Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Zawsze kiedy czytam takie reportaże jestem w szoku, że te wszystkie rzeczy działy się tak bardzo niedawno a ich skutki trwają do dziś. Ciężko jest sobie z tym poradzić. Często też dlatego, że starsze pokolenie często mówi, że teraz żyjemy w znacznie lepszych czasach niż nawet 30 lat temu. A nadal jest tyle do poprawy, że trudno jest to sobie nawet wyobrazić.

Wstrząsający zbiór reportaży napisanych rzeczowym językiem i świetnym dziennikarskim stylem. Świetny wybór szerokiej gamy tematów. Godne pochwały umieszczenie komentarzy ekspertów, którzy wypowiedzieli się na temat opisywanych spraw i ich dotychczasowych rezultatów.

Książkę trzeba przeczytać i liczyć się z lawiną emocji i przemyśleń. Warto.

Zawsze kiedy czytam takie reportaże jestem w szoku, że te wszystkie rzeczy działy się tak bardzo niedawno a ich skutki trwają do dziś. Ciężko jest sobie z tym poradzić. Często też dlatego, że starsze pokolenie często mówi, że teraz żyjemy w znacznie lepszych czasach niż nawet 30 lat temu. A nadal jest tyle do poprawy, że trudno jest to sobie nawet wyobrazić.

Wstrząsający...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czytałam i w oryginale, i po polsku - tłumaczenie jest przepyszne, ale nadal... ciężko się ten utwór CZYTA. To ewidentnie dramat, który trzeba zobaczyć na deskach teatru. Niestety nie miałam takiej możliwości, ale jestem przekonana, że robiłby niesamowite wrażenie, bo i treść jest zaskakująca, zastanawiająca - głównie przez swoją monotonnię. Zaskoczyć powtarzalnością? Beckett udowadnia, że to możliwe. Wspaniała, dająca do myślenia sztuka o codziennym czekaniu... czekaniu... czekaniu... czekaniu...

Czytałam i w oryginale, i po polsku - tłumaczenie jest przepyszne, ale nadal... ciężko się ten utwór CZYTA. To ewidentnie dramat, który trzeba zobaczyć na deskach teatru. Niestety nie miałam takiej możliwości, ale jestem przekonana, że robiłby niesamowite wrażenie, bo i treść jest zaskakująca, zastanawiająca - głównie przez swoją monotonnię. Zaskoczyć powtarzalnością?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Obowiązkowa lektura dla studentów lingwistyki - co poradzić ;) Za każdym razem, kiedy mam okazję przeczytać jakaś "obowiązkową książkę", szokuje mnie jak bardzo różnią się moje interpretacje od tego, co podaje się na talerzu na wykładzie. SparkNote'owa papka, gadanina wykładowcy, który chce odhaczyć najważniejsze dzieła, ostatecznie pośpiech przed egzaminem - wszystko może całkowicie zniszczyć lekturę.

Opowiadanie Kiplinga było dla mnie popisowym przykładem tego, jak świetnie budować historię. Jak zachęcić czytelnika do wczucia się w losy bohaterów. Wiele długich powieści, nie mówiąc o filmach, pada w przedbiegach mordując dziesiątki bohaterów, co i tak nie robi wrażenia na odbiorcy, bo nie zdążył się on wczuć w daną postać. Kiplingowi udaje się zaciekawić pojawiającymi się charakterami, zaprezentować pomysł, który mimo swojego absurdu okazuje się być sukcesem!

Opowiadanie jak najbardziej godne polecenia, chociaż na zajęciach każdy usłyszy tylko "Rudyard Kipling - opisać błędy Imperium brytyjskiego związane z kolonizacją Indii". Ech...

Obowiązkowa lektura dla studentów lingwistyki - co poradzić ;) Za każdym razem, kiedy mam okazję przeczytać jakaś "obowiązkową książkę", szokuje mnie jak bardzo różnią się moje interpretacje od tego, co podaje się na talerzu na wykładzie. SparkNote'owa papka, gadanina wykładowcy, który chce odhaczyć najważniejsze dzieła, ostatecznie pośpiech przed egzaminem - wszystko może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zabawa z czasem, zabawa z czytelnikiem, zabawa z językiem. Bierce nie zawodzi. Nie da się napisać o tym opowiadaniu niczego, co nie byłoby dość niergrzecznym spojlerem, więc ograniczę się do silnej rekomendacji. Warto dla samej narracyjnej sztuczki! Przyjemny język, fascynująca dbałość o szczegół, doskonały pomysł. Wszystkie te elementy składają się na opowiadanie, które czytałam z zapartym tchem.

Co ciekawe na wielu obcojęzycznych forach i blogach miałam (nie)przyjemność poczytania o tym, jak czytelnicy miażdżą opowiadania Bierce'a. Wydaje się, że najbardziej uderza w nich absurd, dziwność którą widać w sposobie, w jaki autor postrzega świat. No cóż, każdy powinien przekonać się sam ;) Jak dla mnie - na wielki plus!

Zabawa z czasem, zabawa z czytelnikiem, zabawa z językiem. Bierce nie zawodzi. Nie da się napisać o tym opowiadaniu niczego, co nie byłoby dość niergrzecznym spojlerem, więc ograniczę się do silnej rekomendacji. Warto dla samej narracyjnej sztuczki! Przyjemny język, fascynująca dbałość o szczegół, doskonały pomysł. Wszystkie te elementy składają się na opowiadanie, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wierzyć w siebie, mieć do siebie zaufanie, nie przygotowywać się przez całe życie do życia, ale wyznaczać sobie cele i uczciwie do nich dążyć. Wspaniały esej "Self-Reliance" (Poleganie na sobie) Emersona podniesie na duchu każdego, a już na pewno studenta w czasie sesji. Co prawda jest napisany "ciężkim językiem" z wieloma przykładami, jednak na pewno warto zawalczyć o przeczytanie do końca, a potem koniecznie posłuchać youtubowej interpretacji użytkownika Illacertus - świetne podsumowanie i bardzo wartościowe wnioski.

Polecam wszystkim, szczególnie osobom, które są lekko podłamane natłokiem obowiązków, nie wiedzą co mają dalej robić lub jak osiągnąć swoje cele. Ale oczywiście to esej też dla tych wszystkich, którzy po prostu mają chwilę na kawał dobrej literatury ;)

Wierzyć w siebie, mieć do siebie zaufanie, nie przygotowywać się przez całe życie do życia, ale wyznaczać sobie cele i uczciwie do nich dążyć. Wspaniały esej "Self-Reliance" (Poleganie na sobie) Emersona podniesie na duchu każdego, a już na pewno studenta w czasie sesji. Co prawda jest napisany "ciężkim językiem" z wieloma przykładami, jednak na pewno warto zawalczyć o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Born to be Wilde!

Wspaniała sztuka ociekająca Dzikim humorem - czego chcieć więcej? ;) Naprawdę świetnie się to czyta, a wiedza o tym, jakie cuda odstawiał w swoim życiu sam autor sprawia, że żarty stają się jeszcze śmieszniejsze. A koniec końców i tak wszyscy przepraszają za szczerość! A w szczególności Ernest. To znaczy Jack. Czyli Ernest ;)

Wilde w typowy dla siebie, ironiczny sposób przedstawia wiktoriańskie podejście do kwestii moralności, edukacji, małżeństwa - tego jak status społeczny wpływa na potrzeganie innych. Oczywiście wyśmiewałam to, że dziewczyny gustują w panach, którzy mają na imię Ernest do czasu, kiedy nie przypomniało mi się, że kilka dni wcześniej rozmawiałam z koleżankami o tym, jakie męskie imiona nam się najbardziej podobają (okazało się, że decydujące były zdrobnienia). Ale oczwyście Wilde mocno mylił się w swojej ocenie kobiet ;)

Miałam okazję przeczytać w oryginale. Tekst naszpikowany jest żartami językowymi, a pierwszy z nich pojawia się już w tytule! Nie wiem, jak poradził sobie z tym polski tłumacz, ale bądźmy poważni - Wilde w oryginale to jest to! Na serio!

Born to be Wilde!

Wspaniała sztuka ociekająca Dzikim humorem - czego chcieć więcej? ;) Naprawdę świetnie się to czyta, a wiedza o tym, jakie cuda odstawiał w swoim życiu sam autor sprawia, że żarty stają się jeszcze śmieszniejsze. A koniec końców i tak wszyscy przepraszają za szczerość! A w szczególności Ernest. To znaczy Jack. Czyli Ernest ;)

Wilde w typowy dla siebie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przeczytałam dwa opowiadania w oryginale: tytułowe "Rip van Winkle" oraz "The Legend of Sleepy Hollow". Teksty czytało mi się świetnie, w szczególności, że nie miałam jeszcze przyjemności trafienia na kogoś, kto starałby się stworzyć podstawy amerykańskiej "mitologii" - zaprezentować stare opowieści, legendy o przybyszach do Ameryki, którzy wprowadzali do jej historii i kultury własne obawy i przesądy, ale też pasje i pomysły!

Opowiadania czyta się lekko, przyjemnie. Miałam za zadanie przeczytać je na zajęcia z literatury i zdziwiło mnie bardzo to, że tak proste opowiadania zostały zinterpretowane na tak wiele różnych sposobów! Każdy miał na nie inny pomysł i (chyba już tradycyjnie) pomysł wykładowcy był najmniej fascynujący ;) I oczywiście ten najmniej fascynujący trzeba było wałkować na egzaminie.

Przeczytałam dwa opowiadania w oryginale: tytułowe "Rip van Winkle" oraz "The Legend of Sleepy Hollow". Teksty czytało mi się świetnie, w szczególności, że nie miałam jeszcze przyjemności trafienia na kogoś, kto starałby się stworzyć podstawy amerykańskiej "mitologii" - zaprezentować stare opowieści, legendy o przybyszach do Ameryki, którzy wprowadzali do jej historii i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Niewiele osób zajmuje się podobną tematyką, a "filologiczny słownik" poświęcony terminologii z zakresu muzyki popularnej jest jak kot w (i na) komputerze tłumacza - niby nie niezbędny, ale ile czasu liczonego w wypitych herbatach i błędów sobie zaoszczędzisz, mając pod ręką takie dziełko!
Słowniczek pokazał mi magię tysięcy możliwości określania jednej techniki gry, udowodnił mi, że w manager nie jedno (a więcej) ma imię i ostatecznie zachęcił do dalszej pracy w tej pięknej dziedzine.

Niestety! Prowadząc "badania" nad tą dziedziną kilkanaście lat po publikacji słownika widzę, że jest on już przedawniony. Niektóre formy nie są już używane, a czytając biografię (już nie mówię o tekstach natury piramidalnie, jakby powiedział Iwaszkiewicz, specjalistycznej) można doszukać się wielu słów, których Wolański nie miał okazji dodać do swojego glosariusza, bo pojawiły się niedawno (z całym szacuneczkiem dla wieku Autora).

Mimo wszystko polecam wszystkim czytelnikom, których jeszcze nie boli głowa z nadmiaru muzycznych informacji. Hasło bottleneck i bass drum przyprawią Wasze życie o szampańskie zawroty myślących części ciała. Polecam gorąco!

Niewiele osób zajmuje się podobną tematyką, a "filologiczny słownik" poświęcony terminologii z zakresu muzyki popularnej jest jak kot w (i na) komputerze tłumacza - niby nie niezbędny, ale ile czasu liczonego w wypitych herbatach i błędów sobie zaoszczędzisz, mając pod ręką takie dziełko!
Słowniczek pokazał mi magię tysięcy możliwości określania jednej techniki gry,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Wspaniała fotograficzna podróż przez muzyczne życie Jimmy'ego Page'a. Wyjątkowa dbałość o chronologię i opisy sprawia, że przeglądanie zawartości tego pięknego albumu będzie czystą radością dla każdego perfekcjonisty. Wartość albumu wzrośnie, kiedy uświadomimy sobie, że każdy podpis został przygotowany przez samego Page'a. Gitarzysta przygotował też zdjęcia, układ stron i dokładny spis koncertów. Na stronie wydawnictwa płacz, że redaktorzy nie mieli nic do roboty ;)

Nie jedno dziwi w tym pięknym albumie. Od zawsze zaskakuje mnie sytuacja, kiedy ktoś zbudował swoje życie na pewnych wartościach, o które dbał bardzo długo, które dawały mu siłę i nadawały sens, nagle je porzuca, gwałtownie się ich pozbywa, wymazuje ze swojego świata. Jaką zmianę widać w takim człowieku. Osobie, któracałe życie opisywana była jako pewna siebie i przekonana co do swojego talentu oraz wartości, a która po wielu latach ukazuje się w oczach tych samych ludzi jako nieśmiała, niepewna, trochę nerwowa.

Page oczywiście nie zaprosi Was wprost do swojego życia, ale z pewnością pokaże Wam jaką przemianę przeżył. Na pewno wiele Was zaskoczy w tym albumie, ale, jak to bywa z tym muzykiem, naprawdę fascynujące będzie to, co zostało pominięte.

Wspaniała fotograficzna podróż przez muzyczne życie Jimmy'ego Page'a. Wyjątkowa dbałość o chronologię i opisy sprawia, że przeglądanie zawartości tego pięknego albumu będzie czystą radością dla każdego perfekcjonisty. Wartość albumu wzrośnie, kiedy uświadomimy sobie, że każdy podpis został przygotowany przez samego Page'a. Gitarzysta przygotował też zdjęcia, układ stron i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Radość z powrotu do odprężającej lektury, na jaką można liczyć widząc nazwisko "Wohlleben" na okładce? Zdecydowanie tak.
Radość z fantastycznego tłumaczenia, które powinno zostać nagrodzone przynajmniej PRZYNAJMNIEJ czekoladkami od wydawców? ;) Zdecydowanie tak!
Radość z przepięknych zdjęć polskiej przyrody wydrukowanych na przepięknym papierze? Jak najbardziej!
Radość z treści, która wiele wnosi w Twoje życie? Oj...

W kilku miejscach ze smutkiem złapałam się na tym, że właściwie... nie wiem o co chodzi. Szczury biegające po labiryncie bez wniosku panoszą się po stronach książki. Wiele osób zwróciło uwagę w swoich recenzjach na niespójności w treści (np. jeśli chodzi o kwestie oszustw) oraz na to, że wiele kwestii się powtarza (jak już wspomniałem wcześniej-jak już wspomniałem wcześniej-jak już...).

Książka faktycznie nie rozpieszcza aż tak bardzo pod względem treści, ale chyba winiłabym za to nas samych ;) Trzeba przyznać, że zwierzęta zdarza nam się obserwować znacznie częściej niż drzewa, więc kolejny tom niemieckiego leśnika oparty na jego własnych obserwacjach musiałby być wybitnie oryginalny a niestety nie jest. Nie umniejsza to absolutnie frajdy z czytania tej książki, ponieważ Wohlleben jest świetnym gawiędziarzem.

"Duchowe życie zwierząt" z pewnością zyskuje wiele na wspaniałej strukturze. Przejście od tematu instynktów i uczuć, przez zmysły, emocje, po myśli, sny i duszę zrobiło na mnie duże wrażenie. W którymś momencie pomyślałam, że w sumie z każdego z tych rozdziałów można było zrobić oddzielną książkę i to dopiero by się ciekawie czytało. Nie muszę opisywać lekkiego zawodu, który poczułam, kiedy w podziękowaniach wyczytałam, że piękna struktura książki nie jest zasługą Wohllebena optującego za "trzema tomami".

Niemniej książka jest godna polecenia na wolną, odprężającą chwilę. Na lato, kiedy możemy usiąść w parku, poczytać i porozglądać się w poszukiwaniu własnych doświadczeń. Miłość, którą autor czuję wobec wszystkich stworzeń, liczne anegdotki, rozczulające zdjęcia, czasem trudne i kontrowersyjne tematy - wszystko to może zrekompensować drobne braki w kolejnej książce Wohllebena.

Radość z powrotu do odprężającej lektury, na jaką można liczyć widząc nazwisko "Wohlleben" na okładce? Zdecydowanie tak.
Radość z fantastycznego tłumaczenia, które powinno zostać nagrodzone przynajmniej PRZYNAJMNIEJ czekoladkami od wydawców? ;) Zdecydowanie tak!
Radość z przepięknych zdjęć polskiej przyrody wydrukowanych na przepięknym papierze? Jak najbardziej!
Radość z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Well, I woke up this morning, I got myself a beer.
Future's uncertain and the end is always near."

Spotkaliście się kiedyś - w szkole, na uczelni, w pracy, gdziekolwiek - z osobą, która jako jedyna z całej grupy traktowana jest inaczej? Ma z jakiegoś powodu więcej swobody, z jakiegoś powodu jest bardziej odizolowana od grupy, przyciąga do siebie określony typ ludzi Z JAKIEGOŚ POWODU? Pamiętacie swoje odczucia wobec tego człowieka? "Gdy ucichnie muzyka" to książka opisująca historię przedstawiciela tego wyjątkowego gatunku.

Niech nie myli podtytuł (a raczej "nadtytuł") 'Biografia The Doors'. Książka skupia się na życiu Jima Morrisona i opisuje je w szczegółach. Wall pozwolił sobie napomknąć, że pozostali Doorsi byli luzakami, którzy wiedli "normalne" (cokolwiek przez to rozumiemy, ale chyba w tym przypadku jest to odpowiednik słowa "nudne") życie, więc lepiej skupić się na tym jak zmagali się ze swoim dziwnym frontmanem. Autor przytacza różne historie bez owijania w bawełnę, nie rozczula się nad Morrisonem, prezentuje swój punkt widzenia na wszystkie "tajemnice" związane z jego życiem. Spodziewajcie się ostrego języka i jeszcze ostrzejszych sądów.

Oczywiście niezwykła dokładność Walla znowu zadziwia. Autor cytuje wiele źródeł, analizuje zajścia z różnych punktów widzenia, opis każdego wydarzenia opatrzony jest opiniami różnych osób, które były w centrum wydarzeń. Do tego Wall podaje historię w swój wyjątkowy, gawędziarski sposób. Jeśli ktoś jest zainteresowany losami Doorsów w erze "post-Morrisonowej" to śmiało może zajrzeć do skromnego, kilkunastrostronnicowego epilogu. Ale...

Nie jestem zakochana ani w Morrisonie, ani w Doorsach. Lubię wyjątkowe podejście do partii instrumentów klawiszowych, nadal jednak nie jest to muzyka, której mogłabym słuchać bez przerwy do końca życia. ALE wydaje się, że Mick Wall wcale nie lubi żadnego jej aspektu. Nie lubi ani jednej osoby związanej z zespołem. Czytając biografię coraz częściej łapałam się na tym, że brzydzi mnie sam widok nazwiska "Morrison", bo pewnie czeka mnie obrzydliwy opis "tripów", pijatyk albo innego sposobu folgowania swoim nałogom. Praca Doorsów nie jest za bardzo doceniania przez Walla, mamy wrażenie że czytamy o ciągłbym paśmie porażek i wstydu.

Naprawdę dziwi, że ktoś kto nie za bardzo lubi dany zespół chciał poświęcić miesiące, a pewnie i lata swojego życia na dokładne przestudiowanie jego historii i opowiedzenie jej na swój sposób.
Chyba muszę dołączyć do chóru głosów zadających Wallowi to samo pytanie, kiedy przyjeżdżał dowiedzieć się czegoś od osób związanych z zespołem: Dlaczego chcesz o tym pisać? Po co?

Moment szczerego zniechęcenia Morrisonem przeszedł mi kiedy trafiłam na nagranie "Roadhouse Blues" (to które ma ponad 4 mln wyświetleń i jest "fanowskim filmikiem" - polecam). W pewnym momencie Morrison rozdaje autografy a ktoś z tłumu łapie go za włosy. Jim odwraca się i uśmiecha do przyłapanego na gorącym uczynku, osoby stojące dookoła śmieją się, panuje cudowna, przyjacielska atmosfera. Na następnym filmiku (Driving with Jim Morrison) Jim bawi się z dzieciakami na dworzu i wygląda na najszczęśliwszego człowieka na świecie. Czy aby na pewno nie można było napisać na jego temat czegoś dobrego? Nie ma w nim nic pozytywnego oprócz talentu literackiego, wysokiego poziomu inteligencji, charyzmy scenicznej i dziwnego zachowania? Nic? Najwidoczniej Wall nigdy nie mógł się dopchać przez tłum, żeby złapać Morrisona za czuprynę ;)

"Well, I woke up this morning, I got myself a beer.
Future's uncertain and the end is always near."

Spotkaliście się kiedyś - w szkole, na uczelni, w pracy, gdziekolwiek - z osobą, która jako jedyna z całej grupy traktowana jest inaczej? Ma z jakiegoś powodu więcej swobody, z jakiegoś powodu jest bardziej odizolowana od grupy, przyciąga do siebie określony typ ludzi Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cóż, jestem wściekle czepialska jeśli chodzi o translatorskie szczególiki, które zmieniają dość poważnie przekazywaną treść lub wypaczają informacje. Jednak w tym przypadku, pomijając oczywiste błędy związane z opisem nagrywania Stairway to Heaven (ponownie na 'magnetofonie' zamiast na 'flecie', no niestety ktoś tam na tym flecie grał, nieszczęsny 'recorder') oraz kilka zabawnych błędów związanych z nieznajomością pewnych piosenek (w których 'baby' to jednak nie 'dziecko', jak to widnieje w przekładzie, ale odniesienie do ukochanej) i zabawnych zmian w idiomach (co z kolei nie wpływa na treść w znaczący sposób), tłumaczenie prezentuje się na 5+. Co prawda pomija jakąś część terminologii i kilka zdań po drodze, ale w zamian prezentuje się świetnie jako książka dla szerokiego grona czytelników, którzy dzięki tym drobnym zabiegom nie muszą walczyć z technicznymi zwrotami.

Cóż, jestem wściekle czepialska jeśli chodzi o translatorskie szczególiki, które zmieniają dość poważnie przekazywaną treść lub wypaczają informacje. Jednak w tym przypadku, pomijając oczywiste błędy związane z opisem nagrywania Stairway to Heaven (ponownie na 'magnetofonie' zamiast na 'flecie', no niestety ktoś tam na tym flecie grał, nieszczęsny 'recorder') oraz kilka...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wielka księga siusiaków Dan Höjer, Gunilla Kvarnström
Ocena 5,2
Wielka księga ... Dan Höjer, Gunilla ...

Na półkach: , ,

Czy to nie przeznaczenie, że książkę o "siusiakach" pisze ktoś o nazwisku Hӧjer? :) Żart żałosny, ale trzyma poziom humoru zawartego w książeczce. Dlaczego od pierwszych stron teksty o obrzezaniu, kastracji i eunuchach? Dlaczego zaraz potem wywody o ciałach jamistych? Dlaczego nagłówki w stylu "Twój pies cię zdradza"? Dlaczego niemalże filozoficzne zacięcie w dowodzeniu tego jak zły jest Kościół, bo nie pozwala na podążanie za naukami Onana? :D

Wiecie co, takie książki to trzeba włożyć między bajki lub w jakieś inne ciche, ciemne, przestronne lub nie miejsce, gdzie słońce nie dochodzi, gdzie dzieci nie zajrzą, bo będą wolały zamiast tego zawracać gitarę. Lektura do pośmiania się dla starszych użytkowników organów płciowych, młodsi mieliby koszmary nocne. Ale nie chcę być zbyt wylewna ;)

Swoją drogą tłumaczenie tej książki jest dość zabawne. Jakbym była dzieciakiem to dziwiłabym się, że Szwedzi mają polskie nazwiska a szwedzkie imiona, potem dziwiłabym się że cała książka opiera się na jakichś szwedzkich opowieściach, szwedzkich problemach i szwedzkich celebrytach, a wspaniała wizja ziemi obiecanej w postaci Onana określana (rym nie był planowany, chyba tak samo jak treść książki :D) jest "samogwałtem" - dość negatywne, czy tylko ja mam takie odczucie? Polacy mogliby wyczarować swój odpowiednik tego "dzieła" i ten dziwny twór byłby zbędny. Oczywiście mam na myśli książkę, nie tematykę ;)

Czy to nie przeznaczenie, że książkę o "siusiakach" pisze ktoś o nazwisku Hӧjer? :) Żart żałosny, ale trzyma poziom humoru zawartego w książeczce. Dlaczego od pierwszych stron teksty o obrzezaniu, kastracji i eunuchach? Dlaczego zaraz potem wywody o ciałach jamistych? Dlaczego nagłówki w stylu "Twój pies cię zdradza"? Dlaczego niemalże filozoficzne zacięcie w dowodzeniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Biografia, która nawiązuje do innych książek o Zeppelinach w tak subtelny sposób, że samo wychwycenie wszystkich smaczków daje czytelnikowi niesamowitą satysfakcję. Pięknie przetłumaczona, długa opowieść. Tekst, który analizuje historię zespołu pod wieloma kątami, prezentuje kontekst społeczny oraz całą paletę najbarwniejszych postaci muzycznego świata lat 70.

Co prawda Page zapowiedział, że nie ma co czytać tego "dziełka", ale złamał jedno z ważniejszych praw naszego "czytelniczego kodeksu" ;) Przyznał się, że wyraża opinię bez przeczytania książki. Jednak jeśli nawet by do niej zajrzał mogłoby mu się rzucić w oczy to jak wiele miejsca zajmują opisy jego znajomych zajmujący się okultyzmem, ile stron poświeta się Crowleyowi, jakim przypuszczeniem kończy się cała biografia.

Cóż, Wall z pewnością ma kronikarski talent, potrafi snuć historie, ma pomysły na to, jak zainteresować opisywanym tematem. Ale potrafi też ostro wyrazić swoje zdanie i bronić go dzięki swojej wiedzy. Taka rzetelna dziennikarska postawa pokazuje jak wielką wartość ma umiejętność oceny wydarzeń i podążanie własną ścieżką. Brawo za to!

Polecam zarówno fanom, jak i tym, którzy dopiero rozpoczynają lot zeppelinem ;)

Biografia, która nawiązuje do innych książek o Zeppelinach w tak subtelny sposób, że samo wychwycenie wszystkich smaczków daje czytelnikowi niesamowitą satysfakcję. Pięknie przetłumaczona, długa opowieść. Tekst, który analizuje historię zespołu pod wieloma kątami, prezentuje kontekst społeczny oraz całą paletę najbarwniejszych postaci muzycznego świata lat 70.

Co prawda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Wygląda na to, że każdy ma swojego ulubieńca i kozła ofiarnego. Co tu narzekać na biednych nauczycieli, że Basia z pierwszej ławki ma zawsze piątki, a Jasio z ostatniego rzędu zawsze nagany. W jednej biografii Jones chce odejść z zespołu, bo nie może gwiazdorzyć (?!), w drugiej Page to rozwydrzony, płytki dzieciak (?!), gdzie indziej Plant to żałosny kogucik (?), a jeszcze dalej Bonzo nie potrafi grać na bębnach ;) Cóż, może według dziennikarzy Zeppelini siedzą zawsze w ostatniej ławce, ale dla fanów będą absolutnie pierwszorzędni ;)

Co ciekawe, polskie wydanie zostało pozbawione najbrutalniejszych i dość niesmacznych fragmentów. Nie przeczytacie o tym, co podczas jednego z koncertów zostało z ochroniarza zeppelinowej garderoby po tym, jak zajął się nim menedżer zespołu. Nie przeczytacie, co stało się z paniami, które odwiedziły innego zeppelinowego autora, lubiącego analizować historie największych utworów ;) "Zjecie" w ten sposób kilka absolutnie nic nieznaczących wydarzeń, chociaż trzeba zauważyć, że dalej w książce pojawiają się subtelne nawiązania do nich, które dla polskiego czytelnika stają się niejasne.

Swoją opinię na temat treści wyraziłam już oceniając przekład. Jednak im dłużej zastanawiam się nad tą książką, (książką, którą swoją drogą aktualnie zajmuję się pod kątem językowym) tym bardziej przygnębia mnie jej jednostronność. Bomby w postaci stwierdzeń, że Page chciał założyć zespół tylko po to, żeby zarobić pinionszki i czytać książeczki, kupować mebelki, lansować się w dobrych klubikach i machać różdżką (rozumienie dowolne) na każdym skrawku tej biednej planety (chociaż głównie Maroko wchodzi w grę) sprawiają, że nie chce mi się wierzyć w inne komentarze autora.

Wygląda na to, że każdy ma swojego ulubieńca i kozła ofiarnego. Co tu narzekać na biednych nauczycieli, że Basia z pierwszej ławki ma zawsze piątki, a Jasio z ostatniego rzędu zawsze nagany. W jednej biografii Jones chce odejść z zespołu, bo nie może gwiazdorzyć (?!), w drugiej Page to rozwydrzony, płytki dzieciak (?!), gdzie indziej Plant to żałosny kogucik (?), a jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Przeczytałam tę książkę kilka razy, ale teraz wyjątkowo w jednym jedynym celu: żeby skrzętnie prześledzić tłumaczenie. Naprawdę nie można być zawiedzionym, przyglądając się książce pod tym względem. Czyta się ją bardzo dobrze, bez żadnych zgrzytów. Jeżeli pojawiają się błędy (sporadyczne) to nie zaburzają treści. Wyjątkiem są dwa przypadki, co ciekawe oba dotyczą Jonesa ;)
Najpierw ze strony 77 dowiadujemy się, że John Paul Jones, razem z żoną Madeleine Bell (sic!) spędził święta w Nowym Jorku, co jest nawet nie lekkim przekłamaniem i "wyswataniem" Jonesa z kimś zupełnie innym (jego żoną jest Maureen, co nie zmieniło się od 1967 roku). Oryginał podaje: John Paul Jones, who with his wife had spent Christmas with singer Madeline Bell in New York,
arrived separately.
Potem na stronie 137 zdobywamy informacje dotyczące nagrywania "Stairway to Heaven". Posłuchajcie tylko słynnego wstępu, aby usłyszeć flet i gitarę akustyczną. Według książki jednak dowiecie się, że w grę wchodziły klawisze i starodawne magnetofony. Jest to niestety błąd tłumacza.
Gdyby jednak nie brać pod uwagę tych dwóch wpadek to książka jest przyjazną tłumaczeniową perełką z drobnymi i bardzo wdzięcznymi klęskami terminologicznymi. Ale dzięki temu przysłuży się nauce ;)

Co do treści. Oj... Takie publikacje wyraźnie pokazują jaką odpowiedzialność bierze na siebie osoba planująca napisanie czyjejś biografii. Po przeczytaniu tej książki Zeppelinów można z łatwością znienawidzić. Za rozbestwienie, brak opanowania, szacunku i obrzydliwe wykorzystywanie zaufania, jakim obdarzali zespół fani czy organizatorzy. Plant i Bonzo przedstawieni są jako wieśniacy (żeby nie powiedzieć wieśniaki), przez co oczywistym dla autora jest, że nie znają się na biznesie i folgują wszystkim swoim zachciankom, zszokowani wielkim światem. Wielkim światem do którego drzwi otworzył im Page - żałosny dziwak, wyśmiewany w prasie, wyśmiewany na koncertach, wyśmiewany w środowisku, zajmujący się narkotykami, czarami, narkotykami, nieletnimi dziewczynkami, narkotykami i niszczeniem siebie samego poprzez chorą fascynację potęgą i hołdowaniem własnym ambicjom. Ach, czy wspomniałam o narkotykach? Na koniec zostaje Jones, o którym w sumie nic nie wiadomo, dzięki czemu co prawda nie obrywa za bardzo w książce (oprócz informacji o tym, że jest najbardziej złośliwy i chce od fanów tylko npieniędzy), ale też jego losy po rozpadzie zespołu podsumowane są krótkim: "zaszył się w domku na wsi i wydawał swoje pieniądze nietknięty KLĄTWĄ sprowadzoną przez MANIPULACJE zdziwaczałego gitarzysty swojego zespołu". Nie wiem, jak w obliczu tego wszystkiego wytłumaczyć wszystkie wyprodukowane przez Jonesa płyty i fakt, że w czerwcu wybieramy się na jego koncert do Helsinek, podczas gdy inni "zarobieni muzycy" zajmują się głównie wydawaniem albumów ze zdjęciami?

Jeśli "młody" fan zespołu porywa się na tę książkę musi koniecznie zaopatrzyć się w inne pozycje, które zrównoważą jad wylewający się z pozornie obiektywnej książki Daviesa, utrzymanej w kronikarskim stylu. Książka niestety powoduje powstanie setek pytań (głównie co do prawdziwości opisanych wydarzeń), ale nie sugeruje żadnych odpowiedzi poza budowaniem uczucia pogardy wobec "wypalonych muzyków" i "ostatniego lotu sterowca". Bolesne uogólnienia, sprowadzające muzyków do zwykłych marionetek sterowanych przez żądzę sławy i pieniądza, mogą zniszczyć obraz zespołu w oczach nawet wiernego fana, a fakt, że zespół nawykł do tego, aby nie komentować głównie negatywnych doniesień prasy nie pomaga w wyrobieniu sobie zdania na temat książki.

Zatem przeczytać trzeba koniecznie, ale z Mickiem Wallem i innymi możliwymi do zdobycia dziełkami pod ręką.

Przeczytałam tę książkę kilka razy, ale teraz wyjątkowo w jednym jedynym celu: żeby skrzętnie prześledzić tłumaczenie. Naprawdę nie można być zawiedzionym, przyglądając się książce pod tym względem. Czyta się ją bardzo dobrze, bez żadnych zgrzytów. Jeżeli pojawiają się błędy (sporadyczne) to nie zaburzają treści. Wyjątkiem są dwa przypadki, co ciekawe oba dotyczą Jonesa ;)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie. Nie. No po prostu no nie! Borze wszechlistny, czy Ty to widzisz? Trochę ponad 100 stron książki na temat... w sumie to używanie 'na temat' przy opisie tej książki jest trochę obraźliwe wobec autorów, którzy starannie pracują nad strukturą i tematyką swoich dzieł :D Maciek postanowił wyrzucić żale z ostatniego odcinka przewodu pokarmowego i wyszło jak wyszło.

Mamy krótkie rozdzialiki głównie o tematyce śródkloacznej. Pomiędzy rozdzialikami, które nie są ze sobą w żaden sposób powiązane, znajdziecie wkładki zatytułowane "Szybki strzał" z góra kilkuzdaniowymi złotymi myślami, które naprawdę są jak najdalej od bycia dowodem na błyskotliwość Niekrytego. Głównie opierają się na "uwalnianiu orki", spoglądaniu na swoje dzieło i myśleniu, że wyszło jak wyszło.

Za to muszę przyznać, że zaśmiałam się w głos raz. Dokładnie przy czytaniu opisu piekła na ziemi. Wizja słuchania Szymona Wydry śpiewającego wers "Do nieba nie chodzę, bo jest mi nie drodze. Teraz jestem tuuu" w kilkugodzinnym zapętleniu zadziałała na moją wyobraźnię. Ale, ale... Przeczytałam ten fragment znajomym, którzy siedzieli ze mną w pokoju i towarzystwo jak wyszło, tak wyszło :(

Niestety, Maćku. Przed napisaniem tej książki zjadłeś za mało NALEŚNIKÓW, potraktowałeś się zbyt małą ilością wyciągu ze skarpety i chyba jednak nie zrezygnowałeś z włamania się komuś do domu przez balkon i wypicia kilku butelek szampana w cudzej wannie. Niby powinno to skutkować przekształceniem w mistrza spontanicznej zaczepistości, ale wyszło jak wyszło.

Nie. Nie. No po prostu no nie! Borze wszechlistny, czy Ty to widzisz? Trochę ponad 100 stron książki na temat... w sumie to używanie 'na temat' przy opisie tej książki jest trochę obraźliwe wobec autorów, którzy starannie pracują nad strukturą i tematyką swoich dzieł :D Maciek postanowił wyrzucić żale z ostatniego odcinka przewodu pokarmowego i wyszło jak wyszło.

Mamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

How's it goin', bros? My name is PeeeeeeewDiePie! And welcome toooo...

Czo ja właśnie przeczytałam? :D Oj! I cóż, że ze Szwecji, skoro ani na jednym zdjęciu nie ma instrukcji jak złożyć mój nowy regał na książki z IKEI, na którym mogłabym zmieścić dwie tony zażenowania przywiezionego prosto z Gothenburga.

Książka przeznaczona przede wszystkim dla fanów specyficznego Feliksowego poczucia humoru. Zażenowanie wymieszane z dobrze wypieczoną kaczką, wierna widownia machająca brofistami na kolażach i w końcu cytaty, których przeznaczenie sam autor opisuje jako "stuff to crap on" to wierny opis tejże publikacji. Miałam przyjemność przeczytać/obejrzeć książkę w oryginale (ang) i umieściłam najlepsze moim zdaniem cytaty na stronie. Jeżeli kogoś zainteresuje ten humor to na pewno warto przeczytać, ale z kupnem bym się wstrzymała - na pewno kolega chętnie pożyczy ;)

Szkoda, że tak mało jest tutaj inside joke'ów, które doceniłby każdy broczaczo, jestem też ciekawa, ile jest samego Felixa w Feliksie - kto robił kolaże? Na ile zostały zmienione oryginalne teksty "Poodsa"?

Do zdecydowanych plusów należy to, że autor bardzo ciepło przyjmuje opinie czytelników. Twittuje zachwycony każdą próbą promocji książki; zdjęcia z Targów w Warszawie spotkały się z uroczymi komplementami prosto z "jutubów". Plus za włączenie widzów w proces twórczy.
Jeżeli chodzi o wady to cóż... Poza powiewem infantylności jeden cytat szczególnie mi się nie spodobał. Rozpięta na krzyżu kaczka z żalami, że tyle wycierpiała za nas... No cóż, to jest już ten "edgy sense of humour", za który PewDiePie ostatnimi czasy zbiera takie baty. Co kto lubi.

Nie miałam okazji dorwać się do polskiego tłumaczenia, chociaż wydawnictwo rozpływało się nad tłumaczką, która podobno siedzi w YouTube'owym temacie po uszy ;) Jednak jeżeli opis widoczny na lc widnieje też z tyłu książki lub po prostu został stworzony przez tłumacza to, ulala, może być to ciekawy i
nieodkryty obszar lingwistycznych badań :D Myślałam, że publikacja zawiera więcej żartów skierowanych do widzów (bros :D), stąd możliwe trudności tłumaczeniowe, ale jednak nie. Być może tłumaczenie przedstawia się znacznie lepiej niż sam, niezbyt stymulujący intelektualnie oryginał ;)
Zauważyłam, że w wielu opiniach napisano, że książka jest wulgarna. Powiem tylko, że oryginał ma bardzo ciekawie i kreatywnie ocenzurowane przekleństwa. Mimo że jestem na to wyczulona, nic mnie nie "ubodło".

Ta książka nas kocha, ale czy my kochamy ją? Cóż, "Poodsa" na pewno ;)

How's it goin', bros? My name is PeeeeeeewDiePie! And welcome toooo...

Czo ja właśnie przeczytałam? :D Oj! I cóż, że ze Szwecji, skoro ani na jednym zdjęciu nie ma instrukcji jak złożyć mój nowy regał na książki z IKEI, na którym mogłabym zmieścić dwie tony zażenowania przywiezionego prosto z Gothenburga.

Książka przeznaczona przede wszystkim dla fanów specyficznego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak Telezakupy to tylko z Niekrytym! A jak w ciemno to tylko randka ;)

"Co się tyczy edukacji seksualnej: żadnych tajemnic. Żadnych rozmazanych pikseli i niskich rozdzielczości"

Tyłek na brodzie, bidżeje na pierwszych stronach, goddamit po przecinku - to cały Niekryty Krytyk, no AM I RIGHT OR AM I RIGHT? ;)

Każdy, kto zna i lubi twórczość naszego polskiego tatusia YouTube'owej działalności czytając tę książkę z pewnością poczuje się, jakby oglądał kolejny odcinek Przemyśleń™. Niestety to, co świetnie brzmi kiedy jest mówione, nie wygląda najlepiej na papierze, bo i jednak język mówiony jest trochę rozbieżny z pisanym. Wyobrażam sobie, że gdybym dała tę książkę do przeczytania rodzicom albo nawet nastolatkom, którzy jakimś cudem uchronili się od filmów Niekrytego, efektu komicznego by nie było. Pewnie nawet zażenowanie i podświadomy unsub ;) Zatem jest to książka przede wszystkim dla fanów Krytyka.

Jednak poza stylem, który jest wybitnie, bezKrytycznie indywidualny, książka jest świetna dla nastolatków potrzebujących kogoś, kto by ich kopnął w tyłek. Jak się okazuje anglista kręcący filmy nadaje się do tego jak najlepiej :D Książka składa się z dziesięciu rozdziałów na tematy inspirowane rozmowami z widzami youtubowego kanału autora. Niekryty komentuje to, co go uwiera, drażni i co najchętniej wysłałby do Maki Paki na suszenie aff-affem. Jako osoba, która już dawno pogubiła zdjęcia z gimnazjum (a zdjęcia z liceum są na dobrej drodze do zagubienia), niezbyt doceniłam głębię tych przemyśleń, ale wyobrażam sobie że luźne, ale rozsądne podejście autora do kwestii przekleństw, edukacji seksualnej czy szkoły może wywrzeć wrażenie na poszukujących wzorów stworkach z podbazy/gimbazy/licbazy czy innych światów, jakie przyniesie nam przyszłość.

Na czas kiedy jest się przeziębionym albo połamanym jak ja jest to pozycja na pewno godna polecenia. Bardzo dobrze się w niej leży. BOOYA!

Jak Telezakupy to tylko z Niekrytym! A jak w ciemno to tylko randka ;)

"Co się tyczy edukacji seksualnej: żadnych tajemnic. Żadnych rozmazanych pikseli i niskich rozdzielczości"

Tyłek na brodzie, bidżeje na pierwszych stronach, goddamit po przecinku - to cały Niekryty Krytyk, no AM I RIGHT OR AM I RIGHT? ;)

Każdy, kto zna i lubi twórczość naszego polskiego tatusia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Brzydka pogoda? Przeziębienie? Złamana noga? Setny raz przerwana dieta? Leżysz w łóżku i naprawdę, ale to naprawdę nie masz co robić? Pani Fielding ma Ci coś do powiedzenia ;)

Przeczytałam "Dziennik..." w kilka godzin, robiąc sobie spokojne przerwy na powolne kuśtykanie po cały zaparzacz herbaty i z powrotem do łóżka. Lektura jest bardzo przyjemna, miło jest przekonać się, że nie tylko ja wcinam codziennie czekoladowe mount everesty, boję się ludzi w czerwonych szelkach i skarpetkach w trzmieliki oraz jestem nad wyraz podejrzliwa względem słonecznej pogody ;)

Świetna książka na wolną chwilę, jeśli jednak szukacie literatury z górnej półki to mimo że nazwisko autorki jest na "F", nie znajdziecie tam jej tekstów ;)

Brzydka pogoda? Przeziębienie? Złamana noga? Setny raz przerwana dieta? Leżysz w łóżku i naprawdę, ale to naprawdę nie masz co robić? Pani Fielding ma Ci coś do powiedzenia ;)

Przeczytałam "Dziennik..." w kilka godzin, robiąc sobie spokojne przerwy na powolne kuśtykanie po cały zaparzacz herbaty i z powrotem do łóżka. Lektura jest bardzo przyjemna, miło jest przekonać się,...

więcej Pokaż mimo to