-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyPortret toksycznego związku w ostatnich dniach NRD. Międzynarodowy Booker dla niemieckiej pisarkiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać6
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
Biblioteczka
2020-04-28
2020-10-11
2020-06-02
Książek o tematyce Auschwitz w ostatnim czasie powstaje odrobinę za dużo. Jakby według niektórych autorów fraza „z Auschiwtz” w tytule miało być gwarancją sukcesu. Wiem, że jest to temat ważny, o którym należy pamiętać, ale niektóre książki nie powinny w ogóle powstać, bo z prawdą mają niewiele wspólnego. Z tego powodu do lektury „Motyl i skrzypce” podeszłam z odrobiną rezerwy. Jedna książka została napisana w 2014 roku, więc długo przed obecnie panującą modą na obozową literaturę, co dawało nadzieję, że będzie inna.
„Motyl i skrzypce” wciągają od pierwszych stron. Mamy historię Sery James, która jest właścicielką galerii sztuki w Nowym Yorku i od kilku lat obsesyjnie poszukuje oryginału obrazu, na którym przedstawiona jest błękitnooka dziewczyna ze skrzypcami. Los stawia na jej drodze przystojnego Williama Hanovera z Kalifornii, którego dziadek był w posiadaniu bardzo dobrej kopii tego dzieła.
A z drugiej strony mamy historię dziewczyny z obrazu, czyli Adele von Bron, córki austriackiego generała i wybitnej pianistki. Dziewczyny z pozoru żyjącej pod kloszem i nie mającej pojęcia o tym co dzieje się w otaczającym ją świecie. W momencie poznania Vladimira zachodzi w niej zmiana. Nie chce być tylko dumą swoich rodziców i znaną ze swojej gry na skrzypcach. Zakochana we Vladimirze, którego nie akceptują jej rodzice, decyduje się na pomoc żydowskiej rodzinie. Niestety wskutek paru błędnych decyzji zostaje zesłana do Auschwitz.
Obie te historie przeplatają się ze sobą, a w finale łączą w zgrabną całość. Jednak coś tutaj zgrzyta. Historia Sery i Williama jest tak idealna i tak cukierkowa, że aż wierzyć się nie chce, by mogła być prawdziwa. Sera, która z jednej strony boi się zaufać, a z drugiej od razu zakochuje w Willu. Historia z Auschwitz opisana jest pod odbiorcę z Ameryki, który nie wie co tam się działo i szokiem dla niego będzie wszystko co przeczyta. Polacy, mający większą wiedzę o tych wydarzeniach, będą uważać, że temat został nieco spłycony.
Oczywiście jak na amerykańską powieść przystało musi być happy end, a ponieważ tutaj mamy dwie historie, więc są dwa szczęśliwe zakończenia. Dodatkowo pokazywanie na każdym kroku jacy bohaterowie nie są uduchowieni. Will noszący przy sobie Biblię, Sera, która zapomina podziękować Bogu za chwile szczęścia, Adele, która w obozie pamięta o Bogu i wierzy, że wszystko dobrze się skończy. Tego było zdecydowanie za dużo.. Rozumiem, że autorka jest osobą wierzącą, ale to jej wpychanie wiary na każdym kroku mocno wypaczyło książkę. Zawsze będę miała w głowie słowa Haliny Birenbaum, która powiedziała „gdzie ten wasz Bóg? Gdzie ten Bóg, do którego kazali się nam tak żarliwie modlić?”.
Podsumowując, książka nie jest zła. Czyta się ją szybko, historia jest ciekawa i mogłaby być naprawdę dobrą lekturą, gdyby nie ta cukierkowość i uduchowienie bijące z co drugiej strony.
Za książkę i możliwość jej zrecenzowania dziękuję Wydawnictwu Znak.
Książek o tematyce Auschwitz w ostatnim czasie powstaje odrobinę za dużo. Jakby według niektórych autorów fraza „z Auschiwtz” w tytule miało być gwarancją sukcesu. Wiem, że jest to temat ważny, o którym należy pamiętać, ale niektóre książki nie powinny w ogóle powstać, bo z prawdą mają niewiele wspólnego. Z tego powodu do lektury „Motyl i skrzypce” podeszłam z odrobiną...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-30
Na początek spore zaskoczenie, bo autorka pisze pod pseudonimem. Nie wiemy jak wygląda, ile ma lat - cała ta otoczka nadaje książce aurę tajemniczości.
Sam początek nie zachwycił. Pierwsze dwa, trzy rozdziały ciągnęły się w leniwym tempie, a Kalina drażniła mnie z każdą stroną coraz bardziej. Ot, panienka wpadła na przypakowanego mięśniaka i będzie z tego wielka miłość. A potem akcja zaczęła się rozkręcać i naprawdę ciężko było odłożyć książkę.
Główni bohaterowie, czyli Kalina i Gabriel to mieszanka wybuchowa. Oboje z mocnymi charakterami i lubiący postawić na swoim. Ona, córka znanego polityka, która zdecydowała, że chce iść przez życie na własnych warunkach. Zaczyna studia w Poznaniu, znajduje dwie dorywcze prace i jak się potem okazuje miłość swojego życia. On, od początku wychowywany w mafijnym świecie, przyszły następca ojca na czele poznańskiej mafii. Z jednej strony zepsuty, a z drugiej mający swoje zasady.
Nie można nie wspomnieć o wyrazistych postaciach drugoplanowych. Diabeł, który od samego początku zdobył moją sympatię, a jego dialogi z Gabrielem wywoływały uśmiech na twarzy. Klara, która pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i robi troszkę zamieszania. I nawet Glista, którego pseudonim wiele o nim mówi.
Wątek romantyczny, momentami przypominający niestety Greya, miesza się z porachunkami mafii w Poznaniu i wyszło z tego całkiem niezłe połączenie. Mnie bardziej interesowała ta druga tematyka, jak to wyglądało od kuchni, jak przebiegały spotkania, kto był kim. I tutaj się nie zawiodłam. Chociaż czytając miałam refleksję, że polska mafia sprowadza się do grupki panów, którym się w życiu nudzi i chcą poudawać strasznych i groźnych. Sprowadza się to do handlu autami, dilerki i niestety handlu kobietami. Porównując to do Yakuzy czy Camorry mamy grupę panów strojących groźne miny, jeżdżących autami z przyciemnianymi szybami i wysiadującymi godzinami w knajpach.
Drażniła mnie też nieco postać Kaliny. Nie wiedziała czym zajmuje się Gabriel i ani raz nie zapaliła się jej czerwona lampka w głowie, że może jednak trzeba zrobić w tył zwrot i uciekać od niego jak najdalej. Nawet gdy powiedział jej o sobie wszystko, ona uparcie w to brnęła. Może to efekt uboczny wychowania jakie wyniosła z domu? Ja na jej miejscu nie pakowałabym się w związek, w którym mam takie atrakcje jak porwanie połączone ze szprycowaniem narkotykami czy widmo pracy w niemieckim burdelu.
Podsumowując, książka nie jest wybitna, jednak jak na debiut czyta się naprawdę dobrze, historia jest wciągająca, akcja dzieje się szybko i nie sposób się nudzić podczas lektury. Porównując ją do innych o podobnej tematyce wypada naprawdę dobrze. Muszę przyznać, że po drugą część pewnie sięgnę, sprawdzić jak potoczyły się losy głównych bohaterów i nie tylko.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Burda Książki.
Na początek spore zaskoczenie, bo autorka pisze pod pseudonimem. Nie wiemy jak wygląda, ile ma lat - cała ta otoczka nadaje książce aurę tajemniczości.
Sam początek nie zachwycił. Pierwsze dwa, trzy rozdziały ciągnęły się w leniwym tempie, a Kalina drażniła mnie z każdą stroną coraz bardziej. Ot, panienka wpadła na przypakowanego mięśniaka i będzie z tego wielka miłość. A...
2020-12-19
2020-12-12
2020-11-24
Nie wiem co mnie podkusiło żeby sięgnąć po ten zbiór opowiadań. Po pierwsze nie lubię historii świątecznych, które w większości są cukierkowe, lukrowe i mocno odrealnione. Tutaj mamy aż dziesięć takich opowiastek i nie przesadzę pisząc, że jedna jest gorsza od drugiej. Złodziejka z policjantem, prostytutka z mamisynkiem, pielęgniarka z dawną miłością, znudzona prawniczka ze złodziejem...
Zdaję sobie sprawę, że są osoby, które czytają takie gnioty i jeszcze uważają, że to świetna lektura. Jednak dla mnie to było za dużo!
Podobały mi się dwa opowiadania, Katarzyny Bereniki Miszczuk i Roberta Ziębińskiego. Może dlatego, że Miszczuk znam z innych książek i wiem, że potrafi pisać. A ta druga historia spodobała mi się. Nie była cukierkowa, nie była wulgarna, była jakaś. Do tego po przeczytaniu obu opowiadań chętnie zostałabym z bohaterami na dłużej.
Resztę mogę podsumować tylko jednym zdaniem - miałam ciarki żenady czytając to. Zapisuję autorów ku przestrodze żeby nigdy nie sięgnąć po coś lekkiego, a w efekcie zaserwować sobie męki przy każdym kolejnym zdaniu.
Nie wiem co mnie podkusiło żeby sięgnąć po ten zbiór opowiadań. Po pierwsze nie lubię historii świątecznych, które w większości są cukierkowe, lukrowe i mocno odrealnione. Tutaj mamy aż dziesięć takich opowiastek i nie przesadzę pisząc, że jedna jest gorsza od drugiej. Złodziejka z policjantem, prostytutka z mamisynkiem, pielęgniarka z dawną miłością, znudzona prawniczka ze...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-10
Zacznę nietypowo, bo od wyznania. Nie lubię Nosowskiej. Pod żadną postacią. A mimo to sięgam po jej książki. Dlaczego? Bo są w pewnym sensie najmniej przesiąknięte nią i najmniej je z nią utożsamiam. Czyta się je dobrze, są pełne trafnych przemyśleń, nie ma miejsca na kompromisy ani podlizywanie się komukolwiek.
W "Powrocie z Bambuko" historie smutne i dołujące mieszają się z historiami jeszcze bardziej smutnymi i przygnębiającymi. Mocno utkwiła mi w głowie opowieść o pierwszej komunii. Dosłownie czułam ten fizyczny ból, stres, rosnącą gulę w gardle... Utożsamiałam się z tą małą dziewczynką, która siedziała po ciemku na zimnej klatce schodowej i czekała aż minie godzina... I zadawałam sobie po kilkakroć pytanie "jak można dziecko skazać na takie coś?". A takich przykładów jest więcej. Z każdej strony wyłania się walka o akceptację, o siebie, o lepsze jutro, o pozwolenie sobie na bycie sobą zamiast udawania kogoś innego. I z jednej strony czyta się to i momentami ma wrażenie, że patrzy w lustro. A z drugiej strony człowiek zaczyna się zastanawiać czy na pewno w jednej osobie może się zmieścić tyle nieszczęścia?
Nosowska próbuje pokazać, nauczyć, zachęcić żeby nie oceniać. Nie analizować, nie wchodzić w czyjeś buty. Żyj i daj żyć innym, nie każdy musi być taki sam. I jest to potrzebne, ale nie w takiej dawce. Pod koniec czułam się zmęczona tą książką i czekałam na coś pozytywnego, z humorem, coś co sprawi, że się uśmiechnę. Niestety nie doczekałam się...
Nie jest to łatwa lektura, ale warto po nią sięgnąć. Spróbować w niej znaleźć coś dla siebie, zastanowić się chwilę i spróbować coś zmienić w swoim życiu. Ja sięgam po Nosowską, bo lubię ją czytać. Nie zerkam na okładkę, nie zastanawiam się kto jest autorką, po prostu czytam, zaznaczam parę cytatów, zapisuję je w zeszycie, a potem książkę odkładam w kąt i nie wracam do niej drugi raz.
P.S. Zdecydowanie na plus są grafiki poprzedzające każdy rozdział. Ciekawe, intrygujące i spinające wszystko w jedną całość. Z chęcią bym nie jedną powiesiła na ścianie.
Zacznę nietypowo, bo od wyznania. Nie lubię Nosowskiej. Pod żadną postacią. A mimo to sięgam po jej książki. Dlaczego? Bo są w pewnym sensie najmniej przesiąknięte nią i najmniej je z nią utożsamiam. Czyta się je dobrze, są pełne trafnych przemyśleń, nie ma miejsca na kompromisy ani podlizywanie się komukolwiek.
W "Powrocie z Bambuko" historie smutne i dołujące mieszają się...
2020-10-24
2020-09-23
2020-09-14
2020-08-26
Nie umiem jednoznacznie się ustosunkować do tej książki...
Z jednej strony porusza niezwykle ważny temat jakim jest depresja wśród nastolatków, samobójstwo, brak zrozumienia, brak akceptacji siebie.
A z drugiej strony czegoś mi w niej zabrakło... Porównując ją do "13 powodów", która dotyczyła podobnej tematyki, wypada nieco gorzej.
Finch jest oczytany, inteligentny, zabawny, a z drugiej strony pogubiony i szukający pomocy. Violet natomiast jawi się jako ta, która pomoc otrzymała, a sama dała ją za późno. Skupiona na sobie, swoich problemach nie potrafiła pomóc Finchowi, zawalczyć o niego.
I w to wszystko wmieszane cytaty z Virginii Woolf i nie tylko, które w moim odczuciu, miały podnieść wartość książki i zepchnąć na drugi plan momentami drętwe dialogi.
Nie umiem jednoznacznie się ustosunkować do tej książki...
Z jednej strony porusza niezwykle ważny temat jakim jest depresja wśród nastolatków, samobójstwo, brak zrozumienia, brak akceptacji siebie.
A z drugiej strony czegoś mi w niej zabrakło... Porównując ją do "13 powodów", która dotyczyła podobnej tematyki, wypada nieco gorzej.
Finch jest oczytany, inteligentny,...
2020-08-23
To nie jest łatwa lektura. Zdecydowanie trzeba się do niej odpowiednio przygotować: zaparzyć kubek ulubionej herbaty, otulić się kocem, mieć w zasięgu ręki paczkę chusteczek. Dopiero teraz można zabrać się za czytanie.
Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza jest radosna, lekka, wywołująca uśmiech na twarzy. Luźne wspomnienia na temat matki. Jej sposób na radzenie sobie z problemami, wzajemne relacje, typowe powiedzonka. Można się zaśmiać pod nosem, można znaleźć analogie do własnej matki, można też poczuć, że trochę taka uniwersalna ta książka. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie i może też kawałek siebie?
A potem przychodzi część druga. Diagnoza, powolne umieranie i próba oswojenia tego całego procesu. I nagle role się odwracają, teraz matka potrzebuje opieki, teraz ona jest zagubiona i bezradna, a córka musi szybko dorosnąć, by sprostać tej nowej sytuacji. Czytanie w tym momencie boli. Emocje wdzierają się do środka nieproszone i nie sposób się ich pozbyć.
A będzie tylko trudniej, bo trzecia część to próba przeżycia żałoby. Autorka pokazuje to, czego zazwyczaj nie widać. Bo dla większości śmierć bliskiej osoby oglądana z boku kończy się w momencie pogrzebu. Potem każdy odchodzi do własnych obowiązków, a osoba w żałobie musi sobie radzić sama. Tylko jak sobie nagle poradzić jak z każdej strony, z każdego kąta widać tą pustkę? Każda rzecz przypomina o matce, która jeszcze niedawno była?
Powiedzieć, że to trudna lektura, to jakby nie powiedzieć nic. Jest to też bardzo potrzebna książka. Czujemy się jakbyśmy byli obok autorki, przeżywali z nią każdy dzień, czujemy te emocje, ten smutek, ból, rozpacz i najgorsze, że nie możemy w żaden sposób jej pomóc. Jesteśmy biernymi obserwatorami. Możemy tylko płakać.
Ta książka pozostawia czytelnika z kacem moralnym i garścią rzeczy, które trzeba przemyśleć. Pozostawia też swojego rodzaju pustkę i wprowadza w odrętwienie. Jest napisana w sposób tak mocny i sugestywny, że nie da się jej po prostu odłożyć na półkę i wrócić do codziennych obowiązków. Po niej nic już nie będzie takie samo, a kolejna książka, którą wybierze się do czytania okaże się błaha i niepotrzebna.
Mimo, że lektura to była dla mnie wyjątkowo trudna i emocjonalna jest to najlepsza książka jaką przeczytałam w tym roku.
To nie jest łatwa lektura. Zdecydowanie trzeba się do niej odpowiednio przygotować: zaparzyć kubek ulubionej herbaty, otulić się kocem, mieć w zasięgu ręki paczkę chusteczek. Dopiero teraz można zabrać się za czytanie.
Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza jest radosna, lekka, wywołująca uśmiech na twarzy. Luźne wspomnienia na temat matki. Jej sposób na radzenie...
2020-09-08
Marka Niedźwieckiego lubię i szanuję, mimo że nigdy nie słuchałam jego audycji w radiowej Trójce. Znam go tylko z jego książek, które czyta się przyjemnie, a jeszcze więcej radości sprawia słuchanie audiobooków czytanych przez samego autora.
Najnowsza książka pana Marka ma gorzki początek, opisuje swoje ostatnie dni pracy w Trójce. Pojawia się swojego rodzaju nostalgia, bo jak sam pisze, chciał poprowadzić 2000 wydanie Listy Przebojów. Zabrakło mu dosłownie dwóch...
A potem w kolejnych rozdziałach możemy przeczytać wspomnienia Niedźwieckiego z różnych okresów jego życia, z nieodłączną muzyką w tle. Niesamowite jest to jak potrafi opisywać albumy, które są dla niego ważne, artystów których poznał nie zanudzając przy tym czytelnika. Przyznaję, że większość nazwisk czy tytułów była dla mnie obca, jednak przyjemność z czytania miałam taką samą jak w przypadku znanych zespołów.
Oprócz muzyki pojawia się również Australia i góry Izerskie, trochę kuchni, trochę zakupów, trochę codziennego życia.
Może nie jest to odkrywcza literatura, część wątków pojawiła się w Radiocie, jednak ma w sobie coś, co sprawia, że czyta się ją przyjemnie, szybko i trochę szkoda gdy pojawia się końcowa strona.
Żal też, że jest coraz mniej osób, które są tak skromne i kompetentne. Które reprezentują coś swoją osobą i nie są to kolejne afery czy skandale. Sam Niedźwiecki podkreśla kilkukrotnie na łamach książki, że on już nic musi. I jest w tym wszystkim szczery i otwarty, nie ma lansowania się, podlizywania czytelnikom. Nie zgadzam się, że nic nie musi. Musi, napisać kolejną książkę, bo tą czytało się świetnie!
Marka Niedźwieckiego lubię i szanuję, mimo że nigdy nie słuchałam jego audycji w radiowej Trójce. Znam go tylko z jego książek, które czyta się przyjemnie, a jeszcze więcej radości sprawia słuchanie audiobooków czytanych przez samego autora.
Najnowsza książka pana Marka ma gorzki początek, opisuje swoje ostatnie dni pracy w Trójce. Pojawia się swojego rodzaju nostalgia, bo...
2020-09-07
2020-09-05
2020-09-01
2020-08-20
Bardzo chciałam przeczytać tą książkę ze względu na osobę Stachury. Zwanego poetą przeklętym, owianego nutką tajemnicy, który swoje życie skończył w dość dramatycznych okolicznościach.
I niestety trochę mnie ta książka rozczarowała. Wspomnienie maszynisty, który potrącił Steda? Na usta ciśnie się pytanie po co i na co? Chyba żeby przyciągnąć czytelników sensacją, bo tak naprawdę człowiek za wiele do powiedzenia nie miał i nie wniósł nic w obraz Stachury jako człowieka.
Z pozostałych wspomnień, które niestety w większości są pisane przez pryzmat jego twórczości, jawi się człowiek zagubiony w tamtym świecie, głęboko niezrozumiany, odrzucony, ale też wrażliwy i nietuzinkowy. On po prostu nie pasował do czasów, w których przyszło mu żyć i tworzyć...
Najbardziej wartościowe były, według mnie, wspomnienia Piotra Müldnera-Nieckowskiego, zawarte w apendyksie. Opisał okoliczności w jakich poznał się ze Stedem, ich wspólną relację, która zmieniała się przez lata i to jak próbował mu pomóc po nieudanej próbie samobójczej.
Generalnie uważam, że lepiej poznać Stachurę poprzez jego twórczość niż tą książkę...
Bardzo chciałam przeczytać tą książkę ze względu na osobę Stachury. Zwanego poetą przeklętym, owianego nutką tajemnicy, który swoje życie skończył w dość dramatycznych okolicznościach.
I niestety trochę mnie ta książka rozczarowała. Wspomnienie maszynisty, który potrącił Steda? Na usta ciśnie się pytanie po co i na co? Chyba żeby przyciągnąć czytelników sensacją, bo tak...
2020-08-21
2020-08-11
Rewelacyjna książka, która powinien przeczytać każdy z nas! Wydaje się nam, że nie mamy problemu z telefonem przyrośniętym do ręki, a media społecznościowe przeglądamy dla relaksu. A jednak, okazuje się, że komórka jest problemem, a Facebook i Instagram to pożeracze czasu i co więcej wszystko to znajduje swoje uzasadnienie. Autor w sposób łatwy, zrozumiały i przystępny dla każdego opisuje mechanizmy jakie rządzą naszym mózgiem. Nie daje gotowych rozwiązań na każdy z opisywanych problemów, jednak lektura książki zmusza do refleksji i odłożenia telefonu, a na pewno do korzystania z niego z rozwagą. Liczne przykłady badań naukowych są przytaczane na potwierdzenie tez, które stawia autor.
Mimo, że pozornie jest to lektura łatwa i przystępna warto czytać ją w skupieniu i dać sobie czas na przemyślenie kolejnych rozdziałów i spróbować wyciągnąć wnioski i zmienić swoje relacje z telefonem i nie tylko.
Rewelacyjna książka, która powinien przeczytać każdy z nas! Wydaje się nam, że nie mamy problemu z telefonem przyrośniętym do ręki, a media społecznościowe przeglądamy dla relaksu. A jednak, okazuje się, że komórka jest problemem, a Facebook i Instagram to pożeracze czasu i co więcej wszystko to znajduje swoje uzasadnienie. Autor w sposób łatwy, zrozumiały i przystępny dla...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ostatnio miałam przesyt Mroza w jakiejkolwiek postaci, a apogeum chyba było w momencie jego jakże medialnego związku z Bondą. Od ostatniej Chyłki nie przeczytałam nic, co wyszło spod jego pióra, a i najnowszą część kupiłam miesiąc po premierze.
Przyznaję, że sięgnęłam po nią z sentymentu. Jak na początku nie lubiłam Chyłki, tak z czasem awansowała do grona moich ulubionych postaci literackich. W "Ekstradycji" wraca właśnie Chyłka, którą polubiłam. Z ciętym humorem, bezkompromisowa, niepokorna. Sama akcja wciąga od pierwszych stron i sprawia, że naprawdę ciężko się oderwać. Co ważne, zakończenie nie jest przewidywalne, ale też nie jest oderwane od rzeczywistości, jak zdarzało się w ostatnich częściach.
Naprawdę dobrze się to czytało i daje nadzieję, że kolejne tomy, jeśli będą utrzymane w podobnym klimacie, będą równie miłe w odbiorze.
Ostatnio miałam przesyt Mroza w jakiejkolwiek postaci, a apogeum chyba było w momencie jego jakże medialnego związku z Bondą. Od ostatniej Chyłki nie przeczytałam nic, co wyszło spod jego pióra, a i najnowszą część kupiłam miesiąc po premierze.
więcej Pokaż mimo toPrzyznaję, że sięgnęłam po nią z sentymentu. Jak na początku nie lubiłam Chyłki, tak z czasem awansowała do grona moich ulubionych...