rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Założeniem reportażowego dodatku do projektu #planetaksiążek było przywołanie jednego tekstu dla każdego kraju – i Armenię reprezentowały już świetne „Karawany śmierci” Brzezieckiego i Nocuń. Gdy jednak przeczytałem „Obieg zamknięty” nie mogłem nie wspomnieć i o tej pozycji – świetnie się bowiem uzupełnia z „Karawanami” (Falkowski zresztą na końcu bardzo poleca ich przeczytanie!), ujmując tematykę armeńską z zupełnie innych stron. Jego książka jest też bardziej kompleksowa – widać, że autor bardzo dobrze zna kraj, o którym pisze i opowiada o nim z bardzo wielu perspektyw. Do najciekawszych motywów należy niewątpliwie ukazanie Armenii na tle całego Kaukazu – relacji z Azerbejdżanem i Gruzją, wskazaniem różnic i podobieństw między tymi krajami i ich mieszkańcami (z odwołaniem do mnóstwa źródeł i tekstów – nie wyłączając... dowcipów, które chyba najlepiej ilustrują odmienny charakter każdego z narodów Kaukazu). Książka jest znakomicie napisana, bardzo sugestywna i nie stroniąca od trudnych i kontrowersyjnych treści – autor potrafi jednak pisać o nich tak przekonująco i z reportażowym błyskiem, że po zakończeniu lektury naprawdę czujemy, że udało nam się poznać i zrozumieć coś więcej niż tylko zestaw obiegowych opinii. Co ważne, Falkowski szeroko odnosi się także do dorobku kulturowego Armenii – przyda się więc znajomość klasyków literatury! No i w końcu zrozumiałem, o co chodzi z tymi Ormianami ;).
I jeszcze dodatkowy plus za bardzo potrzebny wątek związany z fotografią reportażową i stosunkiem poznanych przez autora Ormian do robienia im takich zdjęć – wiele razy o tym myślałem i chyba dopiero tutaj zostało to wyartykułowane tak bezpośrednio.
Bardzo specyficzna, ale bardzo ciekawa i wartościowa lektura – w kontekście poznania Armenii absolutnie obowiązkowa!

Założeniem reportażowego dodatku do projektu #planetaksiążek było przywołanie jednego tekstu dla każdego kraju – i Armenię reprezentowały już świetne „Karawany śmierci” Brzezieckiego i Nocuń. Gdy jednak przeczytałem „Obieg zamknięty” nie mogłem nie wspomnieć i o tej pozycji – świetnie się bowiem uzupełnia z „Karawanami” (Falkowski zresztą na końcu bardzo poleca ich...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Armenia. Karawany śmierci Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń
Ocena 7,1
Armenia. Karaw... Andrzej Brzeziecki,...

Na półkach:

Wszystkie przeczytane przeze mnie w ramach projektu książki ormiańskich pisarzy nie zostawiały żadnych wątpliwości w kwestii tego, że Armenia to wspaniały kraj, któremu świat zawdzięcza mnóstwo cudownych i wartościowych rzeczy, choć nie zawsze ma tego świadomość (najczęściej nie) i to poczucie krzywdy i niedocenienia towarzyszy jego obywatelom od zawsze. Brzeziecki i Nocuń potwierdzają w pełni te – jakże znajome nam Polakom! - przekonanie, ale wszelkie te dokonania (od wywodzących się z Armenii celebrytów, przez bycie ojczyzną dywanów, po tworzenie najwyższej klasy alkoholi) bledną jednak przy tragicznej i krwawej historii narodu, który ciemiężyli wszyscy potężni sąsiedzi (z Rosją i Turcją na czele), a który do dziś nie odzyskał dawnej chwały (brzmi znajomo?). Co ważne, „Karawany śmierci” skupiają się nie tylko na najważniejszych wydarzeniach z historii narodu i kraju, ale oddają też głos konkretnym bohaterom, którzy znaleźli się na scenie teatru dziejów. Poznajemy więc ojca i męża, który poszedł tylko zobaczyć, co też za manifestacja się właśnie rozgrywa, a stał się jedną z ofiar brutalnej pacyfikacji ze strony służb rządowych (znowu brzmi znajomo), znajdujemy się w samym środku masakry w teatrze, która wywróciła do góry nogami ormiańską sceną polityczną nowych czasów, ale sięgamy też do najważniejszych tekstów kultury tak samej Armenii, jak i całego rejonu (to ważny aspekt, bo choć dziś obszar ten jest rozdzielony między kilka państw, to na przestrzeni dziejów był chyba najbardziej ormiański właśnie!) i widzimy, jak ta wspaniała przeszłość rozmienia się na drobne w strzępkach kraju, którym Armenia jest dziś – a jej współczesny obraz daleki jest nie tylko od marzeń jej obywateli, ale też wyobrażeń na temat tego, jak powinno wyglądać dziedzictwo owej chwalebnej historii. I choć sama książka jako reportaż nie zaskakuje jakimiś nowatorskimi rozwiązaniami (i można byłoby jej zarzucić, że tylu motywów wartych uwagi jeszcze nie porusza!), to jest najlepszą i najbardziej kompleksową pozycją prezentującą czytelnikowi ten niezwykły kraj i zachęcającą do dalszych poszukiwań.

Wszystkie przeczytane przeze mnie w ramach projektu książki ormiańskich pisarzy nie zostawiały żadnych wątpliwości w kwestii tego, że Armenia to wspaniały kraj, któremu świat zawdzięcza mnóstwo cudownych i wartościowych rzeczy, choć nie zawsze ma tego świadomość (najczęściej nie) i to poczucie krzywdy i niedocenienia towarzyszy jego obywatelom od zawsze. Brzeziecki i Nocuń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po obejrzeniu "Kosa" Pawła Maślony - który nie do końca sprawdził się jako samodzielny film, ale wyglądał jak pierwszy odcinek bardzo obiecującego serialu z niezwykle ciekawą postacią tytułową (w świetnej interpretacji Jacka Braciaka) - pomyślałem sobie, że w sumie niewiele wiem o Tadeuszu Kościuszce.
Z jednej strony to jeden z najbardziej znanych Polaków, którego obecność w przestrzeni publicznej (nie ma chyba miasta bez pomnika, ulicy, parku czy choćby tablicy pamiątkowej) i świadomości kulturowej (każdemu Polakowi chyba mówią coś takie hasła jak Racławice, insurekcja, Naczelnik, bohater wojny o niepodległość USA itp. itd.) jest bezsprzeczna, z drugiej człowiek-mit i postać pomnikowa, sprowadzona do haseł, cytatów, obecności w tekstach kultury, która z powagą spogląda na nas z jednego z setek pomników i bezrefleksyjnie mijanych tabliczek z nazwą ulicy i innych wspomnianych obiektów.
No i zadałem sobie kilka pytań - skąd on w ogóle wziął się w tych Stanach, czy rzeczywiście dokonał tam wielkich czynów i w jaki sposób trafił znowu do Polski. O co naprawdę chodziło z całym tym powstaniem kościuszkowskim, czy Racławice to naprawdę było takie wielkie zwycięstwo, a Maciejowice tak wielka klęska? No i co było dalej - gdzie się podział po porażce, dlaczego nie wrócił, co na to Rosjanie, a co Napoleon i wreszcie jak to się stało, że to akurat Kościuszko wmieszał się w to wszystko i czy zasłużył na tak powszechne dziś - i raczej bezkrytyczne dla większości Polaków - uznanie.
Sporo pytań, a książek, które mogłyby mi na to odpowiedzieć jeszcze więcej.
No i z nich wszystkich zdecydowanie najbardziej przystępną i kompleksową, a przy okazji odpowiadającą na wszystkie powyższe pytania okazała się pozycja Leśniewskiego o chwytliwym i prowokacyjnym podtytule (ach, jak lubimy szukać rys na pomnikach wielkich bohaterów). To jednak książka bardzo rzetelna, podejmująca dyskusję z wszystkimi ważniejszymi publikacjami o Kościuszce, nie siląca się na tanie skandalizowanie i "grzebanie" w życiorysie naczelnika, ale szukająca odpowiedzi na trudne pytania, które trzeba było zadać.
Jeśli więc chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o Kosie - to gorąco polecam książkę Leśniewskiego!

Po obejrzeniu "Kosa" Pawła Maślony - który nie do końca sprawdził się jako samodzielny film, ale wyglądał jak pierwszy odcinek bardzo obiecującego serialu z niezwykle ciekawą postacią tytułową (w świetnej interpretacji Jacka Braciaka) - pomyślałem sobie, że w sumie niewiele wiem o Tadeuszu Kościuszce.
Z jednej strony to jeden z najbardziej znanych Polaków, którego obecność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W moim projekcie pojawiło się już kilka widmowych książek, o których wiadomo niewiele, a na portalach czytelniczych nie miały żadnych głosów, tak tajemniczej książki i autora jeszcze jednak nie było. Jedna ocena na lubimyczytac, brak konta na Goodreads, żadnych recenzji, o danych o autorze nie wspominając. Zostaje więc tylko sam tekst i przedmowa samego autora – a ta nie pozostawia wątpliwości odnośnie do tego, z jaką literaturą mamy do czynienia. Nie ukrywam, że to literacko najsłabsza książka w całym projekcie, dodatkowo choć sam autor jest Ormianinem, to jej akcja rozgrywa się w Iranie, nie mogłem jej jednak pominąć – jest tak kuriozalna i przesiąknięta propaganda, a równocześnie rozbrajająca, naiwnie szlachetna i bardzo reprezentatywna dla całego nurtu w literaturze nie tylko Armenii, ale większości radzieckich republik w pierwszych latach po zakończeniu II WŚ. To swoisty produkcyjniak skierowany do młodszego czytelnika, wyrastający z przekonania, że jedyną nadzieją dla światowego pokoju i sprawiedliwości jest Józef Stalin i sowietyzacja całej Ziemi. Jak pisze sam autor, który będąc z pochodzenia Ormianinem urodził się w Iranie i tam widział cierpienie jego mieszkańców: „Dopiero w 1946 roku, dzięki ojcowskiej troskliwości wielkiego Stalina, poszczęściło mi się i wraz z tysiącami rodaków-repatriantów przyjechałem do rodzinnej radzieckiej (!) Armenii, by ucałować jej wolną, kwitnącą ziemię”.
Tym duchem przesiąknięta będzie też historia Hassana, syna tragarza, który w wyniku serii nieszczęśliwych wypadków przyłączy się do tytułowych „małych mścicieli” - pokrzywdzonych przez los nastolatków, którzy stworzą samozwańczą bandę wymierzającą sprawiedliwość wszelkim ciemiężycielom. To, że w finale staną się zaczątkiem komunistycznej organizacji, jest więcej niż oczywiste.Jeśli nigdy nie czytaliście książek tego typu, „Mali mściciele” będą lekturą idealną (i niezapomnianą!) – a przy tym świetnie łączącą w sobie elementy irańskie i ormiańskie, choć w mocno zsowietyzowanej formie.

W moim projekcie pojawiło się już kilka widmowych książek, o których wiadomo niewiele, a na portalach czytelniczych nie miały żadnych głosów, tak tajemniczej książki i autora jeszcze jednak nie było. Jedna ocena na lubimyczytac, brak konta na Goodreads, żadnych recenzji, o danych o autorze nie wspominając. Zostaje więc tylko sam tekst i przedmowa samego autora – a ta nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aż by się chciało, żeby powstały podobne tytuły poświęcone innym kontynentom czy regionom, choć nie da się ukryć, że to właśnie Afryka takiej opowieści potrzebowała najbardziej. Warto dodać, że opowieść ta w różnych wariantach pojawiała się już od lat, dopiero jednak Faloyin ubrał ją w tak spójną i sugestywną całość. Co prawda nie wszystkie jego obietnice ze wstępu zostają spełnione, nie jest to jednak możliwe, aby na niespełna 400 stronach opowiedzieć o 54 państwach, które dla wciąż jeszcze zbyt wielu ludzi funkcjonują pod wspólnym mianownikiem "Afryka".
Faloyin próbuje ten mit odczarować i krok po kroku dekonstruuje kolejne jego elementy, które tworzą w naszej świadomości zbiór obrazków i wyobrażeń z wiązanych z kontynentem, który jak żaden inny wciąż podlega wszystkim grzechom postkolonialnej narracji. Tym, co stanowi o sile książki, nie jest jednak tylko sam fascynujący temat i słuszna intencja przyświecająca autorowi, ale przede wszystkim sposób, w jaki omawia trudny i złożony temat - jest nim humor i dystans do całego tematu oraz bardzo wielopoziomowe jego ujęcie. Spojrzymy więc na afrykański konglomerat narodów i państw przez pryzmat hollywodzkich filmów i literackich klisz (to najbardziej błyskotliwy i zabawny fragment książki, rewelacyjnie punktujący wszystkie stereotypy, jakimi posługują się twórcy zachodniego świata i którymi byliśmy - i wciąż jesteśmy! - przez lata karmieni), problemu zagrabionych artefaktów sztuki, których zachodnie muzea wciąż nie zwróciły prawowitym właścicielom (niezwykle ciekawy i wciąż zbyt mało nagłośniony problem!) czy zjawiska "pomocy biednej Afryce", tak nośnego w latach 80. i 90., którego echa wciąż kształtują nasze obecne o niej wyobrażenie, a które pod pozorem szlachetnych intencji wyrządziły być może więcej krzywd, niż przyniosły korzyści.
Falouyin kiedy trzeba, uderza mocno i celnie, nie bawi się w konwenanse, ale też nie sięga po tanie chwyty i jest świadomy tego, że jego reportaż to tak naprawdę jedynie wierzchołek góry lodowej.
Bardzo potrzebna, bardzo dobra książka, która powinna być wprowadzeniem do dyskursu nie tylko o Afryce, ale rozmowie o problemie tożsamości wielu państw i narodów w ogóle - znakomita jako tło do lektury reprezentujących poszczególne państwa książek (po zapoznaniu się z kilkoma tytułami z samych tylko Algierii i Angoli widzę, jak cenne jest to dopowiedzenie).

Aż by się chciało, żeby powstały podobne tytuły poświęcone innym kontynentom czy regionom, choć nie da się ukryć, że to właśnie Afryka takiej opowieści potrzebowała najbardziej. Warto dodać, że opowieść ta w różnych wariantach pojawiała się już od lat, dopiero jednak Faloyin ubrał ją w tak spójną i sugestywną całość. Co prawda nie wszystkie jego obietnice ze wstępu zostają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest wszędzie dookoła nas. Nie zauważamy jej. Ignorujemy ją. Śmiejemy się z niej. Burzymy ją.
Ale bez niej nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy - była też nieuniknionym etapem w całym, procesie rozwoju.
Architektura czasów transformacji, trafnie nazywanych przez autorkę "długimi latami 90.", bo o niej mowa, to zjawisko fascynujące - i wciąż w zbyt małym stopniu opisane i przeanalizowane. Książka Anny Cymer, będąca logiczną (i wyczekiwaną!) kontynuacją wspaniałej publikacji "Architektura w Polsce 1945-1989" to pierwsze tak kompleksowe ujęcie architektury czasów transformacji systemowej - nie jest to typowy katalog obiektów (choć wszystkie ważniejsze obiekty są wspomniane) ani album z minionej epoki (choć materiał zdjęciowy jest imponujący, zawsze jednak zbyt mały!).
To raczej zwrócenie uwagi na to, że okres, który wielu chciałoby wyprzeć z pamięci i wymazać z mapy architektury, zajmuje w przestrzeni publicznej mnóstwo miejsca i stanowią istotną część nie tylko architektury jako takiej, ale współtworzą naszą świadomość kulturową.
Trudno znaleźć miasto, w którym nie znajdziemy ikonicznego obiektu wpisującego się w opisywaną przez autorkę stylistykę (choć osobiście brakuje mi nieco w książce większej liczby realizacji z mniejszych miejscowości - sam tropię je wytrwale!). Książka pozwala spojrzeć na wszystkie te obiekty w nowy sposób, zbyt często bowiem mijamy je bezrefleksyjnie lub obdarzamy co najwyżej pogardliwym spojrzeniem. Tymczasem Anna Cymer pokazuje, że często stoi za nimi niezwykle interesująca historia, podpowiada też, w jaki sposób czytać taką architekturę - dla wielu zbyt jeszcze "świeżą" i nieoswojoną w kategoriach kulturowych.
Nie da się wreszcie ukryć, że to epoka niezwykle barwna, widowiskowa, niepowtarzalna, która dała nam nie tylko wiele rzeczywiście kiczowatych i tandetnych realizacji, ale przyniosła też szereg obiektów, które już teraz uznać można za ponadczasowe i fascynujące.
Absolutnie obowiązkowa lektura dla wszystkich - nie tylko miłośników architektury!

Jest wszędzie dookoła nas. Nie zauważamy jej. Ignorujemy ją. Śmiejemy się z niej. Burzymy ją.
Ale bez niej nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy - była też nieuniknionym etapem w całym, procesie rozwoju.
Architektura czasów transformacji, trafnie nazywanych przez autorkę "długimi latami 90.", bo o niej mowa, to zjawisko fascynujące - i wciąż w zbyt małym stopniu opisane i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbiór 30 esejów czołowego albańskiego pisarza, publicysty i działacza społecznego Fatosa Lubonji to fascynująca lektura dla każdego, który chciałby poznać Albanię nie tylko przez pryzmat jej literatury i przefiltrowanych przez literaturę wspomnień tych, którym przyszło żyć w tym niezwykłym kraju, ale z perspektywy kogoś, kto nie obawia się zdekonstruować narodowych mitów i wsadzić publicystycznego kija w sam środek mrowiska sporów o to, czym była, jest i powinna być Albania. Jak pisze w posłowiu Zygmunt Krylowski: „Dzięki takim ludziom jak Fatos, pokazującym mękę wydobywania się własnego kraju z dyktatury, wzbogaca się nasze wspólne doświadczenie postkomunistycznych transformacji. Mało który z krajów postkomunistycznych dokonał takiej wiwisekcji jak Albania.” Przyznać trzeba, że żeby się w tej wiwisekcji odnaleźć, dobrze jednak coś już o Albanii wiedzieć – i tu moje lekturowe doświadczenia bardzo się przydały, siłą książki – zwłaszcza z perspektywy polskiego czytelnika – jest jednak to, że dzięki uniwersalnemu sposobowi myślenia Lubonji jest to opowieść o właściwie każdym narodzie wychodzącym spod totalitarnego jarzma, które musi się rozliczyć z demonami przeszłości i na nowo uporządkować swoją rzeczywistość. Lubonja prowadzi nas więc zarówno do początków istnienia Albanii jako kraju, omawia trudy transformacji, by na koniec poruszyć dwie szczególnie drażliwe kwestie – relacje z Kosowem oraz spór z narodowym pisarzem Albanii, Ismailem Kadare. Lubonja jest w tej kwestii bezkompromisowy i przyznaję, że dla mnie, fana twórczości Kadarego, była to lektura niełatwa, kolejny raz jednak okazuje się, że wielkość dzieł pisarza nie musi przekładać się na jego moralną nieskazitelność, ważne jednak, że dzięki finałowemu komentarzowi do całej sprawy dostajemy jej wszechstronny obraz, a całość składa się na świetną metaforę skomplikowanych losów Albanii na przełomie wieków.
„Wolność zagrożona” to lektura niełatwa, wymagająca rozeznania w historii i kulturze Albanii, ale zainteresowanym tematem dająca ogromną satysfakcję z obcowania z czymś bardzo autentycznym i dotykającym sedna sprawy.

Zbiór 30 esejów czołowego albańskiego pisarza, publicysty i działacza społecznego Fatosa Lubonji to fascynująca lektura dla każdego, który chciałby poznać Albanię nie tylko przez pryzmat jej literatury i przefiltrowanych przez literaturę wspomnień tych, którym przyszło żyć w tym niezwykłym kraju, ale z perspektywy kogoś, kto nie obawia się zdekonstruować narodowych mitów i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po zapoznaniu się z panteonem najważniejszych albańskich poetów XX wieku pora na spotkanie z największą gwiazdą ostatniej dekady, którą bez wątpienia jest urodzona w 1968 roku Luljeta Lleshanaku. Najpierw w 2012 została nominowana do Europejskiego Poety Wolności za tom „Dzieci natury”, by dziesięć lat później zdobyć już główną nagrodę za tom „Woda i węgiel”. Czytałem tylko kilka dostępnych online wierszy z tego zbioru i przyznać muszę, że zapowiadają świetną rzecz – co nie dziwi, bo „Dzieci natury”, jedyna jak na razie albańska poezja, którą udało mi się przeczytać w całości, to rzecz absolutnie wspaniała. To ten typ poezji, który lubię najbardziej i który się po prostu „czyta”. Oczywiście można się w wierszach Lleshanaku doszukiwać lokalnych kontekstów – komunistycznego bagażu albańskiej historii i wpływu tegoż na życie zwykłych Albańczyków, ale siłą tomu jest przede wszystkim jego uniwersalność i niezwykła umiejętność operowania słowem, dzięki czemu autorce udaje się nadać poetyckiego charakteru nawet najbardziej banalnym sytuacjom. Nie ma tu wielkich słów, historii przez wielkie H czy wkradającej się między wersy polityki – jest za to odnajdywanie sensu w małych rzeczach, ale bez tanich sentymentów czy poetyckich komunałów. Jest cięta ironia, błyskotliwe skojarzenia i pomysłowe wykorzystanie całego arsenału środków stylistycznych – na przykładzie niektórych wierszy aż chciałoby się omawiać w szkole jak można się bawić słowem i jakie dzięki temu uzyskuje się efekty. Poziom całego tomu jest tak wysoki, że trudno mi znaleźć teksty najlepsze, ale warto zwrócić uwagę szczególnie na „Jesteś jedną z nas”, „Kino” czy poemat „Poniedziałek w siedmiu dniach”. Nie pomińcie też „Tranzytu”, „Żółtych książek”, „O dalekowzroczności”, „Kilku skurczów przepony” i „Trochę do naprawy”.
Poezja, którą musicie poznać!

Po zapoznaniu się z panteonem najważniejszych albańskich poetów XX wieku pora na spotkanie z największą gwiazdą ostatniej dekady, którą bez wątpienia jest urodzona w 1968 roku Luljeta Lleshanaku. Najpierw w 2012 została nominowana do Europejskiego Poety Wolności za tom „Dzieci natury”, by dziesięć lat później zdobyć już główną nagrodę za tom „Woda i węgiel”. Czytałem tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(#planetaksiążek)
Literacka wycieczka do Albanii nie byłaby kompletna bez wzmianki o bardzo mocnej reprezentacji poezji tego kraju. Problem jest jednak taki, że choć na język polski przełożono sporą grupę tekstów, to ich obecna dostępność pozostawia wiele do życzenia. W pierwszej kolejności w moje ręce wpadł wspaniały tom Luljety Lleshanaku „Dzieci natury” z 2011 – na jej najnowszy tomik - „Woda i węgiel” - za który dostała nagrodę Europejskiego Poety Wolności, wciąż poluję. Na szczęście po długich poszukiwaniach udało mi się dotrzeć do bodaj najważniejszej publikacji poświęconej poezji albańskiej, czyli wydanej w 2005 roku obszernej pozycji „Nie jest za późno na miłość: antologia poezji albańskiej XX wieku” pod redakcją Mazzluma Sanei, którego kilka tomów również przetłumaczono na polski. Jak sugeruje tytuł otrzymujemy przekrojowe ujęcie albańskiego dorobku poetyckiego minionego wieku i jest to zestaw bardzo interesujący. Trafimy tu na nazwiska tej klasy co Kadare (choć jako poeta nie umywa się nawet do swych powieściowych dokonań) czy sam autor antologii, M. Saneja, a także uważany za czołowego poetę albańskiego Ali Podrimja. Specyfiką antologii jest bardzo mocne zakorzenienie zebranych wierszy w tradycji antycznej (Herbert byłby dumny!), do której odwołują się niemal wszyscy zebrani w tomie poeci, jak też do skomplikowanej historii Albanii, zwłaszcza jej współczesnych relacji z Kosowem, choć nie brakuje też po prostu peanów ku czci „albańskości”, jak w wierszu „Albańska chwila” Vorei Ujko. Warto zwrócić uwagę także na „Po co przyszedłem na świat” Fatosa Arapiego, „Wytyczne i detale projektu urbanistycznego” Eqrema Bashy oraz „Nie zamykaj okna zostaw je otwarte” Basriego Capriqi – to wiersze „nowoczesne” w formie i zarazem uniwersalne w przekazie, nasuwające skojarzenia z najlepszymi przykładami współczesnej poezji europejskiej.
Nigdy bym nie przypuszczał, że albańska poezja ma tak mocną reprezentację – i tylko szkoda, że wciąż tak słabo znaną, choć sukcesy Lleshanaku są nadzieją, że się to zmieni...

(#planetaksiążek)
Literacka wycieczka do Albanii nie byłaby kompletna bez wzmianki o bardzo mocnej reprezentacji poezji tego kraju. Problem jest jednak taki, że choć na język polski przełożono sporą grupę tekstów, to ich obecna dostępność pozostawia wiele do życzenia. W pierwszej kolejności w moje ręce wpadł wspaniały tom Luljety Lleshanaku „Dzieci natury” z 2011 – na jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiążek
Książkowy powrót do Afganistanu był nieunikniony – i prowadził przez kilka spotkań, najpierw bowiem wróciłem do świetnego zbioru reportaży Swietłany Aleksiejewicz „Cynkowi chłopcy”, potem zaś zmierzyłem się z jeszcze lepszymi „Chłopczycami z Kabulu” Jenny Nordberg.
Nieuniknione było w końcu spotkanie z prozą Nadii Hashimi, wychowaną w USA córką imigrantów z Afganistanu, która jest obecnie najbardziej poczytną – po Hosseinim oczywiście – pisarką związaną z Afganistanem. Spośród jej kilku książek wybijają się szczególnie dwie – pierwszą jest „Afgańska perła”, która w przejmujący sposób rozwija stary afgański zwyczaj zwany bacza posz, polegający na przebieraniu się dziewczynki za chłopca – to motyw, który w reportażowy sposób na wielu poziomach analizuje wspomniana Nordberg i warto te książki traktować jako swoiste uzupełnienie (sam czytałem je równocześnie i miałem w pewnym momencie poczucie stopienia się obu tych tekstów w jedną opowieść). Ostatecznie Hashimi w projekcie reprezentuje jej najnowsza powieść - „Iskry jak gwiazdy”, jest bowiem minimalnie lepsza, przede wszystkim jednak ujmuje tematykę afgańską w bardzo ciekawy sposób. Punktem wyjścia tej wielopoziomowej powieści jest zamach stanu z 1978 roku, kiedy to zamordowany zostaje ówczesny prezydent Afganistanu, a względnie normalna rzeczywistość ulega całkowitemu rozpadowi. W gruzach legł również świat głównej bohaterki, dziesięcioletniej Sitary, będącej swoistym porte-parole autorki. Następnie przenosimy się wraz z nią do USA i optyka postrzegania Afganistanu ulega całkowitej zmianie – z jednej strony mamy perspektywę zamerykanizowanej Afganki, która wciąż nie oswoiła się z traumatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa, z drugiej bardzo ciekawe ujęcia postrzegania Afganistanu przez Amerykanów, które ulega całkowitej zmianie po 11 września. Trzecim aktem opowieści będzie powrót dorosłej już bohaterki do swej ojczyzny i konieczność skonfrontowania się z demonami przeszłości. Całość składa się na przejmujący portret kraju, który wycierpiał zbyt wiele, a którego rany wciąż nie zostały zaleczone

#planetaksiążek
Książkowy powrót do Afganistanu był nieunikniony – i prowadził przez kilka spotkań, najpierw bowiem wróciłem do świetnego zbioru reportaży Swietłany Aleksiejewicz „Cynkowi chłopcy”, potem zaś zmierzyłem się z jeszcze lepszymi „Chłopczycami z Kabulu” Jenny Nordberg.
Nieuniknione było w końcu spotkanie z prozą Nadii Hashimi, wychowaną w USA córką imigrantów z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiążek
Co ja się na tę książkę naczekałem – jak na żadną inną z dotychczas opisanych w ramach projektu! Gdy przygotowywałem się do literackiej wycieczki do Armenii akurat pojawiła się informacja, że w marcu będzie premiera polskiego przekładu – spóźniona wobec oryginału o całe 8 (!) lat. Później na @Wielkim Buku znalazłem konkurs, w którym można było powieść Abgarjan wygrać – wziąłem udział i... wygrałem! Po jakimś czasie – nie bez perturbacji - „Z nieba spadły trzy jabłka” trafiły w moje ręce i... była to idealna książka na ostatnie spotkanie z literaturą Armenii – bo to ostatecznie zdecydowanie najlepsza i na wskroś armeńska z wszystkich przeczytanych przeze mnie tekstów. Podzielona na trzy rozdziały (po jednym na „każde jabłko”) powieść nie jest długa (i to chyba jedyny wobec niej zarzut), mieści jednak w sobie cały świat – chciałoby się powiedzieć ponadczasową Armenię w miniaturze, ale aspiracje Abgarjan są większe. Nie jest to tak do końca ormiańskie „Sto lat samotności”, choć mamy tu i elementy sagi, i trochę niezwykłości, i opowieść o miejscu gdzieś na końcu świata poza czasem i przestrzenią, ale wszystko do cna przesiąknięte lokalną kulturą i tradycją. Najważniejsi są jednak bohaterowie – odmalowani z niebywałą czułością i sympatią, których losy śledzimy z zapartym tchem i którym kibicujemy w ich poczynaniach, choć nie są to żadne wielkie historie. Abgarjan opowiada bowiem o zwyczajnych ludziach i ich codziennych zmaganiach z trudnym losem, jednak przestrzeń, w których ich osadza oraz język, którym się posługuje, sprawiają, że cała opowieść nabiera wręcz mitycznego charakteru, nie tracąc przy tym na realności (ten paradoks najlepiej widać w historii związku głównych bohaterów). Całość napisana jest przy tym przepięknym językiem, chwilami wręcz poetyckim, a stosowane przez autorkę chwyty narracyjne (przywodzące na myśl wspomnianego Marqueza) sprawiają, że mamy do czynienia również z formalną perełką. A na deser jeszcze kilka niezależnych opowiadań utrzymanych w podobnym klimacie – również ciekawych, choć jednak chciałoby się, żeby tych jabłek spadło więcej... Piękna, poruszająca książka!

#planetaksiążek
Co ja się na tę książkę naczekałem – jak na żadną inną z dotychczas opisanych w ramach projektu! Gdy przygotowywałem się do literackiej wycieczki do Armenii akurat pojawiła się informacja, że w marcu będzie premiera polskiego przekładu – spóźniona wobec oryginału o całe 8 (!) lat. Później na @Wielkim Buku znalazłem konkurs, w którym można było powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiążek
„Księga szeptów” to kolejna po „Autobiografii mojej matki” książka, którą równie dobrze można byłoby przypisać do dwóch państw – wszak autor to jedna z czołowych postaci rumuńskiej sceny politycznej początków XX wieku, a spora część akcji książki dotyczy Rumunii właśnie. Zdecydowałem się jednak włączyć ją do projektu jako reprezentację Armenii, ponieważ Vosganian z pochodzenia jest Ormianinem, a zdecydowana większość treści dotyczy jednak Armenii. Mało tego – to książka armeńska na wskroś i do bólu (dosłownie, bo lektura „Księgi szeptów” do łatwych i przyjemnych nie należy). Nie mam najmniejszych wątpliwości, że każdy, kto chce się czegoś o Armenii dowiedzieć, powinien tę książkę przeczytać – autor ma bowiem ambicje ująć całą historię tego kraju i wszystkie nieszczęścia, które spotkały Ormian, w książce, której forma i narracja przywodzą na myśl święte księgi z dawnych czasów. Zabieg ryzykowny, ale... udany! „Księgę...” czyta się bowiem powoli, niemal z namaszczeniem, ciągłym poczuciem niepokoju i smutku, nie jest to bowiem historia życia, a chór szeptów umarłych, którzy domagają się, by opowiedzieć ich dzieje. W 9 przypadkach na 10 taka książka ugnie się pod własnym ciężarem, ale niebywałe zdolności narracyjne Vosganiana sprawiają, że to działa. Oddaje więc głos ofiarom osławionej rzezi Ormian, ich potomkom i przodkom, kreśli dzieje narodu przez zagładą i w czasach radzieckiej okupacji. Ważnym wątkiem są losy ormiańskiej diaspory w Rumunii i wzajemne zależności obu państw i narodów, ale obok ludzi, tych konkretnych i tych bardziej „figuratywnych”, bohaterem są również... przedmioty, miejsca, czas (!), z których utkana jest rzeczywistość – ta utracona, ale też ta ocalona poprzez siłę opowieści. Zresztą sam autor w finale pisze, że „tak długo, jak będzie istniał lęk na świecie, Księga szeptów się nie zakończy”...Gdyby chcieć ująć sens losów jakiegoś narodu w jednej książce, to dzieło Vosganiana byłoby chyba temu najbliższe spośród wszystkich, które dotychczas czytałem w ramach projektu.

#planetaksiążek
„Księga szeptów” to kolejna po „Autobiografii mojej matki” książka, którą równie dobrze można byłoby przypisać do dwóch państw – wszak autor to jedna z czołowych postaci rumuńskiej sceny politycznej początków XX wieku, a spora część akcji książki dotyczy Rumunii właśnie. Zdecydowałem się jednak włączyć ją do projektu jako reprezentację Armenii, ponieważ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiążek
To chyba najbardziej niezwykła książka, która jak dotychczas pojawiła się w moim projekcie – trafiłem na nią trochę przypadkiem szukając wydanych po polsku tytułów o Armenii i zupełnie nie wiedziałem, czego się spodziewać (0 głosów na lubimyczytać i tylko 5 na goodreads!). Ale takie nieoczekiwane spotkania z literaturą lubię najbardziej, bo dałem się uwieść już od pierwszych zdań. „Siedem pieśni o Armenii” to rzecz niepodobna do niczego – niby proza liryczna, niby zbiór esejów, niby wyprawa w historię, niby polifoniczna opowieść o narodzie, który przetrwał, a którego dzieje należą do najbardziej krwawych i dramatycznych w całej historii świata! Emin kreśli przed czytelnikiem mozaikowy fresk, u którego podstaw drzemie niewyczerpana miłość do Armenii, a którego celem jest ukazanie światu prawdy o tym, jak wiele zawdzięcza on temu maleńkiemu, acz dumnemu narodowi. Już w książkach z Afganistanu i Angoli dało się wyczuć tego ducha, ale z taką mocą pojawia się dopiero tu. Co prawda współczesnego czytelnika może nieco radzić „sowieckie skażenie” Emina (pisze wszak swoje pieśni w czasach, gdy Armenia jest jedną z radzieckich republik), ale pod warstwą propagandy i wiary w zbawczą moc braterstwa z Rosją przebija czyste, nieskażone umiłowanie swojego narodu. W wielu miejscach „Pieśni...” są bowiem na wskroś „niesowieckie”, chwilami wręcz nacjonalistyczne – ktoś, kto słabo orientuje się w kulturowym dorobku Ormian może być naprawdę zaskoczony tym, jak wiele wnieśli do światowej kultury i jak wielu twórców się z Armenii wywodzi. Emin nie ogranicza się jednak tylko do literatury i sztuki (choć w tej pieśni czuć najpiękniejszy autentyzm, wspierany licznymi wypisami z ormiańskiej poezji) – na chwałę kraju i narodu składają się też sukcesu na polu metalurgii, inżynierii czy historycznych artefaktów. Sam Emin zaś stawia się w pozycji ludowego śpiewaka, którego celem jest sławienie piękna swej ojczyzny, która była kiedyś potężna, upadła i została brutalnie zniszczona (rzeź Ormian jest centralnym doświadczeniem całego tekstu), ale znów wraca do chwały! Poruszająca, pięknie napisana, niezwykła książeczka!

#planetaksiążek
To chyba najbardziej niezwykła książka, która jak dotychczas pojawiła się w moim projekcie – trafiłem na nią trochę przypadkiem szukając wydanych po polsku tytułów o Armenii i zupełnie nie wiedziałem, czego się spodziewać (0 głosów na lubimyczytać i tylko 5 na goodreads!). Ale takie nieoczekiwane spotkania z literaturą lubię najbardziej, bo dałem się uwieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiążek
Z wszystkich dotychczas zaprezentowanych w projekcie państw to właśnie Armenia ma zdecydowanie najbogatszą tradycję narracji ludowej – baśnie i legendy ormiańskie są trwałym dziedzictwem kultury światowej, a polski czytelnik ma dostęp do wielu niezwykle ciekawych tytułów. O dziwo jednak rozsiane są one po różnych zbiorach (od „Baśni, których nie czytano dziewczynkom”, przez „Baśnie z gór”, „Srebrną gołębicę”, „Dar rzeki Fly”, „Baśnie narodów Związku Radzieckiego”, „Baśnie narodów republik zakaukaskich”, po „Baśnie narodów Kaukazu”), brakuje jednak zbiorczego wydawnictwa poświęconego samej tylko Armenii. Ten zaskakujący brak z nawiązką rekompensuje jednak wydana przez Fundację Kultury i Dziedzictwa Ormian Polskich książka Stepana Lisicjana, którego można byłoby określić mianem ormiańskiego Oskara Kolberga. "Z przeszłości Armenii" to bodaj pierwsza dostępna po polsku próba kompleksowego ujęcia kultury ormiańskiej z perspektywy baśni, legend i opowieści o ważnych postaciach z historii narodu. Oczywiście rozmiar książki pozwala jedynie na mocno wybiórcze ujęcie tematu, ale czytelnik zaczynający swoją przygodę z Armenią dostaje tu interesujący przegląd najważniejszych tematów. Szczególnie ciekawe są zajmujące połowę całej książki legendarne dzieje narodu ormiańskiego ujęte przez Lisicjana w krótkie fabularyzowane opowieści. Znajdziemy tu i nawiązania do potopu (z bardzo ciekawą reinterpretacją motywu wieży Babel), Arki Noego (ta wszak rozbić miała się na górze Ararat – w sercu Armenii!), legendarnych władców i herosów. Prawdy historycznej tu niewiele, ale „ormiańskość” czuć na każdej stronie. Żałować można, że całość jest tak krótka i że znalazły się w niej tylko dwie, skądinąd bardzo ciekawe, baśnie, ale na szczęście mamy jeszcze w obwodzie wspomniane wcześniej wydawnictwa, w których znajdują się najbardziej klasyczne opowieści. Całość to zaś kolejna już pozycja nie pozostawiająca wątpliwości, że realne rozmiary Armenii nie przekładają się na bogactwo kulturowe narodu, wciąż zdecydowanie zbyt mało znane (nie tylko!) w Polsce...

#planetaksiążek
Z wszystkich dotychczas zaprezentowanych w projekcie państw to właśnie Armenia ma zdecydowanie najbogatszą tradycję narracji ludowej – baśnie i legendy ormiańskie są trwałym dziedzictwem kultury światowej, a polski czytelnik ma dostęp do wielu niezwykle ciekawych tytułów. O dziwo jednak rozsiane są one po różnych zbiorach (od „Baśni, których nie czytano...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiażek
Literackiej wyprawy do Armenii nie sposób nie zacząć od spotkania z niezwykle bogatym dorobkiem poetyckim tego kraju. Jako się rzekło w tekście poświęconym literaturze ormiańskiej to właśnie na tym polu Armenia odniosła najbardziej spektakularny sukces, wprowadzając do obiegu literatury światowej kilka dzieł z najwyższej półki. Szczęśliwie polski czytelnik ma dostęp do bogatej oferty tekstów zbierających wszystkie najważniejsze i najbardziej reprezentatywne przykłady poezji ormiańskiej, począwszy od tekstów starożytnych, po najnowsze. Na potrzeby cyklu zdecydowałem się wybrać wydaną w 1984 roku antologię poezji armeńskiej, która jest najbardziej kompleksowym zestawieniem, w dodatku z niezwykle rozbudowanym opracowaniem krytycznym. Znajdziemy tu teksty ponad 70 (!) najważniejszych ormiańskich poetów i wypisy z klasycznej poezji starożytnej i średniowiecznej (z klasykiem Grzegorzem z Nareku na czele), w tym obszerne fragmenty najważniejszego dzieła całej literatury narodowej - „Dawida z Sasunu” (polecam jednak sięgnąć po całość, dostępną w osobny wydaniu!). Wśród ogromnego zróżnicowania utworów wyróżniają się szczególnie trzy nazwiska, po które warto sięgnąć w większym wymiarze: Awetikh Isahakian, Silva Kaputikian i chyba najbardziej niezwykła postać ze wszystkich, czyli Sajat Nowa (tu koniecznym kontekstem jest niezwykły film „Kwiat granatu” Paradżanowa!). Z oczywistych względów szukałem jednak przede wszystkim tekstów mocno osadzonych w samej Armenii – i tu na pierwszy plan wybijają się przepiękna „Lampa Oświeciciela” Howhannesa Tumanjana, brzmiący jak hymn narodowy „Niewielu nas, ale jesteśmy Ormianami” Parujra Sewaka i wzruszająca „Armenia” Howhannesa Grigorjana, który pisze, że „mój kraj jest tak niewielki, że z łatwością zmieściłem go w sercu”. Uderzające jest zresztą, jak wiele w tych wszystkich tekstach jest narodowej dumy, opisów piękna armeńskiej przyrody i miłości do kraju, który tak wiele w swej historii wycierpiał. Nawet w tak kulawych wierszach, jak „Armenii” Wahana Tekejana, który pisze, że „my Ciebie jak sztandar kochamy” i nawet, jeśli nie jest to poetycki majstersztyk, to nie sposób mu nie uwierzyć.

#planetaksiażek
Literackiej wyprawy do Armenii nie sposób nie zacząć od spotkania z niezwykle bogatym dorobkiem poetyckim tego kraju. Jako się rzekło w tekście poświęconym literaturze ormiańskiej to właśnie na tym polu Armenia odniosła najbardziej spektakularny sukces, wprowadzając do obiegu literatury światowej kilka dzieł z najwyższej półki. Szczęśliwie polski czytelnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przy okazji wpisu o literaturze Antigui i Barbudy narzekałem, że polski czytelnik ma dostęp właściwie tylko do jednej książki - „Autobiografii mojej matki” najważniejszej pisarki z tego kraju, Jamaiki Kincaid, która choć zrobiła międzynarodową karierę, to w Polsce jest praktycznie nieznana. Pisałem też, że „najbardziej szkoda ponoć świetnego „A Small Place”, w którym rozprawia się z europejskim imperializmem i losem karaibskich kolonii na przykładzie AiB właśnie”. I oto kilka dni temu natrafiłem na numer niezawodnej „Literatury na świecie”z końca ubiegłego roku (nr 11-12/2022) poświęcony w całości literaturze Antyli, w którym... znalazło się niemal kompletne tłumaczenie słynnego eseju w przekładzie Teresy Tyszowieckiej blasK! Tekst podzielony jest na dwie części – dłuższego „Turystę”, w którym dostajemy obraz Antigui widzianej oczyma turysty skontrastowanej z tym, jak swoją ojczyznę pamięta sama Kincaid oraz „Białe klify Dover” będące tyleż ironicznym co przejmującym obrazem tego, jak indoktrynowani są mieszkańcy Antigui wszechobecną „angielskością”, która dla nich ma jedynie wymiar opowieści o znienawidzonych najeźdźcach. Najlepiej jednak traktować teksty jako całość – i wtedy dostajemy naprawdę znakomity obraz Antigui, jakby specjalnie napisany na potrzeby mojego projektu. Swego czasu (bo ma już trzydzieści kilka lat) wywołał duży oddźwięk i spore poruszenie – Kincaid bowiem bezpardonowo rozprawia się z instytucją zachodniego turysty, który przyjeżdża „na gotowe” i oczekuje, że lokalna rzeczywistość będzie się dostosowywać do jego potrzeb. Do tego dochodzi bardzo gorzki obraz samej wyspy – wydrążonej przez Anglików i zaniedbanej przez cyniczne, nastawione na własny zysk władze niepodległego już kraju. To nie turystyczny raj, tylko ogołocona postkolonia, na której ciąży piętno imperialistycznego wyzysku.
Lektura obowiązkowa nie tylko w temacie Antigui, czy nawet całych Karaibów, ale i dyskusji na temat postkolonializmu i współczesnej turystyki w ogóle – Antigua wszak jest tu tylko, bardzo trafnym i wyraźnie zarysowanym, ale przykładem znacznie szerszego problemu.

Przy okazji wpisu o literaturze Antigui i Barbudy narzekałem, że polski czytelnik ma dostęp właściwie tylko do jednej książki - „Autobiografii mojej matki” najważniejszej pisarki z tego kraju, Jamaiki Kincaid, która choć zrobiła międzynarodową karierę, to w Polsce jest praktycznie nieznana. Pisałem też, że „najbardziej szkoda ponoć świetnego „A Small Place”, w którym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby chcieć przedstawić historię jakiegoś kraju poprzez piłkę nożną, to Argentyna byłaby chyba najlepszym wyborem. I odwrotnie – gdyby chcieć opowiedzieć o piłce nożnej za pomocą historii jakiegoś kraju, to... Argentyna byłaby najlepszym wyborem! Książka Wilsona nawiązująca tytułem do klasycznego już czarnego kryminału, to rzecz absolutnie wyjątkowa – z jednej strony jest to bowiem imponujące kompendium wiedzy o argentyńskiej piłce, tak na poziomie klubowym, jak i reprezentacyjnym, z drugiej zaś otrzymujmy fantastyczną opowieść o tym, jak historia kraju przenika się z rozwojem futbolu i jak wzajemnie na siebie oddziałują. Jako że przez wiele lat interesowałem się piłką i równocześnie zawsze kibicowałem Argentynie, książka była dla mnie pełna smaczków (choć przyznaję, o klubowej piłce z początków XX wieku nie wiedziałem zbyt wiele) – zwłaszcza, że autor opisuje wszystkie najważniejsze wydarzenia z historii argentyńskiej piłki – poznamy losy najważniejszych klubów, ich osiągnięcia w kontynentalnych i międzykontynentalnych zmaganiach, opisany będzie też każdy występ Argentyny w Copa America i na Mundialu. Dla kogoś, kto z piłką jest mocno na bakier, w pewnym momencie może być tego wszystkiego trochę za dużo, ale nie dajcie się zniechęcić – chyba nigdy nikt wcześniej z taką dramaturgi nie opisywał przebiegu meczów i strzelanych bramek (poza „Miastem utrapienia” Pilcha oczywiście!). Ale najciekawsze jest jednak to, jak Wilsonowi udaje się powiązać wątki sportowe i historyczne – w jego ujęciu losy Argentyny są nierozerwalnie powiązane z wydarzeniami boiskowymi, począwszy od uzyskania przez nią niepodległości, przez rządy Perona, po mundialowe sukcesy z okresy 1978-1990, po współczesność i wielkie oczekiwania wobec Messiego (tym bardziej szkoda, że zabrakło w „Aniołach..” epilogu w postaci zdobycia przez Argentynę mistrzostwa świata przed rokiem). Znaczące jest również to, że Wilson w swojej książce powołuje się w różnych miejscach chyba na wszystkich najważniejszych argentyńskich pisarzy (od Sabato po Cortazara), bo będąc Argentyńczykiem o piłce po prostu nie można nie pisać...

Gdyby chcieć przedstawić historię jakiegoś kraju poprzez piłkę nożną, to Argentyna byłaby chyba najlepszym wyborem. I odwrotnie – gdyby chcieć opowiedzieć o piłce nożnej za pomocą historii jakiegoś kraju, to... Argentyna byłaby najlepszym wyborem! Książka Wilsona nawiązująca tytułem do klasycznego już czarnego kryminału, to rzecz absolutnie wyjątkowa – z jednej strony jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ricardo Piglia to legenda argentyńskiej literatury, a „Sztuczne oddychanie” ma status książki kultowej – takie rekomendacje wysoko podnoszą poprzeczkę, ale muszę przyznać, że rzeczywiście było to niecodzienne doświadczenie lekturowe, choć wyobrażam sobie, że dla wielu może to być przygoda nie do przejścia. Wbrew opisom nie jest to bowiem żaden kryminał, bo nie jest to nawet powieść w typowym rozumieniu tego słowa – bliżej „Sztucznemu oddychaniu” do bardzo rozbudowanego, fabularyzowanego eseju, w którym od jakiejkolwiek akcji i bohaterów (choć ci oczywiście są!) ważniejsze są bardzo liczne odniesienia do historii i kultury Argentyny, zarówno w ujęciu lokalnym, jak i na tle międzynarodowym. Trochę to wszystko w klimacie książek Milana Kundery, a trochę... Witolda Gombrowicza, który notabene pojawia się na kartach książki w dwóch postaciach – epizodycznie jako on sam i jako prototyp jednego z głównych bohaterów (motywów związanych z Polską jest zresztą znacznie więcej). Dla kogoś, kto oczekuje klasycznej narracji, „Sztuczne oddychanie” może być przegadanym wypisem nazwisk, tytułów i wydarzeń z historii Argentyny, ale wszystkie te elementy są równocześnie największym atutem książki – stąd też wybrałem ją jako ostatnią w argentyńskim cyklu, jest bowiem jego znakomitym podsumowaniem. Znajdziemy tu zarówno niezwykle błyskotliwe sformułowania typu „Od czasu odkrycia Ameryki nie zdarzyło się w naszych stronach nic godnego choćby minimum uwagi” (czego równoczesnym zaprzeczeniem jest cały tekst!), przewrotne diagnozy i refleksje nad argentyńską kulturą (dlaczego nie zrodziła powieści epistolarnej? Bo „my tu w Argentynie w ogóle nie mieliśmy XVIII wieku”), jak i rozważania nad istotą literatury i kultury w ogóle, ale zawsze z mocnym akcentem lokalnym (stąd znajdą się odniesienia i do piłki nożnej, i... nazistów). A na koniec (dosłownie!) jeszcze bardzo przydatny słowniczek dat, postaci i wydarzeń kluczowych dla całej historii Argentyny. Trudno o lepsze domknięcie literackiej wycieczki do kraju Borgesa i rządów junty wojskowej, której echa pobrzmiewają w tle całej opowieści.

Ricardo Piglia to legenda argentyńskiej literatury, a „Sztuczne oddychanie” ma status książki kultowej – takie rekomendacje wysoko podnoszą poprzeczkę, ale muszę przyznać, że rzeczywiście było to niecodzienne doświadczenie lekturowe, choć wyobrażam sobie, że dla wielu może to być przygoda nie do przejścia. Wbrew opisom nie jest to bowiem żaden kryminał, bo nie jest to nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiążek
Mariana Enriquez to jedna z najciekawszych współczesnych pisarek argentyńskich, która w ostatnich kilku latach mocno wdarła się również na polski rynek. Gdy początkowo planowałem ograniczyć mój projekt do jednej książki z każdego kraju, Argentynę miała reprezentować właśnie jej najnowsza powieść - „Nasza część nocy”. Najpierw jednak postanowiłem zapoznać się z jej opowiadaniami i okazał się być to strzał w dziesiątkę. Dość powiedzieć, że ostatecznie to one trafiły do projektu, bo powieść, choć rozwija wszystko, co w jej twórczości najlepsze, ostatecznie okazała się być nieco zbyt chaotyczna i uginająca się pod ciężarem własnych ambicji. Dlatego lepszym wyborem okazały się opowiadania – zwłaszcza, że w ubiegłym roku ukazało się zbiorcze wydanie dwóch tomów: wydanego już wcześniej u nas „To, co utraciłyśmy w ogniu” i debiutanckiego, a równocześnie lepszego, „Niebezpieczeństwa palenia w łóżku”. Choć do projektu trafił ostatecznie ten drugi, to mając taką wydawniczą możliwość, polecam przeczytać całość. Ale po kolei – styl Enriquez jest unikalny, choć spodoba się zarówno fanom Kinga, Poego i klasycznej literatury iberoamerykańskiej. Zamiast zużytego już nieco realizmu magicznego mamy tu elektryzującą mieszankę miejskich legend, mrocznego folkloru, starych mitów i pogańskich kultów, a wszystko w kostiumie horroru psychologicznego. Bywa strasznie, niepokojąco i autentycznie przejmująco – zwłaszcza w najlepszym z wszystkich opowiadań, „Powracających dzieciach”. To równocześnie najbardziej „argentyńska” ze wszystkich historii – opowieść o archiwum zaginionych w Buenos Aires dzieci to mocna metafora okresu panowania junty, gdy ludzie znikali na masową skalę, ale prawdziwa moc opowiadania objawia się w momencie, gdy wszyscy zaginieni powracają, ale okazują się nie być do końca tymi samymi osobami. Ciekawie problem Argentyńczyków w Hiszpanii pokazuje z kolei znakomita „Rambla smutna”, a "Ekshumacja aniołka" to miniaturka czystej grozy bazującej na ludowych wierzeniach. Oba zbiory czyta się świetnie – Enriquez ma lekkie pióro, świetne pomysły i znakomicie potrafi budować klimat swoich historii.

#planetaksiążek
Mariana Enriquez to jedna z najciekawszych współczesnych pisarek argentyńskich, która w ostatnich kilku latach mocno wdarła się również na polski rynek. Gdy początkowo planowałem ograniczyć mój projekt do jednej książki z każdego kraju, Argentynę miała reprezentować właśnie jej najnowsza powieść - „Nasza część nocy”. Najpierw jednak postanowiłem zapoznać się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

#planetaksiążek
Bohaterka najsłynniejszego argentyńskiego (i być może hiszpańskojęzycznego!) komiksu narodziła się w dość nietypowy sposób – w serii rysunków ilustrujących reklamę sprzętu AGD. Dowcip polega na tym, że te ostatecznie – choć powstały – nie doczekały się publikacji, ale sama Mafalda błyskawicznie ruszyła na podbój świata. W ciągu dekady ukazały się setki historyjek z jej udziałem, które polski czytelnik po raz pierwszy miał szansę poznać dopiero w 2020 roku - zebrane w dwóch tomach wydanych przez Naszą Księgarnię to rzecz, nie boję się użyć tego słowa, wybitna. „Mafalda” to pierwszy (i na pewno nie ostatni!) komiks w projekcie, ale gdybym z całego argentyńskiego pakietu miał wybrać tylko jeden tytuł, to byłyby to właśnie przygody rezolutnej kilkulatki i jej przyjaciół. Fani Mikołajka odnajdą tu wiele znajomych tropów, ale moim zdaniem mały Francuz i jego kompania ustępują argentyńskiej ferajnie pod każdym względem. Centrum wykreowanego przez Quino świata jest oczywiście tytułowa Mafalda – nad wiek inteligentna, marząca o zostaniu tłumaczką ONZ, dziewczynka, która z niebywałą przenikliwością obserwuje i komentuje otaczającą ją rzeczywistość, jak i aktualne wydarzenia na świecie (w czym istotną rolę odgrywa będący swoistą jego metonimią globus). Towarzyszy jej niezwykle barwna galeria przyjaciół, których nie sposób nie pokochać (moim faworytem jest młodszy braciszek, ale cudowny jest naprawdę każdy!), ale ważną rolę odgrywają także rodzice, reprezentujący typową argentyńską klasę średnią z epoki. I właśnie oni stają się kluczowym elementem tła społecznego, bo choć humor komiksów jest uniwersalny, a szkolne i miłosne perypetie młodych bohaterów będą czytelne dla każdego, to bardzo liczne aluzje do rzeczywistości życia w Argentynie sprawiają, że jest to tyleż nietypowy, co bardzo celny i bogaty komentarz społeczno-kulturowy, choć znamienne jest, że polski czytelnik znający realia życia w PRL-u, znajdzie zaskakująco dużo analogii (choć maluch to jednak nie citroen 2CV...). Zwłaszcza, jeśli czytał rodzime komiksy z epoki – choć jako ich wielki fan mogę tylko ubolewać, że nie odczekaliśmy się wśród nich „naszej Mafaldy”.

#planetaksiążek
Bohaterka najsłynniejszego argentyńskiego (i być może hiszpańskojęzycznego!) komiksu narodziła się w dość nietypowy sposób – w serii rysunków ilustrujących reklamę sprzętu AGD. Dowcip polega na tym, że te ostatecznie – choć powstały – nie doczekały się publikacji, ale sama Mafalda błyskawicznie ruszyła na podbój świata. W ciągu dekady ukazały się setki...

więcej Pokaż mimo to