-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać2
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Biblioteczka
2024-05-01
2024-03-30
2024-02-04
2023-12-17
2023-12-12
2023-12-11
2023-12-10
2023-01-15
2023-09-16
2023-07-31
2023-09-01
2023-01-29
Alice Oseman szturmem podbiła moje serce rok temu i właściwie cały czas trzyma mnie w szachu, gdzie z niecierpliwością czekam na kolejne rzeczy wychodzące z pod jej rąk. Na drugi sezon „Heartstoppera” przyszło czekać jeszcze do sierpnia, a kolejne odcinki komiksu mimo ogromu frajdy i emocji, jakie przynoszą (oj, dzieje się, dzieje!), są tylko małymi urywkami historii, która trzyma serca rzeszy czytelników. Ale nie samym „Heartstopperem” Oseman stoi, więc może jest to najlepszy czas, by nadrobić resztę jej twórczości.
W wyjeździe z rodzinnego miasta i rozpoczęciu studiów Georgia widzi szansę na zmianę swojego dotychczasowego życia, przede wszystkim tego romantycznego. Dziewczyna nigdy nie była w związku, ale jako ogromna romantyczka wierzy, że gdzieś czeka na nią płomienne uczucie. Mają jej w tym pomóc najbliżsi przyjaciele, a także nowa koleżanka, która w odróżnieniu od Georgii wydaje się być wręcz stworzona do nawiązywania nowych znajomości czy romansów. Gdy jednak kolejne starania spełzają na niczym, Georgia zaczyna się zastanawiać, czy miłość rzeczywiście jest jej pisana i czy w ogóle jest do niej zdolna.
„Loveless” to kolejna książka Oseman, która w prosty, ale nie bagatelizujący temat sposób, zabiera się za objaśnianie zwrotów dotyczących seksualności czy tożsamości płciowej. Wielki plus za podjęcie tematu, który mimo całej coraz większej świadomości i ogromnej pracy osób edukujących dalej nie jest „wyeksploatowany”, a często jest wręcz w dyskusji nieobecny, a przez to szczególnie ważny: aseksualność i aromantyczność nadal nie są znane, rozumiane i akceptowane, nierzadko także przez środowisko LGBTQ+, a zmuszanie do bycia w jakimkolwiek związku i stwarzanie presji do odczuwania jakiegokolwiek pociągu jest równie złe i krzywdzące jak oczekiwanie od wszystkich związków hetero.
Odnalazłam w Georgii coś z siebie: przede wszystkim skrajny introwertyzm, nieśmiałość, a przez to trudności w nawiązywaniu i utrzymywaniu znajomości z jednoczesnym bardzo mocnym przywiązaniem do grupy bliskich osób, ale też miłość do popkultury i teatru/musicalu czy hobbystyczne przebywanie w samotności. Choć nie zawsze nasze przemyślenia były podobne, zdarzyły się momenty jej refleksji, które uderzyły mnie w twarz i ścisnęły za gardło, gdyż wydawało się, jakbym ze stron książki przemawiała sama do siebie. Te krótkie momenty będące dokładnym opisem mojego codziennego życia, a przede wszystkim oddane toczka w toczkę myśli, które od czasu do czasu mnie nachodzą, sprawiły, że momentami nie potrafiłam powstrzymać emocji. Czułam się wręcz wystawiona sama przed sobą na publiczny osąd, co wstrząsnęło mną bardziej, niż bym się spodziewała. Nie były to rzeczy wyjątkowo odkrywcze, ale dziwnym uczuciem jest spojrzeć zupełnie z zewnątrz na swoje cechy, nawet jeśli jest się ich w pełni świadomym.
Momentami postać Georgii zachowuje się jednak zupełnie inaczej niż jest kreowana. Czy to brak konsekwencji, czy może Oseman właśnie idealnie odwzorowała charakter postaci? Georgia jest osobą, która nie akceptuje siebie w pełni i jest zdesperowana do zmian, przez co może zachowywać się zupełnie inaczej, niż wszystko by na to wskazywało: czy to przez magiczny przypływ pewności siebie, szczerą nienawiść do swoich słabości, czy też próbę wpasowania się w środowisko i chęć „zadowolenia” wszystkich wokół i „spełnienia ich oczekiwań”. Oseman w punkt pokazuje, że akceptacja samego siebie potrafi być bardzo trudna, być może trudniejsza niż akceptacja wobec innych. Choć na pierwszy rzut oka może to irytować i wyglądać na naiwny błąd osoby niewprawionej w pisanie postaci, to po dłuższym czasie jestem w stanie przymknąć na to oko. Mimo wszystko chciałabym widzieć w „Loveless” więcej konsekwencji.
Styl, który w „Heartstopperze” i powiązanych z komiksami nowelkach jest uroczy i przyjemny, mimo mojej całej sympatii przy dłuższej formie pokazał sporo braków. Nie chodzi wcale o to, żeby o trudnych sprawach mówić w trudny sposób, ale „Loveless” jest do bólu proste i ostatecznie – poza mocnymi przebłyskami – wypada dość płasko. Najgłębszymi momentami są przemyślenia Georgii na temat swojej orientacji i jej ogólnego spojrzenia na świat, ale dla osób siedzących w tym temacie, ukształtowanych i świadomych zarówno swojego ja, jak i różnic wśród ludzi, nie będzie to żadna nowość. Cała reszta to znikomo zarysowane tło, żeby akcja nie działa się w próżni. I choć wiem, że nie jest to główny wątek, chciałabym, żeby akcenty rozłożyć nieco inaczej i zwrócić większą uwagę na wątki poboczne, choćby przeszłość Rooney czy życie studenckie. Równie dobrze bohaterowie mogliby być w liceum, na wakacjach, gdziekolwiek: cały świat przedstawiony to seria pretekstów, które mają jako tako popchnąć akcję do przodu, której z kolei nie ma aż tak dużo, by sama w sobie była wartością w tej książce. Życia na kampusie tu właściwie brak, a miałam nadzieję na super połączenie historię w stylu coming of age i klimatu brytyjskiego uniwersytetu. Tło zawiera się jednak w kilku enigmatycznych opisach imprez i kilku słowach o właściwym studiowaniu. Monotonia życia Georgii jest opisana w nomen omen bardzo powtarzalny, wręcz nudny sposób: brak w nim detalu, za to raz po razie dostajemy wstawki o fanfikach czy Youtube, które po kolejnym powtórzeniu zaczynają po prostu denerwować. Czytanie przez główną bohaterkę fanfiction potrafi być wspomniane kilkukrotnie na jednej stronie, co ma dowieść, że Georgia jest beznadziejnym przypadkiem nerda i piwniczaka w spódnicy. Niestety książka tego wątku też nie rozwija, a aż prosi się o jakieś bardziej wyrafinowane oczko w stronę ludzi mocno siedzących w popkulturze: nie trzeba od razu serii nawiązań rodem z „Player One”, ale inside joke albo dwa sprawiłyby, że byłabym w stanie uwierzyć w Georgię jeszcze bardziej, również na tej mniej poważnej płaszczyźnie.
„Loveless” to właściwie pozbawiona warstwy symbolicznej przypowieść, gdzie kilkoro archetypicznych bohaterów i sztampowe, szeroko znane i rozumiane miejsce akcji są narzędziami do opowiedzenia historii z morałem. Jeśli takie było założenie, to książka świetnie je spełnia, jednak zabrakło mi wgłębienia się w ten świat i bohaterów: każdy z nich ma jedną-dwie oryginalne, czasami dziwaczne cechy bądź zainteresowania i właściwie głównie tym – oraz swoją orientacją – są charakteryzowani. Momentami przypominało mi to sposób pisania postaci przez Johna Greena, który bardzo dobrze pisał charakterystycznych bohaterów, których zwykle cechowało właśnie jakieś nietypowe hobby. Jednak w zdecydowanej większości prędzej czy później wpadali oni w sidła bycia pixie dream girl. A po kilku książkach te quirky postacie tracą swój urok, gdyż właściwie tego po autorze zaczynamy się spodziewać. Niestety w przypadku „Loveless” sytuacja wygląda podobnie i nie kręciłabym nosem aż tak bardzo, gdyby miała to być jedynie lekka młodzieżówka opowiadająca o letniej przygodzie grupy nastolatków, którzy po drodze dowiadują się prawdy o samych sobie. Czuję lekki dysonans między wierzchem tej historii, a tymi krótkimi, ale mocnymi refleksyjnymi momentami.
Po „Loveless” bardzo bałam się sięgnąć po wcześniejsze książki Alice Oseman, gdyż słyszałam, że właśnie najnowsza powieść wyróżnia się wśród nich rozwiniętym warsztatem osoby autorskiej. Jeśli teraz mam mieszane uczucia, to czego mam spodziewać się po debiutanckim „Solitaire”? Mimo wszystko twórczość Alice daje mi tyle frajdy i ciepła, że nieprędko skończę z nią przygodę: również dlatego, że odwala naprawdę kawał dobrej roboty, i to na wielu płaszczyznach: edukowaniu, wspieraniu środowiska LGBTQ+, ale również promowaniu czytelnictwa. Naprawdę trudno znaleźć książki tak wartościowe i jednocześnie dopasowane do młodego czytelnika, a Oseman bardzo dobrze zna swoich odbiorców i w niezwykle wyrafinowany i delikatny sposób potrafi opowiadać o rzeczach, które nierzadko są wykorzystywane jako kontrowersyjny chwyt marketingowy. „Loveless” tym właściwie powinna być: dobrą książką dla młodzieży. Czasami zapominam, że ja swoje licealne, a nawet uniwersyteckie lata mam już za sobą. A może po prostu desperacko próbuję udowodnić, że nie jestem jeszcze tak stara. Licealiści być może też się od tej książki odbiją, dlatego polecałabym tę książkę czytelnikom odrobinę młodszym od głównej bohaterki: na przełomie szkoły podstawowej i liceum. Widzę w niej ogromny potencjał, zwłaszcza jeśli dopiero wchodzi się w temat odkrywania siebie czy uczenia się o orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. Ostatecznie jest to w charakterystyczny dla Oseman sposób książka pełna ciepła i uroku, pokazująca przede wszystkim, jak wspierać się nawzajem i na czym polega akceptacja. A przede wszystkim dająca nadzieję, że nieważne, co mogłoby się wydawać, nigdy nie jest się samemu. Przy tym świetnie łączy te ważne tematy z żartem. Były momenty, które trafiły do mnie, wywołały refleksję, a nawet wzruszyły. Brakowało mi tylko lepiej dopracowanej otoczki, która sprawiłaby, że kręgosłup tej historii nie byłby zostawiony sam sobie, by udźwignąć nie tylko kryzys egzystencjonalny Georgii, ale całą książkę.
Alice Oseman szturmem podbiła moje serce rok temu i właściwie cały czas trzyma mnie w szachu, gdzie z niecierpliwością czekam na kolejne rzeczy wychodzące z pod jej rąk. Na drugi sezon „Heartstoppera” przyszło czekać jeszcze do sierpnia, a kolejne odcinki komiksu mimo ogromu frajdy i emocji, jakie przynoszą (oj, dzieje się, dzieje!), są tylko małymi urywkami historii, która...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Raczej nie jestem targetem TikTokowych książkowych rekomendacji: jeśli chodzi o około kulturowych twórców na tej platformie, znajduję się w jej części na zmianę gloryfikującej i wyśmiewającej twórczość m.in. Sary J. Maas czy Coleen Hoover, a polecane pozycje to raczej leciutkie, młodzieżowe (lub pseudomłodzieżowe romanse „young adult”). „The Atlas Six” jest więc chyba jedną z niewielu książek, które po pojawieniu się na moich social mediach, rzeczywiście złapały moją uwagę tak mocno, że ostatecznie postanowiłam dać jej szansę. Przeważył tu przede wszystkim opisywany nastrój, z którym do tej pory nie miałam wiele do czynienia: elitarna szkoła/stowarzyszenie, dyskusje akademickie, teorie naukowe i rozważania filozoficzne zamiast fabuły i grupa ambitnych bohaterów desperacko pragnących wiedzy i władzy: po prostu klimat dark academia.
Co dziesięć lat sześcioro najwybitniejszych magów świata zostaje zwerbowanych do Stowarzyszenia Aleksandryjskiego: tajnej grupy strzegącej zasobów Biblioteki Aleksandryjskiej, która mimo plotek przetrwała do dzisiaj. Szóstka wybrańców przez kolejny rok ma za zadanie pogłębiać swoją wiedzę korzystając z zasobów biblioteki, ale przede wszystkim chronić ją przed niegodnymi, czyli między innymi tymi, którzy uważają, że dostęp do wiedzy – a więc władzy i pieniędzy, powinien być umożliwiony wszystkim, a nie tylko elicie. Po dwunastu miesiącach z sześciorga zostanie pięcioro, którzy uzyskają pełen wgląd we wszelkie tajemnice świata.
O „The Atlas Six” usłyszałam, że jest książką typu „no plot, just vibes” i rzeczywiście zgadzam się z tym stwierdzeniem w stu procentach. Dziwne, że książka daje z siebie właściwie niewiele, a jednocześnie potrafi utrzymać uwagę. Akcyjnie dzieje się w niej stosunkowo mało, brak tu tłoku wśród bohaterów, w dodatku za wiele o nich nie wiemy. Nawet intelektualnych wywodów i długich filozoficznych dyskusji, które wydawały mi się esencją klimatu dark academia, nie ma aż tyle, ile oczekiwałam. Wszystkie te elementy są więc zgrabnie wyważone: ot, przyjemnie długa książka z równym, niespiesznym tempem, w której jednak stawka jest całkiem spora, ale nie przytłaczająca. To wszystko sprawia, że „The Atlas Six” jest wybitnie jesieniarska i trudno wyobrazić sobie lepszą lekturę na długie, ponure wieczory. Może trudno tu mówić o książce znakomitej czy nawet bardzo dobrej, a mimo wszystko czułam pewnego rodzaju napięcie i przede wszystkim chęć kontynuacji lektury.
O ile w „The Atlas Six” nie ma mrowia postaci, to już na pierwszym planie robi się dość tłoczno. Sześcioro głównych bohaterów i jednocześnie narratorów sprawiło, że właściwie nikogo nie można poznać szczególnie dobrze. Nie ułatwiają nam tego same postacie, które z natury raczej nie są wylewne i wolą trzymać karty przy orderach. Ten brak czasu czuć zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunkowo krótką długość tej książki: zdarzyło mi się czytać inne serie z wieloma punktami widzenia (jak np. Trylogia Engelfors). Zawsze miały one znacznie więcej czasu do podzielenia, a i tak nie można powiedzieć, że wszystko zostało dobrze wyegzekwowane i że takie rozdrobnienie działało na ich korzyść. Poza tym mam nieodparte wrażenie, że materiał został podzielony bardzo nierówno i od razu można wyczuć tych kilkoro ulubieńców, którzy zabierają czas antenowy reszcie i grają pierwsze skrzypce w tej historii. Reszta w ogóle usuwa się w cień i traktowana jest wręcz przedmiotowo. Rozumiem ten zabieg przy Callumie, który jest największą zagadką z całej szóstki i przy którym czuć, że jego naturą jest skrytość i utrzymywanie wokół siebie aury nieprzeniknionej tajemnicy. Najbardziej szkoda mi Reiny, która dostaje mniej czasu nawet niż postacie drugoplanowe i spokojnie mogłaby zostać zastąpiona magicznym panelem słonecznym, bo do tego sprowadza się jej rola w tej książce: magazynu energii. Jeszcze nie zrozumiałam, dlaczego wielu ludzi wybiera właśnie ją jako swoją ulubienicę. Mam nadzieję, że w dalszych częściach jej w wątek zostanie rozwinięty, bo zarówno jej talent, a przede wszystkim jej szczera nienawiść do niego mają spory fabularny potencjał. Poza tym rozdziały Reiny mają najlepszą, najświeższą narrację i wprowadzają trochę uroku i zabawy w tę jakby nie było mroczną i dość ponurą historię.
Wszyscy bohaterowie tutaj to przemądrzałe (mniej lub bardziej) buce, pragnący władzy i wiedzy za wszelką cenę, popełniający okrutne błędy lub będący okrutnikami intencjonalnie. Właściwie żadnej postaci: czy to z głównej szóstki, czy całej reszty, nie da się z czystym sumieniem lubić i kibicować, ale jest to ciekawą odmianą od historii o krystalicznie czystych i honorowych bohaterach. Jednocześnie postacie dużo ukrywają – zarówno przed sobą, jak i czytelnikiem, więc trudno tu mówić o dobrym poznaniu choć jednej z tych osób. Mam nadzieję, że w następnych częściach wywleczemy na zewnątrz jeszcze więcej traum i brudów, wśród których może znajdzie się jednak kilka jaśniejszych punktów, które pozwolą nie tylko śledzić ich niecne poczynania z chorą fascynacją, ale też z cieniem sympatii. Liczę, że dowiemy się więcej o ich przeszłości i intencjach, bo na razie sprecyzowaną misję ma tylko Nico.
Finał „The Atlas Six” zapowiada, że historia nabierze tempa i mimo całej sympatii do powolnego rozwoju akcji mam nadzieję, że kontynuacje nabiorą rozpędu i dostaniemy więcej i gęściej akcji. Nie chciałabym jednak, by seria totalnie zatraciła swój klimat, ale zachowanie równowagi między tymi dwoma stronami może być niezłą łamigłówką. Wiele głośnych serii, które zaczynały jako książki z nietypowym twistem, zrobiły po drodze totalny zwrot lub zatraciły się w tej jednej cesze, przez co straciły swój oryginalny urok i zaliczyły upadek na nos. Nie chciałabym takiej przyszłości dla „The Atlas Six”. Chciałabym za to zobaczyć więcej popisów talentów bohaterów i kombinacji, w jakich mogą się wzajemnie wspierać. Mimo że nie nastawiałam się na czystą fantastykę, brakowało mi magicznego elementu w jakby nie było historii o tajnym stowarzyszeniu magicznej elity. Na tym etapie historii szóstka bohaterów pozostaje szóstką solistów i rywali i nie mogę się doczekać, gdy w końcu – z własnej woli lub z przymusu – zaczną ze sobą współpracować i uwolnią w pełni potencjał swoich umiejętności. Choćby dlatego sięgnę po kolejne części w momencie, gdy ujrzą światło dzienne.
Raczej nie jestem targetem TikTokowych książkowych rekomendacji: jeśli chodzi o około kulturowych twórców na tej platformie, znajduję się w jej części na zmianę gloryfikującej i wyśmiewającej twórczość m.in. Sary J. Maas czy Coleen Hoover, a polecane pozycje to raczej leciutkie, młodzieżowe (lub pseudomłodzieżowe romanse „young adult”). „The Atlas Six” jest więc chyba jedną...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to