Historia z Auschwitz opisana jest pod odbiorcę z Ameryki, który nie wie co tam się działo i szokiem dla niego będzie wszystko co przeczyta. Polacy, mający większą wiedzę o tych wydarzeniach, będą uważać, że temat został nieco spłycony.
Oczywiście jak na amerykańską powieść przystało musi być happy end, a ponieważ tutaj mamy dwie historie, więc są dwa szczęśliwe zakończenia. Dodatkowo pokazywanie na każdym kroku jacy bohaterowie nie są uduchowieni. Will noszący przy sobie Biblię, Sera, która zapomina podziękować Bogu za chwile szczęścia, Adele, która w obozie pamięta o Bogu i wierzy, że wszystko dobrze się skończy. Tego było zdecydowanie za dużo.. Rozumiem, że autorka jest osobą wierzącą, ale to jej wpychanie wiary na każdym kroku mocno wypaczyło książkę. Zawsze będę miała w głowie słowa Haliny Birenbaum, która powiedziała „gdzie ten wasz Bóg? Gdzie ten Bóg, do którego kazali się nam tak żarliwie modlić?”.
Podsumowując, książka nie jest zła. Czyta się ją szybko, historia jest ciekawa i mogłaby być naprawdę dobrą lekturą, gdyby nie ta cukierkowość i uduchowienie bijące z co drugiej strony.
Za książkę i możliwość jej zrecenzowania dziękuję Wydawnictwu Znak.
Książek o tematyce Auschwitz w ostatnim czasie powstaje odrobinę za dużo. Jakby według niektórych autorów fraza „z Auschiwtz” w tytule miało być gwarancją sukcesu. Wiem, że jest to temat ważny, o którym należy pamiętać, ale niektóre książki nie powinny w ogóle powstać, bo z prawdą mają niewiele wspólnego. Z tego powodu do lektury „Motyl i skrzypce” podeszłam z odrobiną...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-30
Na początek spore zaskoczenie, bo autorka pisze pod pseudonimem. Nie wiemy jak wygląda, ile ma lat - cała ta otoczka nadaje książce aurę tajemniczości.
Sam początek nie zachwycił. Pierwsze dwa, trzy rozdziały ciągnęły się w leniwym tempie, a Kalina drażniła mnie z każdą stroną coraz bardziej. Ot, panienka wpadła na przypakowanego mięśniaka i będzie z tego wielka miłość. A potem akcja zaczęła się rozkręcać i naprawdę ciężko było odłożyć książkę.
Główni bohaterowie, czyli Kalina i Gabriel to mieszanka wybuchowa. Oboje z mocnymi charakterami i lubiący postawić na swoim. Ona, córka znanego polityka, która zdecydowała, że chce iść przez życie na własnych warunkach. Zaczyna studia w Poznaniu, znajduje dwie dorywcze prace i jak się potem okazuje miłość swojego życia. On, od początku wychowywany w mafijnym świecie, przyszły następca ojca na czele poznańskiej mafii. Z jednej strony zepsuty, a z drugiej mający swoje zasady.
Nie można nie wspomnieć o wyrazistych postaciach drugoplanowych. Diabeł, który od samego początku zdobył moją sympatię, a jego dialogi z Gabrielem wywoływały uśmiech na twarzy. Klara, która pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i robi troszkę zamieszania. I nawet Glista, którego pseudonim wiele o nim mówi.
Wątek romantyczny, momentami przypominający niestety Greya, miesza się z porachunkami mafii w Poznaniu i wyszło z tego całkiem niezłe połączenie. Mnie bardziej interesowała ta druga tematyka, jak to wyglądało od kuchni, jak przebiegały spotkania, kto był kim. I tutaj się nie zawiodłam. Chociaż czytając miałam refleksję, że polska mafia sprowadza się do grupki panów, którym się w życiu nudzi i chcą poudawać strasznych i groźnych. Sprowadza się to do handlu autami, dilerki i niestety handlu kobietami. Porównując to do Yakuzy czy Camorry mamy grupę panów strojących groźne miny, jeżdżących autami z przyciemnianymi szybami i wysiadującymi godzinami w knajpach.
Drażniła mnie też nieco postać Kaliny. Nie wiedziała czym zajmuje się Gabriel i ani raz nie zapaliła się jej czerwona lampka w głowie, że może jednak trzeba zrobić w tył zwrot i uciekać od niego jak najdalej. Nawet gdy powiedział jej o sobie wszystko, ona uparcie w to brnęła. Może to efekt uboczny wychowania jakie wyniosła z domu? Ja na jej miejscu nie pakowałabym się w związek, w którym mam takie atrakcje jak porwanie połączone ze szprycowaniem narkotykami czy widmo pracy w niemieckim burdelu.
Podsumowując, książka nie jest wybitna, jednak jak na debiut czyta się naprawdę dobrze, historia jest wciągająca, akcja dzieje się szybko i nie sposób się nudzić podczas lektury. Porównując ją do innych o podobnej tematyce wypada naprawdę dobrze. Muszę przyznać, że po drugą część pewnie sięgnę, sprawdzić jak potoczyły się losy głównych bohaterów i nie tylko.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Burda Książki.
Na początek spore zaskoczenie, bo autorka pisze pod pseudonimem. Nie wiemy jak wygląda, ile ma lat - cała ta otoczka nadaje książce aurę tajemniczości.
Sam początek nie zachwycił. Pierwsze dwa, trzy rozdziały ciągnęły się w leniwym tempie, a Kalina drażniła mnie z każdą stroną coraz bardziej. Ot, panienka wpadła na przypakowanego mięśniaka i będzie z tego wielka miłość. A...
Opis na okładce pozornie nie zachęca do sięgnięcia po książkę. Ot, kolejna smutna historia samotnego ojcostwa i można domyślać się happy endu tak słodkiego, że aż zęby będą bolały podczas czytania. Nic bardziej mylnego!
To lektura zdecydowanie dla każdego, niezależnie od wieku. I to jest też jedną z jej ogromnych zalet - uniwersalność. Młodsi czytelnicy będą kibicować tańczącej pandzie, starsi trzymać kciuki za Dannego i Willa.
Historia na początku nie napawa optymizmem. Will nie odzywa się do ojca. Komunikuje swoje potrzeby za pomocą wzruszenia ramionami, potakiwaniem czy bezradnym rozkładaniem rąk. Danny pracuje na budowie i próbuje być jednocześnie wzorowym ojcem i dobrym pracownikiem. Ani jedno, ani drugie mu nie wychodzi. Traci pracę i dodatkowo ma poczucie, że z każdym kolejnym dniem oddala się od syna. A do tego wisi nad nim dług do spłacenia, a konsekwencją niedotrzymania terminu jest wizja połamanych nóg. Innymi słowy: gorzej być nie może.
I tutaj, dla mnie, był moment przełomowy w książce. Bałam się, że autor pójdzie w kierunku idealizowania świata i udowadnia czytelnikom, że chcieć to móc. Na szczęście tak się nie stało.
"Mój tata panda" to pozornie lekka lektura, którą czyta się dość szybko. Wydaje się, że ze dużo się w niej nie dzieje. Danny prowadzi swoje życie, które skupia się na byciu tańczącą pandą, a Will chce po prostu przeżyć kolejny dzień. A gdy zagłębić się bardziej w świat tych dwóch postaci zobaczymy, jak bardzo jest on złożony i ile się w nim dzieje. Willowi w szkole pomaga przyjaciel Mo. Nie przeszkadza mu, że wszystkie ich "rozmowy" są jednostronne. Stoi za nim murem zawsze. To piękny przykład przyjaźni, która będzie trwała zawsze i niezależnie czy jest dobrze, czy źle. Danny próbuje chronić syna przed swoimi kłopotami finansowymi, ukrywać fakt, że jest tańczącą pandą i jednocześnie sprawić by syn znów zaczął mówić i nie odczuwał zbyt boleśnie braku ukochanej mamy. Dużo, aż za dużo jak na jedną osobę.
"Mój tata panda" to spokojna i refleksyjna opowieść o historii, która mogłaby dotknąć każdego z nas. Jeśli nie w całości, to pewnie w kilku aspektach. Pokazuje, że prawdziwy przyjaciel to skarb. Że nigdy nie wiadomo czy napotkana przypadkowo osoba nie okaże się kimś, kto z czasem wyciągnie do nas pomocną dłoń. Że nawet największego wroga można pokonać i zrozumieć i nie stosować do tego przemocy czy siły. Że nigdy nie wolno się poddawać i przestać wierzyć w lepsze jutro. Uczy nas, że warto rozmawiać. Bez rozmowy nie dowiemy się, co myśli i czuje druga osoba. Znajdzie się też odrobina specyficznego brytyjskiego humoru.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.
Opis na okładce pozornie nie zachęca do sięgnięcia po książkę. Ot, kolejna smutna historia samotnego ojcostwa i można domyślać się happy endu tak słodkiego, że aż zęby będą bolały podczas czytania. Nic bardziej mylnego!
więcej Pokaż mimo toTo lektura zdecydowanie dla każdego, niezależnie od wieku. I to jest też jedną z jej ogromnych zalet - uniwersalność. Młodsi czytelnicy będą kibicować...