Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka ta wywiera pewien wpływ na człowieka. Człowieka, takiego jak ja, i być może też, takiego jak Ty. Inaczej nie umiałbym wytłumaczyć faktu, że po siedmiu latach od ostatniej opinii jaką dodałem na tym portalu, po siedmiu latach milczenia na temat czytanych książek, a było ich sporo, postanowiłem akurat przy niej coś napisać. Nie będzie to nic szczególnego, nic ważnego, będzie to tylko świadectwo tego, że czyjaś historia, która wydarzyła się osiemdziesiąt lat temu, może mieć nadal znaczenie dla współczesnego człowieka, nie pozostawiając go „bez odpowiedzi”. Zdecydowałem się też coś napisać, z tego względu, że wspomnienia te są słabo znane i mają zaledwie dwie opinie na lubimyczytać (stan na 17.11.2023) a sensem pisania opinii o książkach jest potrzeba polecania ich innym osobom, dźwigania do góry aby trafiały w świadomość innych i ożywały tam, a więc aby nie ginęły w zapomnieniu. Ta książka jest gdzieś na granicy zapomnienia. Mało kto o niej wie, mało kto po nią sięga. Sam, być może nie dowiedziałbym się o niej gdyby nie przypadek. Pracując w księgarni wysyłkowej przy selekcji używanych książek, ta, jako że tania, miała iść na przemiał. Otworzyłem ją na przypadkowej stronie, przeczytałem dwa zdania i postanowiłem odłożyć ją dla siebie. Rok później, po całej serii przeczytanych różnych wspomnień, przyszła i na nią kolej. Niechętnie się zabrałem za jej czytanie, gdyż to, co dostaje się za darmo, mniej się ceni. I tak nieśpiesznie dałem się wprowadzać w świat Jacka Eisnera, warszawskiego chłopaka pochodzenia żydowskiego, któremu wspaniałe, oświecone, kulturalne Niemcy po roku 39-ym urządziły piekło z życia. Nie będę opisywał długiej drogi jego losów. To już sam masz sprawdzić. Wprowadzę tylko w sam początek.

Eisner w momencie wybuchu wojny miał czternaście lat, a gdy został zamknięty w getcie warszawskim - piętnaście. Jako jedyny z całej rodziny, dzielnie, niestrudzenie postanowił walczyć o przeżycie z niespotykaną odwagą i determinacją. Zdradzę tylko tyle, że z początku zajmował się szmuglem jedzenia z aryjskiej strony aby wyżywić swoją liczną rodzinę, ciotki, wujków, kuzynów, kuzynki, babcie, matkę, ojca, siostrę. On sam jeden stał się żywicielem dziesiątek krewnych, codziennie ryzykując przy tym życiem. Jego koledzy podczas szmuglowania ginęli. To tylko początek jego drogi, „drogi przez mękę”. Sądziłem, że to będzie tyle, i aż tyle! Że wspomnienia zamkną się w getcie. Oj nie. Eisner potrafił zaskoczyć, nie raz, nie dwa, nie trzy, nie cztery. Nie sposób naliczyć sytuacji, w których ten młody, niezwykle sprytny, utalentowany i odważny człowiek wprowadził mnie w stan osłupienia, w którym długo kręciłem głową, nie wierząc w to, co czytam. Jego działania nie zawsze były rozsądne. Aż dwa razy popełnił niewybaczalną głupotę, którą żadną miarą nie potrafiłem sobie wytłumaczyć. Niemniej, czy na pewno była to aż taka głupota skoro przeżył? Tak była, lecz mimo to potrafił nawet z tego wyjść cało, podczas gdy szanse na przetrwanie były jak jeden na tysiąc. Jacek miał zdolność szybkiego zjednywania sobie ludzi. Był lubiany. Poza operatywnością i oczywistym szczęściem, to zapewne najmocniej przyczyniło się do jego przeżycia. Jak długie są jego losy? Życie w getcie warszawskim, później jego likwidacja, podczas której walczył zabijając ss-manów, to tylko początek jego drogi. Już tam mógł zginąć niezliczoną ilość razy. Wyraźnie, przypadła mu w udziela większa pula szczęścia od innych. Później trafił do wagonów. Los jego, można byłoby rozdzielić na pięć osobnych wspomnień a i tak trudno byłoby ci uwierzyć, że rzeczy te naprawdę się wydarzyły.

Należy czytać takie wspomnienia, wracać do tych czasów, ponieważ pełne są one prawdziwych bohaterów i ich losy muszą być znane i nie mogę ulec zapomnieniu. Należy się im nasza uwaga i poświęcony czas, jak nikomu innemu. Ci ludzie po prostu na to zasługują aby wysłuchać ich historii. To jest jedyny wyraz uznania, jaki możemy im oddać. Nie dowiemy się o nich z NETFLIXA, HBO, ani YOUTUBA. Jacek Eisner to tylko jeden z wielu, którzy pozostawili po sobie świadectwo życia, wykraczającego poza nasze miary pojmowania i wyobraźni. Miałem to szczęście, że wspomnienia te trafiły w moje ręce, że „poznałem Jacka”, czego również i tobie życzę.

Książka ta wywiera pewien wpływ na człowieka. Człowieka, takiego jak ja, i być może też, takiego jak Ty. Inaczej nie umiałbym wytłumaczyć faktu, że po siedmiu latach od ostatniej opinii jaką dodałem na tym portalu, po siedmiu latach milczenia na temat czytanych książek, a było ich sporo, postanowiłem akurat przy niej coś napisać. Nie będzie to nic szczególnego, nic...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacząć chciałbym od tego, że nie jest to żadna opinia książki a jedynie refleksja nad tym, jakie myśli ona we mnie wzbudzała. Jako takiej opinii ładnej bym nie napisał nie chcąc powtarzać za innymi tych trafnych spostrzeżeń i opisów ale miast tego mogę opowiedzieć o tej książce w kontekście życia i w kontekście świata.

Czytając "Drogę" nie tyle przed oczyma widziałem postapokaliptyczny obumierający świat okryty szarym pyłem - co nieprzerwanie naprzeciw niego przypominający o sobie ten nasz Obecny bujny w przyrodzie, różnorodny społecznie i kulturowo ustrukturyzowany. Na co dzień przedmioty używane w nawyku przypomniały o swojej użyteczności - o celowości pojawienia się ich przez człowieka dla człowieka, przypomniała o sobie celowość wszystkiego, w czym jesteśmy "zanurzeni", w czym społecznie, kulturowo, mentalnie i fizycznie się poruszamy. Nie ma innego lepszego eksperymentu na wartość współczesnego świata od "wynurzenia" się z niego w "Drodze" - w której jesteśmy go pozbawieni. Nie twierdzę przy tym, że świat nasz nam znany to najdoskonalszy z możliwych, lecz naprzeciw tego wypalonego i pokrytego pyłem, opustoszałego i w nielicznych przejawach życia wygłodniałego - to Świat Nadzwyczajny.

Jak to było niegdyś.
Minęły dziesiątki tysięcy lat odkąd wędrowaliśmy w poszukiwaniu miejsca do życia, niczym "mężczyzna" i "dziecko", podobnie do nich zmierzaliśmy ku warunkom do tego życia zdatniejszym. Czas zatarł nasze długie i ciężkie drogi i gdyśmy osiedli utworzyliśmy światy społeczne i kulturowe, powołaliśmy artefakty i rzeczy użytkowe, dosięgliśmy zaawansowanych technik.

Jak to może być.
Niech nam teraz to zostanie odebrane. Niech uderzy pokaźny meteoryt i atmosferę wypełni pyłem przysłaniając słońce i blokując "wzrost" życia. Granice Państw, Polityki i Ustroje, wszystko to rozpłynie się i pozostaną jak u pradziejów małe grupki "zbieracko-łowieckie" zdeterminowane czystym instynktem życia oraz "ogniem" proto-moralności, moralności formą wyjściową i podstawową zrodzoną z troski o najbliższych. Gdy zdołamy przejść przez "wąski przesmyk" postapokaliptycznego świata i promienie słońca dosięgną ziemi nadejdzie czas "odrodzenia". Czy wówczas historia zdołałaby się "chociaż" powtórzyć. Poruszamy się w "funkcjonalności" świata doczesnego przyległej do nas samych. W "Drodze" zaś z tejże hipotetycznie się oczyszczamy orientując się, co to znaczy być "chociażby tu i chociaż na ten sposób".

Zacząć chciałbym od tego, że nie jest to żadna opinia książki a jedynie refleksja nad tym, jakie myśli ona we mnie wzbudzała. Jako takiej opinii ładnej bym nie napisał nie chcąc powtarzać za innymi tych trafnych spostrzeżeń i opisów ale miast tego mogę opowiedzieć o tej książce w kontekście życia i w kontekście świata.

Czytając "Drogę" nie tyle przed oczyma widziałem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka pozostanie w mojej pamięci w nietypowym momencie krótkiej refleksji głównej postaci nad przemijalnością, która napłynęła nań obrazem zwłok monumentalnej Warszawy. Leżąc wyciągnięty w podwarszawskim rowie, w powietrzu jasnym i czystym odciął się od uczucia utraty tamtego świata, od "niecodzienności zdarzeń o skali światowej" utratę tę odkładając na przyszłość, wiążąc ją we wszystkim, co się traci, zapowiadając utraty narastanie. Zniszczone miasto objawiło się w widmie skończoności wszystko powoli konsumującej.

"Warszawa żywa czy też martwa była w tej chwili ode mnie równie daleka i równie nierealna jak Paryż albo Nowy Jork. To wszystko nadejdzie dopiero dużo, dużo później. Śmierć bliskiej osoby jest wobec żyjących wciąż jeszcze zdarzeniem nazbyt rozbieżnym ażeby ją objąć jednym mgnieniem oka i pojąć uczuciem. Pierwsza rozpacz jest raczej protestem przeciw brakowi i niecodzienności niż sprawą sentymentu. Dopiero dużo, dużo później kiedy zmarła osoba straci już prawa w kręgu naszej codzienności, kiedy już niemal i z pamięci zostanie wymazana, znowu w nas odżywa. Ukazuje się nam w nagłym blasku za dnia, włóczy się za nami długimi godzinami w nocy. Przeżywamy zgony bliskich osób, przeżywamy zgony zdarzeń, szczególnie boleśnie przeżywamy zgon dzieciństwa, pierwszy zgon w łańcuchu zgonów wiodących nas do śmierci."

Ta książka pozostanie w mojej pamięci w nietypowym momencie krótkiej refleksji głównej postaci nad przemijalnością, która napłynęła nań obrazem zwłok monumentalnej Warszawy. Leżąc wyciągnięty w podwarszawskim rowie, w powietrzu jasnym i czystym odciął się od uczucia utraty tamtego świata, od "niecodzienności zdarzeń o skali światowej" utratę tę odkładając na przyszłość,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tom I-IV

Na podstawie treści zawartych w "Człowieku bez właściwości" z powodzeniem można byłoby pisać eseje, rozprawy filozoficzne, psychologiczne i literackie. Bogactwo poruszonych zagadnień przejawia się w ogromie i różnorodności. Podobnie zresztą o samej książce. Styl i język, wiedza i talent wytwórczy, wizjonerskość syntetyzująca i pasja tworzenia, świadczą niepodważalnie, że autor "człowieka bez właściwości" był człowiekiem o niespotykanych właściwościach i zdolnościach, wzmocnionych dodatkowo bogatym wykształceniem. Był postacią obdarzoną wewnętrznym zmysłem do harmonii i ładu, piękna i smaku dającym swój wyraz w dziele życia, w "Człowieku bez właściwości".

Powieść jest nie tylko światopoglądową panoramą myśli i idei panujących w Europie na przełomie XIX i XX wieku oraz i częściowo tych wcześniejszych, nie tylko głębokim studium psychologicznym i socjologicznym, jest czymś znacznie więcej - lecz czym? To wymaga zawsze każdorazowej precyzacji. Ponad poziomem obecnych już w kulturze interpretacji "Człowieka bez właściwości" pozostaje nasz, czytelników otwarty horyzont "dookreślania", wznawiania i aktualizowania spojrzenia na ową powieść, przez nasze osobiste wglądy. Jedna bowiem myśl Musila utkana gdzieś w gęstej strukturze tekstu może zadziałać niczym katalizator dla egzystencji, pobudzając i uruchamiając jej tryby, rekonfigurując nasze życie wewnętrzne. Może być to powieść z gruntu o wymowie duchowego ateizmu bądź suponująca teizm, może być podszyta mistycyzmem i nawet pewną odmianą realizmu magicznego, może także sugerować odnowę duchowości. Zależnie od naszej dominującej postawy życiowej, tak dzieło to możemy odczytywać. Może nasuwać przypuszczenia o defragmentacji jednostki w starciu z heterogenicznością i ambiwalencją rzeczywistością bądź afirmującą jej procesualność wiecznego stawania się. Może być w wyrazie swym uwznioślająca bądź pesymizująca, może też nie nasówać żadnej z tych ewentualności a objawiać całkiem inną.

Dla Ulricha - głównego bohatera - rzeczywistość przejawia się tak zewnętrznie jak i wewnętrznie. Jego poczynania niosą ze sobą nadzieję uzgodnienia ze sobą tych dwóch płaszczyzn i wykrystalizowania "przekonującego obrazu świata", który dopiero stałby się polem jego zaangażowanych działań w świecie. Ulrich przeprowadza rozpoznanie owego świata i rezygnuje z dominującego, "zdrowego poczucia rzeczywistości", w którym człowiek żyję w sposób zautomatyzowany i bezrefleksyjny, powielając bezwiednie wzorce tradycji i postrzega rzeczywistość oraz swoje w niej miejsce w dość specyficzny sposób, jako pole możliwości wymagających określenia i wyboru, nierozstrzygniętych ewentualności. "Człowiek bez właściwości" angażuje się w działania mające mu nadać owych właściwości, jednakże nadają mu tylko pozornie, zewnętrznie, bowiem "nie rozpoznał" on jeszcze należycie świata i swojego miejsca w świecie, co dopiero dałoby mu przekonujące "podstawy do działania", nie uczynił on z życia-i-myśli syntezy i przez to godzi się na egzystencję w pewnym trybie warunkowym, hipotetycznym, eseistycznym, gdzie jego jedność rozumiana byłaby przez aktualne wiązanie porządków z pełną świadomością ich nietrwałości.

Interesujący przebieg ma eksperyment połączenia się Ulricha ze swoją "zapomnianą siostrą" Agatą. Ten motyw pokazuje rozwój niezwykłej, idealnej relacji osnutej na kanwie miłości platonicznej, dwóch rozdzielonych i szukających siebie cząstek: męskiej i żeńskiej, dwóch połówek, które siebie w końcu odnalazły. Dialogi między nimi są przepełnione dążeniem do jedności, zniesienia przeciwieństw, różnic i ustanowieniem komunii dusz. Agata nie utrudnia Ulrichowi zadania, gdy ten odwołuje się do dawnych i współczesnych myśli mających stanowić umocnienie dla ich projektu ekstatycznej wspólnoty. Budziło podziw w moich oczach, podziw i niedowierzanie, niedowierzanie a także współczucie, w jaki sposób Musil prządł dialogi między Ulrichem i Agatą stwarzając na kartach powieści idee wspólnoty między dwojgiem, za którą sam zapewne tęsknił. Dialogi owe są na wskroś nierzeczywiste, poetyckie, odległe od komunikacji dnia codziennego. O kontynuacji tej niezwykłej zależności pisać nie powinienem więcej, gdyż zdradziłbym zbyt wiele.

Fabuła rozwija się powoli i nieznacznie, niewielkie i rozmywające się przesunięcia czasowe bohaterów, zmiany ich kontekstów sytuacyjnych są jedynie pretekstem do nakreślania ich portretów wewnętrznych, okazją do wyrażania głębokich myśli, do opisywania stanów i uczuć. Spotkać niepodobna drugiej powieści z tak rozbudowaną płaszczyzną psychologiczną. Jedni mogą odczytywać to na korzyść twórczości Musila, inni doznać mogą "przesycenia", "przepełnienia" owym treściwym nektarem i odłożą powieść by po czasie nieokreślonym ją wznowić. Nie ma tutaj typowych momentów przerzedzających atmosferę powieści, atmosfera jest gęsta, esencjonalna, każda karta stanowi swoistą kwintesencję przechodzącą w kolejną kwintesencję i tak przez całe cztery tomy. Często łapałem się na pytaniu: jak możliwe, że sam autor nie wyczerpał się już, już teraz, właśnie po tym co napisał, jakim prawem może ciągle i na nowo zaskakiwać oryginalnością i świeżością spojrzenia? Stapiał on nieustannie horyzont w Jedno pozostawiając go przy tym otwartym. Toteż powieść ta eseistyczna ma formę otwartą i niedokończoną.

Tom I-IV

Na podstawie treści zawartych w "Człowieku bez właściwości" z powodzeniem można byłoby pisać eseje, rozprawy filozoficzne, psychologiczne i literackie. Bogactwo poruszonych zagadnień przejawia się w ogromie i różnorodności. Podobnie zresztą o samej książce. Styl i język, wiedza i talent wytwórczy, wizjonerskość syntetyzująca i pasja tworzenia, świadczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przy Corpus Caesarianum spędziłem wiele cichych godzin, cichych a jednocześnie niespokojnych przez wgląd w czasy nam odległe owym pamiętnikom współczesne, przez wgląd w ową odległą historię kreowaną i spisaną ręką samego Juliusza Cezara. Nie ma drugiego takiego świadectwa zmagań wojennych republiki rzymskiej a później i Cesarstwa pisanych przez osobę stojącą w ich centrum. Trzynaście lat wojen z ludami i plemionami walczącymi z Rzymem i nie tylko, bowiem i pośród nich wojna domowa. Trzynaście lat opisanych z gęsto usianymi wydarzeniami o niebagatelnym znaczeniu dla ówczesnego Rzymu. Nie sposób objąć tego pamięcią, nie sposób o nich szczegółowo, chronologicznie opowiadać. Ten świat można przeżywać podążając za ruchami wodza, odtwarzać aktualnie w czytaniu - w akcie współuczestnictwa.

Cezar musiał podejmować nieustannie decyzje o wielkiej wadze. Nie widać bynajmniej by ten ogromny ciężar odpowiedzialności miał go przytłaczać. Wraz ze swoim wojskiem, ramię w ramię parł do przodu znosząc kolejne przeciwności, niejednokrotnie oczywiście doznając dotkliwych strat. Uczestniczymy w wielkich kampaniach o dalekosiężnym zasięgu: w kampanii galicyjskiej, aleksandryjskiej, afrykańskiej i hiszpańskiej. Historia pisze niezwykłe scenariusze. Miałem okazję się o tym przekonać także czytając Poczet Cesarzy Rzymskich Aleksandra Krawczuka. Tam historia Cezara została ściągnięta do drobiny najważniejszych wydarzeń, do ziarnka grochu wobec zobrazowanej tutaj niekończącej się historycznej panoramy. Oczywiście zabiegu tego nie można poczytywać na niekorzyść Krawczuka, gdyż ten miał do opisania jeszcze ponad dwustu cesarzy. Pozwoliło mi to jedynie uświadomić, w jakim stopniu owa historia poszczególnych kreatorów Rzymu jest nam niedostępna, mając przed sobą zachowany opis jednej z nich - Juliusza Cezara a przecież niejednokrotnie zapewne porównywalnie ciekawa albo i ciekawsza! Mamy przed sobą opis właściwie bardziej jego drogi dochodzenia do władzy, zdobywania coraz wyższych stanowisk poprzez swoje strategiczne i dyplomatyczne umiejętności i sukcesy. A dyplomacja była tutaj sztuką nie mniej a może i bardziej cenną aniżeli dowodzenie wojskiem. Tą drogą też poznajemy barbarzyńskie ludy i plemiona, z którymi Cezar wchodził w relacje dyplomatyczne i ścieżki wojenne, ich mentalność, sposoby sprawowania weń władzy, inteligencję i spryt . Ten aspekt sprawozdań wojennych okazuje się niezwykle cenny dla odbiorcy odsłaniając przed nim kulisy świata barbarzyńskiego.

Nie jest to dziennik w zwyczajnym, znanym nam tego słowa znaczeniu, pisany bowiem w trzeciej osobie ma postać sprawozdania. Odnosi się przez to wrażenie, jak gdyby nie był pisany przez Cezara a mającego wgląd w całość wydarzeń osobistego sekretarza. Nie może to przeszkodzić w odbiorze tekstu kiedy uprzytomnimy sobie, że ówczas właśnie taki styl był ceniony i stanowi cechę tamtych czasów. Obiektywizująca forma wypowiedzi ukazuje nam wizerunek Cezara powściągliwego bowiem "nigdy sam siebie nie wychwalał, ale nawet swoich najzacieklejszych przeciwników nie obrzucał jakimikolwiek obelgami". Czytając zatem dzienniki bardziej obcujemy z historią, której on sam nadawał osobliwe tchnienie aniżeli z nim samym.

Przy Corpus Caesarianum spędziłem wiele cichych godzin, cichych a jednocześnie niespokojnych przez wgląd w czasy nam odległe owym pamiętnikom współczesne, przez wgląd w ową odległą historię kreowaną i spisaną ręką samego Juliusza Cezara. Nie ma drugiego takiego świadectwa zmagań wojennych republiki rzymskiej a później i Cesarstwa pisanych przez osobę stojącą w ich centrum....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Od kultury ja do kultury siebie" to szeroko zakrojone, interdyscyplinarne studium dotyczące sposobów poznawania, rozjaśniania i wyrażania tożsamości na różnych polach dyskursu. Spotkamy tutaj najważniejsze wglądy i konceptualizacje form tożsamości przedstawianych w takich dyscyplinach jak: filozofia, socjologia, psychologia, neurokognitywistyka oraz w twórczości literackiej. Mamy więc "siebie" we wszystkich najważniejszych ujęciach i możemy jako odbiorcy robić z tego dla siebie wielki użytek. Wstawiając bowiem siebie w miejsce omawianych form "siebie" staramy się siłą rzeczy uzgodnić tę relacyjność na korzyść jednego, bądź kilku najbardziej odpowiadających nam form. Książka omawiająca sposoby przedstawiania i kształtowania "siebie", sama zaczyna stawać się narzędziem kształtującym odbiorcę poprzez inicjowanie go do zaangażowania nad swoją tożsamością, nad sobą samym. Czym więc jesteśmy i czym możemy być gdy pytamy o siebie? Kultura i nauka podsuwają nam sugestywne i kuszące propozycje. Możemy odczytywać swoje "ja" przez kliszę dowolnych konceptualizacji. Dochodzi w nas samych do fuzji horyzontów i próby opowiedzenia się za którymś z nich. Zauważmy, że ponad wszelakimi ustaleniami dotyczącymi podmiotu, siebie, ja, tożsamości, ustaleniami które niejako chcą nas wchłonąć jako skonkretyzowane tych ustaleń egzemplifikacje, ponad wszystko pozostajemy podmiotami nieredukowalnymi do nich samych mocą naszej wymykającej się unikatowości. Zostajemy zadani samym sobą do samo-rozjaśnienia. Kultura zaś podsuwa nam narzędzia aby przy ich pomocy siebie ustanawiać. Nawiązuje już w tym momencie do omówionej w książce późnej filozofii Michela Foucaulta dotyczącej technik-siebie. Nie godząc się na żadne statyczne ujęcie "siebie", prospektywny podmiot otwiera się na praktyki treningu-siebie realizujące się w technikach-pisarskich służących ukazywaniu się samemu sobie i ukazywaniu się innym. Ta praktyka rozciągać się może na korespondencję, esej, dziennik, recenzję, wszędzie tam, gdzie do głosu dochodzi doświadczane bycie-sobą i w cierpliwej praktyce pisarskiej ćwiczymy siebie w myśleniu pozwalając siebie objawiać.

Mamy więc w tej książce dwie komplementarne warstwy: doskonale opracowanej wiedzy w omawianym zakresie i wezwania do refleksji i pracy nad sobą. Działa ona nie tylko wzmacniająco ale i pobudzająco. Że tak powiem - może sprzyjać procesowi indywiduacji.

"Od kultury ja do kultury siebie" to szeroko zakrojone, interdyscyplinarne studium dotyczące sposobów poznawania, rozjaśniania i wyrażania tożsamości na różnych polach dyskursu. Spotkamy tutaj najważniejsze wglądy i konceptualizacje form tożsamości przedstawianych w takich dyscyplinach jak: filozofia, socjologia, psychologia, neurokognitywistyka oraz w twórczości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przygodę z Cesarstwem Rzymskim rozpocząłem od właśnie Juliana i na dzień dzisiejszy uznaję to za trafny wybór historycznego punktu czasowego. Oto historycznie rzecz ujmując pogańskie Cesarstwo Rzymskie w drugiej połowie IV wieku powoli i nieubłaganie transformowało w fazę chrześcijańską. W tym momencie czasowym pojawił się Julian, później nazwany Apostatą (odszczepieńcem), jako ostatni wśród Cesarzy wyznawca bogów hellenistycznych i przeciwnik postępującej konwersji Cesarstwa w świat chrześcijański. Przyglądamy się losom Juliana od lat wczesnych po sam życia jego kres. Rozpoczynał swoją drogę od filozofii a kończył jako doskonały Przywódca Cesarstwa niepozbawiony przy tym skromności, wyrozumiałości i umiarkowania. Warto zaznaczyć, że chrześcijan nie prześladował a jedynie pragnął umacniać ginącą hellenistyczną tradycję, co w konsekwencji prowadziło do sporów z dominującą już wtedy tendencją chrześcijańską. Stawiał sobie to za zadanie lecz czas jego panowanie był niewystarczający aby wprowadzić wszystkie planowane przemiany w życie. Innym wymiarem planu wydarzeń Juliana była armia rzymska i jego silny z nią związek. Początkowo wycofany i nieśmiały filozof, stał się kochanym przez legiony przywódcą. Zadziwiająca ta przemiana, czy też wzbogacenie unosi nas już do końca, do finalnych scen historii Juliana, w jednej z ważniejszych ekspedycji wojennych Cesarstwa Rzymskiego której przewodził.

Powieść została skomponowana na bazie bogatego materiału źródłowego, którego trzon stanowiły trzy tomy listów i esejów które Julian po sobie pozostawił i finalnie została przedstawiona w formie dziennika przeplatającego się korespondencją już prowadzoną po śmierci Cesarza między jego przyjaciółmi Libanisem i Priskusem. Gore Vidal wzorując się więc na owym pozostawionym przez samego Juliana materiale oraz wiedzy historycznej o nim pozostawionej napisał książkę w formie dziennika prowadzonego rzecz jasna pierwszoosobowo przez Juliana. Podobnie jak to miejsce miało u Roberta Gravesa w "Ja Klaudiusz". Zabieg ten stworzył poczucie obcowania z oryginałem i należy sądzić, że sam Julian gdyby miał taką możność pod owymi dziennikami by się podpisał.

Przygodę z Cesarstwem Rzymskim rozpocząłem od właśnie Juliana i na dzień dzisiejszy uznaję to za trafny wybór historycznego punktu czasowego. Oto historycznie rzecz ujmując pogańskie Cesarstwo Rzymskie w drugiej połowie IV wieku powoli i nieubłaganie transformowało w fazę chrześcijańską. W tym momencie czasowym pojawił się Julian, później nazwany Apostatą (odszczepieńcem),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnie Królestwo to moje pierwsze zetknięcie z powieścią historyczną. Otworzył się w życiu historyczny wymiar IX wieku i od tego czasu będzie obecny poprzez pozostałe części Wojny Wikingów zapewne wkraczając w X wiek. Historyczny i literacki ale w modelowaniu owego świata IX wieku ważne by wierzyć w owy wymiar historyczny literalnie. Czytam więc jakbym odkrywał ową historię zapominając o samej pozycji pisarza jako budowniczego owego świata. Przyjmijmy, że tenże świat istniał realnie bo tak też i było, ale że istniało wszystko dokładnie według nakreślonej narracji. Bowiem jak to się mówi - któż wie, może i tak właśnie było! Wówczas owo przeniesienie zaczyna mieć znamiona realizmu historycznego, który wpływa na jakość przeżywanego świata.

Mamy więc dostęp do Anglii IX wieku z Uhtredem z Bebbanburga w jego centrum. Postać jego jest interesująca genealogicznie i charakterologicznie. Jest on bowiem dziedzicem ziem z Northumbrii zaadoptowanym przez najeźdźców z północy. Z natury waleczny i nieustępliwy wśród wikingów tylko wzmacnia swoje cechy, czyniąc siebie prawdziwym wojownikiem z żelaza i do tego dobrze zapowiadającym się przywódcą. Aspirowanie do wodzostwa, jak pokazują kolejne karty owej historii, staje się jednym z głównych motywów jego poczynań. Pojawiają się weń zarazem rozterki, po której stronie należy się opowiedzieć. Od czasu adopcji przez wikingów tożsamość kulturowa Uhtreda stoi na rozdrożu, nie wie czy bardziej jest Sasem czy już Wikingiem. W toku powieści ten dylemat dąży do rozstrzygnięcia. Poza planem postaci, ciekawych i charakterystycznych mamy plan wydarzeń, który już według mojego rozeznania jest mistrzowski. Gdy powieść zdaje się zatrzymywać w trudnym i martwym punkcie nieoczekiwanie nadciąga niezwykle satysfakcjonująca kontynuacja wydarzeń. Owe zwroty sytuacji nadają siły napędowej powieści i nie pozwalają odbiorcy się od niej oderwać. Zaskoczenie bywa nader częstą reakcją na zachodzące, zupełnie nieprzewidywalne momenty kierujące powieść w kolejne miejsca i w kolejne swoiste konteksty sytuacyjne. Również dla (mężczyzn) nie małe znaczenie mają opisy bitew, których zbyt wiele nie ma, ale kiedy już się pojawiają poruszona wtedy wyobraźnia-odtwórcza pracuje na najwyższych obrotach. Jeśli polubi się Uhtreda a nic ku temu na przeszkodzie nie stoi, nie może nas wówczas nic odciągnąć od dalszego poznawania jego losów.

Ostatnie Królestwo to moje pierwsze zetknięcie z powieścią historyczną. Otworzył się w życiu historyczny wymiar IX wieku i od tego czasu będzie obecny poprzez pozostałe części Wojny Wikingów zapewne wkraczając w X wiek. Historyczny i literacki ale w modelowaniu owego świata IX wieku ważne by wierzyć w owy wymiar historyczny literalnie. Czytam więc jakbym odkrywał ową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W filozofii zawsze jest możliwość przeorganizowania własnych ustaleń. Czytając fenomenologię percepcji choć z pozycji krytycznej powoli przekonywałem się do wizji Ponty'ego. Odkrył przede mną mnie samego oraz mój związek ze światem i z innymi. Uczynił to jako jedyny spośród wszystkich filozofów których poznałem. Niewątpliwe mocne doświadczenie egzystencjalne osadzające się na odkryciu i umocnieniu owych wewnętrznych związków, co do których wcześniej miałem jedynie przeczucia i niejasne intuicje. Wcześniej nigdy nie umacniałem swojego bycia-poprzez-ciało a jedynie refleksyjnie, kontemplatywnie zupełnie od niego abstrahując. Wzmacniałem więzy ze światem przyrody ale jedynie za sprawą różnych koncepcji ewolucjonistycznych, które z kolei pomijały rolę samego podmiotu w całości poznawczej. Uczyłem się na filozofach dialogu, myślicielach hermeneutycznych i filozofach życia związku z Innymi z Innym niemniej i oni pozostawiali istotne kwestie dla sprawy nieporuszone czyniąc wrażenie niekompletności. Tutaj doświadczyłem owego domknięcia w jedno Całości w jakiej żyjemy: świata postrzeganego i przeżywanego, świata zewnętrznego i wewnętrznego, czasowości i przestrzeni, ciała i cogito, przyrody, w której jesteśmy zakorzenieni i wolności, która promieniuje z naszej świadomości. Doszło do ustalenia syntezy, którą na siebie przyjąłem i obecnie doświadczam na wielu płaszczyznach. Ciało zaczęło mieć znaczenie, każdy akt zyskał na ważności, objawiło się przekonujące pole wolności, związek z Innymi uległ głębokiej afirmacji, przestrzeń i czas przestały być ode mnie zewnętrzne, oderwane a stały się spójną i wewnętrznie przeżywaną jednością życia. W przyszłych momentach zawirowań życia sądzę, że to dzieło będzie na powrót mnie jednało z całością. Nie chciałbym wyrażać przedwczesnych nadziei, że będzie dla mnie ostoją przez resztę życia. Mam świadomość przemijalności nawet takich dzieł i zdaję sobie sprawę, że rozwój polega na ciągłym poznawaniu, przez co wykluczyć nie mogę, że w przyszłości Fenomenologia Percepcji straci na ważności. Do tego czasu czynię z zawartych w niej treści należyty użytek przyjmując je jako objawienie Innego, który objaśnił moje-bycie-w-świecie.

W filozofii zawsze jest możliwość przeorganizowania własnych ustaleń. Czytając fenomenologię percepcji choć z pozycji krytycznej powoli przekonywałem się do wizji Ponty'ego. Odkrył przede mną mnie samego oraz mój związek ze światem i z innymi. Uczynił to jako jedyny spośród wszystkich filozofów których poznałem. Niewątpliwe mocne doświadczenie egzystencjalne osadzające się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hermann Schmitz próbuje wskazać na warunki stawania się podmiotowości i wywodzi ją od "obecności pierwotnej". Wszelką konceptualizację jestestwa poprzedza i warunkuje "przed-językowa obecność" której geneza jest cielesna. Pierwotna obecność jako istnienie animalne za sprawą przekształcania "sytuacji" w konstelacje pojęciowe przechodzi w "obecność rozwiniętą" ta z kolei może prowadzić namysł nad doświadczaniem rzeczywistości uwzględniając przy tym ciągle "obecność pierwotną" objawiającą się w naszych mimowolnych, nieplanowanych, zaskakujących nas poruszeniach cielesnych. Są to fakty subiektywne, każdorazowo "moje" budujące obecność w świecie. Ciało dotyka nas wewnętrznymi afektywnymi poruszeniami nie pochodzącymi od żadnego z pięciu zmysłów. Schmitz rozkłada aparaturę do ich badania w podstawowych modusach: afektywnym byciu dotkniętym i napędzie witalnym, te z kolei poszerza o sytuacje i komunikacje cielesną. Prowadzi on swego rodzaju ontologię bycia osadzoną na "pierwotnej obecności" składającej się z pięciu elementów 1 Tu, 2 Teraz, 3 Jestem, 4 Ja, 5 To. Sporo rozważań o naturze uczuć rozumianych jako "atmosfery" i nastroje, którymi jesteśmy "afektywnie poruszani". Zdaniem Schmitza uczucia posiadają autorytarną moc i wiążący charakter normy. Wprowadzenie kończy na charakterystyce wolności wiązanej nie z wolą, lecz z charakterem.

Hermann Schmitz próbuje wskazać na warunki stawania się podmiotowości i wywodzi ją od "obecności pierwotnej". Wszelką konceptualizację jestestwa poprzedza i warunkuje "przed-językowa obecność" której geneza jest cielesna. Pierwotna obecność jako istnienie animalne za sprawą przekształcania "sytuacji" w konstelacje pojęciowe przechodzi w "obecność rozwiniętą" ta z kolei...

więcej Pokaż mimo to