-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2015-05-24
2015-02-02
Nie macie pojęcia od jak dawna szukam dobrych książek dziejących się u nas w Mrocznych Wiekach, a już w czasach przedchrześcijańskich to w ogóle. Niestety, ta książka dobra nie jest.
W fabule mamy dwa, w zasadzie nie związane ze sobą wątki. Zaczynający opowieść (jakaś 1/4 długości) motyw porwania kobiet z jednej wioski przez wsiurów z drugiej i nieporadnie napisane konsekwencje tego faktu. Cały rozdział sprawia wrażenie, jakby właściwa książka była za krótka i autor musiał coś dopisać. Tyle, że pewnie czas go cisnął i wziął jakąś XIX-sto wieczną opowiastkę i tylko z lekka przerobił.
Potem mamy opowieść ewidentnie zainspirowaną jakoby historycznym wydarzeniem wizyty św. Metodego u księcia Wiślańskiego. I to w zasadzie sprawia, że książka nie jest stratą papieru, choć jest to tylko mniej udolna kopia stylu Karola Bunscha.
Na końcu zaś (trzecia część książki) mamy nie wnoszący absolutnie nic opis dwudziestu lat uwięzienia księcia w ciasnej celi. Mam wrażenie, jakby autor chciał tu napisać nawrócenie poganina i ochrzczenie go "na obcej ziemi" jak przepowiedział to Metody. Ale w trakcie pisania...autor o tym zapomniał.
Co więcej książka nie tyle się kończy co po prostu urywa, nagle i bezsensownie.
Bohaterów mamy tutaj dwóch w zasadzie - Kocjana, paroba z pierwszego i końcówki ostatniego rozdziału, jak i kniazia Wisława. Niestety, miałka akcja i brak jakiegoś większego pomysłu sprawia, że nie mają oni prawie żadnego charakteru. Ot po prostu sobie są i coś tam robią, a my to w zasadzie tylko obserwujemy. Jedynie raz w ostatnim akcie Wisław błyska jakąś cechą, gdy nie pozwala sobą pomiatać jednemu z obowiązkowych w opowieściach z tego okresu wikingów.
Reszta bohaterów po prostu sobie jest, jako takie jednowymiarowe kartony. Zawsze prawie pozbawieni są opisów, charaktery mają nieokreślone, jedynie "imię" i/lub funkcję.
Napisałem "imię", bowiem autor bardzo (BARDZO!) oszczędnie używa imion słowiańskich. Jest ich może z pięć w całej powieści. Do reszty mamy osoby mające nawet nie tyle przezwiska...co nie wiadomo co. Jakieś Huby, Kołki, Sadła i tego typu bzdury.
Opisu obyczajów, czy kultury tu w zasadzie nie uświadczymy, a to co jest bardziej przypomina wiek XIX-sty, niż IX. Zresztą w ogóle realia przerosły chyba autora, mamy tu bowiem rycerstwo (sic) noszące zbroje na które składają się między innymi napierśniki.
Jedyne co jakkolwiek trzyma się kupy, to to co autor skopiował od Bunscha, czyli elementy obrony grodów. Choć i tu nie brakuje chyba błędów, jak np. stwierdzenie że Kraków był słabo bronionym grodem do zdobycia prawie z marszu...
Forma też nie zachwyca. Tak pod względem warsztatowym (określenia nie pasujące do okresu, błędy, powtórzenia, zmiany imion czy funkcji postaci) jak i wydawniczym. Okładki zdobią zdjęcia ze skansenów, nie wiadomo nawet czy wykorzystane za wiedzą i zgodą odpowiednich osób.
Podsumowując książka ta jest słabo napisaną, dość nudną kopią stylu Powieści Piastowskich, można jej jednak co nieco wybaczyć "bo na bezrybiu i raka się wpier...", poza tym to chyba debiut tego autora. A ma cień zadatków na dobrego pisarza, jak tylko popracuje nad sobą.
Nie mogę jej jednak z czystym sumieniem polecić nikomu...
Nie macie pojęcia od jak dawna szukam dobrych książek dziejących się u nas w Mrocznych Wiekach, a już w czasach przedchrześcijańskich to w ogóle. Niestety, ta książka dobra nie jest.
W fabule mamy dwa, w zasadzie nie związane ze sobą wątki. Zaczynający opowieść (jakaś 1/4 długości) motyw porwania kobiet z jednej wioski przez wsiurów z drugiej i nieporadnie napisane...
2014-08-12
Książka ta stanowi pierwszy znany mi przypadek ukazania Mrocznych Wieków jako powieści stricte dla młodzieży. Z jednej strony jest to świetny ruch, okres ten jest bowiem świetnym obszarem na snucie opowieści. Z drugiej, ta przynajmniej książka pozostawia zawód, ale o tym później.
Głównymi bohaterami książki, ułożonej w formie opowieści, jest trójka dzieci różnego pochodzenia - księżniczka (a konkretniej - córka jarla) wikingów przybyłych aby osiąść niedaleko Poznania, jako najemnicy Chrobrego; syn zaginionego woja oraz zbiegły niewolnik z Niemiec.
Pan Kruczek nie czyni z nich jednak drużyny w klasycznym tego słowa znaczeniu. Przez większość czasu nie są nawet razem, a wręcz zaryzykuje stwierdzenie - nie znają się. Dopiero pod koniec ich losy splatają się za sprawą intrygi jednego z niemieckich grafów nie chcących dopuścić do Zjazdu Gnieźnieńskiego.
Fabuła jest prosta i przyjemna, łatwa w śledzeniu i przejrzysta. Nie porusza się też w ślimaczym tempie, co czasem było bolączką dziecięcej procy, za co autorowi należy się plus.
Klimat opowieści wypada neutralnie. Z jednej strony czasem przyjemnie łechce opisami lasów i zwyczajów lechickich, z drugiej zaś - za bardzo popada w uwielbienie dla wikingów. Wiem, że teraz jest na nich moda, że wszędzie muszą być i wszyscy muszą opiewać jacy to nie byli wspaniali. Jest to jednak bzdura i nie omieszkam jej potraktować jako wady.
Skoro o wadach mowa, to do nich odnosiło się też moje wtrącenie ze wstępu, owa "druga strona". Ruszając bowiem okres Mrocznych Wieków, pan Tomasz kompletnie pominął kwestie pogańskie. Wszyscy co się tutaj odzywają są już chrześcijanami, mimo że od czasu chrztu minęło dopiero trzydzieści trzy lata.
Z drugiej jednak strony to może i lepiej, bowiem do tej pory nie kojarzę żadnego autora, który by wierzenia Słowiańskie opisał dobrze (a sporo tych co zrobili to źle, np. Dębski).
Forma książki jest poprawna, momentami wciągająca. Duże litery sprawiają, że czyta się ją szybko i dynamicznie, opisy zaś są dość barwne, choć miejscami dość ogólne.
Korekta momentami dała ciała, głównie w temacie przenoszenia dialogów do nowej linii, zdarza się to kilka razy i wybija człowieka z rytmu (zwłaszcza w pełnej walk drugiej połowie książki).
Zmarnowano też kilka stron na manierę zaczynania nowego rozdziału od prawej strony, choć tym razem nie będę miał tego za złe, bo przed każdym na lewej mamy ilustrację. Jest to więc jakkolwiek podyktowane.
Niestety, końcówka zdaje się pospieszona, zwłaszcza niezwykły zbieg okoliczności dzięki któremu odzyskano list cesarza. Upatruję w tym jednak nie zamysł autora a bzdurny wymóg wydawnictwa.
Podsumowując "Bitwa..." stanowi dobrą książkę dla młodzieży, ale średnią dla dorosłych. Możliwe jednak, że stanowi dopiero wprawkę autora i kolejne tomu, jeśli powstaną, zdołają podnieść jej poziom poprzez magię cyklu
Książka ta stanowi pierwszy znany mi przypadek ukazania Mrocznych Wieków jako powieści stricte dla młodzieży. Z jednej strony jest to świetny ruch, okres ten jest bowiem świetnym obszarem na snucie opowieści. Z drugiej, ta przynajmniej książka pozostawia zawód, ale o tym później.
Głównymi bohaterami książki, ułożonej w formie opowieści, jest trójka dzieci różnego...
2014-08-03
Recenzja odnosi się do drugiego tomu powieści "Ojciec i syn". Wydanie które mam jest zbiorcze i dość stare, dlatego ocenię samą treść i formę.
Drugi tom skupia się bardziej na relacjach pomiędzy Mieszkiem i Bolesławem, znacznie mniej miejsca i czasu poświęcając reszcie postaci. Wręcz pod koniec można odnieść wrażenie, że pan Karol zaczął lecieć po łebkach opowieści, zaczynając, lub tylko zaznaczając krótkie wątki.
Skoro to koniec wieńczy dzieło, to problem ten mocno psuje odbiór całości. Wydaje się, że Ojciec i Syn powinien być powieścią rozpisaną na trzy tomy, znacznie bardziej wypełnione fabułą, a mniej kolejnymi mijającymi datami.
Osobiście, jako niespełniony pisarz zastanawiam się też, jaka historia kryje się za postacią Krzesza. Młodszy brat Tarły znanego z "Dzikowego skarbu" w pierwszym tomie zapowiada się na jedną z głównych postaci, potem nagle ustępuje miejsca Jaskotelowi.
W tomie drugim zdaje się wręcz autorowi ciężarem, który pan Karol zrzuca z ramion szybko i brutalnie. Nie jestem pewny bo opis jest w tym miejscu dość niedbały, ale autor chyba nawet czyni go zdrajcą.
Zastanawiam się czy przypadkiem Krzesz nie był wzorowany na kimś bliskim panu Karolowi i z powodu poróżnienia między nimi postać została tak a nie inaczej potraktowana.
Zresztą Jaskotel też nagle zostaje z historii na szybko wykreślony.
Mając to powiedziane, relacje pomiędzy tytułowymi postaciami opisane są dobrze i wciągająco. Poznajemy obie strony powstałego konfliktu i kierujące nimi motywy.
Cierpi to jednak, podobnie jak opis obyczajów, klimatu i Polski tamtego okresu Mrocznych Wieków z powodu galopu autora po latach.
Podsumowując, opowieść nadal jest ciekawa i jeśli ktoś lubi tamten okres, to warto po nią sięgnąć. Stanowi jednak niesatysfakcjonujące zakończenie dobrej książki
Recenzja odnosi się do drugiego tomu powieści "Ojciec i syn". Wydanie które mam jest zbiorcze i dość stare, dlatego ocenię samą treść i formę.
Drugi tom skupia się bardziej na relacjach pomiędzy Mieszkiem i Bolesławem, znacznie mniej miejsca i czasu poświęcając reszcie postaci. Wręcz pod koniec można odnieść wrażenie, że pan Karol zaczął lecieć po łebkach opowieści,...
2014-07-23
Zacznę może od zaznaczenia, że książkę posiadam w innym wydaniu - zbiorczym, twardokładkowym z lat 60-tych. Dlatego odniosę się tylko do samej fabuły i treści (w końcu tłumaczeniem nie muszę się martwić :P)
Bunsch już w Dzikowym Skarbie udowodnił, że dobrze czuje się w mrocznych wiekach. Opowieść mu płynie, słowa następują naturalnie, bardzo dobrze uzupełniając nader zdawkowe informacje jakie znaleźć można w opracowaniach historycznych.
Księstwo Polskie na stronach "Ojca i syna" żyje, rozwija się, pełne jest cudnej natury i twardych ludzi wydzierających z niej tyle ile wlezie. Da się wyczuć, że jest to jeszcze dziki kraj, ale taki któremu przeznaczona jest wielkość, jeśli tylko stanie odpowiedniego władcy.
Na postaci samego władcy (znacznie bardziej niż Dzikowy Skarb), Mieszka Polanina skupia się ta powieść. Jest on jedyną w miarę regularnie przewijającą się postacią. Bardziej niż w tomie poprzednim pan Bunsch uczynił go istotą ludzką, nie zaś wrednym, wyrachowanym wyzyskiwaczem. Mieszko nadal z perspektywy innych twardym, skrytym władcą, poświęcone mu rozdziały ukazują targające nim emocje i wątpliwości, których chcąc utrzymać mir nie może podwładnym pokazać.
Jest to zabieg świetny, odbrązawia bowiem znaną z zajęć i książek historycznych postać.
Jednocześnie pięknie pokazuje, że "Ojciec i Syn" napisano prawie 70 lat temu, bowiem tam, gdzie współcześni autorzy odbrązowili by postać, po to aby wytarzać ją w gnoju (czego nie uniknął nawet taki geniusz pióra jak Jacek Komuda), pan Karol odbrązowił Mieszka po to, aby zahartować go z przedniej stali.
Obok księcia i stojącego mu w opozycji niemieckiego cesarza, oraz innych postaci historycznych, pojawiają się też takie mniej lub bardziej historyczne. Tu niestety pojawia się też zgrzyt.
Nie chodzi o ich kreację, bohaterów bowiem pan Bunsch zawsze kreował barwnych i wyrazistych. Bardziej o dziwne, nieskładne ich traktowanie.
Zaczynamy bowiem śledzić losy Krzesza, brata znanego z poprzedniego tomu Tarły, tylko po to aby po pół setce stron zacząć nagle podążać za nową postacią Jaskotela, książęcego ulubieńca i nagle to on zaczyna grać pierwsze skrzypce.
Jest to dziwne, choć możliwe, że wypływające z połowy XX wieku zachowanie. Być może miało to nawiązywać do maniery przedstawień teatralnych, w których nie mam wybory kogo na scenie oglądamy, a był ten kto dla fabuły ważniejszy?
Trudno stwierdzić...
Z wieku powieści niemal na pewno wynika jedyna zawada formy, jaką wychwyciłem. Otóż pan Karol manierą typową dla tamtego okresu (zapewne w nawiązaniu do sposobu snucia wieczornych opowieści) w sytuacjach nagłych, dramatycznych i dynamicznych zmienia nagle narracje z przeszłej na teraźniejszą.
Być może jest to efekt przyzwyczajenia, ale mnie to wytrącało z klimatu i nurtu opowieści.
Reszcie formy nie mam nic do zarzucenia. Anachronizmy są częste, ale nie nachalne, opisy barwne i mocno plastyczne, tak w sielankowych okolicznościach przyrody jak i bitwie. Być może przemawia przeze mnie conanowe przyzwyczajenie i młodzieńcza porywczość, ale opisów walk jest jednak trochę za mało...
W każdym razie książka jest zdecydowanie warta polecenia, tak jako powieść historyczna, obyczajowa, czy nawet przygodowa. Wciąga i potrafi skutecznie zachęcić do przerzucania stron.
Ba, miejscami nawet może pełnić rolę thrillera politycznego... :)
Zacznę może od zaznaczenia, że książkę posiadam w innym wydaniu - zbiorczym, twardokładkowym z lat 60-tych. Dlatego odniosę się tylko do samej fabuły i treści (w końcu tłumaczeniem nie muszę się martwić :P)
Bunsch już w Dzikowym Skarbie udowodnił, że dobrze czuje się w mrocznych wiekach. Opowieść mu płynie, słowa następują naturalnie, bardzo dobrze uzupełniając nader...
Zabierałem się do tej powieści jak pies do jeża. Zaciekawił mnie sam tytuł jak i tematyke, później poczytałem co nieco o całym cyklu. W końcu wziąłem się za lekturę... i odpadłem po pięciu stronach.
W końcu, w bólach, z trudem i niechętnie postanowiłem do niej wrócić i po prostu wygrać potyczkę jaką mi postawiła.
Zajęło mi to trzy miesiące i przeczytanie po drodze kilku innych powieści, ale w końcu dałem rade.
Powodem takich trudności jest język wybrany przez autora. Całość książki, nie tylko dialogi, ale nawet opisy są pisane archaizmami. Do tego nie ma w tej powieści żadnych objaśnień, żadnych przypisów. Sam musisz się domyślić co to znaczy "trykac", co to są "susyny" albo co znaczy "lelum". W dodatku mam wrażenie jakby na jednej stronie tej powieści zawarto więcej treści, niż na całych kartkach konkurencji.
Zapewne wobec tego dziwicie się, czemu tak wysoka ocena? Otóż, fabuła i opowiedziana historia są całkiem dobre, w realia przedstawione w cudownie barwny sposób. Pan Antonii chyba najlepiej ze znanych mi pisarzy czuje się przewodnikiem po Mrocznych Wiekach, pokazując nam tak walne jak i drobne wydarzenia, radość i dramat, normalność i nietypowość z tamtego czasu.
Nie we wszystkim się z nim zgadzam, inaczej postrzegam ten okres, zwłaszcza u nas, ale płynności i barwności opowieści nie można mu odmówić.
Ciekawie zaprezentował też tytułowego Bolesława. Jest to już trzecia wersja tej postaci, którą czytam i druga jego relacji z Mieszkiem I. Wydaje mi się, że przedstawione zostały one równie dobrze jak u pana Bunscha, za to lepiej niż u Grabskiego.
Niestety pan Antonii nie uniknął kilku grzechów typowych dla autorów opowieści z tego okresu. Jednym jest stała matryca wojów, drużynników i władców. Wszyscy są "rośli, barczyści/rozrośnięci i wybujali w górę". Szczególnie zabawnie to w ostatniej części książki widać, gdzie wszystkie opisywane postacie takie są, co do jednej.
Drugim błędem jest lenistwo w nazewnictwie. Mamy więc tu całe rzesze Rzepów, Gzów, Jemiołek itd itp.
Mimo ciężkiego języka, powieść ta jest zaskakująco barwna w opisach, "tłusta", wręcz gotowa po ekranizację. Po prawdzie na podstawie "Puszczy" i "Ojca i syna" Bunscha można by sklecić naprawdę świetny film/serial historyczny.
Podsumowując książka ta jest warta przeczytania dla osób lubujących się w Mrocznych Wiekach, wikingach i wojach. Tylko oni raczej są w stanie przebić się przez mur archaizmów jakim otoczone są skarby dobrej historii
Zabierałem się do tej powieści jak pies do jeża. Zaciekawił mnie sam tytuł jak i tematyke, później poczytałem co nieco o całym cyklu. W końcu wziąłem się za lekturę... i odpadłem po pięciu stronach.
więcej Pokaż mimo toW końcu, w bólach, z trudem i niechętnie postanowiłem do niej wrócić i po prostu wygrać potyczkę jaką mi postawiła.
Zajęło mi to trzy miesiące i przeczytanie po drodze kilku...