Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Will Lavender to w Polsce zupełnie nieznany i mało popularny pisarz amerykański. W naszym kraju została wydana tylko jedna jego powieść, która przeszła bez szczególnego echa. Ja przynajmniej jeszcze o niej nie słyszałam. Po skończeniu książki zdziwiłam się, że zyskała tak mały rozgłos, ponieważ uważam, że jest ona znacznie lepsza, od tych które figurują na listach bestsellerów.

"Posłuszeństwo" rozpoczyna się całkiem niewinnie. Na Uniwersytecie Winchester w Indianie pojawia się zupełnie nowy wykładowca przedmiotu o nazwie Logika i rozumowanie, na który w związku z zaliczeniem zapisała się trójka studentów, czyli głównych bohaterów powieści. Jak się później okazuje, lekcje z nowym profesorem nie są takie jak inne. Mężczyzna przedstawia studentom zagadkę do rozwiązania. W ciągu 6 tygodni mają dowiedzieć się kto stoi za porwaniem dziewczyny o imieniu Polly. Jeśli nie zdążą na czas, zostanie zamordowana. Z początku zajęcia zaczęły wydawać się studentom całkiem ciekawe. Poszlaki, pytania, podpowiedzi, tajemnice, jednakże kiedy sprawa zaczyna przypominać morderstwo, które miało miejsce w świecie realnym kilkanaście lat temu, akcja przybiera inny obrót. Trójka studentów, Brian, Mary oraz Dennis za wszelką cenę pragną odkryć dziwną zagadkę wykładowcy, jednakże z czasem zajęcia zaczynają ich przerastać. Sam Williams wzbudza w nich strach. Kolejne tropy i poszlaki wskazują na miejsca i wydarzenia, które mają związek z poprzednią sprawą. Kim tak naprawdę jest Polly? Czy rzeczywiście grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo? Czy zajęcia mają jeszcze jakiś inny cel, po za nauką logiki oraz rozumowania?

"Posłuszeństwo" to genialnie skonstruowany thriller, który posiada w sobie wszystko, co książka z tego gatunku powinna mieć. Niesamowity, mroczny kryminał, sprawa, od której ciężko się oderwać, która wciąga, szokuje i zaskakuje, finał, którego nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Całość logicznie się ze sobą łączy. Nie ma mowy o jakichkolwiek niejasnościach. Można się jedynie pogubić w tym całym labiryncie intryg oraz kłamstw, jednakże koniec końców, wszystko zostaje wyjaśnione i rozwiązane. Tak naprawdę, nie mam się do czego przyczepić. Jak dla mnie wszystko było perfekcyjne i dopięte na ostatni guzik. Właśnie takiej powieści oczekiwałam.

Uważam, że dużą zaletą tej książki jest jej objętość. Cała zagadka zawarta na 350 stronach. Nie znajdziemy tutaj zbędnych opisów i różnego rodzaju przedłużeń, jak to było chociażby w "Zaginionej dziewczynie", które wybijają nas z thrillerowego transu. W tym przypadku od książki, wręcz nie można się oderwać. Ciągła akcja oraz kolejne poszlaki trzymają nas przy historii i nie chcą puścić, a o samej całości nie można przestać myśleć. Dopiero satysfakcjonujące zakończenie ujarzmia naszą ciągle uciekającą wyobraźnię. Bohaterowie może nie zostali bogato wykreowani, jednakże ich wątki nie nudzą, a stosunek do nich jest absolutnie neutralny. Wzbudzającą najwięcej emocji postacią jest oczywiście sam Williams, który przez pierwszą część książki podbił moje serce. Z niecierpliwością oczekiwałam dalszego rozwoju wydarzeń.

W samej powieści minusów nie dostrzegłam, jednak mogłabym się przyczepić do wydania. Moim zdaniem, okładka za dużo zdradza. Praktycznie bardzo dobrze wiemy czego się spodziewać. Mimo, że do końca nie wiemy jak wszystko się potoczy, niektórzy mogą snuć prawidłowe spostrzeżenia, które później mogą się sprawdzić i tym sposobem zepsuć przyjemność z lektury. Jeśli chodzi o zakończenie to jestem wręcz pewna, że nikt się go nie spodziewa. Dla każdego będzie miłym zaskoczeniem. Sama okładka w sobie jest po prostu brzydka, której grafika w ogóle nie wiążę się z fabułą. Czcionka tytułu powieści oraz autora również pozostawia wiele do życzenia. Dla tak wspaniałej powieści postanowiłam, że sama zaprojektuję okładkę. Oto ona. Piszcie co o niej sądzicie.

"Posłuszeństwo" to warty uwagi thriller, który zaskakuje, wciąga i zostaje na długo w pamięci. Jest to ten rodzaj powieści, gdzie fikcja miesza się z rzeczywistością, a sam czytelnik już nie wie kto jest kim i w co ma wierzyć. Mistrzowsko poprowadzona intryga zasługuje na jedną z lepszych, przeczytanych w 2015 roku, jak nie w całym moim życiu. Mogę śmiało pokusić się nawet o stwierdzenie, iż znacznie przebija ostatnio promowaną "Zaginioną dziewczynę". Powieść Willa Lavendera to idealny materiał na film. Mam nadzieję, że Fincher ją dostrzeże :P

Will Lavender to w Polsce zupełnie nieznany i mało popularny pisarz amerykański. W naszym kraju została wydana tylko jedna jego powieść, która przeszła bez szczególnego echa. Ja przynajmniej jeszcze o niej nie słyszałam. Po skończeniu książki zdziwiłam się, że zyskała tak mały rozgłos, ponieważ uważam, że jest ona znacznie lepsza, od tych które figurują na listach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

O książce Mirosława Tomaszewskiego pt. "Marynarka" było bardzo głośno w świecie książkowych blogerów. Gdzie się nie obejrzało, tam widziało się recenzje tej powieści. Kiedy ja otrzymałam propozycje jej ocenienia, postanowiłam spróbować. Mniej więcej kojarzę okres grudnia 1970 roku. Bardzo dobrze wiem co się wtedy w Gdyni stało, jednak pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej. Miałam nadzieję, iż "Marynarka" przybliży mi nieco tamte wydarzenia. Muszę przyznać, że sposób przedstawienia przypadł mi do gustu, jednak wątek obyczajowy wszystko zniszczył.

Książkę czytało mi się ciężko i długo ze względu na formę. Niestety, nie posiadam czytnika, a czytanie na komputerze i telefonie jest niewykonalne przez dłuższy czas, dlatego nie będę oceniać jej pod tym względem, gdyż nie wiem konkretnie jakie czynniki mogły wpływać na prędkość czytania lektury. Pierwszy rozdział wskazywał na wciągającą i trzymającą w napięciu powieść z wątkiem historycznym. I rzeczywiście mogłaby taka być, gdyby nie poznanie zawartości koperty już na 100 stronie książki. Cała ta tajemnica, która trzymała mnie przy czytaniu prysła. Reszta okazała się bardzo przewidywalna. Nawet zakończenie niespecjalnie mnie zaskoczyło. Jedynie poznanie tajemnicy Karola wywołało we mnie pewne poruszenie. Wtedy nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, jednak wszystkie wydarzenia, które potem nastąpiły, nie szokowały.

Na plus są migawki z przeszłości, z pamiętnego dnia 1970 roku. Pozwoliły mi one na poznanie uczuć i emocji, które kierowały ludzi do takich, a nie innych czynów. Mamy okazję rozpatrzeć sytuacje z dwóch stron. Zarówno ofiary jak i oprawcy. Jak się okazuje, żadnej nie było łatwo, a skutki odbiły szczególne piętno na ich przyszłym życiu.

Bohaterowie są, aż do bólu typowi i schematyczni i tak naprawdę oni psuli każdy dobry pomysł autora. Wszystko przez nich było takie sztuczne i wymuszone. Nie potrafiłam do końca przejąć się tą historią. Pan Tomaszewski nie postarał się pod tym względem i przez to stworzył papierowe postacie na miarę nisko budżetowego filmu obyczajowego. Momentami nawet dialogi wołały o pomstę do nieba, nie wspominając już o zachowaniu i charakterku super ambitnej dziennikarki Niny.

Uważam, że pomysł na książkę był naprawdę dobry, jednak gorzej wyszło z wykonaniem. Postacie zostały bardzo słabo wykreowane, przez co nawet nie da się ich za bardzo lubić. "Marynarka" to taki średniak nie dla każdego. Mnie nieszczególnie przypadła do gustu, jednak myślę, że innym może się spodobać.

O książce Mirosława Tomaszewskiego pt. "Marynarka" było bardzo głośno w świecie książkowych blogerów. Gdzie się nie obejrzało, tam widziało się recenzje tej powieści. Kiedy ja otrzymałam propozycje jej ocenienia, postanowiłam spróbować. Mniej więcej kojarzę okres grudnia 1970 roku. Bardzo dobrze wiem co się wtedy w Gdyni stało, jednak pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio dość długo zaczęłam się zastanawiać, dlaczego na początku przygody ze swoim blogiem i w pamiętnym, pierwszym poście o inspiratorach, nie wspomniałam o moim wielkim mistrzu jakim jest Stephen King. Chyba nie znam drugiego takiego autora, którego przeczytałabym tak wiele pozycji i którego tak mocno bym uwielbiała. Czytam wszystko jego autorstwa co mi się w rękach napatoczy. Oczywiście zdarzają się pozycje lepsze i gorsze, jednak te drugie przytrafiają się bardzo rzadko. Mimo wielkiej płodności, książki Kinga utrzymują poziom. Jak już pisałam wcześniej są również wyjątki. Do jakiej kategorii w takim razie zaliczać się będzie "Przebudzenie", czyli najnowsza powieść wielkiego króla grozy?

Uważam, że książek Kinga nie trzeba jakoś specjalnie promować, gdyż nazwisko samo w sobie jest dobrą przynętą dla zwyczajnych czytelników. Każdemu z pewnością obiło się ono o uszy, a może jest nawet znane bliżej, dzięki przygodzie z jedną z jego pozycji. W każdym razie, bardzo zdziwiła mnie wszechobecna reklama najnowszej powieści, którą określano jedną z lepszych i najstraszniejszą w jego dorobku. Pisano również, że powrócił King z dawnych lat. Muszę przyznać, że dałam się nabrać chwytom marketingowym i tańczyłam jak mi zagrali (patrz: piszczałam na widok "Przebudzenia" jak mała dziewczynka). Zdecydowanie nie zastałam powieści, takiej jaką opisywali.

"Przebudzenie" opowiada o losach Jaimiego Mortona, którego życie zmienia się od najmłodszych lat, za sprawą przyjazdu nowego pastora Charlesa Jacobsa. Na początku mieszkańcy miasteczka trzymają go na dystans, jednak już po pierwszym kazaniu nabierają zaufania i patrzą optymistycznie w przyszłość. Jednak nie wiedzą o skrywanej, za murami własnego domu tajemnicy, którą poznaje jedynie sam Jaime. Od tamtej pory losy chłopca i pastora ciągle się krzyżują.

Kilkoma wcześniejszymi zdaniami mogłam dać wam już podpowiedź na mój stosunek do opisywanej powieści. Nie będę ukrywać rozczarowania. Rozczarowanie, jednak nie może równać się z poziomem książki. Przynajmniej ja tak uważam. "Przebudzenie" to nie jest pozycja zła, a jedynie źle promowana, włożona całkowicie do gatunkowo złej szufladki. Po opisach typu "trzymający w napięciu horror" spodziewałam się prawdziwego straszaka z krwi i kości i właśnie na taką pozycje się nastawiłam, a otrzymałam to co otrzymałam, czyli ciekawą historię, przedstawioną w nieciekawy sposób. Fabuła sama w sobie miała spory potencjał. Z tego naprawdę mogło być wielkie coś, jednak wyjątkowo King to spartolił, bo jak King lubi paplać i papla bardzo dobrze, tak tutaj z tą paplaniną przesadził. Całkowicie wciągnął się w świat Jaimiego i tak bardzo skupił się na jego opisaniu, że zapomniał o swoim wielkim darze budowania napięcia i klimatu grozy. Bardzo i to bardzo brakowało mi tego uczucia niepokoju, strachu o głównego bohatera i nadciągającej wielkie katastrofy. Dobrnięcie do ostatecznego finału dłużyło się w nieskończoność i już naprawdę myślałam, że ta książka nigdy się nie skończy, na szczęście prawie pod sam koniec coś zaczęło się dziać.

Uważam, że właśnie największą wadą książki jest to, że po prostu przez większą część jest nudna. Nic tak naprawdę ciekawego się nie dzieje, a jedynie poznajemy kolejne wydarzenia z życia Jaimiego. Ma ona swoje dobre momenty jak chociażby dochodzenie głównego bohatera razem z Bree na temat pastora, jednak jest ich tak niewiele, że giną w gąszczu o wiele słabszych fragmentów. Na plus są już standardowe u Kinga ciekawe i bogate portrety psychologiczne oraz opisy, jednak to za mało, żebym chciała do książki wrócić, czy zachować w pamięci na dłużej.

"Przebudzeniem" mocno się rozczarowałam, gdyż liczyłam na naprawdę straszny horror, jednak jak widać mocno się przeliczyłam. Absolutnie nie uważam, że King pisze teraz źle, czego dowodem jest genialny "Doktor Sen", który serdecznie polecam, a opisywana przeze mnie dzisiaj książka to jedynie małe potknięcie, które i tak z tego co widzę jedynie mi nie przypadło do gustu. Jak chcecie ryzykować proszę bardzo, ja książki nie polecam i wydaję mi się, że spokojnie przeżyjecie bez jej poznania :) Poziom książki oceniam na przeciętny.

Ostatnio dość długo zaczęłam się zastanawiać, dlaczego na początku przygody ze swoim blogiem i w pamiętnym, pierwszym poście o inspiratorach, nie wspomniałam o moim wielkim mistrzu jakim jest Stephen King. Chyba nie znam drugiego takiego autora, którego przeczytałabym tak wiele pozycji i którego tak mocno bym uwielbiała. Czytam wszystko jego autorstwa co mi się w rękach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z pewnością każdy kto skończył gimnazjum słyszał, a nawet może czytał balladę Adama Mickiewicza pt. "Świtezianka". Magiczna opowieść o chłopaku i tajemniczej wodnej nimfie jeziora Świteź, podbiła moje młodzieńcze serce. Do dzisiaj pamiętam te niesamowite lekcje, podczas których omawialiśmy to świetne dzieło. Wkręciłam się w tę historię na tyle, że sama wykonałam komiks na podstawie "Świtezianki". Po prostu zakochałam się w tej balladzie, jednakże to nie o niej będzie dzisiaj mowa, a o książce dla dzieci, która urzekła mnie całą sobą.

Emilia Kiereś to nieznana w naszym kraju pisarka, a to trochę dziwne, gdyż jest ona córką sławnej Małgorzaty Musierowicz. Bardzo spodobało mi się podejście pani Emilii, która nie stara się na siłę znaleźć w świecie literatury za sprawą dobrego nazwiska, a na własną rękę pragnie odnieść sukces. Na okładkach jej książek nie znajdziemy wielkimi literami z milionem wykrzykników zdań mówiących o tym, że jej matką jest autorka "Jeżycjady". Na próżno szukać jakichkolwiek na ten temat informacji, co według mnie bardzo dobrze świadczy o pani Kiereś.

Na Targach Książki w Łodzi na stoisku Akapit Press zakupiłam jedną z pozycji tej autorki tylko ze względu na opinię, która mnie poruszyła i wręcz zmusiła do zapamiętania tego tytułu. Już od dawien dawna przymierzałam się do przeczytania "Łowów", jednak zawsze coś stawało mi na drodze do zamówienia tej pozycji. Teraz już mogę zachwycać się nią bez końca.

Fabuła "Łowów" oparta jest na wspomnianej już przeze mnie balladzie. Autorka zgrabnie i ciekawie wprowadza nas do baśniowej historii Franciszka. Niesamowity klimat oraz tajemnica wciągają w wir smutnych, ale też i trochę strasznych wydarzeń. Od książki nie sposób się oderwać. Mimo świadomości jak całość się zakończy, czytałam powieść z wypiekami na twarzy. Dodatkowe elementy oraz symbolika sprawiły mi niemałą frajdę. Książkę pięknie dopełniają cudowne ilustracje, w które można wpatrywać się godzinami.

Zaskoczyło mnie umieszczenie w książce prawdziwych postaci, czyli Maryly Wereszczakówny oraz jej brata Michała. Ciekawym i uważam, że słusznym rozwiązaniem było umieszczenie treści "Świtezianki" na samym końcu powieści, co pewnie pozwoliło młodszym czytelnikom zrozumieć co tak naprawdę wydarzyło się z bratem Franciszka.

Mimo, że książka napisana jest głównie z myślą o dzieciach, to muszę przyznać, że ja świetnie się przy niej bawiłam i nie żałuję spędzonego czasu. Prosty język niespecjalnie mi przeszkadzał. Czułam baśniowy klimat, który pokochałam od pierwszych stron. Bardzo żałuję, że książka jest tak mało znana, uważam, że zasługuje na więcej uwagi. Może nie jest dla każdego, jednak każdy kto lubi "Świteziankę" Mickiewicza koniecznie powinien po "Łowy" sięgnąć. Z pewnością wrócę do niej nie raz, a nuż może za którymś razem wyląduje do szufladki "ulubionych"? Bardzo możliwe.

Z pewnością każdy kto skończył gimnazjum słyszał, a nawet może czytał balladę Adama Mickiewicza pt. "Świtezianka". Magiczna opowieść o chłopaku i tajemniczej wodnej nimfie jeziora Świteź, podbiła moje młodzieńcze serce. Do dzisiaj pamiętam te niesamowite lekcje, podczas których omawialiśmy to świetne dzieło. Wkręciłam się w tę historię na tyle, że sama wykonałam komiks na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do "Wielbiciela" podchodziłam z dużym dystansem. Nie wiedziałam tak naprawdę czego się spodziewać. Autorka nieznana, opis lekko intrygujący natomiast recenzje dosyć średnie nie dawały optymistycznej wędrówki z lekturą.
Mimo całej przewidywalności i bardzo, bardzo długiego, trochę nudnego wstępu, z książki jestem zadowolona. Już dawno powieść mnie tak nie wciągnęła. Bardzo spodobał mi się styl autorki. Aż do ostatnich stron czułam niepokój.
Polecam również za ciekawie rozbudowany portret psychologiczny głównego bohatera.
Ogólnie książka jak najbardziej na plus. W ostatnim czasie brakowało mi właśnie takiej lektury :)

Do "Wielbiciela" podchodziłam z dużym dystansem. Nie wiedziałam tak naprawdę czego się spodziewać. Autorka nieznana, opis lekko intrygujący natomiast recenzje dosyć średnie nie dawały optymistycznej wędrówki z lekturą.
Mimo całej przewidywalności i bardzo, bardzo długiego, trochę nudnego wstępu, z książki jestem zadowolona. Już dawno powieść mnie tak nie wciągnęła. Bardzo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytuł dzisiejszego tekstu miał być zupełnie inny. Zmieniłam zdania z powodu własnego, jednakże słusznego krytycyzmu. Autora chyba nie powinno się oceniać po jednej przeczytanej powieści?
Uważałam tak od samego początku. Rzadko jakiemu autorowi udało się zmienić moją opinię. Nadzieję zawsze pozostawały, jednak szybko ulatywały.
Ze Schmittem jest inaczej. "Trucicielka" cudowna, została w głowie. "Kobieta w lustrze" zawiodła. Czemu?

Schmitt po "Trucicielce" zyskał w u mnie szacunek, za długą na tle inny notę od autora, w której to mogłam przeczytać banalne, trochę oczywiste, ale też i niezwykle mądre spostrzeżenie. Sztuką nie jest zawarcie tego co się miało do powiedzenia w 800 stronach, a w 70, dlatego on i pozostaje wierny krótkiej formie jaką jest opowiadanie.
Moje rozczarowanie pojawiło się już wraz z dotknięciem egzemplarza "Kobiety w lustrze" i dostrzeżenia jej sporej objętości. Rozpoczęły się pytania: Schmicie, czy to rzeczywiście ty?
Mój zawód pogłębił się wraz z przeczytaniem pierwszych pięćdziesięciu stron. Tego nie czytało się przyjemnie. Mimo jakiejś wartości życiowej jaką niesie ta książka, autor kompletnie zapomniał o stronie technicznej. Jakby na siłę tworzył coś, w co wciśnie swoje mądrości. Na początku po prostu czuć było te niezwykle sztuczne dialogi i dziwne relacje między bohaterami powieści. Trochę nad tym ubolewałam, jednak później wszystko zaczęło mieć ręce i nogi, wyglądało i czytało się o wiele lepiej.

Największą, jednak zagadką całej powieści był sposób w jaki Schmitt połączy historie trzech, jedynie z pozoru różnych od siebie kobiet. Każda swoimi czynami, usposobieniem wnosiła coś ciekawego do całości. Z wielką dokładnością doszukiwałam się podobieństw. Pod koniec, jednak wszystko było jasne.
Szkoda było, że Schmitt ostatnim rozdziałem wytłumaczył i pokazał to co chciał przekazać. Nie zostawił tajemnicy do rozwiązania czytelnikowi tylko podał ją mu na tacy.
Jednak po za finałem, z książki można wynieść o wiele, wiele więcej.
Najbardziej szokująca i tajemnicza pozostała jak dla mnie historia Anne. Jej czyny i słowa z pewnością zapamiętam na dłużej.

Książkę uważam za jedną z dziwniejszych jakie w życiu przeczytałam. Brakowało mi szczególnie jakiś emocji, które towarzyszyłyby mi w wędrówce przez powieść. Jednak, mimo wszystko nie żałuję i cieszę się, że poznałam inną twarz Schmitta.

Tytuł dzisiejszego tekstu miał być zupełnie inny. Zmieniłam zdania z powodu własnego, jednakże słusznego krytycyzmu. Autora chyba nie powinno się oceniać po jednej przeczytanej powieści?
Uważałam tak od samego początku. Rzadko jakiemu autorowi udało się zmienić moją opinię. Nadzieję zawsze pozostawały, jednak szybko ulatywały.
Ze Schmittem jest inaczej. "Trucicielka"...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja wielka miłość do książek nie przejawiała się w tak popularnym i lubianym gatunku jakim jest romans. Wręcz przeciwnie. Słysząc o wątku miłosnym na pierwszym planie, uciekałam gdzie pieprz rośnie, zwłaszcza gdy dowiedziałam się, że są one napisane przez współczesnych autorów. Nie oszukujmy się. Dobrych romansów teraz to ze świecą szukać. Na szczęście w literaturze nic nie ginie i po mimo sporego wieku "Rozważnej i romantycznej" mamy nadal możliwość jej przeczytania, z czego jestem niezwykle zadowolona. Romansideł wszelkiej maści nie trawię, tylko po twórczość Jane Austen jestem w stanie sięgnąć, dlatego widząc na półce kolejną jej książkę bez wahania zabrałam się do czytania.

Przyznam się szczerze, że książka bardzo mnie rozczarowała. Spodziewałam się wciągającej i ciekawej lektury oraz pięknej historii. To absolutnie nie oznacza, że powieść pod jakimś względem jest zła, tylko wydaję mi się, że nie spełniła moich oczekiwań, które stały dość wysoko po przeczytaniu "Dumy i uprzedzenia". Tak naprawdę otrzymałam dość przewidywalną i po prostu nudną książkę o rozterkach dwóch sióstr. Już na początku wiedziałam jak się całość skończy i nie ukrywam, że byłam po prostu zła, iż wszystkie moje koncepcje się sprawdziły (no może po za jedną). Uważam, że jest to jedna z niewielu, ale i największa wada książki.
Nie można powiedzieć, że "Rozważna i romantyczna" to szmatławiec, który należy wyrzucić do kosza. Co to, to nie. Autorka zastosowała fajny zabieg, na którym opiera się cała fabuła książki, jak i ona sama, a mianowicie wnikliwe rozpatrywanie rozwiązań w danych sytuacjach przez dwa różne charaktery i temperamenty. Przez tytułową rozważną i romantyczną, czyli Eleonorę i Mariannę. Z pozoru taki pomysł może się wydać nieciekawy i tandetny, jednak wraz z końcem nabiera sensu. Mimo dość wolnego tempa akcji, powieść czytało mi się z wielką przyjemnością, gdyż uwielbiam lekkość słowa i styl pisania Austen. Duży plus i szacunek za dokładnie wykreowane postacie i ich charaktery. Eleonora zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu, niż płaczliwa Marianna.

Ciężko jest ocenić mi tę książkę, gdyż ciągle porównuję ją do fantastycznej "Dumy i uprzedzenia". Jednak, gdybym rzeczywiście musiała ocenić ją absolutnie obiektywnie i tak uważałabym ją za przeciętną lekturę, wartą uwagi. Patrząc przez pryzmat tych dwóch bohaterek, stwierdziłam iż ja jestem całkowicie rozważna, a jak jest w waszym przypadku?

Moja wielka miłość do książek nie przejawiała się w tak popularnym i lubianym gatunku jakim jest romans. Wręcz przeciwnie. Słysząc o wątku miłosnym na pierwszym planie, uciekałam gdzie pieprz rośnie, zwłaszcza gdy dowiedziałam się, że są one napisane przez współczesnych autorów. Nie oszukujmy się. Dobrych romansów teraz to ze świecą szukać. Na szczęście w literaturze nic...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to