Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Bardzo rozczarowałam się książką Blood & Honey, tym bardziej, że z częścią pierwszą, Serpent & Dove, mam praktycznie same dobre wspomnienia.
Gdy Serpent & Dove potrafił zaintrygować i rozbawić dynamiką relacji głównej pary, tu jest po prostu mrocznie, wręcz patetycznie. Bohaterowie od pierwszych stron zachowują się idiotycznie i czuć, iż jest to tylko zabieg autorki, by wprowadzić do historii trochę akcji i zagrożenia. Ich zachowania i dialogi wydają się nienaturalne i wymuszone i dopiero gdzieś bliżej końca byłam w stanie ponownie uwierzyć w tę relację. Pozostałe postacie prawie w ogóle nie rozwijają się względem poprzedniczki. Jedynie Ansel dostał swój mały wątek, ale, jak się tak zastanowić, nic z niego naprawdę nie wynika.
W momencie, gdy drużyna wyrusza na poszukiwania sojuszników, opowieść staje się bardzo chaotyczna i podziurawiona fabularnie jak ser szwajcarski. Niektóre poboczne postacie zaczynają nagle znikać (pan na literę B) bez żadnego wyjaśnienia. O innych autorka przypomina sobie dopiero po kilku rozdziałach (pani na L). Dodatkowo, na początku książki kilkukrotnie podkreślana jest waga wspomnień i to, jak niebezpieczne jest ich poświęcanie w zamian za magię. Motyw bardzo interesujący i pasujący do wykreowanego świata, ale, niestety, pojawia się on jedynie na początku i już nigdy nie wraca. Szkoda, bo autorka mogła zbudować na nim całą opowieść, a tak wyszło zwyczajnie nijako.
Nie chcę zabrzmieć homofobicznie, ale bardzo zdziwił mnie wysyp postaci nieheteronormatywnych. Wydało mi się bardzo sztuczne to, że każdy nowy bohater, którego orientacja została wyjawiona (czyli niemal każdy), jest gejem, lesbijką, lub bi. Dodatkowo, powracające postacie nagle zaczęły się lubować w osobach tej samej płci. W większości przypadków niczego to nie zmienia i nie ma żadnego wpływu na fabułę, ale "coming outy" są zwyczajnie fatalnie napisane, może poza jednym, bardzo subtelnym (natomiast ten z przywódcą watahy to istna porażka).
Mimo iż tak cały czas narzekam, w sequelu znalazł się jeden plus. Autorka bardzo fajnie napisała i wytłumaczyła zasady funkcjonowania magii. Niestety, z jakiegoś powodu te wydają się obowiązywać jedynie główną parę bohaterów.
Niestety, mimo mojej sympatii do serii, nie mogę wystawić pozytywnej oceny sequelowi, gdyż ten jest po prostu odtwórczy i nieciekawy. Bardzo zirytowały mnie dziury fabularne i porzucone wątki. Co jednak gorsza, o ile zakończenie nie należy do najgorszych, tak epilog nie nastraja mnie pozytywnie do tomu trzeciego.

Bardzo rozczarowałam się książką Blood & Honey, tym bardziej, że z częścią pierwszą, Serpent & Dove, mam praktycznie same dobre wspomnienia.
Gdy Serpent & Dove potrafił zaintrygować i rozbawić dynamiką relacji głównej pary, tu jest po prostu mrocznie, wręcz patetycznie. Bohaterowie od pierwszych stron zachowują się idiotycznie i czuć, iż jest to tylko zabieg autorki, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Swoją opinię piszę na szybko, zaraz po lekturze, gdyż, niestety, Star Daughter to jeden z tych tytułów, które przyjemnie się czyta, ale już po godzinie nic z niego nie zostaje. Powieść zachwyca pięknie wykreowanym światem okraszonym mitologią indyjską, ale napisana jest bez refleksji nad losem bohaterów, ich przemianą wewnętrzną, rozterkami czy skomplikowanymi relacjami. Fabuła jest bardzo prosta, pozbawiona zwrotów fabularnych oraz większej brutalności (są dosłownie dwie takie sceny, z czego jedną z nich widzimy we wspomnieniach). To jednak nie przeszkadza, gdyż razem z bogatym i pięknym światem potrafią przyciągnąć czytelnika na dłużej. Niestety, rozczarowuje brak większej głębi, np. motyw matki-córki, który autorka bardzo wyraźne zarysowuje na początku historii, dalej gdzieś ginie i widzimy tylko jego strzępki. Zamiast niego na drugi plan wychodzi romans, który sam w sobie zły nie jest, ale śmieszy trochę patetycznością (bohaterowie są nastolatkami i trzy miesiące ze sobą w związku). Postacie w książce również nie należą do ciekawie napisanych: Sheetal jest w porządku, nie irytuje, ani nie zachwyca, natomiast cała reszta (może z wyjątkiem babci i chłopaka bohaterki) jest zwyczajnie nijaka. Najbardziej oberwało się przyjaciółce protagonistki, na którą autorce skończyły się pomysły już w drugim akcie i służy ona praktycznie tylko jako reprezentacja pewnej grupy społecznej. Mam również mieszane uczucia odnośnie zakończenia; mimo iż opowieść jest zamknięta i autorka oficjalnie potwierdziła, iż nie planuje sequelu, ma się poczucie, że nie wszystkie wątki zostały domknięte i zagrożenie dalej się gdzieś czai.

Podsumowując, powieść wydała mi się trochę płytka i naiwna. Gdyby nie romans, tak naprawdę mogłaby trafić na półkę z książkami dla dzieci. Mimo to, czytało mi się ją przyjemnie; szczególnie zachwyciły mnie bogactwo świata i nawiązania do kultury oraz mitologii indyjskiej. Czytałam gorsze debiuty, a ten, choć nie bez wad, świeci na ich tle niczym tytułowa gwiazda.

Swoją opinię piszę na szybko, zaraz po lekturze, gdyż, niestety, Star Daughter to jeden z tych tytułów, które przyjemnie się czyta, ale już po godzinie nic z niego nie zostaje. Powieść zachwyca pięknie wykreowanym światem okraszonym mitologią indyjską, ale napisana jest bez refleksji nad losem bohaterów, ich przemianą wewnętrzną, rozterkami czy skomplikowanymi relacjami....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Księżniczka Hesina jest najstarszym dzieckiem króla Yan, a tym samym następczynią tronu. Nastolatka nie babra się w polityce i stroni od królewskich obowiązków, lecz pewnego dnia jej ukochany ojciec zostaje znaleziony martwy i ciężar władzy nagle spoczywa na jej barkach. Już na samym początku swojego panowania Hesina staje przed trudnym wyborem, od którego zależeć będą losy całego państwa - albo postanowi upublicznić informację o morderstwie króla i ścigać winowajcę, albo skupi się na sprawach bieżących i stabilizacji kraju. Narażając swoje stanowisko, dziewczyna w tajemnicy zasięga rady jasnowidza (Soothsayer), przedstawiciela wyklętego ludu, który przepowiada jej spotkanie z mężczyzną mającym odmienić jej los. Hesina udaje się w wyznaczone miejsce i poznaje Akirę, tajemniczego chłopaka w jej wieku. Ze wsparciem ze strony Akiry oraz dwójki przyrodniego rodzeństwa, Cayana i Lilian, Hesina zaczyna wierzyć, iż jest w stanie odkryć tożsamość mordercy ojca i utrzymać kraj w ryzach. Politycy jednakże mają inne plany i zamierzają użyć zabójstwa króla jako pretekstu do wojny ze zwaśnionym sąsiadem, Kendi'ą.

"Tyrani wycinają swoje serca. Władcy poświęcają je dobrowolnie".

"Descendant of the Crane" promowany jest hasłem "Chińska Gra o Tron" i chociaż nie potrafię zgodzić się z tym stwierdzeniem, oczywiście można znaleźć analogie między dziełem George'a R. R.. Martina, a Joan He. Do podobieństw na pewno można zaliczyć nacisk na politykę i bardzo rozbudowane wątki polityczne, ale na tym w zasadzie cechy wspólne się kończą. Recenzowany tytuł to przede wszystkim pozycja dla młodzieży, tzw. young adult, z elementami chińskiej kultury i pojedynczymi wątkami fantastycznymi. Warto również wspomnieć, iż "Descendant of the Crane" nie jest książką krwawą, jak zakładają wydawca i recenzenci, porównując ją do Gry o Tron, aczkolwiek Joan He również nie daje fory swoim bohaterom.

Historia zaczyna się w samym środku akcji, niedługo po odnalezieniu zwłok zamordowanego króla. Nasza bohaterka, księżniczka, a wkrótce i królowa Hesina wraz z przyrodnim rodzeństwem udają się do jasnowidza celem zajrzenia w przyszłość. "Soothsayers", gdyż tak nazywają ich mieszańcy Yan, to lud mający dar jasnowidzenia, a ich rozlana krew płonie błękitnym płomieniem, co bynajmniej nie zjednuje im sympatii prostych ludzi. Z powodu zmian w kraju na przestrzeni setek lat jasnowidze są skazani na życie w ukryciu, a w razie ujawnienia mordowani na miejscu lub podczas tzw. egzekucji tysiąca cięć. Hesina postanawia podjąć ryzyko spotkania się z ich przedstawicielem i skorzystania z daru. Przedstawiona jej wizja przyszłości napawa bohaterkę optymizmem i daje wiarę w odkrycie tożsamości zabójcy jej ojca. Dziewczyna jednakże nie wie, iż wstępując na ścieżkę prowadzącą do prawdy, wydaje na siebie wyrok.

Fabuła powieści koncentruje się na Hesinie i jej sojusznikach na wielu płaszczyznach, przede wszystkim tej politycznej. Młoda królowa jeszcze przed wstąpieniem na tron postanawia upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: pojmać mordercę króla oraz powstrzymać wojnę, do której chcą doprowadzić ministrowie. Jakby tego było mało, w tym samym w czasie w stolicy rozpoczynają się krwawe prześladowania jasnowidzów i dziewczyna musi zadecydować czy się nim przeciwstawi, czy do nich dołączy. Drugim, równoległym problemem bohaterki jest kwestia rodzinna. Dziewczyna, choć bardzo zżyta z ojcem nie zdążyła poznać wszystkich jego sekretów, które, jak się okazuje, nie bez powodu były skrzętnie ukrywane. Gdy jeden za drugim wyjdą na światło dzienne, cały świat Hesiny obróci się do góry nogami.

Pod względem fabularnym "Descendant of the Crane" nie ma sobie nic do zarzucenia. Historia jest intrygująca, wciągająca, a aspekty polityczne i rodzinne napisane po mistrzowsku. Nic bohaterom nie przychodzi łatwo, a każdy wybór wydaje się zły lub jeszcze gorszy, ale właśnie ta niepewność swoich wyborów oraz niejednokrotne potknięcia nadają głębi postępowaniu postaci. Czy mogłoby być lepiej? Właściwie, tak. Skupienie się przez autorkę na rodzinie zamiast nastoletnim romansie to miła odmiana w gatunku young adult. Chociaż lubię wątki romantyczne w książkach, te spod znaku YA zaczęły mnie ostatnio męczyć swoją infantylnością i naiwnością. W "Descendant of the Crane" miłość również zakwitła, ale jest ona napisana bardzo subtelnie, wręcz kameralnie. Tym najważniejszym uczuciem jest, jak już wspominałam, miłość bohaterki do ojca oraz jej skomplikowana relacja z matką, bratem oraz przyrodnim rodzeństwem. Wszystko to sprawia, iż "Dziedziczka żurawia" jest książką dojrzalszą i ambitniejszą niż większość innych przedstawicielek gatunku.

Sprawa wygląda trochę gorzej z bohaterami. Główna bohaterka, Hesina, to nie typowa superbohaterka, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale pełna wad, realistyczna postać. Dziewczyna nie zawsze potrafi być silna, ba, często widzimy ją bliską omdlenia z niedowierzania, czy bezsilności, lecz właśnie te ludzkie odruchy zjednały jej moją sympatię. Polubiłam również Cayana, adoptowanego brata Hesiny, z trochę innych powodów, o których jednak nie będę się wypowiadać, by nie wchodzić w spoilery. Kolejną ciekawą postacią jest tym razem rodzony brat bohaterki, Sanjing. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie jego więź z siostrą - zamiast rywalizować o tron, wzajemnie się wspierają i dopełniają umiejętnościami, aczkolwiek, jak to w życiu bywa, konflikty również ich nie omijają. Na plus zaliczam jeszcze innego brata bohaterki, o którym, dla dobra zainteresowanych książką, też wolałabym nie wspominać.

Tu jednak kończą się pozytywy, gdyż pozostała część obsady wypada nijako. Akira, tajemniczy nieznajomy mający odmienić los protagonistki, jest strasznie bezpłciowy i trochę... niepotrzebny? Tzn. rozumiem jego rolę w powieści i faktycznie ta jest niemała, mimo to mam wrażenie, iż którykolwiek już istniejący bohater mógłby spokojnie go zastąpić. Kolejnym zawodem jest Lilian, bliźniaczka Cayana. W jej kreacji krył się ogromny potencjał, który jednak został zmarnowany przez autorkę; dziewczyna jest wspominana tak rzadko, że nie da się jej polubić. Na podobną przypadłość cierpi Mei, zabójczyni na usługach Hesiny i przyjaciółka jej brata. Nie do końca kupiły mnie również motywacje złoczyńców. Może gdyby autorka poświęciła im więcej czasu, byłyby bardziej przekonujące. Możliwe też, iż Joan He zachowała je na sequel. Cóż, czas pokaże.

Królestwo Yan to oryginalny, jedyny w swoim rodzaju świat, który stworzyć mógł tylko przedstawiciel obcej kultury. Joan He, Amerykanka chińskiego pochodzenia, pisząc swą debiutancką powieść, mocno inspirowała się kulturą swoich przodków i czuć to czytając książkę. Yan ma unikalny system polityczny złożony z monarchy oraz ministrów i urzędników, przypominający miks monarchii parlamentarnej z konstytucyjną. Zarówno króla, polityków, jak i prosty lud obwiązuje Kodeks ("The Tenets"), który definiuje zasady rządzące państwem oraz moralność obywateli. Kodeks przez wielu traktowany jest jako świętość lub prawda objawiona, jednakże swoją formą i treścią bardziej przypomina porady życiowe. Bardzo ciekawy i orientalny koncept, nawiązujący do Konfucjusza i Księgi wojny Sun Tzu. Niewiele, o ile cokolwiek, można powiedzieć na temat sąsiadujących państw, mam jednakże nadzieję, iż autorka rozwinie ich wątek w późniejszych częściach.

Tak oto prezentuje się "Descendant of the Crane", książka, która przywróciła moją wiarę w gatunek young adult. Nie mogę doczekać się potencjalnego sequela oraz z ciekawością wypatruję polskiego wydania - naprawdę zdziwię się, jeżeli takowe nie będzie miało miejsca.

Księżniczka Hesina jest najstarszym dzieckiem króla Yan, a tym samym następczynią tronu. Nastolatka nie babra się w polityce i stroni od królewskich obowiązków, lecz pewnego dnia jej ukochany ojciec zostaje znaleziony martwy i ciężar władzy nagle spoczywa na jej barkach. Już na samym początku swojego panowania Hesina staje przed trudnym wyborem, od którego zależeć będą losy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Danganronpa. Koszmar w Akademii Marzeń #1 Spike Chunsoft, Hajime Touya
Ocena 5,4
Danganronpa. K... Spike Chunsoft, Haj...

Na półkach: , , ,

Naprawdę nie wiem, do kogo skierowana jest ta manga. Na pewno nie do fanów gry, gdyż tytuł nie tylko nie oferuje nic ponadto, co widzieliśmy już w oryginale, ale i spłyca ukazane wcześniej wątki i motywacje bohaterów. Nie jest to również lektura dla osób dopiero poznających serię Danganronpa, ponieważ (na oko) 95% materiału źródłowego zostało pominięte lub, ponownie, spłycone do granic absurdu. Sam wstęp do historii zawiera się na jednej (!) stronie, a po dwóch kolejnych z (dyskusyjnie przetłumaczonymi) opisami bohaterów, autor wrzuca nas w wir akcji, nie tłumacząc absolutnie nic, co zaszło wcześniej - nie grałeś/-aś w grę? No, trudno, musisz się jakoś odnaleźć w tym bałaganie.

Wracając do wyciętych treści, w mandze nie doświadczymy np. dochodzeń czy samych rozpraw, które są znakiem rozpoznawczym serii. Brawo. Kary są w całości ocenzurowane i pojawiają się na max. trzech panelach. Nie to jest jednak najgorsze - w jednej sprawie (z trzech w pierwszym tomie) akcja urywa się praktycznie po zabójstwie, by dopiero w kolejnym rozdziale na jednym jedynym panelu (!) poinformować czytelnika czy morderca został złapany i jaka kara została mu wymierzona. Już w tym momencie miałam ochotę odłożyć mangę na półkę i odzyskać utracone pieniądze, spieniężając tomik na popularnym serwisie aukcyjnym, ale nie poddałam się i wymęczyłam komiks do końca. Nie było warto.

Akcja pędzi na łeb na szyję. Autor (który nie bez powodu prosi w posłowiu o wyrozumiałość) nieudolnie skondensował połowę gry (trzy z sześciu rozdziałów) w jednym tomiku. Rezultat jest oczywisty i łączy się z moim powyższym wywodem. W związku z tym bardzo ciekawi mnie przyszłość serii, gdyż ta zamyka się w czterech tomach - jeśli następny przedstawia drugą połowę gry, naprawdę nie mam pojęcia, co zawierają dwa kolejne.

Szata graficzna jest brzydka. Gra również do pięknych nie należała, ale kolory i oryginalna stylizacja dodawały jej uroku. Manga jednakże wypchana jest nudnymi, czarno-białymi rysunkami i masą, po prostu masą, onomatopei. Sceny akcji są nieczytelne, a tła zupełnie puste - tylko dzięki wcześniejszemu przejściu gry wiedziałam, gdzie w danym momencie znajdują się bohaterowie; inaczej nie idzie rozróżnić zwykłego pomieszczenia od sali rozpraw. Nie dajcie się zwieść ładnej okładce - w środku jest nieporównywalnie gorzej.

Dyskusyjną kwestią jest również tłumaczenie. Tytułowy "koszmar" na szczęście dalej widnieje jako "rozpacz", jednakże "Akademia Szczytu Marzeń" okrutnie kłuje w oczy. Hifumi z autora fanfików stał się "super otaku" (oczywiście wszyscy otaku piszą fanfiki), Mondo to teraz "super rozrabiaka" (ponownie, zbytne uogólnienie), a Sakura uprawia tylko zapasy (jak ostatnio grałam, dziewczyna trenowała wszystkie dziedziny sztuk walki). Ogólnie mam wrażenie (może się mylę), iż tłumacz nie raczył nawet odwiedzić strony poświęconej grze i zasięgnąć oficjalnej terminologii.

Podsumowując, pierwszy tom mangowej Danganronpy to istny koszmar. Żałuję moich pieniędzy i tego, że tak wspaniała seria doczekała się tak okropnej i okrojonej adaptacji.

Naprawdę nie wiem, do kogo skierowana jest ta manga. Na pewno nie do fanów gry, gdyż tytuł nie tylko nie oferuje nic ponadto, co widzieliśmy już w oryginale, ale i spłyca ukazane wcześniej wątki i motywacje bohaterów. Nie jest to również lektura dla osób dopiero poznających serię Danganronpa, ponieważ (na oko) 95% materiału źródłowego zostało pominięte lub, ponownie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Mam bardzo mieszane uczucia po lekturze książki. Z jednej strony ją uwielbiam, z drugiej wręcz nienawidzę, ale zaczynając od początku:

Przede wszystkim, nie dajcie się zwieść pięknej, kolorowej okładce. To nie jest cukierkowa baśń o syrence dla dzieci i nastolatków. To tytuł dla DOROSŁYCH, poruszający wiele nieprzyjemnych, życiowych tematów. Znajdziemy tu m.in. sporą dawkę gore, treści mizoginistyczne, sceny molestowania seksualnego i psychicznego znęcania się nad kobietami. Nie rozumiem co wydawca, Scholastic, miał w głowie, wypuszczając tytuł w takiej oprawie graficznej - przecież tak śliczna i kolorowa okładka w pierwszej kolejności przyciągnie dzieci, a jej odbiorcą jest starszy czytelnik.

Co do samej treści, jest ona bardzo nierówna. Pierwsza połowa jest nudna i niepotrzebnie rozwleczona. W chwili jednak, gdy bohaterka otrzymuje nogi i wychodzi na suchy ląd, książka z fantastyki zmienia się w à la thriller psychologiczny. Ta część jest świetnie napisana i od fabuły aż nie da się oderwać. Czar jednakże pryska w finale, który, choć spektakularny i niespodziewany, mnie napawał odrazą.

Nierówny ton to pierwszy, ale nie ostatni problem "The Surface Breaks". Kolejnym są treści feministyczne. Feminizm dobrze poprowadzony może otworzyć oczy na pewne tematy i skłonić do przemyśleń, ale tutaj, szczególnie w zakończeniu, występuje jego skrajna odmiana i to już jest niepokojące. Sporną kwestią jest również tzw. "body appreciation", czyli przekonywanie osób puszystych i otyłych do pokochania własnego ciała.

Następnym problemem jest kreacja świata. Podwodne królestwo jest napisane okropnie i w ogóle nie trzyma się do kupy, np. w pałacu są schody (po co, skoro mieszkańcy morza mają płetwy zamiast kończyn?). Ponadto książka nie wyjaśnia, czym syreny oddychają (z jednej strony nie muszą się wynurzać, by zaczerpnąć powietrza, z drugiej, na powierzchni oddychają tak jak ludzie). Akcja dzieje się w naszych czasach, ale w ogóle tego nie czuć.

Bohaterowie też nie zachwycają. Większość z nich to zwykłe "skróty myślowe", posiadające tylko te cechy, które napędzają fabułę. Protagonistka to już w ogóle ogromne uproszczenie - przez większą część historii definiowana jest jedynie, jako ofiara patriarchatu, marząca o wolności i prawdziwej miłości. Co ciekawe, gdy zapytana, czy pasuje jej rola kury domowej, biegającej od kuchni do kołyski i z powrotem, ta odpowiada, że tak, spoko.

Co mi się zatem w The Surface Breaks podobało? Wszystko pozostałe. Druga połowa książki to emocjonalny rollercoster i bardzo dobrze napisana mroczna historia. Wątek z matką bohaterki i jej siostrami również jak najbardziej na plus. Mimo iż niedoskonała, opowieść jest spójna i czyta się ją szybko, przyjemnie i płynnie.

Długo się zastanawiałam czy tytuł zasługuje na taką ocenę, ostatecznie jednak jestem ją w stanie polecić, choćby tylko dla tych 150 stron.

Mam bardzo mieszane uczucia po lekturze książki. Z jednej strony ją uwielbiam, z drugiej wręcz nienawidzę, ale zaczynając od początku:

Przede wszystkim, nie dajcie się zwieść pięknej, kolorowej okładce. To nie jest cukierkowa baśń o syrence dla dzieci i nastolatków. To tytuł dla DOROSŁYCH, poruszający wiele nieprzyjemnych, życiowych tematów. Znajdziemy tu m.in. sporą dawkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Snow Like Ashes" pozytywnie mnie zaskoczyło, "Fire Like Ice" totalnie rozczarowało, "Frost Like Night"... nawet nie dało się czytać. Książka ma tyle problemów i głupot, że najrozsądniej w ogóle po nią nie sięgać.

Dlaczego "Frost Like Night" nie jest warte zachodu? Oto kilka przykładów:

1) "Frost Like Night" wcale nie trzeba przeczytać, aby poznać zakończenie serii. Fabuła ostatniej części jest do bólu banalna i przewidywalna, pozbawiona zwrotów fabularnych czy zaskakujących rozwiązań. Historia prowadzi do sztampowego, nudnego zakończenia, które nasuwa się już na etapie "Ice Like Fire". Niestety, jak widać autorka wypaliła się już przy części pierwszej.

2) Nuda. Niby cały czas coś się dzieje, ale następujące wydarzenia są nudne jak flaki z olejem. Sceny z założenia pełne napięcia i emocji są zupełnie z nich wyprute. Bitwy i pojedynki są absurdalnie krótkie - w jednej z ważniejszych w książce walk Meira od niechcenia rzuca czakramem i powala przeciwnika jednym ciosem. Serio? Sceny romantyczne są żenujące lub zwyczajnie nudne, do romansu zresztą zaraz wrócę.

3) Bohaterowie. To, że starzy bohaterowie w żaden sposób się nie rozwijają jest jeszcze do przełknięcia. Gorzej, że nowi są chodzącymi kukłami bez krzty charakteru. Zarówno Raelyn jak i Jessego jestem w stanie opisać tylko jednym epitetem: Raelyn - zła, Jesse - bezużyteczny. Najgorszym z najgorszych jest jednak sam złoczyńca. Angra jest debilem, a każdy jego plan jest banalny i nielogiczny. No i oczywiście, mając w szponach naszą ekipę, pozostawia wszystkich przy życiu. No bo po co zabijać wrogów, skoro nadal stanowią zagrożenie. Dodatkowo, przez książkę przewija się masa pobocznych/epizodycznych postaci z poprzednich tomów: Phil, Trace, Dendera i wielu innych. Widząc te imiona, zwyczajnie nie miałam pojęcia kim są ci ludzie. Kolejny dowód na to, że Raasch niepotrzebnie szła w ilość, zamiast w jakość.

4) Fanki Therona (w tym ja) będą miały wiele uzasadnionych pretensji do autorki. Chłopak pojawia się maksymalnie cztery razy, najgorsze jest jednak to, że przez całą książkę wszyscy mają go gdzieś. Nawet sama autorka nie ukrywa, że Theron już ją nie obchodzi - jest pewna scena, w której Meira przedstawia ciotce chłopaka pomysł odzyskania kluczy skradzionych przez Angrę. Mimo, iż plan zakłada pojedynek z Theronem, dotąd kochająca Nikoletta ani słowem nie okazuje troski o swojego bratanka. Co zabawniejsze, w finale Theron nazywa ciocię „nadopiekuńczą”. Taaa...

5) Romans... Meira i Mather spłynęli po mnie jak po kaczce, ale Ceridwen i Jesse... Nie wiem jak to możliwe, ale Raasch nie tylko udało się napisać najgorsze zwieńczenie serii, ale i przy okazji najgorszy romans. Wymiana zdań tych dwojga to czysta żenada, dodatkowo Ceridwen na przestrzeni trzech/czterech rozdziałów po kolei: nienawidzi Jessego, żałuje Jessego, kocha Jessego, wychodzi za mąż za Jessego. Nie mam sił tego dalej komentować.

6) Debilizmy. O, jest tego cała masa. Na samym początku wraz z Meirą odwiedzamy Paisly, kraj położony w górach na północy krainy. Po przybyciu do stolicy okazuje się, że tę zamieszkuje... piątka osób: para pobocznych bohaterów, zwiadowca oraz dwójka randomowych strażników. I nie, nie chodzi o to, że nastąpił jakiś kataklizm i tylu mieszkańców przeżyło. Nie zostali również wymordowani przez Angrę. To autorka po prostu zapomniała „zaludnić” ten kraj. W Paisly ma też miejsce kolejna głupota: Meira, po tygodniu (?) treningów staje się ekspertem w dziedzinie magii. Za pierwszym razem, bez wcześniejszych prób i nauk, teleportuje siebie i towarzyszy przez pół krainy. To ci dopiero Mary Sue. Kolejna głupota to tym razem machlojki Angry. Nasz złoczyńca na początku tomu porywa Mathera i Phila (kim jest Phil?). Mather zostaje pobity, a Angra na jego oczach pierze Philowi mózg. Niedługo potem dwójka zostaje litościwie uwolniona i ostatecznie dociera do obozowiska sojuszu. Nagle nasi bohaterowie, jak im się wydaje skrzętnie ukryci na południu krainy, zostają zaatakowani przez siły Angry. Mather oczywiście wielce się dziwi skąd czarodziej poznał ich lokalizację... Najśmieszniejszą głupotą w całej książce jest następna scena, w której po ataku Angry Ceridwen biegnie do namiotu Jessego sprawdzić czy temu nic się nie stało. Na miejscu dziewczyna zastaje mężczyznę bawiącego się w najlepsze ze swoimi dziećmi. Jak się okazuje, Jesse „nic nie słyszał”, także nie miał nawet pojęcia, że zostali zaatakowani. Ehh...

Powyższą opinię dla zasady oznaczam jako spoilerową, ale naprawdę nie polecam lektury tej książki. "Frost Like Night" to zmarnowanych 500 stron na nudne wydarzenia prowadzące do banalnego finału. Postacie są napisane fatalnie, ich przygody nieinteresujące. Tych bohaterów, których jeszcze dało się lubić w poprzednich częściach albo w ogóle nie ma (Theron, Sir), albo są bezużyteczni (Nessa). Głupoty są śmieszne tylko przez pierwsze sto stron, potem ich ilość przyprawia o ból głowy. Naprawdę, nie polecam dalszej lektury po "Snow Like Ashes". Lepiej samemu dopowiedzieć sobie resztę historii, niżeli męczyć się z nieudanym sequelem i jeszcze gorszym zwieńczeniem trylogii.

"Snow Like Ashes" pozytywnie mnie zaskoczyło, "Fire Like Ice" totalnie rozczarowało, "Frost Like Night"... nawet nie dało się czytać. Książka ma tyle problemów i głupot, że najrozsądniej w ogóle po nią nie sięgać.

Dlaczego "Frost Like Night" nie jest warte zachodu? Oto kilka przykładów:

1) "Frost Like Night" wcale nie trzeba przeczytać, aby poznać zakończenie serii....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ocena odnosi się do jakości polskiego wydania, nie do samej treści nowelki.

Nigdy nie narzekałam na wydania nowelek Kotori, bo nie miałam ku temu podstaw - tłumaczenie zawsze było w porządku i nie byłam w stanie dopatrzyć się większych błędów. Niestety, w drugim tomiku Fate/Zero coś poszło nie tak i do treści wkradł się najgorszy typ chochlika, pomieszany tekst.

Mogę się mylić, aczkolwiek defekt wygląda na błąd w trakcie korekty - numery stron się zgadzają, także nie ma mowy o winie drukarni. Wiem, że egzemplarze w Empiku są zafoliowane, jeśli jednak zajdzie taka możliwość, radzę sprawdzić książkę przed zakupem, dokładnie strony: 52, 169, 170 oraz 171.

Zaczynając od początku, na kilku stronach nowelki znajdziemy pojedyncze zdania, lub, co gorsza, całe paragrafy, które jakimś cudem zmieniły miejsce. Same numery stron się zgadzają, nie zgadza się jedynie umieszczona na nich treść, np:

str. 51 (koniec strony): "[...] Wyglądało na to, że Duch kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że wysokie miejsca mogą być niebezpieczne."

str. 52 (początek strony): "się z kobietami, spali. Każdy to potrafił.
Taumaturgowi niemal dosłownie opadła szczęka. [...]"

Jak widać, początek 52 strony rozpoczyna się uciętym zdaniem, które jak się później okazuje, powinno się znaleźć na str. 171.

str. 169 (koniec): "[...] Cały był zakrwawiony. Naczynia"

str. 170 (początek): " - Jeśli dopadła cię nuda, woluminy, które ci ofiarowałem, przejrzyj. To doprawdy kawał ekstraordynaryjnej lektury".

Podobnie jak wyżej, strona 170 rozpoczyna się niepasującym zdaniem, w dodatku przedstawiającym losy innego bohatera.

str. 171 (koniec): " - Nic w tym nadzwyczajnego. Wszyscy wojownicy w moich czasach w trakcie bitew jedli, kochali"

str. 172 (początek) : "włosowate popękały mu w każdym zakątku ciała, a krew sączyła się przez zaognioną, popękaną skórę."

Połowa zdania kończącego str. 171 jakimś cudem "wywędrowała" na stronę 52, a strony 170, 171 i 172 zostały przestawione. Przeglądając zaledwie książkę, trudno to zauważyć, gdyż wszystko napisane jest ciurkiem, czytając jednak, nie da się tego nie wychwycić (a tym samym nie zepsuć sobie lektury).

Pierwszy raz spotykam się z takim babolem i zastanawia mnie jak przeszedł on przez korektę. Wiem, że Kotori co najmniej raz popełniło podobną gafę (zapomnieli jednej ilustracji w którymś tomiku SAO), no ale żeby tak namieszać w samej treści? Naprawdę zaczynam się obawiać o przyszłość kolejnych tomów :(

Edit. Wydawnictwo ogłosiło wycofanie wadliwych egzemplarzy i wypuszczenie poprawionego wydania.

Ocena odnosi się do jakości polskiego wydania, nie do samej treści nowelki.

Nigdy nie narzekałam na wydania nowelek Kotori, bo nie miałam ku temu podstaw - tłumaczenie zawsze było w porządku i nie byłam w stanie dopatrzyć się większych błędów. Niestety, w drugim tomiku Fate/Zero coś poszło nie tak i do treści wkradł się najgorszy typ chochlika, pomieszany tekst.

Mogę się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Niby to już tom czwarty, a spadku jakości nadal nie widać.

Czwarty tom SAO: Progressive skupia się na podbojach piątego piętra o dość ponurej tematyce ruin i nieumarłych. Główna para sporą część powieści spędzi pod ziemią, przemierzając katakumby, w których czaić się będą duchy i umarlaki. Ponadto antagoniści zaczynają coraz śmielej sobie poczynać, i już wkrótce całkowicie wyjdą z cienia.

Pierwsza część historii trwająca niemal połowę objętości książki dzieje się z perspektywy Asuny, i to ta część jest zdecydowanie „lepszą połową”. Dzięki wglądowi w umysł bohaterki poznamy tak naprawdę tę postać na nowo, gdyż jej chłodne zachowanie jest jedynie zasłoną dymną przed oceanem emocji ukrytym pod lodową maską.

Kirito również ma swoje momenty i w końcu widzimy jego mocne strony skonfrontowane ze słabościami. Okazuje się, że chłopak, choć nadal archetypowy bohater bez skazy, nie jest alfą i omegą i obierane przez niego decyzje nie zawsze mają pozytywny skutek.

Postacie poboczne nareszcie wychodzą z cienia i po trzech tomach dostajemy ważny wątek dwójki nowych bohaterów. Oboje bardzo mi przypadli do gustu, a już szczególnie to, że ich relacja pozostawia sporo domysłów i niedopowiedzeń. Cała reszta nie dostała zbyt wiele czasu i służą jedynie, jako pionki w bitwie.

Ten tom skupia się również na dwóch, rywalizujących ze sobą gildiach, których mediatorem postanawia zostać (nie kto inny, a) Kirito. Autor ciekawie zarysował konflikt obu stron i złapałam się na tym, że sama zastanawiałam się jak postąpić w opisanej sytuacji.

Relacja Kirito i Asuna nabiera rozpędu i w zasadzie nie wiem, czy się z tego cieszyć czy płakać. Z jednej strony lubię wątki romantyczne w każdym gatunku książek, z drugiej znam oryginalną serię i wiem do czego to zmierza... Nie wiadomo dokąd autor pociągnie ten cykl, mam jednak nadzieję, iż przerobi związek tych dwojga, aby nie był tak drętwy i nieprzekonujący jak w głównej serii.

Fabuła, choć przewidywalna, miała kilka ciekawych i kreatywnych rozwiązań, które zdecydowanie mi się spodobały. Wgląd w myśli innej postaci wyszedł zacnie, zatem mam nadzieję na powtórkę w kolejnym tomie. Zastanawia mnie również, jaki motyw przewodni obierze autor w przyszłym tomie, chociaż znając pokaźne zasoby pomysłów pana Kawahary, będzie to i tak coś, czego się nie spodziewamy.

Niby to już tom czwarty, a spadku jakości nadal nie widać.

Czwarty tom SAO: Progressive skupia się na podbojach piątego piętra o dość ponurej tematyce ruin i nieumarłych. Główna para sporą część powieści spędzi pod ziemią, przemierzając katakumby, w których czaić się będą duchy i umarlaki. Ponadto antagoniści zaczynają coraz śmielej sobie poczynać, i już wkrótce całkowicie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo chciałam w końcu poznać historię króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu, więc gdy tylko pojawiła się do tego sposobność (dzięki sieci Biedronka) nie zastanawiałam się ani chwili.

Legendy Arturiańskie to dziś klasyka, a jak wiadomo, do klasyki podchodzi się łagodnie, no bo to relikt przeszłości, żywa kronika obyczajów i dziejów. Szanuję legendę o Arturze, ale nie mogę nie wytknąć historii o największym z króli jej głupot. Rycerze, pomimo odwagi i szlachetności nie grzeszą rozumem, a ich skórę co rusz ratują niezwykłe zbiegi okoliczności. Postaci pojawiają się i znikają, zapomniane przez autora (Morgana). Niektóre wydarzenia się wykluczają (klątwa papieża i późniejsze oblężenie). Cała historia, mimo bogatych opisów rycerskiego życia, wydała mi się mocno przestarzała i nieprzekonująca dla współczesnego czytelnika. Warto było ją przeczytać, ale jej kuriozalność nie wpasowała się w moje gusta.

Wydanie z 2014 roku wygląda świetnie, jednak zawiera błąd na błędzie. Przez całe strony potrafią przewijać się literówki, szczególnie braki polskich liter. Galahad raz został nazwany Gelahadem, innym razem Galahanem... Rekordem były 3 błędy na stronę. Z tego powodu ciężko mi polecić tę edycję, mimo wyraźnych walorów estetycznych.

Bardzo chciałam w końcu poznać historię króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu, więc gdy tylko pojawiła się do tego sposobność (dzięki sieci Biedronka) nie zastanawiałam się ani chwili.

Legendy Arturiańskie to dziś klasyka, a jak wiadomo, do klasyki podchodzi się łagodnie, no bo to relikt przeszłości, żywa kronika obyczajów i dziejów. Szanuję legendę o Arturze, ale nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam mieszane uczucia co do tytułu. Z jednej strony przyjemnie i szybko się go czyta, z drugiej przygniata ilością idiotyzmów.

Fabuła jest nieszczególna - ani nie odrzuca, ani nie przyciąga. Miejscami jest nawet interesująca, ale zazwyczaj po prostu istnieje. Do bardziej pamiętnych scen mogę zaliczyć przeszpiegi w barze czy babskie zakupy. Reszty już nie pamiętam, mimo że jestem świeżo po lekturze.

To, co niemal przekreśliło dla mnie tę książkę to postaci. Główna bohaterka jest okropna - głupia, naiwna i, co najgorsze, zachowująca się zupełnie irracjonalnie. Jej brak logicznego myślenia i asertywności jest wręcz powalający. Zamiast mówić wprost co czuje, ukrywa się za półsłówkami. Żadna do tej pory postać nie powodowała we mnie takiego zażenowania. Wszystkie jej akcje nie mają za grosz naturalności, nawet jej pociąg do głównego bohatera wydaje się być w całości wymuszony przez autorkę. A jeśli już o tym mowa, nie mam pojęcia co Patch widzi w Norze - dziewczyna prócz głupoty nie wyróżnia się zupełnie niczym.
Patch też do najlepiej napisanych postaci nie należy. Jest tajemniczy, pewny siebie, ma fajne ciało i to wszystko. No i jest odpychający. Przypomina mi stereotypowego natręta, który powinien odrzucać swoją namolnością, ale w tym przypadku bohaterkę rajcuje. Jedyny plus jest taki, iż do końca nie znamy jego intencji, chociaż takowe można łatwo wywnioskować.
Najbardziej sympatyczną i "normalną" postacią jest Vee, dzięki której udało mi się przebrnąć przez książkę do końca. Dziewczyna jest pozytywna, co prawda naiwna, ale i przezabawna. Jej dialogi są świetnie napisane, a jej powód uczęszczania na msze wywołał we mnie gromki śmiech. Książka byłaby o wiele lepsza, gdyby pozbyć się beznadziejnej Nory i to ją obsadzić w głównej roli.

Wątek istot nadprzyrodzonych nie należy do specjalnie interesujących. Autorka nadała aniołom unikalne zdolności, lecz szybko się w nich pogubiła. Skrzydlaci raz mogą się teleportować, raz nie. Mogą czytać w myślach, ale tylko głównej bohaterki. Ich ciała to kompletny kosmos - jak można pożyczyć komuś swoje ciało i nadal je posiadać?

Co do absurdów, jest ich cała masa. Bezspoilerowy przykład: Nora i Patch stoją przed domem dziewczyny. Ona zaprasza go do środka słowami: "Proszę. Nikogo nie ma w domu.", by chwilę potem rozmyślać "Chciałabym wiedzieć, co robisz w moim domu?". Hmm, przypadkiem sama go nie zaprosiłaś...?
A ze spoilerowych: najzabawniejszym momentem jest scena w motelu, kiedy to Nora w chwili zagrożenia ponagla swojego napastnika do zabicia jej, a zaraz potem wypytuje o jego motywy. Kulminacja absurdu następuje, gdy dziewczyna, jakby nigdy nic, bez cienia strachu, pyta czy ma on dziewczynę...

Nie miałam żadnych oczekiwań co do tytułu. Wybrałam go, ponieważ po długiej lekturze chciałam odsapnąć i przeczytać coś lekkiego, na szybko. I się nie zawiodłam pod tym względem. Bawiłam się dobrze, chociaż zaliczyłam przy tym kilka facepalmów. Ciężko tak naprawdę polecić mi ten tytuł, chyba że fanom krótkich i sztampowych romansów.

Mam mieszane uczucia co do tytułu. Z jednej strony przyjemnie i szybko się go czyta, z drugiej przygniata ilością idiotyzmów.

Fabuła jest nieszczególna - ani nie odrzuca, ani nie przyciąga. Miejscami jest nawet interesująca, ale zazwyczaj po prostu istnieje. Do bardziej pamiętnych scen mogę zaliczyć przeszpiegi w barze czy babskie zakupy. Reszty już nie pamiętam, mimo że...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Star Wars: The Prequel Trilogy Terry Brooks, Robert Anthony Salvatore, Matthew Woodring Stover
Ocena 8,5
Star Wars: The... Terry Brooks, Rober...

Na półkach: , , ,

Mogę śmiało powiedzieć, że historię prequeli znam już na pamięć, ale pomimo tego papierowe wersje nadal mnie zaskoczyły.

Największymi zaletami wydania książkowego kultowych "Gwiezdnych Wojen" są nowe wątki i perspektywy, z których śledzimy bohaterów. Dodatkowych scen jest sporo, szczególnie w epizodzie II, w którym dowiemy się więcej o samej Shmi i jej życiu po odejściu syna, czy co tak naprawdę pewna pani senator widziała w głównym bohaterze. Kilka opisów jest przerobionych na lepsze, jak chociażby drobna zmiana w ostatniej walce Zemsty Sithów, która w oryginale wypadła absurdalnie.

W książce zajrzymy do głów większości postaci po obu stronach barykady, dzięki czemu możemy na nowo poznać postaci i zrozumieć ich motywy. Moim faworytem jest Dooku, który w filmie pozostał mi obojętny z powodu krótkiego czasu występowania i dopiero tutaj zrozumiałam dlaczego ta postać jak tak interesująca. Ciekawie również było zobaczyć bohaterów w innym świetle - większość okazała się być mniej "świętoszkowata" a zaraz bardziej realistyczna, niżeli w oryginale. Sam Wybraniec nabrał głębi i ciężko go nie polubić w papierowej formie. Poznając jego tragedię i sympatyzując z nim, aż miałam ochotę, aby historia potoczyła się innym torem.

Cała trylogia jest przyjemnie napisana, chociaż przydługie opisy mogą czasami nudzić. Szczególnie ciężki jest początek III części, który ciągnie się w nieskończoność, ale po nim następuje już wartka akcja. To co również cieszy w książkowej wersji to brak cenzury. W przeciwieństwie do filmów tutaj walki są naprawdę brutalne - odpadają ręce, turlają się głowy... Autorzy w tym wypadku zgodnie nie okazują litości.

Nowelizacja trzech pierwszych filmów jest dziełem obowiązkowym dla każdego fana. Rozwija zbyt dużo wątków, aby móc przejść obok niej obojętnie. Poza tym jest to świetna rozrywka, dla niektórych (w tym dla mnie) może nawet większa niżeli same kinówki.

Mogę śmiało powiedzieć, że historię prequeli znam już na pamięć, ale pomimo tego papierowe wersje nadal mnie zaskoczyły.

Największymi zaletami wydania książkowego kultowych "Gwiezdnych Wojen" są nowe wątki i perspektywy, z których śledzimy bohaterów. Dodatkowych scen jest sporo, szczególnie w epizodzie II, w którym dowiemy się więcej o samej Shmi i jej życiu po odejściu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niestety, książka, która miała mi osłodzić czekanie na "Przebudzenie mocy" , sprawiła, że jeszcze bardziej wyczekuję najnowszej filmowej produkcji.

Tytuł "Star Wars: Koniec i początek" jest dobrą książką, ale słabymi "Gwiezdnymi wojnami". Osobiście nie doświadczyłam tu klimatu gwiezdnej sagi a i fabuła sama w sobie nie przypadła mi do gustu - jest zbyt prosta i przewidywalna. Planeta, na której dzieje się akcja jest szczątkowo opisana, tak samo jak jej mieszkańcy. Autor sztucznie zaimplementował podróże po innych planetach, dzięki króciutkim rozdziałom z perspektywy losowych postaci usytuowanych w różnych częściach galaktyki. Sam zabieg jest w porządku, ale problemem owych rozdziałów jest to, iż wydają się ciekawsze od samej głównej fabuły. "Wydają się", ponieważ mamy na nie wąskie ujęcie (3-6 stron) po czym autor już więcej do nich nie wraca. Najciekawszym mini-rozdziałem była nowa przygoda Hana Solo, która ku mojemu rozgoryczeniu została nagle przerwana, aby powrócić do (mniej ciekawej) głównej fabuły książki.

Autorowi udało się przedstawienie konfliktu z obu stron barykady: Rebeliantów i Imperialnych, aczkolwiek nie jestem do końca zadowolona z tego jak wypadli ci drudzy. Liczyłam, że po upadku Imperium nastąpią walki o władzę, bądź powstaną oddzielne frakcje. W książce natomiast niedobitki imperialnych przywódców zbierają, aby WSPÓLNIE decydować o przyszłym losie Imperium - czy tylko mi tu coś nie pasuje?

W książce natrafimy na mnóstwo postaci, co z początku jest sporą wadą - postaci się mylą, inne mogą pójść w niepamięć (nadal nie mam pojęcia kim był Jom). Na większość jednak nie mogę narzekać - dwójka Wexleyów została ciekawie napisana, a w szczególności spodobały mi się niesnaski pomiędzy nimi. Tajemnicza łowczyni nagród wypadłaby lepiej, gdyby nie jej nagłe i bezsensowne poczucie przywiązania do nowo poznanych ludzi (bo to faktycznie pasuje do jej profesji). Były agent Imperium jest, w mojej opinii, wciśnięty na siłę w roli dowcipnisia rozluźniającego sytuacje a powody jego dezercji są nieprzekonujące. Warto przy okazji wspomnieć robota Bonesa, którego imię i design są po prostu głupie, ale który fajnie wpisuje się w całą historię i fajnie obrazuje relację robot-człowiek. Po stronie Imperium od razu polubiłam panią admirał - twardą i trzeźwo myślącą kobietę, która mogłaby już na samym początku przechylić szale wojny na swoją stronę, gdyby tylko w parze z nią szli jej współpracownicy. A ci, jak to bywa, są ignorantami i głupkami.

Kolejnym problemem pozycji są BŁĘDY a jest ich cała masa. I to najróżniejszych. Najwięcej jest "zjadania" i przestawiania liter, np."od" zamiast "do", "Jim" zamiast "Jom". Występują powtórzenia jak "się ... się"; wielkie litery w środku zdania "Jak lśniące, niebieskie, pajęcze sieci, Jakby płonęła błękitnym ogniem". Ponadto tłumaczka od czasu do czasu używa bzdurnych kalek językowych: "destynacja" (?!) zamiast zrozumiały "cel podróży".

Podsumowując, "Star Wars: Koniec i początek" nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Pierwsze sto stron jest ciężkich do przebrnięcia, potem akcja przyspiesza i zaczyna wciągać. Fabuła nie powala, ale (niektóre) postaci jakoś to nadrabiają. Z pewnością sięgnę po sequel, ale tylko z powodu nadziei na nowy, ciekawy wątek poruszony w epilogu.

Niestety, książka, która miała mi osłodzić czekanie na "Przebudzenie mocy" , sprawiła, że jeszcze bardziej wyczekuję najnowszej filmowej produkcji.

Tytuł "Star Wars: Koniec i początek" jest dobrą książką, ale słabymi "Gwiezdnymi wojnami". Osobiście nie doświadczyłam tu klimatu gwiezdnej sagi a i fabuła sama w sobie nie przypadła mi do gustu - jest zbyt prosta i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Trzeci tom Sword Art Online: Progressive to chwilowy powiew świeżości w serii. Bohaterowie trafiają do wodnego świata, w którym jedynym środkiem transportu są łodzie a głównymi wrogami rzeczne monstra.

Już na samym początku bardzo spodobała mi się koncepcja wodnego piętra, pokrytymi zewsząd rzekami i jeziorami, w których czyhają niebezpieczne wodne stwory. Bohaterowie, aby przetrwać wpierw muszą dotrzeć do miasta - jedynej ostoi lądu, a potem wykonać zadania fabularne w celu zdobycia łodzi. Dopiero po tym mogą wyruszyć na prawdziwą eksplorację, która przybierze nieoczekiwany zwrot akcji.

Prócz potyczek z wodnymi, pokracznymi potworami (rybo-koń...) doczekamy się zazębienia wątku zwaśnionych elfów, którzy nadal odgrywają kluczową rolę w przygodach pary.

Martwiące jest "ocieplenie" charakteru głównej bohaterki, która niebezpiecznie zbliża się pod tym względem do swojego beznadziejnego pierwowzoru. Nie mam nic przeciwko rozwojowi postaci, jednakże jeżeli do niego dojdzie w podobny sposób co w serii głównej, będzie to tylko zmiana na gorsze. Kirito nadal pozostaje badassem i fakt ten zaczyna mnie powoli irytować - w dalszych tomach chętnie zobaczę jego potknięcia. Reszta bohaterów pozostaje bez zmian, gdzieś tam z boku. Co niektórzy pojawiają się po długiej nieobecności, ale chyba tylko po to, aby przypomnieć nam o swojej egzystencji.

Bardzo spodobała mi się fabuła tomu trzeciego jak i styl czwartego piętra. Widać, że autor jest gotowy na eksperymenty i ma sporo pomysłów na udekorowanie poszczególnych poziomów gry. Żałuję jedynie, iż nadal tkwi w schemacie "Kirito przyjdzie i pozamiata". Nie lepiej rozdzielić jego zalety na inne postaci (bo takowe istnieją, chociaż autor wciąż o nich zapomina...)? Czekam na kolejny tom, który jak zapowiada autor, będzie jeszcze bardziej doprawiony akcją.

Trzeci tom Sword Art Online: Progressive to chwilowy powiew świeżości w serii. Bohaterowie trafiają do wodnego świata, w którym jedynym środkiem transportu są łodzie a głównymi wrogami rzeczne monstra.

Już na samym początku bardzo spodobała mi się koncepcja wodnego piętra, pokrytymi zewsząd rzekami i jeziorami, w których czyhają niebezpieczne wodne stwory. Bohaterowie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Drugi tom SAO:Progressive jest bezpośrednią kontynuacją części poprzedniej. Historia tym razem zabiera nas na trzecie piętro podniebnego zamku, które współdzielą dwie zwaśnione rasy elfów. Fabuła tomu w dużej mierze skupia się właśnie na owym konflikcie oraz relacjach nowej, elfiej bohaterki z dwójką protagonistów.

Pierwszy raz w serii otrzymujemy historię typowo "role-playową", tzn. skupiającą się na wewnętrznej fabule gry. Piętro, na którym sporo czasu spędzi główna para bohaterów jest polem walki pomiędzy Leśnymi i Mrocznymi Elfami. Kirito i Asuna muszą podjąć decyzję, po której stronie się opowiedzieć i wykonać serię zadań dla jednej z nich, aby ułatwić sobie dalszą drogę i, przy okazji, przeżyć niezapomnianą przygodę.

Sequel jest zbliżony poziomowi tomu pierwszego. Pomimo mniejszej liczby starć z przeciwnikami, samej akcji nie brakuje a intryga, która swój finał zapewne będzie miała w tomie następnym, zapowiada się interesująco. Cały wątek sojuszu z jedną z ras bardzo przypadł mi do gustu i przypomina to, co możemy zobaczyć w prawdziwych grach z gatunku mmorpg. Trochę szkoda jednak, że strony zostały przedstawione jednoznacznie jako złe lub dobre. Autor, co niestety ma w zwyczaju, po prostu przekombinował również z niektórymi wątkami, przez co ponownie pojawiły się nieścisłości.

Bohaterowie stoją na niezmiennym, dobrym poziomie, aczkolwiek były pojedyncze momenty, w których ich zachowanie było co najmniej dziwne i bezsensowne. Nowa bohaterka zbudziła moją sympatię, ale nic poza tym - nie jest specjalnie odkrywcza ani ciekawa. Ponadto, jej niemal ludzka empatia jest mocno naciągana i niewiarygodna. Nie rozumiem dlaczego pan Kawahara nie przedstawił jej jako zwykłego npcta z głębokim backstory. Przecież nie trzeba być człowiekiem, aby być lubianą postacią. O pozostałych bohaterach nadal niewiele wiemy, a szkoda. Niby się co chwila przewijają, ale nie grają żadnej specjalnej roli. Sprawa wygląda inaczej z głównym złoczyńcą, o którym mamy wręcz zerowe pojęcie. Według mnie, to świetny zabieg - czujemy, że facet we wszystkim macza swoje palce, nie wychylając się z cienia. Na jego wyjście z ukrycia będziemy musieli pewnie jeszcze poczekać, i dobrze, bo ma szansę okazać się dobrze przemyślanym i napisanym czarnym charakterem.

Zdecydowanie nie podobało mi się zakończenie tomu, w którym autor pominął przebieg sporego wydarzenia. W pierwszym tomie tego typu wątki ciągnęły się przez 2-3 rozdziały a tutaj podany został jedynie rezultat. Wygląda na to, że autorowi albo zabrakło czasu, albo poszedł na łatwiznę. Nowelka również wraca do standardowej objętości ~250 stron (dla porównania - tom pierwszy zawierał ich 370). Szkoda, gdyż widać, że autor czuje się lepiej, gdy dać mu więcej miejsca.

Podsumowując, tom drugi jest godną kontynuacją, chociaż w pracy autora nie widać większych postępów. Powiela wady poprzedniczki, ale nadrabia to wszystko ciekawą fabułą. Nie jest to może ten sam poziom co tom pierwszy, ale czytało mi się go równie przyjemnie.

Drugi tom SAO:Progressive jest bezpośrednią kontynuacją części poprzedniej. Historia tym razem zabiera nas na trzecie piętro podniebnego zamku, które współdzielą dwie zwaśnione rasy elfów. Fabuła tomu w dużej mierze skupia się właśnie na owym konflikcie oraz relacjach nowej, elfiej bohaterki z dwójką protagonistów.

Pierwszy raz w serii otrzymujemy historię typowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Każdy były czy obecny fan mangi i anime musiał słyszeć o głośnym swego czasu (patrząc na rankingi popularności również i teraz) serialu animowanym "Sword Art Online". Zdania co do jakości produkcji są mocno podzielone a oceny skrajne, chociaż recenzenci mają tendencje do bezlitosnej krytyki. Ja plasuję się gdzieś pośrodku, podobne odczucia mam również do papierowego pierwowzoru.

Ta recenzja nie dotyczy jednak serialu, a light novel o tytule: "Sword Art Online: Progressive". Seria "Progressive" jest siostrą bliźniaczką cyklu głównego "Sword Art Online", który to został zaadaptowany w formie anime. Historia została opowiedziana z perspektywy tego samego bohatera, akcja wykracza jednak poza oryginalną serię, przedstawiając nam zdarzenia, które pominięto we wcześniejszych książkach. Ciężko taki zabieg zaklasyfikować, jako spin-off, najłatwiej zatem powiedzieć, iż jest to rozszerzona wersja skupiająca się jedynie na nowych wątkach fabularnych.

Historia ponownie koncentruje się wokół Kirito - nieustraszonego czternastolatka przemierzającego samotnie wirtualne więzienie. Tym razem darowany nam został cały wstęp do przygód chłopaka - akcja zaczyna się miesiąc po rozpoczęciu gry, kiedy to gracze, zmęczeni czekaniem na odsiecz, postanawiają zakasać rękawy i sami ukończyć grę. W tym momencie nasz protagonista poznaje Asunę.

"Progressive" w porównaniu z oryginalną serią to niebo a ziemia. Historia napisana jest schludnie i widać poprawę autora od czasu chaotycznego oryginału. Wątki są połączone, tworząc spójną całość, bez większych przeskoków czasowych. Ponadto, książka jest po prostu ciekawa. Niektórych mogą znużyć przydługie przemyślenia bohaterów czy opisy poszczególnych opcji gry, mi jednak one zupełnie nie przeszkadzały. Cieszy również odpowiedni balans pomiędzy wartką akcją a momentami "relaksu". Prócz tego, poprawiony został wątek romantyczny, który w oryginale był zupełnie nieprzekonujący i stanowił sporą wadę.

Charaktery postaci zostały doszlifowane przez autora (bądź w dużym stopniu zmienione), dzięki czemu nabrały realizmu i wzbudzają większą sympatię u czytelnika. Pojawiają się nowe, interesujące postaci, jednak jest ich wciąż za mało jak na taki obszerny świat. Nie wszystkie również otrzymały wystarczająco dużo czasu, aby je bliżej poznać. Prócz dwójki protagonistów i dwóch nowych bohaterów nikt tak naprawdę nie wychodzi przed szereg i nie gra większej roli w całej fabule.

"SAO: Progressive" jest tytułem na 2-3 posiedzenia, ponieważ bardzo wciąga a cliffhangery proszą o przeczytanie jeszcze jednego rozdziału. Jednakże nie jest to książka idealna - historia (szczególnie pod koniec) staje się przewidywalna oraz występują drobne nieścisłości, lub nawet sprzeczności fabularne. Fabuła nie należy do tych "głębokich", ale za to należałoby raczej winić gatunek jakim są "light novels". Pomijając jednak te wady, powieść czyta się szybko i przyjemnie. Zdecydowanie polecam fanom oryginału oraz czytelnikom, którzy chcieliby dopiero rozpocząć przygodę z SAO.

Każdy były czy obecny fan mangi i anime musiał słyszeć o głośnym swego czasu (patrząc na rankingi popularności również i teraz) serialu animowanym "Sword Art Online". Zdania co do jakości produkcji są mocno podzielone a oceny skrajne, chociaż recenzenci mają tendencje do bezlitosnej krytyki. Ja plasuję się gdzieś pośrodku, podobne odczucia mam również do papierowego...

więcej Pokaż mimo to