-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
Kiedy zobaczyliśmy „Godzinę wiedźm” w zapowiedziach Wydawnictwa Kobiecego, wiedzieliśmy, że koniecznie chcemy to przeczytać. „Wiedźmowy” klimat to coś, co zdecydowanie przemawia do naszych czytelniczych zainteresowań (szkoda jedynie, że trudno o powieść, która w intrygujący sposób realizowałaby ten temat).
Na wstępie warto rzec, że zachwyca już samo wydanie – twarda oprawa, śliczna wklejka i klimatyczne grafiki czaszki z porożem na pierwszej stronach. Do tego małe cytaty z „świętych pism” otwierające każdy rozdział… i mamy w rękach prawdziwą księgę czarów! A co w środku?
Przyznać musimy, że trudno było się nam wbić w lekturę. Nieco chaotyczny początek, problem w „połapaniu się” kto jest kim (dla kogo) i na jakich zasadach działa świat… Na szczęście dyskomfort czytelniczy szybko minął i po pierwszych (trudnych) stronach przekonaliśmy się, że „Godzina wiedźm” to miła, angażująca powieść, a choć dość lekka, to nie brak jej „horrowego sznytu”. Oczywiście nie spodziewajcie się treści przerażających i makabrycznych – mamy na myśli atmosferę niepokoju i brak przesłodzenia.
W trakcie lektury szczególnie zaintrygowało nas… wykorzystanie motywów biblijnych! Autorka żongluje testamentowymi imionami (i kryjącymi się za nimi znaczeniami) w sposób iście rozkoszny jak na powieść „lekkiego” sortu! Dodajmy do tego odwieczną walkę mroku i światła, wiedźm i religii… a przede wszystkim opresyjnej męskości i kobiecości, i dostajemy prostą, lecz smaczną opowieść o magii, klątwach, wiedźmach… i niszczeniu patriarchatu. Fanom fantastyki trzeba czegoś więcej na przyjemne wiosenne popołudnia? Naszym zdaniem – absolutnie nie, więc cieplutko zachęcamy do zapoznania się z tą historią!
Kiedy zobaczyliśmy „Godzinę wiedźm” w zapowiedziach Wydawnictwa Kobiecego, wiedzieliśmy, że koniecznie chcemy to przeczytać. „Wiedźmowy” klimat to coś, co zdecydowanie przemawia do naszych czytelniczych zainteresowań (szkoda jedynie, że trudno o powieść, która w intrygujący sposób realizowałaby ten temat).
Na wstępie warto rzec, że zachwyca już samo wydanie – twarda oprawa,...
Co z tą herstorią? Zapytał kiedyś Dariusz Nowacki i, jak się zdaje, nie uzyskał konkretnej odpowiedzi. Ponoć ile badaczy tyle opinii, my powiemy tylko jedno: Proste równoległe. Zdajemy sobie sprawę, że taka odpowiedź może przyprawić humanistę o zawał – no bo skąd znienawidzona matma w literaturoznawczych rozterkach – ale to jedyna sensowna odpowiedź. Możecie być całkowicie spokojni, bowiem nie mamy na myśli żadnych matematyczno-geometrycznych poczynań, a powieściowy debiut Agaty Romaniuk o tym wymownym tytule.
Dwa światy, dwie proste – mistrzyni i uczennica – a to wszystko zespojone oszałamiającą muzyką i pasją, która wymaga największej ofiary – całej ciebie.
Romaniuk kreśli przed czytelnikami losy dwóch diametralnie różnych od siebie kobiet – wirtuozki Wandy Krajewskiej i utalentowanej (ale uczennicy) skrzypaczki, Marty Richter. Przypadkowe spotkanie kobiet w PRL-owskim uzdrowisku rozpoczyna dziwną relację nauczycielka-uczennica, której zażyłość determinuje egzystencję pań i ich bliskich.
Autorka fenomenalnie eksploruje wspominaną więź. Zdawałoby się, że Wanda ‘tylko’ nadzoruje grę Marty, kształci ją i dzieli się swoim doświadczeniem. Zachodzi jednak pewna zmiana i wirtuozka próbuje matkować narratorce całej herstorii: narzuca swoje zdanie, zmusza do udziału w konkursach. Niewidzi dla uczennicy innej przyszłości niż tą, którą sama przeżyła. Dla Wandy muzyka to cały świat, nie ma miejsca na nic innego – a już zwłaszcza na dzieci, rodzinę.
W tym kontekście możliwość wyboru dla bohaterek to kwestia być albo nie być. I nie mamy tutaj na myśli dylematów rodem co zjeść na obiad, ale kluczowe: kariera czy rodzina? Czy można zabić w sobie pasję do muzyki dla dziecka?
Proste równoległe to niezwykle dojrzała powieść. Napisana w sposób roważny, spokojny pozwala czytelnikowi na przemyślenia, nie ‘dusi’ natłokiem wydarzeń, a wręcz kusi brakiem pośpiechu. Wydawałoby się, że powieść o skrzypaczkach będzie przytłaczać muzyką: dzięki erudycji Romaniuk poznajemy niezwykły świat porywających kaprysów i koncertów, które (jeśli tylko posłuchacie specjalnej playlisty!) zostaną wam w głowie na bardzo długo.
Co z tą herstorią? Zapytał kiedyś Dariusz Nowacki i, jak się zdaje, nie uzyskał konkretnej odpowiedzi. Ponoć ile badaczy tyle opinii, my powiemy tylko jedno: Proste równoległe. Zdajemy sobie sprawę, że taka odpowiedź może przyprawić humanistę o zawał – no bo skąd znienawidzona matma w literaturoznawczych rozterkach – ale to jedyna sensowna odpowiedź. Możecie być całkowicie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
'Sprawa' osób transpłciowych w Polsce to temat wciąż nieprzepracowany. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że społeczność LGBT w naszym kraju wciąż jest traktowana jako obywatele drugiej kategorii; rzadko też można spotkać ich reprezentacje w literaturze.
Z tym większą ciekawością sięgnęliśmy po 'Trans i pół, bejbi' Torrey Peters.
Powieść przedstawia losy trzech osób - cis kobiety, trans kobiety i osoby po detranzycji z płynnym podejściem do własnej płciowości. Łączą ich nie tylko różnego rodzaju relacje, ale i 'plan' na przyszłość - wspólne wychowanie dziecka. Wbrew pozorom nie jest to jednak jedyny, ani nawet główny wątek w tej historii. Prócz tego mamy wgląd w wiele trudności, jakich doświadczają osoby transpłciowe - poszukiwanie (samo)akceptacji, zrozumienia, miłości, a przede wszystkim wolności, by żyć w zgodzie ze sobą.
Trudno powiedzieć, by po przeczytaniu tej pozycji osoby - mówiąc delikatnie - sceptycznie nastawione - do transpłciowości nagle zmieniły zdanie, jednakże jest duża szansa na to, że lepiej zrozumieją ich motywy i emocje towarzyszące im na każdym kroku. Autorka przybliża także środowisko osób LGBT - nie tylko 'T', ale również i gejów, wskazuje też na różnice w relacjach w grupach 'białych' i 'czarnych' transkobiet.
Ogólnie powieść jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Zarazem pochwalić należy tłumaczkę, która nie zdecydowała się na przekład wszystkich terminów, dzięki czemu polski tekst wygląda zdecydowanie lepiej, niż gdyby był usilnie wiernym tłumaczeniem.
'Sprawa' osób transpłciowych w Polsce to temat wciąż nieprzepracowany. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że społeczność LGBT w naszym kraju wciąż jest traktowana jako obywatele drugiej kategorii; rzadko też można spotkać ich reprezentacje w literaturze.
Z tym większą ciekawością sięgnęliśmy po 'Trans i pół, bejbi' Torrey Peters.
Powieść przedstawia losy trzech osób -...
'Hard Land' to opowieść-podróż do lat 80. w USA. Małe (i dla wielu nudne) miasteczko, gorące lato (kiedy wszystko się zmieni) i 15-letni (prawie 16-!) chłopak: miejski outsider, szkolny dziwak, noszący w sobie bardzo wiele bólu. Tego lata przyjdzie mu zmierzyć się ze słodko-gorzkimi stronami życia, a tym samym będzie musiał dorosnąć - i to w przyspieszonym tempie.
Sporym atutem historii jest to, że czyta się ją niebywale lekko. Książka wciąga i w zasadzie jesteście w stanie przeczytać ją w ciągu jednego wolnego dnia. Ze stron 'wylewa się' karuzela uczuć - razem z bohaterem czujemy radość i smutek, ekscytację i ból. Współczujemy mu i kibicujemy.
'Hard Land' jest powieścią o dorastaniu... choć niekoniecznie uniwersalną i trudno nam zgodzić się z twierdzeniem, że każdy się w niej odnajdzie. To powieść mimo wszystko bardzo 'amerykańska' (choć napisał ją Niemiec), miejscami wręcz typowa, chociaż zarazem nastrojowa. Łatwo 'wbić się' w klimat małego miasteczka lat 80., 'poczuć' to, co znamy ze starych filmów.
Na ostatek: dobrą decyzją tłumacza było pozostawienie nieprzełożonych terminów typu 'highschool' czy 'mall' bądź 'college'. Ostatecznie nie mamy ich pełnych ekwiwalentów w języku polskim, zatem spolszczenie ich zniszczyłoby cały urok, jaki zbudował autor wokół amerykańskiego miasteczka.
'Hard Land' to opowieść-podróż do lat 80. w USA. Małe (i dla wielu nudne) miasteczko, gorące lato (kiedy wszystko się zmieni) i 15-letni (prawie 16-!) chłopak: miejski outsider, szkolny dziwak, noszący w sobie bardzo wiele bólu. Tego lata przyjdzie mu zmierzyć się ze słodko-gorzkimi stronami życia, a tym samym będzie musiał dorosnąć - i to w przyspieszonym tempie.
Sporym...
Kto raz zdradził, zawsze będzie zdradzał…
Czytaliście jakieś ciekawe powieści z dynastią Piastów w tle?
Nasza relacja z powieściami oscylującymi wokół ogólnie rozumianej ‘historyczności’ przypomina trochę relację love-hate. Kochamy rozmach i kunszt P. Gregory, który zaprezentowała w swoim słynnym cyklu Tudorskim. Po latach doceniliśmy Sienkiewicza (do Kraszewskiego jeszcze zbieramy siły). Ale dlaczego ‘hate’? Cóż, bo w naszej literaturze spod szyldu ‘pop’ nie pojawia się nic, co pozwoliłoby uatrakcyjnić, spopularyzować, początkującemu czytelnikowi historię naszej państwowości. I tutaj pojawia się Jolanta Maria Kaleta z epicką powieścią – Tron we Krwi. Zdrada.
Trudno jest ująć nam wszystkie wątki, tę olbrzymią paletę, której użyła autorka (i, co ważne, historyczka) do odmalowania niezwykle wyrazistego pejzażu (właściwie) narodzin Królestwa Polskiego.
Obok tła historyczno-politycznego, co warto podkreślić, Kaleta świetnie uchwyciła moment ‘przejścia’ pogańskich ziem Słowian na wiarę chrześcijańską. Ten moment ‘wyparcia’ starego i przyjścia nowego można odczytać zupełnie symbolicznie – tworzy się państwo z zupełnie innymi problemami, inną świadomością niż ta, która do tej pory determinowała życie polityczne mieszkańców.
Oczywiście, jak nie trudno się domyślić, głównym tematem, osią książki, jest walka o tron. Autorka, jako historyczka, nie zawodzi czytelnika w tej sferze: manipulacje, intrygi, skrytobójstwa… Bezwzględność ma niejedno oblicze, a Kaleta dobitnie to podkreśla. Co wyjątkowe, pisarka dostrzega ‘szarości’ uczuć, które określilibyśmy mianem dobrych – miłości w jej wydaniu może być uśpieniem czujności, a wszyscy wiemy, jak to się kończy (bez spojlerów!).
Tron we krwi to intrygująca alternatywa dla wszystkich czytelników. Warta akcja, wątki historyczne i sprawny tok opowieści sprawiają, że jest to cenna pozycja na rynku wydawniczym. Niech Was nie odstrasza objętość książki: czyta się ją fenomenalnie (strona edytorsko-techniczna wymiata!), a strony lecą jedna za drugą – ta zadziwiająca szybkość czytania wzbudza pragnienie… Kolejnego tomu.
Kto raz zdradził, zawsze będzie zdradzał…
Czytaliście jakieś ciekawe powieści z dynastią Piastów w tle?
Nasza relacja z powieściami oscylującymi wokół ogólnie rozumianej ‘historyczności’ przypomina trochę relację love-hate. Kochamy rozmach i kunszt P. Gregory, który zaprezentowała w swoim słynnym cyklu Tudorskim. Po latach doceniliśmy Sienkiewicza (do Kraszewskiego jeszcze...
Katarzyna Berenika Miszczuk jest, według nas, kobietą od zadań specjalnych. Słowiańskość, eksperymenty medyczne czy klimaty biblijne… Dla tej lekarko-pisarki nie ma rzeczy niemożliwych, zatem nic dziwnego, że zabrała się za powieść dla (naj)młodszych czytelników.
Tajemnicę domu w Bielinach, jako przyszli nauczyciele języka polskiego, wzięliśmy pod podwójną lupę. Lektury dla początkujących ‘pożeraczy’ książek są szczególnie ważne – nie tylko inicjują dalszą przygodę, zachęcają do sięgania po więcej (bardzo często zniechęcając w ogóle), ale też i kształtują przyszłe gusta. Jak zatem wypada Miszczuk w roli autorki dla początkujących czytelników? Cóż, my uczucia mamy mieszane.
Zaczynając jednakże od tego, co dla osesków najważniejsze – oprawa graficzna. Książka jest wydana ładnie, zawarte ilustracje są przyjemne dla oka, o bardzo łagodnej kresce. Jest ich niestety bardzo mało! Ponadto zilustrowane są tak nieistotne dla historii scenki, że same obrazki wypadają blado. No bo co tutaj oglądać?
Sam styl, dialogi, opisy – tutaj ogromny szacunek dla autorki i redaktorki, które stanęły na wysokości zadania, a sama historia po prostu płynie, nie męczy. Zdania są krótkie, zazwyczaj pojedyncze i nie odpychają przesadnym artyzmem, estetyzmem. Styl prezentuje się świetnie, warsztat jest sprawny i obfitujący w humor (zwłaszcza sytuacyjny), więc nawet wymagający rodzic może spokojnie sprezentować swojej pociesze tę pozycję.
Co do samej fabuły – jest nudna. Historia (a właściwie jej I część) jest krótka, bez angażujących wydarzeń i właściwie po przeczytaniu czuje się niedosyt. Pomysł jest jak najbardziej oryginalny, a nawiązania do serii Kwiat Paproci wprost genialne (fani Szeptuchy powinni sięgnąć!), jednakże dynamika wydarzeń siada i… Wypada średnio. Jesteśmy w stanie uwierzyć, że wielu z adeptów sztuki czytania odpuści i przejdzie obojętnie. Autorka niepotrzebnie przełożyła środek ciężkości na problemy samej rodziny Lipowskich, zostawiając w tyle wątek fantastyczny. Młody czytelnik na pewno nie doceni portretu psychologicznego jej bohaterów (i ich przemiany).
Mimo wszystko – polecamy.
Katarzyna Berenika Miszczuk jest, według nas, kobietą od zadań specjalnych. Słowiańskość, eksperymenty medyczne czy klimaty biblijne… Dla tej lekarko-pisarki nie ma rzeczy niemożliwych, zatem nic dziwnego, że zabrała się za powieść dla (naj)młodszych czytelników.
Tajemnicę domu w Bielinach, jako przyszli nauczyciele języka polskiego, wzięliśmy pod podwójną lupę. Lektury...
'Nocne ognie' to nasze drugie spotkanie z P. K. Adams i jej cyklem o zbrodniach na dworze Jagiellonów. Jak ta powieść wypada na tle poprzedniczki?
Pod względem fabuły i 'zbrodni' powieść trzyma poziom poprzedniej części. Nie ma z naszej strony zarzutu pod tym kątem - to nadal miła, krótka powieść na jeden, jesienny, wieczór, która pozwoli Wam się zresetować i zrelaksować przy czymś niewymagającym.
Plusem na pewno jest 'krok do przodu' w czasie - na scenie pojawia się Barbara Radziwiłłówna, chyba jedna z najpopularniejszych kobiecych postaci historycznych. Mimo że temat 'niemożliwej' miłości Barbary i Zygmunta Augusta wydaje się być nieco wyświechtany literacko, dobrze, że autorka po niego sięgnęła.
Tym, co nie do końca się nam podoba, są postacie historyczne. Autorce zdecydowanie lepiej wychodzi kreowanie bohaterów fikcyjnych, niż ożywianie na kartach powieści tych autentycznych. Nie jest to jednak na tyle rażące, by odebrało Wam przyjemność z czytania.
'Nocne ognie' to nasze drugie spotkanie z P. K. Adams i jej cyklem o zbrodniach na dworze Jagiellonów. Jak ta powieść wypada na tle poprzedniczki?
Pod względem fabuły i 'zbrodni' powieść trzyma poziom poprzedniej części. Nie ma z naszej strony zarzutu pod tym kątem - to nadal miła, krótka powieść na jeden, jesienny, wieczór, która pozwoli Wam się zresetować i zrelaksować...
Dwór Srebrnych Płomieni był dla nas obowiązkowym punktem na tegorocznym wydawniczym rozkładzie jazdy. Niektórzy określają swoją ‘relację’ z Maas jako toksyczną, nastoletnią (abstrahując zupełnie od faktu, że większość książek, które czytają to nadal YA) fascynację. My nigdy nie kryliśmy się z tym, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jaka twórczość Maas jest – to, po prostu, popkultura, którą się czyta i przyjmuje bez większej dyskusji!
Skąd takie rozważania na wstępie? Właściwie z powodu ostatniego szturmu na Maas, który się nasila, zwłaszcza po ogłoszeniu polskiego (długo wyczekiwanego) wydania, które mieliśmy przyjemność przeczytać jeszcze przed premierą.
Zatem – jak autorka wypada w najnowszej odsłonie? Jej wierni fani nie powinni czuć się rozczarowani, a wręcz zaskoczeni: perspektywa Nesty wypada naprawdę świetnie, ożywczo dla całej serii, aż prosi się o stwierdzenie, że Maas czuje się ‘lepiej’ w kreowaniu silnych, niezależnych i zbuntowanych bohaterek. Neście jest bardzo daleko do Feyry, tłumaczyć nie musimy, a ten tom dobitnie to potwierdza.
Recenzowanie IV tomu jest o tyle trudne, że spojlery wręcz cisną się na usta: dzieje się tutaj sporo, pojawiają się nowe artefakty, a moc Nesty jest… Cóż, zaskakująca – nawet dla samego Kotła, z którego została zabrana. Pojawia się nowy antagonista, który zostaje załatwiony w iście Masiowy sposób, ale nie zapominajmy, że to książka o Neście. To ona jest główną osią całej akcji, więc można na sporo spraw przymknąć oko. Po prostu.
Co do faktu tłumaczenia, które niezwykle ‘grzeje’ większość EkSpErTeK (które - Bóg jeden wie dlaczego - sępią egzemplarze od wydawnictwa, skoro wcześniej wylały wiadro gnoju na zagraniczne wydanie) od translatoryki, to wypada ono naprawdę solidnie, zwłaszcza w I części.
Jest schludne, wreszcie noszące znamię jakiejkolwiek literackości, a także płynne i pozwalające się zaangażować czytelnikowi. W II części są już pewne zgrzyty, ale wynika to (najpewniej) z nagromadzenia scen seksu, które są… jakie są.
No i właśnie – seks. Nie jesteśmy znawcami erotyki, aczkolwiek takie posunięcie można wytłumaczyć, po prostu, charakterem Nesty i Kasjana. Oni tacy SĄ moi drodzy. Wiemy, że dla niektórych ludzi fakt, że są ludzie, którzy uprawiają wyuzdany seks to jakaś abstrakcja, ale cóż.
My, mimo wszystko, bawiliśmy się świetnie. Książka przeczytała się dosłownie sama, ani nie gorsząc, ani też nie dostarczając czytelniczych rozkoszy. Była to, po prostu, świetna rozrywka.
Dwór Srebrnych Płomieni był dla nas obowiązkowym punktem na tegorocznym wydawniczym rozkładzie jazdy. Niektórzy określają swoją ‘relację’ z Maas jako toksyczną, nastoletnią (abstrahując zupełnie od faktu, że większość książek, które czytają to nadal YA) fascynację. My nigdy nie kryliśmy się z tym, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jaka twórczość Maas jest – to, po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jana Englerta zna każdy – a jeśli nie z personaliów, to na pewno jego twarz jest doskonale znana (przy optymistycznym założeniu). Jest to postać na tyle barwna i kultowa, że wystarczyło tylko poczekać, aż na rynku pojawi się jakaś jego biografia – i poniekąd wydawnictwo Otwarte spełniło oczekiwania wielu, jednakże w formie dość niekonwencjonalnej, ponieważ dostajemy… Dialog.
Mimo wszystko zdecydowanie się na taką formę opowieści o życiu Englerta jest posunięciem doskonałym. Biografie mają to do siebie, że bywają bardzo ‘duszne’, hermetyczne, co łatwo zniechęca potencjalnych odbiorców do lektury (a szkoda!) - w tym przypadku nie odczuwa się czegoś takiego. Ba, forma rozmowy pozwala wczuć się w rolę reportera/erki, który rozmawia z Englertem przy kawie, jak przyjaciel z przyjacielem, a tocząca się rozmowa jest… Cóż, pewnego rodzaju spowiedzią, podsumowaniem swojej 50-letniej obecności na scenie.
W tym miejscu należałoby zadać klasyczne pytanie – jaki jest Jan Englert? To przede wszystkim romantyk, który zwodzi odbiorcę wizją samego siebie, ukrywając się pod płaszczykiem szokowania ciekawostkami, trudnymi początkami i niebywałym szczęściem w życiu zawodowym. Jednakże to nasze zdanie – Wy musicie (koniecznie!) przekonać się sami!
Jana Englerta zna każdy – a jeśli nie z personaliów, to na pewno jego twarz jest doskonale znana (przy optymistycznym założeniu). Jest to postać na tyle barwna i kultowa, że wystarczyło tylko poczekać, aż na rynku pojawi się jakaś jego biografia – i poniekąd wydawnictwo Otwarte spełniło oczekiwania wielu, jednakże w formie dość niekonwencjonalnej, ponieważ dostajemy…...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
'Duchy…’ to pozycja dla zdecydowanych niedowiarków, sceptyków aktywności paranormalnych, którzy są skłonni uwierzyć, że wszelkie takie fenomeny to wymysł współczesności i dochodowy interes dla parających się tym osób. Oczywiście nie chcemy wyjść na jakichś stałych bywalców seansów spirytystycznych czy czarnych mszy, ale lubimy tę tematykę, zwłaszcza od strony (popularno)naukowej.
Prezentowana dziś pozycja to próba prześledzenia, wytłumaczenia, fenomenu ‘duchomanii’, która ogarnęła Amerykę w XIX wieku, kiedy każdy szukał ‘kontaktu’ ze światem niematerialnym, duchowym, a dreszczyk emocji tylko podkręcał atmosferę. Oryginalności całej narracji dodaje ciekawostka w postaci syna autora tejże publikacji – Dana Aykroyda, który, zainspirowany ustaleniami i przeżyciami swojego ojca, stworzył jedną z najsłynniejszych produkcji filmowych – ‘Pogromcy duchów’, którą oglądał (przynajmniej raz!) każdy z nas.
Żaden miłośnik tzw. wirujących stolików czy innych spirytystycznych klasyków nie poczuje się rozczarowany. Podkreślamy, jest to na tyle ciekawa pozycja w tym nurcie, że na pewno urozmaici Wam jesienne wieczory, a także wpisze się w klimat nadchodzącego okresu, gdzie dusze ponownie spacerują po ziemskich zakamarkach…
'Duchy…’ to pozycja dla zdecydowanych niedowiarków, sceptyków aktywności paranormalnych, którzy są skłonni uwierzyć, że wszelkie takie fenomeny to wymysł współczesności i dochodowy interes dla parających się tym osób. Oczywiście nie chcemy wyjść na jakichś stałych bywalców seansów spirytystycznych czy czarnych mszy, ale lubimy tę tematykę, zwłaszcza od strony...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ze zbiorami opowiadań mamy taki problem, że diabelnie trudno nam je ocenić. Opowiedzieć w kilku słowach o każdym? A może wybrać najlepsze/najgorsze/zaskakujące? Decyzja nie do podjęcia. Ale ostatecznie wybraliśmy! I wymienimy po przykładzie ze wszystkich tych kategorii.
Na pierwszy ogień pójdzie historia spod pióra Rafała Dębskiego. Opowiadanie Ostatnia noc pozytywnie nas zaskoczyło – czas akcji to trudne do określenia „kiedyś”, a sama opowieść osadza się nie tylko na pomocy miejscowej wiedźmy choremu dziecku, ale i na motywie zemsty i przebaczenia. Było nie tylko ładnie warsztatowo, ale spójnie i kreatywnie. Z pozostałych opowiadań dosyć dobrze czytało się Śmierć wody Martyny Raduchowskiej – spin-off cyklu o szamance Idzie (choć było trochę chaotycznie, to i klimatycznie) i Wichurę Marcina Mortki – głównie dlatego, że nie dzieje się współcześnie (tego mieliśmy przesyt) i nie narzekaliśmy na jego spójność.
I było jedno zaskoczenie – opowiadanie Marty Krajewskiej. Widać, że nad antologią czuwała dobra ręka redaktora, bo Jezioro cię kocha od strony warsztatowej wygląda zupełnie inaczej niż trylogia o Vendzie. Znaczy nadal bez fajerwerków w tej materii, ale zdecydowanie lepiej. No i klimat jest, bo autorka z tym, mimo wszystko, problemu nie ma. Tylko te wątki erotyczne nadal tak samo nieporadne i krindżowe. Wręcz Jezioro jest zdecydowanie lepsze od…
Opowiadania Miszczuk, które „nie siadło” nam głównie pod względem ideologicznym, ale i warsztatowo nie jest najlepiej (w nie mieliśmy takiej zastrzeżeń w Szeptusze), czy też historii Konsultantka Marcina Podlewskiego, ocenionym przez nas najniżej przez chaos, brak spójności i w ogóle celu.
Opowiadań w sumie mamy 8. Współcześnie rozgrywa się połowa, połowa w czasie bliżej nieokreślonym. Większość (chyba 6) opiera się na motywie pomocy potrzebującym udzielonej przez „wiedzącą”. Trochę szkoda, że na tym motywie opiera się znaczna część antologii, z drugiej strony to spośród nich wyłoniliśmy najlepsze historie.
Ze zbiorami opowiadań mamy taki problem, że diabelnie trudno nam je ocenić. Opowiedzieć w kilku słowach o każdym? A może wybrać najlepsze/najgorsze/zaskakujące? Decyzja nie do podjęcia. Ale ostatecznie wybraliśmy! I wymienimy po przykładzie ze wszystkich tych kategorii.
Na pierwszy ogień pójdzie historia spod pióra Rafała Dębskiego. Opowiadanie Ostatnia noc pozytywnie nas...
Ałbena Grabowska to chyba jedna z najpopularniejszych współczesnych polskich autorek powieści obyczajowych z historycznym tłem. Mamy za sobą jej utwory, które nam się podobały („Rzeki płyną jak chcą”) i te, które oceniliśmy średnio („Matki i córki”). Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zwierciadło teraz mieliśmy szansę zapoznać się z jej najnowszą książką – prequelem słynnego „Stulecia Winnych” – „Początkiem”.
Na początku chcemy zaznaczyć, że nie znamy głównej trylogii, trudno nam zatem ocenić, jak ta powieść się do niej ma i potraktujemy ją nie jako „wstęp” do głównej historii, tylko pełnoprawną opowieść.
„Początek” w tym kontekście spełnia wszystkie „warunki” powieści obyczajowej – mamy tu przekrój przez kilka pokoleń rodziny Winnych – Bronki i Antoniego, a później ich dzieci i wnuków. W pewien sposób przypomina to najwybitniejszą polską powieść-rzekę – „Noce i dnie”. Razem z bohaterami przeżywamy miłosne rozterki, smutki i radości związane m. in. z narodzinami dzieci lub odejściem (często tragicznym) bliskich. W tle toczy się barwne życie wsi.
Mówiąc najkrócej, „Początek” jest bardzo miłą, spokojną powieścią, która fanów Ałbeny powinna jak najbardziej zadowolić.
Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy się do czegoś nie przyczepili. Czymś takim w prozie Ałbeny jest jej niezwykła zdolność do upraszczania historycznego tła. Nie ma nic w tym złego, dopóki nie twierdzi się, że pisze się książki historyczne. Historia w „Początku” to taki szkolny przykład pięknej laurki dla walki o sprawę polską w XIX wieku, a także mnóstwo pobieżności – chłopi wypowiadają się jak szlachcice (a nie swoja warstwa – por. język Tetmajerowej, Rydlowej, Wyspiańskiej), mają olbrzymią świadomość narodową, a nawet postkolonialną (niezgoda na złe traktowanie czarnoskórych niewolników w Ameryce). Pisanie po chłopsku o chłopach pewnie by się nie sprzedało, bo nikt nie chciał by się z takimi bohaterami utożsamiać… ale te żale to tak krajem, bokiem.
Podsumowując – jeśli szukacie miłej i lekkiej powieści obyczajowej dziejącej się niewspółcześnie, zapoznajcie się z „Początkiem”!
Ałbena Grabowska to chyba jedna z najpopularniejszych współczesnych polskich autorek powieści obyczajowych z historycznym tłem. Mamy za sobą jej utwory, które nam się podobały („Rzeki płyną jak chcą”) i te, które oceniliśmy średnio („Matki i córki”). Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zwierciadło teraz mieliśmy szansę zapoznać się z jej najnowszą książką – prequelem słynnego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Mówienie o (e)migracji zarobkowej jest tematem bardzo trudnym. Właściwie można zapytać każdego z nas o wyjazd za tzw. ‘chlebem’ i otrzymać całe mnóstwo historii, które będą słodko-gorzkie, czasami tragiczne, ale motywowane tym samym – chęcią przetrwania.
I tak właśnie jest w przypadku NOrWAY Piotra Mikołajczaka: to losy jednostki, której, mówiąc kolokwialnie, życie nie rozpieściło. Pogoń za stabilizacją skłania do wyjazdu do tytułowej Ziemi Obiecanej – Norwegii, która, w mózgach wielu emigrantów, utrwaliła się jako remedium na życiową porażkę, finansowy marazm i wielopłaszczyznowy kryzys.
Streszczanie fabuły tego, jak sugeruje autor, półdziennika nie ma najmniejszego sensu. Nie jest to historia, którą ‘trawi się’ łatwo – to przepełniona bólem, depresją, alkoholem i duszna od papierosowego dymu opowieść o rozczarowaniu najszczęśliwszym krajem świata. Na każdej stronie wyczuwa się dzikość, podskórny atawizm – jeśli chcesz przetrwać, musisz walczyć. Pod tym względem pozycja ta zdaje się korespondować z ‘Biegunami’ Olgi Tokarczuk. Potrzeba ciągłego ruchu, wiecznego szukania pracy, gdzie luksusem jest bezczynność.
Mimo wszystko w tym całym natłoku bezsensu jest także nadzieja. Pewien optymizm, że w końcu będzie lepiej – choć może powinniśmy spojrzeć na to w nieco inny sposób: tak, czy tak, ale zawsze jakoś to będzie.
Ukłony należą się podwójne: nie tylko za warsztat (książka napisana jest przepięknie!), ale i za wydanie, za udostępnienie zdjęć, które podkreślają niepowtarzalność tej historii i fakt, że to nie próba sportretowania polskiego emigranta, a podróż – z Polski, przez hotele i baraki, aż na uliczny bruk.
Mówienie o (e)migracji zarobkowej jest tematem bardzo trudnym. Właściwie można zapytać każdego z nas o wyjazd za tzw. ‘chlebem’ i otrzymać całe mnóstwo historii, które będą słodko-gorzkie, czasami tragiczne, ale motywowane tym samym – chęcią przetrwania.
I tak właśnie jest w przypadku NOrWAY Piotra Mikołajczaka: to losy jednostki, której, mówiąc kolokwialnie, życie nie...
„Różowa linia. Jak miłość i płeć dzielą świat” to bardzo ważny reportaż, jakie na rynku polskim jeszcze nie było. I mimo że pozycji dotyczącej tematyki związanej ze społecznością LGBT+ pojawia się coraz więcej (niedawno została wydana również „Biblia Queeru”), tak ilość informacji, jaką Mark Gevisser zawarł w swoim dziele deklasuje inne na starcie.
Praca Gevissera porusza bardzo istotny problem społeczno-polityczno-kulturowy jakim są prawa osób LGBT+. Wskazuje, jak cienka – tytułowa – linia dzieli od siebie kraje, terytoria, metaforyczne „inne światy”. Doskonale punktuje, że walka o godne życie ludzi nieheteronormatywnych i transpłciowych kojarzona jest ze „zgniłym” Zachodem, przed którym kultura afrykańska / azjatycka / słowiańska chce uchronić rodziny (czyli innymi słowy móc dalej kultywować patriarchat, religijną opresję i dominację). Autor wskazuje również, jak osoby LGBT+ stają się „zakładnikami” polityki swych krajów, a walka o ich prawa stanowi jedynie „narzędzie” do osiągania innych celów (np. przeciwstawiania się polityce migracyjnej). Opisywane są tu kwestie społeczno-polityczne w sposób holistyczny, jak i możemy wysłuchać „głosów” rozmówców Gevissera.
Istotną kwestią dla nas jest także tłumaczenie. Jesteśmy pewni, że przekład tej pozycji stanowił wyzwanie dla tłumacza, by jak najlepiej oddać zawarte w niej słownictwo, jak również – co ważniejsze – pozwolić wszystkim bohaterom tego reportażu przemówić swoim głosem. Inną (nie mniej fascynującą) sprawą jest to, że już oryginał „Różowej linii” stanowi swego rodzaju przekład, bowiem – jak wskazał autor, wielokrotnie korespondował z rozmówcami, dla których język angielski był językiem wyuczonym, nie rodzimym / nie porozumiewali się po angielsku w ogóle, lecz poprzez osobę tłumacza. Przekład, jak i całe przekładoznawstwo, to interesująca nas dziedzina badań, nie ukrywamy zatem, że lektura niniejszej pozycji z tej perspektywy była jeszcze bardziej intrygująca.
„Różowa linia. Jak miłość i płeć dzielą świat” to bardzo ważny reportaż, jakie na rynku polskim jeszcze nie było. I mimo że pozycji dotyczącej tematyki związanej ze społecznością LGBT+ pojawia się coraz więcej (niedawno została wydana również „Biblia Queeru”), tak ilość informacji, jaką Mark Gevisser zawarł w swoim dziele deklasuje inne na starcie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPraca Gevissera porusza...