Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Siddhartha" to literacka przypowieść czerpiąca z tradycji religijno-filozoficznej Dalekiego Wschodu. Hesse, admirator orientalnych wierzeń i poglądów, opowiada o życiu tytułowego bohatera w sposób szlachetny i piękny, ale niekoniecznie zajmujący.

Mnie osobiście postać Siddharthy nie przekonała. Początkowo myślałem, że rzecz dotyczy historycznego Buddy i książka będzie jego beletryzowaną biografią. Zwłaszcza że protagonista nosi nie tylko to samo imię, co Budda, ale i przyjaźni się z Gowindą, późniejszym uczniem Siddharthy Gautamy. Autor pewnie celowo zabawił się tak z czytelnikiem.

Zresztą fikcyjny Siddhartha spotyka na swej drodze Przebudzonego. W przeciwieństwie do Gowindy nie przystępuje jednak do jego sanghi. Szuka mądrości na własną rękę.

Można powiedzieć, że życie i wybory bohatera rozpięte są między samsarą (uwikłaniem w świat zmysłów) a nirwaną (wyzwoleniem ze wszelkich uwarunkowań). Kiedy opuszcza pałac swego ojca, podobnie jak Budda Siakjamuni, zostaje samaną (wędrownym ascetą indyjskim). Potem trafia do ogrodu pięknej kurtyzany Kamali, która wprowadza go w świat ziemskich rozkoszy. Bawi się, handluje, bogaci. Wreszcie traci wszystko i kończy jako pomocnik przewoźnika po rzece. Na starość odnajduje równowagę i poczucie sensu, a święta sylaba OM wypełnia jego wnętrze.

Mądrość Siddharthy, którą wyjawia spotkanemu po latach Gowindzie sprowadza się do postulatu miłości we wszystkich jej przejawach, miłości, która obejmuje całą rzeczywistość i wykracza poza czas będący złudzeniem. Bohater ukazuje się dawnemu przyjacielowi w rozmaitych postaciach, w migotliwym kołowrocie wcieleń. Jego istota jednak pozostaje w swym rdzeniu niezmienna.

"Siddhartha" to literacka przypowieść czerpiąca z tradycji religijno-filozoficznej Dalekiego Wschodu. Hesse, admirator orientalnych wierzeń i poglądów, opowiada o życiu tytułowego bohatera w sposób szlachetny i piękny, ale niekoniecznie zajmujący.

Mnie osobiście postać Siddharthy nie przekonała. Początkowo myślałem, że rzecz dotyczy historycznego Buddy i książka będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Mały Książę" objawił mi się po latach jako śliczna filozoficzna baśń o samotności i obumieraniu. I o bezradnym poszukiwaniu szczęścia pośród nieszczęśliwych. Saint-Exupéry próbuje opowiedzieć, jak gorzka jest nasza egzystencja i jak tę gorycz godzić z platońskimi tęsknotami, z tym, co dobre, piękne, prawdziwe.

Najważniejsze jest to, czego nie widać, co spostrzegamy wzrokiem serca, wyobraźni... Rzeczom i miejscom nadaje znaczenie to, co w nich ukryte: domowi – skarb, pustyni – studnia, gwiazdom – najdroższa istota, która na jednej z nich przebywa.

Mały Książę wędruje, pyta i się dziwi… Spotyka ludzi i zwierzęta – króla, pijaka, geografa…, nieoswojonego lisa i mądrego węża (żmiję).

Czy jednak odnajduje sens? Co się z nim dzieje na końcu? Co powinno wydarzyć się z nami? Jaki będzie nasz powrót do miejsca, skąd wyruszyliśmy? Tyle pytań i tyle tajemnic… Baranek, pustynia, róża…

"Mały Książę" objawił mi się po latach jako śliczna filozoficzna baśń o samotności i obumieraniu. I o bezradnym poszukiwaniu szczęścia pośród nieszczęśliwych. Saint-Exupéry próbuje opowiedzieć, jak gorzka jest nasza egzystencja i jak tę gorycz godzić z platońskimi tęsknotami, z tym, co dobre, piękne, prawdziwe.

Najważniejsze jest to, czego nie widać, co spostrzegamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sándor Márai w "Żarze" zaprasza nas na spotkanie dawnych przyjaciół: Węgra i Polaka, weteranów CK Monarchii. Jest to trudna konfrontacja po latach, pełna psychologicznego napięcia i nasycona filozoficzną refleksją o przeznaczeniu, przemijaniu, sensie i absurdzie istnienia, honorze, męskości, przyjaźni.

Tekst urzeka kunsztownym językiem. Styl i problematyka utworu przypominają trochę twórczość Conrada, w pewnym stopniu również Herlinga-Grudzińskiego.

Fabuła sprowadza się do próby zabójstwa na polowaniu, zdrady małżeńskiej i ucieczki, a poznajemy ją z monologu starego generała. Jest to opowieść dość nużąca i nieco teatralna w swej emfazie. Akcja w "Żarze" ma jednak drugorzędne znaczenie. Liczy się odkrywanie prawdy (zwłaszcza tej twardej, bolesnej), a rzeczywistość zewnętrzna jest tylko jej ułamkiem.

Sándor Márai w "Żarze" zaprasza nas na spotkanie dawnych przyjaciół: Węgra i Polaka, weteranów CK Monarchii. Jest to trudna konfrontacja po latach, pełna psychologicznego napięcia i nasycona filozoficzną refleksją o przeznaczeniu, przemijaniu, sensie i absurdzie istnienia, honorze, męskości, przyjaźni.

Tekst urzeka kunsztownym językiem. Styl i problematyka utworu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Chcę, żeby było całkiem cicho, chcę się wsłuchać w ciszę. Bo to w ciszy można usłyszeć Boga. W każdym razie ktoś tak powiedział, ale przynajmniej ja nie słyszę żadnego głosu Boga, jedyne, co słyszę, to nic. Nic nie słyszę, kiedy wsłuchuję się w nic, jeśli w ogóle nic można usłyszeć, jeśli to nie jest jakaś bzdura, jeśli tylko się tak mówi, myślę, tak, nic nie słyszę, tak, nic, nic w ogóle, a już na pewno nie słyszę głosu Boga, bez względu na to, jak miałby brzmieć".

Nowela-parabola Jona Fossego dotyka transcendencji, czerpiąc z tradycji egzystencjalizmu i wykorzystując technikę strumienia świadomości. Jesteśmy w świecie Kafki w wersji skandynawskiej.

Samotny człowiek w głębi czarnego lasu próbuje skomunikować się ze zjawami: białą, świetlistą istotą, człowiekiem bez twarzy w czarnym garniturze i swymi starymi rodzicami.

Niepokojący sen, doświadczenie śmierci klinicznej, studium schizofrenii? Wszystkie interpretacje wchodzą w grę. Całość nie jest może odkrywcza, ale z pewnością intrygująca. I wpisuje się w nurt twórczości, który jest mi najbliższy. Można go nazwać nurtem niepokoju metafizycznego.

"Białość" zachęca mnie do zapoznania się z innymi tekstami norweskiego noblisty.

"Chcę, żeby było całkiem cicho, chcę się wsłuchać w ciszę. Bo to w ciszy można usłyszeć Boga. W każdym razie ktoś tak powiedział, ale przynajmniej ja nie słyszę żadnego głosu Boga, jedyne, co słyszę, to nic. Nic nie słyszę, kiedy wsłuchuję się w nic, jeśli w ogóle nic można usłyszeć, jeśli to nie jest jakaś bzdura, jeśli tylko się tak mówi, myślę, tak, nic nie słyszę, tak,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W piętnastym rozdziale "Księcia" Machiavelli pisze: „Wielu wyobrażało sobie takie republiki i księstwa, jakich w rzeczywistości ani nie widzieli, ani nie znali; wszak sposób, w jaki się żyje, jest tak różny od tego, w jaki się żyć powinno, że kto, chcąc czynić tak, jak się czynić powinno, nie czyni tak, jak inni ludzie czynią, ten gotuje raczej swój upadek niż przetrwanie; bowiem człowiek, który pragnie zawsze i wszędzie wytrwać w dobrem, paść koniecznie musi między tylu ludźmi, którzy nie są dobrymi. Otóż niezbędnym jest dla księcia, który pragnie utrzymać się, aby potrafił nie być dobrym i zależnie od potrzeby posługiwał się lub nie posługiwał dobrocią”.

Rozumowanie zawarte w powyższym fragmencie sprowadza się do następujących obserwacji i wniosków:
1) Wielu ludzi naiwnie wyobraża sobie organizmy polityczne jako baśniowe królestwa, w których rządzą dobro i sprawiedliwość.
2) Tymczasem realia życia daleko odbiegają od zasad i ideałów moralnych. Między „jest” a „być powinno” zieje przepaść.
3) Kto chce i próbuje postępować etycznie (zgodnie z tym, jak być powinno), ten niechybnie zmierza do klęski, ponieważ jest w mniejszości.
4) Jego szlachetna postawa nie ostanie się wobec postawy cynizmu i pragmatyzmu reprezentowanej przez większość. Ta druga postawa zapewnia przetrwanie.
5) Rozsądny władca (książę) powinien traktować dobroć instrumentalnie (utylitarnie, funkcjonalnie) – ma postępować etycznie tylko wtedy, kiedy uzna to za potrzebne (korzystne).

Diagnoza Machiavellego okazuje się bezlitosna, pozbawiona złudzeń odnośnie do powszechności i naturalności dobra – jego praktycznej realizacji w naszym życiu. Można by takie stanowisko nazwać pesymizmem etycznym, choć to rzadko spotykane określenie.

W piętnastym rozdziale "Księcia" Machiavelli pisze: „Wielu wyobrażało sobie takie republiki i księstwa, jakich w rzeczywistości ani nie widzieli, ani nie znali; wszak sposób, w jaki się żyje, jest tak różny od tego, w jaki się żyć powinno, że kto, chcąc czynić tak, jak się czynić powinno, nie czyni tak, jak inni ludzie czynią, ten gotuje raczej swój upadek niż przetrwanie;...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatni tom wielkiej epopei o sowieckim terrorze, a ściślej: jego emanacji – systemie Gułagu – przynosi relacje najbardziej bezpośrednie, bo oparte na przeżyciach obozowych samego autora.

Po serii odsiadek etapowych (w Moskwie i okolicach) Sołżenicyn trafił do łagru w kazachskim Jekybastuzie, specobozie dla więźniów politycznych. Na przykładzie Jekybastuzu snuje autor opowieść o zniewoleniu i odwadze, łajdactwie i heroizmie, małości i wielkości człowieka.

Opowiada o niesamowitych ucieczkach (zwłaszcza etatowego zbiega, Estończyka Tenno), rodzeniu się gotowości do buntu i jego ewolucji (od eliminowania szpiclów poprzez strajki głodowe, aż po akty dywersji, a nawet zrywy powstańcze w Norylsku czy Kengirze), o zmieniających się stosunkach między władzą a osadzonymi w obliczu przeobrażeń politycznych (śmierć Stalina, upadek Berii, odwilż Chruszczowa).

Schyłek Gułagu był powolny i krwawy. Archipelag zostawił traumatyczne ślady w pamięci pokoleń. Pochłaniając miliony ludzkich istnień, ukazał, do czego prowadzi praktyczna realizacja ideologii komunizmu.

Dzieło Sołżenicyna stanowi wstrząsające memento. Choć niełatwe w odbiorze (z uwagi na rozwlekłość, dygresyjność, ciężar tematyczny) powinno być lekturą obowiązkową. Zwłaszcza dla osób, które w marksizmie dostrzegają jakieś pozytywy i które zgadzają się na obecność w naszym życiu jego współczesnych, z pozoru niegroźnych, mutacji (jak genderyzm, feminizm, poprawność polityczna czy ekologizm).

Ostatni tom wielkiej epopei o sowieckim terrorze, a ściślej: jego emanacji – systemie Gułagu – przynosi relacje najbardziej bezpośrednie, bo oparte na przeżyciach obozowych samego autora.

Po serii odsiadek etapowych (w Moskwie i okolicach) Sołżenicyn trafił do łagru w kazachskim Jekybastuzie, specobozie dla więźniów politycznych. Na przykładzie Jekybastuzu snuje autor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Całą twórczość Emily Dickinson przenika poczucie straty; krótki moment spełnienia ulokowany jest w przeszłości, a nadzieja na rekompensatę w przyszłym życiu pozostaje bardziej potrzebą serca niż przedmiotem wiary” – pisze we wstępie do zbioru Agnieszka Salska. A w innym miejscu dodaje: „Z głębi swojego czasu wiersze Emily Dickinson przemawiają językiem wyostrzonej do maksimum wrażliwości”.

W przytoczonych zdaniach można najkrócej ująć istotę twórczości amerykańskiej poetki (1830-1886). Do dziś poezja ta znajduje grono odbiorców, zauroczonych jej skromną subtelnością i słodko-gorzkim pięknem.

W znakomicie przygotowanej przez Ossolineum antologii znajdziemy kilkaset utworów, które ze względu na tematykę można podzielić na:
a) wiersze przyrodnicze – czule afirmujące urok i moc natury,
b) wiersze osobiste – dyskretnie nawiązujące do przeżyć wewnętrznych autorki (dominują w nich żal, tęsknota, gorycz niespełnienia – skryte za woalem lirycznej frazy),
c) wiersze filozoficzno-religijne – zogniskowane wokół motywu śmierci, przemijania, nietrwałości bytu (często wykorzystujące konteksty biblijne czy mitologiczne).

Z kolei podział formalny mógłby wyglądać następująco:
a) ballady i hymny (czyli utwory dające się aranżować wokalnie),
b) miniatury poetyckie (jak u naszej Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej),
c) wiersze-aforyzmy i wiersze-definicje (czasem złożone z dwóch zaledwie wersów).

Teksty poetki z Amherst (Hampshire, Massachusetts) przekładali na polski m.in. Stanisław Barańczak, Kazimiera Iłłakowiczówna, Ludmiła Marjańska, Krystyna Lenkowska, Artur Międzyrzecki.

W przypadku najbardziej znanych (i chyba najciekawszych) utworów dysponujemy kilkoma tłumaczeniami. W edycji Biblioteki Narodowej możemy się z każdą wersją zapoznać, co stanowi niewątpliwy walor porównawczy.

Dickinson nie tytułowała swoich wierszy i nie publikowała ich za życia (gromadziła je w małych, prywatnych zeszycikach). Tworząc spis tekstów, które najbardziej mnie poruszyły, pozwoliłem sobie określić je hasłowo (za pomocą słów-kluczy).

Oto moja lista:
1) Barka, s.15.
2) Jakub i Anioł, s. 17.
3) Kondukt, s. 31.
4) Umarła, s. 60.
5) Szczerość agonii, s. 85.
6) Deska w dnie rozumu, s. 98.
7) Nikt, s. 99-102.
8) Równanie, co z tego, s. 109.
9) Rutyna cierpienia, s. 139.
10) Bóg jak Miles i Priscilla, s. 145.
11) Mucha i światło 179-183.
12) Najmniej znaczyłam, s. 192.
13) Modlić się, s. 194.
14) Gdybyś miał przyjść, s. 201.
15) Morze, s. 204.
16) Serce, s. 213.
17) Wyrwa , s. 217.
18) Komnata, s. 263-266.
19) Ból, s. 234.
20) Pająk, s. 238.
21) Powrót do domu, s. 239-340.
22) Rozpacz, s. 250.
23) Ból i pustka, s. 252.
24) Pałac możliwości, s. 255-257.
25) Morze wieczności, s. 275.
26) Przejażdżka ze śmiercią, s. 279-282.
27) Urojone wybrzeża, s. 288.
28) Poeci i lampy, s. 330-331.
29) Ból rozciąga czas, s. 346.
30) Cokolwiek, s. 364.
31) Wrzosy, morze, Bóg, s. 366-368.
32) Samobójca, s. 370.
33) Wymiatanie serca, s. 378.
34) Słońce, złota obecność, s. 380.
35) Jeśli utonie..., s. 402.
36) Balsam, s. 419.
37) Więzienie pamięci, s. 431.
38) Skończona nieskończoność, s. 476-477.

„Całą twórczość Emily Dickinson przenika poczucie straty; krótki moment spełnienia ulokowany jest w przeszłości, a nadzieja na rekompensatę w przyszłym życiu pozostaje bardziej potrzebą serca niż przedmiotem wiary” – pisze we wstępie do zbioru Agnieszka Salska. A w innym miejscu dodaje: „Z głębi swojego czasu wiersze Emily Dickinson przemawiają językiem wyostrzonej do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ponieważ gustuję w melancholijnych opowieściach o niespełnieniu, a ponadto, z uwagi na wykonywany zawód, interesują mnie losy ludzi nauki, spodziewałem się, że "Stoner" do mnie przemówi.

I tak się istotnie stało: niespieszna, stonowana narracja, subtelny urok szkicowanej rzeczywistości, przekonujący portret psychologiczny głównego bohatera. Wszystko to, wraz z poruszającymi opisami:
a) miłości do książek,
b) zimowych wieczorów w bibliotece,
c) przelotnego romansu,
d) cichej goryczy przegranego życia,
e) odchodzenia w niebyt,
sprawiło, że przejąłem się tą historią, zaraziłem się jej atmosferą i współczułem Stonerowi, z którym po części się utożsamiałem.

I jedno tylko niemile mnie zaskoczyło: dialogi między naukowcami, sposób, w jaki zwracali się do siebie współpracownicy i przyjaciele z uczelni. Zwłaszcza rozmowy Stonera z Gordonem Finchem budziły mój niesmak. Ordynarne, prostackie, pełne wulgaryzmów. Taki knajacki język rażąco kontrastował z delikatną frazą narratora. Szkoda, bo gdyby nie ów dysonans, uznałbym powieść Williamsa za dzieło piękne, szlachetne.

Ponieważ gustuję w melancholijnych opowieściach o niespełnieniu, a ponadto, z uwagi na wykonywany zawód, interesują mnie losy ludzi nauki, spodziewałem się, że "Stoner" do mnie przemówi.

I tak się istotnie stało: niespieszna, stonowana narracja, subtelny urok szkicowanej rzeczywistości, przekonujący portret psychologiczny głównego bohatera. Wszystko to, wraz z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W latach 90. XX wieku profesor Miodek był chyba najbardziej znanym ekspertem od poprawności językowej. Z właściwą sobie elegancją i swadą objaśniał w mediach zawiłości polszczyzny. Jako popularyzator wiedzy sprawdzał się znakomicie. Nie tylko w audycjach radiowych i telewizyjnych, ale również w licznych pisemnych publikacjach niósł kaganek oświaty, tropiąc popełniane przez Polaków błędy i podpowiadając, jak ich unikać. Każdorazowo wskazywał przyczyny tych omyłek. Zwykle mają one podłoże: gwarowe, historyczne lub wynikają z tendencji do upraszczania (tzw. ekonomii języka).

Jedną z edukacyjnych propozycji, jaką profesor skierował do najmłodszych, była książeczka nawiązująca tytułem do jego programu. Mówiąc ściślej – powstała ona jako efekt tegoż, odpowiadając na zapotrzebowanie uczniów.

„Ojczyzna polszczyzna dla uczniów” okazuje się jednak cenna i dla nas, dorosłych czytelników. Pomieszczone w zbiorku miniwykłady dotyczą bowiem nie tylko kwestii podstawowych („Głoska a litera”, „Kłopoty z ę i ą”, „Czy zawsze przecinek przed że i który”, „O przydawce i dopełnieniu”, „Raz – włączyć, ciągle – włączać”, „Odmieniajcie nazwiska!”), ale również spraw mniej oczywistych („Czy Warszawa pochodzi od Warsa i Sawy?”, „Kłopoty z mieleniem”, „Tę i tą”, „O formach bardzo często używanych”).

Warto więc przytoczyć te fragmenty, które poszerzają nie tylko uczniowskie horyzonty:

Dlaczego Warszawa?

Połączeniu -ro- między spółgłoskami może na północy odpowiadać -ar- (Starogród, Nowogród, krowa – Stargard, Nowogard, karwa). Także imię Wrocisław (ten, który miał wrócić sławę, wrócić sławny), od którego pochodzi nazwa miejscowa Wrocław ma swoją północną wersję, mianowicie: Warcisław. Spieszczenie od Warcisława to Warsz, zaś osada Warsza to Warszewa. Jeszcze w XVI w. Kochanowski pisał fraszki na most warszewski. Warszewa przekształciła się w Warszawę wskutek mechanizmu przesadnej poprawności językowej. Ponieważ w gwarach Mazowsza i północnej Polski zmieniano a na e (jebłko, jegoda, wiedro), nasi przodkowie puryści tak gorliwie poprawiali e na a, że objęli tą modyfikacją także Warszewę. Choć był to błąd, Warszawa stała się w końcu obowiązującą normą. Legendę o Warsie i Sawie można zatem włożyć między bajki.

Jak mleć kawę?

Kawa stała się u nas prawie narodowym napojem, ale wciąż mamy kłopoty z odmianą czasownika mleć. Krąży dowcip o człowieku, który zobaczywszy w sklepie tabliczkę z napisem: „Mielimy kawę”, odczytał ją jako informację o braku (utracie) owego produktu. Nie mówimy zatem: mielimy, lecz mielemy. I nie mlesz czy mielisz, tylko mielesz. W czasie teraźniejszym poprawne są formy: ja mielę, ty mielesz, on/ona miele, my mielemy, wy mielecie, oni/one mielą. Jeszcze trudniej jest w czasie przeszłym: ja mełłem (mełłam), ty mełłeś (mełłaś), on mełł (ona mełła), my mełliśmy (mełłyśmy), wy mełliście (mełłyście), oni mełli (one mełły). A jaka jest kawa po zmieleniu? Mielona, zmielona albo – rzadziej – mełta, zmełta.

Tę i tą

Skąd bierze się rozterka gramatyczna: tę – tą? Jak wiemy w piśmie musi być tę, w mowie dopuszcza się tą. Normy języka pisanego są zawsze surowsze. Dlaczego jednak ta niejednolitość? Otóż do XIX w. wszystkie zaimki rodzaju żeńskiego miały w bierniku końcówkę –ę: widziało się nie tylko tę matkę, ale i moję matkę, twoję matkę, naszę matkę, waszę matkę itp. Ponieważ jednak przymiotniki miały zawsze w tym przypadku końcówkę –ą (od wieków widziało się zawsze miłą dziewczynę, dobrą matkę, kolorową sukienkę, czarną torebkę), pod ich wpływem i zaimki przyjęły końcówkę –ą, żeby było łatwiej (wygodniej powiedzieć: widzę moją dobrą matkę niż widzę moję dobrą matkę). Czemu zaimek ta uparcie się trzyma swej starej postaci biernikowej? Bo jest on bardzo często używany, stokrotnie częściej niż zaimki: moja, twoja, nasza, wasza, a formy bardzo często używane zmieniają się we wszystkich języka świata najwolniej.

O liczbie podwójnej

Cóż to za dziwoląg gramatyczny: dwie słowie w przysłowiu: Mądrej głowie dość dwie słowie? Czemu nie dwa słowa? Bo kiedyś w języku polskim oprócz liczby pojedynczej i mnogiej funkcjonowała tzw. liczba podwójna. Kiedy mówiło się o czymkolwiek, co występowało w parze, trzeba było stosować – czy to w odmianie przez przypadki, czy przez osoby – formy gramatyczne specjalne dla owej liczby podwójnej. Było jedno słowo i trzy, cztery słowa. O dwu słowach nie można było powiedzieć inaczej jak tylko dwie słowie. Podobnie: dwie niewieście (dzisiejsze: dwie niewiasty), dwie skrzydle (dzisiejsze dwa skrzydła), dwie lecie (dwa lata), dwie poli (dwa pola), dwie słońcy (dwa słońca) itp. Liczba podwójna obumarła kilkaset lat temu. W starej formule przysłowia, powtarzanej przez wieki, zachowała się jednak dawna postać gramatyczna. Swoją odmianę miały też nazwy organów parzystych – oczu, rąk, uszu, pleców. To dlatego do dziś obok postaci: oczami, rękami (tak jak kobietami, mężczyznami, polami, oknami, psami, kotami) znajdują się w obiegu stare: oczyma, rękoma (plecyma, uszyma całkowicie uległy młodszym formom: plecami, uszami).

W latach 90. XX wieku profesor Miodek był chyba najbardziej znanym ekspertem od poprawności językowej. Z właściwą sobie elegancją i swadą objaśniał w mediach zawiłości polszczyzny. Jako popularyzator wiedzy sprawdzał się znakomicie. Nie tylko w audycjach radiowych i telewizyjnych, ale również w licznych pisemnych publikacjach niósł kaganek oświaty, tropiąc popełniane przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z czym kojarzą nam się „Syzyfowe prace”? Z syzyfowym trudem brnięcia przez kolejne stronice szkolnej lektury – zmurszałej, nudnej, mało zrozumiałej? Czy może z przejmującym zapisem losów polskich uczniów, w których budzi się patriotyzm wskutek procesu rusyfikacji? Obawiam się, że większości dzisiejszych czytelników bliżej do tej pierwszej asocjacji.

Dlaczego tak się dzieje? Czemu Żeromski (przecież pisarz wysokiej klasy, czterokrotnie nominowany do Nagrody Nobla) już do nas nie przemawia? Dlaczego jego szlachetny przekaz po latach się nie broni?

Wskazałbym trzy przyczyny:
1) Specyficzny język – choć tekst jest napisany dobrą, literacką polszczyzną – ma w sobie pewną manieryczność, jest w dużej mierze przestarzały, nasycony rusycyzmami (uroki – lekcje, uczytiel – nauczyciel, niedowolny – niezadowolony, znać – wiedzieć, etaż – piętro itp.) i archaizmami, które współczesnym odbiorcom (zwłaszcza uczniom) nic nie mówią (m.in. cyrkularz, kałkuł, ekspens, admonicja, żardinierka, osypka, gumno, subiekcja, indagować, paralelka, koza). Trudno się czyta książkę, gdy co rusz trzeba sprawdzać przypisy. Swoistą ciekawostką jest gwara uczniowska z lat 60. XIX wieku. Okazuje się, że już wówczas funkcjonowały takie określenia jak: wagary, belfer, pałka, ściągać, bryknąć.
2) Zgrzebność opisywanej rzeczywistości – zubożała szlachta, chłopskie dzieci, bieda. Wszystko szare, ciężkie i monotonne (na czele z systemem edukacji – lekcje są przeraźliwie nudne, a życie szkolne bezbarwne, z paroma wyjątkami). Ten świat wydaje się dziś bardzo odległy, choć przecież problemy poruszane w utworze są uniwersalne. Niestety owa uniwersalność przesłonięta jest nieatrakcyjnym, agrarnym anturażem.
3) Patos – Żeromski miał predylekcję do patetycznego ujmowania tematyki patriotycznej, a to zawsze grozi dryfowaniem w stronę banału. Patos powinien być równoważony – albo ironią, albo subtelnym liryzmem. Wtedy potrafi poruszać. W przeciwnym wypadku – zraża.

By jednak być sprawiedliwym należy odnotować, że przynajmniej dwa elementy w powieści Żeromskiego zasługują na uznanie:
1) Pomysłowy tytuł nawiązujący do mitu Syzyfa – powieść można uznać za oryginalną reinterpretację tego mitu na przykładzie losu Polaków w zaborze rosyjskim, w drugiej połowie XIX w.
a) Syzyf to nauczyciele – Rosjanie usiłujący wepchnąć głaz (młodzież polską) na szczyt góry (cel: całkowita rusyfikacja uczniów). Wysiłki pedagogów, podobnie jak praca Syzyfa, okazują się daremne.
b) Tytuł można również odnieść do sposobu uczenia się zarówno Marcina Borowicza, jak i wielu innych adeptów, którzy byli zmuszani do pamięciowego opanowywania wiedzy w języku, którego nie znali i nie rozumieli.
c) Nawiązaniem do syzyfowej pracy mogą być także daremne próby Andrzeja Radka w zerwaniu ze swoim wiejskim pochodzeniem.
2) Scena recytacji „Reduty Ordona” przez Bernarda Zygiera (sugestywnie ukazana w adaptacji filmowej). Jest to kulminacyjny moment procesu, który doprowadził do przebudzenia się świadomości patriotycznej w sercach i umysłach młodych bohaterów.

Mimo trudności w odbiorze utworu chciałbym, aby jego przesłanie nie zginęło. Dotyka wszakże czułych strun w naszej historii i kulturze. Mit powstania styczniowego powinien być wciąż żywy – wpisuje się bowiem w polską tożsamość. A jest to tożsamość ufundowana na takich wartościach jak wolność, odpowiedzialność i żarliwy patriotyzm czerpiący swe soki z tradycji łacińsko-chrześcijańskiej. Żeromski nam o tym przypomina.

Z czym kojarzą nam się „Syzyfowe prace”? Z syzyfowym trudem brnięcia przez kolejne stronice szkolnej lektury – zmurszałej, nudnej, mało zrozumiałej? Czy może z przejmującym zapisem losów polskich uczniów, w których budzi się patriotyzm wskutek procesu rusyfikacji? Obawiam się, że większości dzisiejszych czytelników bliżej do tej pierwszej asocjacji.

Dlaczego tak się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po latach znów sięgnąłem po książkę "Przekroczyć próg nadziei". Znam ją, niegdyś czytałem i nie planowałem do niej wracać. Tymczasem ostatnio w dziwny sposób wstawiała mi się w oczy. Zatem raz jeszcze pochyliłem się nad jej treścią.

Zacząłem od wstępu Messoriego. I natrafiłem na fragment, w którym dziennikarz formułuje orędzie płynące z zamieszczonych w książce wypowiedzi papieża: „Zrozum, że kimkolwiek jesteś, jesteś kochany! Pamiętaj, że Ewangelia jest wezwaniem do radości! Nie zapominaj, że masz Ojca i że każde życie, nawet najbardziej bezsensowne w oczach ludzi, ma wieczną i nieskończoną wartość w oczach Boga!”.

Jan Paweł II powtarza wzruszające wezwanie, którym rozpoczął swój pontyfikat: „Nie lękajcie się”. Czego nie mamy się lękać? „Prawdy o sobie, tajemnicy Boga, Jego miłości, a także słabości i wielkości człowieka”.

Tekst jest pełen błyskotliwych myśli i refleksji religijno-filozoficznych, m.in. o modlitwie. „Co to jest modlitwa?” – pyta papież i przedstawia taką oto definicję: „Najpowszechniej się mniema, że to jest rozmowa. W rozmowie zawsze jest: ja i ty, w tym wypadku Ty pisane przez duże T. Początkowo doświadczenie modlitwy uczy, że ja wydaje się tu wiodące. Potem przekonujemy się, że naprawdę jest inaczej. Wiodące jest Ty, w którym bierze początek nasza modlitwa” (s. 33).

Koresponduje to z wypowiedzią Matki Teresy z Kalkuty. Zapytana, o czym w czasie modlitwy rozmawia z Bogiem, odrzekła: „Ja z Nim nie rozmawiam, ja Go słucham”. Co w takim razie mówi wtedy Bóg? – dopytywał dziennikarz. „On nic nie mówi, On słucha” – wyjaśniła misjonarka. Urzekająca mądrość paradoksu. Zupełnie w stylu zen.

Jan Paweł II, człowiek głębokiej wiary, ale i przenikliwego umysłu, świetnie zorientowany nie tylko w teologii, lecz także w filozofii czy literaturze, ukazuje nam szereg perspektyw oraz możliwości znalezienia Boga.

Najpełniej możemy Go odkryć w chrześcijaństwie, choć i dla szlachetnych buddystów, hinduistów, Żydów czy muzułmanów droga ku światłu pozostaje otwarta. Człowiek jako capax Dei w sposób naturalny kieruje swoje serce ku Stwórcy („Serce ludzkie jest niespokojne, dopóki nie spocznie w Bogu” – jak powiada w pierwszym zdaniu Wyznań św. Augustyn).

Wobec zmiennych kolei losu, tragicznych doświadczeń XX wieku, tajemnicy nieprawości (mysterium iniquitatis), postępującej laicyzacji i desakralizacji, kryzysu więzi międzyludzkich, poczucia braku sensu etc. jest tylko jedna odpowiedź: prawda krzyża – jego stała, milcząca obecność, wskazująca drogę zbawienia. Stat crux dum volvitur orbis.

Warto zapoznać się z tą znakomitą publikacją, zwłaszcza w czasach, gdy dorosło już pokolenie, które nie doświadczyło bezpośrednio fenomenu Jana Pawła II: siły duchowej, jaka z niego emanowała. To pozycja także dla nich, podatnych na kłamstwa i manipulacje rozmaitych szalbierzy i ludzi złej woli, próbujących poniżać polskiego papieża i deprecjonować jego rolę w naszej historii i kulturze.

Po latach znów sięgnąłem po książkę "Przekroczyć próg nadziei". Znam ją, niegdyś czytałem i nie planowałem do niej wracać. Tymczasem ostatnio w dziwny sposób wstawiała mi się w oczy. Zatem raz jeszcze pochyliłem się nad jej treścią.

Zacząłem od wstępu Messoriego. I natrafiłem na fragment, w którym dziennikarz formułuje orędzie płynące z zamieszczonych w książce wypowiedzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W drugim tomie „Archipelagu…” Sołżenicyn opowiada już głównie o życiu i śmierci w łagrze. Dzięki niezliczonym faktom i przykładom przywoływanym przez autora możemy się przekonać, że „cała sowiecka Rosja to jedna wielka zona” (jak wyraził się jeden z więźniów, skazanych właśnie za tę wypowiedź).

Zapoznajemy się zatem ze strukturą społeczną obozu, z codziennym funkcjonowaniem zeków (m.in. losem kobiet i małoletnich), z postawami więźniów politycznych (np. tzw. prawomyślnych) i subkulturą knajaków (pospolitych przestępców).

Czytamy o brawurowych ucieczkach, zwykle kończących się tragicznie (niektóre opisane przypadki mogłyby stać się fabułą epickiego filmu). Dowiadujemy się o urągających godności ludzkiej warunkach sanitarnych panujących w gułagach oraz o katorżniczej pracy, do jakiej zmuszano więźniów (np. przy wyrębie lasu, w kamieniołomach, w kopalniach). Przekonujemy się o okrucieństwie nie tylko całego systemu, ale i tworzących go ludzi – nadzorców i komendantów obozów. Były to jednostki zdeprawowane samowładztwem, traktujące łagry jak prywatne folwarki – z własnymi haremami, niewolnikami etc.

Sołżenicyn przytacza mnóstwo dowodów na istnienie sowieckiego piekła. Dzięki jego świadectwu odsłania się ono przed nami z porażającą ostrością.

W drugim tomie „Archipelagu…” Sołżenicyn opowiada już głównie o życiu i śmierci w łagrze. Dzięki niezliczonym faktom i przykładom przywoływanym przez autora możemy się przekonać, że „cała sowiecka Rosja to jedna wielka zona” (jak wyraził się jeden z więźniów, skazanych właśnie za tę wypowiedź).

Zapoznajemy się zatem ze strukturą społeczną obozu, z codziennym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zaproszenie na egzekucję" (1935) to kolejna perełka w dorobku Nabokova. Główny bohater, literat Cyncynat C. – jako ofiara groteskowej maskarady – dryfuje w okolicznościach stopniowo opróżnianych z sensu. Bezradny wobec nieuchronności wyroku śmierci (którego przyczyn po kafkowsku nie zna), pozbawiony oparcia w rzeczywistości – która okazuje się jakąś upiorną parodią – stara się rozpaczliwie zrozumieć i uporządkować swoją sytuację. Tragiczny komizm utworu, znany z rosyjskiej tradycji literackiej (Gogol, Czechow), wzbudza zarazem śmiech i współczucie. Wysublimowany styl autora "Lolity" – jak zawsze oczarowuje.

"Zaproszenie na egzekucję" (1935) to kolejna perełka w dorobku Nabokova. Główny bohater, literat Cyncynat C. – jako ofiara groteskowej maskarady – dryfuje w okolicznościach stopniowo opróżnianych z sensu. Bezradny wobec nieuchronności wyroku śmierci (którego przyczyn po kafkowsku nie zna), pozbawiony oparcia w rzeczywistości – która okazuje się jakąś upiorną parodią – stara...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze zetknięcie z Mishimą i od razu oczarowanie. Wyrafinowana, estetyczna proza pełna filozoficznych refleksji i psychologicznej głębi.

Bohaterem jest młody akolita Mizoguchi służący w Rokuonji – świątyni zen w Kioto i uczęszczający na pobliski uniwersytet Otani. Jego obsesją staje się należąca do kompleksu świątynnego tytułowa Złota Pagoda, którą traktuje jak kochankę. Zabytkowa budowla w tajemniczy sposób na niego oddziałuje, np. utrudniając mu kontakty z kobietami.

Chłopak jest nieatrakcyjnym fizycznie jąkałą, co sprawia, że niejako rezygnuje z rzeczywistości na rzecz pięknej i zarazem niepokojącej iluzji. Zadaje się tylko z dwoma rówieśnikami, z których jeden (Kashiwagi) jest filozofującym nihilistą o koślawych stopach, a drugi (Tsurukawa) przyszłym samobójcą. Mizoguchi z niechęcią odnosi się do świata dorosłych (w tym swej matki i swego mistrza, opata), dostrzegając fałsz ich egzystencji.

Dzieło Mishimy jest opowieścią o samotności i wyobcowaniu, o mirażach wyobraźni i nieoczywistości piękna, wreszcie o postępującej autodestrukcji zakończonej tragicznym finałem.

Warto dodać, że fabuła utworu nawiązuje do prawdziwego wydarzenia, które miało miejsce w powojennej Japonii (w 1950 r.) i zaszokowało opinię publiczną.

Na koniec próbka literackiego kunsztu autora:
„Oparłem się o wąską balustradę i nieobecnym wzrokiem patrzyłem na staw w dole. Oświetlona zachodzącym słońcem woda przypominała antyczne zwierciadło z brązu, pokryte patyną. W tym zwierciadle wyraźnie odbijała się Złota Pagoda. W dole, głęboko poniżej wodorostów i rzęsy, widać było wieczorne niebo. To niebo różniło się od prawdziwego, które rozciągało się ponad nami. Było przezroczyste i pełne spokojnego światła. Pochłonęło cały świat od dołu i od wewnątrz, a Złota Pagoda zatonęła w nim jak poczerniała od rdzy wielka kotwica ze szczerego złota…”.

Pierwsze zetknięcie z Mishimą i od razu oczarowanie. Wyrafinowana, estetyczna proza pełna filozoficznych refleksji i psychologicznej głębi.

Bohaterem jest młody akolita Mizoguchi służący w Rokuonji – świątyni zen w Kioto i uczęszczający na pobliski uniwersytet Otani. Jego obsesją staje się należąca do kompleksu świątynnego tytułowa Złota Pagoda, którą traktuje jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W pierwszym tomie swego legendarnego dzieła Sołżenicyn opisuje m.in. aresztowania i ich specyfikę, charakter i przebieg śledztwa, życie więzienne na Butyrkach czy Łubiance, uwarunkowania prawne sowieckiego systemu represji, początki Gułagu (łagry na Wyspach Sołowieckich).

Literacki reportaż z sowieckiego piekła wstrząsa i fascynuje, ale miejscami też nuży. Jest bezkresny jak rosyjska ziemia, na której wydarzyło się tyle zła.

Notatki z lektury:
1) Szeroko rozlana rzeka aresztowań i zsyłek – płynęła od 1918 r. aż do śmierci Stalina. Tworzyły ją nieprzebrane tłumy wrogów klasowych i politycznych: nieprawomyślni komuniści (jak eserzy czy mieńszewicy), socjaldemokraci, anarchiści, niedobitki białych, inteligenci, ziemianie, gospodarze, popi, jeńcy wojenni, własowcy etc. Rzeka miała swoje dopływy, strumyczki (jednym z „zagranicznych” dopływów: Katyń). Każdy mógł się stać zdrajcą, wrogiem ludu, agentem obcego wywiadu, kontrrewolucjonistą, kułakiem.
2) Śledztwa. Rodzaje metod i tortur: zastraszanie, agresja słowna, szantaż emocjonalny (dotyczący najbliższych), świecenie ostrą lampą w oczy, zakaz snu, nakaz wielogodzinnego pozostawania w jednej pozycji, dręczące łaskotanie (przy związanych rękach), wielokrotne doprowadzanie na przesłuchanie i zawracanie więźnia, wbijanie szpilek pod paznokcie, przypalanie papierosem, szarpanie za włosy i brodę, kopniaki w splot słoneczny, zgniatanie butem jąder, oddawanie moczu na więźnia, wrzucanie do kloacznych dołów. Było tego znacznie więcej. Kreatywność oprawców zdawała się nie mieć granic.
3) Sołżenicyn formułuje wzruszające przesłanie: „Nie szukajcie tego, co złudne – majątku, tytułów: żeby to zdobyć człowiek strzępi nerwy przez dziesięciolecia, a traci to – w ciągu jednej nocy. Żyj z poczuciem spokojnej wyższości nad życiem, nie bój się biedy, nie żałuj straconego szczęścia, przecież i tak – ani goryczy do dna, ani słodyczy do pełna. Już tego dosyć, że nie marzniesz, że głód i pragnienie pazurami nie rwą ci wnętrzności. Jeśli masz nieprzetrącony kręgosłup, jeśli obie nogi jeszcze chodzą, obie ręce się ruszają, oboje oczu widzi, a oboje uszu słyszy – to komu jeszcze tu zazdrościć? Po co? Zawiść zżera w końcu samego zawistnika. Przetrzyj oczy, przywróć czystość sercu – i najwyżej sobie ceń tych, którzy cię kochają, którzy ci dobrze życzą. Nie krzywdź ich, nie obrażaj, z nikim z nich nie rozstawaj się w gniewie: toć nie wiadomo, czy to nie ostatni twój uczynek przed aresztowaniem i czy nie taki twój obraz zostanie w ich pamięci!”.

W pierwszym tomie swego legendarnego dzieła Sołżenicyn opisuje m.in. aresztowania i ich specyfikę, charakter i przebieg śledztwa, życie więzienne na Butyrkach czy Łubiance, uwarunkowania prawne sowieckiego systemu represji, początki Gułagu (łagry na Wyspach Sołowieckich).

Literacki reportaż z sowieckiego piekła wstrząsa i fascynuje, ale miejscami też nuży. Jest bezkresny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Władca much" jest osobliwą książką. Błyskotliwe opisy rajskiej, słonecznej wyspy kontrastują ze stopniowo narastającym napięciem. Zło czai się w ukryciu i od pewnego momentu spodziewamy się eksplozji prowadzącej do tragicznego końca. Następuje ona jednak zbyt późno, by mogła nami wstrząsnąć. Jest oczywista, chociaż niebanalna.

Wizja człowieka jako barbarzyńcy, który zamiast pokoju i harmonijnej współpracy wybiera agresywną konkurencję i nie cofa się przed okrucieństwem w walce o dominację – wpisuje się w koncepcje Machiavellego czy Hobbesa. Stanowi zarazem krytykę optymistycznych utopii spod znaku Morusa czy J.J. Rousseau.

Innymi słowy: natura ludzka jest skażona złem, które ujawnia się w dogodnych dla siebie warunkach i okolicznościach. Literacka reprezentacja tej tezy, którą zaproponował nam Golding, przekonuje, choć z uwagi na sławę powieści liczyłem na większy efekt – szczególnie w warstwie fabularnej.

Przy czym zdaję sobie sprawę, że w powieściach parabolach (a do takich należy "Władca much") fabuła jest celowo uproszczona – po to by odsyłać nas do głębszych sensów.

"Władca much" jest osobliwą książką. Błyskotliwe opisy rajskiej, słonecznej wyspy kontrastują ze stopniowo narastającym napięciem. Zło czai się w ukryciu i od pewnego momentu spodziewamy się eksplozji prowadzącej do tragicznego końca. Następuje ona jednak zbyt późno, by mogła nami wstrząsnąć. Jest oczywista, chociaż niebanalna.

Wizja człowieka jako barbarzyńcy, który...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Lekcje życia. Specjaliści od śmierci i umierania zdradzają tajemnice życia David Kessler, Elisabeth Kübler-Ross
Ocena 7,9
Lekcje życia. ... David Kessler, Elis...

Na półkach:

Książka rozczarowała. Refleksje o życiu, śmierci, szczęściu podane po amerykańsku. Dużo banalnych obserwacji, życzeniowy optymizm, pozory głębi. Konstatacje w stylu: Życie to ekscytująca przygoda, a szczęście polega na doświadczaniu pełni tu i teraz. Sensem istnienia jest miłość, zaś celem – jej nauka. Nic odkrywczego.

Praca składa się z czternastu lekcji (autentyczność, miłość, związki, utrata bliskich, siła, poczucie winy, czas, strach, gniew, zabawa, cierpliwość, poddanie się, wybaczenie, szczęście, lekcja ostateczna).

Każda lekcja opiera się na rozważaniach autorów ilustrowanych przykładami z ich praktyki terapeutycznej.

Mimo pewnej wtórności przekazu wyłowiłem z tekstu kilka cennych myśli:
1) "Wyobraźmy sobie, że czas jest tęczą. Jeśli zgodzimy się układać nasze życie według wskazań zegara, by mieć pewność, że będziemy o odpowiedniej porze zaczynać i kończyć pracę, widzimy w ten sam sposób tylko jeden kolor tęczy czasu. Jednak inne kolory to już nasza indywidualna sprawa".
2) „Gdy w naszym życiu zamykają się jedne drzwi, zawsze otwierają się nowe, ale najgorsze są korytarze między nimi”.
3) "Strach to fałszywe dowody, które wydają się prawdziwe" (FEAR – False Evidence Appearing Real).
4) "Obawy można odrzucać niczym kolejne warstwy cebuli, aż dotrze się do podstawowego strachu, na którym zasadzają się wszystkie inne. Jest to zwykle strach przed śmiercią".
5) "Michał Anioł powiedział nam, że piękne posągi, które wyrzeźbił, już znajdowały się w blokach marmuru. On sam tylko usunął to, co zbędne, by odsłonić ich jakże cenną zawartość. My robimy to samo, przerabiając kolejne lekcje życia – odrzucamy to, co zbędne, by odsłonić to, co w nas najpiękniejsze".

Książka rozczarowała. Refleksje o życiu, śmierci, szczęściu podane po amerykańsku. Dużo banalnych obserwacji, życzeniowy optymizm, pozory głębi. Konstatacje w stylu: Życie to ekscytująca przygoda, a szczęście polega na doświadczaniu pełni tu i teraz. Sensem istnienia jest miłość, zaś celem – jej nauka. Nic odkrywczego.

Praca składa się z czternastu lekcji (autentyczność,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rozważania o wierze" to tekst wzywający do radykalizmu religijnego i zawierzenia Bogu na wzór dziecka. Refleksja, niepokoje, wątpliwości – a zatem elementy, które określają mój stosunek do wiary i stanowią o jej dynamizmie (a może jednak stagnacji) – są w książce przedstawione w negatywnym świetle.

Ksiądz Dajczer twierdzi, że brak wiary przejawia się niepokojem, pośpiechem, stresem, przy czym dopuszcza te stany na poziomie psychofizycznym. Jeśli jednak przedostaną się do głębi, do sfery ducha – wiara jest zagrożona. Ta prawdziwa manifestuje się w ogołoceniu – kiedy stopniowo lub nagle zostajemy pozbawieni oparcia (ludzkiego, bytowego itp.), a mimo to – wzorem Abrahama czy Maryi wybieramy Boga.

Na rozdrożu pustyni z jaskrawą wyrazistością rysują się dwie opcje – pogłębienie wiary lub rozpacz. Dopóki nie wkroczymy w ciemność, niewiele wiemy o swej duchowości. Budowana na pobożnych praktykach, uczuciach czy wychowaniu może być zdmuchnięta jak domek z kart. Wiatrem wiejącym z głębi nocy. W tejże nocy skrywa się jednak światło („Światłość w ciemności świeci” – jak czytamy w prologu do Ewangelii Jana). Podczas naszych życiowych burz Jezus śpi. W ten sposób daje nam znak swojej nieobecnej obecności. Spokój, który z niego emanuje powinien zapewniać nas o bezpieczeństwie. Nawet jeśli wszystko przemawia za czymś odwrotnym.

Ksiądz krytykuje jansenizm (siedemnastowieczną herezję), a przecież jej słynny wyznawca – Pascal – tak wielu porusza głębią swoich myśli. Wydaje się jednak, że autor Rozważań… ma rację, przeciwstawiając chrześcijańską radość tragicznemu pesymizmowi jansenistów, płynącemu z przekonania, że „natura ludzka uległa całkowitemu zepsuciu i wydana została na łup pożądliwości”, zaś Jezus umarł tylko za wybranych, inni zaś skazani są na wieczne potępienie. Tak, wiara powinna być źródłem radości. Dajczer postrzega nawet humor jako swoistą cnotę czy egzorcyzm, proponując ładną definicję: „Humor to widzenie świata na osi absurdu i niedorzeczności”. Jak powiada psalmista: „Śmieje się Ten, który mieszka w niebie” (Ps 2, 4).

Esencją wiary są sakramenty (zwłaszcza eucharystia), które kierują nasz duchowy wzrok ku bramom wieczności, w których dotykamy tajemnicy zbawienia. Jak jednak przypomina ks. Dajczer: „Teologia dogmatyczna podkreśla, że sakrament (spowiedź, komunia św.), choć działa własną mocą – ex opere operato – w przypadku braku wiary pozostaje bezowocny”. Religia to nie magia, nie działa bez wewnętrznej dyspozycji serca, rozumu i woli. „Autentyczna wiara jest bezradnością i wszystkiego oczekuje od Boga”.

Guy de Larigaudie, skaut, podróżnik i pisarz – chrześcijanin kochający życie, także w jego zmysłowych przejawach, mówiąc o eucharystii, wyznaje: „Codzienna komunia św. była dla mnie każdego ranka obmyciem się w wodzie życia (…) była pożywnym posiłkiem przed dalszym etapem drogi, była czułym spojrzeniem, które daje odwagę i ufność. Przeszedłem przez świat jak przez ogród otoczony murem. Szukałem przygód na pięciu kontynentach (…) a ja jestem ciągle w zamknięciu. Przyjdzie jednak dzień, gdy będę mógł zaśpiewać pieśń miłości i wesela. Usuną się wszystkie zapory. A ja zdobędę Nieskończoność (…) Śmierć będzie dla mnie tylko cudownym spuszczeniem ze smyczy”.

Kluczowym aspektem wiary jest oczywiście modlitwa. Autor "Rozważań...", opisując tę trudną rzeczywistość, przywołuje sugestywny obraz: Nadworny muzyk grał dla siebie, bo kochał muzykę. Grał jednocześnie dla króla i czerpał z tego przyjemność. Któregoś dnia ogłuchł i nie mógł już cieszyć się muzyką. Król chciał jednak, by nadal zabawiał go swoją grą. W głuchej ciszy wydobywał dźwięki już nie dla swej przyjemności – a jedynie po to, by ucieszyć króla. Wówczas jego sztuka osiągnęła wyżyny, najcenniejszą wartość i piękno. To alegoria modlitwy, którą zanosimy do Boga otoczeni murem milczenia.

Rodzaje modlitwy wg księdza Dajczera:
1) modlitwa słowa (akcent powinien być położony na wdzięczność i prośbę o świętość, taka modlitwa nie może być przegadana),
2) modlitwa myśli – „pamięci na obecność Bożą” (zwracanie się do Boga w myślach, w sposób możliwie prosty),
3) modlitwa milczenia (np. milczące trwanie przed Najświętszym Sakramentem – relacja bliskości nie wymaga mówienia, wystarczy „patrzeć na Jezusa, miłując go”),
4) modlitwa gestu:
a) mimicznego (można modlić się np. uśmiechem pełnym spokojnej radości płynącej z kontaktu z Bogiem),
b) symbolicznego (np. całowanie krzyża),
c) pustych dłoni (otwarte, bezradne dłonie proszące o napełnienie ich Bożą łaską).

Inne zapiski z lektury

1) Jahwe towarzyszący Izraelitom na pustyni skrywa się w obłoku. Ta ambiwalencja obecności (bo jednak jest znak) i nieobecności (bo to tylko znak) jest charakterystycznym rysem Boga, Jego kontaktu z nami.
2) Na czym polega włączenie człowieka w sakrament chrztu? To tak jakby naukowcy przeszczepili organizm zwierzęcy w roślinny i nadali bytowi wegetatywnemu cechy animalne (tyle że porównanie jest niewystarczające – ożywienie człowieka przez chrzest i kolejne sakramenty to coś niewyobrażalnie doskonalszego).
3) Pokusa penitenta: oczyścić się i żyć tak, żeby już nie musieć wracać do spowiedzi. To duch pychy, perfekcjonizmu. Podpowiada nam, że możemy być tak nieskazitelni, by już nie potrzebować Boga. Bóg jednak dopuszcza grzech po to, byśmy do Niego wracali.

"Rozważania o wierze" to tekst wzywający do radykalizmu religijnego i zawierzenia Bogu na wzór dziecka. Refleksja, niepokoje, wątpliwości – a zatem elementy, które określają mój stosunek do wiary i stanowią o jej dynamizmie (a może jednak stagnacji) – są w książce przedstawione w negatywnym świetle.

Ksiądz Dajczer twierdzi, że brak wiary przejawia się niepokojem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po latach znów czytam Szekspira. "Hamlet", tragedia wszech czasów, jest tekstem królewskim. Emanuje z niego dostojeństwo wyczuwalne od początku do końca lektury. I to niezależnie od tego czy angażuje nas ona estetycznie, czy też fabularnie.

To jest jeden z tych nielicznych utworów, które oddziałują na ludzkość przez samą swą obecność. Chcąc nie chcąc, świadomie bądź nie do dziś mówimy Hamletem („Więcej jest rzeczy w niebie i na ziemi niż się ich śniło waszej filozofii”, „Źle się dzieje w państwie duńskim”, „Słowa, słowa, słowa”, „W tym szaleństwie jest metoda”, „Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś”, „Reszta jest milczeniem”).

I oczywiście słynny, egzystencjalny monolog Hamleta „Być albo nie być – oto jest pytanie”. Upraszczając, można stwierdzić, że sprowadza się on do tragicznego dylematu: skoro życie jest udręką, najłatwiej byłoby je zakończyć, popełniając samobójstwo. Jednak ryzyko, że po śmierci czeka nas jeszcze okrutniejszy los jest zbyt wielkie, by się na ten krok odważyć.

Jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą
Znosić pociski zawistnego losu
Czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy,
Przez opór wybrnąć z niego? – Umrzeć – zasnąć

Wielokrotnie frapowała mnie ta kwestia. Trzeba by zupełnie zwątpić w jakiekolwiek życie po śmierci albo mieć nadzieję, że jest w zaświatach jakiś azyl dla znękanych ziemskich żywotem samobójców – że czeka ich tam ukojenie zamiast wiecznych mąk.

Po lekturze "Hamleta" warto sięgnąć do "Trenu Fortynbrasa". Herbert ukazuje w nim perspektywę nowego władcy, zwycięstwo zimnej pewności nad szlachetnym wahaniem i romantyczną śmiercią:

Teraz kiedy zostaliśmy sami możemy porozmawiać książę jak mężczyzna z mężczyzną
chociaż leżysz na schodach i widzisz tyle co martwa mrówka
to znaczy czarne słońce o złamanych promieniach (...)

Tak czy owak musiałeś zginąć Hamlecie nie byłeś do życia
wierzyłeś w kryształowe pojęcia a nie glinę ludzką
żyłeś ciągłymi skurczami jak we śnie łowiłeś chimery (...)

Żegnaj książę czeka na mnie projekt kanalizacji
i dekret w sprawie prostytutek i żebraków
muszę także obmyślić lepszy system więzień
gdyż jak zauważyłeś słusznie Dania jest więzieniem (...)

Ani nam witać się ani żegnać żyjemy na archipelagach
a ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę

Po latach znów czytam Szekspira. "Hamlet", tragedia wszech czasów, jest tekstem królewskim. Emanuje z niego dostojeństwo wyczuwalne od początku do końca lektury. I to niezależnie od tego czy angażuje nas ona estetycznie, czy też fabularnie.

To jest jeden z tych nielicznych utworów, które oddziałują na ludzkość przez samą swą obecność. Chcąc nie chcąc, świadomie bądź nie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Śantidewa – buddyjski mnich i uczeń akademii-klasztoru Nalanda w północnych Indiach, żyjący na przełomie VII i VIII w. zostawił nam potomnym urzekające pięknem i mądrością wersety poetycko-filozoficzne zwane "Drogą ku Przebudzeniu" ("Bodhicaryāvatāra").

Jak wyjaśnia we wprowadzeniu tłumaczka tekstu (z sanskrytu) Maria Złotowska:
1) Podstawowe nauczanie Buddy zawarte jest w tzw. Czterech Szlachetnych Prawdach, będących przedmiotem pierwszego nauczania wygłoszonego przez historycznego Buddę po doznaniu Przebudzenia. Pierwsza z nich mówi, że istnieje cierpienie (...) Druga, że owo cierpienie ma swoje przyczyny. Trzecia, iż może ono ustać, a czwarta, że istnieje droga prowadząca do jego ustania.
2) Wstąpienie na tę drogę i podążanie nią oznacza wyzbycie się subiektywnych przekonań, pragnień, poczucia złudnej tożsamości, wiary w to, że istnieje ktoś taki, coś takiego jak realne, niezmienne "ja". Nasze przywiązanie i ciągłe lgnięcie do tego iluzorycznego tworu jest główną przyczyną naszego cierpienia.
3) Zgodnie z legendą Śantidewa urodził się w rodzinie królewskiej (...) Gdy po śmierci ojca miał wstąpić na tron, przyśnił mu się bodhisattwa Mañjuśrī, będący uosobieniem mądrości (...) Powiedział mu, że to on sam zasiądzie na królewskim tronie. Śantidewa zrezygnował z sukcesji, opuścił królestwo i dotarł do Nalandy, gdzie oddał się duchowym praktykom. To tam napisał "Drogę ku Przebudzeniu". Cały czas utrzymywał mistyczny kontakt z Mañjuśrīm.
4) Buddyzm mahajany (wielkiego wozu/wehikułu), którego praktykowaniu oddał się Śantidewa, był owocem stopniowej ewolucji i refleksji nad naukami Siddharty, historycznego Buddy, który żył pomiędzy szóstym i czwartym wiekiem p.n.e.
5) W odróżnieniu od hinajany (buddyzmu małego wozu/wehikułu), ostatecznym celem adepta mahajany powinno być nie tyle osiągnięcie stanu nirwany, wyzwolenie się z cierpienia i kręgu wcieleń, co osiągnięcie przez wszystkie czujące istoty stanu Buddy.
6) Bodhisattwa (czyli istota, która doznała Przebudzenia) to ten, kto realnie współczuje innym istotom i składa przysięgę, że nic go nie zrazi, nic nie odwiedzie od dążenia i osiągnięcia owego celu (...) Aby móc tą drogą podążać, człowiek musi zrodzić w sobie bodhiczittę (skr. bodhicitta), umysł Przebudzenia.
7) Bodhiczitta – czyli umysł Przebudzenia to stan bezpośredniego wglądu w naturę rzeczywistości. Oznacza on mądrość, świadomość pustki (śūnyatā). To stan wolności od uciążliwości, "kleszczy niewiedzy" (skr. kleśa). Złość, duma, żądze, zazdrość, przywiązanie – korzenie smutku, geneza boleści – mogą, dzięki odpowiedniej praktyce, zostać odcięte, zniesione.
8) Komentatorzy "Bodhicaryāvatāra" często dzielą tekst na trzy główne części. Pierwsze trzy rozdziały: "Pochwała umysłu Przebudzenia", "Wyznanie złoczynienia" i "Uchwycenie umysłu Przebudzenia" mają za zadanie pomóc w zrodzeniu się bodhiczitty – umysłu Przebudzenia. Następne trzy: "Baczenie na umysł Przebudzenia", "Na straży pełnej świadomości" i "Paramita cierpliwości" zawierają wskazówki, jak chronić taki umysł, jak go nie utracić, jak nad nim czuwać. Kolejne trzy rozdziały: "Paramita dzielności", "Paramita kontemplacyjnego skupienia" i "Paramita mądrości" nauczają, jak wzmocnić w sobie ów cenny stan, jak uczynić go niezachwianym, opartym na wglądzie w ostateczną naturę rzeczywistości. Dziesiąty i ostatni rozdział zawiera kończącą tekst modlitwę i dedykację.
9) Paramita – znaczy dosłownie to, co transcendentne, co przeszło na drugą stronę, co wykroczyło poza. Zazwyczaj tłumaczy się je jako doskonałość, z tym że chodzi tu o doskonałość w znaczeniu uwolnienia się od wszelkich subiektywnych uwarunkowań. Wyróżnia się sześć paramit, które wytyczają drogę ku Przebudzeniu: daru, wskazań etycznych, cierpliwości, męstwa, kontemplacyjnego skupienia, mądrości.
10) Trzy Klejnoty buddyzmu to Budda, Dharma (nauka, prawda, prawo) i Sangha (wspólnota).

Wybrane cytaty:
1) "Nieszczęśnikiem jest każdy na tym świecie, kto szuka szczęścia dla siebie, zaś wszyscy, którzy doznają tutaj radości, to ci, którzy pragną cudzego szczęścia".
2) "Przecież (wszystkie istoty) choć chcą się pozbyć cierpienia – nic, tylko za cierpieniem gonią. Otumanione pragnieniem szczęścia – własną szczęśliwość niszczą jak wroga”.
3) "Człowiekiem tak trudno się odrodzić, jak trudno żółwiowi wcelować szyją w obręcz, którą unosi prąd na morzu”.
4) "Dzikie słonie w okresie rui nie wyrządzają w tym świecie tyle szkody, ile spustoszenia czyni w najgorszym z piekieł mego umysłu słoń nieposkromiony".
5) "Bo na co zdadzą się recytowane słowa? Czyż dzięki samemu czytaniu medycznych rozpraw, jakiś chory pozbył się kiedyś choroby?".
6) "To, co się jeszcze nie przejawiło, nie istnieje – jak może więc chcieć zaistnieć? A to, co zajęte jest przedmiotem postrzegania, nie może dążyć do tego, by przestać istnieć".
7) "Nie chcę cierpieć, ale jak naiwne dziecko spragniony jestem przyczyny cierpienia. To z mojej winy cierpienie się rodzi".
8) "Rozkosze zmysłów to ostrze noża oblepione miodem. I w kołowrocie wcieleń nasycić się nimi nie sposób".
9) "Uznaje się, że istnieją dwie prawdy: umowna i ta ostateczna".
10) "Jeśli Bóg nie chce, lecz tworzy, to znaczy, że zależy od czegoś innego, a jeśli pragnie być twórcą, podlega pragnieniu – gdzie więc podziewa się jego wszechwładza?".

Śantidewa – buddyjski mnich i uczeń akademii-klasztoru Nalanda w północnych Indiach, żyjący na przełomie VII i VIII w. zostawił nam potomnym urzekające pięknem i mądrością wersety poetycko-filozoficzne zwane "Drogą ku Przebudzeniu" ("Bodhicaryāvatāra").

Jak wyjaśnia we wprowadzeniu tłumaczka tekstu (z sanskrytu) Maria Złotowska:
1) Podstawowe nauczanie Buddy zawarte jest...

więcej Pokaż mimo to