Gabrielles

Profil użytkownika: Gabrielles

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 1 dzień temu
255
Przeczytanych
książek
430
Książek
w biblioteczce
84
Opinii
258
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Po niemal dwóch latach bezowocnych oczekiwań na wznowienie trzeciego tomu nadszedł czas by pogodzić się z brakiem premiery finału i skończyć przygodę z Tally Youngblood i światem ślicznych w starej okładkowej wersji. Oficjalnie dotarłam do finału oryginalnej trylogii i na razie składam broń, nie zamierzając czytać dalszej części, zwłaszcza w momencie, gdy nawet wydawnictwo zdaje się stawiać na tej serii krzyżyk.

Tally w swoim nowym ciele Wyjątkowej czuje się jak ryba w wodzie, a jej istnieniu przyświeca jeden cel: wyłapać jak najwięcej członków Nowego Dymu i ostatecznie zniszczyć ten obóz buntowników, którego chore eksperymenty o mało nie zabiły Zane’a. Pragnie, by chłopak jak najszybciej dołączył do ekipy jej i Shay. Dziewczyny opracowują szalony plan, który pomoże im osiągnąć te dwa cele. Ale sprawy jak zwykle nie idą zgodnie z zamiarem i coś, co miało być tylko kolejnym numerem, przeradza się w prawdziwą rewolucję.

Zmiana, jaką przeszła Tally podczas operacji w wyjątkową jest w pewien sposób fascynująca, przerażająca, a jednocześnie zupełnie nie do pojęcia, co zupełnie odczłowieczyło ją w moich oczach. Przez lekturę dwóch pierwszych tomów nie miałam z nią zbyt wiele wspólnego, ale w „Wyjątkowych” nie mogłam się z Youngblood w ogóle utożsamić i nie czułam z nią już żadnej więzi. Na pewno utrudnia to czytanie, gdy główny bohater nie ma ani jednej cechy wspólnej z czytelnikiem, nawet tak podstawowej, jak bycie tym samym gatunkiem: jest to jednocześnie bardzo abstrakcyjne, na swój sposób ciekawe, ale w ostateczności męczące i alienujące doświadczenie.

Wszystkie trzy części serii są do siebie podobne strukturalnie, technicznie i warsztatowo, a jednocześnie bardzo różne. „Brzydcy” to taka przygodówka i zabawa w biwak, „Śliczni” to nastoletnia drama pełna buntu i mnóstwa związanych z nim problematycznych tematów. „Wyjątkowi” są już jakąś dziwną opowieścią o mutantach i polowaniach niczym z jakiegoś „Predatora”, gdzie to Tally jest tym drapieżnym potworem.

Na etapie „Ślicznych” nie dziwiły mnie już żadne nowe słowa: przestałam nawet zastanawiać się, czy w tekście są literówki, czy może wygląda on tak intencjonalnie. Było mi zupełnie obojętne, czym jest ta cała losowość czy inna skórtena, dopóki rzeczywiście nie zaczynałam tego rozumieć z sukcesywnie podawanego, choć bardzo enigmatycznego kontekstu. Pod względem językowym i stylistycznym ogarnęła mnie zupełna obojętność. Nie lubię łatwych światów, ale poziom wejścia do rzeczywistości tej serii – jakby nie patrzeć przeznaczonej dla wczesnej młodzieży – jest niezwykle wysoki. A najgorsze jest to, że sposób jego przedstawienia jest bardzo niekonsekwentny i nieciekawy. Albo nie tłumaczy się tu niczego, albo coś prostego wyjaśniane jest po kilka razy, bohaterowie od czasu do czasu stosują zaś porównania do współczesnej czytelnikowi technologii, o której nastolatkowie trzysta lat i jedną apokalipsę później nie powinni w ogóle mieć pojęcia (chyba że są historycznymi geniuszami). „Wyjątkowi” po raz kolejny dowiedli, że coś, co miało być największą zaletą serii – pomysł na świat przedstawiony – zostało zrealizowane po łebkach i wręcz zmarnowano bardzo duży potencjał na coś świeżego i ciekawego.

Choć przez dwa pierwsze tomy moja antypatia dotyczyła wszystkich bohaterów po kolei, to raczej skupiała się wokół Tally: głównej postaci i narratorki całości. Trzecia część jednak przekonała mnie, że Shay to jednak niezwykle irytująca bohaterka. Przez wszystkie części zachowuje się jak rozwydrzony bachor strzelający fochy na prawo i lewo i właściwie każdy problem, przed jakim stawiana jest Tally, wywołuje właśnie ona. Czasami zupełnie nie rozumiem, dlaczego Tally czuje aż taką potrzebę trzymania Shay przy sobie i ma aż takie wyrzuty sumienia wobec niej. Ja bym już dawno ją olała. Momentami aż się cieszyłam każdym kolejnym opisem samotnej wędrówki po lesie, bo to oznaczało, że nie muszę czytać o niezrównoważonej, niekonsekwentnej, nieprzewidywalnej postaci, jaką jest Shay. Tally może nie jest najmądrzejszą i najsympatyczniejszą bohaterką literacką, ale zdecydowanie nie jest najgorsza w tej serii. Jest to duże osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że raczej wszyscy oprócz niej to wycięte z kartonu tło.

Jestem zaskoczona, jaki koniec zdecydował się nam zaserwować Westerfeld, zwłaszcza jeśli chodzi o finał dziwnego trójkąta miłosnego. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i uważam go za pewien powiew świeżości. Mam wrażenie, że nawet później wydane powieści z tego gatunku rzadko kiedy decydowały się na taki finał. Natomiast jeśli chodzi o zakończenie samego wątku operacji i buntu przeciw kontroli społeczeństwa, co przecież powinno stanowić główną oś serii, to niestety jest dużo gorzej. Nie było ono angażujące, za to zbyt spokojne, a wręcz pozbawione emocji i znaczenia. Mimo dużego potencjału autorowi nie udało się na tyle zbudować świata i rządzących nim praw, by zainteresowały czytelnika, by przeżywać toczące się wydarzenia. Cała idea bycia ślicznym sprowadza się do ładnej buźki i beztroskiego życia, a idea możliwości wyboru do przesadzonej wolności pokazanej w najpłytszy z możliwych sposobów: poprzez wygląd. Nie pomaga fakt, że ostateczna walka, szumnie nazywana w „Wyjątkowych” wojną wprowadzona jest dopiero w trzecim tomie. Dopiero tutaj dostajemy informacje o innych miastach będących w milczącym konflikcie z miastem Tally, a Dym będący do tej pory głównym przejawem buntu zostaje zdegradowany do roli niewiele znaczącego podwładnego. Do tego sam wybuch „wojny” jest dziełem zupełnego przypadku, szeregiem niedomówień i po prostu kolejnym wybrykiem głupiej dzieciarni, co całkowicie odziera ją z jakiegokolwiek ciężaru. To sprawia, że książka niejako potępiająca powierzchowność, ocenianie po pozorach i bezrefleksyjne podążanie za standardami stała się taką powierzchowną, kliszową wydmuszką.

Myślę, że seria „Brzydcy” może sprawdzić się jako początek przygody z antyutopiami. Warto dać Westerfelda tym młodszym, zanim zacznie się ich katować innymi dystopijnymi młodzieżówkami, czy już w ogóle klasykami w stylu Orwella. Czytelnikom dojrzalszym i przede wszystkim bardziej zaznajomionym z tropami popularnymi w popkulturze, „Brzydcy” i spółka w najlepszym wypadku pozwolą zabić trochę czasu i przynudzą naiwną fabułą, a w najgorszym napsują krwi i porządnie zdenerwują swoją stereotypowością i brakiem wyczucia przy realnych i poważnych problemach. Widać na tej serii ząb czasu i uważam, że nie zestarzała ona się z wyjątkową godnością. Nie ukrywam, że jestem odrobinę rozczarowana, ale jest to wina głównie zbyt dużych oczekiwań i nostalgii, którą mam do Westerfelda i dystopii. Mimo to żałuję nadal jestem niezwykle ciekawa, czy i co uda się z książkowego pierwowzoru wyłuskać w postaci serialu, jeśli i kiedy taki powstanie. Żałuję też, że nie udało się doczekać wznowienia całej serii i że wydawnictwo nie zdecydowało się na publikację przynajmniej ostatniego tomu oryginalnej trylogii: przede wszystkim wobec osób, które postanowiły kupić papierową wersję. Może to znak, że społeczeństwo nie jest jednak gotowe na powrót antyutopii z nastoletnimi bohaterami w roli głównej, a może – biorąc pod uwagę popularność, jaką cieszyła się choćby „Ballada ptaków i węży” – to jednak w „Brzydkich” tkwi problem. Mimo wielu zarzutów nadal uważam, że kręgosłup całej historii jest bardzo porządny i przy głębszym pochyleniu się, a przede wszystkim po dostosowaniu do dzisiejszych czasów i standardów (o ironio!), pozwala na stworzenie czegoś naprawdę przyjemnego, a kto wie: może i imponującego.

Po niemal dwóch latach bezowocnych oczekiwań na wznowienie trzeciego tomu nadszedł czas by pogodzić się z brakiem premiery finału i skończyć przygodę z Tally Youngblood i światem ślicznych w starej okładkowej wersji. Oficjalnie dotarłam do finału oryginalnej trylogii i na razie składam broń, nie zamierzając czytać dalszej części, zwłaszcza w momencie, gdy nawet wydawnictwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Raczej nie jestem targetem TikTokowych książkowych rekomendacji: jeśli chodzi o około kulturowych twórców na tej platformie, znajduję się w jej części na zmianę gloryfikującej i wyśmiewającej twórczość m.in. Sary J. Maas czy Coleen Hoover, a polecane pozycje to raczej leciutkie, młodzieżowe (lub pseudomłodzieżowe romanse „young adult”). „The Atlas Six” jest więc chyba jedną z niewielu książek, które po pojawieniu się na moich social mediach, rzeczywiście złapały moją uwagę tak mocno, że ostatecznie postanowiłam dać jej szansę. Przeważył tu przede wszystkim opisywany nastrój, z którym do tej pory nie miałam wiele do czynienia: elitarna szkoła/stowarzyszenie, dyskusje akademickie, teorie naukowe i rozważania filozoficzne zamiast fabuły i grupa ambitnych bohaterów desperacko pragnących wiedzy i władzy: po prostu klimat dark academia.

Co dziesięć lat sześcioro najwybitniejszych magów świata zostaje zwerbowanych do Stowarzyszenia Aleksandryjskiego: tajnej grupy strzegącej zasobów Biblioteki Aleksandryjskiej, która mimo plotek przetrwała do dzisiaj. Szóstka wybrańców przez kolejny rok ma za zadanie pogłębiać swoją wiedzę korzystając z zasobów biblioteki, ale przede wszystkim chronić ją przed niegodnymi, czyli między innymi tymi, którzy uważają, że dostęp do wiedzy – a więc władzy i pieniędzy, powinien być umożliwiony wszystkim, a nie tylko elicie. Po dwunastu miesiącach z sześciorga zostanie pięcioro, którzy uzyskają pełen wgląd we wszelkie tajemnice świata.

O „The Atlas Six” usłyszałam, że jest książką typu „no plot, just vibes” i rzeczywiście zgadzam się z tym stwierdzeniem w stu procentach. Dziwne, że książka daje z siebie właściwie niewiele, a jednocześnie potrafi utrzymać uwagę. Akcyjnie dzieje się w niej stosunkowo mało, brak tu tłoku wśród bohaterów, w dodatku za wiele o nich nie wiemy. Nawet intelektualnych wywodów i długich filozoficznych dyskusji, które wydawały mi się esencją klimatu dark academia, nie ma aż tyle, ile oczekiwałam. Wszystkie te elementy są więc zgrabnie wyważone: ot, przyjemnie długa książka z równym, niespiesznym tempem, w której jednak stawka jest całkiem spora, ale nie przytłaczająca. To wszystko sprawia, że „The Atlas Six” jest wybitnie jesieniarska i trudno wyobrazić sobie lepszą lekturę na długie, ponure wieczory. Może trudno tu mówić o książce znakomitej czy nawet bardzo dobrej, a mimo wszystko czułam pewnego rodzaju napięcie i przede wszystkim chęć kontynuacji lektury.

O ile w „The Atlas Six” nie ma mrowia postaci, to już na pierwszym planie robi się dość tłoczno. Sześcioro głównych bohaterów i jednocześnie narratorów sprawiło, że właściwie nikogo nie można poznać szczególnie dobrze. Nie ułatwiają nam tego same postacie, które z natury raczej nie są wylewne i wolą trzymać karty przy orderach. Ten brak czasu czuć zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunkowo krótką długość tej książki: zdarzyło mi się czytać inne serie z wieloma punktami widzenia (jak np. Trylogia Engelfors). Zawsze miały one znacznie więcej czasu do podzielenia, a i tak nie można powiedzieć, że wszystko zostało dobrze wyegzekwowane i że takie rozdrobnienie działało na ich korzyść. Poza tym mam nieodparte wrażenie, że materiał został podzielony bardzo nierówno i od razu można wyczuć tych kilkoro ulubieńców, którzy zabierają czas antenowy reszcie i grają pierwsze skrzypce w tej historii. Reszta w ogóle usuwa się w cień i traktowana jest wręcz przedmiotowo. Rozumiem ten zabieg przy Callumie, który jest największą zagadką z całej szóstki i przy którym czuć, że jego naturą jest skrytość i utrzymywanie wokół siebie aury nieprzeniknionej tajemnicy. Najbardziej szkoda mi Reiny, która dostaje mniej czasu nawet niż postacie drugoplanowe i spokojnie mogłaby zostać zastąpiona magicznym panelem słonecznym, bo do tego sprowadza się jej rola w tej książce: magazynu energii. Jeszcze nie zrozumiałam, dlaczego wielu ludzi wybiera właśnie ją jako swoją ulubienicę. Mam nadzieję, że w dalszych częściach jej w wątek zostanie rozwinięty, bo zarówno jej talent, a przede wszystkim jej szczera nienawiść do niego mają spory fabularny potencjał. Poza tym rozdziały Reiny mają najlepszą, najświeższą narrację i wprowadzają trochę uroku i zabawy w tę jakby nie było mroczną i dość ponurą historię.

Wszyscy bohaterowie tutaj to przemądrzałe (mniej lub bardziej) buce, pragnący władzy i wiedzy za wszelką cenę, popełniający okrutne błędy lub będący okrutnikami intencjonalnie. Właściwie żadnej postaci: czy to z głównej szóstki, czy całej reszty, nie da się z czystym sumieniem lubić i kibicować, ale jest to ciekawą odmianą od historii o krystalicznie czystych i honorowych bohaterach. Jednocześnie postacie dużo ukrywają­ – zarówno przed sobą, jak i czytelnikiem, więc trudno tu mówić o dobrym poznaniu choć jednej z tych osób. Mam nadzieję, że w następnych częściach wywleczemy na zewnątrz jeszcze więcej traum i brudów, wśród których może znajdzie się jednak kilka jaśniejszych punktów, które pozwolą nie tylko śledzić ich niecne poczynania z chorą fascynacją, ale też z cieniem sympatii. Liczę, że dowiemy się więcej o ich przeszłości i intencjach, bo na razie sprecyzowaną misję ma tylko Nico.

Finał „The Atlas Six” zapowiada, że historia nabierze tempa i mimo całej sympatii do powolnego rozwoju akcji mam nadzieję, że kontynuacje nabiorą rozpędu i dostaniemy więcej i gęściej akcji. Nie chciałabym jednak, by seria totalnie zatraciła swój klimat, ale zachowanie równowagi między tymi dwoma stronami może być niezłą łamigłówką. Wiele głośnych serii, które zaczynały jako książki z nietypowym twistem, zrobiły po drodze totalny zwrot lub zatraciły się w tej jednej cesze, przez co straciły swój oryginalny urok i zaliczyły upadek na nos. Nie chciałabym takiej przyszłości dla „The Atlas Six”. Chciałabym za to zobaczyć więcej popisów talentów bohaterów i kombinacji, w jakich mogą się wzajemnie wspierać. Mimo że nie nastawiałam się na czystą fantastykę, brakowało mi magicznego elementu w jakby nie było historii o tajnym stowarzyszeniu magicznej elity. Na tym etapie historii szóstka bohaterów pozostaje szóstką solistów i rywali i nie mogę się doczekać, gdy w końcu ­– z własnej woli lub z przymusu – zaczną ze sobą współpracować i uwolnią w pełni potencjał swoich umiejętności. Choćby dlatego sięgnę po kolejne części w momencie, gdy ujrzą światło dzienne.

Raczej nie jestem targetem TikTokowych książkowych rekomendacji: jeśli chodzi o około kulturowych twórców na tej platformie, znajduję się w jej części na zmianę gloryfikującej i wyśmiewającej twórczość m.in. Sary J. Maas czy Coleen Hoover, a polecane pozycje to raczej leciutkie, młodzieżowe (lub pseudomłodzieżowe romanse „young adult”). „The Atlas Six” jest więc chyba jedną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Alice Oseman szturmem podbiła moje serce rok temu i właściwie cały czas trzyma mnie w szachu, gdzie z niecierpliwością czekam na kolejne rzeczy wychodzące z pod jej rąk. Na drugi sezon „Heartstoppera” przyszło czekać jeszcze do sierpnia, a kolejne odcinki komiksu mimo ogromu frajdy i emocji, jakie przynoszą (oj, dzieje się, dzieje!), są tylko małymi urywkami historii, która trzyma serca rzeszy czytelników. Ale nie samym „Heartstopperem” Oseman stoi, więc może jest to najlepszy czas, by nadrobić resztę jej twórczości.

W wyjeździe z rodzinnego miasta i rozpoczęciu studiów Georgia widzi szansę na zmianę swojego dotychczasowego życia, przede wszystkim tego romantycznego. Dziewczyna nigdy nie była w związku, ale jako ogromna romantyczka wierzy, że gdzieś czeka na nią płomienne uczucie. Mają jej w tym pomóc najbliżsi przyjaciele, a także nowa koleżanka, która w odróżnieniu od Georgii wydaje się być wręcz stworzona do nawiązywania nowych znajomości czy romansów. Gdy jednak kolejne starania spełzają na niczym, Georgia zaczyna się zastanawiać, czy miłość rzeczywiście jest jej pisana i czy w ogóle jest do niej zdolna.

„Loveless” to kolejna książka Oseman, która w prosty, ale nie bagatelizujący temat sposób, zabiera się za objaśnianie zwrotów dotyczących seksualności czy tożsamości płciowej. Wielki plus za podjęcie tematu, który mimo całej coraz większej świadomości i ogromnej pracy osób edukujących dalej nie jest „wyeksploatowany”, a często jest wręcz w dyskusji nieobecny, a przez to szczególnie ważny: aseksualność i aromantyczność nadal nie są znane, rozumiane i akceptowane, nierzadko także przez środowisko LGBTQ+, a zmuszanie do bycia w jakimkolwiek związku i stwarzanie presji do odczuwania jakiegokolwiek pociągu jest równie złe i krzywdzące jak oczekiwanie od wszystkich związków hetero.

Odnalazłam w Georgii coś z siebie: przede wszystkim skrajny introwertyzm, nieśmiałość, a przez to trudności w nawiązywaniu i utrzymywaniu znajomości z jednoczesnym bardzo mocnym przywiązaniem do grupy bliskich osób, ale też miłość do popkultury i teatru/musicalu czy hobbystyczne przebywanie w samotności. Choć nie zawsze nasze przemyślenia były podobne, zdarzyły się momenty jej refleksji, które uderzyły mnie w twarz i ścisnęły za gardło, gdyż wydawało się, jakbym ze stron książki przemawiała sama do siebie. Te krótkie momenty będące dokładnym opisem mojego codziennego życia, a przede wszystkim oddane toczka w toczkę myśli, które od czasu do czasu mnie nachodzą, sprawiły, że momentami nie potrafiłam powstrzymać emocji. Czułam się wręcz wystawiona sama przed sobą na publiczny osąd, co wstrząsnęło mną bardziej, niż bym się spodziewała. Nie były to rzeczy wyjątkowo odkrywcze, ale dziwnym uczuciem jest spojrzeć zupełnie z zewnątrz na swoje cechy, nawet jeśli jest się ich w pełni świadomym.

Momentami postać Georgii zachowuje się jednak zupełnie inaczej niż jest kreowana. Czy to brak konsekwencji, czy może Oseman właśnie idealnie odwzorowała charakter postaci? Georgia jest osobą, która nie akceptuje siebie w pełni i jest zdesperowana do zmian, przez co może zachowywać się zupełnie inaczej, niż wszystko by na to wskazywało: czy to przez magiczny przypływ pewności siebie, szczerą nienawiść do swoich słabości, czy też próbę wpasowania się w środowisko i chęć „zadowolenia” wszystkich wokół i „spełnienia ich oczekiwań”. Oseman w punkt pokazuje, że akceptacja samego siebie potrafi być bardzo trudna, być może trudniejsza niż akceptacja wobec innych. Choć na pierwszy rzut oka może to irytować i wyglądać na naiwny błąd osoby niewprawionej w pisanie postaci, to po dłuższym czasie jestem w stanie przymknąć na to oko. Mimo wszystko chciałabym widzieć w „Loveless” więcej konsekwencji.

Styl, który w „Heartstopperze” i powiązanych z komiksami nowelkach jest uroczy i przyjemny, mimo mojej całej sympatii przy dłuższej formie pokazał sporo braków. Nie chodzi wcale o to, żeby o trudnych sprawach mówić w trudny sposób, ale „Loveless” jest do bólu proste i ostatecznie – poza mocnymi przebłyskami – wypada dość płasko. Najgłębszymi momentami są przemyślenia Georgii na temat swojej orientacji i jej ogólnego spojrzenia na świat, ale dla osób siedzących w tym temacie, ukształtowanych i świadomych zarówno swojego ja, jak i różnic wśród ludzi, nie będzie to żadna nowość. Cała reszta to znikomo zarysowane tło, żeby akcja nie działa się w próżni. I choć wiem, że nie jest to główny wątek, chciałabym, żeby akcenty rozłożyć nieco inaczej i zwrócić większą uwagę na wątki poboczne, choćby przeszłość Rooney czy życie studenckie. Równie dobrze bohaterowie mogliby być w liceum, na wakacjach, gdziekolwiek: cały świat przedstawiony to seria pretekstów, które mają jako tako popchnąć akcję do przodu, której z kolei nie ma aż tak dużo, by sama w sobie była wartością w tej książce. Życia na kampusie tu właściwie brak, a miałam nadzieję na super połączenie historię w stylu coming of age i klimatu brytyjskiego uniwersytetu. Tło zawiera się jednak w kilku enigmatycznych opisach imprez i kilku słowach o właściwym studiowaniu. Monotonia życia Georgii jest opisana w nomen omen bardzo powtarzalny, wręcz nudny sposób: brak w nim detalu, za to raz po razie dostajemy wstawki o fanfikach czy Youtube, które po kolejnym powtórzeniu zaczynają po prostu denerwować. Czytanie przez główną bohaterkę fanfiction potrafi być wspomniane kilkukrotnie na jednej stronie, co ma dowieść, że Georgia jest beznadziejnym przypadkiem nerda i piwniczaka w spódnicy. Niestety książka tego wątku też nie rozwija, a aż prosi się o jakieś bardziej wyrafinowane oczko w stronę ludzi mocno siedzących w popkulturze: nie trzeba od razu serii nawiązań rodem z „Player One”, ale inside joke albo dwa sprawiłyby, że byłabym w stanie uwierzyć w Georgię jeszcze bardziej, również na tej mniej poważnej płaszczyźnie.

„Loveless” to właściwie pozbawiona warstwy symbolicznej przypowieść, gdzie kilkoro archetypicznych bohaterów i sztampowe, szeroko znane i rozumiane miejsce akcji są narzędziami do opowiedzenia historii z morałem. Jeśli takie było założenie, to książka świetnie je spełnia, jednak zabrakło mi wgłębienia się w ten świat i bohaterów: każdy z nich ma jedną-dwie oryginalne, czasami dziwaczne cechy bądź zainteresowania i właściwie głównie tym ­– oraz swoją orientacją – są charakteryzowani. Momentami przypominało mi to sposób pisania postaci przez Johna Greena, który bardzo dobrze pisał charakterystycznych bohaterów, których zwykle cechowało właśnie jakieś nietypowe hobby. Jednak w zdecydowanej większości prędzej czy później wpadali oni w sidła bycia pixie dream girl. A po kilku książkach te quirky postacie tracą swój urok, gdyż właściwie tego po autorze zaczynamy się spodziewać. Niestety w przypadku „Loveless” sytuacja wygląda podobnie i nie kręciłabym nosem aż tak bardzo, gdyby miała to być jedynie lekka młodzieżówka opowiadająca o letniej przygodzie grupy nastolatków, którzy po drodze dowiadują się prawdy o samych sobie. Czuję lekki dysonans między wierzchem tej historii, a tymi krótkimi, ale mocnymi refleksyjnymi momentami.

Po „Loveless” bardzo bałam się sięgnąć po wcześniejsze książki Alice Oseman, gdyż słyszałam, że właśnie najnowsza powieść wyróżnia się wśród nich rozwiniętym warsztatem osoby autorskiej. Jeśli teraz mam mieszane uczucia, to czego mam spodziewać się po debiutanckim „Solitaire”? Mimo wszystko twórczość Alice daje mi tyle frajdy i ciepła, że nieprędko skończę z nią przygodę: również dlatego, że odwala naprawdę kawał dobrej roboty, i to na wielu płaszczyznach: edukowaniu, wspieraniu środowiska LGBTQ+, ale również promowaniu czytelnictwa. Naprawdę trudno znaleźć książki tak wartościowe i jednocześnie dopasowane do młodego czytelnika, a Oseman bardzo dobrze zna swoich odbiorców i w niezwykle wyrafinowany i delikatny sposób potrafi opowiadać o rzeczach, które nierzadko są wykorzystywane jako kontrowersyjny chwyt marketingowy. „Loveless” tym właściwie powinna być: dobrą książką dla młodzieży. Czasami zapominam, że ja swoje licealne, a nawet uniwersyteckie lata mam już za sobą. A może po prostu desperacko próbuję udowodnić, że nie jestem jeszcze tak stara. Licealiści być może też się od tej książki odbiją, dlatego polecałabym tę książkę czytelnikom odrobinę młodszym od głównej bohaterki: na przełomie szkoły podstawowej i liceum. Widzę w niej ogromny potencjał, zwłaszcza jeśli dopiero wchodzi się w temat odkrywania siebie czy uczenia się o orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. Ostatecznie jest to w charakterystyczny dla Oseman sposób książka pełna ciepła i uroku, pokazująca przede wszystkim, jak wspierać się nawzajem i na czym polega akceptacja. A przede wszystkim dająca nadzieję, że nieważne, co mogłoby się wydawać, nigdy nie jest się samemu. Przy tym świetnie łączy te ważne tematy z żartem. Były momenty, które trafiły do mnie, wywołały refleksję, a nawet wzruszyły. Brakowało mi tylko lepiej dopracowanej otoczki, która sprawiłaby, że kręgosłup tej historii nie byłby zostawiony sam sobie, by udźwignąć nie tylko kryzys egzystencjonalny Georgii, ale całą książkę.

Alice Oseman szturmem podbiła moje serce rok temu i właściwie cały czas trzyma mnie w szachu, gdzie z niecierpliwością czekam na kolejne rzeczy wychodzące z pod jej rąk. Na drugi sezon „Heartstoppera” przyszło czekać jeszcze do sierpnia, a kolejne odcinki komiksu mimo ogromu frajdy i emocji, jakie przynoszą (oj, dzieje się, dzieje!), są tylko małymi urywkami historii, która...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Gabrielles

z ostatnich 3 m-cy
Gabrielles
2024-05-11 17:35:03
Gabrielles dodała książkę Carrie Soto powraca na półkę Teraz czytam, Posiadam
2024-05-11 17:35:03
Gabrielles dodała książkę Carrie Soto powraca na półkę Teraz czytam, Posiadam
Carrie Soto powraca Taylor Jenkins Reid
Średnia ocena:
7.8 / 10
739 ocen
Gabrielles
2024-05-02 19:44:44
Gabrielles dodała książkę I Was Born For This na półkę Przeczytane, Posiadam
2024-05-02 19:44:44
Gabrielles dodała książkę I Was Born For This na półkę Przeczytane, Posiadam
I Was Born For This Alice Oseman
Średnia ocena:
7.3 / 10
151 ocen
Gabrielles
2024-04-20 21:17:34
Gabrielles dodała książkę Upiór Opery na półkę Chcę przeczytać, Posiadam
2024-04-20 21:17:34
Gabrielles dodała książkę Upiór Opery na półkę Chcę przeczytać, Posiadam
Upiór Opery Gaston Leroux
Średnia ocena:
7.7 / 10
823 ocen
Gabrielles
2024-04-04 14:37:12
2024-04-04 14:37:12
Gabrielles
2024-03-31 22:23:11
Gabrielles dodała książkę The Atlas Paradox na półkę Przeczytane, Posiadam
2024-03-31 22:23:11
Gabrielles dodała książkę The Atlas Paradox na półkę Przeczytane, Posiadam
The Atlas Paradox Olivie Blake
Cykl: The Atlas (tom 2)
Średnia ocena:
7 / 10
82 ocen
Gabrielles
2024-02-20 08:47:02
Gabrielles dodała książkę Córka dymu i kości na półkę Chcę przeczytać
2024-02-20 08:47:02
Gabrielles dodała książkę Córka dymu i kości na półkę Chcę przeczytać
Córka dymu i kości Laini Taylor
Średnia ocena:
7.4 / 10
3887 ocen
Gabrielles
2024-02-20 08:39:12
2024-02-20 08:39:12
Cztery wymiary architektury Radosław Gajda
Średnia ocena:
7.8 / 10
78 ocen
2024-02-15 12:17:52
Gabrielles Zagłosowała w plebiscycie "Książka Roku 2023"
2024-02-15 12:17:52
Gabrielles Zagłosowała w plebiscycie "Książka Roku 2023"

statystyki

W sumie
przeczytano
255
książek
Średnio w roku
przeczytane
23
książki
Opinie były
pomocne
258
razy
W sumie
wystawione
0
ocen ze średnią 0,0

Spędzone
na czytaniu
1 605
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
27
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]