rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Powieść intrygująca, choć tak naprawdę dużo bardziej ją cenię za światotwórstwo i klimat, niż za jakość fabularną. Czytało się przyjemnie i gładko, pozwala oderwać się od rzeczywistości i chętnie sięgnę po drugi tom.

Powieść intrygująca, choć tak naprawdę dużo bardziej ją cenię za światotwórstwo i klimat, niż za jakość fabularną. Czytało się przyjemnie i gładko, pozwala oderwać się od rzeczywistości i chętnie sięgnę po drugi tom.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugie starcie z Neilem Gaimanem i druga doza świetnej literatury. Po "Księdze Cmentarnej" poprzeczka była już zawieszona, więc teraz pozostało ją tylko coraz wyżej podnosić.

"Chłopaków Anansiego" połknąłem w jeden dzień. "połknąłem", bo "przeczytałem" to naprawdę złe słowo. W Gaimanie zacząłem dostrzegać swego mistrza. Ilość czarnego humoru i ironii, a także idealna forma podawania go jest tym, co właśnie sam chciałbym osiągnąć w pisarskim rzemiośle.

O czym jest ta książka? Chyba nie ma sensu opisywać tego samego, co poprzednicy, którzy zrobili to idealnie. Ja mogę tylko dodać, że dzięki niej połknąłem haczyk i zbliżam się coraz bliżej do powierzchni zwanej "Amerykańskimi Bogami". Jestem oczarowany.

Drugie starcie z Neilem Gaimanem i druga doza świetnej literatury. Po "Księdze Cmentarnej" poprzeczka była już zawieszona, więc teraz pozostało ją tylko coraz wyżej podnosić.

"Chłopaków Anansiego" połknąłem w jeden dzień. "połknąłem", bo "przeczytałem" to naprawdę złe słowo. W Gaimanie zacząłem dostrzegać swego mistrza. Ilość czarnego humoru i ironii, a także idealna forma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Żołnierze Kosmosu" to książka legenda. Pierwszy przedstawiciel podgatunku militarnego science fiction. Dzieło dość kontrowersyjne, wielokrotnie posądzane o propagowanie przemocy i wojen, jednak o dziwo jest wręcz przeciwnie.

Heinlein pokazuje nam świat, gdzie pełnię praw obywatelskich posiadają tylko ludzie, którzy odbyli ochotniczą służbę wojskową. Głównym bohaterem jest Johnny Rico, absolwent collage'u. Wraz z przyjacielem postanawia zaciągnąć się do wojska, wbrew zdaniu swego ojca.

Rico dostaje się do Piechoty Zmechanizowanej, która odgrywa pierwsze skrzypce w każdym starciu z wrogiem. Z głównym bohaterem poznajemy znoje morderczego treningu, mającego na celu zrobić z żołnierzy maszyny do zabijania. Jednak gdzieś w tle wciąż pobrzmiewają słowa byłego wykładowcy etyki.

Heinlein bardzo często poświęca kilka stron esejowi dotyczącemu człowieczeństwa i ukazuje swe zdanie na temat wojen. Niestety, pierwsze wydanie, czyli "Kawaleria Kosmosu", zostało strasznie pocięte przez polskiego wydawce, przez co książka została okropnie spłycona i straciła swój antymilitarny wydźwięk.

Od siebie szczerze polecam.

"Żołnierze Kosmosu" to książka legenda. Pierwszy przedstawiciel podgatunku militarnego science fiction. Dzieło dość kontrowersyjne, wielokrotnie posądzane o propagowanie przemocy i wojen, jednak o dziwo jest wręcz przeciwnie.

Heinlein pokazuje nam świat, gdzie pełnię praw obywatelskich posiadają tylko ludzie, którzy odbyli ochotniczą służbę wojskową. Głównym bohaterem jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zabijcie Odkupiciela" jest powieścią, która popłynęła na nowej fali science fiction. Jej akcja to niedaleka przyszłość, gdzie postęp technologiczny jest praktycznie znikomy. Drukarczyk skupił się tutaj na naukach o ludziach - socjologii i teologii. Jak mu to wyszło? Rewelacyjnie.

Grzegorz Drukarczyk pisze naprawdę wyśmienicie. Lekko, bez zbędnych przestojów, a akcja jest ciągle tak samo ciekawa. Kiedy odkładałem książkę od razu żałowałem, że nie mogę czytać jej dalej. Świetnym smaczkiem są przemyślenia w niej zawarte, które o dziwo znalazły dla siebie miejsce w takiej tematyce.

Na pierwszych stronach poznajemy sytuację, jaka aktualnie panuje w Mieście. Awaria w elektrowni, której nie można usunąć bez osób trzecich, nazywanych Świetlikami. Są to ochotnicy, udający się do samego reaktora, by za opłatą wystawić się na działanie śmiertelnego promieniowania i doprowadzić roboty naprawcze na miejsce awarii.

W kolejnym rozdziale pojawia się główny bohater całej historii, Schizo. Jest on kloszardem. Autor zastosował tutaj ciekawy zabieg, ponieważ ludzi normalnie pracujących ustawił w inteligenckiej hierarchii na samym dole, jako osoby, które wykonują syzyfową i bezsensowną pracę, a kloszardów umieścił na samym jej szczycie, jako osoby oświecone. "Ostatni będą pierwszymi."

Bohater stosunkowo szybko dowiaduje się o powrocie Odkupiciela na naszą Ziemię, który jest ogłaszany słowami: "Chrystus powrócił, sukinsyny! Sukinsyny, słyszycie, powrócił nasz Chrystus!". Co ciekawsze, są to słowa księży, więc widzimy łamanie przez nich pewnej bariery słownej i brak szacunku do ludzi.

Pewne wydarzenia doprowadzają do tego, że Schizo dostaje robotę Świetlika, jako osoba, która już tam była i zna drogę. Co tam ujrzy? Przeczytajcie już sami.

"Zabijcie Odkupiciela" jest powieścią, która popłynęła na nowej fali science fiction. Jej akcja to niedaleka przyszłość, gdzie postęp technologiczny jest praktycznie znikomy. Drukarczyk skupił się tutaj na naukach o ludziach - socjologii i teologii. Jak mu to wyszło? Rewelacyjnie.

Grzegorz Drukarczyk pisze naprawdę wyśmienicie. Lekko, bez zbędnych przestojów, a akcja jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na pierwsze moje starcie z Gaimanem wybrałem jedną z jego gorszych książek, aby wolnymi kroczkami dojść do jego opus magnum, którym według wielu jest powieść "Amerykańscy Bogowie". Czy się potknąłem? Nie.

Pomimo, że "Księga Cmentarna" dostaje słabsze oceny od innych książek Gaimana, wciąż jest rewelacyjną powieścią na poziomie, do którego wielu chciałoby wciąż doskoczyć. Męczącym jednak faktem było to, że "Księga Cmentarna" jest kierowana do młodszego odbiorcy, a naiwność niektórych wątków fabularnych aż kuła w oczy.

Całość podzielona jest na opowiadania ułożone chronologicznie, których akcja ma miejsce w różnych okresach dzieciństwa głównego bohatera. Czy ten zabieg wyszedł pisarzowi na dobre? Uważam, że tak, ponieważ rozwałkowanie tego do formy powieści byłoby ewidentnym strzałem w kolano. Spore przestoje i po prostu lanie wody. A na to Gaiman pozwolić sobie nie mógł.

"Księga Cmentarna" zaskoczyła mnie pomysłem. Osobiście nie wpadłbym na pomysł, aby wszystko kręciło się wokół małego chłopca wychowywanego przez duchy. I mordercy, od lat czyhającego na jego życie.

Książka jest na tyle krótka, że infantylność niektórych opowiadań jest kwestią raczej kosmetyczną, bo całość czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie i połknąłem ją w jeden dzień. W pełni zasłużone 7/10, a ja już zacieram ręce na myśl o kolejnym spotkaniu z Gaimanem.

Na pierwsze moje starcie z Gaimanem wybrałem jedną z jego gorszych książek, aby wolnymi kroczkami dojść do jego opus magnum, którym według wielu jest powieść "Amerykańscy Bogowie". Czy się potknąłem? Nie.

Pomimo, że "Księga Cmentarna" dostaje słabsze oceny od innych książek Gaimana, wciąż jest rewelacyjną powieścią na poziomie, do którego wielu chciałoby wciąż doskoczyć....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Żyć znaczy umrzeć" to jedna z książek, które wygrałem w konkursie wydawnictwa SQN. Jako fan Metalliki zacierałem rączki, by tylko się za to zabrać. I poślizgnąłem się.

Książka jest pisana jak jeden długi artykuł do gazety. Plus? Chwilowy. Po pewnym czasie styl staje się okropnie nużący i chcemy jak najszybciej tę książkę skończyć, aby już więcej nie mieć z nią nic do czynienia. Wiedząc, że jeśli ją odłożę na później, to więcej nie wezmę jej do rąk, musiałem skończyć.

W samej treści widać ogromne przygotowanie autora do napisania biografii. Liczne wywiady, jakie przeprowadził z członkami rodziny Burtonów czy przyjaciółmi i znajomymi Cliffa mówią same za siebie. Ze smutkiem jednak stwierdzam, że to właśnie cytaty innych ludzi są najlepszymi momentami w książce.

W pewnym momencie staje się irytujący fakt, że książka jest pisana z kolan. Wszyscy opiewają Cliffa jako genialne dziecko, człowieka-wzór i masę innych chwalebnych epitetów. Niby nie powinno się źle mówić o zmarłych, ale, do cholery, to jest biografia. Powinno być wszystko tak jak było. Fakty bez owijania w bawełnę.

Bardzo miło czytało mi się analiz krążków nagranych jeszcze za życia Burtona, podczas gdy mocarne riffy leciały z moich głośników. Odczuwało się znajomość tematu przez autora.

Kolejnym plusem jest to, że biografia nie urwała się w momencie śmierci Cliffa. Został napisany jeszcze rozdział o echu, jakie pozostawił po sobie. A wybrzmiewa ono dotąd, chociażby w jego utworach.

Ode mnie ocena 6/10. Ocena spadła o oczko w dół przez styl autora.

"Żyć znaczy umrzeć" to jedna z książek, które wygrałem w konkursie wydawnictwa SQN. Jako fan Metalliki zacierałem rączki, by tylko się za to zabrać. I poślizgnąłem się.

Książka jest pisana jak jeden długi artykuł do gazety. Plus? Chwilowy. Po pewnym czasie styl staje się okropnie nużący i chcemy jak najszybciej tę książkę skończyć, aby już więcej nie mieć z nią nic do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ozzy Osbourne, jedna z najbardziej kontrowersyjnych osób lat '70. Niesamowity muzyk, który dogonił swoje marzenia, by później przejechać się na konsekwencjach związanych z prowadzeniem gwiazdorskiego trybu życia.

Któż może powiedzieć coś więcej o Ozzym niż sam Ozzy? Opisuje on swoje życie od wczesnego dzieciństwa, poprzez pierwsze prace jakich się chwytał, by skończyć na czasach dzisiejszych, kiedy to jako dojrzały muzyk i człowiek z politowaniem patrzy na swoje wyczyny.

Osbourne jest postacią na tyle niesamowitą i charyzmatyczną, podczas zgłębiania jego losów wielokrotnie wybuchałem śmiechem, zwracając tym uwagę osób jadących ze mną komunikacją. Jednakże poza samym wesołym wydźwiękiem całej książki, jesteśmy także świadkami bólu, który towarzyszył odejściu osób ważnych w życiu Ozzy'ego.

Czy książkę warto przeczytać? Zdecydowanie tak. Nie jest tylko dla samych fanów, ale również dla ludzi, którzy chcą się zapoznać z ikoną popkultury lat '70 i '80, bo nią bez wątpienia Ozzy Osbourne jest.

Ozzy Osbourne, jedna z najbardziej kontrowersyjnych osób lat '70. Niesamowity muzyk, który dogonił swoje marzenia, by później przejechać się na konsekwencjach związanych z prowadzeniem gwiazdorskiego trybu życia.

Któż może powiedzieć coś więcej o Ozzym niż sam Ozzy? Opisuje on swoje życie od wczesnego dzieciństwa, poprzez pierwsze prace jakich się chwytał, by skończyć na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Roger Zelazny bez wątpienia zasłużył na zaliczenie go do kanonu literatury fantasy. "Dziewięciu Książąt Amberu" było moim pierwszym spotkaniem z tym autorem, jednakże zaliczam czas spędzony przy tej powieści za bardzo udany.

W "Kronikach Amberu" jesteśmy świadkami wielkiej rodzinnej intrygi. Król krainy zniknął. Dziewięciu jego synów stara się zająć jak najdogodniejszą pozycję podczas walki o tron.

Głównego bohatera poznajemy w momencie, gdy budzi się on w szpitalu po wypadku, który mógł zakończyć się jego śmiercią. Cierpi na amnezję. Jak nietrudno się domyślić, ucieka stamtąd i stara się odnaleźć osobę, która opłacała jego leczenie.

Po dość wczesnym wydaniu książki, jestem skłonny wysnuć hipotezę, że to właśnie Zelazny rozpropagował motyw amnezji w fantastyce.

Należy jeszcze pamiętać, że Roger Zelazny należy do tych pisarzy, którzy muszą nas przez fabułę przeprowadzić za rączkę, bo inaczej będziemy książką rzucać o ścianę i zjadać swoje zęby ze złości. Przypomina mi to niesamowicie wielbionego przeze mnie autora - Gene Wolfe'a.

Chciałbym napisać coś więcej o tej książce, jednak jest ona na tyle krótka, że każde słowo będzie dość istotnym spoilerem. Od siebie polecam.

Roger Zelazny bez wątpienia zasłużył na zaliczenie go do kanonu literatury fantasy. "Dziewięciu Książąt Amberu" było moim pierwszym spotkaniem z tym autorem, jednakże zaliczam czas spędzony przy tej powieści za bardzo udany.

W "Kronikach Amberu" jesteśmy świadkami wielkiej rodzinnej intrygi. Król krainy zniknął. Dziewięciu jego synów stara się zająć jak najdogodniejszą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Anima Vilis" jest pierwszą książką Krzysztofa Dąbrowskiego, z którą miałem do czynienia. Według portalu Gildia, ten pisarz był stawiany przez recenzentów obok takich mistrzów jak Poe, Masterton i Mrożek. Czy słusznie? O tym kawałek niżej.

Jedną z rzeczy, jakich nie można odmówić Dąbrowskiemu, jest oryginalność. Po samym opisie zapaliła mi się lampka zaciekawienia, jednak wciąż nie byłem pewny co mnie czeka. Może to i lepiej.

Głównym motywem przewijającym się przez większość opowiadań, jest reinkarnacja. Już w pierwszy opowiadaniu stanowi naprawdę ważny element fabuły. Inne teksty noszą w sobie znamiona wielkiej wyobraźni autora oraz tego, że śmiało zapuszcza się w te szalone miejsca umysłu.

Zombie w świecie dzikiego zachodu? Żaden problem! Inwazja kosmitów, jakiej jeszcze nie było? Pestka! To właśnie głównie za oryginalność warto sięgnąć po ten zbiór.

Mimo wszystko przez wspomnienie o takich mistrzach literatury jak ci wyżej wymienieni, opinia podstawa nogę książce, bo nakierowuje nas na zbyt wysokie wymagania co do niej.

Warto wspomnieć o piórze Krzysztofa Dąbrowskiego, które jest lekkie i całkiem przyjemnie się czyta. Mimo to widać, że wciąż musi nieco popracować nad warsztatem. Być może wtedy wyda coś, co naprawdę będzie można porównać do Mastertona czy Poego.

"Anima Vilis" jest pierwszą książką Krzysztofa Dąbrowskiego, z którą miałem do czynienia. Według portalu Gildia, ten pisarz był stawiany przez recenzentów obok takich mistrzów jak Poe, Masterton i Mrożek. Czy słusznie? O tym kawałek niżej.

Jedną z rzeczy, jakich nie można odmówić Dąbrowskiemu, jest oryginalność. Po samym opisie zapaliła mi się lampka zaciekawienia, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli czytaliście moje poprzednie opinie, to nie będzie dla was zaskoczeniem, że początek powieści ponownie jest strasznie chaotyczny, a czytelnik rzucony w sam wir wydarzeń.

W głowie młodego Severiana znajduje się tylko wojna. Podjął decyzję o przyłączeniu się do wojsk, przez co później zasłużył na przydomek "Severian Kulawy". W końcu poznaje też ostateczny cel swej podróży i robi wszystko, aby do niego dotrzeć. I dociera.

Bardzo ciekawą rzeczą jest to, że Gene Wolfe nie traktuje się jako pisarz tej powieści, tylko w dodatkach, które są na końcu każdej książki, nazywa się tłumaczem. Tak, zdecydowanie dzięki temu cytat: "Pisarz jest tłumaczem nieistniejących jeszcze języków." nabiera kolorytu i uderza z pełną mocą.

A o czym są te dodatki? O świecie Severiana, o różnych zagadnieniach językowych, o jednostkach miary. Czyli wszystko z czym możemy mieć kłopot podczas czytania. W końcu kto z nas od samego początku wiedział, że "wachta" to "dziesiąta część nocy, a więc w przybliżeniu godzinę i piętnaście minut."

Tak więc dotarliśmy do końca przygody Severiana. Lecz może to dopiero początek?

Jeśli czytaliście moje poprzednie opinie, to nie będzie dla was zaskoczeniem, że początek powieści ponownie jest strasznie chaotyczny, a czytelnik rzucony w sam wir wydarzeń.

W głowie młodego Severiana znajduje się tylko wojna. Podjął decyzję o przyłączeniu się do wojsk, przez co później zasłużył na przydomek "Severian Kulawy". W końcu poznaje też ostateczny cel swej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niewątpliwe słowa z końca "Cienia Kata" oraz "Pazura Łagodziciela" idealnie pasują do opisania całej "Księgo Nowego Słońca".

"Tutaj przerywam. Jeżeli nie zechcesz pójść ze mną dalej, czytelniku, nie będę miał ci tego za złe, gdyż niełatwa to droga."

Tak, zdecydowanie "niełatwa to droga". Tym bardziej, że początek książki znów wprowadza chaos w nasze głowy i tak naprawdę nie mamy pojęcia o co znów chodzi.

Severian dotarł w końcu do celu swej podróży, Thraxu, jednak nie jest to kres całej drogi, a jedynie chwilowa przystań. Zaraz po przybyciu otrzymał tytuł Liktora i od razu wziął się do pracy. Władze w mieście nie miały pojęcia o egzekucjach, więc wszyscy byli stłoczeni w lochach Wieży Matachina, które stricte lochami nie były. Ot opadający korytarz z łańcuchem przybitym do obu ścian, do którego przykuci byli więźniowie.

Po małym incydencie na przyjęciu u archonta, Severian postanawia uciec i tak jego wędrówka rozpoczyna się na nowo. Wciąż poszukuje swego miejsca w świecie i odpowiedzi na to, kim jest.

"Księga Nowego Słońca" jest niepodważalnym dowodem, że Gene Wolfe zasłużył na stworzenie nowego gatunku w literaturze - science fantasy.

A jeśli niełatwa droga wam niestraszna, to czekają was kolejne bezsenne noce.

Niewątpliwe słowa z końca "Cienia Kata" oraz "Pazura Łagodziciela" idealnie pasują do opisania całej "Księgo Nowego Słońca".

"Tutaj przerywam. Jeżeli nie zechcesz pójść ze mną dalej, czytelniku, nie będę miał ci tego za złe, gdyż niełatwa to droga."

Tak, zdecydowanie "niełatwa to droga". Tym bardziej, że początek książki znów wprowadza chaos w nasze głowy i tak naprawdę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem to opowiadanie blisko półtorej roku temu, a moje wrażenia po nim są wciąż świeże, jakbym zrobił to wczoraj. Nie ma się co rozpisywać, to jest po prostu Gene Wolfe. Jeden z absolutnych mistrzów fantastyki.

Bohaterem tego tekstu jest człowiek o bardzo niejasnej przeszłości. Budzi się w jakimś ogarniętym zimą świecie i odkrywa, że urządzenie, które ma przy sobie, potrafi zapamiętać jego słowa. Od tego momentu prowadzi swój dziennik.

Jest to naprawdę krótkie dzieło, więc nie ma sensu pisanie dłuższej opinii. Naprawdę zachęcam do przeczytania i wyrobienia sobie swojej.

Przeczytałem to opowiadanie blisko półtorej roku temu, a moje wrażenia po nim są wciąż świeże, jakbym zrobił to wczoraj. Nie ma się co rozpisywać, to jest po prostu Gene Wolfe. Jeden z absolutnych mistrzów fantastyki.

Bohaterem tego tekstu jest człowiek o bardzo niejasnej przeszłości. Budzi się w jakimś ogarniętym zimą świecie i odkrywa, że urządzenie, które ma przy sobie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mało jest książek, których kontynuacje byłyby równe poprzedniczce, a jeszcze jest mniej, które by ją przebijały. Jednak "Pazur Łagodziciela" należy właśnie do tej drugiej grupy.

Po chaotycznym zakończeniu "Cienia Kata", w której cała drużyna się nagle rozpada, dostajemy znów mocno pogmatwany początek. Nie jest to kontynuacja wątku w tym samym uciętym miejscu. Nie wiemy, dlaczego teraz jest tak, a nie inaczej. Ale z odrobiną cierpliwości dowiemy się.

W "Księdze Nowego Słońca" swoją uwagę zwracają rysy psychologiczne postaci. Świetnie widać, że Gene Wolfe spędził przy ich tworzeniu sporo czasu i idealnie je opracował. Tym sposobem otrzymujemy postacie nietuzinkowe, z których żadna nie jest irytująca.

Droga młodego Severiana trwa dalej. Teraz już poza murami niezniszczalnego miasta Nessus podąża na północ, ku miejscu swego wygnania. Lecz cóż to byłaby za droga, gdyby nie stanęło na niej wiele przeszkód? No właśnie. Żadna.

Gene Wolfe ponownie serwuje nam spacerek za rękę z przewodnikiem, gdzie żadne domyślanie się dalszej części przygody nie ma sensu. Wolfe i tak zrobi to inaczej, po swojemu. Co oczywiście nie znaczy, że źle! W żadnym przypadku! Mimo wszystko dla niektórych osób może stać się to odrobinę denerwujące, bo przyzwyczajeni jesteśmy do prostej konstrukcji fabuły, pełnej schematów i podobnych rozwiązań.

A jeśli o rozwiązaniach mowa, to po lekturze "Księgi Nowego Słońca" otworzyły mi się oczy na wcześniej przeczytane powieści. Naprawdę byłem w szoku, że Gene Wolfe jest tak słabo w Polsce znany, a autorzy czerpiący garściami z jego twórczości podbijają nasz krajowy rynek.

Podsumowując, dostajemy jeszcze więcej Severiana i jeszcze więcej nietuzinkowości. Jest to książka inna niż wszystkie, a przez niewinne "inspiracje" wielu pisarzy - taka sama jak inne. Gene Wolfe wciąż serwuje nam podróż w towarzystwie Severiana. Podróż w głąb naszego umysłu.

Mało jest książek, których kontynuacje byłyby równe poprzedniczce, a jeszcze jest mniej, które by ją przebijały. Jednak "Pazur Łagodziciela" należy właśnie do tej drugiej grupy.

Po chaotycznym zakończeniu "Cienia Kata", w której cała drużyna się nagle rozpada, dostajemy znów mocno pogmatwany początek. Nie jest to kontynuacja wątku w tym samym uciętym miejscu. Nie wiemy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli miałbym nazwać jakąś książkę fantasy "odchamiaczem", z pewnością ten tytuł przypadłby "Księdze Nowego Słońca" autorstwa Gene Wolfe'a. Jej wszystkie części naszpikowane są metaforami, przemyśleniami bohatera i długimi dywagacjami filozoficznymi.

Głównym motywem KND jest droga. Główny bohater wyrusza w podróż, która zmienia jego pogląd na świat. Mamy do czynienia z naprawdę rewelacyjną dynamiczną postacią.

"Księga Nowego Słońca" jest pisana w formie pamiętnika Severiana, którego pamięci nie umyka nic. Z łatwością może przypomnieć sobie każdy szczegół ze swojego życia, a nieraz nawet może się we wspomnienia "wchłaniać".

"Cień Kata", pierwsza część cyklu, rozpoczyna się bardzo chaotycznie. Nie ma tu mowy o lekkim wstępie, jesteśmy od razu rzucani na głęboką wodę. Ale jaką wodę!

Co prawda pierwsze kilka rozdziałów było istną mordęgą, to cały czas uwagę przykuwał klimat powieści. Z łatwością można było się wczuć w lekko mroczny klimat całej konfraterni, jednak równie łatwo można się było w tym po prostu zgubić. Przypomina to trochę jedzenie mdłego w smaku cukierka tylko po to, by dostać się do świetnego nadzienia.

Właśnie, konfraternia. Gene Wolfe opisał pokrótce funkcjonowania zakonów z Cytadeli, miejsca, które w Nessus jest przystanią dla Autarchy, władcy całej krainy.

Zgromadzenie Poszukiwaczy Prawdy i Skruchy, czyli kaci, opisani są rewelacyjnie. Oczami Severiana poznajemy całą strukturę i funkcjonowanie bractwa, które w tym świecie nie zostało przedstawione jako rzecz negatywną. Wręcz przeciwnie. W większości powieści możemy się spotkać ze stereotypem, że kat jest kimś złym, bo zabija. Wolfe pokazuje nam zwykłą osobę, która po prostu robi co się im każe. Nic mniej, nic ponadto. Tak jak zwykły specjalista. To inni ludzie są opisani jako potwory, które rzucają swoich bliźnich w kacią paszczę z byle jakiego powodu. Na ten fakt wskazuje jeszcze nazywanie więźniów "klientami" oraz traktowanie ich z godnością.

To może o postaci słów kilka. Severian początkowo jest dopiero uczniem, jednak jesteśmy świadkami jego inicjacji do samego bractwa. Rzecz jasna żadna powieść nie może się obejść bez jakiegoś zwrotu w życiu głównego bohatera. Młody kat staje się świadkiem ekshumacji ciała w Nekropolii i ratuje jednego ze sprawców przed niechybną śmiercią.

Zakończenie całej "Księgi Nowego Słońca" poznajemy praktycznie już na samym początku, ale nie zmniejsza to radości z czytania, wręcz przeciwnie, chcemy jak najszybciej dotrzeć do samego końca.

"Cień Kata" oraz jego kontynuacje zdecydowanie nie są powieścią dla wszystkich. Ilość metafor i dywagacji jest ogromna, a czytelnik przyzwyczajony do współczesnej Fabrykowej papki może przez to nie przebrnąć. Ale jeśli wam to nie przeszkadza i przebrniecie przez te kilkadziesiąt stron, to cała historia spędzi wam sen z powiek.

Jeśli miałbym nazwać jakąś książkę fantasy "odchamiaczem", z pewnością ten tytuł przypadłby "Księdze Nowego Słońca" autorstwa Gene Wolfe'a. Jej wszystkie części naszpikowane są metaforami, przemyśleniami bohatera i długimi dywagacjami filozoficznymi.

Głównym motywem KND jest droga. Główny bohater wyrusza w podróż, która zmienia jego pogląd na świat. Mamy do czynienia z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Możecie mi wierzyć lub nie, ale zaraz po przeczytaniu "Insygniów Śmierci", co nastąpiło dwa dni po premierze, rozmyślałem jak napisać list do Rowling. W jakiej sprawie? Rzecz jasna napisania tych wszystkich historii wymienionych w książce i wydania tego. Jako 11-letnie dziecko darłem sobie włosy z głowy, że nie znam na tyle angielskiego, by to zrobić.

Wyobraźcie sobie moją radość, kiedy pod choinką znalazłem właśnie tę oto książkę. "Baśnie Barda Beedle'a". Tak, to była książka, która tak naprawdę zamknęła całe moje dzieciństwo jeśli chodzi o literaturę.

Pamiętam, że nie mogłem zasnąć, póki nie przeczytałem wszystkich historii. Czy to zaspokoiło moją potrzebę? Ze szczerością powiem - tak.

Niestety nie mogę ocenić tej książki pod względem merytorycznym i ogólnej treści, jednak ze względu na sentyment oraz moją radość wystawiam maksymalną ocenę.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale zaraz po przeczytaniu "Insygniów Śmierci", co nastąpiło dwa dni po premierze, rozmyślałem jak napisać list do Rowling. W jakiej sprawie? Rzecz jasna napisania tych wszystkich historii wymienionych w książce i wydania tego. Jako 11-letnie dziecko darłem sobie włosy z głowy, że nie znam na tyle angielskiego, by to zrobić.

Wyobraźcie sobie moją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W końcu dotarliśmy do "Nawałnicy Mieczy". Tomu, który uważam za najlepszą do tej pory część całej "Pieśni Lodu i Ognia". Rozwiązanie masy wątków, zagadki nurtujące od pierwszego tomu w końcu przestają nurtować. Śmiało mogę nazwać tę część istnym punktem kulminacyjnym.

Czas na "Krew i złoto".

Cała akcja w książce nabrała już szaleńczego tempa. Każdy ogląda się co chwilę za plecy, bo podąża za nim wolnym krokiem Nieznajomy. Jednak choć wszyscy uciekają biegiem, on cierpliwie wybiera moment.

"Krew i złoto" jest książką, która praktycznie przez cały czas wywoływała u mnie uśmiech na twarzy. Podczas tych kilkuset stron umiera chyba więcej tak ważnych dla fabuły postaci niż przez wszystkie poprzednie części.

Ponieważ reszta treści tej opinii nie różni się od "Stali i śniegu", pozwoliłem sobie ją skopiować.

Do znanych nam POVów dochodzi Samwell Tarly, który jest postacią świetnie skonstruowaną psychologicznie, oraz nasz drogi ser Jaime, nie przypominający już rycerza, którym dawniej był.

Wszystkie postacie przez całą historie utrzymują w miarę równy poziom z wyjątkiem Daenerys. Ta ma widoczną gołym okiem tendencję spadkową, a na widok jej rozdziału odechciewa się czytać. Niestety jest szalenie ważnym elementem całej fabuły.

Jak już mówiłem, ten tom jest najlepszy, więc ocena za obie części wynosi 10/10.

W końcu dotarliśmy do "Nawałnicy Mieczy". Tomu, który uważam za najlepszą do tej pory część całej "Pieśni Lodu i Ognia". Rozwiązanie masy wątków, zagadki nurtujące od pierwszego tomu w końcu przestają nurtować. Śmiało mogę nazwać tę część istnym punktem kulminacyjnym.

Czas na "Krew i złoto".

Cała akcja w książce nabrała już szaleńczego tempa. Każdy ogląda się co chwilę za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W końcu dotarliśmy do "Nawałnicy Mieczy". Tomu, który uważam za najlepszą do tej pory część całej "Pieśni Lodu i Ognia". Rozwiązanie masy wątków, zagadki nurtujące od pierwszego tomu w końcu przestają nurtować. Śmiało mogę nazwać tę część istnym punktem kulminacyjnym.

Lecz zacznijmy od "Stali i Śniegu".

No właśnie. Ta książka już od samego początku rzuca nas na kolana. Prolog opisujący to, co do tej pory pozostawało czymś dla nas zupełnie tajemniczym, powoduje lekkie uczucie niepokoju. Klimat znacząco gęstnieje, niczym mroźne powietrze dookoła.

Westeros powoli ogarnia panika. Zbliża się długa zima, a po większości pól skacze dziki ogień, uwolniony w zatoce Królewskiej Przystani. W wojnie poległ jeden król, a drugi wycofał się wylizać własne rany. W grze o tron pozostało trzech aktywnych królów.

Lannisterowie rosną w potęgę pozostając w stolicy i zbierają nowych sprzymierzeńców. Młody Wilk uwięziony pomiędzy Lannisterami i Greyjoy'ami stracił to, czego młody lord chcący mieć poważanie swoich poddanych, nie powinien tracić - zamek. Z kolei Greyjoy'owie walczą o każdą dobrą pozycję w wojnie.

Do znanych nam POVów dochodzi Samwell Tarly, który jest postacią świetnie skonstruowaną psychologicznie, oraz nasz drogi ser Jaime, nie przypominający już rycerza, którym dawniej był.

Wszystkie postacie przez całą historie utrzymują w miarę równy poziom z wyjątkiem Daenerys. Ta ma widoczną gołym okiem tendencję spadkową, a na widok jej rozdziału odechciewa się czytać. Niestety jest szalenie ważnym elementem całej fabuły.

Jak już mówiłem, ten tom jest najlepszy, więc ocena za obie części wynosi 10/10.

W końcu dotarliśmy do "Nawałnicy Mieczy". Tomu, który uważam za najlepszą do tej pory część całej "Pieśni Lodu i Ognia". Rozwiązanie masy wątków, zagadki nurtujące od pierwszego tomu w końcu przestają nurtować. Śmiało mogę nazwać tę część istnym punktem kulminacyjnym.

Lecz zacznijmy od "Stali i Śniegu".

No właśnie. Ta książka już od samego początku rzuca nas na kolana....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oto drugi tom osławionej sagi "Pieśń Lodu i Ognia", która doczekała się ekranizacji w postaci serialu pt. "Gra o Tron". Warto wspomnieć, że drugi sezon rozpoczął się w tym samym miejscu, co "Starcie Królów".

A co o samej książce? Rzecz jasna jest coraz lepiej. Cała sytuacja w Westeros została wywrócona do góry nogami. Pierwszy tom zakończył się w sposób zupełnie niespodziewany, określany teraz mianem "rozwiązań martinowskich".

Trwa wojna. Królowie pojawiają się na całym kontynencie niczym grzyby po deszczu. Mroźna północ podąża w zemście ku Królewskiej Przystani, bracia Roberta Beratheona, Stannis i Renly, walczą między sobą o wojska. Rozpoczyna się kolejny bunt Greyjoy'ów na Żelaznych Wyspach, jednak tym razem nie ma kto go stłumić. Lannisterowie drżą w stolicy, siedząc za murami Czerwonej Twierdzy. Wszędzie szaleje ogień i nikt nie może czuć się bezpiecznie.

Tak właśnie mniej więcej wygląda Westeros. Jest w rozsypce. Sytuacja za morzem także nie wygląda kolorowo. Przywódczyni garstki Dothraków, Daenerys zmaga się z przerażającą siłą, jakim jest pustynia i próbuje przetrwać. W głowie wciąż ma tylko Żelazny Tron i jest to główna rzecz motywująca jej działania.

Poza starymi POVami, dostajemy dwa nowe. Theona Greyjoy'a, którego mieliśmy okazję poznać jako zakładnika Starków. Teraz wraca na Żelazne Wyspy, aby pertraktować ze swoim ojcem w imieniu młodego Robba Starka. Drugą postacią jest były przemytnik Davos Seaworth, z silnym poczuciem honoru, który stawia swego króla ponad wszystko inne. Włącznie ze zdrowym rozsądkiem.

"Starcie Królów" obfituje w kontynuacje starych wątków, rozwiązuje też część zagadek, jednak na ich miejsce dodaje nowe. Wszystko byłoby świetne. Nowy tłumacz, genialne prowadzenie fabuły, ale "Starcie Królów", w przeciwieństwie do "Gry o Tron", ma swoje zastojowe momenty. To właśnie ze względu na nie otrzymało ocenę 9 na 10. Warto by dorzucić do tej dziewiątki małego minusika.

Oto drugi tom osławionej sagi "Pieśń Lodu i Ognia", która doczekała się ekranizacji w postaci serialu pt. "Gra o Tron". Warto wspomnieć, że drugi sezon rozpoczął się w tym samym miejscu, co "Starcie Królów".

A co o samej książce? Rzecz jasna jest coraz lepiej. Cała sytuacja w Westeros została wywrócona do góry nogami. Pierwszy tom zakończył się w sposób zupełnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy tom "Pieśni Lodu i Ognia". To właśnie od tej książki został zaczerpnięty tytuł do serialu, który powstał na podstawie całej sagi, choć ostatnimi czasy lepiej mówić o inspiracji. Ale nie o serialu mowa.

George R.R. Martin okazał się wielkim fenomenem na rynku książek fantasy i wraz z tą książką wkroczył w panteon najbardziej znanych pisarzy naszego stulecia. Niektórzy pewnie spytają dlaczego naszego? Otóż dlatego, że większa część sagi jest wydana po roku 2000, a nie przed.

"Gra o Tron" ukazuje nam świetnie wykreowany świat, w którym magia i smoki zniknęły zostawiając miejsce spiskom i wielkim rodom. Pierwszy tom ogólnie ciężko nazwać klasycznym fantasy, bo tak naprawdę niewiele elementów nawiązuje do tego nurtu, lecz... No właśnie. Fabuła się rozwija.

Każdy tom PLiO podzielony jest na rozdziały, zwane POVami (Point Of View), dzięki którym obserwujemy wydarzenia w świecie z perspektywy różnych postaci. Postacią najbardziej charakterystyczną dla pierwszego tomu jest Eddard Stark, zwany przez znajomych Nedem, który jest lordem mroźnej północy. Jego spokojne życie zmienia się wraz z przybyciem starego przyjaciela, Roberta Beratheona, który zasiada na Żelaznym Tronie. Król przyjeżdża na północ, aby prosić Neda o zostanie jego namiestnikiem (ang. King's Hand; niektóre żarty są przez to niezrozumiałe w języku polskim). Rzecz jasna to jest dopiero początek jednego z wielu wątków w książce.

Na wschodzie żyje żebracza księżniczka, Daenerys, będąca potomkinią dumnego rodu Targaryenów, obalonych przez króla Roberta. Wciąż marzy o Westeros, jednak wciąż musi uciekać. Lecz nadszedł czas, gdy jej brat, książę Viserys, ułożył w swej głowie genialny plan podboju i niczym swój przodek, Aegon Zdobywca, ma zamiar zdobyć cały kontynent.

Poza Starkami (i Snowem) oraz Daenerys, mamy okazję poznać znienawidzonego syna lorda Tywina Lannistera - Tyriona. Ciągle znajdujący się w cieniu - w przenośni i dosłownie - swego starszego rodzeństwa, nie przejmuje się niczym poza winem, treningiem swego umysłu oraz rozkoszą ciała. Ładnie rzecz ujmując.

Pierwszy tom powieści rozwija wiele wątków i zadaje wiele zagadek, których rozwinięcie i odpowiedzi poznamy dopiero w późniejszych tomach. W tej części wszystkie POVy trzymają w miarę równy poziom. Ale do tej pory same pochwały, a ocena tylko 8. No właśnie. Tej powieści zabrakło jednej ważnej rzeczy, a mianowicie porywającego tłumaczenia. Jest ono strasznie dosłowne i ma się wrażenie czytania powieści wyjętej wprost z translatora. Na szczęście następne tomy mają już nowego tłumacza, który podołał temu zadaniu i - miejmy nadzieję - powróci też do pierwszej powieści.

Pierwszy tom "Pieśni Lodu i Ognia". To właśnie od tej książki został zaczerpnięty tytuł do serialu, który powstał na podstawie całej sagi, choć ostatnimi czasy lepiej mówić o inspiracji. Ale nie o serialu mowa.

George R.R. Martin okazał się wielkim fenomenem na rynku książek fantasy i wraz z tą książką wkroczył w panteon najbardziej znanych pisarzy naszego stulecia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"451° Fahrenheita" jest bez wątpienia powieścią przełomową. Książka będąca odpowiedzią na coraz większą dysfunkcję społeczeństwa amerykańskiego, a co za tym idzie - spadek czytelnictwa. Ray Bradbury wykreował w niej antyutopijny świat, który poprzez ogłupienie społeczeństwa miałby stać się utopią. Jednak wiadomo, utopia nie istnieje, a ogłupienie nie jest dobrą metodą.

Od samego początku jesteśmy towarzyszem Guya Montaga, strażaka, który jednak nie zajmuje się gaszeniem pożarów, a ich wzniecaniem. Wizja Bradbury'ego jest czarnym scenariuszem dla czytelnictwa, gdzie każda książka jest palona, aby przypadkiem człowiek nie zadawał pytań, które mają uczynić go nieszczęśliwym.

Jesteśmy świadkiem przełomowego wydarzenia w życiu Montaga, kiedy to poznaje pewną dziewczynę, o imieniu Klarysa. To ona właśnie rozbudziła w strażaku chęć ciągłego zadawania pytań. Otworzyła mu oczy i, w pewnym sensie, kazała spojrzeń na świat zupełnie inaczej.

Montag przestaje wierzyć w swoje dotychczasowe przekonania i chce sprawdzić co ci wszyscy ludzie widzą w tych książkach.

Ray Bradbury wywarł na mnie ogromne wrażenie tą powieścią, a sama lektura była czystą przyjemnością. Nie zrażajcie się lekko archaicznym stylem, bo ta książka nie ma tylko bawić, ma też pouczać.

Serdeczne polecam powieść i dziwię się, że "451° Fahrenheita" wciąż jeszcze nie trafiło do kanonu lektur szkolnych.
____________________
Kilka miesięcy po przeczytaniu książki, wciąż mam w pamięci jej wydźwięk oraz zauważam pewne zmiany, jakie we mnie wywołała.

Głównym trzonem fabularnym, który miał wywołać u czytelnika głęboką refleksję, był problem samych książek. Sztuka rozumnego oglądania liter zanikła, była wręcz niepożądana. Bradbury pokazał nam kierunek, w jakim zmierza świat i konsekwencje, jakie z tego wynikną.

Na mnie jednak największy wpływ wywarło samo zakończenie książki. Tutaj proszę o zamknięcie oczu osób, które jeszcze nie czytały powieści, a nie chcą znać szczegółów.

W momencie, gdy Guy Montag poznaje swych nowych towarzyszy i dowiaduje się o ustnym przekazywaniu treści książek, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to nie jej nośnik jest ważny. Pomimo, że powolutku skłaniałem się ku e-czytelnictwu, to właśnie wtedy jak bomba atomowa na miasto spadła na mnie myśl, iż przecież papier w końcu przeminie. Nie ma co traktować czytania jako pewnego rytuału, tym bardziej, że większość literatury, która mnie zajmuje, to pop. I nie różni się to praktycznie wcale od siedzenia przed telewizorem i gapienia się weń.

Takie właśnie zmiany wywołała we mnie ta książka. Chyba między innymi to świadczy o jej wyjątkowości.

"451° Fahrenheita" jest bez wątpienia powieścią przełomową. Książka będąca odpowiedzią na coraz większą dysfunkcję społeczeństwa amerykańskiego, a co za tym idzie - spadek czytelnictwa. Ray Bradbury wykreował w niej antyutopijny świat, który poprzez ogłupienie społeczeństwa miałby stać się utopią. Jednak wiadomo, utopia nie istnieje, a ogłupienie nie jest dobrą metodą.

Od...

więcej Pokaż mimo to